Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak dążenie do precyzyjnego działania czasomierzy poskutkowało zmianą modelu spania? Jak sieć torów kolejowych przyczyniła się do komercjalizacji świąt Bożego Narodzenia? Jak wymuszona zwięzłość depesz wpłynęła na prozę Hemingwaya?
Ainissa Ramirez analizuje osiem wynalazków: zegary, stalowe tory, miedziane druty telekomunikacyjne, błonę fotograficzną, żarówki, twarde dyski, szkło laboratoryjne i krzemowe chipy. Opowiada historię kobiety, która handlowała czasem, fotografa-wizjonera, który jako pierwszy uchwycił na zdjęciu ruch, krewkiego przedsiębiorcy pogrzebowego, którego wynalazek utorował drogę powstaniu komputerów. Te fascynujące i inspirujące historie dają nam nowe spojrzenie na związki człowieka z techniką.
Ramirez pisze nie tylko o tym, jak różne materiały były kształtowane przez swych wynalazców, lecz również o tym, jak one same kształtowały naszą kulturę. Magia wynalazków uzmysławia, że nowatorstwo jest wszechobecne – każdy człowiek może stworzyć coś nowego, czy to przycinając takty za pomocą talerzy gramofonowych i mikrofonu, czy przycinając geny za pomocą próbówek i CRISPR.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
Dla mojej mamy i babci
Czego tylko dotykasz,
To zmieniasz.
Co tylko zmieniasz,
To zmienia ciebie (...)
Octavia E. Butler
Wstęp
Od kiedy skończyłam cztery lata, chciałam być naukowcem – dość nietypowe pragnienie dla dziewczynki w moim rodzinnym New Jersey. Byłam ciekawskim stworzeniem, które pragnęło wiedzieć, dlaczego niebo jest niebieskie, dlaczego liście się przebarwiają, dlaczego płatki śniegu mają sześć boków. Z tej nienasyconej ciekawości oraz na podstawie programów telewizyjnych z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wykiełkował w końcu we mnie pomysł, że powinnam zostać naukowcem. Uwielbiałam wtedy seriale Star Trek (ze Spockiem), Agentka przyszłości i The Six Million Dollar Man, jednak programem, który scementował moje aspiracje naukowe, był nadawany w telewizji publicznej 3-2-1 Contact. Prowadzenie jednego z jego stałych bloków powierzono młodej Afroamerykance, która rozwiązywała różne zadania – kiedy patrzyłam, jak korzysta ze swojego umysłu, widziałam odbicie siebie.
W dzieciństwie zagadnienia naukowe były dla mnie niewyczerpanym źródłem podniet i fascynacji. Jednak po kilku latach moje marzenia o tym, by zostać naukowcem, niemalże legły w gruzach, gdy długie godziny spędzane w aulach uniwersyteckich przyprawiały mnie o płacz. Wykłady były jak najdalsze od dawania intelektualnych podniet czy wzbudzania fascynacji. Zajęcia na pierwszym roku prowadzono bez polotu, sztampowo, z ewidentną intencją odsiania zbyt licznie zgromadzonych studentów. Ćwiczenia laboratoryjne z chemii przypominały odtwarzanie przepisów z książki kucharskiej, na mechanice analizowało się silnik parowy, a kurs matematyki był zupełnie demotywujący. Wiedziałam, że te przedmioty są ciekawsze niż to, jak były nauczane, więc jakoś przebrnęłam przez nie dzięki opiekunowi studiów, korepetytorom i wielu godzinom w bibliotece. W końcu znalazłam kierunek, który przywrócił mi poczucie fascynacji: mało znaną dziedzinę zwaną materiałoznawstwem, dzięki której dowiedziałam się, w jaki sposób za wszystko w naszym świecie odpowiada oddziaływanie atomów.
Materiałoznawstwo przypomina trochę mój rodzinny stan New Jersey, bo jest wbite jak klin między dwa bardziej znane byty. W przypadku New Jersey są to metropolie Nowy Jork i Filadelfia, a w przypadku materiałoznawstwa – chemia i fizyka. I podobnie jak New Jersey, również materiałoznawstwo nie zdołało przekonać opinii publicznej do tego, jak jest w istocie wspaniałe. Gdyby nie było Miasta Braterskiej Miłości (jak nazywa się Filadelfię) czy Wielkiego Jabłka, wartość New Jersey jako pięknego i znaczącego stanu byłaby powszechnie uznawana. Znakomicie odnalazłoby się ono, położone trochę dalej na zachód, na przykład przy Iowie. Ma własną historię, własną kulturę i własną, charakterystyczną mentalność, pozostaje jednak w cieniu swych potężnych sąsiadów. Podobnie jest z materiałoznawstwem.
Pomijając moje upodobanie do niedocenianych stanów i dziedzin wiedzy, pokochałam materiałoznawstwo po części z powodu myśli, jaką wygłosił mój profesor na Uniwersytecie Browna i która głęboko mnie zainspirowała. „To, że nie zapadamy się przez podłogę, że moja bluza jest niebieska, że świecą żarówki, wszystko to wynika z interakcji atomów – mówił profesor L. Ben Freund. – Jeśli zdołacie zrozumieć, w jaki sposób się to dzieje, będziecie także mogli zmienić to oddziaływanie i sprawicie, że atomy będą robić coś innego”. Po usłyszeniu tych słów zobaczyłam wszystko wokół siebie w nowym świetle. Spojrzałam na ołówek, który jest w stanie zostawiać znaki na papierze, ponieważ nakładają się na siebie warstwy atomów węgla. Spojrzałam na swoje okulary, które pomagały widzieć moim krnąbrnym oczom dzięki uginaniu promieni światła biegnących ku siatkówce. Spojrzałam na gumowe podeszwy butów, które zapewniały komfortową amortyzację stopom dzięki sprężynowo poskręcanym cząsteczkom. Wszystko to było działanie atomów. Dowiedziałam się czegoś, co wprowadziło porządek do mojego obrazu całego świata. Powróciło poczucie fascynacji, lecz stało się to dopiero po ukończeniu przeze mnie kilku lat studiów pierwszego stopnia. Gdybym się zniechęciła na zajęciach wstępnych z nauk ścisłych, ta szansa pewnie by mnie ominęła. Po uzyskaniu dyplomu przyrzekłam więc sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ludzie nie musieli uczyć się tych przedmiotów z niechęcią. Ta książka jest moją próbą spełnienia tej obietnicy.
Pomysł jej napisania przyszedł mi do głowy dwadzieścia lat później, długo po tym, jak zostałam już pracownikiem naukowym. W dorosłym życiu nadal poszukiwałam różnych fascynacji, wybierając takie, które byłyby emocjonujące, a jednocześnie pozwalały się czegoś nauczyć. Do takiej kategorii zaliczało się dmuchanie szkła, zapisałam się więc na warsztaty.
Gdy instruktor Ray pokazywał, jak kilkoma energicznymi ruchami można przekształcić grudkę masy szklanej na przykład w galopującego mustanga, byłam oczarowana. A zaraz potem przeszły mi po plecach ciarki, Ray przestrzegł bowiem, że kropelki masy szklanej, które upuszczam na posadzkę, mogą z łatwością wytopić dziurę w podeszwie butów. Pracując ze szkłem, zyskałam głębsze rozumienie materiału, o którym uczyłam się na studiach. Niebawem miałem się zaś dowiedzieć czegoś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
Pewnego środowego wieczoru przybyłam na warsztaty w wyjątkowo bojowym nastroju. Zawsze zachowywałam jak najwyższy respekt dla roztopionego szkła. Na wszystkich innych zajęciach zanurzałam piszczel hutniczą w kadzi, nabierałam niedużą porcję masy szklanej, wydmuchiwałam małą bańkę wielkości piłeczki golfowej i formowałam wazonik. Ale tym razem nie postąpiłam tak asekuracyjnie.
Tego dnia wzięłam na piszczel trzy razy większą porcję masy, która ściekała kroplami na posadzkę, i wytężyłam niemal całe płuca. Raz kozie śmierć! Nadmuchałam bańkę wielkości dwóch piłek baseballowych, po czym ogrzewałam ją i formowałam, ogrzewałam i obracałam, ogrzewałam i formowałam. Kiedy wreszcie mój dziwoląg nabrał kształtów, stwierdziłam, że jest to jeden z najlepszych wazonów, jakie udało mi się zrobić. Na ostatnim etapie, gdy trzymałam piszczel z wazonem w piecu, zaczęłam rozmawiać z innym uczestnikiem kursu. Rozproszyłam się – i wtedy, o nie!
W trakcie pogawędki szkło pozostawało zbyt długo w piecu. Kiedy je wyjęłam, było rozżarzone do pomarańczowości i smętnie zwisało na końcu piszczeli. Cała duma z mojego dokonania prysła. Obróciłam bryłę o sto osiemdziesiąt stopni, ale wazon zareagował obwiśnięciem w drugą stronę. Obróciłam ponownie. Znów obwisł. Obróciłam jeszcze raz. Obwisł. Jeszcze raz. Obwisł. Na czole zaczęły mi się zbierać krople potu.
Pomyślałam, że z tego żałosnego położenia mógłby wybawić mnie podmuch mroźnego powietrza z zewnątrz, które schłodziłoby i utwardziło wazon. W pomieszczeniu panował jednak tropikalny upał zapewniany przez gorące piece. Byłam w kropce i najwyraźniej szkło to wyczuwało.
W końcu wazon postanowił przejąć inicjatywę. Kiedy ponownie obróciłam piszczel, runął na posadzkę. Sprawdziłam, czy odpryski masy szklanej nie wylądowały na mojej skórze, ale wszystko było w porządku. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o pulsującym na ziemi wazonie.
Zawołałam Raya, który podbiegł w azbestowych rękawicach hutniczych. Zebrał wazon z posadzki, ponownie przymocował go do piszczeli, wsadził do pieca i po chwili przyniósł z powrotem do mojego stanowiska. Sprawnie kręcąc piszczel raz w prawo, raz w lewo, rozwarł zamknięty wlot do wazonu, a drewnianym burgulcem zaokrąglił spłaszczony bok. Szkło przetrzymało te przejścia, choć przyjęło teraz nową formę.
Po tym, jak w końcu i ono, i ja ochłonęliśmy, zastanowiłam się przez chwilę nad zdarzeniami i przyszła mi do głowy pewna myśl. Ja kształtowałam szkło, a ono kształtowało mnie. Nadawałam mu formę nawet wtedy, gdy upuściłam je na posadzkę, a jednocześnie robienie wazonu w zimowy wieczór nie tylko dawało mi wytchnienie po kiepskim dniu, lecz także pogłębiło moje rozumienie i poszanowanie szkła oraz różnych innych materiałów. Refleksja ta miała charakter wręcz egzystencjalny, a całe zdarzenie stało się inspiracją do napisania tej książki. Spostrzeżenie, że materiały i ludzie wzajemnie się modelują, zachęciło mnie do prześledzenia tego, jak rozmaite substancje formowały nas na przestrzeni dziejów.
W Magii wynalazków ukazuję, jak różne materiały były kształtowane przez swoich twórców. Każdy rozdział jest zatytułowany słowem, które będzie nabierać nowych znaczeń w związku z prezentowanymi przemianami technicznymi. W szczególności książka ta tłumaczy, jak kwarcowe zegary, stalowe tory, miedziane druty telekomunikacyjne, srebrne klisze fotograficzne, węglowe żarniki, magnetyczne twarde dyski, szklane naczynia laboratoryjne i krzemowe chipy radykalnie zmieniły nasze praktyki interakcji, komunikacji, transportu, utrwalania zdarzeń, widzenia świata, dokonywania odkryć naukowych i myślenia. Magia wynalazków wypełnia lukę zostawianą przez większość książek o technice, przedstawia bowiem historie mniej znanych wynalazców oraz inne spojrzenie na największe sławy. Zdecydowałam się zająć tymi białymi plamami, przemilczanymi fragmentami dziejów, ponieważ one też wiele mówią o mechanizmach kultury. Wskazuję na udział ludzi kulturowo „innych”, by jak najwięcej czytelników dostrzegło w opisywanych postaciach swoje odbicie. Posługuję się „gawędziarstwem” z intencją zaciekawienia nauką szerokiego grona odbiorców.
Mam nadzieję, że po jej przeczytaniu w nowy sposób docenisz otaczające nas zdobycze techniki, a także że zarażę cię pewnym podejściem. Aby jak najlepiej się rozwijać, musimy nauczyć się krytycznie myśleć o otaczających nas narzędziach. Książka ta ma na celu umacnianie takiej perspektywy. Znajdziesz tu sporo ciekawostek, którymi można się popisać na spotkaniu towarzyskim, ale również materiał do refleksji.
Ogólnie mówiąc, Magia wynalazków ma dać nowe spojrzenie na świat, historię i nas samych. Oczywiście problematyka relacji między nauką a kulturą może przyprawiać o zawrót głowy swoją skalą, ale wybitna dwudziestowieczna socjolożka Madonna świetnie ją wyśpiewała, oznajmiając: we are living in a material world – żyjemy w materialnym świecie. Miała stuprocentową rację. Wszystko, co nas otacza, jest z czegoś złożone, a my nie tylko żyjemy w materialnym świecie, lecz pozostajemy też w nieustannej współzależności z jego materią. Kształtujemy ją, a ona ze swej strony kształtuje nas. To była lekcja, którą owego pamiętnego zimowego wieczoru chciał mi przekazać zdeformowany wazon. Niech jego ofiara nie pójdzie na marne; przyjrzyjmy się, jak wyglądają te zależności.
dr Ainissa Ramirez
New Haven, CT