Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
"Mały Książę" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego to obowiązkowa lektura szkolna (klasa 7 - 8).
Ebook "Mały Książę" zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów szkoły podstawowej.
"Mały Książę" to powiastka filozoficzna dla dzieci oraz tych dorosłych, którzy zachowali kontakt z dzieckiem w sobie. Utwór, zaliczany do klasyki światowej literatury, należy do wyjątkowych również wśród dzieł autora. Antoine de Saint-Exupéry nadał swojej opowieści formę baśniowej opowieści i sam ją zilustrował. Zawiera ona sumę przemyśleń na najważniejsze tematy: miłości, przyjaźni i — śmierci.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Agata Kozak
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-5996-8
Leonowi Werthowi
Proszę dzieci, aby mi wybaczyły, że dedykuję tę książkę dorosłemu. Mam niebagatelne usprawiedliwienie: ten dorosły to mój najlepszy przyjaciel na świecie. Mam też inne usprawiedliwienie: ten dorosły potrafi wszystko zrozumieć, nawet książki dla dzieci. Mam jeszcze trzecie usprawiedliwienie: ten dorosły mieszka we Francji, gdzie cierpi głód i chłód. Bardzo potrzebuje pociechy. Jeżeli wszystkie te powody okażą się niewystarczające, chętnie zadedykuję tę książkę dziecku, którym był kiedyś ten dorosły. Wszyscy dorośli byli najpierw dziećmi. (Ale niewielu z nich o tym pamięta.) Poprawiam więc dedykację:
Kiedy miałem sześć lat, zobaczyłem pewnego razu wspaniały obrazek w książce o dżungli zatytułowanej Historie prawdziwe. Przedstawiał węża boa połykającego lwa. Oto kopia tego rysunku:
W książce tej napisano: „Węże boa połykają zdobycz w całości, bez przeżuwania. Potem nie mogą się ruszyć i zapadają w półroczny sen, w czasie którego trawią”.
Odtąd sporo rozmyślałem o przygodach w dżungli, aż w końcu udało mi się nakreślić kredką mój pierwszy rysunek. To był mój rysunek numer 1. Wyglądał tak:
Pokazałem swoje arcydzieło dorosłym i spytałem, czy ich przeraża.
— Dlaczego kapelusz miałby być przerażający? — odpowiedzieli.
Mój rysunek nie przedstawiał kapelusza. Przedstawiał węża boa trawiącego słonia. Wobec tego narysowałem wnętrze węża boa, aby dorośli mogli to zrozumieć. Zawsze trzeba im wszystko wyjaśniać. Mój rysunek numer 2 wyglądał tak:
Dorośli poradzili mi, żebym przestał się zajmować rysowaniem otwartych albo zamkniętych węży boa i zainteresował się raczej geografią, historią, rachunkami i gramatyką. Tym sposobem zarzuciłem w wieku sześciu lat wspaniałą karierę malarską. Zniechęciło mnie niepowodzenie mojego rysunku numer 1 i rysunku numer 2. Dorośli nigdy niczego sami nie potrafią zrozumieć i wciąż trzeba im coś objaśniać, co dla dzieci jest bardzo męczące.
Przez to musiałem obrać inny zawód i nauczyłem się pilotować samoloty. Obleciałem nieomal cały świat. A geografia, przyznaję, ogromnie mi się przydała. Już na pierwszy rzut oka potrafiłem odróżnić Chiny od Arizony. Bardzo to praktyczne, jeśli człowiek zabłądzi w środku nocy.
Tak oto miałem w życiu mnóstwo kontaktów z mnóstwem poważnych ludzi. Zebrałem sporo doświadczeń wśród dorosłych. Obserwowałem ich naprawdę z bliska. To niespecjalnie poprawiło moje zdanie o nich.
Kiedy trafiałem wśród nich na kogoś, kto wydawał się w miarę bystry, przeprowadzałem na nim doświadczenie ze swoim rysunkiem numer 1, który zachowałem od dzieciństwa. Chciałem wiedzieć, czy ten ktoś rzeczywiście coś rozumie. Jednak za każdym razem odpowiedź brzmiała: „To jest kapelusz”. Więc nie wspominałem już o wężach boa ani o dżungli, ani o gwiazdach.
Dostosowywałem się do poziomu tego dorosłego. Mówiłem z nim o brydżu, o golfie, o polityce i krawatach. A dorosły był bardzo zadowolony, że poznał tak rozsądnego człowieka.
Żyłem samotnie, nie mając nikogo, z kim mógłbym prowadzić prawdziwe rozmowy, aż do czasu gdy sześć lat temu zdarzyła mi się nad Saharą awaria. Coś się zepsuło w silniku. Ponieważ nie było przy mnie mechanika ani pasażerów, zamierzałem sam podjąć się trudnej naprawy. Była to dla mnie kwestia życia lub śmierci, bo wody pitnej starczyłoby mi zaledwie na osiem dni.
Pierwszego wieczoru usnąłem na piasku, oddalony o tysiąc mil od siedzib ludzkich. Byłem bardziej samotny niż rozbitek na tratwie pośrodku oceanu. Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy o świcie obudził mnie dziwny głosik. Ten głosik mówił:
— Proszę, narysuj mi baranka!
— Co?
— Narysuj mi baranka...
Zerwałem się, jakby piorun we mnie strzelił. Przetarłem oczy. Rozejrzałem się. I zobaczyłem zupełnie niezwykłego człowieczka, który przyglądał mi się z powagą. Oto najlepszy z jego portretów, jaki udało mi się później zrobić.
Oczywiście mój rysunek jest znacznie brzydszy od modela. To nie moja wina. W wieku lat sześciu dorośli zniechęcili mnie do kariery malarskiej, więc nie nauczyłem się rysować niczego poza zamkniętymi i otwartymi wężami boa.
Wpatrywałem się więc w tę zjawę okrągłymi ze zdziwienia oczami.
Nie zapominajcie, że od zamieszkałych terenów dzieliło mnie tysiąc mil. Tymczasem ten chłopczyk nie wydawał się zagubiony ani też nie umierał ze zmęczenia, głodu, pragnienia czy ze strachu. W niczym nie przypominał dziecka, które zabłąkało się na pustyni, tysiąc mil od zamieszkałych terenów. Kiedy wreszcie zdołałem wydobyć z siebie głos, powiedziałem:
— Ale... co ty tutaj robisz?
A on powtórzył powoli, jakby chodziło o bardzo poważną sprawę:
— Proszę, narysuj mi baranka...
Kiedy zdumienie cię obezwładnia, nie masz śmiałości się sprzeciwić. Choć zdało mi się to absurdalne — biorąc pod uwagę, że byłem o tysiąc mil od siedzib ludzkich i w niebezpieczeństwie śmierci — wyjąłem z kieszeni kartkę i wieczne pióro. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że uczyłem się głównie geografii, historii, rachunków i gramatyki, i powiedziałem chłopczykowi (trochę opryskliwie), że nie umiem rysować. Odparł:
— Nic nie szkodzi. Narysuj mi baranka.
Jako że nigdy wcześniej nie rysowałem baranka, odtworzyłem dla niego jeden z dwóch zaledwie rysunków, do których byłem zdolny. Ten z zamkniętym boa. Byłem zaskoczony, słysząc odpowiedź chłopczyka:
— Nie! Nie! Nie chcę słonia w wężu boa. Boa jest bardzo niebezpieczny, a słoń nieporęczny. U mnie jest mało miejsca. Potrzebny mi baranek. Narysuj mi baranka.
No to narysowałem.
Spojrzał uważnie i powiedział:
— Nie! Ten jest już bardzo chory. Zrób innego.
Narysowałem.
Mój przyjaciel uśmiechnął się uprzejmie, z pobłażaniem:
— Sam widzisz... to nie jest baranek, to baran. Ma rogi...
Ponownie przerobiłem rysunek, ale został odrzucony podobnie jak poprzednie.
— Ten jest za stary. Chcę baranka, który będzie długo żył.
Wtedy, zniecierpliwiony, bo chciałem jak najszybciej przystąpić do demontażu silnika, nabazgrałem ten rysunek. Powiedziałem:
— To jest skrzynka. Baranek, o jakiego ci chodzi, znajduje się w środku.
Mocno się zdziwiłem na widok rozjaśnionej twarzy mojego młodego krytyka:
— Właśnie takiego chciałem! Czy twoim zdaniem ten baranek potrzebuje dużo trawy?
— Dlaczego?
— Dlatego, że u mnie jest tak mało miejsca...
— Na pewno wystarczająco. Dałem ci malutkiego baranka.
Przechylił głowę nad rysunkiem.
— Nie jest znowu taki malutki... Popatrz! Zasnął...
Tak oto poznałem Małego Księcia.
Długo mi zajęło, zanim zrozumiałem, skąd pochodzi. Mały Książę zadawał mi wiele pytań, lecz moich jakby w ogóle nie słyszał. Dopiero rzucane mimochodem słówka stopniowo ujawniły mi wszystko. Kiedy na przykład zobaczył po raz pierwszy mój samolot (nie narysuję swojego samolotu, taki rysunek byłby dla mnie o wiele za skomplikowany), zapytał:
— Co to za rzecz?
— To nie jest rzecz. To lata. To jest samolot. Mój samolot.
Czułem się dumny, mogąc mu powiedzieć, że latam. Zawołał:
— Jak to! Spadłeś z nieba?
— Tak — odparłem skromnie.
— Ach, to zabawne...
I Mały Książę wybuchnął uroczym śmiechem, który mocno mnie zirytował. Chciałbym, żeby moje nieszczęścia traktowano poważnie. Po chwili dodał:
— A więc ty też pochodzisz z nieba! Z jakiej planety?
Wtedy coś mi zaświtało w związku z tajemnicą jego obecności i spytałem go znienacka:
— To znaczy, że ty pochodzisz z innej planety?
Ale mi nie odpowiedział. Kiwał powoli głową, patrząc na mój samolot.
— To prawda, że w czymś takim nie mogłeś przybyć z daleka...
I pogrążył się w długich rozmyślaniach. Potem wyjął z kieszeni mojego baranka i zaczął kontemplować swój skarb.