Zbrodnia i magia - Katarzyna Wierzbicka - ebook + książka

Zbrodnia i magia ebook

Wierzbicka Katarzyna

5,0

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Początkująca pisarka Janka Kowalska ucieka od swojego narzeczonego wampira tuż przed ceremonią Przemienienia. W ostatniej chwili decyduje się wziąć udział w kryminalnych warsztatach literackich, aby w bezpiecznym miejscu i z dala od byłego ukochanego podjąć decyzję, co robić dalej ze swoim życiem. Niestety już pierwszej nocy w domku nad jeziorem, w którym zatrzymali się uczestnicy szkolenia, zostaje popełnione okrutne morderstwo…

Czy zabójca chciał chronić społeczność magicznych istot przed zdemaskowaniem? Czy Janka także jest w niebezpieczeństwie? I czy komukolwiek uda się ukończyć kurs Popełnij zbrodnię doskonałą?

Nie daj się zwieść. Tu każdy ma coś do ukrycia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 228

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Felicja

Nie oderwiesz się od lektury

Jak cudownie było znowu wejść do świata Iskier. Rewelacyjnie się to czyta i wciąga od pierwszych zdań. Autorka jak zawsze potrafi budować napięcie, dostarczać odpowiednią ilość humoru I doprawić to wszystko szczyptą magii. Jak dla mnie istna rewelacja, szkoda tylko, że na jeden dzień. Mogłoby być dłuższe. Chcę więcej opowieści o Jance!
00
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

Janka uciekając przed narzeczonym wampirem i ceremonią przemiany postanawia zaszyć się na warsztatach literackich, gdzie pragnie w spokoju przemyśleć co zrobić dalej ze swoim życiem. Jednak kurs literacki okazuje się nie tak spokojnym i bezpiecznym miejscem, bowiem już pierwszej nocy ginie jedna z jego uczestniczek. Kto zabił i dla czego? Jakie tajemnice skrywają uczestnikowie warsztatów? Podejrzanym o zabójstwo jest każdy z uczestników warsztatów, zbrodnia ta dodatkowo naraża magiczną społeczność na odkrycie. Świetnie się bawiłam podczas czytania, książka łączy ze sobą fantastykę i kryminał, występują w niej stworzenia wprost nie z tego świata jak rusałki, wampiry, czy wilkołaki. To historia z dawką świetnego humoru, niesamowitymi postaciami i zagadkami do rozwiązania, mam wrażenie że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mnie książka niesamowicie wciągnęła, każda postać była wyjątkowa i wyróżniała się na tle innych, no i z chęcią poznała bym więcej przygód Janki, bo to zakoń...
00



Zbrodnia i magia

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa i autorki. Szanuj prawa autorskie: kupując z legalnych źródeł, wspierasz twórców. Ściągając „za darmo”: sprawiasz, że przestają pisać.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja fabularna: Tomasz Węcki

Redakcja językowa: Od słowa do słowa, odslowado.pl

Korekta na składzie: Angela Węcka

Skład: Katarzyna Mróz-Jaskuła

Okładka: Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych. www.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz Empik Go.

Copyright © by Katarzyna Wierzbicka, 2024

Copyright © by Wydawnictwo Spisek Pisarzy, 2024

All rights reserved

Irządze, 2024

ISBN: 978-83-68277-04-3

Dla mojej najbardziej oddanej czytelniczki – Mamy

dziękuję z całego serca, że zaraziłaś mnie pasją do czytania i wprowadziłaś w fantastyczny świat książek!

Żar lał się z bezchmurnego nieba. Na zakurzonym placyku przed dworcem kolejowym nie było ani żywego ducha, widocznie wszyscy mieszkańcy Suwałk posiadający odrobinę rozumu schowali się przed kanikułą w domach. Janka poprawiła szelki od plecaka wrzynające jej się w ramiona. Przeklęła w duchu chwilę, w której niefrasobliwie uwierzyła w opowiadania o „polskim biegunie zimna” i założyła na podróż dżinsy oraz koszulkę z rękawem do łokcia. Teraz pot spływał jej grubymi kroplami po szyi i karku, zostawiając ciemne plamy na kraciastym materiale. Odsunęła za uszy ciemne pasma włosów przylepiające się do wilgotnego czoła i oblizała usta, by zwilżyć wyschnięte wargi. Dwulitrowa butla wody skończyła jej się w połowie drogi, jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów wcześniej, co skazało ją na spędzenie dwóch wyjątkowo dłużących się godzin w dusznym, nasłonecznionym przedziale. Powiodła wzrokiem po pustej ulicy. Nikogo. Tknięta nagłym przeczuciem, wyciągnęła komórkę z kieszeni spodni. Zaklęła soczyście na widok nieodebranych połączeń i kilkunastu SMS-ów. Rzuciła okiem na pierwszy, zaczynający się słowami: Jak mogłaś mi to zrobić?!, i nie czytając dalej, skasowała wszystkie.

Zrzuciła z ramion plecak, który stuknął głucho o płyty chodnikowe, i przysiadła na szarych schodkach prowadzących do ceglanego budynku dworca. Przymknęła oczy. Poczuła, że gdzieś w środku klatki piersiowej zaczyna się rozrastać – na kształt kolczastego krzewu – nagły atak paniki. Łapie za gardło, ostrymi gałązkami wbija się w dół brzucha, budzi nieprzyjemne mrowienie w dłoniach i stopach. Głupia, głupia, głupia! Po co w ogóle tu przyjeżdżała? Powinna uciekać dalej. Do innego kraju. Na inny kontynent. Westchnęła głośno. Tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że w jej sytuacji nigdzie na całej Ziemi nie była w pełni bezpieczna. Domek pośrodku pól gdzieś w okolicy Suwałk był równie dobrym miejscem na przeczekanie kilku dni jak każde inne.

Aby się uspokoić, włączyła internet. Weszła na stronę, której na próżno byłoby szukać w normalnych ludzkich przeglądarkach. Przebiegła wzrokiem nagłówki artykułów. Kolejny Magiczny został znaleziony martwy po zażyciu nowej, nieznanej substancji psychoaktywnej. Fatalnie. Zgony po zażyciu narkotyku zwiększającego moce były ostatnio istną plagą.

Gdzieś blisko zawarczał silnik samochodu. Janka wstała. Usiłowała powstrzymać zawroty głowy, wyrównać oddech, opanować drżenie rąk. Nie chciała sprawiać wrażenia przestraszonej i niepewnej. Wyobraziła sobie, jak cierniste pnącza schną, łamią się, zwijają w jej wnętrzu. Potrząsnęła głową, próbując odrzucić na bok przydługą i wciąż wilgotną ciemną grzywkę. Gdyby ktoś w tamtym momencie powiedział jej, że jest podobna do zielonookiego elfa o ślicznej, pełnej uroku twarzy, pewnie skrzywiłaby się z irytacją. Nie znosiła elfów. Od dawna uważała je za aroganckie, zadufane w sobie dupki.

Ze wszystkich nadnaturalnych chyba tylko wampiry bardziej działały jej na nerwy.

Wzięła głęboki oddech i zepchnęła wszystkie nieprzyjemne myśli gdzieś na tył głowy. Udało jej się odpowiedzieć uśmiechem na słowa powitania ubranego w błękitny T-shirt blondyna, który wysiadł z białego audi.

– Cholera, przepraszam… Julka, tak? – Mężczyzna mocno potrząsnął jej wyciągniętą dłonią. Miał urodę modela reklamującego sprzęt sportowy: wysoki, z gęstą jasną czupryną, mocno zarysowaną, kwadratową szczęką i jasnoniebieskimi oczami. Patrzył na nią z zachwytem. – Przykro mi, że trochę się spóźniłem. Ale nie masz pojęcia, jaki mamy dziś bałagan. Nic nie idzie jak trzeba.

– Janka. – Dziewczyna nadal uśmiechała się sztucznie, usiłując ukryć zdziwienie. Nie spodziewała się na kursie pisarskim kogoś takiego jak on. Zmiennokształtni realizowali się zwykle w zawodach dostarczających większej ilości adrenaliny i wymagających aktywności fizycznej. – Jestem Janka Kowalska, nie Julka. I nic nie szkodzi. Nie czekałam zbyt długo.

– Seweryn Ostarski. – Mężczyzna, nie przestając ściskać jej dłoni, pochylił się w jej kierunku. Wciągnął głęboko powietrze. – No proszę, proszę! Jaka niespodzianka! Nie spodziewałem się nawet, że jesteś jedną z nas.

– Nie do końca jedną z was… – Janka wyszarpnęła rękę z mocnego uścisku i zrobiła krok do tyłu. Jego bliskość wzbudzała w niej poczucie zagrożenia. – Reprezentuję zupełnie inny gatunek. I w dodatku jedynie po kądzieli. A wiadomo, że krew słabnie z każdym pokoleniem.

– No, nie bądź taka skromna! – Seweryn roześmiał się głośno, błyskając przy tym białymi, ostrymi zębami. – Ale zdradź mi w takim razie, czym dokładnie jesteś. Twoja aura jest jakaś taka… niewyraźna. Trudno cię odczytać.

– Wolałabym o tym nie rozmawiać. Przepraszam – powiedziała z zakłopotaniem i natychmiast zezłościła się na siebie za swoją niepewność. To on zachował się niewłaściwe, nie ona: istoty ich pokroju nie zadawały sobie zazwyczaj takich nietaktownych pytań. Poza tym narzucony przez Radę Kodeks Magicznych wyraźnie zniechęcał do prowadzenia podobnych rozmów nawet pomiędzy istotami tego samego gatunku. Dyskrecja przede wszystkim, zachowanie tożsamości w sekrecie – takie były podstawowe zasady, których musieli przestrzegać nadnaturalni, aby nie stracić wolności lub prawa do istnienia. Tyczyło się to zarówno nieumarłych, zmiennokształtnych, Iskier (tak ludzie obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami lubili się nazywać), jak i wszystkich innych magicznych stworzeń.

Janka zebrała się w sobie i posłała w ślad za swoimi słowami odrobinę mocy. Niewiele, tylko tyle, by wzmocnić siłę perswazji. To wystarczyło, aby na twarzy Seweryna pojawił się przez moment wyraz dezorientacji.

– Och… No dobrze. – Wzruszył ramionami, najwyraźniej straciwszy zainteresowanie tematem. – Jasne, skoro tak do tego podchodzisz. A gdzie jest ten drugi?

– Jaki drugi? – Dziewczyna zmarszczyła brwi. Poczuła, że przestaje nadążać za tokiem rozmowy.

– No, ktoś miał jeszcze przyjechać pociągiem z Warszawy. Nie zgadaliście się? Myślałem, że będziecie razem.

Janka przypomniała sobie jak przez mgłę szczegóły konwersacji na czacie grupowym. Rzeczywiście wśród zgłaszających się na wyjazdowy kurs pisania kryminałów był jakiś facet. Jednak miała ostatnio za dużo na głowie, by wnikać, skąd ten Irek (bo tak mu chyba było na imię) pochodzi i jak zamierza dotrzeć na warsztaty.

Trzasnęły drzwi wejściowe stacji. Drobny, łysiejący mężczyzna o długiej, bujnej brodzie puścił klamkę i osłonił ręką oczy, próbując ochronić je przed jaskrawym słońcem. Zwykły człowiek. Janka odetchnęła z ulgą, gdy nie wyczuła od niego ani odrobiny zdolności magicznych. Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu na widok Seweryna.

– Cześć! – zawołał. – Jak miło cię wreszcie spotkać! Nie mogłem się doczekać! Irek Rawski jestem! Twój wielki fan! Tajemnicę samotnego wilka czytałem już cztery razy!

– Wspaniale, wspaniale! – odpowiedział Seweryn życzliwie, lecz z roztargnieniem. – Też się cieszę. Dobra, możemy się pospieszyć? Iwona już szału dostaje, że rozwala nam się harmonogram.

– A co się zdarzyło?

– Aaa… Cholera jasna, wiesz, jak to czasem wychodzi z babami. Marzena zwaliła nam się na głowę z dzieckiem. Zupełnie znienacka. I teraz nie wiadomo, kto ma jaki pokój zająć, cały plan psu w dupę… A Iwona źle reaguje na nagłe zmiany, straszna z niej maniaczka na punkcie kontroli.

Janka pokiwała głową ze zrozumieniem. Nigdy nie spotkała wymienionych przed chwilą kobiet na żywo, ale z postów i komentarzy w internecie również sporo można się dowiedzieć o charakterze udzielających się w ten sposób ludzi. I tak o ile Iwona Warzyńska, organizatorka warsztatów literackich, jawiła jej się jako osoba do bólu rzeczowa, kompetentna i uporządkowana, o tyle Marzena Paź – autorka książek dla dzieci, znana głównie z bajeczek o zaletach mycia zębów i robienia siusiu do nocniczka – wydawała się kimś mocno zakręconym i nieprzewidywalnym.

– No dobrze, zbierajmy się. – Seweryn zamaszystym ruchem otworzył drzwi przed dziewczyną. – Do sklepu chcecie jechać? Jakieś zakupy na wieczór?

– Ja w sumie chętnie – ożywił się Irek, gramoląc się na tylne siedzenie audi. – Jak dobrze pamiętam, dziś w planach jest wieczorek zapoznawczy?

– No jest, jest. Tylko jak tu się integrować przy bachorku? Narozrabiała nam Marzena. Założenia wyjazdu były zupełnie inne.

„Żadnych dzieci, mężów, narzeczonych i zwierząt domowych” – Janka przypomniała sobie treść ogłoszenia na pisarskiej grupie na Facebooku. – „Pięć dni w Wilii Utopia tylko dla Twojej twórczości. Pełna koncentracja. Maksymalne rozwijanie kreatywności. Daj się zainspirować i napisz przy naszej pomocy powieść kryminalną!”.

Chętni, o dziwo, nie pchali się drzwiami i oknami. Może odstraszała wygórowana cena. Za kilka dni w wynajmowanym wspólnie domku na Suwalszczyźnie trzeba było zapłacić tyle, co za dwutygodniowe all inclusive w słonecznej Turcji. A może większość początkujących pisarzy, którzy szukali czytelników dla swoich tekstów w gronie facebookowej społeczności Młodzi literaci rozwijają swój warsztat, była bardziej zainteresowana pisaniem romansów, fantastyki bądź romansów paranormalnych (głównie z aniołami lub wampirami w roli głównej) niż wymyślaniem detektywistycznych zagadek. Lista uczestników zapełniała się zatem wolno, mimo coraz to bardziej zdesperowanych postów organizatorki, a zarazem głównej administratorki grupy. Trzeba było nawet dwa razy przekładać termin wyjazdu. Zainteresowanie wzrosło dopiero po rozpowszechnieniu informacji, że szkolenie prowadzić będzie Seweryn Ostarski. Janka uśmiechnęła się sama do siebie. Któż by pomyślał, że ten autor całkiem dobrze przyjętych przez recenzentów i nieźle sprzedających się kryminałów jest w rzeczywistości wilkołakiem? Trudno byłoby się tego domyślić po zdjęciach wrzucanych w masowych ilościach na media społecznościowe. Pozował w seksownie rozpiętych koszulach i z tajemniczym, subtelnym uśmiechem na twarzy. Jego świeżo poślubiona żona była utalentowaną fotografką zaangażowaną w promocję męża. Nieżyczliwi, a tacy się zawsze znajdą, komentowali po cichu, że dodatkowe darmowe usługi marketingowe były głównym powodem, dla którego Seweryn zdecydował się porzucić stan kawalerski.

Na termin sierpniowy zgłosiło się ostatecznie sześcioro chętnych. Janka większość z nich dobrze znała z internetu. Ona sama zapisała się dopiero w ostatniej chwili, w przypływie czystej desperacji. Wbrew głosowi rozsądku, który przestrzegał przed naruszeniem skromnych oszczędności. W przypływie głupiej i zupełnie niepodobnej do jej zwykłego stanu ducha nadziei, że to pomoże jej przeczekać najgorsze i spokojnie poukładać sobie w głowie, jakie mogą być konsekwencje poprzedniej decyzji, podjętej pod wpływem chwili.

Teraz przypomniało jej się nagle, czyją matką według starego przysłowia jest nadzieja…

Droga do azylu, w którym przez następne dni Janka miała ostentacyjnie dawać upust twórczej wenie, a w cichości ducha kombinować, co zrobić ze swoim życiem, prowadziła przez sielsko-anielski krajobraz: złociste pola i seledynowe łąki, ograniczone na horyzoncie ciemnozieloną ścianą lasu. Gdzieniegdzie z daleka widać było samotne gospodarstwo, a w pobliżu szosy pasły się stada krów, leniwie oganiających się ogonami. Kiedy jedna z nich uniosła łeb i zamuczała przeciągle, Janka zsunęła się niżej na siedzeniu i odwróciła głowę w drugą stronę. Dużych, rogatych stworzeń bała się od czasów dzieciństwa, kiedy ledwo co uniknęła stratowania przez spieszącą się do wodopoju krasulę. Ta dziwna fobia na szczęście nie utrudniała jej za bardzo życia, jako że w mieście istniało małe ryzyko kontaktu z bydłem.

Po szybkich zakupach w sklepie spożywczym w Bakałarzewie, skąd wyszli z pobrzękującymi reklamówkami, wjechali na drogę otaczającą całkiem spory zbiornik wodny. Może bardziej był to staw niż pełnoprawne, duże jezioro, w każdym razie Janka z zachwytem wpatrzyła się w połyskliwą toń pomarszczoną drobnymi falami. Przy brzegu, zacumowane do wąskiego drewnianego pomostu, kołysały się dwa jaskrawożółte rowerki wodne.

Samochód skręcił w prawo i zatrzymał się przed bramą prowadzącą na podjazd do białego kwadratowego budynku na niewielkim wzniesieniu. Po obu stronach za ogrodzeniem rozciągały się pola szeleszczące rozmaitym zbożem, bliżej niezidentyfikowanym dla Janki kompletnie pozbawionej podstawowej wiedzy gospodarskiej. Tylna ściana domu przylegała bezpośrednio do rzadkiego sosnowego lasku. Innych domostw w zasięgu wzroku po tej stronie jeziora nie było.

Seweryn przeprosił mruknięciem Jankę, pochylił się nad nią i otworzył szarpnięciem schowek w desce rozdzielczej. Na kolana dziewczyny wypadły pomięte kartki, paczki chusteczek, okulary przeciwsłoneczne i długi, cienki sztylet z ozdobną rękojeścią.

– Ten nóż to w ramach inspiracji do następnej książki – powiedział uspokajająco Seweryn w odpowiedzi na jej wystraszone westchnienie. Pospiesznie zaczął upychać z powrotem rzeczy do schowka. Nóż nie chciał się zmieścić, więc mężczyzna rozejrzał się niecierpliwie wokół siebie i w końcu wsunął go do przegródki między przednimi siedzeniami. – Chcę wpleść wątek rytualnego morderstwa. Wiesz, czasem trzeba korzystać z rekwizytów, aby wczuć się w klimat. Cholera, gdzie ja wsadziłem te klucze do bramy? A nie, czekajcie, to chyba Iwona mnie wypuszczała i za mną zamknęła.

– Może do niej zadzwoń? – zasugerowała Janka, wpatrzona w nóż sprawiający wrażenie całkiem ostrego. Cóż, możliwe, że był to jedynie obiekt, który pomagał pisarzowi odnaleźć w sobie wenę. Ostatecznie Seweryn nie potrzebował broni, aby zrobić komuś krzywdę. Gdyby chciał zabić, wystarczyłyby mu zęby i pazury…

Z rozmyślań wyrwał ją piskliwy dźwięk klaksonu. Seweryn naciskał nań niecierpliwie. Raz, drugi… Bez efektu.

Drzwi wejściowe domu wreszcie się otworzyły i na drewniany ganek wybiegła szczupła kobieta o rozwianych czarnych włosach.

– Zaraz, zaraz! Przecież się nie pali! – krzyknęła z irytacją. – O co chodzi?

– Nie wziąłem kluczy! – odpowiedział równie głośno Seweryn, wychyliwszy się przez okno auta. – Otwórz bramę!

– A gdzie są klucze?

– A skąd mam niby wiedzieć? To ty za mną zamykałaś!

Ich podniesione głosy niosły się po okolicy. Janka przeciągnęła ręką po spoconym karku. Przez moment czuła ochotę, by wysiąść, trzasnąć za sobą drzwiami i pobiec na drugą stronę szosy, tam gdzie za linią szuwarów jezioro kusiło chłodnym błękitem. Schować się przed tymi wszystkimi krzykliwymi, męczącymi ludźmi pod spokojną taflą wody.

Nie mogła się poddawać takim nastrojom. Utrzymywała swój kamuflaż przez tyle lat nie po to, aby teraz pod wpływem niepotrzebnych emocji wszystko zepsuć. Zacisnęła zęby i policzyła do dziesięciu. A potem uwolniła się z pasów i wyszła na zewnątrz.

– Dzień dobry! – zawołała, uśmiechając się równie szeroko, co sztucznie. – Iwona, prawda? Miło poznać! Może poszukaj w końcu tych kluczy? Trochę jesteśmy zmęczeni po podróży.

Brunetka otworzyła i zamknęła usta, okręciła się wokół własnej osi, wykonała kilka dziwacznych skłonów, zaglądając pod stół i ławy na ganku, po czym zniknęła za drzwiami. Zapadła cisza.

– No i co dalej? – Irek również postanowił wysiąść z samochodu. Powachlował się złożonymi wpół biletami kolejowymi. Zerknął na Jankę z zainteresowaniem. – Ty jesteś ta od fantastyki o wodnikach? Całkiem niezłe.

– Dzięki. – Janka skrzyżowała ręce na piersiach. – Ja też czytałam coś twojego. Opowiadanie zdaje się? O wilkołakach skrzyżowanych ze zmutowanymi krokodylami?

– Taaak. – Irek zaczerwienił się lekko i zaszurał podeszwami po żwirze podjazdu. – To były moje pierwsze pisarskie próby. Chyba niezbyt udane.

– Nie, skąd. Przyjemnie się czytało – skłamała gładko, mając w pamięci obszerne opisy międzygatunkowej kopulacji, zazwyczaj kończącej się rozszarpywaniem gardła lub wyrwaniem kilku kończyn jednemu z jej uczestników.

– Cholera, zapomnieli o nas czy co? – Seweryn odchylił głowę na oparcie i niecierpliwie zabębnił palcami po kierownicy.

Jance wydało się, że dostrzega ruch w zacienionej części ganku. Przed dom wyszło dziecko w dżinsowych szortach i luźnej beżowej koszulce. Kiedy zbiegło w podskokach do bramy i zaczęło z dużego pęku kluczy wybierać właściwy, okazało się, że to szczupła dziewczynka o dużych niebieskich oczach i jasnych włosach, które rozczochraną gęstwiną opadały jej na ramiona. Mogła mieć jakieś osiem, dziesięć lat, przynajmniej według oceny Janki, która z dziećmi miewała mało do czynienia i bardzo się starała, aby ta sytuacja nie uległa zmianie.

Jeden z kluczy zgrzytnął w końcu w zamku.

– No, nareszcie. – Seweryn włączył silnik. – Dzięki, Ulka. Okazałaś się jedyną ogarniętą z całego towarzystwa.

Dziewczynka zignorowała komplement. Odsunęła się na bok, by przepuścić wjeżdżające auto, i obrzuciła stojących na szosie poważnym, nieco naburmuszonym spojrzeniem.

– A wy wchodzicie? Bo chciałabym zamknąć.

– Córka Marzeny, tak? – zapytał przymilnie Irek i pospiesznie ruszył za samochodem na teren posesji. – Twoja mama pisze piękne historie dla dzieci. Na pewno jesteś z niej dumna.

Ula tylko przewróciła oczami i zajęła się zamykaniem bramy. Janka, ku swojej uldze, poczuła się zwolniona z obowiązku zaczynania konwersacji i ruszyła w górę dość stromym podjazdem, na którego krańcu, między wysokim płotem a ścianą budynku, stało ukosem czerwone bmw. Seweryn próbował zaparkować na skrawku miejsca obok niego, mamrocząc coś mocno niecenzuralnego na temat szczególnych umiejętności parkowania kobiet, a zwłaszcza Iwony.

– Wszyscy chyba już są – Irek przystanął i otarł pot z czoła. – Z tego, co pamiętam, nasz pociąg miał przyjechać jako ostatni.

– Możliwe. – Janka zawahała się, czy czekać na Seweryna i wyciągać swoje rzeczy z bagażnika, czy wejść od razu do środka. Całkiem zachęcające wrażenie sprawiała także bujana ławka ogrodowa, ustawiona pomiędzy gankiem a trampoliną tak, by można było się relaksować i podziwiać widok na jezioro. Perspektywa klimatyzowanego pomieszczenia i szklanki wody, chociażby kranówki, okazała się w końcu jednak bardziej kusząca.

W domu rzeczywiście panowała znacznie przyjemniejsza atmosfera niż na zewnątrz. Okna zasłonięto płóciennymi popielatymi roletami, w kącie terkotał wiatraczek. Pokój był kwadratowy, spory, z fotelami porozstawianymi naprzeciwko elektrycznego kominka i drewnianym stołem pośrodku, otoczonym długimi drewnianymi ławami. Taki typowy rekreacyjno-integracyjny salonik, jak w wielu ośrodkach letniskowych za czasów PRL-u, choć może brakowało stołu do ping-ponga i tarczy do rzutek na ścianie. Przechodził w otwartą, nawet całkiem nowocześnie wyposażoną kuchnię. Pod jedną ze ścian wznosiły się kręcone schody prowadzące na piętro, pod nimi zaś znajdowały się dwie pary zamkniętych drzwi. Janka osunęła się z ulgą na dużą skórzaną sofę obok drzwi wejściowych i zerknęła tęsknie w stronę widocznej z dala lodówki. Lenistwo walczyło w niej z pragnieniem i jak na razie wygrywało.

– Piwo! – ucieszył się Irek. Otworzył pstryknięciem puszkę stojącą na niskim stoliku przed sofą. Upił łyk i się skrzywił. – Cholera, ciepłe.

– To moje. Ale nie krępuj się. Przeszła mi ochota po słuchaniu tych pyskówek – powiedziała lodowatym tonem dziewczyna, która pojawiła się właśnie na schodach. Miała na sobie krótką zieloną sukienkę, która była tak obcisła, że nie pozostawiała zbyt wiele wyobraźni, za to podkreślała wszelkie krągłości, imponujące zwłaszcza w górnych partiach ciała. Janka zauważyła to w mgnieniu oka i z pewną dozą zawiści. Istoty z jej gatunku mogły jedynie pomarzyć o rubensowskich kształtach.

– Paulina? – Irek poprawił okulary. – Na zdjęciu profilowym wyglądałaś jakoś inaczej. Tak… szczuplej?

– Kochany, na profilówkach każdy, kto ma odrobinę rozumu, wygląda inaczej – prychnęła Paulina. Usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę, eksponując tym samym jeszcze więcej opalonej skóry uda. Odrzuciła płomiennorude loki w tył i spojrzała na Jankę ciemnymi, błyszczącymi ciekawością oczami.

– A ty jesteś…? – zawiesiła głos. – Nie kojarzę cię jakoś z grupy.

– Janka Kowalska. W sieci mam pseudonim Writerka. Nie udzielam się tam za często. – przedstawiła się niepewnie Janka. W seksownej ludzkiej nieznajomej od razu rozpoznała Paulinę Marowską, autorkę młodziutką, ale mającą już na koncie kilka erotyków mafijnych wydanych przez średniej wielkości wydawnictwa. Z racji swego ognistego jak kolor włosów temperamentu i kompletnej nieumiejętności radzenia sobie z krytyką przezywana była za plecami Królową Dram. Nie było tygodnia, aby nie wyzywała w internecie jakiejś recenzentki, która miała czelność skrytykować jej warsztat pisarski, nie obraziła się na organizatorów festiwalu, którzy śmieli jej nie zaprosić w charakterze głównej gwiazdy, albo przynajmniej nie nawymyślała od najgorszych jednej z koleżanek po piórze. Jedynym pisarzem, z którym utrzymywała w miarę dobre kontakty i którego książki nawet czasem polecała w swoich mediach społecznościowych, był Seweryn. Ci dwoje jednak, z tego, co Janka słyszała, znali się od dziecka i od samego początku wspierali swoje pisarskie próby.

– No tak… Kolejna od fantastyki? Ta księgarka z Warszawy? – Paulina otaksowała Jankę świdrującym wzrokiem od stóp odzianych w brudnawe tenisówki po potargany kucyk. Uśmiechnęła się zimno i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Irka: – A ty mi wisisz piwo, pamiętaj. Nie mam zamiaru lecieć potem wieczorem szosą do najbliższego sklepu, jak zabraknie.

– Jasne. – Irek upił kolejny łyk. – Sorki – dodał po namyśle. – Powinienem zapytać. A co tu w ogóle za awantury?

– Sewek wam nie mówił? Marzena znienacka przyjechała z córką. Taką smętną chudą smarkulą. Iwona wpadła w szał. Strasznie się pokłóciły. Teraz Marzena ryczy w piwnicy, a Iwona wścieka się w swoim pokoju.

– W piwnicy? Iwona zamknęła ją za karę? – zdziwiła się Janka.

– Na górze są cztery pokoje, moja droga. W sam raz dla ośmiu osób. Nikt nie przewidział przyjazdu bachorka. Chcesz odstąpić swoje łóżko? A w piwnicy jest naszykowany dodatkowy pokój gościnny. Może nie całkiem gotowy, ale to już ich problem.

Trzasnęły drzwi na górze. Iwona spłynęła po schodach z obrażoną miną. Gęste, ciemne włosy miała upięte w kok, z którego na czoło wysuwał się jeden nieposłuszny kosmyk. W białej bluzce i granatowej spódnicy do kolan wyglądała na profesjonalną i poważną kobietę sukcesu. A przy tym mocno wkurwioną. Za nią do pokoju wsunęła się prawie bezszelestnie czarnowłosa dziewczyna w kwiecistej, workowatej sukience. Janka z niejakim trudem rozpoznała po nikłym podobieństwie do zdjęcia profilowego Klarę, autorkę historii miłosnych, których akcja toczyła się zazwyczaj w średniowieczu; z fragmentów obficie wrzucanych na grupę wynikało, że prawdopodobnie w jakimś zupełnie alternatywnym świecie, niemającym nic wspólnego z ogólnie uznaną wiedzą na temat wieków średnich w Europie. Klara uważała najwidoczniej, że świętym prawem autora jest swobodna manipulacja faktami historycznymi, w jej powieściach zatem księżniczki posługiwały się kolokwializmami używanymi przez młodzież w XXI wieku, rycerze w turniejach zabijali się za pomocą broni palnej, a jedynym celem każdego króla lub cesarza było posiąść główną bohaterkę w możliwie bestialski i wymyślny sposób. Te zbereźne czyny pisarka opisywała z wszystkimi szczegółami i wyraźną lubością.

– Dobrze, czy możemy wreszcie zaczynać? – Iwona zaklaskała w dłonie. – Przepraszam bardzo za opóźnienia. Niewynikające z winy organizatorów, chciałam dodać. Marzena! – wydarła się nagle, odwracając w stronę uchylonych drzwi po prawej stronie pokoju, za którymi widać było strome schodki prowadzące w mrok. – Raczysz do nas dołączyć czy strzelasz focha?

– Wcale nie strzelam. – Urażony głos rozległ się na tyle blisko, jakby autorka bajek dla dzieci siedziała na stopniu tuż za drzwiami. – Zrobiłaś mi taką awanturę, że teraz boję się wyjść.

Iwona przewróciła oczami. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale przeszkodziła jej w tym jasnowłosa kobieta, odziana w powłóczystą szatę, wychylająca się znad poręczy schodów na piętrze.

– Proponuję, abyśmy wszyscy postarali się oczyścić atmosferę z negatywnych wibracji i skoncentrowali się na przywołaniu pozytywnej energii do naszego życia – powiedziała uroczyście. – Jestem pewna, że w takich warunkach nie będę w stanie dotrzeć do mojego strumienia kreatywności.

Janka rozpoznała ją od razu. Oliwia Braś, wydająca swoje poradniki pod pseudonimem Mirella Rayos, miała charakterystyczny styl pisania. A najwidoczniej także komunikowania się ustnie z otoczeniem. Święcie wierzyła w duchowe metamorfozy, klucz do przemiany tkwiący w podświadomości, mordercze zamiary koncernów medycznych i szkodliwość wszelkich szczepionek, oraz, nie wiedzieć czemu, cudowne lecznicze właściwości pijawek. Uważała się za oświeconą, nowoczesną czarownicę, co Jankę, która poznała w ciągu swojego życia kilka prawdziwych wiedźm, odrobinę bawiło, a trochę przerażało. Oliwia bowiem nie miała w sobie ani krztyny talentu magicznego, ale za to jej wiara w magię była nieugięta, niepodlegająca żadnej dyskusji, a w dodatku tak wielka, że nie mieściła się w jednej osobie. Kobieta uparcie usiłowała uszczęśliwić wszystkich ludzi na całym świecie swoimi teoriami na temat wypracowania harmonii z własnym wewnętrznym dzieckiem i osiągnięcia sukcesu poprzez afirmacje. Poradniki, które wydawała własnym kosztem, miały pomóc jej w dotarciu do rzeszy nowych odbiorców. Chyba szło jej całkiem nieźle. Janka przypomniała sobie, że ostatnio pytała na grupie o prawne niuanse udostępniania swoich książek na rynki zagraniczne.

Drzwi do piwnicy się uchyliły i do pokoju wsunęła się niska, korpulentna blondynka, odziana w odrobinę zbyt obcisłą czarną bluzkę i trochę za krótkie szorty. Na okrągłej twarzy z zadartym nosem i szeroko rozstawionymi oczami malował się wyraz na wpół rozdrażnienia, a na wpół poczucia winy.

– Ty sobie, Iwona, nie wyobrażasz, jak to jest, kiedy się plany rodzinne nagle zmieniają. Mój mąż musiał znienacka polecieć do Bostonu, coś się posypało w jego firmie w centrali. Dowiedział się o tym dosłownie z dnia na dzień. Przecież nie mogłam zostawić Uli samej w domu. Tego się nie zrozumie, jak się nie ma dzieci – dodała tonem wyższości.

Iwona wyglądała, jakby na końcu języka miała słowa „to po co było robić bachora, skoro sobie teraz nie radzisz?”, ale najwyraźniej postanowiła nie dolewać oliwy do ognia.

– Dobrze, jesteśmy już wszyscy? – Odgarnęła niecierpliwie za ucho kosmyk włosów wymykający się z koka. – Mam dla was krótkie ogłoszenie co do zmiany planu zajęć warsztatowych. Wiem, że na początku miał być wykład Seweryna na temat ekspozycji głównego bohatera, ale przygotowałam dla was ciekawe materiały. Dla niektórych, być może, okażą się szczególnie interesujące. – Dziwny uśmiech pojawił się na chwilę na jej twarzy i znikł bez śladu. – Zacznijmy od zagadek kryminalnych. To nauczy was, jak zawiązać intrygę i logicznie ją poprowadzić.

– Ale tak od razu? Kobieto, mamy przed sobą pięć dni! – jęknął Irek. – Myślałem, że najpierw zjemy jakiś obiad, lepiej się poznamy…

– Ja proponuję, żebyśmy wszyscy wybrali się do pizzerii. – W drzwiach stanął Seweryn i posłał wszystkim olśniewający, śnieżnobiały uśmiech. – Sprawdziłem, jest blisko. Dziesięć minut samochodem. Zjemy coś, to od razu humory nam się poprawią. Jak wrócimy, to otworzymy sobie piwko, zrelaksujemy się, a wieczorem usiądziemy na spokojnie do planu na ten tydzień. Co wy na to?

– A moja córka może jechać? – zapytała nadal sfochowana Marzena.

– Jak już ją tu przywiozłaś, to nie pozostawiłaś nam wyboru, prawda? – rzuciła z gniewem Iwona, ale Seweryn uciszył ją podniesieniem dłoni.

– Dobrze, stało się. Nie ma co tak tego roztrząsać. Niech Paulina i Marzena z Ulą pojadą ze mną samochodem, a ty, Iwona, weź Klarę, Jankę, Oliwię i Irka. Może to pomoże nam wszystkim trochę się uspokoić. Czasem naprawdę lepiej zamknąć za sobą pewien etap, nawet jeśli gdzieś po drodze został popełniony błąd. Zacznijmy wszystko od nowa, dobrze? – dodał z naciskiem. Jance zdawało się, że słyszy w jego głosie nutę rozpaczy, kompletnie niepasującą natężeniem do nieprzyjemnej, ale w sumie zwyczajnej przecież sytuacji. Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem.

Poza sobą i Sewerynem nie wyczuwała u nikogo predyspozycji magicznych. Pozostali byli zwykłymi ludźmi, których łączyła pasja (pisanie) i cel (wydanie tego, co się napisało, a także zyskanie rzeszy zachwyconych czytelników). Mieli przed sobą kilka dni na to, by poświęcić się bez reszty swojemu hobby, a w dodatku móc o tym rozmawiać z przynajmniej teoretycznie zainteresowanymi osobami, co w codziennym życiu zdarzało się rzadko. Powinien zatem panować wśród nich nastrój radosnego optymizmu, nadziei i zapału do pracy. Tymczasem wszyscy – zaczynając od organizatorki wyjazdu, Iwony, która bądź co bądź za stworzenie odpowiedniej dla twórczej pracy atmosfery brała od nich grube pieniądze, poprzez nadąsaną Paulinę i kryjącą się po kątach, milczącą Klarę, a skończywszy na smętnym i dopijającym po cichu już drugie piwo Irku – wyglądali na rozzłoszczonych, spiętych i ponurych.

Zupełnie jakby rozwiązanie zagadek kryminalnych na kursie literackim było dla nich nie kwestią poprawy warsztatu pisarskiego, ale sprawą życia i śmierci.

– Czemu Iwona tak się wścieka? – wyszeptała Janka do Klary, kiedy po powrocie z pizzerii rozpakowywały swoje rzeczy w pokoju na górze. Organizatorka wyjazdu, do spółki z Pauliną, zajmowała sąsiadujący pokój. Ściany były na tyle cienkie, że słowa wypowiadane w jednym pomieszczeniu normalnym tonem niosły się po całym piętrze.

– Nie wiesz? – Klara wyjęła z walizki kwiecistą sukienkę w stylu boho i starannie powiesiła w szafie. – Ta firma edytorska ponoć ledwo zipie. Przesadziła z cenami, wbrew oczekiwaniom samowydawcy wcale nie bili się o jej usługi redaktorskie. A żeby podpisać stałe umowy z wydawnictwami, trzeba mieć znajomości. Z ofertą kursów i warsztatów pisarskich też chyba nie wypaliło. Widziałaś, że tu nie mogła zebrać uczestników. Ponoć jest na skraju bankructwa.

– Serio? – Janka aż przysiadła z wrażenia na brzegu wąskiego tapczanu. – Myślałam, że idzie całkiem nieźle. Poza tym chyba zainwestowała pieniądze w tłumaczenia tych poradników Oliwii na angielski? Widziałam na Facebooku ogłoszenie, że nawiązały współpracę, i brzmiało to szalenie optymistycznie.

– Taki marketing. – Klara wzruszyła ramionami. –Przecież nikt nie będzie pisał, jak jest chujowo. Jak ktoś narzeka, to jest skończony. Odstrasza ludzi. A po messengerowych grupkach się mówi po cichu, że Oliwia ostatnio trochę coś… nie tego. – Dziewczyna w sugestywny sposób pokręciła palcem przy skroni. – Ponoć zaczęła w dodatku ćpać. Zakochała się w jakimś dziwaku, Paweł mu chyba na imię. Z tego, co widziałam na jej profilu, jest równie stuknięty na punkcie magii, przepływów energii i kontaktów z wewnętrznym ja. Sfiksowała przez ten związek do końca. Zobaczysz, że Iwona się jeszcze przejedzie na tej współpracy.

– Hmm… – Janka w zamyśleniu wyciągnęła z plecaka sportowy stanik i kilka par majtek. Wrzuciła wszystko niedbale do szuflady nocnej szafki. Postanowiła zmienić temat na weselszy. – A w ogóle to zapomniałam ci pogratulować! Widziałam twój post, że podpisałaś umowę na wydanie książki! Z jakim wydawnictwem?

– Ech… – Klara machnęła ręką, w której trzymała akurat powyciąganą i trochę zszarzałą koszulkę nocną. – Dzięki. Ale chyba jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić.

– A co wydajesz? Któryś z historycznych romansów? Tych, co już publikowałaś w internecie? Czy coś nowego w ogóle? – Janka udała pełne entuzjazmu zainteresowanie. Po kilku miesiącach obecności na pisarskich grupach dobrze wiedziała, że nic tak nie cieszy początkujących pisarzy i nie nastraja życzliwie do rozmówcy jak zainteresowanie ich twórczością lub planami wydawniczymi. A Janka miała wieloletnie doświadczenie w dopasowywaniu się do oczekiwań ludzi dookoła siebie, tak aby zaskarbić sobie ich przychylność i nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Ze zdziwieniem zauważyła zatem, że tym razem jej strategia nie odniosła skutku. Klara wcale nie wygląda ani na zachwyconą, ani na chętną do prowadzenia dalszej konwersacji.

– Chodźmy na dół. Chyba wszyscy już tam są – rzuciła przez ramię, unikając wzroku koleżanki po piórze, i krzywo wepchnęła pustą walizkę pod swoje łóżko. Prawie biegiem dopadła do drzwi i zniknęła w mroku korytarza. Janka już miała ruszyć za nią, ale przed wyjściem wyjęła z kieszeni plecaka komórkę. Skrzywiła się na widok kolejnych nieodebranych połączeń.

W tym momencie telefon zadzwonił znowu. Zawahała się, po czym z wyrazem ponurej determinacji na twarzy dotknęła symbolu zielonej słuchawki. Ostatecznie nie była już dzieckiem. Nie mogła wiecznie chować głowy w piasek. Sama zresztą czuła, że jest winna swojemu byłemu narzeczonemu jakieś wyjaśnienia.

– Halo? – zapytała niepewnie.

– Wreszcie! Kochanie, tak się martwiłem – usłyszała tuż przy uchu aksamitny głos Roberta. Miała przez moment wrażenie, jakby był razem z nią w pokoju i patrzył na nią zakochanym, głodnym spojrzeniem. Zrobiło jej się gorąco. – Co ci, u diabła, strzeliło do głowy, żeby tak uciekać?

Milczała. Robert często działał na nią w ten sposób, że zupełnie traciła umiejętność logicznego myślenia i podejmowania decyzji. Może tak właśnie objawia się zakochanie… Może to normalne – kolejny raz próbowała się pocieszyć. Wiedziała, że nie był w stanie rzucić na nią uroku jak na zwykłą śmiertelniczkę. Tak samo zresztą jak ona na niego. W takim razie dlaczego czasami czuła się przy nim potulna i niepewna siebie?

– Gdzie jesteś? – Pełne niecierpliwości pytanie wyrwało ją z zamyślenia.

Wzięła głęboki, drżący oddech.

– Ja… wyjechałam na trochę – wyszeptała. – Muszę przemyśleć pewne sprawy.