Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Stephanie Marshall, kierowniczka sklepu z akcesoriami dla narciarzy, nie może się doczekać świątecznej premii, ale jej szef snuje własne plany. Meredith Ghirlandaio z trudem nadąża z realizacją kolejnych zadań na świątecznej liście, a tymczasem los stawia na jej drodze kolejne przeszkody. Tara Lane jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko uniknąć kolejnych koszmarnych świąt w rodzinnym gronie - choćby nawet polecieć na Maui. Josie Sullivan jest bardzo dumna ze swojej córki, którą wychowuje sama. Niedługo dowie się, ile świątecznej magii może się kryć w jednym dobrym uczynku...
Opowieści o tęsknocie za rodziną, miłością, o braniu i dawaniu, słowem - o tym wszystkim, co składa się na zwykłą i niezwykłą magię Świąt Bożego Narodzenia. Cztery opowiadania czterech różnych autorek łączy temat przewodni - najpiękniejsze Święta w roku stają się pretekstem do poszukiwania tego, co w życiu najpiękniejsze... i prawdziwie magiczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 553
Tytuł oryginalny: Holiday Magic
Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz
Redaktor prowadzący: Maria Magdalena Miłaszewska
Redaktor merytoryczny: Grażyna Szaraniec
Redaktor techniczny: Beata Jankowska
Korekta: Anna Olszowska
Wszystkie przypisy są przypisami Tłumacza, chyba że zapisano inaczej.
Compilation copyright © 2010 by Kensington Publishing Corp. „Holiday Magic” copyright © 2010 by MRK Productions Fern Michaels is a registered trademark of First Draft., Inc. „A Very Merry Christmas” copyright © 2010 by Cathy Lamb „A Very Maui Christmas” copyright © 2010 by Mary Carter „A Cedar Key Christmas” copyright © 2010 by Terri DuLong Copyright © for the Polish edition and translation by Bellona SA, Warszawa 2015
Wszystkie prawa zastrzeżone, szczególnie prawa do przedruku i tłumaczeń na inne języki. Żaden fragment książki nie może być w jakikolwiek sposób powielony albo włączony do jakiejkolwiek bazy odtwarzania elektronicznego oraz mechanicznego bez uzyskania wcześniejszej zgody właściciela praw autorskich.
Zapraszamy na stronywww.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl
Nasz adres: Bellona Spółka Akcyjna ul. Bema 87, 01-233 Warszawa Dział Wysyłki tel.: 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78 faks 22 652 27 01 Internet: www.bellona.pl e-mail: [email protected]
ISBN 9788311142534
Skład wersji elektronicznej
Fern Michaels
Telluride, Kolorado
26 listopada 2010
Czarny Piątek[1]
Stephanie raz jeszcze rzuciła okiem na zegarek. Chciała mieć pewność, że trzyma się harmonogramu: za dziesięć szósta. Punktualnie o siódmej mieli rozpocząć najgorętszy dzień w roku w Snow Zone, w sklepie, który Stephanie prowadziła od prawie dwóch lat w ośrodku narciarskim Maximum Glide.
Stwierdziwszy, że ma jeszcze godzinę do otwarcia, pokręciła gałką miniwieży i wnętrze sklepu wypełnił anielski głos Michaela Boltona, śpiewającego Have Yourself a Merry Little Christmas. Wyjęła spod lady cztery duże świece o zapachu cynamonu, zapaliła je i ustawiła tak, żeby żaden nieostrożny klient ich nie strącił, manewrując nartami. Choć na drzwiach i wewnątrz sklepu umieszczono kartki z napisem: PROSIMY O ZOSTAWIANIE NART NA ZEWNĄTRZ, nie wszyscy klienci stosowali się do tej reguły. Wcześniej zaparzyła kawę i zagotowała wodę na gorącą czekoladę; przyniosła też trochę ciastek dla rannych ptaszków. Sądząc po ilościach słodyczy pochłanianych przez klientów, zakupy musiały być doprawdy czynnością wyczerpującą.
Uśmiechnęła się na myśl o nadchodzących świętach. Przez najbliższy miesiąc w Maximum Glide będzie mnóstwo gości ze wszystkich stron świata – i tłumy miejscowych, dojeżdżających tu na weekendy. Po raz ostatni sprawdziła półki, poprawiła ułożenie stosu jasnoczerwonych swetrów z dopasowanymi do nich szalikami i czapkami. Na butach narciarskich widniały pomarańczowe naklejki z cenami rabatowymi. Wodoodporne rękawice z poprzedniego sezonu leżały obok najnowszych modeli. Klienci mogli sami zdecydować, czy warto wydać więcej, żeby nadążać za modą. Osobiście Stephanie była zdania, że wielkiej różnicy nie widać – ot, nowy model miał kieszonkę z suwakiem na dodatkową parę ogrzewaczy dłoni.
Wyrównała wieszaki z kurtkami marki Spyder i spodniami narciarskimi North Face. To one sprzedawały się najlepiej. W tym roku wcześniej zwiększyła zamówienie, żeby uniknąć wyczerpania zapasów przed końcem sezonu. Rok temu dyrektor zarządzający Maximum Glide, Edward Patrick Joseph O’Brien − chciał, by nazywano go Patrickiem, choć ona zawsze myślała o nim „Eddie”, tak bardzo przypominał jej słodkiego urwisa z serialu Leave it to Beaver – polecił jej zamówić towar samodzielnie. Stephanie sprawdziła wtedy stan zapasów i uznała, że mają dość spodni i kurtek narciarskich na dwa lata. Tyle że nie miała wówczas pojęcia, iż słynny sklep ze sprzętem dla narciarzy, w ośrodku stanowiącym własność złotego medalisty olimpijskiego, przyciąga niezliczone rzesze klientów z wypchanymi portfelami. W rezultacie już po rozpoczęciu sezonu musiała zamówić dodatkowy towar i wyasygnować z kasy sklepu sporą kwotę na ekspresową dostawę. Wyciągnęła z tego wnioski. Tym razem wcześniej zwiększyła, i to znacznie, wielkość zamówienia, spodziewając się, że półki opustoszeją jeszcze przed świętami. Chciała mieć pewność, że w tym gorącym okresie w sklepie niczego nie zabraknie. Wiedziała też, że aż do Nowego Roku nie może liczyć na choćby jeden dzień wolnego, ale to akurat wcale jej nie przeszkadzało. Potrzebowała dodatkowych pieniędzy. Miała nadzieję, że dzięki nadgodzinom i premii świątecznej uda jej się wpłacić zaliczkę na dom. Jej pierwszy własny dom, dla niej i jej dwóch córek – dziesięcioletniej Ashley, bardzo dojrzałej jak na swój wiek, i Amandy, uroczej siedmiolatki. Od miesięcy przeczesywała ogłoszenia w gazetach, ale wreszcie znalazła swój ideał: dom w stylu kolonialnym, z trzema sypialniami i dwiema łazienkami, który ją zachwycił i na który było ją stać.
W zeszłym tygodniu specjalnie wybrała się do agencji Rollins Realty, która wystawiła nieruchomość na sprzedaż. Jessica Rollins, elegancka pani po pięćdziesiątce, oprowadziła ją po domu, który natychmiast chwycił Stephanie za serce. Na widok głębokiej i wygodnej wanny w łazience przy największej sypialni – luksusu, o jakim nawet nie marzyła – nie była w stanie ukryć zachwytu. Widząc jej reakcję, Jessica wyjaśniła, że poprzedni właściciele domu byli zapalonymi narciarzami, co, zdaniem Stephanie, można było powiedzieć o trzech czwartych mieszkańców Kolorado. A zgodnie z powszechnym tu przekonaniem, po całym dniu szusowania nie było nic lepszego niż gorąca kąpiel. Wychodząc z domu, który mało tego, że był jak wymarzony, to jeszcze znajdował się w zasięgu jej możliwości finansowych, w duchu obiecała uroczyście sobie i dziewczynkom: będą miały własny dom. Na razie nic im nie powiedziała, zaplanowała za to jeszcze jedną niespodziankę: podaruje im szczeniaka po Ice-D, syberyjskim husky Maxa. Obiecywała sobie, że zrealizuje swój plan, bez względu na to, jak ciężko będzie musiała pracować.
W Placerville od razu poczuła się jak u siebie. Nie miała wprawdzie ochoty rozstawać się z Gypsum, ale stąd od Telluride dzieliło ją zaledwie dwadzieścia minut drogi samochodem. Grace i Max bywali w ośrodku regularnie, choć wymagało to czterogodzinnej podróży. Zawsze zatrzymywali się w sklepie, żeby się z nią przywitać; poza tym Grace twierdziła, że musi zobaczyć dziewczynki. Grace była jak siostra: najlepsza przyjaciółka, jaką Stephanie kiedykolwiek miała.
Od niemal dwóch lat Stephanie mieszkała z córkami w jednopokojowym, przerobionym z garażu mieszkaniu, które Grace znalazła dla nich, gdy opuszczały Hope House – schronisko dla ofiar przemocy domowej. Właśnie wczoraj, podczas uroczystego obiadu z okazji Święta Dziękczynienia, Grace i jej niedawno poślubiony mąż Max Jorgenson – narciarz i olimpijczyk, a zarazem właściciel ośrodka narciarskiego, w którym Stephanie dostała pracę – ogłosili, że spodziewają się pierwszego dziecka. Grace żartowała przy tym na temat swego wieku, Max natomiast upierał się, że jego żona wygląda na najwyżej dwadzieścia jeden lat. W rzeczywistości dobiegała czterdziestki, gdy w końcu spełniło się jej największe marzenie. Zabawne, jak czasami w życiu się układa… Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział Stephanie, że ona i dziewczynki zostaną same, że będą wolne, uznałaby go za wariata. Takich kobiet jak ona nie stać na samodzielne życie z dwójką dzieci bez pomocy finansowej męża.
Czyżby? A jednak!
Jak dotąd, dzień po dniu udowadniała samej sobie, że jest inaczej, i wiedziała, że zrobi wszystko, żeby nie stracić zdobytej raz niezależności. Jej chłopak z czasów szkolnych, a następnie mąż – Glenn Marshall – odsiadywał właśnie ośmioletni wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Canon City, w stanie Kolorado, po ucieczce z zakładu półotwartego, gdzie odbywał karę za stosowanie przemocy wobec swoich bliskich. Stephanie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego dnia, kiedy Glenn zwiał z więziennej furgonetki.
To był pierwszy dzień jej pobytu w Hope House, gdzie trafiły niespełna tydzień przed Bożym Narodzeniem. Pozwoliła wtedy Grace zabrać dziewczynki na Dziadka do orzechów, wystawianego przez uczniów szkoły średniej w Eagle Valley. Wracając do Hope House, Grace musiała nadłożyć drogi, aby ominąć blokady przy I-70 – właśnie trwała tam obława na zbiega. Zgubiła się, a szukając pomocy, trafiła do domu Maxa Jorgensona, słynnego narciarza, złotego medalisty olimpijskiego. Stephanie pamiętała doskonale tę okropną noc, gdy Grace nie wróciła z dziewczynkami do Hope House. Na szczęście znalazły wtedy leśną chatę Maxa przy Blow Out Hill i zatrzymały się tam, czekając, aż drogi zostaną otwarte – niestety, traf chciał, że dotarł tam również uciekający Glenn. Zastawszy na miejscu związaną Grace i śmiertelnie wystraszone dziewczynki, Max błyskawicznie odstawił Glenna z powrotem w ręce ludzi szeryfa, przedtem jednak kilkoma potężnymi ciosami zamienił mu nos w krwawą miazgę. Stephanie brzydziła się przemocą, w głębi duszy jednak czuła satysfakcję na myśl, że Glenn dostał wreszcie to, co sam serwował jej przez lata. Reszta – jak to się mówi – była historią. Teraz, po niemal dwóch latach, Max i Grace byli małżeństwem i oczekiwali swojego pierwszego dziecka. Byli dla siebie stworzeni.
Zupełnie inaczej niż ona i Glenn.
Dwa lata temu była kompletnie złamana; nie zdobyłaby się nawet na maleńki krok w kierunku zmian. Bez bliskiej rodziny i przyjaciół, Stephanie poddawała się biernie losowi… do czasu, gdy przeczytała artykuł o prześladowanych kobietach. Do dziś pamiętała fragment, który przekonał ją, że musi zmienić swoje życie, i to jak najszybciej:
Często zdarza się, że agresja prześladowcy kieruje się przeciwko jego własnym dzieciom…
Stephanie zdała sobie wtedy sprawę, że musi uciec od Glenna, choćby miało to być nie wiadomo jak trudne. Dwaj policjanci odwieźli ją wraz z dziewczynkami do Hope House zaraz po tym, gdy został aresztowany. Ich współlokatorem był najlepszy przyjaciel Glenna i jego kumpel od kielicha, więc Stephanie nie mogła tam zostać. Nie miała też dokąd pójść. Przepełniał ją wstyd, rozpacz i strach o dzieci, przełknęła więc resztki dumy, jaka jej jeszcze została, i pozwoliła, by w środku nocy policjanci wyprowadzili je z domu. Grace powitała je niczym najmilszych gości, a Stephanie poczuła, że nie jest już jedną z tych żałosnych kobiet, tkwiących latami przy swoich beznadziejnych mężach „ze względu na dzieci”. To Grace pomogła jej odnaleźć drogę, która miała odmienić jej życie – i życie dziewczynek także.
Nie czuła się już bezwartościowa, nie bała się. Dziewczynki też okazały się tak odporne, jak przewidywała Grace. Stephanie wiedziała, że gwałtowność Glenna dała im się we znaki, nie pozwoliła jednak, by wciąż żyły traumatycznymi wspomnieniami. Dzięki Grace przyjęły do wiadomości fakt, że niektórzy mężczyźni biją kobiety, a ci, którzy to robią, muszą zostać ukarani. Glenn nie mógł ubiegać się o skrócenie wyroku, Stephanie jednak zdawała sobie sprawę, że kiedyś jej mąż znajdzie się na wolności. Postanowiła, że do tego czasu będzie pracowała ze wszystkich sił, by stworzyć dla Ashley i Amandy bezpieczny i szczęśliwy dom.
Melanie McLaughlin, córka właściciela domu, w którym mieszkała Stephanie, zaoferowała jej pomoc w opiece nad dziećmi. Właśnie skończyła college i uznała, że chce sobie zrobić rok przerwy od poważnych spraw, zanim będzie gotowa zmierzyć się z meandrami świata biznesu. Stephanie była zachwycona, tak jak jej córki, które uwielbiały Melanie. Dwa razy w tygodniu Stephanie musiała otwierać sklep wcześniej, aby przyjąć dostawy, potrzebowała więc kogoś, kto odprowadzałby dzieci na przystanek autobusowy i odbierał je po powrocie ze szkoły. Tak, to już dwa lata minęły, odkąd Melanie spadła im niczym gwiazdka z nieba. Dziewczyna tymczasem zdążyła rozkręcić też własną działalność: pracowała w domu jako grafik komputerowy, dzięki czemu mogła nadal opiekować się swoimi małymi sąsiadkami. A że w tym tygodniu, z okazji Święta Dziękczynienia, miały właśnie przerwę w szkole, Melanie, jak zawsze niezawodna, miała przywieźć je do Maximum Glide, by spędzić z nimi popołudnie na stoku.
Na wieczór w ośrodku zaplanowano uroczystą iluminację świątecznej choinki i Stephanie obiecała córkom, że je tam zabierze. To miał być wyjątkowy dzień dla nich wszystkich – pełen wrażeń i radości. Poza tym chciała zobaczyć się z Patrickiem. Parę razy próbował się z nią umówić, gdy zaczęła pracować w sklepie, ale ona zawsze odmawiała, tłumacząc, że nie chce się z nikim spotykać, dopóki nie dostanie rozwodu. On obiecywał, że to uszanuje, a po jakimś czasie próbował znowu. No i w dniu, gdy jej rozwód się uprawomocnił, Stephanie zadzwoniła do Grace, by jej o tym powiedzieć, a ona podzieliła się tą nowiną z mężem. Max od razu szepnął słówko Patrickowi, a on jeszcze tego samego wieczoru pojawił się w drzwiach z bukietem kwiatów dla Stephanie, dwoma filmami Disneya dla dziewczynek i gorącą pizzą dla wszystkich. Nie miała serca go odprawić. Od tamtej pory spotkali się już trzy razy.
Na ostatniej randce poszli do kina. Wybrali romantyczną komedię o małżeństwie, które miało sześcioro dzieci z poprzednich związków; bohaterowie pobrali się, choć ich latorośle robiły wszystko, by ich rozdzielić. Oczywiście, film zakończył się happy endem. Stephanie bawiła się doskonale; po filmie głośno wyraziła radość, że dzieci ostatecznie zaakceptowały nowy układ rodzinny, choć przyszło im to z tak wielkim trudem. Od tamtej pory Patrick się nie odezwał. Coś było nie tak – ale Stephanie nie wiedziała, o co chodzi, i nie zadawała pytań. Był jej szefem i nie chciała ryzykować utraty pracy. Gdyby miała pozwolić sobie na całkowitą szczerość wobec siebie, musiałaby przyznać, że ją zranił, nie zadając sobie nawet trudu, by wyjaśnić tę nagłą utratę zainteresowania. Co gorsza, Amanda i Ashley pytały wciąż, kiedy przyjdzie Patrick. Zbywała je, mówiąc, że jest szczyt sezonu i Patrick ma bardzo dużo pracy. Przyjęły to wyjaśnienie ze zrozumieniem, Stephanie jednak w głębi duszy czuła, że jego milczenie kryje w sobie coś więcej.
Odsunęła na bok te rozmyślania i ostatni raz zlustrowała sklep bacznym spojrzeniem. Wyglądało na to, że wszystko jest na swoim miejscu. Włożyła wtyczkę do gniazdka i wnętrze zalał migotliwy blask lampek, zdobiących gałęzie strzelistego, srebrzystego świerku. Candy Lee Primrose, bystra licealistka, dorabiająca w Snow Zone na pół etatu, pracowicie dekorowała drzewko przez cały dzień przed Świętem Dziękczynienia. Z gałęzi zwisały maleńkie narty, miniaturowe deski snowboardowe, kijki do nart, kolorowe szaliczki, mitenki i czapki. Powietrze wypełniał zapach igliwia, nasuwając Stephanie nieodparte skojarzenie z olbrzymimi sosnami, porastającymi zbocze jej ulubionej, niebieskiej trasy narciarskiej, Gracie’s Way.
Zerknęła, nie wiadomo który już raz, na zegarek, a następnie włączyła komputer, stuknęła w kilka klawiszy, zapisując godzinę, po czym podliczyła zawartość kasy. Terminal płatniczy był już włączony. Włożyła nową rolkę białego papieru do drukarki, podeszła do panelu centrali alarmowej i wpisała kod, żeby wyłączyć alarm.
Dwadzieścia minut później tylnymi drzwiami do sklepu wpadła Candy Lee.
– Co za cudowny zapach! – zawołała, ściągając botki, by zastąpić je parą beżowych uggów[2].
– Piękny, prawda? – odparła Stephanie, patrząc na świąteczne dekoracje. Odetchnęła głęboko.
No! – pomyślała. – Zaczynamy sezon.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Czarny Piątek – pierwszy piątek po Święcie Dziękczynienia, obchodzonym w USA w czwarty czwartek listopada; tradycyjnie rozpoczyna sezon zakupów przed Bożym Narodzeniem.
2Uggy socks – ich odpowiednikiem w Polsce są buty emu. Wynalezione w latach 80. w Australii, miały chronić zmarznięte nogi tamtejszych surferów. Do ich uszycia wykorzystywano futro australijskich owiec merynosów. Ma ono wyjątkowe właściwości, dzięki którym buty emu grzeją w chłodzie i wypuszczają nadmiar ciepła, gdy temperatura jest wysoka. Stopa w emu nie poci się i ma zapewnioną stałą temperaturę (przyp. red.).
Cathy Lamb
Dla Cindy, Todda, Mitchella i Cary Evertsów. Dziękuję wam za spływy rzeką Missouri, za wspólne łowienie ryb i bitwy z pistoletami na wodę. Przede wszystkim jednak dziękuję Wam za wspaniałą wspólną zabawę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Mary Carter
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Terri DuLong
Dla Shawna, mojego gwiazdkowego prezentu z 16 grudnia 1966 roku
– z całą miłością
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.