Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mały Książę - książka Antoine’a de Saint-Exupéry została przetłumaczona na ponad 270 języków i należy do klasyki literatury światowej.
Książka opowiada o dorastaniu do wiernej miłości, do prawdziwej przyjaźni i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Za postacią głównego bohatera skrył się sam autor. Spotkanie Małego Księcia z pilotem jest rozmową pisarza z samym sobą powrotem do tematów, które zawsze dla niego były istotne.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
I
Kiedy miałem sześć lat, zobaczyłem raz w pewnej książce zdumiewający obrazek. Książka była o dżungli i nazywała się Opowieści prawdziwe. Obrazek przedstawiał węża boa, jak połyka jakiegoś zwierzaka. Wyglądało to tak, jak na tym rysunku:
W książce była mowa o tym, że „węże boa pochłaniają swoją ofiarę w całości, nie miażdżąc jej zębami. Nie mogą się potem ruszać i przesypiają sześć miesięcy, póki jej nie strawią”.
Wiele wówczas rozmyślałem o przygodach w dżungli i udało mi się nawet namalować kredką mój pierwszy rysunek. Mój rysunek numer 1 wyglądał tak:
Pokazałem moje dzieło dorosłym i spytałem, czy się go boją. Odpowiedzieli mi: „A czegóż tu się bać – kapelusza?”
Mój rysunek nie przedstawiał kapelusza. Przedstawiłem węża boa, gdy trawi słonia. Więc aby dorośli mogli zrozumieć, narysowałem węża boa od środka. Trzeba im zawsze wszystko tłumaczyć. Mój rysunek numer 2 był taki:
Dorośli mi poradzili, abym dał sobie spokój z rysowaniem węży boa, czy to otwartych, czy zamkniętych, a żebym lepiej się zajął geografią, historią, rachunkami i gramatyką. A zatem w wieku sześciu lat poniechałem widoków na świetną karierę malarską. Zniechęciłem się brakiem uznania dla mojego rysunku numer 1 i dla mojego rysunku numer 2. Dorośli sami niczego nie potrafią zrozumieć, a dla dzieci to męczące, kiedy ciągle i wciąż muszą im wszystko tłumaczyć.
Musiałem więc obrać sobie inny zawód i nauczyłem się pilotować samoloty. Obleciałem niemal cały świat. A nauka geografii istotnie bardzo mi się przydała. Na pierwszy rzut oka umiałem odróżnić Chiny od Arizony. To bardzo potrzebne, kiedy się człowiek gdzieś zabłąka nocą.
Spotkałem także w moim życiu mnóstwo ludzi poważnych. Wiele się obracałem wśród dorosłych. Przyjrzałem się im całkiem dobrze. Nie zmieniło to na lepsze mojego zdania o nich.
Kiedy spotykałem kogoś, kto mi się wydawał nieco bardziej rozgarnięty, wypróbowywałem go za pomocą mojego rysunku numer 1, który przechowałem z dawnych lat. Chciałem wiedzieć, czy naprawdę potrafi coś zrozumieć. Ale zawsze słyszałem odpowiedź: „To kapelusz”. Więc nie mówiłem z nim ani o wężach boa, ani o puszczach nietkniętych ludzką stopą, ani o gwiazdach. Dostosowywałem się do jego poziomu. Mówiłem z nim o brydżu, o golfie, o polityce i o krawatach. A dorosły był uszczęśliwiony, że udało mu się poznać tak rozsądnego człowieka.
II
A zatem żyłem sobie sam, nie mając nikogo, z kim bym mógł od serca pogadać, aż do czasu, kiedy sześć lat temu wśród piasków Sahary popsuł się mój samolot. Coś tam pękło w silniku. A że nie miałem obok siebie ani mechanika, ani pasażerów, zabrałem się sam do trudnej naprawy. Była to dla mnie sprawa życia lub śmierci. Wody do picia miałem tylko na osiem dni.
Kiedy nadszedł wieczór, zasnąłem na piasku o tysiąc mil od jakiejkolwiek ludzkiej siedziby. Byłem bardziej samotny niż rozbitek na tratwie pośród oceanu. Można zatem sobie wyobrazić, jak byłem zdziwiony, kiedy o świcie obudził mnie dziwny głosik:
– Proszę cię, narysuj mi baranka!
– Co takiego?
– Narysuj mi baranka…
Jak rażony gromem, skoczyłem na równe nogi. Przetarłem oczy. Rozejrzałem się. I zobaczyłem niezwykłego chłopczyka, który uważnie mi się przyglądał. Oto jego podobizna, jaką udało mi się później wykonać. Ale mój rysunek jest z całą pewnością mniej wdzięczny niż postać, którą przedstawia. To nie moja wina. Dorośli zniechęcili mnie już jako sześciolatka do kariery malarskiej i nie nauczyłem się rysować nic innego, jak tylko węże boa zamknięte i węże boa otwarte.
Przyglądałem się temu zjawisku oczami okrągłymi ze zdumienia. Proszę pamiętać, że było to o tysiąc mil od ludzkich siedzib. Mój chłopczyk nie wydawał się jednak ani zabłąkany, ani padający ze znużenia, ani umierający z głodu, ani konający z pragnienia, ani śmiertelnie przerażony. Nie wyglądał bynajmniej na dziecko zabłąkane na pustyni o tysiąc mil od ludzkich siedzib.
Kiedy wreszcie mogłem z siebie wydusić słowo, powiedziałem do niego:
– Ależ… A co ty tu robisz?
A wtedy on powtórzył spokojnie, jakby to była bardzo ważna sprawa:
– Proszę… narysuj mi baranka.
Kiedy tajemniczy nakaz podziała zbyt mocno, nie sposób mu się oprzeć. Choć wydało mi się to całkiem niedorzeczne, tu, o tysiąc mil od ludzkich siedzib i pod grozą śmierci, wyciągnąłem z kieszeni kawałek papieru i długopis. Ale wtedy przypomniałem sobie, że uczyłem się przede wszystkim geografii, historii, rachunków i gramatyki, i powiedziałem chłopczykowi (nieco burkliwie), że nie umiem rysować. Odpowiedział:
– Nic nie szkodzi. Narysuj mi baranka.
Oto jego najlepsza podobizna, jaką udało mi się później wykonać
Ponieważ nigdy nie rysowałem baranka, odtworzyłem dla niego jeden z dwóch tylko rysunków, które umiałem wykonać. Ten, na którym wąż boa jest zamknięty. I zdumiałem się słysząc, jak chłopczyk na to odpowiada:
– Nie, nie! Ja nie chcę słonia w wężu boa. Boa jest niebezpieczny, a słoń zajmuje za dużo miejsca. U mnie, tam gdzie mieszkam, wszystko jest całkiem malutkie. Potrzebny mi baranek. Narysuj mi baranka.
Więc narysowałem.
Przyjrzał mu się uważnie, potem powiedział:
– Nie! On jest bardzo chory. Zrób mi innego.
Narysowałem.
Mój przyjaciel uśmiechnął się z uprzejmym pobłażaniem.
– No, widzisz… to nie jest baranek, to całkiem dorosły baran. On ma rogi.
Zrobiłem więc jeszcze jeden rysunek. Ale i ten nie znalazł uznania, jak poprzednie.
– Ten jest za stary. A ja chcę baranka, który będzie długo żył.
Wtedy, już zniecierpliwiony, bo spieszno mi było zabrać się do rozebrania mojego silnika, nabazgrałem coś takiego:
I wyjaśniłem:
– To jest skrzynka. Baranek, właśnie taki, jakiego chcesz, jest w środku.
Jakżeż się zdziwiłem, widząc rozpromienioną twarzyczkę mojego młodego krytyka!
– Takiego właśnie chciałem! A jak myślisz, czy ten baranek potrzebuje dużo trawy?
– Dlaczego pytasz?
– Bo u mnie wszystko jest takie malutkie…
– Na pewno dla niego wystarczy. Dałem ci całkiem maleńkiego baranka.
Pochylił głowę nad rysunkiem.
– No, nie takiego znów maleńkiego… Cicho! Zasnął…
I w taki sposób zawarłem znajomość z Małym Księciem.
III
Potrzebowałem wiele czasu, by dociec, skąd się tu wziął. Mały Książę, który sam zadawał mi wiele pytań, moich jakby nie chciał słuchać. Dopiero pomału, na podstawie rzucanych mimochodem słów, sprawa się wyjaśniła. A zatem, kiedy spostrzegł mój samolot (samolotu nie narysuję, to dla mnie zbyt trudne), spytał:
– Co to jest, ta rzecz tutaj?
– To nie jest rzecz. To lata. To jest samolot. To mój samolot.
Z dumą powiadomiłem go, że latam. Wtedy wykrzyknął:
– Co, spadłeś z nieba?!
– Tak – odparłem skromnie.
– To śmieszne…
I Mały Książę ślicznie się roześmiał, co mnie rozzłościło. Chcę, żeby traktowano poważnie moje niepowodzenia. Potem dorzucił:
– A więc ty także pojawiasz się z nieba! Z której planety pochodzisz?
Rozświetliło mi to nieco zagadkę jego tu obecności, zapytałem go z nagła:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki