Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Boże... To się nie dzieje naprawdę. Co on robi? W tej samej sekundzie, w której rozpiął mi dżinsy, barman złapał moje spojrzenie i podszedł do baru. Zamarłam, ale Paul kompletnie się tym faktem nie przejął. Jak gdyby nigdy nic, zamawiał koktajle, a w tym samym czasie dotykał koronki moich majtek pod dżinsami..." – „Wszystko w twoich rękach" autorstwa Julie Jones.
Bohaterka opowiadania Ellie wie, że lubi przekraczać granice, i nie zawaha się skorzystać z okazji do przeżycia niezapomnianej przygody. Doskonale wyczuwa to nieznajomy czekający za nią w kolejce do baru. Kiedy Ellie znienacka czuje napierające na nią ciało przystojnego mężczyzny, kobieta zdaje sobie sprawę, że właśnie nadarza się okazja, żeby zrealizować swoją seksualną fantazję. Tu i teraz, pod czujnym okiem barmana.
Bohaterki zbioru „A jak Agorafilia", czasem znużone monotonią życia, a czasem w pełni świadome swoich potrzeb, mierzą się z sytuacjami otwierającymi przed nimi możliwość przekroczenia granic wstydu. W zatłoczonym barze, w autobusie pędzącym ciemnym tunelem, w kinie, w pracy, w lupanarku, na plaży – możliwości są nieskończone, ogranicza je tylko ryzyko nakrycia. Czy nieznajomi, którzy podzielają ich fantazje, dadzą się przyłapać?
W skład zbioru wchodzi 13 opowiadań erotycznych:
Wszystko w twoich rękach
Zakazane miejsca: Spawaczka
Zakazane miejsca: Kino
Zakazane miejsca: Kierowca autobusu
Zakazane miejsca: Warsztat
Letni seks 1: Autobus
Letni seks 2: Plaża
Letni seks 3: Park
Niebezpieczny facet
W kolejce do domu strachów
Wśród drzew
Ratownik
Zamiast sztuki dotknij mnie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Sarah Skov, Vanessa Salt, Julie Jones, Alexandra Södergran, Marie Metso
Tłumaczenie Emil Chłabko
Lust
Erotyczny alfabet: A jak Agorafilia – zbiór opowiadań
Tłumaczenie Emil Chłabko
Tytuł oryginału Erotyczny alfabet: A jak Agorafilia - zbiór opowiadań
Język oryginału szwedzki
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2023 Sarah Skov, Vanessa Salt, Julie Jones, Alexandra Södergran, Marie Metso i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727114439
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
– Dłonie – powiedziałam, wzdychając.
– Dłonie? – zapytał Jim. W jego głosie usłyszałam zaskoczenie i zainteresowanie.
– Dłonie są niesamowicie seksowne.
– Serio?
– Tak, szczególnie dłonie pianistów. Długie, smukłe palce… Boskie.
Znowu głośno westchnęłam, przywołując w myślach swoją fantazję, w której chodziło o obłędny seks z udziałem fortepianu i wspomnianych przed chwilą dłoni.
– Na przykład takie? – Andy pokazał mi swoje ręce. Jego palce przypominały paróweczki.
– No co ty. Przecież nie jesteś pianistą – powiedziałam.
– Umiem grać.
– Tak, jasne! Jestem pewna, że masz też inne talenty i być może udaje ci się utrzymać równe tempo, ale twoje ręce nijak się mają do mojego opisu…
Moja uwaga o równym tempie wywołała wybuch śmiechu. Tak, byłam dowcipna – wstawiona czy trzeźwa – a kiedy rum zaczynał płynąć w moich żyłach, często przekraczałam granice. Faceci to lubili. Uważali, że jeśli idę z nimi na drinka po pracy, to należę do ich paczki.
– Daj mi jakiś przykład, bo chyba nie do końca rozumiem, o czym mówisz – powiedział Andy.
– Miller – odparłam szybko, mając przed oczami cholernie przystojnego kompozytora, którego seksowne dłonie przyprawiały mnie o szybsze bicie serca.
– Miller? Czy to nie ten facet, którego ścieżkę dźwiękową dajemy do sztuki w przyszłym miesiącu? Co on ma z tym wspólnego?
– Andy, pomyśl trochę! Porno z dłońmi w roli głównej. Czyste, pieprzone porno z palcówką. Jego ręce to czysta seksualna perfekcja i przysięgam, że pozwoliłabym mu na wszystko, gdyby tylko chciał użyć do tego tych dłoni. Zajebiste. Cudowne. Dłonie. – Kiwałam się na krześle, głośno stukając o blat stolika szklanką z pozostałością mojego drinka, aby dosadniej podkreślić swój punkt widzenia.
– O tych mówisz? – usłyszałam głos za plecami, a sekundę później mężczyzna, o którego palcach właśnie niezbyt elegancko rozprawiałam, posadził swój tyłek obok mojego. Skąd, do diabła, pojawił się tak znienacka, zaskakując nas w taki sposób?
Właśnie dopijałam swój czwarty koktajl o egzotycznej nazwie Tortuga i większość mojego zdrowego rozsądku, który niewątpliwie posiadałam, gdzieś się ulotnił. Nie powiedziałabym, że byłam pijana, jeszcze nie, ale byłam na dobrej drodze. Miałam mocno zaróżowione policzki i byłam trochę za bardzo pewna siebie.
– Proszę bardzo, Andy, pytałeś o przykład. Może przeegzaminujesz przez moment tego fantastycznego faceta, a ja pójdę do baru. – Mówiąc to, zostawiłam swój wianuszek sześciu mężczyzn, którzy mieli niezły ubaw z mojego zakłopotania.
Palcówka, Ellie? Serio? Odbiło ci? – krzyczałam na siebie w myślach, zmierzając do baru. Chciałam zamówić piątą Tortugę i wypić ją szybko, aby zdobyć się na odwagę i wrócić do stolika po płaszcz.
Przy barze zebrał się niezły tłum i minęło trochę czasu, zanim dopchałam się do bufetu. Stałam w dość ciemnym kącie i zabiegany barman nie był w stanie mnie zauważyć. Bałam się, że nie uda mi się nic zamówić. Scena, w której przed chwilą wystąpiłam, bez końca wyświetlała mi się przed oczami.
Boże, wzdychałam ciężko. Co za porażka…
Byłam tak zajęta myślami, że nie zauważyłam osoby, która stała za mną. Mój mózg zarejestrował wprawdzie obecność kogoś dosyć blisko mnie, ale pomyślałam, że to jakiś kolejny biedny klient, który czeka na możliwość zamówienia drinka. Przysunęłam się bliżej do bufetu, kiedy znienacka poczułam napierające na mnie ciało, i obok moich rąk na barze wylądowały czyjeś dłonie. Duże, o długich, smukłych palcach. Nagle ten ktoś, kto stał naprawdę bardzo blisko, wyszeptał mi do ucha:
– Palcówka, mówisz?
Wiedziałam, czyje to ręce i do kogo należał ten głos. Zaczęłam paplać nerwowo, z twarzą zwróconą w kierunku rzędów butelek za barem, prześlizgując się wzrokiem po jego rękach.
– Najmocniej pana przepraszam, panie Miller. Nie wiem, co mnie napadło. Jestem beznadziejna. Nie mam pojęcia, jak mam pana przepraszać za moje niestosowne zachowanie. Tak bardzo mi…
– Paul. Proszę. I nie przepraszaj już. Nie masz powodu – przerwał mi, szepcząc prosto do ucha, a ja poczułam dreszcz przebiegający przez całe ciało.
– Paul… naprawdę… tak mi głupio…
– Przestań – znów przerwał moje gadanie. – To, co tam mówiłaś…
– Było kompletnie nie na miejscu, wiem.
– Raczej odwrotnie. To mi pochlebia. – Przysunął się jeszcze bliżej, tak, że jego usta właściwie dotykały mojego ucha. – I prawdę mówiąc, bardzo mnie podnieca.
Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam na niego.
– Eleanor, prawda? – zapytał.
Przytaknęłam, kompletnie oszołomiona. To niewiarygodne, że zauważył, zarejestrował i zapamiętał moje imię.
– No więc, Eleanor, co powiesz na kolejnego drinka?
Znowu przytaknęłam, pewnie z próżności, zamiast się odwrócić i spróbować zwrócić uwagę jednego z barmanów. Paul (naprawdę mogłam zwracać się do tego idealnego faceta po imieniu!) nawet o centymetr nie odsunął się ode mnie. Wciąż stał przy mnie tak blisko, przytulony, z rękami na barze.
– Co zamawiasz? – zapytałam z wahaniem.
– To, co ty, przecież masz świetny gust – droczył się ze mną.
Było oczywiste, że nie odpuści sytuacji, która wydarzyła się przy stole. Okej, w takim razie zagrajmy w tę grę.
– Czyli koktajle Tortuga. Tylko uważaj, bo możesz później chlapnąć coś głupiego – powiedziałam zdecydowanie pewniej, niż się czułam.
– Naprawdę?
– Tak, Paul. Dobrze wiesz, przecież słyszałeś przypadkiem albo może podsłuchałeś naszą rozmowę przy stole.
O kurczę, Mary Eleanor Parker, teraz chyba jesteś zbyt pewna siebie, pomyślałam. I uśmiechnęłam się. Głupia idiotka.
– Czyli palcówka, mówisz? – powiedział.
– Taaak…
– I pozwoliłabyś mi zrobić z tobą wszystko, bylebym użył do tego swoich rąk?
Jedyne, na co mogłam się zdobyć, to kiwnięcie głową.
– Interesujące. Bardzo interesujące… – mruczał.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc patrzyłam na barmana, który kompletnie mnie ignorował. Paul powoli uniósł lewą dłoń i palcem wskazującym narysował niewidoczną linię od przegubu mojej ręki aż do pachy. W jednej chwili podniosły się wszystkie włosy na moim ciele, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
– Może coś takiego…? Albo tak… – Przesunął dłoń w kierunku mojego policzka, delikatnie go pogłaskał, po czym dwoma palcami zaczął masować płatek mojego ucha.
Dosłownie zamarłam. Nie mogłam się ruszyć, nawet gdybym chciała. Moje ciało zastygało, kiedy przesuwał swoje palce od ucha, przez linię żuchwy, aż do podbródka, a potem niżej, wzdłuż szyi. Po chwili głaskał mi obojczyk, a następnie doszedł do guzików mojej koszuli. Zaskakująco lekko wyciągnął ją z dżinsów i jego ręka wślizgnęła się pod jedwabny materiał.
– Paul? – szepnęłam. – Co robisz?
Zupełnie zignorował moje pytanie i zamiast wycofać się w tym momencie, by zapobiec temu, co miało nadejść – jak na jego miejscu postąpiłby każdy normalny facet – delikatnymi, okrężnymi ruchami zaczął pieścić mój pępek. Czułam na skórze miękkość i ciepło jego delikatnych opuszków palców. Poczułam znajome uczucie nadchodzącego podniecenia i nie byłam w stanie zrobić niczego oprócz napięcia mięśni.
– Nic – odparł, przesuwając dłoń niżej, w kierunku guzika moich dżinsów.
Boże… To się nie dzieje naprawdę. Co on robi? W tej samej sekundzie, w której rozpiął mi dżinsy, barman złapał moje spojrzenie i podszedł do baru. Zamarłam, ale Paul kompletnie się tym faktem nie przejął. Jak gdyby nigdy nic zamawiał koktajle, a w tym samym czasie dotykał koronki moich majtek pod dżinsami.
Kiedy tylko barman odwrócił się tyłem, żeby przygotować drinki, Paul dotknął przez majtki mojej cipki i przycisnął się do mnie. Dziękowałam Bogu za przyciemnione światło nad barem, za ten kąt, w którym utknęliśmy, i za Paula, pieprzonego Millera, który pieścił mnie ręką.
Przez delikatną koronkę majtek dotykał moich warg sromowych, sprawiając, że prawie doszłam. Musiał poczuć ten dreszcz, który przebiegł przez całe moje ciało, na pewno go poczuł, bo za chwilę odsunął mi majtki na bok. Głaskał moje włosy, powoli torując sobie drogę i rozsuwając je delikatnie, aby dotrzeć do nabrzmiałego skupiska nerwów. W momencie, kiedy jego palec dotknął mojej pulsującej łechtaczki, znowu przeszedł przeze mnie dreszcz. Nagła rozkosz powoli rozlewała się po całym moim ciele. Wtedy zabrał z powrotem palec tak niespodziewanie, jak go przed chwilą włożył. Wiedział, że cała się wiję, pragnąc, by jak najszybciej znów dotknął mojego najczulszego punktu. Bez skutku.
– Powiedz to – szepnął.
– Paul – prawie jęknęłam, chyba zbyt głośno, ale jednocześnie znowu dziękowałam Bogu za dobre nagłośnienie w barze, które niwelowało moje krzyki.
– Powiedz…
– Nie przestawaj – mruczałam. – Proszę, nie przestawaj…
– Powiedz to.
– Co tylko chcesz. Tymi palcami możesz zrobić ze mną wszystko.
– A co dokładnie mam nimi zrobić?
– Pieprz mnie.
Tak też zrobił.
Kiedy zamówił u barmana dwie tequile, znowu odsunął mi majtki na bok i z łatwością wsunął pod nie palec wskazujący.
– Jaka mokra – szepnął mi do ucha.
Bardzo skrupulatnie i powoli badał wnętrze mojej cipki, po czym wsunął palec głębiej. W tę i z powrotem, w tę i z powrotem – powolne, jednostajne ruchy. Przez ten cały czas jego kciuk delikatnie masował łechtaczkę. Miarowy wzór ruchów był tak podniecający, że wydawało mi się, że to będzie jeden z najpotężniejszych orgazmów w moim życiu. Nagle przestał. Tak, jakby chciał przedłużyć to erotyczne doświadczenie poprzez doprowadzenie mnie do samej granicy wytrzymałości i niedopuszczenie do tego, żebym miała orgazm – tylko po to, by po chwili znowu mnie do niego prowadzić. Dokładnie to robił. Kiedy wydostał kciuk i zatrzymał się na chwilę – która dla mnie trwała wieczność, a tak naprawdę były to sekundy – dodał do zabawy środkowy palec. Wszedł głęboko. Dotykał, głaskał, kręcił, pieścił i wsuwał palce głęboko w moje wnętrze, od czasu do czasu trącając opuszkiem środkowego palca mój punkt G. Znowu byłam blisko. I znowu przestał.
Barman przyniósł drinki i kiedy tylko się odwrócił – niewiarygodne, że nie widział, co się dzieje dosłownie przed jego oczami – Paul znowu wyszeptał prosto do mojego ucha:
– Oto, co zrobisz, kochanie. Kiedy powiem, wyliżesz sól ze swojej ręki, wypijesz tequilę, a ja zajmę się cytryną, okej?
Nie odpowiedziałam. Robił mi palcówkę. W miejscu publicznym. Brakowało mi słów, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Przygryzłam wargę i znowu jęknęłam. On, zdając sobie sprawę, że zbliżam się do finału, przytulił się jeszcze mocniej i przycisnął mnie do baru. Nogi drżały mi jak galareta i miałam wrażanie, że upadnę, ale jego stabilny uścisk trzymał mnie w pionie. Paul musiał to wyczuć, bo szepnął:
– Teraz!
Zrobiłam to. Wylizałam sól ze swojej dłoni, dałam radę wlać sobie tequilę do ust i przełknęłam. Paul, nie przestając pocierać mojej łechtaczki, wsunął do środka dwa lekko zgięte palce, żeby dosięgnąć punktu G. Gdy mięśnie pochwy zaczęły się wokół nich zaciskać, drugą ręką wpychał mi cytrynę w usta, aby uciszyć dźwięki, które wydawałam, dochodząc. Miałam orgazm. Mocny. Tak mocny, jakiego nigdy nie miałam i nie będę miała. Wzbierające fale rozkoszy przychodziły bez końca.
– Pozapinaj się, kochanie – powiedział po chwili, kiedy już wysunął palce z mojego wnętrza, z moich majtek i dżinsów. – Wypij do końca drinka i wracaj do stolika. Nie martw się, jeśli drżą ci nogi. Niech drżą. Faceci pomyślą, że jesteś pijana. Pewnie zresztą jesteś.
Uśmiechnął się, patrząc na mnie, kiedy szybko zapinałam dżinsy i wsuwałam z powrotem koszulę w spodnie.
– O właśnie – powiedział, sięgając po moją Tortugę. – Zobaczymy się za chwilę.
Kiedy po pewnym czasie pojawił się znów przy stoliku, usiadł na pustym krześle obok mnie. Postawił swojego drinka i zaczął oblizywać kolejno wszystkie palce swojej lewej ręki.
– Jadłeś coś przy barze, Miller? – zapytał Jim.
– O tak, delektowałem się najwspanialszym daniem na świecie. – Popatrzył na mnie, mrugnął, po czym jak gdyby to nie on robił mi przed chwilą palcówkę przy barze, zajął się rozmową z Tomem, specem od nagłośnienia sceny.
Że też niektórym tak cholernie trudno zaparkować…
Love klnie cicho do siebie w swoim bmw i8. Kiepskie szanse na to, żeby się zbliżyć do stacji ładowania. Jakaś zdezelowana toyota stoi za blisko.
A poza tym usyfiona. Koła są oczywiście za linią.
Podnosi się trochę w sportowym siedzeniu, przyłapuje się na tym i obserwuje tak, żeby nikt nie widział. Głupio wygląda, jak taki blondynek walczy, żeby dobrze widzieć. A Love nie spodziewał się, że siedzenia w modelu coupé będą tak głębokie.
Chociaż jest tu przecież ciemno jak w piwnicy. Nikt nie widzi.
Posiadanie bmw i8 coupé w Luleå to oczywiście szaleństwo, ale jeśli można pożyczyć od taty, nie ma się przecież nad czym zastanawiać. I gdy ojciec jeszcze zleca instalację zupełnie własnej stacji ładującej…
Kurdeee, tak blisko!
Toyota obok niego wydaje się dwa razy wyższa. Chociaż boczne lusterka ocierają się o siebie, gdy Love wsuwa swoje świeżo wypucowane coupé.
Pełznie na siedzenie pasażera i rozkłada drzwi, które otwierają się na zewnątrz i do góry, prawie jak skrzydło mewy. Tak czy owak miejsca potrzeba. Love zapisuje sobie w pamięci, żeby poprosić tatę, by ten załatwił mu większe miejsce parkingowe.
Trzeba mieć przecież możliwość wyjścia z samochodu. Zwłaszcza jak się jest wezwanym na wieczorną zmianę.
Całe szczęście, że człowiek jest taki zwinny.
Mały, tak?
Love odrzuca dręczące myśli. Nie staje się przecież szczególnie wyższy od tego wałkowania.
Coupé to twoja rekompensata…
Zagryza zęby. Poza tym marznie. Luleå w listopadzie to jak poruszanie się przez na wpół roztopione slushy z McDonalda. Cały czas. Klnie znowu, gdy nieco śniegowej brei dostaje mu się do niskich butów.
***
To, że Love ma trzydzieści lat, pracuje jako specjalista ds. BHP w hucie żelaza i jest synkiem tatusia, ma swoje dobre strony. Często nie zabiegał o szacunek, ale dostawał go podany na tacy wraz z przesadnym potakiwaniem i oślizgłym lizusostwem. Zastanawia się nad tym, gdy odwiesza zdecydowanie zbyt ciepły płaszcz z wełny wielbłądziej marki Oscar Jacobson. Musiał tylko zasugerować działowi HR, jak bardzo by się przydała w biurze zamykana szafa na ubrania i szast-prast – dębowy mebel stoi.
Zdecydowanie na plus.
Co mu przeszkadzało jak jakieś ziarnko piasku w bucie albo takie męczące wrażenie, że się na zawsze o czymś zapomniało, to oczywiście to, co by się stało, gdyby tata już nie pociągał za właściwe sznurki albo gdyby już nie mógł polecić Lovego jako odpowiedniego do wykonywania niektórych zadań. Spakowałby manatki do kartonu i zostawił wszystko jak w amerykańskich filmach? Kuląc się i gapiąc w podłogę, podczas gdy wszyscy dawni koledzy odwracaliby wzrok?
Oczywiście, że nie, Love. Na głowę upadłeś?
Chociaż spakowanie się poszłoby jednak dość szybko. Na wypolerowanym na błysk biurku stoi laptop, a w ramce fotografia matki i ojca. Nic więcej. Na zdjęciu nie ma Lindy. Siostry buntowniczki. W kolczykach i tatuażach i… już nie tutaj. Mieszka gdzieś w Berlinie. W „kolektywie artystów”. Love prawie automatycznie robi w powietrzu cudzysłów, gdy o tym myśli.
A pieprzyć ją…
Linda i Love. Jak oni się ze sobą trzymali. Aż Linda miała dość i bez opamiętania darła się o patriarchacie, kołtunach i ciemiężycielach żon. A potem wyjechała. Tata potajemnie zapłacił za bilet. Love się śmieje.
Chociaż ci jej brakuje.
I dziewczyny. Od jakiegoś czasu z dziewczynami było kiepsko. Dość długo w sumie. Luleå jest beznadziejne, jak już się nie jest studentem.
Podchodzi do biurka, wysuwa skórzany fotel biurowy i przegląda się w powierzchni blatu. Chociaż jest czarna, odbija jak szkło. Love przeczesuje dłonią włosy i poprawia skośny przedziałek. Łapie się na tym, że zawsze tak robi – sprawdza w biurku, jak wygląda, i poprawia fryzurę.
Jutro zrób inaczej.
***
Love próbuje się skupić na punkcie na czole Gunnara. Wydaje mu się, że Gunnar jest… brygadzistą? I mówi już od jakiegoś czasu. Coś o tym, że pora zejść na halę i w końcu z kimś porozmawiać… Tak, to znaczy z kimś o imieniu, którego nikt ani nie rozumie, ani nie potrafi wymówić.
Love wzdycha i odchyla się tak daleko w tył, jak pozwala krzesło. Splata ręce na karku. Może sobie na to pozwolić, bo codziennie goli pachy. Poza tym znalazł Dezodorant przez duże D. Co miesiąc przychodzi z Amazona paczka dokładnie z tą marką. Love nigdy nie postrzegał aluminium jako problemu. Pracuje przecież z metalem.
Przeczytał gdzieś, że te odsłonięte pachy to gest władzy. Człowiek jest wyżej w hierarchii od tego naprzeciwko, a dana osoba nie stanowi zagrożenia. Ale nie wydaje się, że to działa.
Kurde, ile on gada.
Gunnar nie jest wcale groźny, ale zdaje się, że czegoś chce.
Tak?
Żebym zszedł na halę.
Życzliwość, Love…
– Okej, zejdę za dziesięć minut. Będziesz mógł mi pokazać, kto… czegoś chciał. – Przechyla krzesło z powrotem do przodu i kładzie splecione dłonie na biurku. Gunnar mamrocze, że jest wdzięczny.
Jasne, że jest.
– Włożę tylko najpierw odzież ochronną.
– Oczywiście. – Gunnar sprawia, że brzmi to tak, jakby Love miał piętnaście lat i był praktykantem. – Wiesz, gdzie wisi. I nie zapomnij o kasku.
Love go lustruje. Przypatruje się znoszonemu ubraniu roboczemu Gunnara. Nie opina się na brzuchu? Worki pod oczami. Gdy drzwi się zasuwają, Love pisze cyfrową notatkę na komputerze: „Ile lat ma Gunnar? Spytać HR”.
Potem grzebie w kieszeni spodni i wyciąga iPhone’a XS. Jest śliski, ale zbyt piękny, żeby być w pokrowcu. Wszystko ze szkła, wszystko ze złota. Uśmiecha się do siebie, włącza go i ustawia czas uruchomienia się nagrzewnicy.
Wpół do szóstej będzie dobrze. Cholera, ale będę zmęczony…
Naciska „Wyślij”.
***
Za przyłbicą jest para. Kask ciśnie i Love wie już teraz, że przegrał bitwę o fryzurę. Kombinezon ochronny jest za duży, a stopy przesuwają mu się w butach.
Jestem w tym stroju pieprzonym pajacem. Tragicznym klaunem na otumaniających dragach.
Jest gorąco. Strasznie gorąco. Ludzie pokrzykują i dają instrukcje, i głośno mówią: „nie” i „tak”, „dalej”. Dźwięki tła odbijają się po kasku, wali, miażdży i wyje od gigantycznych odciągów. Jest gorąco w jedną połowę twarzy, tę zwróconą w stronę, gdzie płynne żelazo toruje sobie drogę w ogromnej rynnie, żeby niczym rozwścieczony strumień lawy wpaść do ogromnego stalowego zbiornika. Jest tak duży, że z pewnością dziesięć osób mogłoby stanąć w środku, a i tak nie wyglądałoby przez krawędź. Mimo to część płynnej surówki ląduje z głośnymi plaśnięciami na podłodze, gdy zbiornik odchyla się do przodu i z powrotem, żeby wielka, krwawa gruda żelaza wewnątrz nie stężała. Wokół rozlanej surówki iskrzy się i trzaska.
Love się poci. Cieknie mu po czole, plecach i wewnętrznej stronie ud. Nienawidzi tego.
Całe szczęście, że to nie tak często, mięczaku…
Zagryza zęby tak, że chrzęści szczęka. Syczy do Gunnara, który stoi obok na szeroko rozstawionych nogach i z dłońmi splecionymi na wysokości krocza. Jest o głowę wyższy niż Love.
– Mówiłeś, że kto chciał coś pokazać? – brzmi piskliwie.
Opanuj się!
– Ona idzie tam. – Gunnar unosi rękę na powitanie.
– Ona?
– Tak?
– Ale, no, bo nie dało się właściwie zrozumieć…
– Hej, nazywam się Yazmin Ansarinia.
– Co? – Love wpatruje się w parę dużych, brązowych tęczówek. Marszczą się przed nim brwi. Przenosi środek ciężkości na drugą stopę, chrząka i mruży oczy, żeby dobrze widzieć przez jej lśniącą przyłbicę. – Love. – Gdy nie może rozgryźć tych brwi, dodaje po sekundzie: – Gotthardson.
Opuszcza wyciągniętą dłoń. Rękawica ochronna jest nadal włożona.
Źle, Love …
Brązowe Oczy stoją ciągle z ręką na sercu, wprawdzie bez rękawicy, ale jednak.
Ale przecież się skłoniła? Skłoń się do cholery!
Love kiwa krótko i splata dłonie za plecami.
– Yazmin to inżynier górnik. Uzupełnia u nas specjalistyczne kompetencje, między innymi w zakresie kontroli temperatury i nadzoru nad postępowaniem z rozlanym materiałem. – Gunnar mówi o niej tak, jak by przedstawiał ich nową panią od matmy. Ona – przeedukowana, ale musi pracować na zastępstwie jeszcze przez jakiś czas. Zanim KTH, Królewski Instytut Techniczny, rozwiąże ten problem. Albo może też MIT, Massachusetts Institute of Technology. Love się czerwieni.
Ciekawe, ile ma jeszcze kursów?
– No, jak miło… – Mógł ugryźć się w język.
– Miło? – Ma jasny głos, który przebija się przez cały rumor. Cały. A teraz te ładne brwi są uniesione. Musi sprawić, by wyglądały normalnie.
– Chciałaś porozmawiać… omówić jakieś rozwiązanie? – Trochę się wygładzają. Love mimo to dostrzega zmarszczkę, która nadal się utrzymuje ponad nasadą nosa. Zgrabnego nosa. Wąskiego i z niedużymi, drgającymi skrzydełkami.
Opanuj się, do ciężkiej cholery!
– Widziałeś dopiero co tamtą rynnę? – Pokazuje odsłoniętą dłonią w kierunku zbiornika, który się właśnie napełnił. – I rozlany materiał? – Dłoń lekko się przesuwa zamaszystym ruchem w kierunku podłogi, gdzie robotnik, który wygląda niemal jak astronauta, stoi z długim zgarniaczem i spycha iskrzące i syczące węże rozlanego metalu przez kratę w podłodze.
Love patrzy na jej dłoń. W jakiś sposób pełną uroku. Zmysłową. I na równie pełne uroku ramię, jak mu się wydaje, gdyż wybrzuszająca się odzież ochronna skrywa właściwie wszystko, co może być ładne. Albo całą… uroczość?
Tak to się mówi? Nie, na pewno mówi się urok… czy nie?
– Słuchasz? – Love słyszy ostry ton w jej głosie, czując jednocześnie wzrok Gunnara na karku. Brązowe oczy się zwężają.
– Rozlany materiał? Zawsze tak jest. Żelazo płynie za wolno, żeby wszystko się zmieściło w pierwszym rzucie. – Słyszy, jak głupio to brzmi. – Jak zbiornik się przechyla, żeby surówka nie stęż…
– Wiem, po co zbiornik się przechyla. – Wzdycha i kładzie jedną rękę na biodrze.
– Byłoby wspaniale, jakbyś nie przerywała. – Love czuje, jak irytacja się wzmaga. Ale miesza się z… No, nie wie dokładnie.
– Nie było za wiele do przerywania. – Brązowe Oczy wysuwają brodę. Love musi się wysilić, żeby nie gapić się za bardzo na jej rękę, która naprawdę akcentuje talię, a nawet pozwala fantazji poszaleć na temat tego, co kryje się pod grubym materiałem.
– Skoro tak mówisz. – Love próbuje utkwić wzrok w tym czekoladowym spojrzeniu. – Podejdziemy i…
– Nie trzeba. Mam kilka pomysłów na to, jak możemy zmniejszyć albo wyeliminować rozlewanie oraz poprawić środowisko pracy na stanowisku topienia.
Gorąco zaczyna być już nie do wytrzymania. Jak by się faktycznie czuło rozlany materiał. Cała lewa strona twarzy Lovego płonie.
Ktoś ma ochotę na raka?
– Ach, tak? – Love próbuje brzmieć lekceważąco. W rzeczywistości patrzy na kasztanowatą grzywkę, która wymyka się jej spod kasku. Teraz, gdy dziewczyna odwraca głowę i parzy w stronę zarzewia ich konfliktu, widać to wyraźnie. Loki spływają po plecach, a Love zdaje sobie sprawę, że jego „Ach, tak?” nie brzmiało w żaden sposób nonszalancko.
– Jeśli podniesiemy temperaturę tylko o trzysta stopni, wytop będzie płynąć lepiej, lepkość się zmniejszy i…
– Wiesz, ile zużywa się energii do podniesienia temperatury tylko o pięćdziesiąt stopni?
Unosi nieco głowę i Love nie jest już pewien, czy to przyłbica lśni czy czekolada rzeczywiście może się iskrzyć.
– Nie jestem kompetentna? – Chociaż mówi cicho, wydaje się, że słowa rozchodzą się echem po kasku.
– Hm, no, okej, zastanowię się nad tym trochę. W biurze. – Love zdobył kontrolę nad głosem. – To wszystko?
Wszystko wokół nich cichnie na parę sekund, zanim Love zdaje sobie sprawę, że jest równie dobry w przerywaniu, co ona.
– Na chwilę obecną. Najwidoczniej. – Brązowe oczy nie są teraz właściwie niczym więcej jak wąskimi kreskami. A szczęka wygląda na napiętą. Love mimowolnie robi krok w tył i wpada na Gunnara, który też próbuje się cofnąć, ale za późno.
Yazmin kiwa krótko i macha na pożegnanie, głównie do Gunnara, jak się zdaje. Love jednak nie może nie zauważyć, jak coś drga w jednym kąciku jej ust.
***
Love zaczyna zdejmować z siebie kombinezon, rozpina guziki na listwie przykrywającej zamek błyskawiczny, podczas gdy kask leży na ławce obok. Jest w szatni sam i przygląda się sobie w lustrze na ścianie. Cienkie blond włosy jak tłusta czapa układają się na lewo. Brud na policzku. Podrapał się tam przez przypadek rękawicą.
Pieprzony zamek…
Zaczepił się dokładnie nad pępkiem. Materiał między suwakiem a ząbkami. Widać wyraźnie. Równie wyraźnie jak to, że nie może z niego wyjść, gdyż otwór nie jest wystarczająco duży.
Zamyka oczy i powoli wypuszcza powietrze. Szczęki są zakleszczone. Zamek ani drgnie i nie da się go też pociągnąć w górę.
– W potrzasku?
Love podskakuje.
Cholera!
– Zakładam, że nie chcesz też propozycji dotyczących poprawy odzieży ochronnej?
To ona!
Love gapi się w lustro. Za nim stoją Brązowe Oczy. One się nie uśmiechają. Tylko usta.
Ma na imię Yazmin…
– Na pewno o tym myślałaś – odpowiada Love i stara się nie patrzeć na swoją twarz. Wystarczająco się czerwienił tego wieczoru. – Coś z tarciem?
Nie może oderwać wzroku od jej ust. Tych, które się uśmiechają. Tak ładnych. Kąciki ust są skierowane w górę, a dolna warga jest trochę pełniejsza niż górna. Po kilkusekundowym milczeniu uśmiech się przełamuje i odsłania parę kremowobiałych przednich zębów. Jakby lądują na dolnej wardze, gdy uśmiecha się tak szeroko.
– Wątpię, czy tarcie ma z tym problemem coś wspólnego. – Yazmin potrząsa głową, a kasztanowate loki lecą na wszystkie strony. Ani śladu kasku. – Ale możesz przecież policzyć to… w swoim biurze. – Prycha i lekko klepie Lovego po ramieniu. Przekrzywia głowę. – Muszę już iść, na pewno sobie poradzisz.
Jest mojego wzrostu…
Love patrzy za nią. Plecy okryte burzą włosów kończących się małymi falami nad krągłością pupy. Opinające dżinsy z Levi’sa. Dopiero gdy Love patrzy z powrotem w lustro, orientuje się, że powinien zamknąć usta.
***
– Proszę! – Love ledwo słyszy pukanie po drugiej stronie drzwi. Natychmiast się rozmyśla. Nie zdążył posprzątać…
Ona!
– Przepraszam, że przeszkadzam, mam nadzieję, że to w porządku? Miałbyś dla mnie kilka minut? – Yazmin zamyka za sobą drzwi i zdaje się, że właściwie nie czeka na odpowiedź.
Kurde… Tak. Cholernie typowo.
Yazmin na niego nie patrzy. Wpatruje się w skórzaną sofę, którą Love też dostał dzięki działowi HR. Tę, na której pozwala siedzieć gościom w rzadkich przypadkach. Ponieważ rzadko ma gości. Na sofę rzucił kombinezon ochronny. A na szklanym stoliku przed nią leżą nożyczki, które Love pożyczył ze składu materiałów biurowych.
– Nożyczki są przydatne. Czasami. – Dziewczyna zarzuca włosami i wybucha głośnym śmiechem. Ciepłym, perlistym śmiechem, który zdaje się rodzić głęboko w żołądku.
Love nie może się powstrzymać, by samemu nie prychnąć. Szybko bierze łyk gorącej kawy, którą wziął sobie po drodze.
Wstrętna…
– Potrzebne. Czasami. – Patrzy na nią. Wydaje się, że po raz pierwszy. Ładna jest, jak tak stoi z rękami na biodrach. Jej koszula jest równie biała jak jego, a on przelotnie się zastanawia, jaka to marka. On kupuje zawsze koszule Eton w internecie. Stracił już rachubę, ile ma białych.
Może wiedzą w pralni chemicznej?
– Nożyczki to też najlepszy przyrząd kuchenny. – Yazmin podchodzi do jego lśniącego, czarnego biurka, pochyla się nieco do przodu i przyciska dziesięć opuszków palców do powierzchni. Love się w nie wpatruje. Jakby miał rentgena w oczach i widział tylko tłuste plamy, jej odciski palców, które powstają dokładnie teraz. Potem widzi paznokcie. Równie lśniące, jak jego ukochane biurko. Pomalowane na jakiś benzynowy kolor. Śliczne.
Jak, do cholery, z tym zdążyła?
Przez kilka sekund Love szuka w pamięci. Z pewnością ta pełna uroku dłoń nie była pomalowana wcześniej? To wystarcza. Yazmin przekrzywia głowę.
– Łatwo ci odpływać w myślach, nie?
Love spogląda w jej orzechowobrązowe oczy.
– Nożyczki są bardzo przydatne. Można ciąć… różne rzeczy.
Gdyby cisza mogła mówić. Potem drgnięcia w kącikach jej ust. Znowu.
– Zastanawiałam się trochę. Nad tym, co powiedziałeś wcześniej o zużyciu energii. – Rzeczywiście wygląda na to, że Yazmin nieco mimowolnie próbuje wrócić do czegoś bardziej związanego z pracą. Marszczy brwi, ściąga usta. – Zabrałam ze sobą kilka obliczeń.
Ach, tak, zrobiła paznokcie i trochę policzyła. Kiedy ty rozcinałeś ten cholerny kombinezon i przynosiłeś kawę.
– Hm?
Dziewczyna wysuwa z tylnej kieszeni kilka zwiniętych papierów. Z jednego końca są zupełnie płaskie.
– Miałeś rację. Podniesienie temperatury trochę kosztuje… – Obchodzi biurko. Bez pytania. Pociąga rulon notatek za krawędź. – Chcesz zobaczyć?
Podniesienie temperatury trochę kosztuje…
Love oddycha ciężej.
– A może popatrzymy na twoje obliczenia na sofie? – Zerka na swoją dłoń. Palec wyciągnięty nad klawiaturą. Co ten palec tam robi, nie ma pojęcia. Zauważa tylko, że cała dłoń drży.
– Kilka zapasowych minut chyba mam. – Brzmi piskliwie. Yazmin wydaje dziwny dźwięk.
Zdaje się, że śmieje się ze wszystkiego.
Love zdąża tylko odchrząknąć, po czym miga mu przed oczami z bólu.
– Kawa! – wystękuje to. Spomiędzy zębów.
Fale gorąca rozchodzą się po brzuchu i po miejscu, gdzie w żadnym wypadku nikt nie chce nic rozlać. Dłoń automatycznie wędruje do krocza i się zaciska. Kawa spływa mu po udzie i kapie na podłogę. I do jednego buta. Po raz kolejny w pokoju zapada cisza.
– Kurde, niech to szlag, ale ze mnie niezdara! Przepraszam, przepraszam, przepraszam… – Yazmin zgniotła papiery w dłoni. Chyba bezwiednie. Szybko bierze jeden i zaczyna wycierać koszulę Lovego. Tę białą. Ołówek miesza się z kawą i sprawia, że brąz staje się o odcień ciemniejszy.
Love kawałek po kawałku wyjeżdża krzesłem. Chwyta Yazmin za nadgarstek dłonią, która właśnie usiłowała złagodzić pieczenie w kroku. Kawowa breja na ciepłej skórze.
– Spokojnie!
Nie chcę jej puszczać…
Love patrzy jej w twarz. Łza spływa po policzku, toczy się na brodę i ląduje z amortyzacją na rozporku. Oboje to widzą.
– Przez przypadek dotarłam do…
– Wiem.
– Chociaż ściskasz dość mocno… Dalej boli?
– Nie, nie ma sprawy. Sorry. – Pod mazią prześwituje na czerwono uścisk Lovego wokół jej nadgarstka. Strużka fusów zmieszała się z resztkami kawy.
– Nie chcę cię puszczać.
Dlaczego to mówię?
– Poczułam. – Zaciska wokół nadgarstka drugą dłoń. Następnie wyciąga z kieszeni dżinsów chustkę do nosa. – Chyba tym lepiej wytrzeć?
Trzyma ją jak przeznaczoną na ofiarę. Love się uśmiecha i dotyka materiału. Wyhaftowane gwiazdy, które wchodzą jedna w drugą w misternym wzorze. Chwilę później czuje, jak ładnie pachnie. Różami.
– Dziękuję! Ale byłoby szkoda ją…
– No, to mi pozwól. – Kładzie na jego dłoni swoją i zaczyna wycierać koszulę. Kieruje się w dół do spodni. Nad paskiem, pod paskiem i dalej. Przez cały czas patrzy mu w oczy. Jakby tylko przeczuwała, gdzie znajdują się ich splecione dłonie.
– Ale dużo się rozlało.
Yazmin wyszeptuje to ochryple. Jest już zupełnie blisko, a jedną rękę trzyma na oparciu. Jej biała koszula jest centymetry od jego poplamionej i kilka loków opada na ramię Lovego. Widzi to kątem oka. W pokoju pachnie upajająco. Mieszanina potu i skóry. Tak inaczej w porównaniu z dezodorantem, płynem po goleniu i perfumami.
Ich ręce poruszają się razem po jego kroczu. Po stojącym fiucie. Bo jest już twardy jak skała. A raczej był od jakiegoś czasu. Pieczenie przeszło zadziwiająco szybko.
Ciekawe, czy ona wie.
To przecież jego doń jest bliżej. Jej jest na wierzchu. Love oddycha przez otwarte usta. Yazmin patrzy na niego, uśmiecha się i przyciska bliżej. Jedna z jej piersi opiera się o jego bark, a ona się wzdryga. Prawie niezauważenie, ale Love to czuje. Czuje sztywny sutek przez dwie cienkie warstwy materiału, które oddzielają od siebie ich skórę. Yazmin przyciska mocniej. Sapie.
– Tak jest dobrze?
Love obejmuje ramieniem jej talię. I to bez wcześniejszego zastanowienia. Yazmin otwiera usta jakby po to, by powiedzieć coś jeszcze. Ale tego nie robi. Z dłonią nadal mocno zaciśniętą wokół dłoni Lovego pochyla się i ostrożnie przyciska do jego warg swoje. Są miękkie.
Smakują cudownie. Jak do tego doszło, do cholery?
– Yazmin – mruczy Love między jej wargami. – To było nieoczekiwane…
– Przestań mówić – szepcze Yazmin w odpowiedzi.
Nie pozwala mu zamknąć ust. Jej wargi są tak miękkie, ale też bardzo zdecydowane. I wilgotne. Suną po wargach Lovego, podczas gdy ona powoli, powoli włącza do zabawy koniec języka. Wsuwa się czasami siłą między ich wargi, wdziera się do środka i bada zęby Lovego, po czym pozwala mu spotkać siebie.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.