40,00 zł
Książka zawiera dwa najciekawsze literacko, najważniejsze utwory prozą pisarki i poetki modernistycznej Else Lasker-Schüler (1869–1945): baśniowo-epistolarną powieść "Malik", ilustrowaną litografiami autorki i malarza Franza Marca, oraz nowelę "Artur Aronimus". Autorem przekładu i posłowia jest Andrzej Kopacki.
Lasker-Schüler, którą Gottfried Benn nazywał „największą poetką Niemiec”, była spektakularną postacią niemieckiego ekspresjonizmu i awangardy, uczestniczką bohemy berlińskiej, jedną z prekursorek wątków prokobiecych i wybitną przedstawicielką tematyki żydowskiej w literaturze niemieckiej.
"Malik. Historia cesarza" (1919) to po części korespondencja pisarki i Błękitnego Jeźdźca (malarza Franza Marca), po części osadzona w orientalnej scenerii, baśniowa proza z tebańskim księciem Jusufem (alter ego autorki) w roli głównej i z udziałem osób ze świata artystycznego (jak Georg Trakl czy Gottfried Benn) oraz postaci fikcyjnych. Misterna opowieść o miłości i wojnie zaleca się baśniową fantazją i barwnym, plastycznym językiem.
"Artur Aronimus. Historia mojego ojca" (1932) to wysnuta z narracji rodzinnej nowela, której tłem jest pogromowa groza, a (utopijną?) konkluzją pojednanie Żydów i chrześcijan. Siłą literackich obrazów z dzieciństwa ojca Else proza ta staje się jedną z najmocniejszych ekspozycji dyskursu żydowskiego w przedwojennej literaturze niemieckiej.
Else Lasker-Schüler, nazwana przez jednego z przyjaciół „czarnym łabędziem Izraela”, zdołała uciec z III Rzeszy i po emigracyjnej tułaczce umarła w Jerozolimie.
Projekt okładki i obwoluty: Frycz i Wicha
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 156
Podstawa przekładu
Der Malik. Eine Kaisergeschichte; Arthur Aronymus. Die Geschichte meines Vaters, w: Else Lasker-Schüler, Gesammelte Werke in drei Bänden, t. 2: Prosa und Schauspiele, pod red. Friedhelma Kempa, Suhrkamp Verlag, Frankfurt am Main 1996
Projekt obwoluty, okładki i stron tytułowych
Frycz i Wicha
Redaktor prowadzący
Kamil Piwowarski
Korekta
Maciej Korbasiński, Małgorzata Denys
© for the Polish translation by Andrzej Kopacki
© for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023
Malik i Artur Aronimus miały polski pierwodruk na łamach „Literatury na Świecie” (1–2/2019).
Księgarnia internetowa www.piw.pl
Polub PIW na Facebooku!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Wydanie pierwsze, Warszawa 2023
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01 e-mail: [email protected]
ISBN 978-83-8196-572-9
Dla niezapomnianego Franza Marca
Błękitnego Jeźdźca
po wsze czasy
LIST PIERWSZY
Mój drogi, drogi, drogi, drogi Franz, Błękitny Jeźdźcze,
chcesz wiedzieć o wszystkim, co zastałam w domu? Przez świetlik mogę sięgnąć w noc i wziąć sobie stamtąd czarną owieczkę, która pilnuje księżyca; nie byłabym już tak samotna, miałabym zabawkę. Moja spelunka to właściwie niewielki korytarz, bezdrzewna aleja. Posiadam około pięćdziesięciu ptaków, mieszkają one wprawdzie na dworze, ale co rano siedzą wszystkie na moim oknie i czekają na chleb powszedni. Niech no się tylko ktoś ośmieli psioczyć na ptaki – to ludzie najwyższej próby, żyjący w przestworzu blisko Boga, my zaś żyjemy na ziemi, blisko grobu. Moja spelunka to długa, straszna trumna, co wieczór ze zgrozą kładę się do długiej, strasznej trumny. Od tygodni biorę opium, szczury stają się wtedy różami, a rano kolorowe cętki słońca wlatują jak aniołki do mojej spelunki i pląsają po posadzce, po mojej koszuli śmiertelnej, która się od tego zabarwia; o, jestem zmęczona życiem. Moi towarzysze to tchórze i nędznicy, żadnego świętowania, żadnych błazeństw. Wszystkie moje girlandy potargane, zwisają z mojego serca. Tylko ja pozostaję przy życiu na tym świecie, na weselu beztroskiego miesiąca z kwiatem, i co dnia samotnie idę do grobu i płaczę przy tym, i śmieję się – mój smutek bowiem jest białym burgundem, moja wesołość winem czerwonym i słodkim. Kiedy się zamknie oczy, nie wiadomo, czy jest się wesołą, czy smutną, pobłądzi tu najlepszy znawca win. Nocą bawię się ze sobą w kochankę i kochanka, właściwie jesteśmy dwoma chłopcami. To najniewinniejsza na świecie zabawa w miłość; bez wskazywania różnicy, miłość bez przyczyny i celu, miła rozpusta. Pożółkła fotografia nad moim łóżkiem szczerzy się wtedy w uśmiechu, wie, że naprawdę miałam kiedyś ukochanego, który bawił się ze mną w kotka i myszkę. Pewnego razu jednak podarował mi małą koronę z kości słoniowej i złożył trybut dla Teb, mojego miasta: pięć lśniących monet w pudełeczku na wyściółce z jasnoniebieskiej waty. A teraz nie mam swojego miasta, nie chcę już zostać cesarzem, nikim, żadnym człowiekiem, nie chciałabym rządzić, nikogo nie chcę zapraszać na uroczystość koronacyjną. Przestałam też płakać, żeby ta dziwka – chichoczące monstrum – nad moim łóżkiem nie mogła się litować. Jestem rzekomo jak biedny Henryk – chodzi jej nie o króla Henryka, lecz o jej przyrodniego brata pijaka, który co roku dostaje świerzbu. Mam inny problem; jeden z moich przyjaciół tylko czeka, aż padnę trupem – żeby uporządkować moją spuściznę. Już sobie winsz-sz-szuje od rana do wieczora, a dla wprawy chadza na wszystkie urodziny i winszuje szczęśliwcom. Jutro mam urodziny; ciocia Amalia w krynolinie, w ramkach nad moim łóżkiem, ceruje mi pończochy i udziela sekretnej rady – żebym nie musiała opłacać czynszu jej siostrzenicy. Ta zawsze jest taka nadęta, a poza tym – inkasuje. Kiedy się zbliża, frunę z kąta w kąt jak na wpół sparaliżowany nietoperz – aż mnie dopada... Wcześniej w swoich snach byłam u wuja w Vampur i trzymałam w dłoni gałązkę oliwną. Miałam też wiele, wiele odświętnych sukienek, teraz nosi je na okrągło moja gospodyni; kiedy nie płaciłam czynszu, brała sobie jedną z nich; wiszą teraz w jej szafie i wszystkie poszarzały. Ale muszę być jej wdzięczna, bo chce upiec dla mnie ciasto i podarować mi do spelunki porzekadło pod szkłem, żebym była bardziej rada. A przecież jestem dużo bardziej niż kiedyś, przynajmniej tęsknię teraz od czasu do czasu, nawet jeśli tylko – za jakimś – złym – człowiekiem. Mój ukochany nigdy mnie o nic nie pytał, ponieważ moje wargi tak chętnie by się roztańczyły. Ale musiałam dużo chodzić, z takim trudem posuwałam się naprzód, a przecież jakże chętnie p r z e j e c h a ł a b y m s i ę raz samochodem albo w lektyce. Przed nim jednak znałam człowieka jeszcze gorszego, ten kazał mi stąpać boso po gwoździach, po czym do podeszew przyczepiło mi się wiele blizn, które bolą. Mogę opowiedzieć jeszcze niejedną smutną historię (ale ciocia w ramce zawsze mruczy wtedy swoją ulubioną piosenkę „Amalio, a za co ten kuksaniec”). Posłuchaj tylko historii o chłopczyku, co siedział przy obcym stole i nie mógł się ucieszyć ze słodyczy. Albo historii o innym obcym dziecku, które macocha wyprowadziła na spacer, własne dziecko niosąc pod sercem. Drogi, drogi, drogi, drogi Błękitny Jeźdźcze – Amen.
LIST DRUGI
Drogi Błękitny Jeźdźcze, nie powinnam już pisać tak smutnych listów – jakżebym mogła, skoro słońce świeci tak miło i wesoło, ja zaś idę ramię w ramię z pogodą; a we wszystkich witrynach księgarskich wyłożono moją książkę. Moje serce połyskuje; moja własna idylla zimowa budzi we mnie promienny uśmiech, a chwilami nawet dzięki różowoczerwonym peoniom – zielono mi. Poza tym od kilku dni biorę neura-lecytynę, substytut mózgu (autentyczna tylko ta z głową nosorożca w pierścieniu), mam ją zawsze przy sobie i kiedy utknę w rozmowie, dotleniony mózg nosorożca udziela odpowiedzi wręcz zadziwiająco rozsądnej, niemal rażąco inteligentnej – nikt nie chce uwierzyć, że jestem poetką, a redakcje dają mi zlecenia. Pan X nie będzie już mógł napisać, że histerycznie piszczę w kawiarni, o czym wie, bo zasłyszał zasłyszane. Dostał ode mnie szturchańca i odtąd rozpętało się piekło, wielką mam uciechę dzięki tym owieczkom na błoniu. Gdybym była katarynką, a moją korbką kręciłby kaleka, to z ochoty do tańca wyrosłyby mu nogi. I wiesz, Franz w błękicie, chce mi się wywrócić koziołka, bo mówimy sobie „ty”, i nie wiem już, czego jeszcze mi się chce, kiedy rankiem znów przychodzi wspaniała cud-pocztówka od Ciebie! Wielkie koty to suwerenne bestie. Pantera – dzika goryczka, lew – niebezpieczna ostróżka, tygrysica – wściekła, połyskująca żółto klonina. Ale twoje szczęsne, błękitne konie to nic innego jak rżące archanioły, a wszystkie galopują wprost do raju, a Twoje święte, uświęcone lamy i łanie oraz – oraz jelonki – odpoczywają w błogosławionych gajach. Wiele Twoich duchownych zwierząt pachnie mlekiem. Hodujesz je na swoich płótnach. Czcigodny, błękitny Wielki Kapłanie!
LIST TRZECI
Najukochańszy mój bracie przyrodni. Nie ma wątpliwości, byłeś Rubenem, a ja Józefem, Twoim przyrodnim bratem w czasach kananejskich. Dzisiaj śnimy już tylko sny biblijne. Czasem, jak dzisiejszej nocy, taki sen drwi sobie ze mnie. O, zły to był sen; wszelako spełniło się moje najgorętsze pragnienie: nagle byłam królem w Tebach, w złotym płaszczu na ramionach, z gwiazdą w jego fałdach, w koronie malika na głowie. Byłam malikiem. A nasze muzułmańskie dziatki na wielbłądziątkach kłusowały za moim prześwietnym wielbłądem i popiskiwały we wszelkich najzawilszych tonacjach pisku (można było umrzeć ze śmiechu!): „Rex-kleks, Rex-kleks, Rex-kleks”! Jak sobie o tym pomyślę! Tak w ogóle jestem dziś trochę nieszczęśliwa – nie znam nikogo, w kim mogłabym się zakochać. A Ty znasz kogoś? Twój zdradzony i sprzedany Jusuf
LIST CZWARTY
Mój Błękitny Jeźdźcze, szukam mostu, którym jakaś dusza mogłaby przyjść do mojej, całkiem niespodziewanie. Dusza tak samotna to przecież coś okropnego! O, mogłabym tę swoją (czemu nie) skleić syndetikonem z jakąś inną. Syndetikon klei też szkło i złoto. Gdyby tak ktoś zasadził swój ulubiony kwiat tuż obok mojego serca albo wlał w nie gwiazdę, albo – gdyby ugodziło mnie rozmarzone spojrzenie. Nie bądź zły, Błękitny Jeźdźcze, że robię się sentymentalna, wystarczy wszak, bym spojrzała na kartkę od Ciebie, z konikiem zabawką; dokładnie taki sam stoi jeszcze w rupieciarni na strychu mojego tebańskiego pałacu: w śmiesznym kolorze, karminowym – jak serce.
Ale ja też narysowałam coś na kartce. Ciebie i Twoją Mareię. Wyobraź sobie, że sam jesteś koniem, brązowym, o długich nozdrzach, z dolinami łez pod oczyma, szlachetny koń, dumnie i spokojnie potrząsający łbem, a twoja Mareia jest złotożółtą lwicą. Twój kochający Jusuf
LIST PIĄTY
Błękitny Jeźdźcze nad Jeźdźcami. Redakcja: „Sturm” otworzył filię pod szyldem moich wierszy; Isidor Quanter bądź Quantum dostarcza zadziwiających kopii. Jak to się dzieje? Nie mam w sobie nic z nauczycielki, a jednak są tacy, co należą do mojej „szkoły”. Ciarki mnie przechodzą! Poza tym jury wystawy „Sturm” odrzuciło portret przedstawiający jego czworo prezesów podczas ceremonii ślubnej1. O Błękitny Jeźdźcze, miłość poniża, miłość jest poniżana, miłość potrafi się upić, i to jak! Przyszło mi na myśl, że tylko krew nie byle jaka może się mieszać z winem, wpadać w odurzenie, nasycać miłością. Zapadła noc – wszędzie – o, jak s t r a s z l i w i e delikatni wszyscy my, wszyscy, Ty, Mareia i ja, chcemy być dla siebie... Nie zapomnieliśmy, jak zdzierać z siebie skórę – niczym odświętny strój. Cóż to jest innego jak nie miłość, Błękitny Jeźdźcze, czy możemy żyć czym innym niż ona, niż krew i dusza – wolę zostać ludożercą niż przeżuwać trzeźwość.
LIST SZÓSTY
Błękitny Jeźdźcze, tylko ja jedna w obcym mieście jestem pobożna. Nikt stąd nie pójdzie do nieba. Przejdź się, proszę, po Kurfürstendamm, skręć w Tauentzienstraße, czy możesz sobie wyobrazić, że ktoś z napotkanych przez Ciebie pójdzie do nieba? Powiedz mi, Błękitny, czy ja pójdę?
Słuchaj, chciałabym opowiedzieć Ci coś jeszcze privatim, ale nie powtarzaj tego nikomu, nawet Marei. Jednak znów się zakochałam. Kiedy j a się zakochuję po raz tysięczny, jest to kolejny cud, kiedy zakochuje się ktoś inny, to stara jak świat natura rzeczy. Słuchaj, on miał wczoraj urodziny. Posłałam mu pudło z prezentami. Nazywa się Giselheer2. Jego mózg to latarnia morska. Pochodzi z rodu Nibelungów. Moje miasto Teby nie jest tym zbudowane. Moje miasto Teby – czcigodny arcykapłan. Moje miasto Teby – pąk Cebaota. Moje miasto Teby – mój prapradziadek. Moje miasto Teby towarzyszy mi na każdym kroku. To zarozumiały Szaitan.
Posłałam niewiernemu rycerzowi same zabawki, jakby był moim braciszkiem – bo ma czerwone serce dziecka, bo jest takim barbarzyńcą, bo chciałby mieć jeszcze pokoik do zabaw jak w domu rodzinnym – drewnianego żołnierza Graala, czekoladową trąbkę, miniflagę mojego miasta Teby, kubek, srebrną obsadkę, dwie jedwabne chustki, pieczęć z agatu i bardzo dużo laku. I zrobiłam dopisek: „Drogi Królu Giselheer, chciałabym, żebyś był z kryształu, a wtedy chętnie zostałabym Twoją jaszczurką albo Twoją rozgwiazdą, albo Twoim koralem, albo Twoim mięsożernym kwiatem”.
LIST SIÓDMY
Drogi mój Błękitny Jeźdźcze,
cieszysz się z mojej „nowej miłości”.
Mówisz to tak lekko i nie domyślasz się, że raczej powinieneś zapłakać ze mną, albowiem – ta miłość już zgasła w jego sercu jak bengalski ogień, płonące koło, które właśnie mnie przejechało. Nie chowam urazy z powodu tej ciężkiej oparzelizny. Gdybym tak mogła zakochać się w sobie – przecież jestem sobie tak bliska – wiedziałabym, na czym stoję. Jak się mam rozerwać? Założę czasopismo: „Dzicy Żydzi, pismo artystyczno-polityczne”, i napiszę list do Karla Krausa, mniej więcej taki, posłuchaj: „Drogi, Szanowny Kardynale austriacki, znów jestem w Berlinie, tu jest moje miejsce, i raz po raz tu wracam. Niepojęte! Często wyjeżdża się stąd, w myślach, do innych miast, przynajmniej chce się być gdzieś indziej; gdzie jednak znajdą się pendants, to znaczy ludzie podobni do nas, choć kiczowaci w pełnej przepychu osnowie? Jestem znużona życiem i chcę umrzeć awanturniczą śmiercią. Mam dosyć wszystkiego, nawet liści na drzewach. Zieleń, nic, tylko zieleń. Gdybym tak spotkała kiedyś magicznych ludzi, takich, co żywią wielkie pragnienia – wszyscy jednak sprawiają wrażenie poważnych, a tylko ja jedna jestem poważna naprawdę. I taka samotna – kto długo mi się przygląda, ten wpada w ciemne... niebo.
Pan jest szczęśliwy, Kardynale, wszyscy ludzie o niebieskich oczach są szczęśliwsi niż ci, którzy patrzą, nie rozumiejąc, w głąb siebie, jak przez czarną bibułę. Chciałam, żeby ktoś podarował mi gwiazdę, dzięki której od czasu do czasu byłoby mnie widać. Budząca lęk nuda odebrała mi spokój; to, co robię, staje się rolą, w której ziewam. Pan mnie rozumie i dlatego kieruję do Pana ten list; być może ostatni list, jaki piszę: to moja ostatnia awantura. Nie kocham już nikogo na tym świecie, nie chcę też słyszeć o ludziach, którzy robili dla mnie coś dobrego. Złe czyny przynajmniej bodą jak ostroga. Jeśli więc nie spełni Pan mojego życzenia, będę Panu w gruncie rzeczy tym bardziej wdzięczna, dobrze wiedząc: za nic ma Pan wdzięczność. Kiedyś byłam aktorką; teraz siedzę w szatni i ciskam w ogień płaszcze i słomiane kapelusze widzów. Tak, jestem rozczarowana. Zawsze szukałam dłoni, a co znajdowałam w swojej – w najlepszym razie? Rękawiczkę. Moja twarz jest teraz jak kamień, trudno mi nią poruszyć. Oto powód do dumy; komuś takiemu nie trzeba już stawiać pomnika. Żeby tak chociaż w święta jakoś mnie przystroili. Im bardziej się boję, tym bardziej jestem nieustraszona. Ale boję się stale; ptak, co gdzieś we mnie zatrzepocze skrzydłami, już się nie wzbije. Gdy umrę, jakaś dama będzie go nosić u kapelusza. Niczyja ostatnia wola nie była głębszą i bardziej dwuznaczną. A może chce go Pan do gabloty nad biurkiem? Może zacznie śpiewać co rano. Na ten trel czekałam całe życie. Niech wreszcie zagada: Chwała Tobie, w wieńcu zwycięzcy3, Miałem towarzysza broni4, i jeszcze austriacki hymn narodowy, dzwonki i kobzy na paradzie w Tebach – jeśli zechce Pan po cichu dać do druku także mój żurnal «Dzicy Żydzi», «Die Fackel»5 nawet tego nie zauważy, a ja będę mieć utrzymanie. Pański pełen podziwu dla Pana Jusuf, książę”.
Jak myślisz, Franzlaffie, zrobiłby to?
LIST ÓSMY
Mój jedyny Bracie.
Myślałam wczoraj z euforią o Tobie i dzisiaj też, i to przez cały dzień. Cygańskie konie, które namalowałeś dla mojego dziecka, mam na jego prośbę przechować, więc postawiłam cenną kartę obok wizerunku króla Czarnogóry; niechaj w jego stajni znajdą się też konie niebieski i liliowy, i płomiennie czerwony, gotowe „wyruszyć-w-świat”. Pośród jego czarnych baranów jest jeden zielony; hej, Franz, namaluj mi zielonego barana. Nie znam nic równie dziwacznego, poza sobą.
Wiadomość: Pozdrów nową swą szkapinę, daj jej Saul na imię.
LIST DZIEWIĄTY
Drogi Rubenie biblijny. Uważasz, że moje wariackie listy trącą wisielczym humorem. Giselheer także wciąż powtarzał, że nie mogę chyba być t a k c a ł k i e m smutna?! Jak pięknie było, gdyśmy żyli nad Gibonem6, wtedy jeszcze byłam skupiona i naiwna – wyciągnąłeś mnie z czeluści: na sercu nosiłam krwawy wieniec. Jeszcze nie przekwitł. Wciąż jestem przygnębiona, żaden pejzaż nie dodaje mi otuchy, chciałabym jednak wędrować po liniach dłoni, każda z jej dróg niechybnie prowadzi do nieba, w takiej dłoni po tysiąckroć gotowa bym zapadać w sen. Znasz taką wieczną dłoń? Twoja... Twój pobożny brat Jusuf
LIST DZIESIĄTY
Drogi Błękitny Jeźdźcze. Myślę teraz już tylko o Was i o swoim pokoju. Leję łzy, kiedy chcę wyjść wieczorem, kiedy muszę bezwolnie błądzić ulicami. Wprawiam się we władaniu bronią, która wisi u mnie na ścianach. Niczego więc nie przegapiam, kiedy zostaję w domu (dopóki to trwa?). Myślę o tym i owym, pogwizduję matchiche, sędziuję mecze; słowem, osiadłam w Egipcie, którym jest mój pokój, i czekam, aż mi zboże wyrośnie na dłoni7. Przeprowadźcie się do mnie! Jusuf
LIST JEDENASTY
Najdroższy. Jestem tu w Berlinie ostatnim przedpotopowym Żydem; mój szkielet znaleziono w szczelinie skalnej, obok skarabeusza i skamieniałego ucha ichtiozaura – coś dla potomności. Potrzebuję pieniędzy, czekam na potomność całymi dniami. Twój Mamut
LIST DWUNASTY
Mój dobry Bracie przyrodni, daruję Ci na urodziny południową Grenlandię. Albowiem, kiedy tak o Was myślę: Twoje brązowe włosy są jak noc przy blond fryzurze Twojej kobiety. Wspaniale patrzeć na Ciebie i Twoją Mareię, kiedy ma na głowie kapelusz oblamowany futrem, jakby Was przeniesiono z Kany na zmarzlinę. Kana jednak była imponująca, swoje nowe Teby zbudowałam w duchu jej architektury. W życiu zawsze kochałam cztery rzeczy: księżyc, kometę, różane ogrody i kolorowe zdroje. Smagli robotnicy, którzy kładli fundamenty pod moje miasto, wciąż mówili o tych moich czterech mecyjach.
LIST TRZYNASTY
Drogi Błękitny Jeźdźcze. Nadal uważasz, że moja wesołość jest wymuszona? Ależ nie, po prostu pozwalam sobie być jak wolny strumień, padać świeżym deszczem, ja, dzika nawałnica, gradowa, śniegowa, nie jestem człowiekiem, jestem pogodą. Ale serce mnie boli, pocięte w czerwone paski, krwawiąca tygrysia skóra. Kto grzebie jeszcze w moich ranach? Tygrys przysparza cierpienia. Straciwszy go, stałam się uboga. Odbierał mi życie, tracić je znaczy ubożeć w obliczu Boga, pozbywać się przed Nim wszystkiego. Niebo nie potrzebuje posiadania, choćby jednej dziurki; jakże lekkim zdać się musi umarłemu! Piekło zaś zadaje ból, grzech jest mięsisty i na dobre osadza się w duszy. Kochałam go nabożnie. Jego oczy zawsze miałam przy sobie, w pierścionku, złe, zmatowiałe kamienie; moje gesty nabrały ostrości. Zobaczywszy go, pierwszy raz wystąpiłam ze swojego reliefu; było to zarozumialstwo, nigdy nie odsłaniałam się przed światem. Teraz leżę jak płód jakiejś dziewki, wystawiona na sprzedaż na rynku. Twój tygrys, Twój brat i król Teb
LIST CZTERNASTY
Popatrz tylko, Franz, drogi, błękitny, narysowałam naszego sławetnego adwokata Caro. Na policzku wyryty paragraf rozwodowy, a jakże nas zabawia jego trel majowy. Siedzi z nami w kawiarni i śpiewa o miłości. Z wartościowymi ludźmi należy mówić tylko o miłości, ażeby rozmowa nie stała się jak pęczek drutu. Ja mówię już tylko o miłości, ale większość aniołów przeszła do stronnictwa cyników. Jakem książę, drogi bracie przyrodni, nie ma w tym mieście nikogo, z kim mogę porozmawiać o miłości. Całuję Cię, Twoją dłoń.
LIST PIĘTNASTY
Hej, Franz! Wczoraj wielka radość: cyklop, dr Gottfried Benn dedykował mi swoje nowe wiersze, Söhne, księżycowo czerwone, twarde jak ziemia, dziki świt, młoty dudniące we krwi. Jusuf
LIST SZESNASTY
Drogi Rubenie. Zauważyłam: przyłapałeś mnie na wierności! Odkąd straciłam Giselheera, nie umiem już płakać, nie umiem się śmiać. Wywiercił w moim sercu dziurę. Nie krwawi, zieje jak dno oka, które wypłynęło. Napisałam mu: „Gisel, królu, nie wiem, czy śpię, czy czuwam, chyba nic już nie wiem”. Gdyby zobaczył mnie taką, kochałby mnie, on lubi wszystko, co martwe, czego może się pozbyć. Barbarzyńca! Byłam stromym wzgórzem porosłym winoroślą, we włosach miałam pękające grona, a kiedy przyrządzał sobie pieczeń z dzika, stroiłam żarty z jego życia. Dlatego, drogi Błękitny Jeźdźcze, nie pisałam przez cały tydzień, byłam chora. Wezwałam doktora Benna, który uznał, że dziurę w moim sercu można zaszyć, używając jednej tylko nitki. Zawierzyłam mu historię swojej miłości, pokazałam listy Giselheera i powiedziałam wszystko. Twierdzi, że uczyniłam G. swoim światem, on zaś nie ma o mnie pojęcia. Kiedy pomyślę o tym, jak G., pod moim chowając się płaszczykiem, sprawę zakończył, jakby chodziło o lalkę w lakierkach – gdyby moje miasto kiedykolwiek się o tym dowiedziało, a zwłaszcza moi szacowni naczelnicy i mój łaską wiary obdarzony lud – wówczas nici z godności cesarskiej. Gdybym tylko odzyskała podarki, które „Jemu” posłałam: sierp księżyca, różaną kometę, liliowy zdrój i srebrną lewkonię. „On” darował mi rozczarowanie. Rano jestem blada, w południe szlocham, ale wieczorem gorzeję płomieniem we wszystkich posępnych barwach. Dałam słowo doktorowi Bennowi, że nie będę już rozmyślać o nieszczęsnym królu, który nawet serca nie ma na zmarnowanie.
Twój wierny brat
LIST SIEDEMNASTY
Franz, byłam wczoraj w synagodze, ale wnet pomaszerowałam do domu. Nie należy przebywać w pałacu Bożym dłużej, niż trwa modlitwa serca. Lubię Dzień Pojednania, zdaje mi się, że obchodzili go już pierwsi królowie żydowscy. Krew nie domaga się napitku tego dnia, szumiącą falą wznosi się do Boga. Ojciec mój świętował i pościł przy wieczerzy bez wieczerzy, był Dylem Sowizdrzałem dzikich Żydów, a modlitwa z okazji zaślubin z Bogiem wystrzeliwała mu z ust jak toast. Nigdy nie siedział, skarżąc się, nad rzekami Babilonu8