2,99 zł
Zauważyła, że się pomyliła, kiedy wcisnęła przycisk „Wyślij", lecz było już za późno. Miała wysłać wiadomość do Millie; wiadomość, w której rozpisywała się o tym, jak bardzo podoba jej się Mark, jednak wysłała ją – tak, pewnie już wiesz – do Marka. Między liniami napisała, że pragnie, by chłopak przeleciał ją do nieprzytomności. A co stało się potem? Zupełna cisza radiowa.
Jednak później, w dniu jej urodzin, ktoś zapukał do jej drzwi. Na progu – Mark, w obcisłym ubraniu i płaszczu powiewającym na wietrze. Ale, co najważniejsze, ze spojrzeniem, które wszystko wyjaśnia. Przyszedł po to, by się z nią pieprzyć. Jednak nie zamierza się z tym spieszyć. Najpierw musi dać jej prezent urodzinowy. Ona ma jedynie wygodnie rozsiąść się na krześle i się rozluźnić: ten wyjątkowy prezent zostanie jej wręczony przy akompaniamencie muzyki...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 18
Julie Jones
Tłumaczenie Zuzanna Zywert
Lust
Nie musisz zdejmować kapelusza - opowiadanie erotyczne TłumaczenieZuzanna Zywert
Tytuł oryginałuYou can leave your hat on
Zdjęcie na okładce: Shutterstock Copyright © 2019, 2020 Julie Jones i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726319606
1. Wydanie w formie e-booka, 2020
Format: EPUB 2.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Nie potrafiłam rozgryźć tego faceta. Nie powiedziałabym, że randkowaliśmy, ale spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Spotykaliśmy się prawie codziennie, wysyłaliśmy do siebie absurdalne ilości wiadomości na WhatsAppie i głupkowatych snapów z filtrami jednorożca. Dzień zaczynaliśmy od wysłania SMS-a na dzień dobry, a na dobranoc pisaliśmy do siebie wiadomości z całuskami. Coś musiało być na rzeczy, a ja szalałam na jego punkcie. A wczoraj – dzień przed moimi urodzinami – obiekt moich westchnień dowiedział się o moich uczuciach. Klasyczna wtopa na mediach społecznościowych, czyli omyłkowe wysłanie wiadomości do kogoś innego. Zamiast po raz tysięczny napisać do Millie o tym, że Mark to najwspanialszy mężczyzna na świecie, że go uwielbiam i nawet mógłby mieć na sobie jeden z tych swoich głupich kapeluszy, gdyby tylko w końcu przeleciał mnie aż do utraty przytomności, to przez przypadek wysłałam tego mejla do niego. Do Marka.
Od tego czasu się nie odezwał, jakby zniknął w Trójkącie Bermudzkim. Ani słowa. Nic. Doskonale wiedziałam, że niczego mi nie obiecywał i że to, co wydawało mi się uczuciem, najpewniej z jego strony było zwykłą uprzejmością. Jednak przynajmniej mógłby wysłać do mnie życzenia urodzinowe. Ale nic, ani słowa, żadnego „dzień dobry”, żadnych zdjęć przestawiających jego imponującą kolekcję herbat, żadnego „miłego dnia” ani pytania „kawa dziś po południu?”, które miał w zwyczaju do mnie wysyłać. Nie napisał choćby tylko tyle: „mam nadzieję, że przetrwasz koszmarny lunch urodzinowy z mamą”. Nic, nada, zip, niente. Oczywiście byłam bardzo, ale to bardzo rozczarowana. W porze obiadowej, gdy wracałam do domu z pracy, już straciłam nadzieję, że coś z tego będzie.
– Fajnie było, ale się skończyło – podsumowałam do słuchawki, rozmawiając z Millie.