Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Wtedy, w drodze na rozmowę, usłyszałam w swojej komórce sygnał przychodzącego SMS-a. Nie powinnam była go czytać. Trzeba było wcześniej wyłączyć dźwięk, żeby telefon nie przeszkodził mi podczas rozmowy. Ale oczywiście nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam wiadomość: „Żadna inna kobieta nie jest tak mokra i tak ciasna jednocześnie. Moje ciało tęskni za tobą tak bardzo, że aż boli. P.""
Gra z Panem X i inne opowiadania erotyczne we współpracy z Eriką Lust:
Zjedz ze mną
Nimfa i fauny
Hiszpańskie lato
Zniewolona przez mojego pana
Na tylnym siedzeniu
Facet do towarzystwa -
Wszystkiego najlepszego, kochanie
Chłopak od basenu
Gra z Panem X
Czerwony brylant
Złota rączka
Tinderowa taksówka
Nowy przyjaciel
Feminista
Uwiedziona w bibliotece
Lesbijskie sny
Pocałunki i klapsy
Szybując pośród chmur
Mięso
Zabawka mojej współlokatorki
Obserwator
Zaproszenie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Praca zbiorowa
Lust
Gra z Panem X i inne opowiadania erotyczne wydane we współpracy z Eriką Lust
Przełożył
LUST Translators
Tytuł oryginału
Złota rączka - i 10 innych opowiadań erotycznych wydanych we współpracy z Eriką Lust
Oryginalny język
duński
C opyright © 2018, 2022 Praca zbiorowa i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
I SBN: 9788728180860
1. Wydanie w formie e-booka, 2022
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Po długim dniu szpilki zaczęły mnie uciskać, więc zdjęłam je i schowałam do szafy na miejsce. Poruszam palcami u nóg – niech potańczą sobie w powietrzu. Stopy są spuchnięte i trochę bolą, ale zetknięcie z chłodną drewnianą podłogą natychmiast przynosi nadzwyczajną i niespodziewaną ulgę. Pierwsze kroki sprawiają ból, który ze ściśniętych palców poprzez stopy biegnie aż do kolan. Tutaj rozgałęzia się i rośnie w ciągu wieczora. Gdy nadchodzi poranek, jest z nim tak, jak zawsze. Po prostu go nie ma, odchodzi w zapomnienie w sposób, o którym nie sądziłam, że może istnieć.
W zwykłe dni przychodzę do domu późno. Robię jakąś prostą kolację albo przynoszę coś ze sobą, lub też zamawiam coś z dostawą do domu. Wypijam lampkę wina albo dwie, przypatrując się jemu na ekranie. Patrzę, jak ugniata ciasto do pizzy, jak delikatnie przekłada liście sałaty i z jaką pasją wącha, miesza i próbuje składniki. Od jego zmysłowości robię się mokra i odczuwam głód dotyku. Pozwalam dłoni znaleźć właściwą drogę, a palce natychmiast rozpoczynają swoją pracę. Kiedy on pracuje w kuchni, kroi, wydrąża i sieka, w kącikach jego ust dostrzegam uśmiech, a w oczach pożądanie. Gdy wyobrażam sobie, że leży zatopiony pomiędzy moimi nogami, ssie, liże i próbuje mnie, moje ciało poddaje się ruchom palców i dochodzę.
Zanim rozpocznie się program, idę do kuchni i zaczynam piec. Robię sobie samej wyzwania z przepisami i składnikami, których nazw nawet nie potrafię wymówić. Odpoczywam i odcinam się od codziennych spraw i zmartwień. Po południu, kiedy moi koledzy marzą o kawie, ja tęsknię za moją kuchnią i za słodkimi składnikami. Nikt nie wie o tym, co robię… czyli, że piekę. Nie dlatego, żeby miała to być jakaś tajemnica, lecz dlatego, że nie chce mi się im tego tłumaczyć. Jestem pewna, że mieli by temat do wygłupów i rzucali komentarze w stylu: „No proszę, jaka z ciebie gospodyni domowa” albo: „Coś takiego! Chciałabym mieć tyle czasu, co ty, no ale ty nie masz dzieci”. A zatem nie jest to żadną tajemnicą, choć się nią po prostu stało. Fartuch leży w szufladzie pod piekarnikiem razem z wałkiem i różnymi foremkami. Kiedy zakładam fartuch przez głowę i wiążę ciasno wokół talii, patrzę na niego. Na jego biały, dopasowany fartuch, który posłuszny jest jego rękom, gdy zawiązuje go niemal synchronicznie z pozostałymi kucharzami. Widzę jego jasny uśmiech otoczony ciemną brodą. Biorę do rąk trochę mąki i lekko w nią dmucham. W górę bucha biała chmura, po czym mąka opada niczym pył w mojej małej kuchni. Nie ma tu nikogo, kto mógłby uwiecznić obraz mąki unoszącej się w powietrzu ponad moimi dłońmi, gdy w nią dmucham. Choć właściwie uwieczniam to ja – za każdym razem, gdy wysypuję mąkę. To już niemal rytuał, forma rozpoczęcia wieczoru. Zaraz zacznie się program. Zaraz stanie przede mną w swoim białym fartuchu ze skoncentrowaną twarzą. Zaraz wzlecą moje myśli i wyobrażenia. Poniosą mnie fantazje – o spotkaniu z kucharzem z telewizji, o dotykaniu go i smakowaniu.
M asło jest zimne, a zimno zaskakuje moje dłonie, które szybko zmieniają kolor. Zawijam ciasto wokół odciętego kawałka masła i zaczynam wałkować. Zerkam na zegar ścienny, żeby upewnić się, że zdążę. Przepis instruuje mnie, że ciasto należy wyrabiać w odpowiedni sposób. Studiuję instrukcje, jakby to były jakieś skomplikowane teksty prawnicze. Analizuję w głowie wszystkie etapy i zaczynam ugniatać. Gdy ciasto leży w lodówce zostawione do schłodzenia, robię filiżankę espresso. Ekspres głośno warczy, po czym zaczyna pyrkotać przelewająca się woda. Piję kawę na stojąco, rozkoszując się ciepłem ogarniającym całe ciało. Czuję, jak jej ciemny smak rozlewa się w ustach i jak policzki powoli zmieniają kolor. Gdy po chwili odstawiam filiżankę i kładę dłonie na policzkach, otrzymuję potwierdzenie tego, co już wiem. Kawa, czerwone wino i seks stymulują mnie tak, że wszystko w moim ciele zaczyna wirować i podejmuję wtedy nie do końca przemyślane decyzje. Potem moje ciało uspokaja się, pozostawiając jedynie rumieńce na twarzy, które przypominają o tym, co działo się chwilę wcześniej. Spoglądam na zegar i wyjmuję ciasto z lodówki. Jeszcze raz wałkuję je w sposób przedstawiony w przepisie. Nastawiam minutnik i kładę go na stół. Czekam i jem dzisiejszą kolację – zakupioną sałatę. Jest zwiędła i nijaka. Na pewno została przepłukana, ale wątpię, że ją odpowiednio osuszono i że cała woda opuściła powierzchnię liści, pozostawiając sałatę kruchą i świeżą. Jego sałata aż chrupie przy zetknięciu z zębami jurorów. Cierpliwie obracają ją w ustach, tak że wszystkie aromaty swobodnie mogą się ulatniać. Delikatnie ugina zielone liście, polewając je kwaskowatym dressingiem. Rozkłada lekko palce i formuje dłonie jak dwie miseczki, które pieczołowicie podgarniają i obracają liście w salaterce. Następnie podbiera sałatę z samego dna i wykonuje ten sam manewr, aż dressing będzie równo rozłożony. Zanim sałata trafi na stół jurorów, upiększa ją jadalnymi kwiatami, bardzo precyzyjnie je układając. Inni kucharze używają do tego pęsety, lecz on robi to wyłącznie palcami, a wtedy nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku.
Włączam radio i ustawiam je na kanał informacyjny, gdzie przez cały dzień na okrągło powtarzają te same wiadomości. Rozmawiają z ekspertami, politykami i innymi osobami zaangażowanymi w wydarzenia. To moja stacja poranna. Stacja, której zadaniem jest aktualizowanie mojej wiedzy o bieżących wydarzeniach i o pierwszych reakcjach na nie. To ona mnie budzi i nastraja każdego dnia. Zmieniam kanał. Z radia mówionego na łagodny jazz. Wyobrażam sobie, jak do moich uszu dociera uspokajające uderzanie deszczu o szybę, do nosa zapach kurzu z grubych, starych ksiąg, a w oczach czuję swędzenie od dymu z cygara. Moja klatka piersiowa w jednej chwili szybko się unosi, ale dźwięki jazzu pozwalają jej opaść ciągłym, powolnym ruchem.
Kiedy dzwoni minutnik, sięgam po wałek do ciasta. Wałkuję ciasto, a potem tnę i układam tak, jak to pokazano w przepisie. Zaczyna to coś przypominać, więc patrzę na nie z zadowoleniem. Wstawiam je do pieca, mając nadzieję, że suche ciepło zrobi swoje i odniosę sukces. Włączam telewizor i czekam, aż pojawi się on.
– Proszę, zaczynajcie – mówi jeden z jurorów, a uczestnicy biegną do swoich stołów.
Filmują go. Jego, który jako pierwszy dobiegł do swojego stołu, jego, który podnosi fartuch w kratkę, jego, który jako pierwszy patrzy na składniki. Ewentualne problemy i presja oczekiwań objawiają się małą, pionową kreską na jego czole. W kuchni panuje cisza. Składniki brane są do rąk, odwracane i obracane. Nie dlatego, żeby były uczestnikom nieznane, lecz w taki sposób szukają oni inspiracji. Głaszczą pomarańcze, wąchają zioła i szczypią palcami małe borówki, aż ich skórka pęka i ze środka wylewa się sok. Po kilku minutach, gdy zdaje się, jakby zatrzymał się czas, wszyscy uczestnicy podnoszą głowy, prostują się i zabierają się do pracy. Biegają po kuchni, otwierając szafki i wyciągając szuflady. Biorą składniki, które widzieli, gdy leżały przygotowane na stole. Wracają do swoich stolików, potem porzucają akcesoria i biegną po więcej. Zawsze kojarzy mi się to z mrówkami w mrowisku. Można odnieść wrażenie, że biegają bez ładu i składu, a jednak każda z nich ma swoje zadanie. To forma systemu w bezpośrednim chaosie. Podnoszę się z fotela, kiedy słyszę sygnał piekarnika. Wychodząc do kuchni, jestem odwrócona plecami, więc tylko mogę słyszeć stukanie garnkami i upadanie sztućców.
Pięknie urosły. Powierzchnia jest lekko złocista i niemal słyszę, jak syczą od masła, gdy wyjmuję je z piekarnika. Przez futrynę przypatruję się jemu. Na jego twarzy pojawiły się inne bruzdy. Mimika zmienia się od głębokiej koncentracji do pionowej linii na czole. Kamera robi zbliżenie na jego twarz. Uśmiecha się, a uśmiech przemienia także wyraz jego oczu. Biegnie od ust do oczu, gdzie pojawiają się niewielkie, żywe linie. Chowa się w oczach i pozostaje tam przez resztę programu aż do decyzji jurorów. Opieram się o framugę i uśmiecham do ekranu. Jego radość jest tak zaraźliwa, że nawet jurorzy ulegają jej czarowi. Przejawia się w ona w całym sposobie jego bycia. W jego twarzy. Burzy się w jego ciele, tak że od czasu do czasu ręce i nogi zdają mu się przeszkadzać. Słychać ją w miarowym rytmie, gdy sieka owoce i warzywa. Kamera zwraca się ku jednemu z pozostałych uczestników, więc idę do kuchni i kładę na talerz jeden ze świeżo upieczonych croissantów. Kiedy wracam do pokoju, znów jest na ekranie. Wącha skórkę od pomarańczy. Mocno trzyma owoc, przybliża go do twarzy, po czym wdycha napełnioną słodyczą kwaskowatość w sposób, który wywołuje u mnie westchnienie. Kilkoro uczestników spogląda krótko na niego, po czym znów próbują skoncentrować się na swoich zadaniach. Biorę croissanta do ust. Powierzchnia chrupie, a środek jest miękki i kremowy. Czuję na języku i na wargach masło. Zlizuję z górnej wargi kilka okruszków. Smak tych błyszczących warstw masła sprawia, że zamykam oczy i rozkoszuję się chwilą. Dopiero kiedy słyszę jego głos, otwieram oczy.
Jest poważny. Linia na czole wróciła na swoje miejsce. Stoją w szeregu. Każdy spogląda w kierunku jurorów. Kamera panoramuje cały szereg. Zanim padnie nazwisko tego, kto ma odpaść, trwa długie oczekiwanie. Wielu widzów na pewno krzyczy teraz i komentuje to, co dzieje się na ekranie, ale ja uważam, że to niestosowne. Nie lubię chwili przed rozstrzygnięciem, ponieważ za każdym razem obawiam się, że to on odpadnie.
– Anne – pada rozstrzygnięcie.
Oddycham z ulgą i strzepuję z fartucha okruszki.
M am w piecu ciasteczka, a nastawiony minutnik stoi przede mną. To tydzień chleba. Wszystko odbywa się pod znakiem pieczywa w przeróżnych odmianach. Zaczynają od foccacii. Jego ciasto jest bardzo mokre. Ugniata je mocno. Uderza nim o blat stołu, unosi, a potem jeszcze mocniej przyciska do blatu. Wyobrażam sobie, że zabiegom jego rąk poddane jest moje ciało, które z przyjemnością na nie reaguje. Przyjmuje je z wdzięcznością. Wyobrażam sobie, że jego dłonie obejmują mnie za pośladki. Wyobrażam sobie, że siłą opiera mój tułów na stole. Że chwyta moje pośladki i masuje je mocnymi dłońmi. Że je rozsuwa i pozwala wślizgnąć się tam językowi. Wyobrażam sobie, jak wzdycham na stole kuchennym. Że leżę otoczona artykułami spożywczymi. Wyobrażam sobie zapach połamanych przez niego kwiatów lawendy, wciąż utrzymujący się w powietrzu, aromat startej skórki cytryny, i wyobrażam sobie, że głośno mnie liże. Tak zmysłowo, jak wącha pomarańczę i rozkoszuje się różnorodnymi wrażeniami, tak smakowałby mnie.
Podnosi rozłożoną ściereczkę znad formy, w której znajduje się foccacia. Teraz znowu pojawia się kreska. Nie wygląda na zadowolonego, więc na chwilę wstrzymuję oddech. Dzwoni minutnik, więc rozkojarzona biegnę do kuchni. Gdy wracam, wciska swoje duże palce w ciasto. Robi wgłębienia. Mimo że jego palce docierają do spodu formy, ciasto i tak odskakuje z powrotem parę milimetrów do góry. Wciska palce jeszcze mocniej, a wtedy powraca już tylko odrobina. Na wilgotne ciasto obficie leje oliwę z oliwek, która wpływa do małych wgłębień, wypełniając je. Posypuje kryształkami soli i ostrożnie układa małe gałązki rozmarynu na nieupieczonym jeszcze chlebie. Cofa się o krok, a kamera panoramuje.
Nadeszła pora dnia, kiedy przestaję liczyć, ile filiżanek kawy wypiłam. Reguluję odrobinę wysokość krzesła biurowego, po czym kieruję wzrok na ekran. Zarówno przed, jak i po sprawie jest zawsze bardzo dużo papierkowej roboty. Na studiach wolno nam było zagłębiać się w ustawy i paragrafy, by ich się wyuczyć. Najpierw były jak znienacka pojawiający się, nieznani krewni. Powinno się odczuwać jakieś pokrewieństwo, jakąś więź albo utrzymywać jakąś formę łączności z nimi, lecz kontakt się urywa. Czytałam i czytałam, zdecydowana nauczyć się nawigowania w ustawach, jakby były to kręte uliczki w moim rodzinnym mieście. Chciałam poznać wszystkie skróty i ścieżki prywatne, na które z reguły można było wchodzić i nic takiego się z tej przyczyny nie działo. Teraz siedzę przed komputerem przez sześć z siedmiu dni tygodnia i marzę o powrocie czasów studenckich, kiedy jeszcze nie znałam ani ścieżek, ani skrótów. Kiedy sekretarka macha do mnie przez szklane drzwi, wzdycham głośno. W ręce trzyma torebkę, a kurtkę ma niedbale zarzuconą na ramię. Podnoszę brwi i też do niej macham. Po paru minutach wysyłam dokument. Potem otwieram nowy i zabieram się do pracy. Kładę palce na klawiaturę, lecz wtedy pojawia się on. Widzę, jak jego mięśnie pracują pod białym fartuchem kuchennym. Na jego dłoniach wyraźnie rysują się żyły. Wiją się po jego ciemnych grzbietach dłoni jak liny na nabrzeżu. Opieram się wygodniej w fotelu, który ustępuje pod ciężarem ciała. Oparcie odchyla się odrobinę i zamykam oczy. Wtedy on staje się wyraźniejszy. Moje oczy idą śladem jego żył – z dłoni na całe ręce. Zrzuca swój biały fartuch. Na jego ramionach znów pokazują się żyły – grube i zdrowe. Wyciągam ręce w jego kierunku. Moje palce znikają w miękkich włosach na jego klatce piersiowej. Zaplątują się, dzięki czemu mogę się go mocno trzymać. Automatycznie zbliża się do mnie o jeszcze jeden krok i chwyta mnie za biodra. Zmniejszam odrobinę swój chwyt, a on się uśmiecha.
Wstaję z biurowego krzesła i zaciągam zasłony, chociaż większość już sobie poszła. Siadam z powrotem i nie mija chwila, a on znów się pojawia. Rozpinam pod biurkiem spodnie. Poluzowuję je i trochę zsuwam. Siadam wygodnie.
C ałuję go. Jego różowe usta są miękkie i gładkie, zaś moje przypominają grube, nabrzmiałe omułki jadalne. Jedną rękę wkładam do majtek i wzdycham przy dotyku, który od dawna był wyczekiwany. Całuję go chciwie. Gryzę w wargę i smak żelaza wypełnia mi usta. Uśmiecha się do mnie lubieżnie. Obejmuje mi dłońmi głowę i wplątuje palce w moje loki. Zaciska je, a ja wydaję z siebie pisk. Odgina moją głowę do tyłu, obnażając szyję. Wgryza się w moje gardło, całuje je i liże, jakbym była upolowanym zwierzęciem na sawannie z wciąż jeszcze pulsującym tętnem. Jęcząc, uskarżam się na jego postępowanie, lecz ona trzyma mnie coraz mocniej. Moja dłoń porusza się tam i z powrotem po mokrej łechtaczce, która od czułych ruchów unosi się i nabrzmiewa. Ślizgam się po niej przy ciągłym nacisku. Jego język wędruje wzdłuż mojej szyi, pozostawiając mokrą, zimną strużkę. Puszcza moją głowę, a ja dyszę ciężko, uwolniona wreszcie od bólu. Rzuca mnie na stalowy stolik na kółkach, po czym zagłębia głowę miedzy moimi nogami, a ja wzdycham. Liże mnie chciwie i długo, a kiedy znów pojawia się jego twarz, całuje mnie w usta. Czuję wtedy smak słonej wody morskiej. Dochodzę, kiedy jego język wije się w moich ustach, wypełniając je słonawym smakiem.
Gdy wracam do domu, jest już późno. Nie mam już czasu na upieczenie bułek. Na czekanie, aż urosną, na cierpliwość, aż się upieką, ani na patrzenie, jak powoli stygną. Jednakże najpierw i tak udaję się do kuchni. Do jego pojawienia się na ekranie pozostało zaledwie piętnaście minut. Otwieram butelkę wina, by się utleniło. W ciągu zaledwie paru minut przygotowuję ciasto. Miskę przykrywam ostrożnie ściereczką, zawijając ją pod spód. Delikatnie naciągam ściereczkę, żeby była napięta. Składam ją pod spodem, tak aby ciężar ciasta przyciskał ją i utrzymał napięcie. Wkładam je do lodówki, gdzie przez noc ma ładnie urosnąć. Ręce wycieram w ubranie. Na moim czarnym kostiumie pozostają duże białe plamy. Tak się spieszyłam, że zapomniałam założyć fartuch. Pozostałości po mące, nadające uczucie suchości, wyglądają na moim ubraniu jak małe rysunki kredą. Wzruszam ramionami i wzdycham. Do dużej lampki nalewam sobie wino, które wesoło chlupocze. Lubię kolor ciemnych winogron i zapach, który niemalże eksploduje przy zetknięciu z powietrzem. Zakręcam delikatnie kieliszkiem i wącham wino, szukając jego walorów zapachowych. Nie jestem znawczynią wina, ale wieczorem lubię rozkoszować się nim dla siebie samej. Poświęcam sporo czasu na wąchanie wina. Znów zakręcam kieliszkiem i wącham. Robię to dopóty, dopóki nie ulegam już dłużej pokusie. Gdy wino dotyka języka i pływa w ustach, moje ciało przeżywa niemal ekstazę. Pokusa, której ciało tak długo się opierało, bez przeszkód może teraz sobie używać.
Siadam i włączam telewizor. Kiedy pierwszy kieliszek jest już pusty, stoją przed jurorami. W tle słychać budzącą grozę muzykę. Niektórzy uczestnicy patrzą na jurorów, inni wpatrują się w podłogę, a on… on patrzy przed siebie. Widać, jak porusza się jego jabłko Adama, gdy przełyka ślinę.
– David – mówi jeden z jurorów.
Upuszczam lampkę, która rozbija się o masywną, drewnianą podłogę. Kilka kropel ląduje na białym dywaniku ze skóry cielęcej. Przykrywam twarz dłońmi. Zatapiam ręce we włosach i trochę je ciągnę. Na ekranie pojawia się jego twarz. Uśmiecha się z zażenowaniem i podaje rękę pozostałym. Ciągnę jeszcze bardziej, a gdy opuszcza kuchnię, kamera pokazuje jego plecy. Za białą koszulką rysują się jego mięśnie. Ból głowy przenosi się na kark, gdzie podnoszą się włoski. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Od jego ruchów. Od jego sposobu chodzenia. Od ręki, którą macha na pożegnanie, skręcając za kulisy. Ból schodzi aż na plecy. Nie ma go już w zasięgu kamery, a ja zauważam, że nagle robię się mokra.
D o szklanych drzwi puka sekretarka.
– Masz chwilę? – pyta, wtykając głowę do środka.
– Tak, oczywiście – odpowiadam, kończąc pisanie dokumentu, żeby później o nim nie zapomnieć.
– O co chodzi? – pytam po chwili i opieram się głębiej w fotelu, spoglądając na nią.
¬– Chciałam cię tylko zapytać, co myślisz o przyszłym spotkaniu integracyjnym – mówi, gdy dalej wyczekująco na nią patrzę. – No więc… – kontynuuje – uważam, że tym razem mogłoby się odbyć jakoś inaczej, i pomyślałam, że moglibyśmy pójść na kurs kulinarny.
– O, to świetny pomysł – mówię, desperacko próbując znaleźć wymówkę, dlaczego nie będzie mi pasowało właśnie w ten dzień.
– Przyszło mi to do głowy, bo David, ten co brał udział w programie kulinarnym, otworzył taką szkołę. Ty pewnie nie wiesz, o kogo chodzi. Ostatnio odpadł z programu, ale robi naprawdę świetne jedzenie – mówi, przebierając nogami.
Zatapiam się znowu w myślach i widzę prężące się pod jego koszulką mięśnie. W ustach robi mi się sucho, kiedy mocnymi chwytami wyrabia ciasto do pizzy, przyciskając je do stołu. Gdy widzę, jak rozciąga ciasto, jak je unosi ponad stołem, by później z trzaskiem uderzyć nim o blat, całkowicie zapominam, że obok mnie stoi wciąż sekretarka.
– No i co o tym myślisz? – pyta.
Patrzy na mnie wyczekująco, ale ja zupełnie zapomniałam, jakie było jej pytanie. Ona dalej stoi i czeka na odpowiedź.
– Cóż – mówię z uśmiechem – to fantastyczny pomysł. Całkowicie inny sposób spędzenia czasu. Myślę, że to będzie fajna zabawa.
Jej ramiona lekko opadają.
– Ja też tak myślę. Poza tym on jest zabójczo przystojny – mówi, odwracając się i podchodząc do drzwi.
M uszę szybko zareagować.
– A właściwie jak udało ci się to zaaranżować? Znasz kucharza czy coś w tym stylu? – pytam, a ona się odwraca.
– Nie, w zasadzie nie – odpowiada. – Szperałam trochę w sieci i zobaczyłam, że otworzył taką szkółkę. Robi się tam wspólnie jedzenie, a potem je się razem w jakichś przyjemnych miejscach. Tak jest tam napisane. Organizuje to dla firm, ale na przyjęcia prywatne też. Mam zamiar pójść tam kiedyś z koleżankami, ale zobaczymy, jak to wyjdzie.
Uśmiecham się do niej z zamkniętymi ustami i potakuję, podczas gdy ona zamyka za sobą drzwi.
Kiedy szykuję się do wyjścia, po sypialni rozchodzą się delikatne rytmy jazzu. Maluję paznokcie na czerwony kolor, przypominający przejrzałe truskawki. Powoli i starannie kładę pędzelkiem lakier na każdy paznokieć. Potem dmucham na lakier lekko i ostrożnie, żeby szybciej wysechł. Zerkam na zegar. Na stojącym na podłodze lustrze zawieszona jest sukienka. Jest czerwona i obcisła. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, myślę sobie, to będzie to pierwszy i ostatni raz, kiedy będę miała ją na sobie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za parę godzin sukienka będzie na środku rozdarta. Tak, jeśli wszystko pójdzie tak, jak trzeba, materiał nie wytrzyma od jego ucisku i sukienka nie zawiśnie już na żadnym z moich wieszaków w szafie.
Obcasy moich szpilek głośno stukają po gołych płytkach. Schodzę schodami w dół. Szkoła kulinarna mieści się w piwnicy dużej, starej willi. Trzymam się mocno poręczy, schodząc do podziemnych pomieszczeń. Przy każdym stopniu schodów rosną oczekiwania. Za każdym razem, gdy obcasy stukają na korytarzu, odczuwam coraz większe napięcie. Mięśnie napinają się i ściskam mocno torebkę, jakbym się bała, że ktoś wyrwie mi ją z ręki. Moje palce zmieniają kolor. Słyszę pobrzękiwanie garnków, ktoś musi bardzo szybko się poruszać. Jest.
– Witamy – mówi. ¬– Proszę, wejdź do środka.
M a na sobie fartuch, a przez ramię przerzuconą ściereczkę do naczyń.
– Dziękuję – mówię i żeby podkreślić wdzięczność za zaproszenie, przeciągam sylaby. ¬– Ale tu przyjemnie – dodaję, rozglądając się po pomieszczeniu.
Ściany z surowych czerwonych cegieł stwarzają niepowtarzalną atmosferę. Stoi w kuchni i uśmiecha się, zerkając na schody. Sufit jest niski, ale wystarczająco wysoki, że mogę stać w moich szpilkach wyprostowana. Na środku pomieszczenia stoi długi drewniany stół. Nakryto na nim dla wielu osób. Szybko liczę koperty – dziesięć sztuk. Całe pomieszczenie oświetlone jest świecami.
– Proszę zająć miejsce – mówi i wskazuje ręką w kierunku stołu.
Siadam.
– Dziś wieczorem będziecie mieli okazję rozkoszować się czymś naprawdę dobrym – mówi. – Mam też szkołę w innej części miasta, gdzie więcej osób może przygotowywać posiłki. Ale za to tutaj jest inny nastrój.
M ówi to, rozglądając się wokół, a ja się uśmiecham.
– Tak, to miejsce idealnie nadaje się na rozkosze – mówię i chwytam jego spojrzenie.
Zerka ponownie na schody.
– Nikt więcej nie przyjdzie – mówię. – To ja zarezerwowałam wszystkie miejsca.
Patrząc na niego, biorę łyk wina z kieliszka, który stoi obok mojego talerza.
Mi ja chwila, a on milczy. Jego twarz zastyga na krótko. Potem mówi:
– No to trzeba będzie cię prawdziwie rozpieścić.
Rzuca ściereczkę i podchodzi do podłużnego stołu. Uśmiecha się w taki sposób, iż nie mam wątpliwości, że rozumie, o co chodzi.
– Tak, musisz mnie nakarmić – dodaję dla pewności.
Patrzę na niego i uśmiecham się wyzywająco, a on sięga po moje sztućce. Jego ramię przesuwa się przede mną tak szybko, że cofam się, wystraszona takim nagłym ruchem. Trzyma sztućce w jednej ręce, patrząc mi prosto w oczy, a ja umyślnie oblizuję sobie wargi. Wtedy kładzie dłoń na mojej twarzy. Jednym palcem zaczyna pieścić czerwone wargi, a ja nie mogę się powstrzymać i liżę, a potem lekko gryzę jego palec. Spogląda na grę mojego języka, po czym prędko znów wstaje. Na spodniach widać wybrzuszenie spowodowane wzwodem i mam chęć wyciągnąć tam rękę. Gdy dostrzega moją desperację, cofa się o parę kroków.
– Więc będziesz jadła z ręki – mówi i uśmiechając się, idzie do kuchni.
Smak małych, doskonale przyprawionych przepiórek budzi do życia moje kubki smakowe. Mięso ma w smaku akcent dziczyzny. Ogryzam je chciwie z kostek, a on siedzi obok mnie i mi się przypatruje. Widzi, jak sok z mięsa cieknie mi po wargach, i dostrzega, że w moich oczach pojawia się ochota na więcej. Wstaje i ponownie idzie do kuchni.
Wraca z półmiskiem ostryg, które natychmiast zaczynam jeść. Podnoszę jedną do ust, odchylając do tyłu głowę. Włosy opadają mi do tyłu i odsłaniają skórę na szyi. Jest całkiem obnażona. Biorę do ust śliską ostrygę, pozwalając rozpływać się sokowi oraz soli. Nie mogę przy tym przestać myśleć o tym, jak by było, gdybym miała w ustach jego penisa. Przełykam, a jego wzrok przykuty jest do mojej szyi.
Ostatnim daniem są zimne lody. Zaaranżował je gustownie na talerzu, lecz ja, zamiast pochwalić kunszt deseru, chciwie zanurzam w lodach palec. Odwracam się do niego i patrząc mu w oczy, kieruję palec do ust. Otwieram je trochę i widzę, jak jego oczy podążają śladem lodów. Zaciskam usta wokół palca i zaczynam go głośno ssać. On przesuwa się odrobinę na krześle, lecz nie wstaje. Wyjmuję mi z ust palec, który wylizany jest do czysta. W świetle świec dostrzegam, jak w jego szyi mocno pulsuje tętnica. Czuję się, jak spodziewające się ataku zwierzę na sawannie. On wstaje szybko i bierze mnie brutalnie w ramiona. Całuje mnie chciwie. Rzuca mnie na kanapę, która stoi za stołem. Kiedy rzuca się na mnie, nie mogę oderwać od niego wzroku. Nie zastanawiając się długo, zrywa z siebie koszulę – a ze mnie sukienkę. Mój puls przyspiesza, kiedy dociera do mojej świadomości fakt, że to dzieje się w rzeczywistości. Że faktycznie leżę tu na kanapie. Że on rzeczywiście stoi nade mną. Że to jego język i jego ciało pieści moje ciało. Chwytam go za głowę i zaczynam całować. Pozwalam swoim rękom odkrywać jego ciało. Jego tors jest mocny i muskularny. Jego klatka piersiowa pokryta jest czarnymi włosami. Pozwalam palcom bawić się nimi i nie muszę długo czekać na jego reakcję. Kładzie się między moimi nogami, a ja wystawiam dla niego cipkę. Najpierw całuje mnie po wewnętrznych stronach ud. Chwytam się mocno za piersi, a on mi się przygląda. Ściąga mi majtki i zatapia głowę między nogami. Liże mnie chciwie i cmokta, jakbym była sorbetem w gorący letni dzień. Wyciekają ze mnie moje soki. Myślę o tych zimnych lodach, o ich ciepłej słodyczy. Ponownie biorę do ust swój palec wskazujący i ssę go. Czasami patrzę, jak on się we mnie wpatruje, po czym znów koncentruje się na moim mokrym kroczu. Wzdycham głośno, tak że nie może być najmniejszych wątpliwości, że jest mi dobrze. Liże mocniej i nagle czuję zbliżający się orgazm. Przestaje i zaczyna całować mnie w usta. Bawię się jego językiem, pozwalając aby w ustach mieszały się nowe, inne smaki.
On kładzie się na kanapę, a ja obejmuję rękami jego ciało. Całuję jego klatkę piersiową i chwytam jego spojrzenie. Przesuwam się w dół i całuję jego twarde mięśnie brzucha, cały czas patrząc mu w oczy. Kiedy dochodzę do członka, jego wyraz twarzy robi się niemal desperacki. Biorą go w usta. Zwilżam śliną, a potem poruszam głową w dół i w górę. Liżę go na zewnątrz, nie przestając patrzeć mu w oczy. Liżę powoli, skoncentrowana.
C hwyta mnie nagle za kark i całuje. Jego język wyraźnie okazuje mi wdzięczność. Siadam na nim. Stękam, kiedy we mnie wchodzi. Ujeżdżam go, a moje piersi swobodnie tańczą. Wchodzi we mnie coraz głębiej. Jego penis cudownie mnie wypełnia i ujeżdżam go coraz silniej. Piersi obijają się o klatkę piersiową. Chwyta je i pieści. Potem ugniata je gwałtownie, jakby były jakimś opornym ciastem. Zaczynam głośno dyszeć.
C hwyta mnie silnie za pośladki i podnosi. Teraz leżę na plecach, a on we mnie wchodzi. Uderza mocno, ale spogląda na mnie badawczo, gdy jego członek niknie we mnie. Skóra kanapy przylepia się do mojego ciała, dzięki czemu się nie przesuwam. Ulegam mu i wzdycham. Łapię mocno jego tyłek, nadając rytm jego ruchom. Teraz on wzdycha. Unoszę nogi, żeby mógł wejść we mnie jeszcze głębiej. Jest mną tak pochłonięty, że w mojej głowie nie ma miejsca na żadne myśli. Nie ma miejsca na rozważenie innej pozycji, na zastanowienie się, kiedy i jak chciałabym szczytować, jest miejsce tylko dla niego. Jego oddech mówi mi, że on jest już blisko. Wchodzi jeszcze kilka razy, ale potem kładzie się między moimi nogami i ponownie zaczyna mnie lizać. Poruszam biodrami w górę i w dół. Zaczynam jęczeć, a pot z mojego ciała sprawia, że ślizgam się na skórze kanapy.
Biorę jego penisa do ust. Ssę i smakuję, szukając zmian. Patrzy na mnie w dół i dostrzegam na jego czole pionową linię. Dyszy głośno. Biorę członka do ręki, podczas gdy on mnie całuje. Mój język bawi się z jego językiem, a moja ręka bawi się jego penisem.
Uwodzicielsko wystawiam w jego kierunku tyłek i nie mijają nawet sekundy, a już czuję z tyłu nacisk. Jest w środku. Chwyta mnie za tyłek i mocno wciska we mnie członka. Wzdycham i próbuję silnie trzymać się oparcia kanapy. Odwracam się odrobinę i widzę, jak jego ciało świeci się od potu. Każdy mięsień zdaje się być napięty, zwłaszcza mięśnie ramion, które trzymają mnie, aby mógł wchodzić we mnie tak głęboko, jak tylko się da. Rozkosz i ból tańczą ze sobą tango. Odwracam się i znów biorę członka do ust. Poruszam szybko głową w górę i w dół.
Następnie wchodzi we mnie, jak leżę na kanapie. Trzyma mnie i uparcie patrzy mi w oczy. Krzyczę i chwytam go za kark, opadając do tyłu z rozkoszy. On niemal wciska mnie w kanapę i kładzie się na mnie. Potem podpiera się na ramionach i utrzymuje w tej pozycji, wchodząc we mnie i wychodząc. Nie mogę oderwać oczu od jego napiętych mięśni, od ich pracy. Podnoszę nogi i kładę na jego barki, a on wchodzi jeszcze głębiej. Stęka, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu. Jeszcze bardziej kieruję ku niemu swoje biodra, a on domyślając się, o co mi chodzi, uderza coraz mocniej. Utrzymujemy równy rytm do czasu, kiedy porusza się we mnie jeszcze szybciej. Wzdycham i stękam. Jego penis wypełnia mnie i dochodzę w momencie, kiedy on we mnie wytryskuje.
Potem nie mogę powstrzymać się od patrzenia na niego. Przypatruję się jego wyraźnie widocznym żyłom, które powoli się uspokajają, oraz jego rozluźniającym się mięśniom. Całuje mnie i uśmiecha się. Wtula się we mnie i po niedługim czasie zasypia. Jego leżące na mnie bezwładnie ciało sprawia mi przyjemność. Wiem, że to nie jest ostatni raz.
Słyszę, jak ktoś hałasuje garnkami, poruszając się prędkimi krokami. Słyszę, jak na rozgrzanej patelni roztapia się masło. Zatrzymuję się i stukanie obcasami ucicha. On odwraca się i patrzy w moim kierunku. Uśmiecha się frywolnie.
– O, znów trzeba cię nakarmić? – pyta.
Gdybyś przyjrzał się mojemu życiu z zewnątrz, doszedłbyś pewnie do wniosku, że jestem niezłą łowczynią fortun. Młodą żoną na pokaz bardzo bogatego i o wiele starszego męża. Słyszałam to już niezliczoną ilość razy. Ukradkowe spojrzenia w restauracji. Wymowne uśmiechy wymieniane w towarzystwie. Tak, tak, dokładnie zdają sobie sprawę z tego, jakim typem kobiety jestem. To ta, co wozi się swoim małym, pięknym, sportowym autem i na pewno jedyne, co w życiu robi, to paznokcie, masaż i fryzura.
Na szczęście nasi bliscy przyjaciele dobrze wiedzą, że jest zupełnie inaczej. Paul i ja kochamy się nad życie. Jest bez wątpienia mężczyzną mojego życia i jestem pewna, że zadurzyłabym się w nim, nawet gdyby był mechanikiem samochodowym w prowincjonalnym miasteczku.
Nie zrozumcie mnie źle. Jasne, że fajnie mieć pieniądze. Nie, żebym była jakąś wielką materialistką, ale dzięki nim zdołałam założyć własną firmę zajmującą się wystrojem wnętrz – która może pochwalić się wyjątkowo dobrymi wynikami finansowymi.
I jeśli mam być szczera, majątek Paula przyczynił się również do tego, że jest taki opanowany. A to zdecydowanie jedna z tych rzeczy, które do szaleństwa w nim kocham. Spokój. Urok. Pewność siebie. Nadmiar.
Kilka razy zdarzyło mi się tak mocno zirytować tymi wszystkimi przesądami, że wdałam się w dyskusje na temat, czemu ludzie nie mogą uwierzyć, że naprawdę jesteśmy w sobie zakochani. Rozmowy takie kończą się prawie zawsze stwierdzeniem, że z uwagi na dzielącą nas różnicę wieku nie mamy szans na szczególnie udany seks.
Nic bardziej błędnego – to akurat mogę zagwarantować.
Nie dość, że pasujemy do siebie jak ulał – w zasadzie za każdym razem, gdy się kochamy, mam orgazm pochwowy – ale kocham go bardziej niż kogokolwiek innego na całym świecie. Jego poczucie humoru, pomysłowość i oczywiście fakt, że wybrał właśnie mnie!
On jest tak samo pewien moich uczuć. Jestem ładna i prawdę mówiąc, jakoś tak mam, że w barze zawsze ktoś mnie zaczepia. Nawet na prywatkach. Ale dla mnie istnieje tylko mój mąż. Pomimo że dzieli nas prawie trzydzieści lat, można powiedzieć, że wybraliśmy siebie nawzajem spośród bardzo wielu innych.
Poza tym o wszystkim ze sobą rozmawiamy. Począwszy od interesów Paula, przez sprawy moich starych przyjaciółek, aż po to, co sobie wyobrażam, kiedy się masturbuję.
Któregoś dnia Paul oglądnął jakiś program telewizyjny, w którym podkreślano, że wszystkiekobiety mają dzikie fantazje erotyczne – nie tylko kiedy się masturbują, ale również podczas zbliżeń z partnerami.
W związku z powyższym stwierdził oczywiście, że chce znać moje wszystkie pragnienia.
Próbowałam zrobić mały handel wymienny i żeby to Paul zaczął. Ale on z dziecięcą szczerością zapewnił mnie, że od kiedy się poznaliśmy, jego fantazje dotyczą tylko i wyłącznie mnie.
Hmmm. Pomyślałam więc, że spróbuję, żeby mi uwierzył w to samo. Chociaż jest to de facto niemalże prawda. Jest jak dotąd jedynym mężczyzną, z którym jestem zawsze podczas seksu stuprocentowo tu i teraz.
Ale naturalnie zdarza mi się też śnić na jawie.
Popołudniową porą, gdy nie mam nic innego do roboty. Albo gdy mąż jest akurat w podróży służbowej, co ma miejsce bardzo często.
Przyszła mi do głowy jedna z moich najstarszych wizji i na wargach zagościł ledwo zauważalny – acz wiele mówiący – trochę niedorzeczny, a trochę lubieżny uśmiech. Widząc to, Paul zaczął naciskać, żebym opowiedziała mu, czego dokładnie dotyczyła owa fantazja.
Kazałam mu przysiąc, że nie będzie się śmiał, jak również że nie będziemy już więcej poruszać tego tematu. Obiecał mi to, więc podzieliłam się z nim moim pierwszym snem na jawie, jaki miałam, robiąc sobie dobrze.
Jest dość perwersyjny, bo pojawił mi się w głowie, gdy patrzyłam na wielki obraz wiszący na ścianie w pokoju gościnnym mojej babci. Już sam fakt, że młoda dziewczyna ma fantazje erotyczne w takim miejscu, jest mocno nieprzyzwoity.
Był to sporych rozmiarów czarno-biały rysunek wykonany węglem – lub może miedzioryt. Przedstawiał las, a pośrodku stała nimfa, która wyglądała, jakby właśnie przebudziła się z przyjemnego snu. Za nią, zerkając na nią łakomie, grał na fletni Pana faun. W tle – pomiędzy drzewami – dostrzec można było jeszcze jednego fauna pożądliwie obserwującego nimfę. I jeśli mnie pamięć nie myli – faunów było tam więcej. Patrząc na obraz, nie miało się żadnych wątpliwości, że oni wszyscy czekali, aż piękność się rozbudzi i zacznie się „zabawa”.
W mojej wizji jestem oczywiście nimfą i za każdym razem wyobrażam sobie bieg wydarzeń trochę inaczej. Czasami uprawiam seks tylko z jednym z nich, a niekiedy przekornie uciekam i kończy się na tym, że zabawiam się z kilkoma na raz.
Nadal pamiętam, jak opowiadając tę historię, leżałam lekko onieśmielona i patrzyłam w sufit. Nie dlatego, żeby była to jakaś wielka tajemnica. Po prostu po raz pierwszy w życiu komukolwiek ją zdradziłam. I już słuchając swojego własnego głosu odniosłam wrażenie, że brzmi to strasznie dziecinnie i niemądrze.
Gdy skończyłam, Paul powiedział:
– Myślę, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. – Uniósł się nieco i nachylił w moją stronę: – To absolutnie najbardziej czarująca fantazja, jaką kiedykolwiek słyszałem. Jesteś cudowna pod każdym względem.
I w ten oto sposób skończyło się na tym, że po prostu podzieliłam się z nim nic nieznaczącą, zabawną opowiastką. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Dwa miesiące temu mieliśmy piątą rocznicę ślubu i już pół roku wcześniej Paul zaczął naciskać, żebym przypadkiem nic nie planowała na nasz rocznicowy weekend. Nie chciał absolutnie zdradzić, co knuje. Powiedział tylko, że mam być gotowa w piątkowy wieczór o godzinie dziewiętnastej.
Nie było to wcale takie łatwe. Zabrał mnie ostatnio na kilka przyjemnych pieszych wędrówek i w pewnej chwili przeszło mi przez myśl, że może planował coś w ten deseń. A może chciał mnie czymś zaskoczyć podczas rejsu swoim jachtem? Ale te dwie aktywności wymagały zdecydowanie innego ubrania, niż gdybyśmy szli do restauracji z gwiazdkami Michelina lub do teatru. W końcu zdecydowałam się na nieco cukierkowy, a zarazem pragmatyczny strój. Włożyłam długie, gładkie, czarne, zamszowe kozaki i czerwoną sukienkę – wiedząc, że Paul uważa, iż wyglądam w niej zjawiskowo. Buty były poza wszystkim tak fantastycznie wygodne, że nadawały się także na rejs, a nawet na pieszą wycieczkę.
Paul odebrał mnie o umówionej godzinie i wybraliśmy się do najbardziej uroczej, przytulnej włoskiej restauracji, w jakiej kiedykolwiek byłam. Uwielbiam włoską kuchnię. Jedliśmy, piliśmy i gawędziliśmy sobie. Siedziałam i zerkałam co i rusz na podłogę obok krzesła Paula, ale nie wypatrzyłam tam żadnego prezentu. Pomyślałam, że być może kupił mi biżuterię, ale on nie wyciągnął żadnego pudełeczka – nie dał mi zupełnie nic.
Zarazem miałam wrażenie, że z niewyjaśnionego powodu był dziwnie spięty.
Gdy podano deser poczułam, że dłużej już nie wytrzymam.
– Powiesz mi w końcu, co tam sobie wymyśliłeś?
Paul zaśmiał się tylko i odparł, że jego niespodzianka niebawem się zacznie, po czym zasugerował, żebym przed wyjściem z lokalu skorzystała jeszcze z toalety.
Było już w pół do jedenastej, więc mogłam przynajmniej wykluczyć wędrówkę. Rejs raczej też. Wszystko owiane tajemnicą. A jednocześnie niezmiernie mnie ekscytowało.
Byłam poza tym nieco podchmielona wyśmienitym włoskim winem i w drodze do samochodu zdałam sobie sprawę, że jestem niemniej nakręcona niż sam Paul.
Gdy tylko wsiedliśmy do auta, podał mi maskę do spania i powiedział, że teraz trochę się przejedziemy, a ja nie mogę pod żadnym pozorem dowiedzieć się, dokąd się wybieramy. Siedziałam więc w ciemności wsłuchana w dobiegające z zewnątrz odgłosy miasta. Wkrótce zorientowałam się, że nie jedziemy w kierunku domu.
Minęło dobre pół godziny, zanim Paul zaparkował samochód. Wyskoczył z auta i otworzył drzwi, żeby pomóc mi wysiąść. W miejscu, w którym się znaleźliśmy, było dość cicho. Może staliśmy na dużym parkingu?
Po chwili Paul otworzył ciężkie wrota, a docierające do mnie dźwięki i zapachy sprawiły, że poczułam się, jak w jakimś magazynie. Mąż poprowadził mnie następnie szeregiem korytarzy, po czym się zatrzymaliśmy.
Przestałam już dawno zastanawiać się, na czym będzie polegała niespodzianka, i pozwoliłam się po prostu prowadzić. Wiedziałam przecież, że wcześniej czy później i tak się dowiem. Zresztą nie miałam żadnych wątpliwości, że prezent mi się spodoba, ponieważ Paul był w tej kwestii niezrównany.
Znajdowaliśmy się w pomieszczeniu, które wydało mi się bardzo duże. Najwyraźniej dotarliśmy do celu. Paul poprosił, żebym się nie ruszała. Usłyszałam, że otwiera butelkę wina, po czym podał mi kieliszek. Oczy miałam nadal zasłonięte maską. Było to perwersyjne, a zarazem ekscytujące.
– Będziesz musiała się przebrać – powiedział i zabrał mi kieliszek, żebym mogła zdjąć ubranie.
Zawahałam się, stojąc już w samej bieliźnie:
– Wszystko?
– Wszystko – wyszeptał Paul, a ja poczułam jego oddech na karku.
Nie zdążyłam nawet poczuć się skrępowana swoją nagością, bo raptem założył mi sukienkę z lekkiego, przewiewnego materiału. Miałam wrażenie, że składa się z wielu cieniutkich warstw i sięga mi do kolan.
Podał mi znowu kieliszek.
– A teraz usiądź sobie na tym miękkim dywanie. Zostawiam obok twoją komórkę, żebyś w każdej chwili mogła do mnie zadzwonić.
– Powiesz mi wreszcie, co… – zaczęłam, ale Paul położył mi delikatnie dłoń na wargach:
– Spokojnie – to niespodzianka. Zupełnie wyjątkowa niespodzianka.
Wziął ode mnie kieliszek i podał mi dłoń, żeby mogła się usadowić.
Poczułam, że siadam na grubej, puchatej owczej skórze.
– Założę ci teraz słuchawki, a gdy skończy się piosenka, zdejmiesz je. I będziesz mogła odsłonić oczy. Dobrze?
Kiwnęłam głową. Nadal mocno zdumiona, a zarazem niewiarygodnie przejęta.
Muzyka, jaką wybrał na moim telefonie, okazała się cudownie relaksująca. Taki klasyczny kawałek w stylu new age przypominający trochę „Cztery pory roku” Vivaldiego, ale bardziej psychodeliczny, z wyraźnym odgłosem wiatru i szeleszczących liści w tle.
Utwór był długi. Trwał może nawet całe piętnaście minut. Ale melodia podziałała na mnie tak kojąco, że zrobiło mi się totalnie błogo i dopiero po jakiejś minucie ciszy zorientowałam się, że kawałek się skończył. Podniosłam się z pozycji półleżącej, przeciągnęłam się, po czym zdjęłam najpierw słuchawki, a potem maskę.
Zmrużyłam lekko oczy, żeby zorientować się, co to za pomieszczenie. Było ogromne, a ściany pokrywały brązowe panele. Dojrzałam dwa punkty, w których znajdowały się wyjścia, ale w żaden sposób nie byłam w stanie rozpoznać tego miejsca. Spojrzałam w górę. Pomieszczenie było wysokie, bardzo wysokie. Wyglądało jak jakaś hala magazynowa z wydzielonymi lokalami.
Może to był nowy magazyn mojej firmy?
Nie. Gdyby to miał być mój prezent, Paul nie byłby taki tajemniczy.
Nagle z głośników umieszczonych najwyraźniej pod sufitem dobiegła psychodeliczna muzyka. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie byłam tam sama.
Nie umiem tego wytłumaczyć, ale od razu wiedziałam, że to nie Paul mi towarzyszył. Za plecami usłyszałam coś, co brzmiało jak odgłosy mistycznych kroków tanecznych, i miałam wrażenie, że dochodzą one z wielu różnych stron.
Siedziałam tak i starałam się zapanować nad emocjami. Paul nigdy nie zrobiłby nic, co wzbudziłoby we mnie autentyczny strach. Nigdy też nie naraziłby mnie na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Tego byłam stuprocentowo pewna.
Co takiego więc uknuł?
Prywatny spektakl baletowy? Przypominające dreptanie dźwięki przywodziły na myśl tancerzy baletowych. Ale kroki sprawiały wrażenie ciężkich. Czy tancerze byli mężczyznami?
Nagle pomyślałam o sukience, którą Paul mi nałożył. Gdy jej się przyglądałam, coś zaczęło mi świtać. Była jasnobrązowa z cienkimi srebrnymi nitkami we wszystkich warstwach szyfonu, które urzekająco spowijały moją sylwetkę.
Sukienka nimfy.
Dopiero wtedy odważyłam się obejrzeć ostrożnie przez ramię, żeby sprawdzić, skąd dobiegało to dyskretne, rytmiczne dreptanie.
Nie, nie, nie…
Parsknęłam śmiechem. No, nie… ja chyba śnię.
Wokół mnie pląsało pięciu facetów w skórzanych spodniach i dziwacznych zwierzęcych maskach. Wyglądały trochę jak te, które nakłada się dużym psom, żeby nie mogły nikogo pogryźć. Ale sprawdzały się też znakomicie jako element kostiumu… fauna.
To moja fantazja o nimfie. Teraz stała się rzeczywistością.
Pięciu faunów uznało najwyraźniej, że skoro już na nich spojrzałam, to mogą zaczynać. Do moich uszu dobiegły odgłosy energicznych i skocznych kroków.
To było tak surrealistyczne, że naprawdę musiałam uszczypnąć się lekko w ramię, by upewnić się, że to na pewno nie sen.
Odwróciłam wzrok od faunów. Wystarczająco dobrze się im przyjrzałam, żeby wiedzieć, że nie było wśród nich Paula. Jego sylwetkę rozpoznałabym nawet z odległości kilometra. Miałam przed sobą pięciu dość młodych przebranych mężczyzn.
Całe doświadczenie było tak perwersyjne i niemoralne, że poczułam, jak przechodzą przeze dreszcze. I powzięłam decyzję. Coś takiego jak to więcej mi się w życiu nie zdarzy, a skoro zaaranżował to dla mnie Paul, powinnam przynajmniej trochę się zabawić.
Przeciągnęłam się nieco teatralnym ruchem – niczym nimfa na obrazie wiszącym w pokoju mojej babci. Następnie wstałam z puszystej owczej skóry i zwróciłam się twarzą w kierunku tańczących faunów. Na to tancerze bardzo powoli zaczęli zbliżać się do mnie tanecznym krokiem. Obrzuciłam spojrzeniem ogromną salę, w której się znajdowaliśmy, po czym spojrzałam na sufit. Nigdzie nie dojrzałam żadnych kamer. To wszystko było naprawdę tylko i wyłącznie dla mnie. Ostrożnie zeszłam ze skóry i poczułam pod bosymi stopami miękkie linoleum.
Fauny zwietrzyły ofiarę. Okrążyły mnie, wirując w tańcu, po czym zaczęły stopniowo coraz bardziej zacieśniać krąg.
Muzyka zmieniła się na odrobinę bardziej rytmiczną i zmysłową. A może po prostu tak mi się wydawało, bo poczułam zapach mężczyzny.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.