Magnaci przestrzeni - Christian Davenport - ebook

Magnaci przestrzeni ebook

Christian Davenport

4,5

Opis

„Magnaci przestrzeni” to historia grupy przedsiębiorców-miliarderów, którzy inwestują swoje fortuny w imponujące zmartwychwstanie amerykańskiego programu kosmicznego. Prawie pół wieku po tym, jak Neil Armstrong stanął na Księżycu, magnaci przestrzeni – w szczególności Elon Musk i Jeff Bezos, wraz z Richardem Bransonem i Paulem Allenem – wykorzystują innowacje rodem z Doliny Krzemowej, aby radykalnie obniżyć koszty podróży kosmicznych i wysłać ludzi nawet dalej niż dotarła NASA. Ci przedsiębiorcy założyli jedne z największych marek na świecie – Amazon, Microsoft, Virgin, Tesla, PayPal – i wywrócili do góry nogami kolejne gałęzie przemysłu. Teraz biorą udział w największej pogoni ze wszystkich: za kolonizacją kosmosu.

Ta wiarygodna relacja, oparta na wieloletnich reportażach i ekskluzywnych wywiadach ze wszystkimi czterema miliarderami, jest dramatyczną opowieścią o ryzyku i wielkiej przygodzie, a także o narodzinach nowej ery kosmicznej, napędzanej przez jednych z najbogatszych ludzi na świecie, który starają się położyć kres rządowemu monopolowi na kosmos. „Magnaci przestrzeni” to także opowieść o rywalizujących start-upach walczących z uznanymi kontrahentami oraz osobistych starciach liderów tego nowego ruchu kosmicznego, zwłaszcza Muska i Bezosa, którzy pragną dotrzeć na Księżyc, Marsa i dalej.

„Magnaci przestrzeni” autorstwa Christiana Davenporta, reportera „Washington Post”, to ekscytująca narracja wypełniona barwnymi reportażami i wnikliwymi spostrzeżeniami. Książka wyróżnia się dzięki dostępowi Davenporta do kluczowych graczy i jego talentowi do jasnego opowiadania historii.

Walter Isaacson, „New York Times”

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp„PRZYZIEMIENIE”

Zauważyli ją na wysokości 7,5 kilometra. Schodziła szybko. Zwykle rakieta spadająca jak bomba wzbudziłaby panikę, teraz jednak około czterystu ludzi zgromadzonych w sali dla pracowników kwatery głównej Blue Origin pod Seattle z zainteresowaniem obserwowało lot jej pierwszego członu.

Kontroler lotu oznajmił:

– Około dziesięciu sekund do odpalenia silnika.

Pracownicy, głównie z działu technicznego, tłoczyli się przed wielkim ekranem, obserwując swobodny upadek rakiety. Niektórzy zakrywali usta, inni pochylali się do przodu, zaciskając pięści. Niemal wszyscy milczeli, czekając na rozwój wypadków.

– Odpalenie silnika – powiadomił kontroler. – Mamy ciąg.

Rozległy się szalone wiwaty. Kilka minut temu, rankiem na trzy dni przed Świętem Dziękczynienia roku 2015, silnik wyniósł rakietę z punktu startów testowych w zachodnim Teksasie: z ponaddźwiękową prędkością przekroczyła pułap stu kilometrów, uważany za granicę kosmosu. Teraz jednak opadała i ciąg miał zadziałać odwrotnie – wyhamować ją, by nie zderzyła się z ziemią i nie wybuchła.

Wkrótce rakieta znalazła się na wysokości sześciuset metrów.

Potem trzystu.

Stu pięćdziesięciu.

Gdy w polu obserwacji pojawił się grunt, ogień z silnika wzbił obłok pyłu. Pracownicy Blue Origin jednocześnie zerwali się na nogi. Rakieta schodziła łagodnie i pod kontrolą, jak szykujący się do lądowania balon.

– Czterdzieści pięć metrów… – podawał kontroler lotu. – Dwadzieścia… Piętnaście… Prędkość stała.

Ostatni impuls silników, przez pył i dym przebił się jaskrawopomarańczowy błysk. Potem znikł.

– Przyziemienie.

W sali wybuchło istne szaleństwo. Pracownicy cieszyli się jak dzieci, obejmując jeden drugiego i przybijając piątki. Rakieta stała pośrodku lądowiska jak wielki puchar.

Jeff Bezos oglądał wszystko w sali kontroli lotów zachodnioteksańskiego lądowiska swej firmy. Jak powiedział później, był to „jeden z najważniejszych momentów mojego życia. Miałem wilgotne oczy”.

Po dwudziestu ośmiu dniach z nieba spadała kolejna rakieta, większa i rozwijająca prędkość, która wystarczała nie tylko na dotarcie do progu kosmosu, lecz również mogła dostarczyć ładunek na orbitę okołoziemską. Szansa powodzenia była teraz dużo mniejsza.

Od wystrzelenia w ciemne, wieczorne niebo nad florydzkim przylądkiem Canaveral minęło około dziesięciu minut, gdy w oddali nagle pojawił się ogień silników, przypominając latarnię, nieziemski znak obniżający się wśród chmur.

Obserwujący wszystko na ekranach pracownicy SpaceX, zgromadzeni tuż przed Świętami w roku 2015 w siedzibie firmy pod Los Angeles, wiwatowali jak ich rywale z Blue Origin.

Elon Musk patrzył na powrót rakiety z zewnątrz, stojąc na chodniku. Potem pognał do sali kontroli obejrzeć pojazd dumnie stojący na lądowisku. Powiedział później, podobnie jak Bezos, że ten dzień należał do najważniejszych w jego życiu. Nazwał go „rewolucyjnym momentem, który ogromnie wzmacnia mą pewność zbudowania miasta na Marsie”.

Choć era kosmiczna zaczęła się pół wieku wcześniej, jeszcze żadna rakieta nie przekroczyła granicy kosmosu, aby potem wylądować pionowo. Teraz zdarzyło się to dwa razy w niespełna miesiąc.

Całe pokolenia świętowały w lotach kosmicznych przede wszystkim starty. Lądowania przypominały jednak zetknięcie z Księżycem modułu Neila Armstronga i Buzza Aldrina czy „siedem minut grozy” łazika Curiosity na Marsie. Widok silników nad stabilnym gruntem, osmalonych, lecz triumfujących, symbolizował zakończenie podróży i dawał nadzieję na kolejną chwilę w stylu Apolla 11, następny wielki krok, który wielu ludzi uznawało za niezrealizowaną obietnicę.

Jeszcze większe wrażenie czynił fakt, że owych lądowań nie zrealizowały państwa – nawet NASA nie dokonała takiego wyczynu – lecz dwie firmy prywatne. Stali za tym miliarderzy zamierzający wykorzystywać rakiety wielokrotnego użytku, które mogłyby startować, lądować i ponownie startować, co przybliżałoby wielki cel – ogromne obniżenie kosztu podróży kosmicznej.

Przez dziesięciolecia pierwsze człony rakiet po dostarczeniu ładunku użytecznego spadały do oceanu. Musk i Bezos uznali to za niewiarygodne marnotrawstwo w rodzaju złomowania samolotu, który przeleciał z Nowego Jorku do Los Angeles. Jak pokazali, rakiety mogą nie tylko się wznosić, ale i wracać, precyzyjnie lądując, co po raz pierwszy od dziesięcioleci wzbudziło zainteresowanie załogowymi lotami kosmicznymi.

Lądowania świętowano nie tylko w Blue Origin i SpaceX, lecz także wśród rosnącej rzeszy ich fanów. Nagrania w sieci oglądały miliony ludzi. Rok 1960 powtarzał się na YouTubie i Reddicie, gdzie nowi miłośnicy kosmosu jednoczyli się tak jak ci, którzy kiedyś zajmowali całą plażę Cocoa wzdłuż przylądka Canaveral. Z nieposkromionym entuzjazmem oklaskiwano nową erę kosmiczną, co przypominało chwile, gdy ich rodzice wiwatowali na cześć Johna Glenna, a Walter Cronkite stracił chłodny spokój prezentera, wykrzykując na wizji: „Dawaj, mała!”, kiedy tamta rakieta wybijała dziurę w niebie.

Musk i Bezos przewodzili temu zmartwychwstaniu amerykańskiego programu kosmicznego, choć obaj prezentowali bardzo odmienne charaktery oraz postawy. Pierwszy, zawsze zuchwały i hałaśliwy, ujawniał sukcesy i porażki na głównej scenie. Drugi, cichy i skryty, prowadził rakietowe przedsięwzięcie w tajemnicy.

Nie byli jednak jedyni. Richard Branson, podobnie jak Bezos, obiecywał turystyczne loty w przestrzeń, oglądanie Ziemi z góry oraz parę minut nieważkości. Paul Allen, współzałożyciel Microsoftu, który wspierał projekt pierwszego komercyjnego statku kosmicznego, budował teraz największy samolot w historii. Miał on przewyższyć „Świerkową Gęś” Howarda Hughesa i wynosić na pułap 11 kilometrów odpalaną stamtąd rakietę – być może w tajemnicy pracowano też nad nowym wahadłowcem Black Ice.

Owi magnaci przestrzeni kosmicznej reprezentowali część najważniejszych marek świata – Amazon, Microsoft, Virgin, Tesla, PayPal – zajmujących się najrozmaitszą działalnością, od handlu przez obsługę kart kredytowych do linii lotniczych. Teraz wielkie sumy z ich ogromnych fortun wędrowały na udostępnienie kosmosu masom i dotarcie tam, gdzie zatrzymały się rządy.

Historia ich dramatycznej walki o otwarcie tej granicy pełna jest nieprawdopodobnych zdarzeń, ryzyka i przygód, jak wypadek, który kosztował życie oblatywacza, wybuch rakiety czy podejrzenia o sabotaż. Debiutant, na którego mało kto stawiał, składał pozwy przeciw państwowemu kompleksowi wojskowo-przemysłowemu, polityczna walka dotarła aż do Białego Domu, snuto wizje zasiedlenia Księżyca oraz Marsa, a historyczne lądowania zwiastowały to, co Bezos nazywał nową „złotą erą eksploracji kosmosu”.

Cały wyścig czerpał energię przede wszystkim z rodzącej się rywalizacji dwóch liderów nowego ruchu kosmicznego. Tarcia przejawiały się w działaniach prawnych i na Twitterze, utarczkach o znaczenie poszczególnych lądowań czy ciąg rakiet, a nawet debacie dotyczącej miejsca ich startu. Na początku całego wyścigu Musk, arogancki zając, torował innym szlak, podczas gdy Bezos, skryty, powolny żółw, zadowalał się podążaniem wytyczoną drogą.

CHRONOLOGIA

Wrzesień 2000

Jeff Bezos zakłada Blue Operations, poprzedniczkę Blue Origin.

Marzec 2002

Elon Musk obejmuje Space Exploration Technologies.

Grudzień 2003

Pierwszy lot SpaceShipOne z użyciem silników.

Musk prezentuje w Waszyngtonie rakietę Falcon 1.

Listopad 2004

Richard Branson otrzymuje rozwiązania techniczne SpaceShipOne i obiecuje pierwszą komercyjną linię lotów kosmicznych na rok 2007.

Październik 2004

SpaceShipOne otrzymuje nagrodę Ansari X.

Marzec 2005

Charon, pierwszy pojazd testowy firmy Blue Origin, osiąga pułap 96 metrów.

Marzec 2006

Nieudany start rakiety Falcon 1, dzieła SpaceX.

Sierpień 2006

NASA zawiera ze SpaceX kontrakt na 278 milionów dolarów w ramach programu komercyjnych usług transportu orbitalnego.

Listopad 2006

Blue Origin wystrzeliwuje testową rakietę Goddard na wysokość 87 metrów.

Wrzesień 2008

Falcon 1 po raz pierwszy osiąga orbitę Ziemi.

Grudzień 2008

NASA zawiera ze SpaceX kontrakt na 1,6 miliarda dolarów. Jego przedmiot stanowi dostarczanie ładunków na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS).

Styczeń 2010

Barack Obama ogłasza propozycję budżetu NASA, która rezygnuje z programu „Constellation”, zainicjowanwego za prezydentury George’a W. Busha.

Kwiecień 2010

Obama przemawia w Centrum Kosmicznym im. Kennedy’ego i wraz z Muskiem odwiedza lądowisko nr 40.

Czerwiec 2010

Pierwszy udany lot rakiety Falcon 9.

Lipiec 2011

Ostatni lot wahadłowca NASA. USA tracą możliwość wysyłania astronautów w przestrzeń.

Sierpień 2011

PM-2, testowa rakieta Blue Origin, rozbija się w zachodnim Teksasie.

Grudzień 2011

Paul Allen informuje o planie budowy Stratolaunch, największego samolotu w historii, który pełniłby funkcję nosiciela odpalanych w powietrzu rakiet.

Maj 2012

Dragon, pojazd kosmiczny SpaceX, dociera do ISS jako pierwszy statek komercyjny.

Marzec 2013

Wyprawa Bezosa odnajduje na dnie Atlantyku silniki F-1.

Wrzesień 2013

Wzrost napięcia między SpaceX a Blue Origin w kwestii stanowiska startowego 39A. Musk oznajmia, że prędzej „jednorożce zatańczą wśród płomieni”, niż Bezos zbuduje zaakceptowaną przez NASA rakietę, która osiągnie orbitę.

Kwiecień 2014

SpaceX pozywa lotnictwo USA w sprawie przystępowania do kontraktów kosmicznych Pentagonu.

Wrzesień 2014

SpaceX i Boeing wygrywają przetargi na dostarczanie astronautów NASA do ISS. Kontrakt SpaceX opiewa na 2,6 miliarda, a Boeinga na 4,2 miliarda dolarów.

Październik 2014

SpaceShipTwo, skonstruowany przez Virgin Galactic, rozbija się na pustyni Mojave.

Kwiecień 2015

New Shepard, rakieta Blue Origin, po raz pierwszy osiąga granicę kosmosu.

Czerwiec 2015

Falcon 9 eksploduje podczas startu do lotu zaopatrzeniowego na ISS.

Wrzesień 2015

Bezos ogłasza, że nowa rakieta orbitalna Blue Origin wystartuje ze stanowiska nr 36 na przylądku Canaveral.

Listopad 2015

Pierwsze udane lądowanie New Shepard.

Grudzień 2015

Pierwsze udane lądowanie Falcona 9.

Luty 2016

Richard Branson przedstawia nowy pojazd, SpaceShipTwo.

Wrzesień 2016

Falcon 9 eksploduje na stanowisku startowym podczas tankowania.

Musk w przemówieniu na Międzynarodowym Kongresie Astronautycznym przedstawia plan lotu na Marsa.

Październik 2016

Blue Origin po piątym z rzędu udanym starcie i lądowaniu kończy prace nad drugą wersją rakiety New Shepard.

Styczeń 2017

Blue Origin uzyskuje zgodę NASA na plan dostarczania ładunków na Księżyc.

Luty 2017

Musk przedstawia komercyjny plan lotu dwóch osób wokół Księżyca.

Wrzesień 2017

Musk przedstawia plan bazy księżycowej.

Część INIEMOŻLIWE

Rozdział 1„GŁUPIO TAK UMRZEĆ”

6 marca 2003. Nie tak chciał umrzeć Jeff Bezos.

Siedział w rubinowym helikopterze w otoczeniu dziwacznej grupy: kowboja, prawniczki i pilota zwanego „Oszustem”, znanego z tego, że pod groźbą użycia broni zmuszono go do lotu nad więzienie stanu Nowy Meksyk, skąd zamierzano odbić trzech przestępców. Właśnie minęła dziesiąta rano. Słońce wypaliło już resztki porannego chłodku i temperatura szybko się podnosiła. Zaczęło wiać i maksymalnie obciążony czterema ludźmi helikopter z trudem oderwał się od podłoża kanionu w pobliżu Cathedral Mountain.

Nie wzbił się jednak w gorące, rozrzedzone powietrze zachodniego Teksasu, ale zawirował nad polem startowym. Poruszał się coraz szybciej, ale nie potrafił wzlecieć nad linię drzew.

– Cholera jasna! – krzyknął „Oszust”.

Siedzący z tyłu Ty Holland, kowboj i przewodnik Bezosa po miejscowych bezdrożach, podniósł wzrok znad mapy topograficznej. Bezos siedział przed nim, trzymając się mocno. Obok Hollanda, za pilotem, zajęła miejsce prawniczka Bezosa Elizabeth Korrell. „Oszust” walczył z tablicą sterowniczą. Bezos zapamiętał grymas pilota, gdy ten „zygzakował i nurkował między drzewami”.

Holland miał wcześniej złe przeczucia. O tej porze roku zrywa się wiatr, pędząc nad martwą, bezwodną pustynią i niosąc rośliny oraz pył. Szczególnie dokuczał tutaj, półtora kilometra nad poziomem pustyni, w pobliżu Cathedral Mountain, nagiego wzniesienia o stromych ścianach, które z daleka przypomina słonia. Wiatr nie stanowił jednak największego problemu – przeciw nim sprzysięgła się własna waga, wysokość oraz gorące, rozrzedzone powietrze.

Ledwie kilka minut wcześniej Holland popędzał wszystkich, by ruszyć do kolejnego punktu podróży. Bezos chciał jednak się przejść i pooglądać okolicę: wzrok sięgał tu na 130 kilometrów, aż do granicy z Meksykiem. Te połacie teksańskiej pustyni musiały działać uspokajająco, szczególnie dla kogoś wiodącego tak gorączkowe życie. Zbocze góry schodziło na równinę, równie jednostajnie brązową, jak bujnie zielone było ojczyste Seattle miliardera. Na jej wielkiej przestrzeni panował spokój. Tego ranka Bezos wspomniał o ranczu dziadka na południu Teksasu, gdzie jako dzieciak spędzał letnie wakacje. Najwyraźniej surowa i jałowa okolica przypadła mu do gustu.

Holland wiedział o swoim kliencie niewiele – miliarder, który dorobił się na sprzedawaniu książek i czego tam jeszcze przez Internet na stronie Amazon.com. Wiedział też, że moment spokoju u stóp Cathedral Mountain zaczyna zakłócać wiatr – jego jęk wśród cedrów przyprawiał o niepokój.

– Zbierajmy się, zanim zacznie wiać – stwierdził. – Helikoptery nie mogą tu się wzbić z wiatrem1.

A teraz helikopter znalazł się w kłopotach. Pilot próbował gorączkowo odzyskać kontrolę nad maszyną, przerzucając dźwignię, jakby podczas rodeo jechał na szalejącym mustangu. Niewiele mógł jednak zdziałać, pomyślał Holland, nie puszczać lejców i szykować się na zderzenie. Helikopter rąbnął w ziemię i jedna z płóz wjechała na kopiec, przewracając maszynę. Wirnik rozpadł się na odłamki, które w każdej chwili mogły wbić się w kabinę.

Świat na zewnątrz stanął do góry nogami, gdy śmigłowiec wylądował w samotnym strumyku, noszącym przypadkiem nazwę Calamity (Nieszczęście). Uderzenie miotnęło pasażerami niczym kulami bilardowymi, a przewrócenie maszyny rozrzuciło ich na boki.

Kabina częściowo pogrążyła się w płytkim strumieniu i do środka zaczęła wpływać woda. Holland łyknął jej trochę. Nie chciał przeżyć okropnego wypadku tylko po to, by utonąć. Zaczął szarpać za pas, ale wstrząs uderzenia i spowodowany paniką napływ adrenaliny utrudniały mu jego rozpięcie. Pas, dzięki któremu ocalił życie, teraz go dusił, coraz bardziej uciskając klatkę piersiową i biodra.

Bezos spojrzał do tyłu helikoptera, by sprawdzić, co z Korrell, ta jednak zniknęła.

– Gdzie jest Elizabeth? – zapytał gorączkowo.

Nikt nie odpowiedział. Wtedy ujrzeli rękę wystającą z wody pod Hollandem. Podczas zderzenia zepchnął tam prawniczkę, zupełnie nieświadom, że Korrell leży na dole. Rzucili się, by ją odpiąć i unieść głowę nad wodę. Złapała powietrze. Bardzo bolały ją plecy, ale żyła. Cudem nikt nie zginął.

Wydostali się kolejno z helikoptera, stanęli na brzegu i obejrzeli się nawzajem. Bezos i „Oszust” mieli skaleczenia i sińce po uderzeniu głowami o pulpit sterowniczy. Korrell złamała kręgi, a ramiona i bark Hollanda sprawiały mu dotkliwy ból. Musiał zerwać mięsień przy uderzeniu lub próbach odpięcia tego przeklętego pasa.

Widok zniszczonego helikoptera uświadomił im, ile mieli szczęścia. Zderzenie oderwało ogon maszyny, która leżała na boku w strumieniu, pozbawiona łopat wirnika. Wszędzie rozlało się paliwo, choć więc Korrell omal nie utonęła, woda zapobiegła pożarowi. Pobliskie drzewa zostały pokiereszowane jakby sekatorem, gleba zryta – cała scena diametralnie różniła się od spokoju, którym cieszył się Bezos jeszcze parę chwil temu.

– To było okropne. Mieliśmy wielkie szczęście – powiedział później. – Nie mogę uwierzyć, że wszyscy zdołaliśmy się uratować.

Holland od początku uważał lot helikopterem za kiepski pomysł. Nie tylko dlatego, że wcześniej nigdy go nie doświadczył, a trasa wiedzie nad dzikim pustkowiem. Jego zdaniem najlepszy sposób oglądania takiej okolicy to taki, który sam preferował: podróż konna. Jak twierdził, „lepiej poznaje się ziemię z grzbietu wierzchowca, a nie pokładu cholernego helikoptera”.

Bezos i jego prawniczka „strasznie się jednak spieszyli”, wspominał Holland. Podróż konna zabrałaby kilka dni, a oni dysponowali jedynie kilkoma godzinami.

Holland oddawał przysługę znajomemu pośrednikowi nieruchomości. Bezos szukał rancza, a znajomy poprosił go o oprowadzenie klienta. Nikt równie dobrze nie znał okolicy i Holland chętnie się zgodził. Jak sądził, trzydziestodziewięcioletni wtedy Bezos szuka miejsca na weekendowy odpoczynek, gdzie będzie trzymać trochę bydła i udawać kowboja. Może chce ożywić wspomnienia z wakacji u dziadka na południu Teksasu?

Holland nie miał komputera, nie mówiąc już o dostępie do sieci. Przyznał: „Nie wiedziałem kompletnie nic o nim, Amazonie, Internecie czy czymkolwiek z tej parafii”.

Amazon rozpoczął działalność niemal dekadę po tym, jak Bezos rzucił pracę na Wall Street i zaczął sprzedawać książki w sieci2. W styczniu roku 2002 firma odnotowała pierwszy kwartalny dochód w wysokości 5 milionów dolarów. Potem poszerzała działalność, przechodząc od książek do muzyki, zabawek, sprzętu AGD i elektroniki w miarę oswajania się klientów z zakupami w sieci. W roku 2000 Amazon sprzedał 400 000 egzemplarzy nowej części Harry’ego Pottera. Trzy lata później Harry Potter i Zakon Feniksa rozszedł się w 1 400 000 sztuk.

Amazon rozkwitał w okresie, który przyniósł upadek wielu tzw. dotcomów podczas zapaści giełdy.

– Widzieliśmy już największe przetasowania – powiedział „Washington Post” pewien analityk, gdy na początku roku 2003, kilka miesięcy przed wypadkiem helikoptera, firma ogłosiła kolejne zyski. – Teraz zaczynają się pojawiać kolosy.

Strategia Amazona polegała na „szybkim rośnięciu”, wabieniu klientów poręcznością Internetu i niskimi cenami, z których słynął serwis. Wiele startupów napędzała chęć szybkiego bogacenia, ale Amazon przyjął powolne, miarowe tempo, utrzymując niskie ceny i oferując bezpłatne dostawy, choć krytycy uznawali, że to nie zadziała.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych „Business Week” wyszydzał w nagłówkach „Amazon.Toast”, a „Barron’s” „Amazon.Bomb”, zamieszczając mało pochlebne zdjęcie Bezosa, który pokazał je widzom ze słowami: „Moja matka nienawidzi tej fotografii”.

Na początku roku 2003, gdy sprzedaż w każdym większym segmencie rynku rosła o dwucyfrowe wartości, Bezos był pewien strategii firmy.

– To działa – mówił. – To słuszna inwestycja i leży w najlepszym długofalowym interesie udziałowców oraz naszych klientów.

Iphone miał pojawić się dopiero za cztery lata, Bezos był jednak przekonany, że Internet dopiero się zaczyna. Podczas konferencji TED, kilka tygodni przed wypadkiem helikoptera w zachodnim Teksasie, porównał ten czas do zarania branży elektrycznej. Jak twierdził, sieć w roku 2003 znajdowała się tam, gdzie elektryczność w roku 1908, gdy nie wynaleziono jeszcze przyłączy prądu i urządzenia podłączano do oświetlenia.

– Jeśli naprawdę wierzycie, że to sam początek – oznajmiał – jesteście niewiarygodnymi optymistami. A ja myślę, że tu się właśnie znajdujemy.

Sukces Amazona gwałtownie zwiększał majątek Bezosa. W roku 2003 „Fortune” informowała, że cena akcji firmy potroiła się, a fortuna jej szefa wzrosła o 3 miliardy dolarów, wynosząc 5,1 miliarda. Na liście najbogatszych Amerykanów Bezos zajmował teraz 32 miejsce, wyprzedzając nowojorskiego magnata medialnego Michaela Bloomberga oraz braci Kochów, zawiadujących imperium produkcyjno-inwestycyjnym.

Marzec 2003 stanowił więc dobry czas na szukanie posiadłości. Bezos chciał uzyskać choć trochę swobody, by oddać się swej prawdziwej namiętności, o której rzadko wspominał.

Bezos nie wyjawiał powodów, dla których chciał kupić ziemię w tym odległym zakątku Teksasu, gdzie dawało się znaleźć co najwyżej grzechotniki, jelenie mulaki, wielkorożce i niewiele więcej. Holland, flegmatyczny i małomówny ranczer, który spędzał tyleż czasu z ludźmi co z bydłem, nie zadawał pytań. Bezos zrobił na nim wrażenie „innej rasy kota”, kogoś, z kim nie da się zbliżyć.

Holland żywił podejrzenia co do helikoptera i zachowywał czujność wobec jego pilota Charlesa Belli, postaci cokolwiek legendarnej w ojczystym El Paso. Bella nosił podkręcone wąsy, uwielbiał bójki na pięści oraz niecenzuralny język. Przydomek „Oszust” pochodził z czasów wyścigów samochodowych. Niektórzy przegrani oskarżali go o oszustwa i określenie przylgnęło do jego osoby. W 2009 powiedział w wywiadzie: „Okazało się komplementem”3. Hollywood zatrudniło go przy kilku filmach, jak Rambo III i Samotny wilk McQuade. Oprócz tego trzymał w domu stado egzotycznych zwierząt, w tym niedźwiedzia, wilki amerykańskie, pumy i aligatora. Miejscowy strażnik leśny czasem zwracał się doń o pomoc, oznajmiając „El Paso Times”, że „Oszust potrafi postępować ze zwierzętami. Może wejść do klatki z rannymi pumami, a te zmieniają się w potulne kociaki”4.

Najbardziej znano go jednak dzięki pewnej ucieczce z więzienia. W roku 1988 swym helikopterem Gazelle (przypadek zrządził, że pojawił się w Rambo III) uwolnił trzech przestępców. Po dwugodzinnym pościgu został aresztowany i oskarżony o spisek. Jego adwokat F. Lee Bailey, znany ze spraw karnych i późniejszy członek zespołu obrońców O.J. Simpsona, wystąpił jednak energicznie i Bellę uniewinniono.

„Oszust” twierdził, że jakaś kobieta wynajęła go do obejrzenia kupowanego terenu, podobnie jak później Bezos. Nosiła jaskrawoczerwone spodnie oraz koszulkę z kwiecistym wzorem. Tego ranka zabrała współlokatorce kilka sztuk broni, zostawiając wiadomość: „Katie, zabieram twoją broń, bo potrzebuję jej bardziej niż ty”5.

Wkrótce po starcie wyjęła magnum 357, wycelowała w głowę „Oszusta” i zażądała, by poleciał do więzienia, skąd miał zabrać jej chłopaka, mordercę skazanego na dożywocie i sześćdziesiąt lat, oraz jego dwóch przyjaciół.

„Oszust” wspominał, że ważyła ze sto dwadzieścia kilo6. Po latach powiedział „Texas Monthly”: „Myślę sobie, że wpadłem w gówno po uszy, bo jeśli ta dziewucha myśli, że gość ją kocha, nie cofnie się przed niczym, bo nigdy nie znajdzie innego”.

Jak twierdził, próbował złapać za broń, ale po niedawnych walkach na pięści miał obolałe ręce i nie udało mu się wyrwać rewolweru kobiecie. Helikopter wylądował na więziennym boisku przy pierwszej bazie, gdzie czekała trójka więźniów. Pod ostrzałem strażników z wieżyczki wgramolili się do środka, choć jeden zawisł na płozie. „Oszust” nie wiedział, co robić.

Wspominał: „Jej chłopak wali mnie w głowę bronią i mówi, że ją odstrzeli, jeśli nie polecę. Silnik już na maksymalnych obrotach. Nagrzał się do najwyższych granic. Może wybuchnąć. Wreszcie wciągnęli tego faceta z płozy, jeden wyskakuje i biegnie obok maszyny. Wdrapał się, gdy zaczęliśmy nabierać wysokości”7.

Helikopter ledwie pokonał ogrodzenie, ale wkrótce zaczęli mieć większe problemy. FBI ścigało ich black hawkiem przez niemal dwie godziny, aż wreszcie okazało się, że są pozbawieni szans ucieczki. „Oszust” ostatecznie wylądował w porcie lotniczym w Albuquerque.

Teraz, gdy tonął rozbity helikopter, czekały go kolejne wielkie kłopoty. Rozbił się na pustkowiu, wioząc jednego z najbogatszych ludzi świata.

Towarzysze Bezosa byli przemoczeni, zdani na siebie, daleko od cywilizacji i bez możliwości wezwania pomocy telefonem komórkowym. Co prawda mogli znaleźć się w dużo gorszej sytuacji. Żyli i stali na brzegu potoku Calamity, odczuwając pewną ulgę. Bezos spojrzał na Hollanda z uśmiechem.

– Może miałeś rację. Jednak należało jechać konno.

Człowiek, który wymknął się śmierci, zaśmiał się jak wariat na całe gardło. Po kanionie poszło echo.

– Wtedy zaśmiał się jak głupek – powiedział potem Holland. – Myślał, że to było zabawne jak cholera. Ja nie uznałem tego za zabawne.

„Oszust” nastawił transponder maszyny, licząc, że ekipy ratownicze odbiorą sygnał. Holland ruszył tymczasem po pomoc do odległego o kilka kilometrów domu.

Nie musieli czekać długo. Wkrótce pojawiły się śmigłowce straży granicznej, a potem policjanci hrabstwa Brewster i grupa ratowników.

Szeryf Ronny Dodson obejrzał miejsce. Helikopter stanowił pogrążoną w wodzie kupę złomu. Łopaty wirnika zryły ziemię. No i ciekawy kwartet. Szeryf jako przedstawiciel prawa znał osławionego „Oszusta” Bellę, kojarzył też miejscowego ranczera Hollanda. Ten niski, dziwny facet zdawał się jednak nie na miejscu. Choć Bezos był przyjacielski, Dodson nie potrafił go nigdzie przypasować.

Dowiedział się wszystkiego dopiero po przyjeździe pikapa z ratownikami medycznymi. Jeden z nich zdumiał się, widząc na miejscu wypadku Człowieka Roku 1999 według „Time”.

– Nie wiesz, kto to jest? – zapytał wyraźnie nieświadomego szeryfa. – To założyciel Amazona.

Amazon? Tak, Dodson słyszał tę nazwę, choć nie był klientem firmy.

Lata później mówił:

– Nie miałem z Amazonem wiele wspólnego. Myślałem, że to tylko książki, a nie czytam wiele. Po co więc miałbym tam zaglądać?

Ratownicy zabrali do szpitala Bezosa i Korrell: jemu opatrzono drobne rany, jej sprawdzono pęknięte kręgi i oboje zwolniono. Holland wciąż czuł ból ramion po wyzwalaniu się z pasa. Jak stwierdził, „żyłem z bólem całe życie i wiedziałem, że coś jest nie tak”. Lekarz oznajmił, że konieczna jest pomoc specjalisty, ale Holland miał dość na ten dzień.

– Włożyłem koszulę i wyszedłem. A potem prosto do baru.

Amazon bagatelizował wiadomości o katastrofie, ograniczając się do komunikatu, że Bezos „ma się dobrze i działamy jak zwykle”. Bezos po latach przyznał, że wypadek był znacznie poważniejszy, ciągle jednak lekko traktował zetknięcie ze śmiercią.

W roku 2004 mówił podczas wywiadu dla „Fast Company”: „Ludzie twierdzą, że przed oczami staje całe życie. Ten wypadek rozgrywał się na tyle wolno, że mieliśmy kilka sekund na rozważania”8.

Zaśmiał się charakterystycznym, maniackim śmiechem.

– Muszę powiedzieć, że w te parę sekund nie przemknęło mi przez głowę coś szczególnie głębokiego. Myślałem głównie, że to głupio tak umrzeć. Nie doprowadziło to do jakichś wielkich zmian w życiu. Obawiam się, że wniosek miał charakter raczej taktyczny: unikać helikopterów za wszelką cenę. Nie są tak godne zaufania jak samoloty.

Niedługo po wypadku zaczął dzwonić telefon Ronalda Stasny’ego. Prawniczka po drugiej stronie była nienagannie grzeczna, ale i niesłychanie uparta. Elizabeth Korrell oznajmiała mniej więcej co miesiąc, że dzwoni w imieniu tajemniczego klienta, którego nie chciała bliżej określać, a Stasny za każdym razem mówił, że nie jest zainteresowany sprzedażą rancza.

Z kuchennego okna rozciągał się wspaniały widok na Guadalupe, najwyższy szczyt Teksasu, a posiadłość otaczały niczym wartownicy zjawiskowe łańcuchy górskie zachodniego Teksasu – Sierra Diablo, Baylor, Apache, Delaware. Na trzynastu tysiącach hektarów żyły przepiórki, gołębie, pumy oraz liczne i wielkie jelenie mulaki o przypominających bezlistne drzewa porożach, żywiąc się bogatą w białko roślinnością. Wnuki Stasny’ego zdobywały wspomnienia na całe życie, odnajdując dawne tajemnice tej części Teksasu, od szybów kopalń złota i srebra do pozostałości po Indianach.

Nie, nie zamierzał sprzedawać rancza. A szczególnie nie jakiejś prawniczce z Seattle z tajemniczym klientem. Stasny traktował to miejsce jako azyl od miejskiego życia w San Antonio, gdzie sam był prawnikiem. Planował tu zamieszkać z żoną, gdy przejdzie na emeryturę.

Dom z niewypalanych cegieł postawiono w latach dwudziestych XX wieku, a historia posiadłości wiązała się z wielkim ranczem Figure 2, gdzie w roku 1881 Strażnicy Teksasu stoczyli jedną z ostatnich bitew przeciw Apaczom. Ziemia należała do rodziny Jamesa Madisona Dougherty’ego, który zaliczał się do pierwszych założycieli tamtejszych rancz z bydłem, a potem Jamesa Mariona Westa juniora, „Silver Dollar Jima”, potomka nafciarzy z Houston, znanego z rozrzucania srebrnych dolarówek ludziom na ulicach.

Stasny wiele zainwestował w nieruchomość, instalując w głównym budynku ogrzewanie i klimatyzację. Gdy grad pozostawił ślady na dachu, dekarz namawiał go, by nie wymieniał uszkodzonych części, stwierdzając, że teraz już nie robią takich dachów z metalowych arkuszy.

Stasny stworzył system nawadniania i oczyścił część dróg, dotąd przejezdnych tylko konno. Myśliwi dziękowali za możliwość wstępu na jego teren, gdzie tłoczyli się w baraku za stodołą, by ruszyć tropem owych wspaniałych mulaków.

Korrell, prawniczka z Seattle, nie poddawała się. Jej anonimowy klient bardzo się zainteresował posiadłością. Stasny dowiedział się później, że nie pytano tylko jego. Korrell kontaktowała się z kilkoma jego sąsiadami. Ktoś mógł sobie najwyraźniej pozwolić na wykupienie całego terenu i sądząc po częstości telefonów prawniczki, zależało mu na tym. Sąsiedzi kolejno sprzedawali ziemię.

Wreszcie ugiął się i Stasny. Na początku roku 2004 przyjął umowę, omówiwszy sprawę z rodziną podczas świąt. Warunki były znakomite i z nawiązką starczyłoby mu na inne ranczo, gdzie spędziłby emeryturę. Nie chciał podać kwoty (podpisał klauzulę poufności), ale mówiono o 37,5 milionie dolarów9.

Tajemniczy kupiec gromadził imponujący zbiór rancz, kryjąc się pod interesującymi nazwami firm: Jolliet Holdings, Cabot Enterprises, James Cook and William Clark Limited Partnerships czy Coronado Ventures. Wszystkie pochodziły od nazwisk odkrywców, którzy przesuwali granice w USA, Nowej Zelandii, Meksyku, Kanadzie lub na Wielkiej Rafie Koralowej. Wszystkie wiązały się też z mało znaną firmą, prowadzącą interesy pod adresem skrzynki pocztowej w Seattle. Jej nieziemska nazwa brzmiała Zefram10.

Tu krył się trop co do tożsamości oraz planów kupującego. Zefram Cochrane to postać ze StarTreka, twórca pierwszego statku kosmicznego, który mógł podróżować z prędkością nadświetlną. Był to odkrywca innego rodzaju, fikcyjny człowiek z przyszłości, oznajmiający, że silnik warpowy „poprowadzi nas śmiało tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek”.

W pobliskim miasteczku Van Horn zaczęły krążyć plotki o skupowaniu ziemi w hrabstwach Culberson i Hudspeth. Larry Simpson dobrze wiedział, o kogo chodzi.

Simpson posiadał i redagował „Van Horn Advocate”, tygodnik, który prowadził na zapleczu swego sklepu z artykułami biurowymi. Liczące 2100 osób miasto obsługiwała garstka reporterów. Oprócz tego dorabiał na lotnisku hrabstwa, gdzie szeptano, że prywatnym odrzutowcem przylatuje Bezos w towarzystwie pośrednika handlu nieruchomościami. Do myślenia dawał też wypadek helikoptera, ale cel skupowania ziemi przez miliardera pozostawał w sferze domysłów.

Simpson nie myślał o tym wiele. Jak powiedział „Seattle Times”: „Nie byłem namolny, jak pewnie byłby facet z gazety w wielkim mieście”11.

Pewnego styczniowego poniedziałku 2005 w jego biurze pojawił się jednak sam Bezos, oznajmiając: „Chcemy dać ci materiał”. Swobodny, odprężony, w dżinsach i wysokich butach, bez świty – towarzyszył mu tylko człowiek o cichym głosie, który pozwalał mówić szefowi”12.

Bezos miał sensacyjne informacje dla „Van Horn Advocate’a”, który rozchodził się w nakładzie 1000 egzemplarzy. Bogacz kupował dla firmy kosmonautycznej, mało znanej Blue Origin, z siedzibą pod Seattle. Założono ją w roku 2000, ale Bezos trzymał jej istnienie w ścisłej tajemnicy, nie zwierzając się dosłownie nikomu z planowanej tu działalności13. Firma nie znajdowała się w książce telefonicznej, a pracownicy oznajmiali sąsiadom, że prowadzą badania naukowe. Człowiek z branży powiedział magazynowi „Economist”:

– Wszyscy moi znajomi, którzy coś wiedzą, nie mogą o tym mówić. A ja naprawdę proszę, by nie wymieniać mnie jako źródła14.

Po informacjach o wypadku helikoptera zamiarami Bezosa zainteresował się Brad Stone, młody reporter „Newsweeka”. W waszyngtońskich archiwach federalnych znalazł informacje o Blue Operations i pewnego późnego popołudnia zwiedził magazyn w przemysłowej dzielnicy Seattle, co opisał w książce o Amazonie, zatytułowanej Jeff Bezos i era Amazona. Siedział przed budynkiem godzinę, aż wreszcie wyszperał w pojemniku na śmieci garść dokumentów. Wśród nich znajdowała się zalana kawą deklaracja „trwałej obecności w kosmosie”.

Stone poprosił Bezosa o komentarz, ten jednak odmówił wypowiedzi na temat celów Blue Origin do artykułu dziennikarza w „Newsweeku”. Materiał nosił tytuł „Bezos in Space”.

„Jest zdecydowanie za wcześnie, by Blue ogłaszała lub komentowała cokolwiek, nie dokonaliśmy bowiem jeszcze niczego wartego komentowania”, pisał Bezos w mejlu. Dementował jednak to, że działa rozczarowany działaniami NASA. Agencja spotkała się wcześniej z silną krytyką za zaniechanie dalszych działań po księżycowym programie „Apollo”.

„NASA to narodowy skarb i utrzymywanie, że kogokolwiek rozczarowała, to całkowita bzdura – pisał. – Interesuję się kosmosem tylko z jednego powodu: NASA zainspirowała mnie, gdy miałem pięć lat. Ile można wymienić agencji rządowych, które inspirują pięciolatków?”

Bezos liczył pięć lat w roku 1969, gdy Neil Armstrong i Buzz Aldrin wylądowali na Księżycu.

Na razie jedynym pracownikiem firmy był Neal Stephenson, pisarz SF i przyjaciel Bezosa. Poznali się w połowie lat dziewięćdziesiątych na jakimś obiedzie, gdzie zaczęli rozmawiać o rakietach. Stephenson stwierdził: „Zanudziliśmy całą resztę przy stole”, ale znajomość przetrwała. „Było jasne jak słońce, że dużo wie”.

Przyjaciele zabawiali się odpalaniem modeli rakiet w parku Magnusona w Seattle, nad Jeziorem Waszyngtona. Stephenson wspomina, że pewnego razu spadochron rakiety zaplątał się w gałęzie i „zanim się zorientowałem, wlazł na drzewo i po prostu zniknął na konarze”. Gałąź była dość wątła, Bezos próbował więc ją „rozhuśtać wagą ciała”. Jego żona MacKenzie prosiła, by zszedł, ale nadszedł jakiś człowiek z psem i strącił rakietę kijem.

W 1999 Bezos i Stephenson wybrali się na October Sky, film o pisarzu i techniku NASA Hornerze Hickamie. Bezos przemycił w marynarce kanapki z masłem orzechowym, a w kawiarni oznajmił, że zawsze chciał stworzyć firmę kosmonautyczną.

– Zapytałem, dlaczego nie zacznie dzisiaj – wspominał później Stephenson.

Dlaczego nie? Na co czekać? Bezos całe życie fascynował się kosmosem, a teraz wreszcie miał środki, by urzeczywistnić marzenia.

– Zaraz potem się zaczęło – to słowa Stephensona.

On sam został pierwszym pracownikiem, a potem przedstawił Bezosowi kilku znajomych, którzy do niego dołączyli. Jak wspominał, byli to ludzie umiejący pojąć dzikie pomysły fizyki stosowanej i je ocenić. Ich stanowiska nazwano prosto i egalitarnie – członek działu technicznego. Sam Stephenson miewał rozmaite zadania, „tak prozaiczne jak przypinanie kabla sieciowego, obsługa maszynki do mięsa czy pasywacja elementów rakiet (czyli sprawdzanie, że nie zostało na nich cokolwiek, co mogłoby reagować z nadtlenkiem wodoru)” – pisał na swej stronie15.

Bezos kupił budynek przy South Nevada Street nr 13, w przemysłowej dzielnicy Seattle, gdzie powstał sztab ekspertów w kwestiach przestrzeni. Stephenson pracował w niepełnym wymiarze, pisząc rankiem, a popołudnia poświęcał firmie. Bezos trzymał rękę na pulsie, często konsultując się z podwładnymi i zwołując zebrania w jedną sobotę każdego miesiąca. Pierwszy cel stanowiło zbadanie, jak dotrzeć w kosmos bez rakiet chemicznych, te bowiem nie były udoskonalane od czterech dekad.

– Przez pierwsze trzy lata – mówił Bezos – mozolnie sprawdzaliśmy każdy znany sposób, a nawet wymyśliliśmy kilka dotąd nieznanych.

Rozważali wszelkie możliwości opracowania nowej techniki, choćby wyglądały na zupełnie zwariowane.

– Gdy robisz burzę mózgów, trzeba przyjmować dzikie pomysły – konstatował Bezos.

Najdzikszym pomysłem okazał się zapewne zwykły bicz, rzecz bardzo stara, ale zdumiewająca. Gdy rzemień rozwija się przy uderzeniu, nabiera takiej prędkości, że jego końcówka przekracza barierę dźwięku.

Bezos wyjaśniał potem:

– Jak można samym ramieniem wprawić coś w ruch i nadać mu prędkość większą od dźwięku? Cóż, chodzi o zachowanie pędu.

Pęd to masa pomnożona przez szybkość. Bicz staje się coraz cieńszy od uchwytu do końcówki, jego masa więc spada, co oznacza, że zachowanie pędu wymaga wzrostu prędkości. W efekcie strzelanie z bicza to tak naprawdę grom dźwiękowy.

– Stwierdziliśmy więc, że zrobimy taki wielki bicz – ciągnął Bezos. – Na jego końcu stałaby rzecz, którą chcemy wysłać na orbitę: statek, ładunek albo cokolwiek innego.

Nadanie prędkości, która pozwalałaby dotrzeć na orbitę, wymagało wciąż silnika rakietowego, lecz prędkość bicza umożliwiałaby pojazdowi kosmicznemu przenoszenie większej masy na dalszy dystans.

– Bicz musiałby mieć ogromne rozmiary – wyjaśniał Bezos – konieczne byłyby pociągi towarowe. Pojawiły się najrozmaitsze problemy praktyczne. To sprawa, którą można uznać za nierealną po kilku godzinach analizy. Ale o ile wiemy, nikt nigdy tego nie rozważał.

Zabrali się więc za coś, co Bezos nazwał „sprawami bardziej poważnymi w bardziej poważny sposób”.

Na przykład za lasery.

Bateria naziemnych laserów miała koncentrować promienie na rakiecie mknącej przez niebo, podgrzewając płynne paliwo wodorowe, które ma bardzo wysoki impuls właściwy, to jest wydajność. Firma tak przejęła się tym pomysłem, że zatrudniła konsultanta Jordina Kare, który opracował zagadnienie. Wytworzenie koniecznej do tego energii wymagało jednak ogromnej baterii laserów, „było więc trochę niepraktyczne od strony kosztów”, stwierdził Bezos.

Teoretycznie pomysł miał jednak podstawy. Po usprawnieniu laserów napędzana w ten sposób rakieta mogłaby wystartować. Obecnie nie wchodziło to w grę.

Jeśli nie lasery, to może wielka armata. Rozwiązania balistyczne z wielkimi lufami dział rozmaitych odmian, według słów Bezosa, mogłyby wystrzeliwać obiekty w kosmos jak u Juliusza Verne’a. To oczywiście nie służyłoby ludziom, ponieważ siły grawitacji byłyby zbyt wielkie. W ten sposób dałoby się jednak dostarczać w kosmos ładunki.

Zajęto się więc pomysłem działa elektromagnetycznego, opracowywanego przez Pentagon. Mogłoby ono wystrzeliwać pociski z prędkością Mach 7 (siedmiokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku; dla porównania rakieta Hellfire osiąga Mach 1). Działa takie nie używają prochu, lecz impulsów elektromagnetycznych, nadając pociskowi taką prędkość, że nie potrzebuje ładunku wybuchowego.

Po trzech latach badań mały zespół Bezosa ustalił ostatecznie, że „najlepsze rozwiązanie to rakiety chemiczne”, jak stwierdził miliarder.

– To nie tylko dobre rozwiązanie, ale i faktycznie znakomite, jeśli chodzi o start16.

Z jednym zastrzeżeniem – rakiety musiały nadawać się do wielokrotnego użytku. Do tej chwili w dużej mierze spisywano je na straty. Pierwsze człony wynosiły ładunek w kosmos, odłączały się i spadały na Ziemię, gdzie tonęły w oceanie bez żadnej korzyści. Każdy start wymagał całkowicie nowej rakiety i silników, pracowicie przygotowywanych na tę jedną okazję. Przypominało to pszczoły, poświęcające życie, by w krótkiej chwili chwały użyć żądła. Wszystko dążyło do śmierci. A gdyby wykorzystać rakiety inaczej? Gdyby latały znowu i znowu jak samoloty, a nie tonęły w głębinach oceanu, bezużytecznie pożerane przez rdzę?

Oto szukane rozwiązanie, pomyślał Bezos.

Stephenson pisał: „Gdy firma postanowiła trzymać się wypróbowanego rozwiązania, znalazłem inne sposoby, by okazać się półpożytecznym, głównie w zakresie analizy trajektorii, a pod koniec roku 2006 postanowiłem po przyjacielsku się pożegnać”.

W powieści 7EW opisał nawet Blue Origin oraz pomysł bicza, w dedykacji wymieniając między innymi „Jeffa”.

Przez pierwsze lata istnienia firmy Bezos publicznie nie wspomniał o niej choćby słowem – do chwili niespodziewanego przybycia do „Van Horn Advocate’a”. Teraz, siedząc naprzeciw Simpsona, opowiadał o planach Blue Origin. Nowina gruchnęła, gdy „Advocate” 13 stycznia 2005 opublikował artykuł Blue Origin wybiera hrabstwo Culberson na kosmodrom.

Materiał Simpsona zaczynał się od słów: „Blue Origin, firma z Seattle, zaprezentowała dziś plan budowy prywatnego centrum testów i operacji na ranczu Kukurydza, na północ od Van Horn”. Sąsiadował na pierwszej stronie z reklamą 56. Corocznego Pokazu Żywca w hrabstwie.

Simpson cytował też wyświechtane, korporacyjne określenia Bezosa, mówiącego o Teksasie jako „długotrwałym liderze przemysłu aeronautycznego”.

Artykuł zawierał też opis celów Blue Origin, szczególnie w zakresie konstrukcji „pojazdów i rozwiązań technicznych, które wesprą trwałą obecność ludzi w kosmosie”. Firma zamierzała tworzyć rakiety zabierające na loty suborbitalne przynajmniej trzech pasażerów. Artykuł nie używał terminu „turystyka kosmiczna”, ale to właśnie opisywał Bezos i o tym myślał.

Rakiety Blue Origin miały także robić coś bezprecedensowego – po wystrzeleniu z punktu startu lądowałyby pionowo.

Rakiety wielokrotnego użytku stanowiły wieloletnie marzenie społeczności kosmonautycznej. Próbowały spełnić je władze, ale bezskutecznie. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku rakieta Delta Clipper Experimental (DC-X) kilka razy wzbijała się na parę kilometrów i lądowała, nigdy jednak nie dotarła do granicy kosmosu.

Stephenson był przekonany, że da się to zrobić: „Czym sytuacja w roku 2000 różni się od roku 1960? Co się zmieniło? Silniki mogą być trochę lepsze, ale napęd pozostaje chemiczny. Różnica leży w czujnikach, kamerach, oprogramowaniu. Zdolność pionowego lądowania to problem, który można rozwiązać środkami istniejącymi w roku 2000, a których brakowało w roku 1960. Historia ma sens na tym poziomie”.

Bezos wyjaśnił w wywiadzie dla „Van Horn Advocate’a”, że wejście na pełne obroty może zabrać temu projektowi kilka lat. Jego zespół pracował jednak cierpliwie, zatrudniając najlepszych specjalistów kraju. Część z nich uczestniczyła wcześniej w programie DC-X oraz innych, nieudanych prywatnych przedsięwzięciach kosmonautycznych. Bezos podkreślał przy tym, że pieniądze pochodzą z jego kieszeni, a nie od podatników.

– To inicjatywa prywatna, a nie rządowa – oświadczył Simpsonowi.

Majątek Bezosa liczył teraz 1,7 miliarda dolarów i pozwalał mu na awans wśród najbogatszych Amerykanów. Naukowcy z Kalifornijskiego Instytutu Technicznego niedawno zaprosili jego i Stephensona na obiad, chcąc zebrać środki na nowy teleskop. Nie udało im się jednak skłonić Bezosa do sypnięcia groszem.

Richard Ellis, wówczas pracujący na Caltechu, siedział wtedy obok ludzi z Blue Origin.

– Było oczywiste, że Bezos tam kieruje swoje pieniądze – ocenił. – Ci goście chcieli sprzedać pomysł załogowej wyprawy kosmicznej. Twierdzili, że nieszablonowe myślenie doprowadzi do rewolucji17.

A rewolucja miała się zacząć w zachodnim Teksasie, gdzie według dokumentów geodezyjnych Bezos nabył ostatecznie sto trzydzieści cztery tysiące hektarów, co odpowiadało niemal połowie stanu Rhode Island. Jak powiedział w programie Charliego Rose’a:

– Budując rakiety i je wystrzeliwując, lepiej mieć jakiś bufor.

Bezos miał teraz bufor i dużo więcej. Ranczo dla rodziny, dość podobne do tego, które w południowym Teksasie posiadał dziadek, a on sam spędzał tam wakacje i nauczył się samowystarczalności. Miejsce, gdzie mogły startować i lądować rakiety, tak wielkie, by pomieścić nawet największe z marzeń. Miejsce, skąd dawało się sięgnąć ku gwiazdom.

Przypisy

 

1 Opis wypadku oparłem na wywiadach z Jeffem Bezosem, Ty Hollandem i szeryfem hrabstwa Brewster Ronnym Dodsonem, informacjach prasowych, jak Gail Diane Yovanovich, Chopper Crashes with Amazon.com Exec on Board, „Alpine Avalanche”, 13 III 2003, oraz aktach śledztw federalnych (w tym Federal Aviation Administration i National Transportation Safety Board).

2 Saul Hansel, Amazon Cuts Its Loss as Sales Increase, “New York Times”, 23 VII 2003.

3 Paul Geneson, Dynamic Paseno: Charles ‘Cheater’ Bella, “El Paso Plus”, 2 IX 2009.

4 Daniel Perez, Cheater Bella Can’t Escape Stigma of ’88 Jailbreak, “El Paso Times”, 11 VII 1997.

5 Joline Gutierrez Krueger, NM Had Its Own Love-Fueled Prison Break, “Albuquerque Journal”, 17 VI 2015.

6 Wywiad z Charlesem Bellą, Passion and Adventure, “Texas Monthly”, III 1990.

7 Tamże.

8 Alan Deutschman, Inside the Mind of Jeff Bezos, “Fast Company Magazine”, 1 VIII 2004.

9 Mylene Mangalindan, Buzz in West Texas Is About Jeff Bezos and His Launch Site, “Wall Street Journal”, 10 XI 2006.

10 Tamże.

11 Sandi Doughton, Amazon CEO Gives Us Peek into Space Plans, “Seattle Times”, 14 I 2005.

12 John Schwartz, Add to Your Shopping Cart: A Trip to the Edge of Space, “New York Times”, 18 I 2005.

13 Brad Stone, Bezos in Space, “Newsweek”, 5 V 2003.

14 One Small Step for Space Tourism . . ., “Economist”, 16 XII 2004.

15 Neal Stephenson, http://www.nealstephenson.com/blue-origin.html.

16 Steve Connor, Galaxy Quest, “Independent”, 4 VIII 2003.

17 Brad Stone, Amazon Enters the Space Race, “Wired”, VII 2003.