9,99 zł
Vanessa i Henrik jadą na północ Szwecji do sławnej Kiruny. Planują zatrzymać się w słynnym Lodowym Hotelu. Mają się tam spotkać z tajemniczą Anastasią, którą poznali podczas jednej z wypraw. Dziewczyna jednak się nie pojawia, więc para musi szukać sobie innych rozrywek. Bohaterowie wdają się we flirt z recepcjonistami hotelu - Jennifer i Gustafem - i wspólnie planują nocne rendez-vous. Okazuje się, że Lodowy Hotel skrywa w sobie wiele niespodzianek.
Zbiór składa się ze wszystkich opowiadań erotycznych z serii Lodowy Hotel Vanessy Salt.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 91
Vanessa Salt
Lust
Lodowy Hotel - seria erotyczna Tytuł oryginałuIce Hotel - an erotic seriesZdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2020, 2020 Vanessa Salt i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726536317
1. Wydanie w formie e-booka, 2020
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
– Spodoba ci się. – Henrik objął ramieniem Vanessę.
– Nie mogę… mówić. – Cała roztrzęsiona i skulona wpół przycisnęła twarz do jego piersi.
– Ma zapięte pasy? – Kobieta ubrana w niebieski uniform ze skwaszoną miną wskazała palcem na Vanessę, a gdy Henrik potakująco kiwnął głową, dodała nieufnie: – Na pewno? – Stewardesa przewróciła lodowoniebieskimi oczami i zmarszczyła cienkie brwi.
Henrik wbił wzrok w punkt na jej przypudrowanym czole i odparł nieco za głośno:
– Na pewno. Po prostu boi się latać. – Udało mu się odzyskać kontrolę nad głosem.
– No dobrze.
Stewardesa odmaszerowała, by pouczać innych pasażerów, a Henrik powoli wypuścił powietrze. Pogłaskał Vanessę po blond głowie, starając się przy tym, by nie ucierpiał jej kok. Okręcił luźny kosmyk włosów wokół palca. Jej usta były niebezpiecznie blisko … Zmienił pozycję na siedzeniu.
– Załoga, proszę zająć miejsca przed odlotem – rozległo się z głośników.
– Ach… Och… – Jęki Vanessy brzmiały jak odgłosy, które zwykle wydawała w zupełnie innych okolicznościach. Myśli Henrika zaczęły błądzić po niebezpiecznym terytorium. Poczuł przypływ krwi w kroczu. Wtulona Vanessa przylgnęła do jego kutasa pod wpływem przyśpieszenia samolotu.
– Wszystkich pasażerów upraszamy o zapięcie pasów, nawet gdy zgaśnie znak nakazujący ich zapięcie.
– Jak długo trwa podróż? – wymamrotała Vanessa w jego krocze. Musiała poczuć, że stwardniał. Uniosła się i opadła na swoje siedzenie, uśmiechając się przepraszająco. – Wybacz… Wiesz, jak to u mnie jest z lataniem. Ty to świetnie znosisz, jak w podróży do Kambodży. A już najgorszy jest start. – Położyła dłoń na wybrzuszeniu w jego spodniach. Lniany materiał to niewielka bariera.
– Mmm… Tylko półtorej godziny. – Uśmiechnął się do niej blado.
– Wkrótce podamy państwu gorące posiłki. Nasza załoga za chwilę rozpocznie serwowanie.
Henrik uścisnął dłoń Vanessy, która rozejrzała się niespokojnie, niczym gotowa do ucieczki sarna uchwycona w światłach samochodu. Uwielbiał jej oczy o brązowej barwie, tak rzadkiej u blondynek. Delikatnie pogłaskał ją po głowie. Waniliowy zapach jej włosów zawsze go ruszał. Była w stanie go podniecić w kilka sekund.
– Myślisz, że osiągniemy w ogóle wysokość dwóch kilometrów?
– Podczas następnego lotu. Na pewno. W nocy. Koniec i kropka – odparł bezdyskusyjnie, a surowa stewardesa ponownie ich minęła, podejrzliwie przypatrując się Vanessie. A przynajmniej tak wydawało się Henrikowi. Nie uda im się, zanim osiągną Kirunę.
– Może kawę albo herbatę? – spytała inna stewardesa, która dla odmiany była uśmiechnięta.
Połowa stycznia. Zimno jak diabli. Za godzinę się ściemni. Pierwsze, co usłyszeli po wyjściu z samolotu, to wycie i szczekanie psów zaprzęgowych. Henrik naciągnął czapkę na uszy, próbując oddychać przez nos.
– Myślisz, że zobaczymy się z Anną? – zapytała Vanessa, a jej oddech zawisł jak chmurka w powietrzu.
Henrik wiedział, że szanse na to są marne. Ktoś za nimi zaczął niecierpliwie naciskać. Henrik zastanowił się, kto pragnie tego bardziej – on czy Vanessa?
– Oczywiście. Może już nawet tam dotarła. Pamiętasz liścik?
Liścik został wsunięty pod drzwi ich pokoju hotelowego w Siem Reap, charakter pisma był Anastasii:
W połowie stycznia. A.
„A” to był skrót od „Anastasia” lub od „Anna”, bo tak również ją nazywano.
Odczytali tych siedemnaście liter jako plan. Owszem, Henrik policzył litery, obracając list we wszystkie strony, próbując zinterpretować jego treść. Największy kłopot w tym, że list nie podawał dokładnej daty.
Henrik ścisnął dłoń Vanessy. Na głowie miała biało-szarą futrzaną czapę. Włosy zaplotła w dwa warkocze opadające na futro ze srebrnych lisów. „Vintage w szczytowej formie”, jak zwykła mawiać. Wyglądała jak Lara w Doktorze Żywago. Był z niej dumny.
Siedzieli w taksówce do Jukkasjärvi. Kierowca milczał jak głaz, innymi słowy: piętnaście minut lodowatej ciszy. Za oknem sypał śnieg, jedyny akompaniament pochodził z opon samochodu. Henrik wpatrywał się w migające za oknem drzewa. Uginały się pod ciężarem śniegu i lodu, wyglądały jak oblane lukrem. Od czasu do czasu monotonię scenerii przełamywały pola. Niebo powoli robiło się bladoróżowe. Henrik zatęsknił za dżunglą.
– Sto sześćdziesiąt pięć. – W głosie kierowcy słychać było napięcie.
Henrik wręczył mu bez słowa dwa banknoty, gestem dając znać, by zatrzymał resztę. Vanessa zmierzyła go wściekłym wzrokiem. Ile już razy rozmawiali o jego zwyczaju dawania horrendalnie wysokich napiwków?
Znaleźli się przed dużym drewnianym domem. Nad wejściem widniał wyrzeźbiony napis CHATA NAD RZEKĄ. Roześmiali się. Henrik wiedział, że Vanessa też doskonale pamięta majestatyczną rzekę Mekong, jej zmienne prądy, deltę, upał i rybaków, a także sieci rozwieszone między domami oraz pływające targi. To wszystko wydawało się takie odległe.
Krajobraz nie mógł być bardziej odmienny. Obok chaty płynęła rzeka Torne, groźny lodowy wąż wijący się przez okolicę. Henrikowi zamarzł czubek nosa. W powietrzu nie unosiły się żadne zapachy, zapadał szary zmierzch. Nawet Anna nie dałaby rady podnieść temperatury. Gdy westchnął, Vanessa poklepała go po plecach. Zrobiła to za mocno, ale przyjaźnie. Jego poziom napięcia erotycznego można było porównać do sopla lodu, natomiast Vanessa nadal była uśmiechnięta.
Przez całą drogę do recepcji zapach wody unosił się w powietrzu niczym woń mokrego psa. Tykowaty młody człowiek, wykapany Dorian Gray Oscara Wilde’a, udawał, że cieszy go pouczanie grupy skonfundowanych turystów z cieplejszych krajów. Rozglądał się uważnie po twarzach gości, jakby kogoś szukał, aż wreszcie wbił wzrok w Vanessę. Uśmiechnął się uśmiechem, który w jego opinii na pewno był zabójczy, choć w rzeczywistości wyglądał jak grymas.
Henrik przystanął. Obok zapatrzonego Doriana stała kobieta, która wypisz wymaluj przypominała Sybil Vane, jego odrzuconą kochankę. Te spadające falami blond włosy z przedziałkiem pośrodku, te okulary w rogowej oprawie…
Odrzuciła do tyłu włosy, starając się ignorować intensywny zapach starych chrupek cheetos dochodzący od strony pryszniców. Poprawiła okulary, zmarszczyła nos i sztucznie radosnym głosikiem zaczęła prezentować zwyczaje panujące przy wejściu do lodowego królestwa:
– Otrzymacie państwo śpiwory i kombinezony, ale zalecamy też odpowiednią bieliznę i zaniechanie dziś prysznica, bo naturalna powłoka tłuszczowa stanowi idealną ochronę przed mrozem. Zwłaszcza jeśli macie państwo zamiar wyjść dziś na zewnątrz, by oglądać zorzę polarną. – Zamilkła na chwilę, wysuwając biodro i ponownie zarzucając włosami. Stojący obok niej Dorian uśmiechał się, przeczesując palcami swoją czuprynę. – W Chacie znajdują się toalety i… cóż, prysznice. Temperatura w pokojach Lodowego Hotelu waha się od minus pięciu do minus siedmiu stopni Celsjusza. Łóżka zaopatrzone są w skóry reniferów i są bardzo wygodne. Lodowy bar otwarty jest do północy. Polecam go odwiedzić. – Posłała zawodowy śmiech i zrobiła krótką pauzę. – Gustaf i ja, czyli Jennifer, jesteśmy do państwa dyspozycji przez całą noc. – Dorian i Sybil spojrzeli na siebie nawzajem i uśmiechnęli się.
– Jasne – szepnęła Vanessa. – Odwiedźmy dziś Złotowłosą i Dandysa i przekonamy się, co porabiają.
Gdy Henrik fuknął pod nosem, omiotły ich wrogie spojrzenia.
Henrik mocno trzymał kanciastą szklankę wykonaną z lodu, w której chlupotała borówkowa wódka. Pierwszy łyk wypalił mu gardło i rozlał się ciepłem po żołądku. Uniósł szklankę pod światło i przyjrzał się płynowi, po czym spojrzał na Vanessę ponad brzegiem naczynia. Wypiła drinka do końca i westchnęła, po czym zmieniła pozycję na lodowej ławie i oparła łokcie na jej krawędzi. Wszystko było tu wyrzeźbione z lodu. Białe, przezroczyste i połyskujące. Raziło w oczy.
– Dobre to było. – Na moment zatrzymała usta na krawędzi zimnego naczynia i polizała je czubkiem języka. Henrik przyjrzał się jej, a ona spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. – Mam ochotę polizać coś jeszcze.
Jej głos był niski i zachrypnięty. Henrik głośno wciągnął powietrze, a Vanessa szeroko rozwarła nogi, ukazując opięte wąskimi dżinsami uda. Widział je przez przezroczysty blat stołu. I wysokie buty na obcasie.
Klasyka i szyk.
Uśmiechnął się w duchu. Vanessa rytmicznie ściskała i rozwierała uda. Przez powierzchnię lodu sprawiały wrażenie, jakby coś się między nimi poruszało.
– Hej, widzieliśmy was w recepcji. Mamy przerwę, możemy się dosiąść?
To nie było pytanie. Gdy Henrik uniósł głowę, Złotowłosa już siedziała naprzeciw niego, a Dandys obok Vanessy. Jennifer dotknęła jej futra i cmoknęła językiem.
Dandys ciągnął:
– Widzieliście już swój pokój? A może wynajęliście apartament? – Próbował sprawiać wrażenie, jakby był dumny ze swojej pracy.
– Mmm… – To jedyne, co przyszło do głowy Henrikowi. Jakim cudem ten chłoptaś dostał tę posadę? – Tylko sypialnię. Wygląda dobrze. Jak długą macie przerwę?
Złotowłosa nawijała o różnorakich właściwościach futra, jakby była zawodowym futrzarzem. Henrik dosłyszał, jak mówi, że srebrny lis i wilk nie są już poprawne politycznie. Vanessa od czasu do czasu uśmiechała się i kiwała głową. Henrik widział, że jest rozbawiona. Z uprzejmości odwrócił się z powrotem do Dandysa Gustafa, który uważnie mu się przyglądał.
– Sypialnia też dobra rzecz. Jedyną wadą jest to, że ma zasłonę zamiast drzwi. – Stwierdzenie zawisło w powietrzu. Dandys spojrzał na Złotowłosą Jennifer, która puściła mu porozumiewawcze oko.
Henrik to dostrzegł, a Złotowłosa rozwarła usta pomalowane na delikatny, połyskliwy róż. Lodowe usta.
– Bieliźniany róż Yves Saint Laurent? Idealnie pasuje do twojej porcelanowej karnacji. – Vanessa wiedziała wszystko o makijażu, choć sama go nie nadużywała. Po prostu takie miała hobby. I był to też świetny sposób, żeby zamknąć komuś buzię.
Jednak nie Jennifer.
– Możemy dla was zorganizować prywatne zwiedzanie niektórych pokojów. Rozmawialiśmy o tym wcześniej z Gustafem. Wydajecie się mili… i zainteresowani.
Gustaf oparł łokieć o lodowy blat, a podbródek podparł na dłoni, obracając się ku Henrikowi. Była to wielce wymowna poza. Rozpiął zamek kurtki, pod którą miał ciemnoniebieską bluzkę z logo Helly Hansen, i przesunął dłonią po włosach, przyglądając się uważnie Henrikowi.
– Pomysł jest super! – Vanessa przerwała Jennifer wykład na temat tego, jak szminka może służyć jednocześnie jako róż.
Jennifer wyglądała na taką, która przewidziała ten szybki zwrot akcji w rozmowie. Wyjęła językiem kostkę lodu ze szklanki i chwyciła ją między zęby, a po jej różowej wardze pociekła kropla wódki. Zachichotała i powoli starła ją palcem wskazującym. Drugą ręką wsunęła kosmyk włosów za ucho.
Wiedziała, czego chce.
– Jasne, czemu nie – zgodził się Henrik lekko zachrypniętym głosem, odrywając wzrok od jej lodowych ust i spoglądając w oczy Gustafowi. – Może nieco później, kiedy inni pójdą spać? Inaczej zaczną się dopytywać, dlaczego nie wszyscy dostali ofertę prywatnego oprowadzania. – Próbował zachować neutralny ton głosu.
Źrenice Gustafa rozszerzyły się, a kącik ust lekko powędrował w górę.
– No to jesteśmy umówieni. – Wyciągnął dłoń ku Jennifer, a gdy posłusznie podała mu rękę, drugą dłonią ścisnął ramię Vanessy.
– Koniec naszej przerwy. – Jennifer zarzuciła włosami. – To co, o drugiej w nocy? Wpadniemy po was.
– Wiecie, gdzie…?
– Jasne. – Rozległ się jej perlisty śmiech.
Kto tu tak naprawdę rządził? Henrik na moment zapatrzył się w oczy Jennifer, po czym przeniósł wzrok na Vanessę, która uniosła brwi i mrugnęła do niego, wysuwając w górę kciuki.
Henrik i Vanessa jechali saniami z psim zaprzęgiem. Powietrze było tak mroźne, że można je było kroić nożem i oddychało się z trudem. Psy wyły, rzucając się w uprzęży. Coś jeszcze zawyło. Wilk? Kurwa… Dotarli do chaty. Henrik widział taką chatę pierwszy raz w życiu.