Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Są nadzy. W kanale, z Mercedesem nad głową. Sebastian całuje Stellę po szyi, podczas gdy ona wymienia przednie przewody hamulcowe. Pracuje jak w transie. Wspomnienie penisa tryskającego w jej ustach miesza się z fantazją o tym, że niedługo będzie go miała w sobie. W swojej cipce. Nigdy nie była tak podniecona".
Pewnego letniego wieczoru, gdy Stella, która pracuje jako mechanik, kończy pracę, pod warsztat podjeżdża dobrze ubrany, niebieskooki Sebastian w Mercedesie–Benzie W109. Nalega, by dziewczyna naprawiła zepsute hamulce w samochodzie. Stella odmawia, ale młody mężczyzna nie daje za wygraną. Jednocześnie Stella nie potrafi oprzeć się jego niebieskim oczom i czuje, jak on sam pożera ją wzrokiem. W końcu zgadza się mu pomóc, ale pod jednym warunkiem. Bardzo twardym warunkiem...
Zbiór składa się z 3 serii erotycznych autorstwa Vanessy Salt:
Zakazane miejsca: Lekarz
Zakazane miejsca: Kino
Zakazane miejsca: Kierowca autobusu
Zakazane miejsca: Warsztat
Zakazane miejsca: Spawaczka
Lodowy Hotel 1: Lodowe Usta
Lodowy Hotel 2: Języki Lodu
Lodowy Hotel 3: Lodowe Klucze
Lodowy Hotel 4: Pieśni Lodu i Pary
Spray: część 1
Spray: część 2
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 240
Vanessa Salt
Lust
W niespodziewanych miejscach: 3 serie erotyczne autorstwa Vanessy Salt przełożył LUST Translators tytuł oryginałuW niespodziewanych miejscach: 3 serie erotyczne autorstwa Vanessy Salt Zdjęcia na okładce: Shutterstock Copyright © 2022 Vanessa Salt i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788728399385
1. Wydanie w formie e-booka, 2022
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Jest tu tylko pełno staruszków. Dziadki z laskami albo balkonikami, wyglądający, jakby dawno temu przekroczyli datę przydatności do użycia, babcie ze śmierdzącym oddechem, babcie ze sztuczną szczęką, babcie z brodą i wreszcie – te, które zaczepiają. Spragnione towarzystwa cholernice, które mówią: „Hej” i „Jak tam?” do każdziusieńskiej przechodzącej osoby. Nawet do tych, które wyraźnie okazują, że nie są zainteresowane – telefon zakrywający niemal całą twarz ewidentnie o tym świadczy. W każdym razie dla mnie.
Poza tym nie gada się z obcymi. Nie tutaj, w Uppsali, ani też w Sztokholmie. Coś takiego robi się chyba tylko za granicą?
– Agda. Mamy tu jakąś Agdę?
Kobieta w charakterystycznym białym fartuchu zagląda do poczekalni. Okulary. Krótko przycięte włosy. Wygląda tak, jakby pracowała tu zdecydowanie zbyt długo. Może miała kiedyś ambicje, chciała pracować w „prawdziwym” szpitalu, ale została w przychodni. Wiele osób chyba zostaje. Dużo bardziej lubię swoją pracę biurową, podczas której nie muszę całymi dniami oglądać tyłków ani ran innych ludzi.
Wzdycham i zmieniam pozycję na skrzypiącym krześle. Gdyby telefon zupełnie się nie rozładował, bawiłabym się dużo lepiej, ale teraz nie mam innego wyboru, jak siedzieć i obserwować. Jak taka wariatka, obok której wszyscy nienawidzą zajmować miejsca, bo zawsze siedzi bardzo blisko, a potem zerka, czym się zajmujesz. Bo nie ma nic, czym sama mogłaby się rozerwać.
Wstają dwie Agdy i lekarka musi wszystko sprawdzić oraz poprosić jedną z nich, żeby usiadła z powrotem. Dramat na najwyższym poziomie. Chcę zobaczyć, która godzina, ale wtedy sobie przypominam. Telefon. Cholera.
Gdy jedna Agda poszła za lekarką i wyszła z pomieszczenia, wchodzi następny lekarz. Gapię się na niego. Gapię się.
Nie mogą przecież istnieć tak atrakcyjni lekarze? Choćby same włosy… Ciemne i potargane, jakby był na zewnątrz podczas letniej burzy. Nie czesze ich? Czy robią się takie niezależnie od tego, jak bardzo się wysila? Szalenie seksowne, oto jakie są. I zarost też. Z pewnością kłujący, gdy się przykłada do niego rękę. Boże, ależ bym chciała to zrobić.
Cassandro, opanuj się! Pamiętasz, co się stało poprzednim razem, gdy próbowałaś flirtować z lekarzem?
Julia, która mnie zachęciła. Łaskotanie w ciele. Pamiętam, jak przybrałam swój najzalotniejszy uśmiech, gdy zsunęłam nieco koszulkę na piersi i trochę tak za bardzo kołysałam biodrami. Plan był taki – sprawić, by lekarz mnie pocałował. Mizianie nie było konieczne. Julia siedziała w poczekalni i na mnie czekała.
Nigdy w całym moim życiu nie przydarzyło mi się coś tak żenującego. Lekarz ściskał moje piersi – tak, bo oczywiście zmyśliłam historyjkę o tym, że gdzieś tam wyczułam guzek – i podczas gdy to robił, położyłam mu rękę na policzku i…
To zbyt bolesne.
Jakbym mogła w ogóle przypuszczać, że uda mi się taka bezsensowna rzecz. Lekarze są profesjonalni. Trochę tak, jakbym ja wciągnęła kolegę z biura do schowka na przybory do sprzątania, tak pewnie oni podrywaliby pacjentki. Prawdopodobnie jest to też zabronione. Jak przecież wszystko, co przyjemne.
– Cassandra – czyta z kartki mężczyzna. Patrzy. Przyjazne ciemne oczy napotykają moje.
– Tak? – Mój głos brzmi jak pisk. Szybko biorę z podłogi torebkę, wstaję i poprawiam sukienkę. Robię kilka kroków do przodu, nie zrywając kontaktu wzrokowego. I napotykam jego wyciągniętą rękę.
Z bliska źrenice są czarne jak otchłań, a tęczówki brązowe jak trawa o zachodzie słońca. Ręka jest ciepła. Nie uśmiecha się jednak. Jest taki poważny wobec wszystkich czy tylko wobec mnie?
– Marco – mówi.
– Cassandra.
– Wiem. Chodź.
Wiem?Można być aż tak zarozumiałym?
Odwraca się, wychodzi z poczekalni i wchodzi do długiego i wąskiego korytarza. Białego, oczywiście. Wszystko w przychodni jest białe. Idę za nim i kiwam grzecznie głową, gdy spotykamy pielęgniarkę. Na ścianach wiszą obrazy. Buty stukają o lśniącą podłogę. Marco nagle się zatrzymuje, otwiera drzwi i macha mi, żebym weszła.
– Proszę, wejdź i usiądź. Jeśli chcesz, możesz odwiesić torebkę na wieszak.
– Dziękuję.
Zagłębia się w swoim bordowym krześle biurowym przed komputerem, a ja siadam na drewnianym, które zdaje się przeznaczone dla pacjentów. W milczeniu wpatruje się w jeden z ekranów komputera. Klika parę razy myszką. Przewija.
No?Zakładam jedną nogę na drugą i czekam. Nie zapyta, dlaczego tu jestem?
Światło słoneczne sączy się przez żaluzje, na parapecie stoi kilka roślin. Żywych roślin. Krawędzie ekranów komputerowych są pokryte karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, a z drugiej strony ściany wiszą dziwne przyrządy. Może takie, które trzyma się w uszach?
– Skończyłaś kontrolę?
Podskakuję.
– Niczego nie kontroluję. Czekam tylko, aż zaczniemy.
– Dobrze. – Wzrok wbija w moje oczy. – Więc jesteś tu, żeby zbadać kilka znamion, zgadza się?
– Tak.
– Ponieważ niepokoisz się rakiem?
– Nie tak, jak wszyscy? – Lekko pociągam nitkę sukienki, muszę się na czymś skupić, żeby nie przestać oddychać. – Lubię się opalać i po prostu chcę sprawdzić, na wszelki wypadek.
Przesuwa spojrzenie dalej po mojej odsłoniętej skórze. Ramiona, klatka piersiowa, nogi. Ciasna sukienka sięga jedynie do połowy ud, ale nie miałam rano wielkiego wyboru, kiedy musiałam zdecydować. Dwadzieścia osiem stopni to naprawdę nie jest pogoda na dżinsy. Całe szczęście, że chyba tu mają klimatyzację. Odwraca wzrok do ekranu.
– Widzę.
– Co widzisz?
– Że lubisz się opalać.
– Mam to potraktować jako komplement?
– Jeśli chcesz.… – Notuje coś, a na czole pojawia mu się zmarszczka. – Ale pomyśl, że nie wszyscy lubią opaloną skórę.
– Ty lubisz? – Święty Boże, powiedziałam to na głos?
Przestaje pisać.
– Pokaż mi znamiona, to je obejrzę.
Ciekawe. Nie zamierza odpowiadać. Powoli zaczynam pociągać za cienkie ramiączko sukienki. W dół. W dół. Gdy to ukończyłam, odwijam materiał do bioder, tak że cała górna część ciała odsłania się przed nim. Czarny stanik z koronki jest właściwie zupełnie za mały. Wiem, że połowę otoczek brodawek widać niezależnie od tego, co robię, i to może jakiś demon sprawił, że wybrałam właśnie ten. W tym uroczystym dniu.
Lekarz sapie?
Tak to brzmi. Tak powściągliwe wcześniej spojrzenie wbija się w moje wytęsknione sutki, które są tak sztywne, że wydaje się, jakby miały zamiar rozsadzić cienką koronkę. Unoszę brwi i się odwracam.
– Znamiona są na plecach.
– Oczywiście. – Zimny koniuszek palca przesuwa się po moim karku. Wzdrygam się, drżę.
– Przepraszam – mamrocze niemal szeptem. – Bolało?
– Absolutnie nie. – Przeciwnie. – Kontynuuj…
– Możesz opisać, gdzie mniej więcej znajdują się te znamiona?
– Jedno między łopatkami, jedno dość nisko, dokładnie przy… brzegu majtek i trzecie na barku. Prawym.
Palce zsuwają się w dół. Zatrzymują się od czasu do czasu, ale potem idą dalej. Na ramionach pojawia mi się gęsia skórka, podnoszą się włosy. Nagle klimatyzacja wydaje się bardzo zimna. Gapię się w kierunku zamkniętych drzwi i czekam, aż Marco skończy. Jednocześnie chcę, żeby nie kończył nigdy, ale muszę już dać sobie spokój z lekarzami – to po prostu głupie chodzić i usychać z tęsknoty za czymś, czego nigdy nie będzie można dostać. Powinnam zamiast tego znaleźć zwyczajnego chłopaka, takiego, który ubiera się w zwyczajne ubrania, ma zwyczajną pracę i rozmawia o zwyczajnych rzeczach. Jak będę potrzebować ujścia dla swojej fantazji, zawsze możemy wymyślić jakieś ostrzejsze zabawy w sypialni. Odgrywanie ról, może to coś dla mnie?
– Nie, nie ma się czym niepokoić. – Marco przyciska koniec palca do mojego barku. – Jak na razie wyglądają zupełnie normalnie, ale byłoby dobrze, gdybyś je kontrolowała i pozostała uważna. Proszę tak robić i natychmiast dać znać, jak zauważysz jakieś zmiany.
– Och, wspaniale to słyszeć. Dziękuję! – Odwracam głowę i zerkam na niego. W pełni świadoma, że jego palce nadal muskają moją skórę. – Tylko trudno je kontrolować, są przecież w tak niewygodnych miejscach.
– Nie masz nikogo, kto może ci pomóc? Może chłopak albo ktoś taki?
– Nie mam chłopaka. – Wzruszam lekko ramionami. – Jesteśmy tylko ja i mój kot Sixten, a on nie jest zbyt dobry w sprawdzaniu czegoś takiego.
– Rozumiem.
Uśmiecha się? Kącik ust lekko mu drga. I czy może być tak, że chciał się dowiedzieć, czy jestem singielką czy to było tylko standardowe pytanie?
– Dobrze sprawdziłeś ten na dole przy majtkach? Nie czułam nic… tam. Tylko żebyś niczego nie przeoczył, o to mi chodzi.
– Przede wszystkim patrzyłem. Nie dotykałem. – Palec niby przesuwa się w dół, jakby chciał, ale nie do końca miał odwagę.
– A nie dotkniesz? – Lekko przekrzywiam głowę. – A jeśli wystaje w nietypowy sposób? Jestem taka zaniepokojona.
Spojrzenie, jakie mi rzuca, mówi: Nie jesteś zaniepokojona. Chcesz tylko, żebym cię dotknął. Macał cię. Badał cię dogłębnie. Patrzę na niego przez rzęsy. Możesz mnie potępiać?
Powoli palec chyba postanawia się odważyć. Nie idzie to szybko, gdy zmierza w dół, a dreszcze następują jedne po drugich. Muszę włożyć całą energię w to, żeby nie drżeć, nie sapać ani głośno nie stękać. To by nie wypadało. Wcale nie. I może wszystko by wtedy przerwał, powiedział: „Dziękuję, do widzenia” i odesłał mnie do domu. Nigdy bym go już nie zobaczyła. Nigdy bym nie napotkała tajemniczych brązowych oczu. Nigdy bym nie poczuła jego zarostu na swoim podbródku. Ale teraz. Może…
Palec dociera do celu. Wsuwa się pod materiał majtek i odsuwa go kilka centymetrów. Na szczęście włożyłam dziś czarne z koronki, te, które pasują do stanika. Pomyśleć tylko – być w tej sytuacji i zdać sobie sprawę, że ma się na sobie parę majtek z Myszką Miki – tak, i może też kilka dziur po molach, jakby po prostu nie mogło być gorzej. Niemniej nie ogoliłam się, nawet na brzegu majtek, ale tam też z pewnością nie będzie patrzeć. Niestety. Znamię jest przecież na plecach, a nie na dole po wewnętrznej stronie ud. Są już teraz lepkie od potu mimo chłodu w pomieszczeniu. Gdyby jednak jego dłoń je pogłaskała, och, ubóstwiałabym to. Jego gruba, owłosiona dłoń, która wydaje się szorstka, gdy się po mnie przesuwa.
– Nie ma sprawy – mamrocze w końcu. – Teraz dotknąłem porządnie i nic tu nie wskazuje na raka.
– Świetnie! Dziękuję! Chociaż, ech, przypomniało mi się, że jest jeszcze jedno. – Gryzę się w wargę, chociaż nie może tego zobaczyć. – Jeśli to w porządku. Jeśli dasz radę, jeśli zdążysz.
– Jeszcze jedno może być. Gdzie jest?
– Niżej. Musisz chyba ściągnąć sukienkę z bioder, żeby opadła do stóp, to wtedy zobaczysz, że dość wysoko na prawym udzie mam znamię.
Na parę sekund zapada milczenie. Posunęłam się za daleko? Rozumie, co robię? Wtedy rozlega się pukanie do drzwi. Niech to diabli!
– O co chodzi? – woła Marco. – Mam pacjentkę.
Drzwi się uchylają. Kobiecy głos.
– Przepraszam, myślałam, że jesteś już wolny. Chciałam omówić tamtą sprawę, ale zajmiemy się tym później, kontynuujcie.
Drzwi się zamykają. Marco mnie zostawia, robi kilka kroków i przekręca zamek. Odwraca się do mnie. Uśmiecha się. Tym razem prawdziwym uśmiechem. Wygląda jednocześnie na skorego do zabawy i wyrachowanego, jakby się zastanawiał, jak to się może potoczyć. Gdzie mnie weźmie, jak mnie weźmie i czy w ogóle na to pójdzie.
– No? – Lekko pociągam materiał sukienki na biodrze. – Chciałeś sprawdzić?
Bez słowa podchodzi do mnie, napotyka moje spojrzenie i chwyta za materiał z obu stron. Jedna dłoń na każdym biodrze. Potem zaczyna ciągnąć, nadal nie zrywając kontaktu wzrokowego, i opuszcza się wraz z sukienką. Jest tak ciasna, że musi zniżyć się z nią aż do samych kostek. Już na dole odrywa w końcu wzrok od mojego spojrzenia i zaczyna przypatrywać się temu, co znajduje się dokładnie przed nim.
Moje nagie nogi. Które ogoliłam dopiero dziś rano. Nie zdążyłam tak daleko, jak linia bikini, ale kiedy ma się na sobie sukienkę, która nie sięga dalej niż do połowy ud, trzeba załatwić przynajmniej to, co najważniejsze. Moje długie, gęste włosy na głowie mają swoją cenę, a jest nią gęste owłosienie… wszędzie. Grube włosy, które widać z odległości kilku kilometrów – no, w każdym razie to takie wrażenie. Mam nadzieję, że zauważy, jakie uda są gładkie. Chyba musi? Jakby mnie ściskał. Zaczyna sunąć z powrotem do góry, ale zostawia skuloną dłoń wokół lewej łydki. Dreszcz przeszywa całą nogę.
– Podoba ci się to, co widzisz? – szepczę ochryple.
– Ta.
– Ta?
– Masz tu na łydce zapalenie paru mieszków włosowych. – Wskazuje bez namysłu na małe, czerwone zgrubienie. – Często się golisz?
Serio? Maca moje gładkie, świeżo ogolone nogi, które z pewnością lśniłyby w blasku słońca, i postanawia skomentować jakieś pieprzone… zapalenie? Typowy lekarz. I dlaczego, u diabła, musi mnie to podniecać? Nie mogę się podniecać normalnymi rzeczami, jak na przykład komplementy? Ale nie, nie. Zapalenie mieszków włosowych i od razu robi mi się mokro między nogami.
– Wcale nie. – Przyciskam łydkę do jego dłoni. – Tylko wtedy, kiedy mam wizyty u przystojnych lekarzy.
– A jak często je masz? – Jest lodowato chłodny. Nie pokazuje ani jedną miną, co myśli na temat tej konwersacji. Z drugiej strony – nie puszcza mnie. Jak to już długo jego skóra styka się z moją?
– To się dzieje zdecydowanie za rzadko. Ostatnio się zdarzyło, jak miałam szesnaście lat. Teraz mam dwadzieścia trzy. Może w Uppsali nie pracuje aż tak wielu przystojniaków.
– Może nie. Ale nogi ogoliłaś już dziś rano. Nie wiedziałaś wtedy, że do mnie przyjdziesz, i nie miałaś pojęcia, czy będę przystojny czy nie.
– To prawda. – Dygoczę, gdy jego dłoń przesuwa się w górę. – Ale dziewczyna może chyba pomarzyć. I nikt nie chce przecież ryzykować. Raczej ogolę się o jeden raz za dużo niż za mało.
– I to dlatego masz zapalenie mieszków włosowych.
– Tak. Co możesz z tym zrobić?
– Powinno zagoić się samo, jak tylko teraz zostawisz nogi w spokoju na jakiś czas. Innymi słowy, żadnego golenia. Wiesz, są mężczyźni, którzy lubią też coś takiego.
– Owłosienie?
– Hm.
– To może się ucieszysz, jak ci powiem, że zostawiłam trochę w pewnym miejscu.
– Jakim?
– Jak pójdziesz w górę, to je znajdziesz.
Zdaje się, że przyjmuje wyzwanie, bo nie trwa długo, zanim znowu podciąga się w górę. Na koniec kuca przede mną – przed moimi majtkami – i bawi się końcami palców o dolne obszycie. Krawędzie, które muskają uda od wewnętrznej strony. Spocone uda.
– Tak, tutaj wystaje kilka włosów. – Głaszcze je. Zamykam oczy. – Całkowicie poskręcanych od wilgoci.
– Hm.
– Mogę zadać osobiste pytanie?
– Oczywiście.
– Podniecam cię? To dlatego majtki są ciemniejsze… tutaj? – Dotyka mnie ostrożnie między nogami. Krótko obcięte paznokcie przesuwają się między moimi wargami, ale cienka koronka staje na drodze, podczas gdy głowa znajduje się zaledwie kilka centymetrów od mojego podbrzusza. Gdyby wystawił teraz język, musnąłby srom przez materiał.
Pachnę? Można poczuć, jaka jestem podniecona? I spocona?
– Może. – Napinam uda. – Albo to pot od upału na zewnątrz.
– Widzę, jak się spinasz, jak mi rzucasz spojrzenia. Nawet wolno posuwasz w kierunku moich palców.
– Posuwam?
– Nie próbuj grać niewiniątka. To oczywiste, że mnie pragniesz, a teraz się zastanawiasz, czy ja też pragnę ciebie.
– Pragniesz?
Końce palców wciskają się między wargi, wpychają się do środka, chociaż nigdy nie będą mogły wejść do końca. Nie, jeśli materiał nie zniknie. Spogląda na mnie.
– Gdzie masz tamto znamię?
– Nie ma go. Kłamałam.
– Tak myślałem. Chciałaś tylko, żebym cię dotknął. Pieścił cię.
– Przepraszam, że jestem taka łatwa do przejrzenia.
– Chcesz uprawiać ze mną seks.
Mrużę oczy w jego stronę.
– Dokładnie tak, jak ty chcesz uprawiać seks ze mną. Przyznaj.
– Nigdy wcześniej nie robiłem tego z pacjentką.
– Dobrze. Bo inaczej byłabym zazdrosna. Chcę być jedyną pacjentką, przez którą twoje serce wariuje.
Pociąga za moje majtki. Odsuwa je coraz bardziej, tak że wystaje połowa wszystkich włosów łonowych.
– Kto powiedział, że moje serce wariuje?
– To nie jest oczywiste? Widzę, jak się spinasz, jak mi rzucasz spojrzenia. Nawet wolno pocierasz palcami o moją pochwę.
Marco uśmiecha się krzywo. Ciemne brwi, ciemne oczy.
– Co chcesz, żebym z tobą zrobił?
– Chcę mieć twój język między nogami.
– To byłoby chyba trochę niestosowne, nie sądzisz?
– Jakby to wszystko jeszcze nie było.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Głowa się zbliża, a on wącha przeciągle między moimi nogami. Przyciska nos do mokrych majtek. – Ja cię tylko… badam.
– Nosem?
– Hm. – Ciepły język zaczyna lizać materiał majtek, wilgotny pasek między udami. – I ustami.
Rozstawiam nogi jeszcze bardziej. Bierze ze mnie jakby małe kęsy, gryzie i pociąga za materiał, wargi. Drażni mnie i dręczy. Oddech bije o uda krótkimi, gorącymi chuchnięciami. Czuję zęby, jak mnie skubią. Czasami koronka napina się na kilka centymetrów, po czym trzaska z powrotem. Jak pachnę? Musi czuć pot.
– Siądź na stole i zdejmij majtki.
– Co?
Wycofuje się i wstaje. Wpatruje się w mój stanik.
– Ten drobiazg też możesz bez problemu zdjąć.
Zanim zdąża się rozmyślić, pospiesznie zdejmuję zarówno stanik, jak i majtki, skopuję sukienkę ze stóp i rozkoszuję się przenikliwymi spojrzeniami lekarza. Nonszalancko podchodzę do biurka i wskakuję na brzeg. Parząc na niego, macham lekko nogami. Czekam. Nie mogę się powstrzymać od głaskania palcami wzgórka łonowego i jęczenia do samej siebie.
Jestem już całkiem naga. Jeśli ktoś wejdzie, to pozamiatane – no, co by się w ogóle wtedy stało? Z drugiej strony – Marco zamknął drzwi na klucz. Już wtedy musiał zrozumieć, co się między nami wydarzy. Dokładnie tak, jak rozumie teraz. Gdy pożera mnie wzrokiem. Jedna dłoń przemyka do fiuta w spodniach w kolorze szpitalnej bieli i Marco zaczyna się pocierać. W tę i z powrotem. Rozchyla wargi i unosi głowę do sufitu. Gdy o tym myślę, widać, że wystaje z przodu, w kroku.
Boże, ależ ja go chcę pocałować.
Własnymi palcami napotykam łechtaczkę. Ostrożnie i czule, żeby jej od razu nie przemęczyć. Zapach mojego podniecenia wypełnia pokój. Gęsty, kwaśny i wyrazisty. Może też trochę słodki. Teraz, kiedy zdjęłam majtki, jest całkowicie wolny. Nic nie stoi na drodze zapachowi ani sokowi, który zaczyna się sączyć do odbytu i na brzeg stołu.
– Teraz zbadamy cię jeszcze trochę – mówi Marco znikąd, poprawia wygniecione spodnie i się prostuje.
Patrzę na niego jak przez mgłę. W pokoju nie zrobiło się bardzo gorąco? I nie zaparowało? W udach kłuje i łaskocze, chcę go tam – jego fiuta, jego język, jego rozgrzane, gorące palce.
Nie zwracając uwagi na moje rosnące podniecenie, idzie przez pokój i bierze coś z półki na ścianie. Potem wraca. W ręku trzyma patyczek higieniczny i niewielką, drewnianą szpatułkę, taką grubą, która wygląda jak patyczek do loda.
– Otwórz szeroko usta, droga pacjentko. – Marco uśmiecha się zwodniczo i kuca przed moimi ustami, ale tuż przed tym, jak ma włożyć przybory, jakby się rozmyśla – albo cały czas taki był plan – i kuca przy moim łonie. – No, te wargi będą lepsze.
– Co robisz? – Mój głos jest ochrypły i nieskładny, musi być słychać, jaka jestem podniecona. Jak bardzo go pragnę.
– No, dalej, rozkracz się. – Rozsuwa mi nogi i sprawia, że odchylam się na dłonie. – Kolana do góry. O, tak, no. Świetnie. Zdolna dziewczynka.
Powoli wkłada przedmioty do pochwy. Miłe uczucie. Bardzo miłe. Mimo to że są tak zimne i wąskie i mimo to że właściwie chcę mieć między nogami coś znacznie większego. Obraca i ściska, głaszcze i przesuwa, grzebie w bruzdach, w których wcześniej nikt nie grzebał.
– Nabrzmiałe, ładne wargi zewnętrzne – mruczy po chwili, także on ma zachrypnięty i lekko gruby głos. – Głęboki przedsionek pochwy. Podoba mi się kolor, taki jasnoróżowy. Nie wyglądasz, jakbyś była dziewicą.
Śmieję się w stronę sufitu.
– Jak możesz to zobaczyć?
– To tylko ślepy strzał. Który zdaje się celny, biorąc pod uwagę twoją reakcję.
– Tak, Boże, ile dwudziestotrzylatek jest właściwie dziewicami? Możesz wyluzować.
– Chyba się zdarzają. – Ostrożnie wyjmuje przyrządy, z których kapie, i wkłada je do kieszeni fartucha. Moje soki. – A ja nie miałbym nic przeciwko temu.
– Może nawet byś wolał?
– No, nie. – Wydyma wargi i zdaje się mnie lustrować. – Biorę cię dokładnie taką, jaką jesteś. Dziewica czy nie, nie ma to znaczenia. Ale oczywiście to wszystko… – gestykuluje w moją stronę, a następnie w swoją – …byłoby jeszcze bardziej zakazane, gdybyś nią była.
– Możesz udawać, że nią jestem. Jeśli chcesz. – Zginam nogi i kładę dłoń na łonie. Zaczynam się pieścić. – Dla ciebie mogę być kimkolwiek.
Na korytarzu słychać kroki. Zatrzymują się, czekają. Jakby osoba, do której należą, stała tuż za drzwiami i zastanawiała się, czy ma zapukać, czy nie. W oddali słychać głosy, na pewno z poczekalni czy holu. Głosy, które mówią, szepczą i szemrają.
A jeśli ktoś zacznie pociągać za klamkę i zastanawiać się, dlaczego wizyta zajmuje tyle czasu? A jeśli Marco zostanie zmuszony, żeby odejść z pracy? Najwidoczniej wiele osób czeka na swoją kolej. Kroki mijają drzwi i kierują się dalej. Wydycham powietrze.
– Więc chciałbym, żebyś położyła się na plecach – mruczy Marco. – Na mojej klawiaturze. A ja cię wezmę. Mocno. Co ty na to?
Przesuwam się do tyłu, podciągam tyłek do góry i przyciskam się plecami do klawiatury. Ekrany stoją tak daleko w głębi, że bez problemu mogę oprzeć się na łokciach. Ale nie dalej, bo czuję, że głowa dotyka czegoś twardego.
– Doskonale. – Marco podchodzi do półek na ścianie i zakłada stetoskop na szyję. Posłucha mojego serca?
Następnie z powrotem odwraca się w tę stronę. I zaczyna powoli iść. Powłóczysty, seksowny chód i kołyszące się biodra. Z każdym krokiem rozpina coś pod fartuchem na wysokości krocza. Wyciąga fiuta? Na miejscu łapie za moje łydki i przyciąga bliżej. Nie przestaje, dopóki moje łono nie leży obnażone dokładnie na krawędzi biurka.
– Odchyl się bardziej do tyłu – rozkazuje. – Nie tylko na łokcie.
Robię, jak mówi, ale jednocześnie chcę widzieć, co zrobi, więc nie dotykam biurka tyłem głowy. Zamiast tego jedną ręką przytrzymuję kark w górze, a drugą pieszczę sutki. Ciągnę je. Drażnię.
– Mam zamiar teraz w ciebie wejść. Jesteś gotowa?
– Byłam gotowa dziesięć minut temu, teraz jestem całkowicie, cholernie wygłodniała. Możesz zaczynać czy co?
Szczerząc zęby, wyciąga fiuta i natychmiast dociera do mnie zapach. Kwaśniejszy niż mój i chyba silniejszy. Nie odmówiłabym wzięcia go do ust, ale z drugiej strony nie daję już rady. Uda drżą, serce wali, a pokój zdaje się nadal tak duszny i zamglony. Z ujścia pochwy po prostu płynie, ciało się zastanawia, co, u diabła, zabiera tyle czasu.
Jego sterczący fiut jest co najmniej równie imponujący, jak sobie wyobrażałam. Lśniący od śluzu stoi prosto w górę jak gruba klamka, a po bokach odznaczają się żyły. Są tak grube, że wyglądają, jakby w każdej chwili mogły pęknąć, i wystają z powodu całej krwi, która do nich pędzi. Żołądź połyskuje w świetle lampy. Czy on jest równie mokry, jak ja? Równie gotowy? Pod ubraniami nie widać moszny, wyszarpnął tylko to, co najpotrzebniejsze, ale mogę sobie wyobrazić, że jest tam pod spodem – całkowicie zwarta i wspaniała.
Biały, mocny materiał przesuwa się po wewnętrznej stronie moich ud. A on się zbliża. Z ostatnim pożądliwym spojrzeniem lekko trzęsie karkiem, po czym wsuwa żołądź. Jednym. Jedynym. Posunięciem.
Sapię prosto przed siebie. Jeszcze jedno posunięcie i jest w środku. Tutaj nie ma w ogóle żadnego oporu, pasujemy do siebie idealnie. Ja i on. Połączeni. Między pośladkami jest tak mokro i ciepło, musi płynąć po biurku.
Pomyśleć, że za każdym razem, gdy w przyszłości będzie tu siedzieć i pracować, pomyśli o mnie. No, jak mógłby tak nie robić? Zapach będzie na pewno do niego docierać za każdym razem. Jego biurko nie będzie już takie samo. Mam nadzieję, że nie mają tu kamer monitoringu.
– Teraz się trzymaj, Cassandro.
Z mruczeniem wciska się głębiej. I głębiej. Uderza o moje najbardziej wewnętrzne ściany. Muszę ugryźć się mocno w dolną wargę, żeby nie krzyczeć.
– Ciii. – Kuli obie dłonie na moich piersiach, odgania moją dłoń i ściska. Mocno. – Nikt nie może nas usłyszeć.
– Powodzenia. Mocno przecież plaska, jak mnie tak pieprzysz.
– Bo jesteś taka mokra.
– To ty jesteś mokry.
– Ty bardziej.
– Jakie to dojrzałe. – Wydymam wargi i przyjmuję posunięcia. Biały fartuch łaskocze moją nagą, ciepłą skórę, podczas gdy stetoskop buja się w tę i z powrotem wokół szyi Marca. – Nie posłuchasz mojego serca?
– To było głównie… – Marszczy czoło i uderza mocniej, szybciej. Pali mnie w całym ciele. – …Dla picu.
Otwieram szeroko oczy, takie bezbronne i niewinne. To może sprawić, że najbardziej zdecydowana osoba podda się mojej woli.
– Nie masz chyba zamiaru mnie zawieść?
Z westchnieniem, które w żadnym wypadku nie brzmi przygnębiająco, raczej radośnie, umieszcza stetoskop na swoim miejscu w uszach, puszcza moje piersi i zamiast tego przykłada lodowaty metalowy element do mojej skóry. Wzdrygam się i wiję mimowolnie.
– Spokojne. – Unosi brew, ale nie przestaje poruszać się do środka i na zewnątrz. Tam na dole chlupocze. Pryska sokami po moich udach. – To ty tego chciałaś.
– Hm. Tak. Co słyszysz?
Przyciska metal mocniej do klatki piersiowej. Bardzo blisko jednej z piersi, ale trochę powyżej.
– Słyszę serce, które pika szybko jak szalone. Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – Uśmiecha się tak krzywo i podniecająco. – Może jesteś czymś przestraszona? Albo… podniecona? Mną?
– Jak myślisz?
– Proponuję, żebyś dostała mocnego orgazmu, i sprawdzimy, czy to rozwiąże problem.
Stękam. Chwytam za przewód stetoskopu i przyciągam go bliżej. Jego przyciągam bliżej. Zmuszam go, żeby napotkał moje wargi, mój język i mocno mnie całował.
Słucha się. Kładzie mi jedną dłoń na karku, a drugą na brodzie, ładując we mnie, pieprząc mnie, gryząc mnie w wargi. Koniuszki języków tańczą wokół siebie. Najpierw ostrożnie, potem żwawiej. Marco smakuje słono i miętowo. Cudownie. Smak miesza się z zapachem narządów płciowych i przychodni, jednocześnie sterylnym i niesterylnym.
– Możesz wypisać na to receptę? – sapię między pocałunkami.
– Na co?
– Na orgazm.
Liże wzdłuż górnego rzędu moich zębów. Zimno. Mokro.
– Niestety akurat na to nie można wypisać recepty.
– Och… Jaka szkoda.
– Ale można się posłużyć innymi sposobami. – Oddycha mi w usta. Wydycha gorące powietrze na mój obolały język. – Możesz dojść od samej penetracji?
Kładę mu obie dłonie na plecach, na łopatkach i przyciskam się w górę. Do niego. Skubię go w górną wargę i sapię mu w zarośnięty policzek. Materiał fartucha wywołuje na dłoniach podniecające wrażenie. Ja, która zwykle wolę seks nago, nie mam nic przeciwko temu. Może dlatego, że lekarski fartuch sam w sobie jest erotyczny, to znaczy ile pielęgniarskich strojów można znaleźć w sex-shopach? Mężczyźni najwidoczniej uważają, że jest w tym coś podniecającego. Podobnie jak kobiety. Ale fartuchy lekarskie już nie tak łatwo zdobyć. Halo, dziewczyny też lubią odgrywanie ról.
To teraz jest autentyczne. Myśl sprawia, że znowu dostaję gęsiej skórki. Autentyczne. Właśnie teraz bierze mnie prawdziwy lekarz. Na swoim biurku. W swojej przychodni. Z pacjentami, którzy czekają na zewnątrz, i kolegami, którzy zastanawiają się, co on, do licha, robi. Na szczęście to tylko przychodnia, bo w przeciwnym razie miałabym chyba wyrzuty sumienia. Nie chcę przecież zabierać czasu komuś, kto mógłby ratować życie.
– Teraz mogłabym… dojść – szepczę mu w podbródek. – Coś z fartucha dotyka mojej łechtaczki.
Sięgam klawiatury i zaczyna być nieprzyjemnie. Czasami piszczy z komputera, jakby nasze ruchy wydały przedziwne polecenie. Co absolutnie mogły zrobić. A jeśli przez przypadek wcisnęliśmy Enter albo Delete? W jakimś mejlu albo jakiejś recepcie?
Marco odchyla nieco do tyłu głowę, tak że mogę zobaczyć jego oczy. Źrenice. Tęczówki. Są takie ładne. Pełne pożądania. Ciemne i lśniące jak orzechy włoskie pod powierzchnią wody. Połyskują w nich ślady rozkapryszenia. Wystarczy popatrzeć na niego tak głęboko i wnikliwie, kiedy mnie pieprzy, a pożar się wzmaga.
Zaczyna się jakby w postaci jądra głęboko, głęboko wewnątrz. Które rośnie. Rośnie. Jak tysiące elektronów, które pędzą z tego samego punktu – najpierw po omacku, powoli, ale potem szybciej z każdą sekundą. Zaczynam drżeć. On sztywnieje. Wyraz twarzy staje się grymasem, a ruchy robią się silniejsze, bardziej zdecydowane. Przyjmuję go tak mocno, jak tylko mogę, ciągnę za szelmowsko rozczochrane włosy i siłą otwieram mu usta. Gdyby tylko mógł mnie uspokoić. Gdyby tylko mógł ugasić ogień.
Każde posunięcie to doznanie. Migocze pod moimi zamkniętymi powiekami. Skrzy się jak świetliki. Posuwa znowu. Próbuję złapać oddech. Znowu. Zsuwam się do tyłu po stole. Znowu. Przyciskam go do warg. Stękam. Umieram. Wiruję wokół jego języka, podczas gdy on pompuje we mnie swoje nasienie, podczas gdy sapie i mruczy w moje podniebienie i podczas gdy wszystko pulsuje. Wszędzie. Tętni, tętni.
Pulsuje!
Jego orgazm sprawia, że wyrzuca mnie poza krawędź. Krzyczę, a jego język ląduje mi głęboko w ustach. Euforia. Wielki Boże! Stadium szczęścia i nicości. Szybuję w powietrzu, lecę, jestem na suficie i patrzę na nas z góry, schodzę z powrotem na ziemię i czuję, jak jego fiut pulsuje w moim łonie.
Pocieramy o siebie nasze spocone policzki i tylko mrugamy. Śmiejemy się. Pozwalamy wargom spotkać się ponownie, lecz tym razem ostrożniej. Boże, wszędzie tętni.
– Aj – mamroczę. – Klawiatura.
– Przepraszam. – Marco śmieje się jeszcze trochę, przeczesuje dłonią włosy i się cofa. Z fiuta kapią soki. Oblizuję sobie usta, po czym zeskakuję na podłogę obok niego. Nogi mi się trzęsą, jakbym przebiegła kilka kilometrów. Idzie dookoła mnie i staje mi za plecami. – Twoja pupa jest całkiem czerwona. To takie seksowne. – Ze zwierzęcym jękiem szczypie ją i przyciska fiuta do pośladków. – Hm. Teraz jesteś też mokra.
Słychać pukanie do drzwi.
– Halo? Marco! Przepraszam, ale będę już musiała zaraz otworzyć. Karl potrzebuje tego pokoju dla jednego pacjenta i to w sumie pilne.
Przykładam rękę do ust, żeby się głośno nie zaśmiać.
– Skończyliśmy! – woła Marco. – Moja pacjentka tylko… się ubierze. – Klepie mnie w tyłek i zgina z powrotem fiuta do spodni. – O, tak – szepcze i przykłada mi dłoń do nosa. – Myślisz, że muszę umyć ręce przed dalszą pracą?
Wsysam palec do ust.
– Jeśli chcesz zachować etat, to tak. Pachnie, jakbyś uprawiał w pracy seks.
Obraca mnie do siebie i głaszcze czule po policzku. Kilka przepoconych kosmyków wymknęło mu się na czoło.
– Mogę zobaczyć się z tobą znowu, Cassandro?
– Jasne. – Staję na palcach i całuję go powoli w kącik ust. – Mam najwyraźniej kilka różowych wykwitów, które muszę sprawdzić pewnego dnia. Na pupie. Odezwę się…
Szybko wkładam majtki, stanik, buty i sukienkę, biorę z wieszaka torebkę i rozkoszuję się spojrzeniami lekarza. Gdy przekręcam zamek i otwieram drzwi, lekko macham. Stoi oparty o biurko i mi się przygląda. Odmachuje. Nie mogę nie zauważyć guli między jego nogami. Konieczne jest chyba znacznie więcej niż umycie rąk, żeby z powrotem stał się godny szacunku. Poza tym ma to, co nazwałabym typową szopą po ruchaniu.
Klimatyzacja uderza we mnie, gdy wychodzę na korytarz. I zapach! Znowu mogę odetchnąć. Pachnie szpitalem i niczym więcej. Gdyby biel miała zapach, pachniałaby tak. W środku całe powietrze było tak gęste, tak przepełnione napięciem, że każdy oddech stawał się wysiłkiem. Jak mgła. Gorąco. Wspomnienia sprawiają, że uśmiecham się filuternie do wszystkich, których spotykam, po prostu nie mogę się powstrzymać. Wiedzą, co robiliśmy? Widać to po mnie? Wszyscy siedzieli i zajadali popcorn przed ekranami monitoringu?
Mijam poczekalnię z Agdami – chociaż teraz siedzą tam chyba nowe osoby – i odpływam dalej do recepcji oraz macham radośnie do kobiety, która tam siedzi.
– Jesteś zadowolona ze swojej wizyty u Marca? – pyta przyjaźnie.
Nie gada się z obcymi. Nie tutaj, w Uppsali, ani też w Sztokholmie. Coś takiego robi się chyba tylko za granicą? Ale teraz po prostu nie mogę się powstrzymać. Kipi we mnie szczęście.
– Tak, bardzo! – Idę do drzwi wejściowych, ale dodaję przez ramię:
– Mogę go naprawdę polecić.
Chociaż, nie, co ja właściwie powiedziałam? Jest przecież mój. Tylko mój.
– Zagramy w „prawdę czy wyzwanie”?
– Nie, daj spokój, Emmo! – Gapię się na scenę przede mną – na dywan, szklaną butelkę i dwie dziewczyny, które mrużąc oczy, patrzą na mnie zamglonym, alkoholowym wzrokiem. – Coś takiego robiło się w wieku dwunastu lat.
– E tam. – Emma klepie miejsce obok siebie. – Siadaj, wszystko przygotowałyśmy.
– Boże, byłam w łazience jakąś minutę…
Emma czka.
– Jesteśmy szybkie.
Siadam na dywanie między Emmą a Gabriellą, biorę łyka jasnoniebieskiego drinka i śmieję się, gdy Emma natychmiast zaczyna kręcić butelką.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.