Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grupa kobiet, które łączy przyjaźń i liczne przygody, nie spocznie zanim nie zostanie naprawione całe wyrządzone zło…
Życie nie jest sprawiedliwe. Większość kobiet to wie. Ale co można z tym zrobić? Wiele… jeśli należy się do tajemniczego zgrupowania. Siedem zupełnie różniących się od siebie kobiet. Każda z nich miała swojego pecha: zdradzających mężów, nieuprzejmych kolegów, problemy z systemem prawnym, który nie spełniaj swojej roli.
Połączone tragedią tworzą więź, która pomoże im naprawić wyrządzone krzywdy i odkryć wewnętrzną siłę, o której nie miały pojęcia. Z każdym aktem sprawiedliwości stają się odważniejsze, i odkrywają, że gdy dzieją się złe rzeczy… należy walczyć!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
MUSISZ NAM POMÓC, NIKKI
– Załóżmy klub – powiedziała Myra. – Z pewnością znasz wiele kobiet, które zawiódł wymiar sprawiedliwości. Zaprosimy je, żeby do nas dołączyły, a potem zrobimy, co trzeba.
Nikki wstała i uniosła ręce.
– Chcesz, żebyśmy dokonywały samosądów!
– Tak, moja droga. Dziękuję. Nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego słowa. Pamiętasz te filmy z Charlesem Bronsonem?
– Złapali go, Myro.
– Ale w końcu wypuścili.
– To był tylko film. Bajka dla dorosłych. Ty chcesz, żebyśmy postępowały tak w prawdziwym życiu. A z ciekawości... Zakładając, że uda nam się znaleźć mężczyzn, którzy zgwałcili Kathryn Lucas, co z nimi zrobimy?
Myra się uśmiechnęła.
– To już zależy od Kathryn, prawda?
– Nie wierzę, że siedzę tutaj i słucham, jak obmyślacie to... Co to właściwie ma być, Myro?
– Sekretne stowarzyszenie kobiet, które robią to, co trzeba, aby wszystko naprawić.
Nikki opadła na krzesło.
– Co zrobisz, jeśli się na to nie zgodzę?
Myra zapożyczyła odpowiedź od swojego ulubionego komika.
– W takim razie będziemy musiały cię zabić – powiedziała radośnie. – Więc jak, wchodzisz w to?
– Boże, dopomóż. Tak.
Dla Diz, Bernice, P.I. i Molly
Dziękuję za wspomnienia.
PROLOG
Waszyngton
Massachusetts Avenue była mocno zakorkowana, ale o tej porze dnia nie było w tym nic dziwnego. Godziny szczytu. Boże, naprawdę tego nie znosiła. Zwłaszcza dzisiaj. Uderzyła dłonią w klakson i mruknęła pod nosem:
– No dalej, kretynie, rusz się!
– Spokojnie, Nik – powiedziała Barbara Rutledge, nie spuszczając oka z poruszających się wolno samochodów. – Jeszcze jedna przecznica i jesteśmy na miejscu. Mama nie będzie miała nic przeciwko, jeśli spóźnimy się kilka minut. Nie jest zadowolona, że obchodzi dziś sześćdziesiątkę, więc im dłużej będzie musiała czekać na to przyjęcie, tym lepiej. Nie dałabyś jej sześćdziesięciu lat, co?
– Oczywiście, że nie! Wygląda lepiej niż my, a jesteśmy o dwadzieścia cztery lata młodsze. – Ponownie nacisnęła klakson, chociaż nie przynosiło to żadnego skutku.
– Powiedz mi tylko jedno: dlaczego twoja mama urządza obiad w Jockey Club?
– Cóż, właśnie zaczęli serwować pierwsze ciastka z krabem w tym sezonie. Prezydent Reagan rozsławił tę restaurację i chodzą tam wszyscy jej przyjaciele ze świata polityki. Jeśli chcesz poznać moje zdanie, trzydzieści dolców za dwa ciastka z krabem to zdzierstwo. Za takie pieniądze mogę jeść lunch przez cały tydzień, jeśli będę uważać, co kupuję. W zeszłym tygodniu mama wpadła w szał, kiedy zabrałam ją na lunch do Taco Bell. Najadłyśmy się za pięć dolców. W końcu dała za wygraną, ale nie może zrozumieć, dlaczego nie korzystam z funduszu powierniczego. Powtarzam jej, że chcę radzić sobie sama. Czasem wydaje się to akceptować, a czasem nie. Wiem, że jest ze mnie dumna. Z ciebie też, Nik. Opowiada wszystkim o swoich dziewczynach, które walczą z przestępczością i są prawniczkami.
– Kocham ją tak samo jak ty, Barb. Nie wyobrażam sobie dorastania bez matki. A byłoby tak, gdyby twoja mama nie postanowiła zastąpić mi moich rodziców, gdy umarli. W porządku, jesteśmy na miejscu i spóźniłyśmy się tylko pół godziny. Zostawianie tu samochodu nie jest najlepszym pomysłem, ale nie mamy wyboru, a przynajmniej jest tu latarnia. W tym mieście nie znajdziemy nic lepszego.
– Powinnyśmy przejrzeć się w lustrze, zanim podejdziemy do stołu. Mama jest prawdziwą pedantką. Uwielbia perfumy i szminki – powiedziała Barbara, próbując wygładzić zagniecenia na garniturze. Nik zrobiła to samo.
– Spędziłam cały dzień w sądzie. Ty też. Powinnyśmy być zmęczone, mieć pogniecione ubrania i wyglądać niechlujnie. Myra to zrozumie. Ups, prawie zapomniałam o prezencie. – Nik sięgnęła na tylne siedzenie po małą srebrną paczkę. Podała Barbarze długie opakowanie w kształcie cylindra, przewiązane jaskrawoczerwoną wstążką. – Twój mózg musi być tak samo zmęczony jak mój. Prawie zapomniałaś o swoim. A co z tym stosem książek, Barb?
– To dla mamy. Odebrałam je dzisiaj w porze lunchu. Wiesz, jak lubi czytać o morderstwach i awanturach. Dam jej prezent, kiedy wyjdziemy.
Czekała na nie Myra Rutledge, piękna kobieta, która powitała je z uśmiechem i otwartymi ramionami.
– Moje dziewczyny przyjechały. Możemy już usiąść, Franklinie.
– Oczywiście, proszę pani. Ten sam stolik co zazwyczaj czy może miejsce w części dla palących przy oknie?
– Poprosimy o miejsce przy oknie, Franklinie – powiedziała Barbara. – Myślę, że dziś wieczorem, z okazji urodzin mojej matki, dziewczyny mogą zapalić papierosa. Ale tylko na spółkę i po obiedzie! Ja oczywiście się wstrzymam. Tak, tak, wiem, że wszystkie zerwałyśmy z nałogiem, ale dzisiaj możemy zrobić wyjątek.
Myra uśmiechnęła się i sięgnęła po dłoń córki.
– Wspaniale – odparła. Usiadła i pochyliła się nad stołem. – Moje kochane dziewczyny. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego zakończenia dnia swoich urodzin.
– Zakończenia? Mamo! Czy to oznacza, że nie zamierzacie świętować z Charlesem w domu?
– Cóż, może wychylimy po kieliszku sherry. Pytałam Charlesa, czy chce do nas dołączyć, ale powiedział, że czułby się nieswojo na matczyno-córczynym obiedzie. Bez komentarzy proszę.
– Mamo, kiedy zamierzacie wziąć ślub? Jesteście razem od dwudziestu lat. Wiemy z Nik wszystko o tych sprawach, więc przestań się rumienić – zażartowała Barbara.
– Tak. I to Charles wam to wszystko uświadomił – odparła Myra z uśmiechem.
Charles był jej towarzyszem życia i pracownikiem. Kiedy go zdemaskowano jako agenta MI 6, rząd przeniósł go do Stanów Zjednoczonych, gdzie został szefem ochrony firmy cukierniczej Myry, która znalazła się na liście Fortune 500. Zajmowanie się Myrą stało się jego jedynym życiowym celem, więc traktował swoją pracę poważnie i naprawdę się do niej przykładał. Dziewczyny były mu wdzięczne, że poświęcał jej tyle uwagi. Dzięki niemu mniej doskwierała jej samotność, gdy wyjeżdżały.
Oczy Myry błyszczały.
– A teraz opowiedzcie mi wszystko: o waszych najnowszych sprawach, z kim się teraz spotykacie, jak radzi sobie nasza drużyna softballowa. Nie pomijajcie niczego. Czy w najbliższym czasie będę planować ślub którejś z was?
To właśnie Nikki kochała w niej najbardziej – jej szczere zainteresowanie ich życiem. Myra nigdy nie naruszała ich prywatności. Zawsze zadowalała się pozycją obserwatorki, oferując matczyne wsparcie i pomoc w razie potrzeby, ale nie wtrącała się ani nie udzielała rad, chyba że została o to poproszona. Nikki wiedziała, że Myra lubi spędzać z nimi czas. Uwielbiała kolacje organizowane dwa razy w miesiącu w mieście i okazjonalne lunche z córką, czasem łączone z krótkim spacerem wzdłuż akwenu Tidal.
Myra nie tylko wyrażała zainteresowanie życiem swoich dziewcząt, ale miała także własną, ciekawą codzienność. Zasiadała w zarządach różnych organizacji charytatywnych, niestrudzenie pracowała na rzecz dwóch partii politycznych, codziennie robiła wiele dobrych uczynków, działała w Towarzystwie Historycznym, a w dodatku znajdowała czas dla Charlesa, Barbary i dla siebie.
– Zostajesz dziś wieczorem w mieście, mamo?
Myra się zaczerwieniła.
– Nie, Barbaro, pojadę do domu. I nie, nie przyjechałam tu sama. Wynajęłam kierowcę, więc nie martw się o to, jak wrócę do McLean. Charles na mnie czeka. Mówiłam ci, że zamierzamy wypić po kieliszku sherry.
– Żadnego tortu! – zawołała Nik.
Różowy cień spłynął po szyi Myry.
– Jedliśmy ciasto w porze lunchu. Charles zapalił wszystkie świeczki... Było ich sześćdziesiąt, więc było bardzo... uroczyście.
– Jak to jest mieć sześćdziesiąt lat? – zapytała Barbara, sięgając po dłoń matki. – Mówiłaś, że boisz się tego dnia.
– To tylko liczba, umowna data. Nie czuję się inaczej niż wczoraj. Ludzie zawsze mówią o „wyjątkowych” chwilach w swoim życiu, których nigdy nie zapomną. Myślę, że ten dzień jest jednym z takich momentów. Dzień, w którym poślubiłam twojego ojca, też taki był. Dzień, w którym się urodziłaś, również, tak samo jak ten, w którym zamieszkała z nami Nikki. No i oczywiście należy pamiętać o chwili, gdy firma produkująca słodycze znalazła się na liście Fortune 500. Nie śmiej się ze mnie, ale kolejnym wyjątkowym momentem była deklaracja Charlesa, że będzie się mną opiekował do końca życia. To naprawdę piękne wspomnienia. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele lat pełnych takich zdarzeń. Gdybyś wyszła za mąż i dała mi wnuka, wywiesiłabym flagę, Barbaro. Nie chcę być staruszką z trzęsącymi się rękami, kiedy będziesz rodzić.
Nikki szturchnęła Barbarę w ramię, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– No dalej, powiedz jej. Spraw radość mamie w dniu jej sześćdziesiątych urodzin.
– Jestem w ciąży – wyznała Barbara. – Możesz zacząć planować ślub. Tylko lepiej się pospiesz, bo niedługo urośnie mi brzuch.
Myra spojrzała najpierw na Nikki, żeby zobaczyć, czy się z nią droczą. Głowa Nikki poruszała się w górę i w dół.
– Będę druhną i matką chrzestną! Ona nie żartuje, Myro.
– Och, kochanie. Czy jesteś szczęśliwa? Oczywiście, że tak. Wystarczy na ciebie spojrzeć. Och, mamy tyle do zrobienia! Chcesz urządzić przyjęcie w domu, w ogrodzie, prawda?
– Oczywiście, mamo. Chcę wziąć ślub w salonie. Zjadę po poręczy w sukni ślubnej. Zrobię to, a Nik powtórzy tę akrobację zaraz za mną. Jeśli mi się nie uda, ślub zostanie odwołany.
– Będzie tak, jak sobie życzysz, kochanie. Uczyniłaś mnie najszczęśliwszą kobietą na świecie. Obiecaj, że pozwolisz Charlesowi i mnie opiekować się dzieckiem.
– Hej, byłam pierwsza! – Nikki się uśmiechnęła.
– To zdecydowanie jedna z tych niezwykłych chwil. Czy któraś z was ma aparat?
– Nie noszę aparatu w torebce. Ale nie wszystko stracone. Nik ma aparat w samochodzie. Skoczę po niego.
Nikki sięgnęła do kieszeni i rzuciła Barb klucze.
– Zostanę matką. Ja! Aż trudno w to uwierzyć. Będziesz ciocią, Nik – powiedziała Barbara i pochyliła się, by pogłaskać Nikki po policzku. – Kiedy wrócę, poproszę Franklina, żeby zrobił nam zdjęcie. Do zobaczenia – dodała, posyłając im obu szeroki uśmiech.
– Mam nadzieję, że miałaś dzisiaj dobry dzień, Myro. Dni urodzin są zawsze wyjątkowe – stwierdziła Nikki, wpatrując się w okno naprzeciwko swojego krzesła. – Świadomość, że zostanie się babcią, musi być najcudowniejszą rzeczą na świecie. Sama jestem taka podekscytowana. – Widziała, jak Barb przebiega przez ulicę, z kurtką powiewającą na wiosennym wietrze.
– Pamiętasz, jak zrobiłyśmy ci z Barbarą tort urodzinowy z płatków kukurydzianych, krakersów i syropu klonowego?
– Nigdy tego nie zapomnę. Myślę, że nie da się o tym zapomnieć. Mimo wszystko go zjadłam.
Nikki się roześmiała.
– Tak było. – Cieszyła się, że zaparkowała pod latarnią. Widziała ze swojego miejsca kilka par idących ulicą, Barbarę otwierającą tylne drzwi samochodu, sięgającą po aparat, przerzucającą go przez ramię i zamykającą drzwi. Skupiła uwagę na Myrze, która również wyglądała przez okno.
Nikki spojrzała tam znowu i zobaczyła Barbarę, która rozglądała się w obie strony, wypatrując nadjeżdżających pojazdów, gotowa przebiec przez ulicę, gdy tylko nadarzy się okazja. Kiedy zeszła z krawężnika, trzy pary prawie ją dogoniły.
Wtedy Nik zauważyła ciemny samochód, który pojawił się znikąd. Usłyszała dźwięk klaksonu i nagły pisk hamulców. Myra podnosiła się ze swojego miejsca jak w zwolnionym tempie, a na jej twarzy malowało się niedowierzanie. Wybiegły z restauracji. Nagle rozległ się pełen bólu, niemal zwierzęcy krzyk. Nikki zatrzymała się i złapała Myrę za ramię.
Wiedziała, że na zawsze zapamięta dziwną pozycję, w jakiej ułożyło się ciało przyjaciółki. Pochyliła się, bojąc się dotknąć tej, którą nazywała siostrą.
– Czy ktoś wezwał pogotowie? – krzyknęła.
Jeden z przechodniów odpowiedział jej głośno drżącym głosem:
– Tak.
– Nie! Nie! Nie! – krzyczała Myra. Upadła na ziemię, by objąć ciało córki.
Gdzieś w oddali słychać było syrenę. Drżące palce Nikki szukały pulsu. Zaczęła dygotać, gdy nie mogła wyczuć nawet słabego uderzenia. Może nie robiła tego dobrze... Naciskała mocniej trzecim i czwartym palcem, tak jak robiły to pielęgniarki. Gdy po chwili podbiegła do nich załoga ambulansu, poczuła, jak kręci jej się w głowie. Piekące łzy zalewały jej oczy, gdy patrzyła, jak ratownicy sprawdzają parametry życiowe Barbary.
Czas stracił wszelkie znaczenie, gdy medycy robili wszystko, co mogli. Młoda kobieta z długimi kręconymi włosami podniosła wzrok i spojrzała prosto na Nikki. Pokręciła głową, a w jej oczach malował się smutek.
To niemożliwe. Chciała krzyczeć, wrzeszczeć, tupać nogami. Zamiast tego zacisnęła powieki i stłumiła łkanie.
– Nic jej nie będzie, prawda, Nikki? Złamane kości się zagoją. Po prostu straciła przytomność. Powiedz mi, że nic jej nie będzie. Proszę, powiedz mi to. Proszę, Nikki...
Nikki miała w gardle tak wielką gulę, że myślała, że się udławi. Starała się nie patrzeć na nieruchome ciało, próbowała nie widzieć, jak ratownicy prostują ręce i nogi Barbary. Kiedy ofiarę przeniesiono na nosze, zamknęła oczy. Myślała, że postrada zmysły, gdy młoda kobieta z długimi kręconymi włosami naciągnęła prześcieradło na twarz jej najlepszej przyjaciółki. Nie Barbara. Tylko nie ona. Nie dziewczyna, z którą bawiła się w piaskownicy, z którą chodziła do przedszkola. Nie ta, z którą uczęszczała do liceum, college’u i na studia prawnicze. Przecież Nikki miała zostać jej druhną i bawić jej dziecko. Jak Barbara mogła być martwa?
– Widziałam, że rozejrzała się w obie strony, zanim weszła na krawężnik. Mogła swobodnie przejść przez ulicę... – wymamrotała.
– Nikki, czy powinniśmy jechać karetką z Barbarą? Czy nam pozwolą? – zapytała Myra ze łzami w oczach.
Ona nie wie. Nie wie, co oznacza to prześcieradło.
Jak miała powiedzieć Myrze, że jej córka nie żyje?
Drzwi ambulansu się zamknęły. Kierowca odjechał. Nie włączył syreny.
– Już za późno. Odjechali. Musisz prowadzić, Nikki. Na pewno będą potrzebować różnych informacji, kiedy przyjmą ją do szpitala. Chcę tam być. Barbara musi wiedzieć, że tam jestem. Musi wiedzieć, że matka jest przy niej. Czy możemy już jechać, Nikki? – błagała Myra.
– Proszę pani?
– Tak? – odparła Nikki, rozluźniając uścisk na ramionach Myry.
Funkcjonariusz nie brzmiał niemiło. Był za młody, żeby tak brzmieć. Dostrzegła współczucie na jego twarzy.
– Muszę przyjąć oświadczenie. Jak się pani nazywa?
– Nicole Quinn. To jest Myra Rutledge. Matka... – Prawie powiedziała „matka zmarłej”, ale w porę ugryzła się w język.
– Proszę pana, czy możemy to zrobić później? – wtrąciła się Myra. – Muszę jechać do szpitala, żeby załatwić formalności. Czy wie pan, do którego szpitala zabrano moją córkę? Do George Washington czy Georgetown? – Łzy spłynęły po jej pomarszczonych policzkach.
Nikki odwróciła wzrok. Wiedziała, że zachowuje się tchórzliwie, ale w żaden sposób nie potrafiła powiedzieć Myrze, że jej jedyna córka nie żyje. Patrzyła, jak policjanci rozganiają tłum gapiów. Na chodniku pozostały tylko trzy pary. Gdzie był samochód, który potrącił Barbarę? Zabrali go już? Gdzie podział się kierowca? Chciała zadać te pytania głośno, ale milczała ze względu na Myrę.
Patrzyła, jak młody funkcjonariusz przygotowuje się do tego, co musiał zrobić. Potarł dłonią cienką szyję wokół wykrochmalonego kołnierzyka koszuli i odchrząknął dwa razy.
– Proszę pani, pani córka została zabrana do kostnicy w szpitalu George’a Washingtona. Nie ma pośpiechu z formalnościami. Jeśli pani chce, mogę poprosić jednego z funkcjonariuszy, żeby zawiózł panią do szpitala. Przykro mi z powodu pani straty.
Myra krzyknęła przeraźliwie i osunęła się na ziemię. Policjant opadł przy niej na kolana.
– Myślałem, że ona wie. Nie... Jezu...
– Musimy natychmiast zabrać ją do lekarza. Zostanie pan z nią na chwilę? Muszę iść do samochodu po telefon i zadzwonić w kilka miejsc...
Najpierw Nikki zadzwoniła do lekarza Myry, a potem do Charlesa. Obaj obiecali, że spotkają się z nią przy wjeździe na izbę przyjęć.
Kiedy wróciła, Myra siedziała, wspierana przez młodego oficera. Wyglądała na oszołomioną i mówiła niespójnie.
– Pani nie waży zbyt dużo. Z łatwością mogę ją zanieść do radiowozu – zaoferował oficer.
Nikki z wdzięcznością pokiwała głową.
– Czy może mi pan powiedzieć, co się stało? Czy wie pan, jaki samochód potrącił Barbarę? Ci ludzie, którzy tam stali, musieli coś widzieć. Obserwowałyśmy wszystko przez okno restauracji. Czy ktoś spisał numer rejestracyjny? Widziałam tylko ciemny samochód, który pojawił się nie wiadomo skąd. Miała wolną drogę, żeby przejść. Musiał wejść w zakręt z zawrotną prędkością.
– Sprawdziłem numery tablic, które podał nam jeden ze świadków, ale to na nic.
– Dlaczego? – Nikki pomasowała skronie. Miała wrażenie, jakby ktoś uderzał ją w głowę młotkiem.
– To był samochód dyplomaty. Kierowca ma immunitet, proszę pani.
Poczuła, jak miękną jej kolana. Policjant wyciągnął rękę, aby ją podtrzymać.
– To oznacza, że nie można go oskarżyć... – powiedziała zdławionym głosem.
– Tak, proszę pani. Dokładnie tak.