Spadające gwiazdy - Fern Michaels - ebook + audiobook + książka

Spadające gwiazdy ebook i audiobook

Fern Michaels

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Zimowa opowieść od autorki docenianej przez The New York Times!

Emily Ammerman zawsze czuła się dobrze na narciarskich trasach i stokach Snowdrift Summit – kurortu w Kolorado – prowadzonego od dziesięcioleci przez jej rodzinę. Śnieg jest jej żywiołem, a ona zawsze z zapałem uczy nowych klientów jazdy na nartach. Zach Ryder słynie z ekranowej roli odważnego oficera CIA, który zawsze ratuje sytuację. W prawdziwym życiu jest tak samo przystojny i czarujący. I tak się składa, że Emily jest jego największą fanką. Ale jest też profesjonalistką, która nie może pozwolić sobie na to, aby zakochać się w znanym kliencie. Jednak nie wszystko można w życiu zaplanować, a czasami, bez względu na to jak bardzo się starasz, po prostu nie możesz powstrzymać się od upadku…

Fern Michaels, autorka bestsellerowych powieści, zabiera nas w urokliwą, zimową scenerię, przepełnioną emocjami, ciepłem i świąteczną atmosferą!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 28 min

Lektor: Klaudia Bełcik
Oceny
3,4 (155 ocen)
45
36
31
26
17
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_ixzca_

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, jednak co roku daję się nabrać na książki ze świątecznymi okładkami, które nie mają nic wspólnego ze świąteczną tematyką. Właśnie tak było tym razem. Na dodatek bardzo powoli się rozkręca, co jeszcze bardziej dolewało oliwy do ognia. Jak już coś zaczyna się dziać, to człowiek ma wrażenie, że wpadł do zamkniętego pomieszczenia z dwiema dziewczynkami, kłócącymi się o to, która ma co lepsze i jakiego chłopaka sobie zaklepuje. Minus taki, że tak tu przedstawiono dorosłe kobiety. Jak już się przez to przebrnie, to wjeżdża ekspresowo rozwinięta relacja miłosna. Więc i to trafia do kolekcji minusów. Liczyłam na mocno świąteczną historię, może trochę głupiutką i naiwną, ale z takim magicznym klimatem. Tutaj jednak nie ma nic takiego. Są inne, zdecydowanie lepsze książki oddające i nastrajające człowieka na święta.
zaczytana_kociara87

Dobrze spędzony czas

,Spadające gwiazdy ,, jest powieścią obyczajową z watkiem romantycznym.Historia dwójki ludzi z zupełnie różnych światów,których przypadkowe spotkanie zapoczątkuje narodziny uczucia.Historia o relacjach rodzinnych pełnych miłości ciepła I  wsparcia.Ale także oczekiwania  spełniania zobowiązań ,stawiania wymagań i narzucania woli.O chęci zmian ,spróbowania czegoś zupełnie nowego.Rezygnacji z realizacji  ze swoich planów I marzeń dla dobra innych.O podporządkowaniu sie,spełnienianiu planów innych.O podejmowaniu niełatwych decyzji I ich konsekwencjach. O sprzecznych emocjach, targających wątpliwościach ,obawach I rozterkach.O wieloletniej przyjaźni, która zostanie wystawiona na próbę.O tajemnicach,sekretach I ukrywaniu swoich prawdziwych uczuć. O błędnej ocenie drugiego człowieka ,bazowaniu na opini innych.O poznawaniu się ,budowaniu relacji I więzi, poddaniu się uczuciu. Wzajemnej fascynacji ,pożądaniu i chemi. Nie zabraknie w niej także zawiłych relacji tych rodzinnych i przyjacielskich....
10
pklimek

Nie polecam

Szkoda pomysłu. Postać głównej bohaterki tak naiwna i drażniąca, że odbiera chęć poznawania. Zmarnowany czas, dobrze, że słuchałam do sprzątania.
10
MESSY582

Z braku laku…

"Emily wyjrzała przez okno. Obserwowała, jak płatki śniegu w koronkowe wzory uderzają w okno jej mieszkania, tworząc na ceglanych ścianach gigantyczną zaspę. Wyobraziła sobie, że znajduje się w ogromnej śnieżnej kuli." ❄️❄️ Jeśli lubicie hallmarkowe świąteczno-zimowe filmy, to ta historia może się wam spodobać, chociaż mam do niej pewne zastrzeżenia. Tegoroczny sezon zimowy zapowiada się wyjątkowo intensywnie dla Emily Ammerman. Rodzice planują przejść na emeryturę i przekazać jej kierowanie rodzinnym kurortem narciarskim, na co absolutnie nie czuję się gotowa. Jakby tego było mało, jej klientem zostaje Zach Ryder, gwiazdor kina akcji, którego jest ogromną fanką. Rodzinne zawirowania i miłosne perypetie w śnieżnej atmosferze Kolorado, jest przytulnie i słodko. Wszystko wyszłoby idealnie gdyby nie bohaterowie, zwłaszcza Emily i jej przyjaciółka Kylie. Ja naprawdę nie oczekiwałam nie wiadomo jak skomplikowanych postaci, ale dorosłe, prawie trzydziestolenie kobiety zachowujące się jak d...
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuFAL­LING STARS
Co­py­ri­ght © 2022 by Fern Mi­cha­els First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts Re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2023 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2023 Anna Ber­giel
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieAnna Ber­giel
Ko­rektaMał­go­rzata Pod­lew­ska
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia na okładceAdo­be­Stock
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-89-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Emily Ni­cole Am­mer­man wy­piła pierw­szy łyk szam­pana po­da­nego, aby uczcić wiel­kie wy­da­rze­nie, które miało zo­stać ogło­szone tego wie­czoru. Sto­jąc na szczy­cie scho­dów i spo­glą­da­jąc w dół na sa­lon, ob­ser­wo­wała kłę­biący się w nim tłum. Na uro­czy­stość przy­byli lu­dzie, któ­rych znała przez całe ży­cie, i ci, któ­rzy spę­dzili w jej ro­dzin­nym ośrodku nar­ciar­skim tak wiele zim, że uwa­żano ich za bli­skich przy­ja­ciół ro­dziny.

Cho­ciaż do świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia po­zo­stało tylko kilka ty­go­dni, Emily wy­pa­trzyła w ca­łym domu drobne zmiany, które wkrótce miały się prze­ro­dzić w praw­dzi­wie świą­teczną oprawę. Blask świec od­bi­jał się od ścian ze zło­ci­stych bali, które jej ro­dzina utrzy­my­wała w do­sko­na­łym sta­nie przez po­nad pięć­dzie­siąt lat. Pod­czas wa­ka­cji matka za­wsze za­trud­niała ze­spół lo­kal­nych de­ko­ra­to­rów, aby po­mo­gli jej ozdo­bić dom. Zro­bie­nie tego ze sma­kiem, jak mó­wiła, zaj­mo­wało kilka mie­sięcy. Przez dwa­dzie­ścia dzie­więć lat ży­cia Emily, a przy­naj­mniej tak długo, jak się­gała pa­mię­cią, jej matka za­wsze de­ko­ro­wała dom ina­czej niż po­przed­nio. Wy­ko­rzy­sty­wała po­now­nie je­dy­nie nie­liczne sen­ty­men­talne dro­bia­zgi, które Emily stwo­rzyła jako mała dziew­czynka.

Li­sto­pad uzna­wano za po­czą­tek se­zonu nar­ciar­skiego w Snow­drift Sum­mit, choć cza­sem matka na­tura za­ska­ki­wała ich wcze­snymi opa­dami śniegu. Wtedy przy­spie­szali przy­go­to­wa­nia, aby przy­jąć tych, któ­rzy nie mo­gli się do­cze­kać, żeby sko­rzy­stać z pierw­szych opa­dów bia­łego pu­chu. Emily rów­nież na­le­żała do tego grona en­tu­zja­stów i kiedy nie udzie­lała lek­cji jazdy na nar­tach, czuła się w gó­rach jak w raju. Nie miało zna­cze­nia, że po­ru­szała się po tych sto­kach setki – nie, ty­siące razy. Za­wsze, gdy wjeż­dżała wy­cią­giem na szczyt góry, czuła na ple­cach dreszcz pod­nie­ce­nia.

– Hej, Nick. – Głę­boki głos ojca przy­wró­cił ją do te­raź­niej­szo­ści. Użył wy­my­ślo­nej przez sie­bie wer­sji jej dru­giego imie­nia. Ro­bił to tylko wtedy, gdy na­prawdę za­le­żało mu, żeby zwró­ciła na niego uwagę.

– Cześć, tato. Ale dziś z cie­bie przy­stoj­niak – po­wie­działa Emily, po­chy­la­jąc się, by go przy­tu­lić. – Wy­gląda na to, że za­pro­si­li­ście całe mia­sto. – Ski­nęła głową w stronę po­więk­sza­ją­cego się tłumu.

– Dzięki. Za to ty je­steś piękna jak za­wsze. – Wska­zał na lu­dzi zgro­ma­dzo­nych po­ni­żej. – Wiesz, jaka jest matka. Na­wet naj­mniej­szy po­wód do świę­to­wa­nia spra­wia, że jest szczę­śliwa jak skow­ro­nek.

Emily unio­sła brew.

– Tak, dzi­siej­szy wie­czór jest do­kład­nie taki sam jak wszyst­kie inne im­prezy, które urzą­dzała. – Nie po­tra­fiła po­wstrzy­mać się od sar­ka­zmu. Ta­kie wy­da­rze­nie miało miej­sce tylko raz w ży­ciu. Do­piła ostatni łyk szam­pana i od­sta­wiła kie­li­szek na sto­lik. – Mu­szę po­roz­ma­wiać tro­chę z ludźmi – do­dała, po­wta­rza­jąc słowa matki.

– Nick, chcę z tobą po­mó­wić, za­nim za­cznie się całe to za­mie­sza­nie – oznaj­mił jej tata to­nem, który re­zer­wo­wał tylko na naj­waż­niej­sze roz­mowy.

Serce za­biło jej szyb­ciej, a w żo­łądku za­wią­zał się su­peł. Przyj­rzała się uważ­nie ojcu. Może był chory? A może mama? Bab­cia lub dzia­dek?

– Tato, prze­ra­żasz mnie. Kto jest chory? – wy­pa­liła, po­mi­ja­jąc wstęp.

– Tu­taj je­steś! – wy­krzyk­nęła z en­tu­zja­zmem matka Emily, kiedy do­tarła na szczyt wiel­kich scho­dów. – Po­win­ni­ście być na dole z go­śćmi. Ma­so­nie, obie­ca­łeś, że dziś wy­jąt­kowo bę­dziesz uda­wał, że lu­bisz im­prezy – do­dała ze swoim śpiew­nym i słod­kim po­łu­dnio­wym ak­cen­tem.

– Ju­lio, wiesz, że uwiel­biam twoje przy­ję­cia. To go­ście do­pro­wa­dzają mnie do szału – od­parł, kła­dąc rękę na jej ra­mie­niu. Pu­ścił oko do Emily.

Emily ob­ser­wo­wała swo­ich ro­dzi­ców. Byli jesz­cze mło­dzi; choć prze­kro­czyli już pięć­dzie­siątkę, mo­gliby ucho­dzić za znacz­nie młod­szą parę. Jej matka była tak samo drobna jak w dniu, w któ­rym po­znała ojca. Blond włosy bez śladu si­wi­zny upi­nała w gładki kok. Miała ja­sno­nie­bie­skie oczy, które błysz­czały, kiedy uśmie­chała się do męża. Oj­ciec miał sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu, więc był od matki dużo wyż­szy. Je­śli cho­dzi o jego włosy, na­dal były gę­ste i czarne, wy­jąw­szy lekką si­wi­znę po bo­kach. Jego orze­chowe oczy lśniły, gdy zwra­cał je ku ma­mie. Emily ich uwiel­biała.

– Je­steś taką im­pre­zo­wiczką, ale i tak cię ko­cham. A te­raz zaj­mijmy się go­śćmi.

Oj­ciec Emily, pro­wa­dzony na dół przez matkę, spoj­rzał przez ra­mię i bez­gło­śnie wy­szep­tał: „póź­niej”.

Ski­nęła głową, nie­pewna, czy chce wie­dzieć, co było tak ważne, że od­szu­kał ją, by po­wie­dzieć jej to na osob­no­ści. Dzi­siej­szy wie­czór miał być nie­zwy­kły. Czy ta roz­mowa na­prawdę nie mo­gła po­cze­kać? Przy­ję­cie z oka­zji przej­ścia ro­dzi­ców na eme­ry­turę nie było ide­al­nym mo­men­tem na zrzu­ce­nie bomby ze złymi wia­do­mo­ściami.

Wzięła swój pu­sty kie­li­szek po szam­pa­nie i zbie­gła na dół z uśmie­chem na twa­rzy. Pla­nu­jąc, że wy­pyta tatę o wszystko przy naj­bliż­szej moż­li­wej oka­zji, od­szu­kała wzro­kiem bab­cię i dziadka po dru­giej stro­nie po­koju. Roz­ma­wiali z Bo­bem i Ca­rol Clar­kami, swo­imi naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Dziad­ko­wie wy­da­wali się zdrowi. Bab­cia, na którą Emily mó­wiła Mimi, śmie­jąc się, od­rzu­ciła głowę do tyłu, jak to miała w zwy­czaju. Nie­dawno ścięła siwe włosy w na­prawdę słod­kie pi­xie. Emily uznała, że cał­kiem do­brze wy­gląda w tej fry­zu­rze. Bab­cia była drobna jak jej mama i zda­niem Emily przy­po­mi­nała ma­łego skrzata. Dzia­dek był wy­soki, choć nie tak jak jej oj­ciec; wiele lat jeż­dże­nia na nar­tach spra­wiło, że na­dal był w świet­nej for­mie. Wnuczka uwiel­biała tę dwójkę. Ku­pili ośro­dek za­raz po ślu­bie i pra­co­wali dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, aby osią­gnąć suk­ces, któ­rym cie­szyli się do dzi­siaj.

Kiedy ro­dzice Emily się po­brali, po­świę­cili się ro­dzin­nemu in­te­re­sowi tak samo jak jej dziad­ko­wie. Dzięki temu ośro­dek stał się po­pu­lar­nym miej­scem wśród lu­dzi z oko­licy i tu­ry­stów. W dniu, w któ­rym jej dziad­ko­wie uznali, że jej ro­dzice są, jak to ujęli, od­po­wied­nio przy­go­to­wani, prze­ka­zali im pa­łeczkę. Nie prze­stali jed­nak po­ma­gać w ra­zie po­trzeby. Snow­drift Sum­mit za­wsze było przed­się­wzię­ciem ro­dzin­nym. Miej­scowi tłum­nie przy­by­wali do ku­rortu, a tu­ry­ści z ca­łego świata przy­jeż­dżali na narty na słynne stoki, w szcze­gól­no­ści Plunge.

Emily spę­dziła całe ży­cie w Lo­ve­land w Ko­lo­rado, miesz­ka­jąc i pra­cu­jąc w ro­dzin­nym ośrodku, który ko­chała. Opu­ściła go tylko na sześć lat, gdy koń­czyła stu­dia li­cen­cjac­kie i ma­gi­ster­skie na Uni­wer­sy­te­cie Ko­lo­rado. Od ja­kie­goś czasu czuła, że chce spró­bo­wać cze­goś in­nego. Nie mu­siał to być nowy za­wód, ale na przy­kład praca w in­nym ośrodku. W ca­łym sta­nie było ich kilka, a wiele z nich miało w ofer­cie bar­dziej wy­ma­ga­jące trasy niż Snow­drift Sum­mit. Wy­jąt­kiem był Plunge, ma­sywny spa­dek w po­kry­tej śnie­giem roz­pa­dli­nie, gdzie zjazd roz­po­czy­nał się od po­nad dzie­wię­cio­me­tro­wego lotu. Na­stęp­nie, po uda­nym lą­do­wa­niu na zbo­czu o na­chy­le­niu pięć­dzie­się­ciu stopni, trzeba było prze­rzu­cić cały cię­żar ciała do przodu tak szybko, jak to tylko moż­liwe, aby unik­nąć zde­rze­nia z pre­kam­bryj­ską skałą. Po­tem Plunge o kształ­cie od­wró­co­nego lejka za­mie­niał się w tor po­kryty wy­jąt­kowo syp­kim śnie­giem, który sta­no­wił wy­zwa­nie na­wet dla naj­lep­szych nar­cia­rzy.

Emily wie­działa, że dzięki swo­jemu do­świad­cze­niu mo­głaby zna­leźć pracę w każ­dym z naj­lep­szych ośrod­ków, ale nie­ła­two by­łoby po­wie­dzieć o tym bli­skim, zwłasz­cza że jej ro­dzice za­mie­rzali wkrótce przejść na eme­ry­turę. Mieli świet­nych pra­cow­ni­ków – trzech do­świad­czo­nych me­ne­dże­rów, któ­rzy znali stoki na pa­mięć i z ła­two­ścią prze­ję­liby stery. Emily nie prze­my­ślała tego wszyst­kiego do­głęb­nie.

Prze­szedł obok niej kel­ner z szam­pa­nem. Się­gnęła po ko­lejny kie­li­szek, po czym za­częła prze­ci­skać się przez tłum go­ści. Uśmie­chała się, po­zdra­wiała ski­nie­niem głowy osoby, które ko­ja­rzyła, i ma­chała do przy­ja­ciół, któ­rzy to­wa­rzy­szyli jej w pracy. W ten spo­sób udało jej się prze­do­stać przez ob­szerny po­kój do głów­nej kuchni, nie za­mie­nia­jąc z ni­kim ani słowa.

W pro­fe­sjo­nal­nie urzą­dzo­nym po­miesz­cze­niu pa­no­wał wy­jąt­kowy har­mi­der. Emily mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła. Ka­th­ryn, ich dłu­go­let­nia sze­fowa kuchni, i jej asy­stenci na­le­gali, że sami przy­go­tują ca­te­ring na to wy­da­rze­nie, za­miast za­trud­niać ze­wnętrzną firmę. Zmar­twiło to bar­dzo matkę Emily, po­nie­waż chciała, aby wszy­scy przy­szli na im­prezę jako go­ście, ale w końcu przy­stała na ich prośby.

– Po­win­naś być z ro­dziną – po­wie­działa Ka­th­ryn, kła­dąc ozdobny kwiat na ta­le­rzu z przy­staw­kami.

– Prze­cież je­stem. Chcia­łam tylko zo­ba­czyć, jak tam z je­dze­niem. Je­stem głodna. – Emily do­piła szam­pana. – Szumi mi w gło­wie. – Za­śmiała się. – Od tego. – Od­sta­wiła kie­li­szek na blat.

Ka­th­ryn wzięła mały ta­lerz i wy­peł­niła go po brzegi zim­nymi kre­wet­kami i ja­kąś mik­sturą z ogórka. Do wszyst­kiego do­dała kromkę cie­płego chleba z ma­słem.

– To po­winno ci po­móc. Ko­niec z szam­pa­nem, młoda damo – oświad­czyła Ka­th­ryn z uśmie­chem.

– Dzięki – od­parła Emily, po czym szybko opróż­niła ta­lerz. – Ura­to­wa­łaś mnie.

– Bez prze­sady. Ja tylko go­tuję – od­parła Ka­th­ryn.

Ka­th­ryn po­cho­dziła z Hisz­pa­nii i uczęsz­czała do pre­sti­żo­wej szkoły go­to­wa­nia Le Cor­don Bleu w Pa­ryżu. Jej praca była czymś o wiele waż­niej­szym niż tylko go­to­wa­niem.

– Co po­dasz jako da­nie główne? – za­py­tała Emily.

– Na­prawdę mu­sisz o to py­tać? – Ciemne oczy Ka­th­ryn błysz­czały z roz­ba­wie­nia.

– Nie. Po­my­śla­łam, że za­sko­czysz go­ści jed­nym ze swo­ich wy­śmie­ni­tych spe­cja­łów dla sma­ko­szy, to wszystko.

Ka­th­ryn po­krę­ciła głową.

– Nie ma mowy. To ich wy­jąt­kowy dzień. Mu­szą do­stać to, czego chcą, na­wet je­śli nie jest to wy­kwintny obiad. Za­wsze go­tuję po to, żeby za­do­wa­lać in­nych – do­dała. – Przy­rzą­dzam ich ulu­bioną wo­ło­winę z ziem­nia­kami.

Ro­dzice Emily uwiel­biali tra­dy­cyjne że­berka z za­pie­ka­nymi ziem­nia­kami. Naj­bar­dziej sma­ko­wała im wer­sja przy­go­to­wy­wana przez samą Ka­th­ryn, a nie przez jej asy­sten­tów.

– Je­stem ci za to bar­dzo wdzięczna – po­wie­działa Emily, ma­cha­jąc ręką.

– Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie. A te­raz idź świę­to­wać z ro­dziną. Zo­ba­czymy się za chwilę. – Ka­th­ryn wy­go­niła ją z kuchni.

Nie­pewna, czy ro­dzice ogło­szą swoje no­winy przed ko­la­cją czy po niej, Emily uznała, że naj­le­piej bę­dzie wmie­szać się w tłum, za­nim mama przy­ła­pie ją w kuchni.

Główne po­miesz­cze­nie, do któ­rego go­ście zwy­kle przy­cho­dzili na lunch czy drinka albo żeby po pro­stu sta­nąć przy ogrom­nym ka­mien­nym ko­minku i się ogrzać, było pełne lu­dzi, któ­rzy za­mie­nili stroje nar­ciar­skie na fan­ta­zyjne suk­nie wie­czo­rowe i smo­kingi. W sali swo­bod­nie mie­ściło się pięć­set osób. Emily do­my­śliła się, że za­pro­szono co naj­mniej tylu go­ści. Naj­wy­raź­niej wszy­scy po­sta­no­wili się po­ja­wić, zwa­żyw­szy, jak ważna była to oka­zja. Zo­ba­czyła bur­mi­strza i jego żonę, a także szefa po­li­cji i wielu in­nych lu­dzi na wy­so­kich sta­no­wi­skach, do­brych przy­ja­ciół ro­dziny. Warto było ich znać, na wy­pa­dek gdyby ktoś bli­ski kie­dy­kol­wiek zde­cy­do­wał się za­cząć ła­mać prawo. Emily prze­wró­ciła oczami w re­ak­cji na wła­sne głu­pie my­śli.

Ro­zej­rzała się po po­koju w po­szu­ki­wa­niu ojca. Zo­ba­czyła go z grupą nar­cia­rzy z Flo­rydy, któ­rzy od­wie­dzali ich od­kąd była małą dziew­czynką. Co­kol­wiek miał do po­wie­dze­nia, nie mo­gło być aż tak po­ważne, po­my­ślała, pa­trząc, jak się śmieje i kle­pie jed­nego ze swo­ich kum­pli po ple­cach. Wy­da­wał się szczę­śliwy jak zwy­kle. Emily nie miała po­ję­cia, dla­czego chciał z nią wcze­śniej po­mó­wić na osob­no­ści. Co było tak istotne, że nie mo­gło po­cze­kać? Po­my­ślała, że z pew­no­ścią nie cho­dziło o coś, co miało zna­cząco wpły­nąć na jej ży­cie. Zo­ba­czyła grupę in­struk­to­rów, z któ­rymi pra­co­wała. Prze­cho­dząc przez po­kój, by do nich do­łą­czyć, wbrew roz­sąd­kowi wzięła od kel­nera ko­lejny kie­li­szek szam­pana.

– Naj­wyż­szy czas, że­byś za­częła się ba­wić – stwier­dziła Ky­lie, jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Miała dłu­gie czarne włosy, ciemne oczy i oliw­kową skórę, które czy­niły ją na­prawdę piękną. Była drobna jak jej matka i tak mu­sku­larna, na ile po­zwa­lała jej drobna syl­wetka. Emily ją uwiel­biała. – Za­czy­na­łam się za­sta­na­wiać, czy się dziś po­ja­wisz.

Emily i Ky­lie Espo­sito były naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami od dru­giej klasy. Wspólna mi­łość do jazdy na nar­tach zwią­zała je tak, jak buty łą­czą się z nar­tami. Miesz­kały na­wet na tym sa­mym osie­dlu.

– Oto je­stem. Mu­sia­łam tylko po­za­glą­dać tu i tam. Wiesz, jak bar­dzo lu­bię przy­ję­cia.

Je­śli cho­dzi o roz­rywkę, była praw­dziwą córką swo­jej matki. Na­uczyła się ba­wić w bar­dzo mło­dym wieku, cie­sząc się każdą im­prezą or­ga­ni­zo­waną przez ro­dzi­ców. Bab­cia i mama na­le­gały, by po­zna­wała taj­niki za­ba­wia­nia go­ści.

Wszy­scy chęt­nie przy­cho­dzili na przy­ję­cia uro­dzi­nowe ma­łej Emily ze względu na ta­lent or­ga­ni­za­cyjny jej matki. Dzięki temu była jedną z naj­po­pu­lar­niej­szych dziew­czyn w szkole, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że jej uro­dziny wy­pa­dały w Boże Na­ro­dze­nie. Wszy­scy jej przy­ja­ciele mieli wów­czas wolne, więc za­wsze zja­wiali się na jej im­pre­zie dwu­dzie­stego szó­stego grud­nia. Matka Emily uwa­żała, że nie na­leży prze­szka­dzać lu­dziom w ob­cho­dze­niu świąt.

Emily ła­two za­przy­jaź­niała się z ko­le­żan­kami z klasy, nie­za­leż­nie od ich po­zy­cji w hie­rar­chii spo­łecz­nej szkoły. W szkole śred­niej szło jej bar­dzo do­brze. Ni­gdy nie na­le­żała do klik, które two­rzyły nie­które jej zna­jome; to nie było w jej stylu. Póź­niej spę­dziła sześć lat na Uni­wer­sy­te­cie Ko­lo­rado w De­nver. Z ty­tu­łem ma­gi­stra biz­nesu ukoń­czyła stu­dia jako naj­lep­sza ze swo­jego rocz­nika. Jej ro­dzice byli za­chwy­ceni, kiedy zde­cy­do­wała się pra­co­wać w ośrodku. Wró­ciła do domu ze swoją nową przy­ja­ciółką, Cla­rice, prę­go­waną kotką, którą zna­la­zła jako ko­ciaka. Cla­rice rzą­dziła do­mem do dziś. Emily nie przy­po­mi­nała so­bie, by kie­dy­kol­wiek po­wie­działa ro­dzi­com, że chce pra­co­wać w Snow­drift Sum­mit przez całe ży­cie, tak jak oni. Cie­szyli się, że jest bli­sko. To było naj­waż­niej­sze. Ro­dzina była na pierw­szym miej­scu, bez względu na wszystko.

Dziś wie­czo­rem te po­glądy miały zo­stać zwe­ry­fi­ko­wane.

Roz­dział 2

– Tu je­steś – po­wie­działa gło­śno Mimi. – Naj­wyż­szy czas, że­byś do nas do­łą­czyła, ko­cha­nie. Już my­śla­łam, że po­sta­no­wi­łaś po­mi­nąć dzi­siej­szą uro­czy­stość, żeby pójść na go­rącą randkę.

– Do zo­ba­cze­nia póź­niej – rzu­ciła Emily do Ky­lie, za­nim do­łą­czyła do ro­dziny.

– Ja­sne – od­parła Ky­lie z chy­trym uśmie­chem na twa­rzy. Jako naj­lep­sza przy­ja­ciółka Emily do­brze znała jej ro­dzinę i wie­działa, że przez resztę wie­czoru praw­do­po­dob­nie nie znaj­dzie na­wet mi­nuty dla swo­ich przy­ja­ciół.

Mimi wzięła Emily pod ra­mię i po­pro­wa­dziła ją na drugą stronę domu, rzu­ca­jąc po dro­dze iry­tu­jące ko­men­ta­rze na te­mat „go­rą­cych ran­dek”, któ­rych jej wnuczka nie miała od mie­sięcy. Co prawda uma­wiała się z męż­czy­znami, ale ża­den z nich nie wy­dał jej się tym je­dy­nym i nie chciała de­cy­do­wać się na ko­goś, kto nie do końca jej od­po­wia­dał. Zbli­żała się do trzy­dziestki i draż­niło ją, ile­kroć w roz­mo­wie po­ja­wiały się słowa „randka”, „chło­pak” lub, co naj­gor­sze, „za­mąż­pój­ście” – co ostat­nio zda­rzało się bar­dzo czę­sto. Więk­szość tych roz­mów to­czyła się mię­dzy jej matką a bab­cią i za­wsze, gdy Emily była w za­sięgu słu­chu. Ni­gdy tak na­prawdę nie mó­wiły bez­po­śred­nio do niej, cho­ciaż bab­cia wtrą­cała coś na ten te­mat, kiedy tylko mo­gła. Ko­men­ta­rze te były po­zba­wione złych in­ten­cji; miały jej po pro­stu coś za­su­ge­ro­wać. Emily wie­działa, że wszy­scy na nią li­czą, po­nie­waż nie miała ro­dzeń­stwa. Poza tym nie była już taka młoda.

Zda­wała so­bie sprawę, że jej ro­dzina w pełni wy­ko­rzy­sta swoje umie­jęt­no­ści w za­kre­sie swa­ta­nia za­raz po Świę­cie Dzięk­czy­nie­nia. Po­tem jej matka za­cznie or­ga­ni­zo­wać dzie­siątki przy­jęć bo­żo­na­ro­dze­nio­wych dla jej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych, klubu książki, zna­jo­mych z jogi, ko­le­ża­nek gra­ją­cych z bab­cią w karty i tak da­lej. Cho­ciaż ni­gdy nie bra­ko­wało wy­mó­wek, by urzą­dzać im­prezy, Emily prze­stała lu­bić co­ty­go­dniowe bo­żo­na­ro­dze­niowe spo­tka­nia w pierw­szym roku po ukoń­cze­niu col­lege’u. Wtedy matka ogło­siła jej za­rę­czyny z Ha­rol­dem Wil­so­nem. Emily na­wet za bar­dzo go nie lu­biła. Byli po pro­stu zna­jo­mymi; od czasu do czasu jeź­dzili ra­zem wy­cią­giem nar­ciar­skim. Uczęsz­czali do tego sa­mego li­ceum. Mi­nu­sem było to, że matka Ha­rolda, Lu­cille Wil­son, była naj­lep­szą przy­ja­ciółką mamy. Naj­wy­raź­niej Ha­rold po­wie­dział jej, że za­mie­rza po­pro­sić Emily o rękę w wi­gi­lię Bo­żego Na­ro­dze­nia. Za­miast tego jej matka sama to ogło­siła. Za­wsty­dzona i upo­ko­rzona Emily uni­kała te­raz wszel­kich bo­żo­na­ro­dze­nio­wych za­jęć, w któ­rych uczest­ni­czyła naj­lep­sza przy­ja­ciółka jej matki i jej syn.

– Emily?

– Prze­pra­szam... Za­my­śli­łam się. – Po­słała Mimi je­den ze swo­ich naj­pięk­niej­szych uśmie­chów.

– Spójrz na sie­bie. Przy­się­gam, z ta­kim uśmie­chem mo­gła­byś wy­stą­pić w re­kla­mie Ul­tra­brite – od­parła bab­cia.

– Dzięki.

Mimi po­wie­działa jej to po raz pierw­szy, kiedy Emily zdjęła apa­rat or­to­don­tyczny. Wnuczka nie miała wów­czas po­ję­cia, o czym mowa. Bab­cia, jak to bab­cia, po­ka­zała jej starą re­klamę na YouTu­bie, wy­ja­śnia­jąc w ten spo­sób swój ko­men­tarz. Na­dal na­wią­zy­wała do niej, kiedy tylko mo­gła.

– Mamo, prze­stań – stwier­dziła Ju­lia. – My­ślę, że Emily już wie, że ma naj­ład­niej­szy uśmiech po tej stro­nie wo­do­działu kon­ty­nen­tal­nego.

Emily po­dzię­ko­wała matce, a po­tem za­py­tała:

– Gdzie jest tata? Wi­dzia­łam go kilka mi­nut temu, ale gdzieś mi znik­nął.

Dwie star­sze ko­biety spoj­rzały na sie­bie, obie z uśmie­chami tak sze­ro­kimi jak Wil­lie’s Way, naj­szer­sza i naj­ła­twiej­sza trasa w gó­rach, jedna z oślich łą­czek.

Emily czuła, że coś knują.

– Co? Wiem, że coś jest nie tak. Mo­że­cie mi po pro­stu po­wie­dzieć.

– Po­cze­kajmy na ide­alny mo­ment, ko­cha­nie – od­parła Mimi. – Od­pręż się i ciesz im­prezą. Wy­pij kie­li­szek bar­dzo dro­giego szam­pana, który za­mó­wiła twoja matka.

– Wy­pi­łam już trzy i je­stem lekko pod­chmie­lona, więc nie są­dzę, że po­win­nam roz­sma­ko­wy­wać się w nim bar­dziej niż do tej pory. – Po je­dze­niu tro­chę do­szła do sie­bie, ale nie była cał­kiem trzeźwa.

– Dla­czego, Emily Ni­cole Am­mer­man? Po­win­naś... na­pić się jesz­cze – stwier­dziła Mimi, od­rzu­ca­jąc głowę do tyłu i śmie­jąc się tak gło­śno, że Emily nie mo­gła się po­wstrzy­mać i do­łą­czyła do niej. Jej matka, która tak samo jak one lu­biła do­brą za­bawę, rów­nież do­łą­czyła do chóru. Cała trójka re­cho­tała jak trio hien.

– Mnie już na­prawdę nic nie trzeba, po­waż­nie – oświad­czyła Emily, le­dwo kon­tro­lu­jąc śmiech. – Będę abs­ty­nentką przez resztę wie­czoru.

Mimi po­krę­ciła głową.

– Do­prawdy, psu­jesz nam za­bawę. Ju­lio, my­śla­łam, że wy­cho­wa­ły­śmy ją na im­pre­zo­wiczkę?

– Nie. Na­uczy­ły­ście mnie urzą­dzać przy­ję­cia, a nie jak być pi­janą dziew­czyną, która leży na pod­ło­dze i za­sta­na­wia się, jak tra­fiła na im­prezę.

Przy­wo­łała wspo­mnie­nie owej kosz­mar­nej Wi­gi­lii, ale nie chciała o tym wspo­mi­nać tego wie­czoru. Jej ro­dzice za­słu­żyli na to przy­ję­cie. To dla nich ko­niec jed­nej przy­gody i po­czą­tek no­wej.

– To prawda – zgo­dziła się matka.

– Oczy­wi­ście, że nie – przy­po­mniała im Mimi. – Poza tym to się ni­gdy nie wy­da­rzy, przy­naj­mniej do­póki bę­dziemy na tej sa­mej im­pre­zie, prawda, Ju­lio? Mu­szę po­wie­dzieć, że to cud, że wy­ro­słaś na taką po­rządną ko­bietę. Mia­łaś na­prawdę dużo wol­no­ści.

Emily unio­sła brwi.

– Wol­no­ści? Pa­mię­tam, że mu­sia­łam was pro­sić, żeby móc pójść spać go­dzinę póź­niej, kiedy chcia­łam po­czy­tać. I to w week­endy!

Ju­lia spoj­rzała na matkę.

– Wy­star­czy, mamo. Nie mogę po­zwo­lić, aby moja córka my­ślała o mnie jak o ja­kiejś dzi­waczce.

– Ni­gdy nie po­my­śla­ła­bym o to­bie w taki spo­sób – od­parła Emily. – Cho­ciaż przy­po­mi­nam so­bie, że by­łaś na swój spo­sób dziwna.

– Tak, była i na­dal jest. Po pro­stu do­brze to ukrywa – za­uwa­żyła Mimi, po czym mru­gnęła do Emily.

Ju­lia prze­wró­ciła oczami.

– Wy­star­czy, mamo – oznaj­miła z na­ci­skiem.

Emily uwiel­biała pa­trzeć, jak jej mama i bab­cia się kłócą. Przy­po­mi­nały jej So­phię i Do­ro­thy z sit­comu Złotka. Po­mi­ja­jąc nie­przy­zwo­ite in­sy­nu­acje, na które od czasu do czasu so­bie po­zwa­lały.

– Do­koń­czymy tę dys­ku­sję póź­niej – po­wie­działa Mimi do Emily. – Mam mnó­stwo hi­sto­rii, któ­rymi mo­gła­bym się po­dzie­lić.

– Mamo! – rzu­ciła Ju­lia na tyle gło­śno, że kilku go­ści od­wró­ciło się, by na nie spoj­rzeć.

– To prawda – zwró­ciła się Mimi do córki, a po­tem do Emily. – Póź­niej opo­wiem ci wszystko z pi­kant­nymi szcze­gó­łami.

– Przy­po­mnę ci o tym – od­parła Emily i do­koń­czyła: – na­stęp­nym ra­zem.

Mimi za­chi­cho­tała, zwra­ca­jąc uwagę na grupę ko­biet zmie­rza­ją­cych w ich kie­runku.

– Zo­ba­czymy się póź­niej, dziew­czyny! – za­wo­łała przez ra­mię i do­łą­czyła do swo­ich przy­ja­ció­łek.

– Czy to nie są kar­ciane damy? – za­py­tała Emily matkę, która zo­stała przy niej.

– Tak, ale nie wszyst­kie. Wil­low­deen i Ma­bel wciąż do­cho­dzą do sie­bie po walce z tym pa­skud­nym wi­ru­sem.

– Do­brze wie­dzieć. Wiele osób za­cho­ro­wało pod­czas dru­giej fali. Je­stem wdzięczna, że nie do­tknęło to ni­kogo z na­szej ro­dziny. – Wie­działa, że wszy­scy są za­szcze­pieni, choć nie da­wało to stu­pro­cen­to­wej gwa­ran­cji, że się nie za­rażą.

– Mamy silne geny – wy­ja­śniła jej matka, cho­ciaż Emily nie mo­gła o tym wie­dzieć, po­nie­waż je­dyną ro­dziną, jaką kie­dy­kol­wiek znała, byli jej ro­dzice i dziad­ko­wie ze strony matki. Jej oj­ciec miał brata, Wil­liama, z któ­rym od lat nie utrzy­my­wał kon­taktu z po­wodu ro­dzin­nej wa­śni, o któ­rej ni­gdy nie roz­ma­wiano. O ile było wia­domo Emily, jej li­nia ro­dzinna nie była w stu pro­cen­tach po­twier­dzona. Dziad­ko­wie ze strony ojca zmarli na długo przed jej na­ro­dzi­nami, więc nie była pewna co do dłu­go­wiecz­no­ści tych przod­ków. Pew­nego dnia, po­sta­no­wiła, kiedy znaj­dzie tro­chę wol­nego czasu, wej­dzie na jedną z tych stron in­ter­ne­to­wych, na któ­rych bu­duje się drzewa ge­ne­alo­giczne. Może od­kryje, że ist­nieje wię­cej Am­mer­ma­nów, ta­kich, o któ­rych jej tata nie miał po­ję­cia.

– Mam taką na­dzieję – od­parła Emily.

– Przy­naj­mniej je­śli cho­dzi o moją ro­dzinę – do­dała mama.

Emily ski­nęła głową i ro­zej­rzała się w tłu­mie lu­dzi, szu­ka­jąc Ky­lie. Po­trze­bo­wała prze­rwy od to­wa­rzy­stwa matki.

– Idę po­ga­dać z ludźmi – oznaj­miła, po czym po­spiesz­nie ode­szła. Choć bar­dzo ko­chała swoją ro­dzinę, cza­sami czuła się przez nią przy­tło­czona.

Emily wy­mknęła się z przy­ję­cia i po­szła na górę do pry­wat­nego ga­bi­netu, z któ­rego ko­rzy­stała jej ro­dzina. Zo­ba­czyła, że drzwi do biura ojca są otwarte, i zaj­rzała do środka, aby upew­nić się, że go tam nie ma, za­nim za­mknęła za sobą drzwi. Le­żąc na skó­rza­nej so­fie na­prze­ciwko du­żego dę­bo­wego biurka, które wy­ko­nano dla niego na za­mó­wie­nie wiele lat temu, wyj­rzała przez okno. De­ko­ra­to­rzy za­trud­nieni przez jej matkę po­wie­sili białe świa­tełka na so­snach, które pro­wa­dziły na szczyt Ruby’s Ride, ko­lej­nej oślej łączki. Emily za­mknęła oczy i wy­obra­ziła so­bie pierw­szy śnieg, mięk­kie płatki spa­da­jące z góry i ukła­da­jące się w głę­bo­kie kopce na szla­kach. Pierw­szy zjazd se­zonu – świeży za­pach zi­mo­wej so­sny, po­ru­sza­nie się w dół, lo­do­wate, od­mła­dza­jące po­wie­trze, po­liczki za­czer­wie­nione od zimna. Przy pierw­szym opa­dzie śniegu za­wsze wsta­wała o świ­cie, żeby zna­leźć się na stoku, za­nim za­pełni się on miej­sco­wymi i tu­ry­stami. Czuła się wów­czas jak kró­lowa gór. Po to wła­śnie żyła. Chwile spę­dzone sa­mot­nie w oto­cze­niu na­tury były bez­cenne. Myśl o tym spra­wiła, że nie mo­gła do­cze­kać się śniegu.

Wstała, po­de­szła do okna i wyj­rzała na ze­wnątrz. Zo­ba­czyła kilka osób zgro­ma­dzo­nych wo­kół jed­nego z wielu pa­le­nisk przed głów­nym wej­ściem do domu. W nocy było chłodno, ale nie aż tak, żeby trzeba było do­grze­wać się ogniem. Przy­pusz­czała, że to wszystko jest czę­ścią do­świad­cze­nia nar­ciar­skiego dla no­wi­cju­szy, cho­ciaż sama na­dal lu­biła sie­dzieć przed ko­min­kiem po dłu­gim dniu spę­dzo­nym na stoku, nie chcąc wcho­dzić do środka. Zdej­mo­wa­nie bu­tów i ubrań nar­ciar­skich ozna­czało ko­niec dnia. Na zim­nym po­wie­trzu, z przy­ja­ciółmi i cza­sem grzań­cem w ręku, dzień na­dal na­le­żał do niej i mo­gła ro­bić to, na co miała ochotę.

Te my­śli przy­wró­ciły ją do te­raź­niej­szo­ści. Uwiel­biała uczyć nar­ciar­stwa osoby śred­nio za­awan­so­wane. Dwóch jej uczniów do­stało się na igrzy­ska olim­pij­skie i cho­ciaż ni­gdy nie zdo­byli me­dali, wciąż była z nich nie­zwy­kle dumna. Od ja­kie­goś czasu pra­gnęła cze­goś wię­cej – więk­szych wy­zwań, zmiany sce­ne­rii. Chciała po­wie­dzieć to wszystko ojcu, ale nie mo­gła tego zro­bić w ten wy­jąt­kowy dla ro­dzi­ców wie­czór. Za­mie­rzała od­cze­kać ty­dzień lub dwa, tyle, ile za­ję­łoby prze­ję­cie wła­dzy przez me­ne­dże­rów, a po­tem oznaj­mi­łaby ro­dzi­com i dziad­kom, że za­mie­rza za­jąć się czymś in­nym. Byli do­brymi ludźmi; wie­działa, że po­prą jej de­cy­zję. Za­wsze to ro­bili. Skoro jej ro­dzice prze­cho­dzili na eme­ry­turę, żeby po­dró­żo­wać po świe­cie, była to do­bra oka­zja, żeby Emily rów­nież zmie­niła coś w swoim ży­ciu. Przy­naj­mniej miała taką na­dzieję. Nie była pewna, czy bab­cia i dzia­dek, któ­rych dom zo­stał wy­bu­do­wany w po­bliżu ośrodka, za­mie­rzają za­an­ga­żo­wać się w pracę na pełny etat. Po­dej­rze­wała, że rów­nież będą chcieli po­dró­żo­wać. Ale zna­jąc ich i wie­dząc, jak bar­dzo ko­chają Snow­drift Sum­mit, uwa­żała, że naj­praw­do­po­dob­niej zo­staną. Tak czy ina­czej, była go­towa na zmianę.

Rzu­ca­jąc ostat­nie spoj­rze­nie przez okno, opu­ściła ga­bi­net taty z my­ślami o swo­jej przy­szło­ści i uczu­ciem lek­kiej eks­cy­ta­cji. Ży­cie było do­bre, a miało stać się jesz­cze lep­sze.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki