Mały książę - Antoine de Saint-Exupéry - ebook + audiobook

Mały książę audiobook

Antoine de Saint-Exupery

4,5

Opis

Mały Książę - książka Antoine’a de Saint-Exupéry została przetłumaczona na ponad 270 języków i należy do klasyki literatury światowej.

Książka opowiada o dorastaniu do wiernej miłości, do prawdziwej przyjaźni i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Za postacią głównego bohatera skrył się sam autor. Spotkanie Małego Księcia z pilotem jest rozmową pisarza z samym sobą powrotem do tematów, które zawsze dla niego były istotne.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 39 min

Lektor: Fundacja Nowoczesna Polska
Oceny
4,5 (192 oceny)
151
15
11
5
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asiagrycza

Nie oderwiesz się od lektury

Madra i wzdruszająca
00
KatJ94

Całkiem niezła

W różnym momencie życia, w którym czyta się tę książkę można ją odbierać w inny sposób. Z jednej strony oczywistości, których ludzie w codziennym pędzie nie zauważają, ale z drugiej strony wnioskiem z tej książki jest to, że tylko dzieci potrafią zrozumieć świat. Otóż nie. Bycie samotnym wśród ludzi? Tak, zdarza się, ale trzeba z tym walczyć. Bycie zapracowanym tak, że nie dostrzega się tego co niewidoczne i najważniejsze? Tak, zdarza się, ale trzeba z tym walczyć. Te prawdy nie wyparowują wraz z odrywaniem kartek w kalendarzu, one znikają, bo życie polega na walce o dobro w swoim sercu. Nie jestem targetem tej książki i nie byłam też 15 lat temu, gdy czytałam ją po raz pierwszy.
00

Popularność




Roz­dział I

I

Kiedy mia­łem sześć lat, zoba­czy­łem raz w pew­nej książce zdu­mie­wa­jący obra­zek. Książka była o dżun­gli i nazy­wała się Opo­wie­ści praw­dziwe. Obra­zek przed­sta­wiał węża boa, jak połyka jakie­goś zwie­rzaka. Wyglą­dało to tak, jak na tym rysunku:

W książce była mowa o tym, że „węże boa pochła­niają swoją ofiarę w cało­ści, nie miaż­dżąc jej zębami. Nie mogą się potem ruszać i prze­sy­piają sześć mie­sięcy, póki jej nie stra­wią”.

Wiele wów­czas roz­my­śla­łem o przy­go­dach w dżun­gli i udało mi się nawet nama­lo­wać kredką mój pierw­szy rysu­nek. Mój rysu­nek numer 1 wyglą­dał tak:

Poka­za­łem moje dzieło doro­słym i spy­ta­łem, czy się go boją. Odpo­wie­dzieli mi: „A cze­góż tu się bać – kape­lu­sza?”

Mój rysu­nek nie przed­sta­wiał kape­lu­sza. Przed­sta­wi­łem węża boa, gdy trawi sło­nia. Więc aby doro­śli mogli zro­zu­mieć, nary­so­wa­łem węża boa od środka. Trzeba im zawsze wszystko tłu­ma­czyć. Mój rysu­nek numer 2 był taki:

Doro­śli mi pora­dzili, abym dał sobie spo­kój z ryso­wa­niem węży boa, czy to otwar­tych, czy zamknię­tych, a żebym lepiej się zajął geo­gra­fią, histo­rią, rachun­kami i gra­ma­tyką. A zatem w wieku sze­ściu lat ponie­cha­łem wido­ków na świetną karierę malar­ską. Znie­chę­ci­łem się bra­kiem uzna­nia dla mojego rysunku numer 1 i dla mojego rysunku numer 2. Doro­śli sami niczego nie potra­fią zro­zu­mieć, a dla dzieci to męczące, kiedy cią­gle i wciąż muszą im wszystko tłu­ma­czyć.

Musia­łem więc obrać sobie inny zawód i nauczy­łem się pilo­to­wać samo­loty. Oble­cia­łem nie­mal cały świat. A nauka geo­gra­fii istot­nie bar­dzo mi się przy­dała. Na pierw­szy rzut oka umia­łem odróż­nić Chiny od Ari­zony. To bar­dzo potrzebne, kiedy się czło­wiek gdzieś zabłąka nocą.

Spo­tka­łem także w moim życiu mnó­stwo ludzi poważ­nych. Wiele się obra­ca­łem wśród doro­słych. Przyj­rza­łem się im cał­kiem dobrze. Nie zmie­niło to na lep­sze mojego zda­nia o nich.

Kiedy spo­ty­ka­łem kogoś, kto mi się wyda­wał nieco bar­dziej roz­gar­nięty, wypró­bo­wy­wa­łem go za pomocą mojego rysunku numer 1, który prze­cho­wa­łem z daw­nych lat. Chcia­łem wie­dzieć, czy naprawdę potrafi coś zro­zu­mieć. Ale zawsze sły­sza­łem odpo­wiedź: „To kape­lusz”. Więc nie mówi­łem z nim ani o wężach boa, ani o pusz­czach nie­tknię­tych ludzką stopą, ani o gwiaz­dach. Dosto­so­wy­wa­łem się do jego poziomu. Mówi­łem z nim o bry­dżu, o gol­fie, o poli­tyce i o kra­wa­tach. A doro­sły był uszczę­śli­wiony, że udało mu się poznać tak roz­sąd­nego czło­wieka.

Roz­dział II

II

A zatem żyłem sobie sam, nie mając nikogo, z kim bym mógł od serca poga­dać, aż do czasu, kiedy sześć lat temu wśród pia­sków Sahary popsuł się mój samo­lot. Coś tam pękło w sil­niku. A że nie mia­łem obok sie­bie ani mecha­nika, ani pasa­że­rów, zabra­łem się sam do trud­nej naprawy. Była to dla mnie sprawa życia lub śmierci. Wody do picia mia­łem tylko na osiem dni.

Kiedy nad­szedł wie­czór, zasną­łem na pia­sku o tysiąc mil od jakiej­kol­wiek ludz­kiej sie­dziby. Byłem bar­dziej samotny niż roz­bi­tek na tra­twie pośród oce­anu. Można zatem sobie wyobra­zić, jak byłem zdzi­wiony, kiedy o świ­cie obu­dził mnie dziwny gło­sik:

– Pro­szę cię, nary­suj mi baranka!

– Co takiego?

– Nary­suj mi baranka…

Jak rażony gro­mem, sko­czy­łem na równe nogi. Prze­tar­łem oczy. Rozej­rza­łem się. I zoba­czy­łem nie­zwy­kłego chłop­czyka, który uważ­nie mi się przy­glą­dał. Oto jego podo­bi­zna, jaką udało mi się póź­niej wyko­nać. Ale mój rysu­nek jest z całą pew­no­ścią mniej wdzięczny niż postać, którą przed­sta­wia. To nie moja wina. Doro­śli znie­chę­cili mnie już jako sze­ścio­latka do kariery malar­skiej i nie nauczy­łem się ryso­wać nic innego, jak tylko węże boa zamknięte i węże boa otwarte.

Przy­glą­da­łem się temu zja­wi­sku oczami okrą­głymi ze zdu­mie­nia. Pro­szę pamię­tać, że było to o tysiąc mil od ludz­kich sie­dzib. Mój chłop­czyk nie wyda­wał się jed­nak ani zabłą­kany, ani pada­jący ze znu­że­nia, ani umie­ra­jący z głodu, ani kona­jący z pra­gnie­nia, ani śmier­tel­nie prze­ra­żony. Nie wyglą­dał by­naj­mniej na dziecko zabłą­kane na pustyni o tysiąc mil od ludz­kich sie­dzib.

Kiedy wresz­cie mogłem z sie­bie wydu­sić słowo, powie­dzia­łem do niego:

– Ależ… A co ty tu robisz?

A wtedy on powtó­rzył spo­koj­nie, jakby to była bar­dzo ważna sprawa:

– Pro­szę… nary­suj mi baranka.

Kiedy tajem­ni­czy nakaz podziała zbyt mocno, nie spo­sób mu się oprzeć. Choć wydało mi się to cał­kiem nie­do­rzeczne, tu, o tysiąc mil od ludz­kich sie­dzib i pod grozą śmierci, wycią­gną­łem z kie­szeni kawa­łek papieru i dłu­go­pis. Ale wtedy przy­po­mnia­łem sobie, że uczy­łem się przede wszyst­kim geo­gra­fii, histo­rii, rachun­ków i gra­ma­tyki, i powie­dzia­łem chłop­czy­kowi (nieco bur­kli­wie), że nie umiem ryso­wać. Odpo­wie­dział:

– Nic nie szko­dzi. Nary­suj mi baranka.

Oto jego naj­lep­sza podo­bi­zna, jaką udało mi się póź­niej wyko­nać

Ponie­waż ni­gdy nie ryso­wa­łem baranka, odtwo­rzy­łem dla niego jeden z dwóch tylko rysun­ków, które umia­łem wyko­nać. Ten, na któ­rym wąż boa jest zamknięty. I zdumia­łem się sły­sząc, jak chłop­czyk na to odpo­wiada:

– Nie, nie! Ja nie chcę sło­nia w wężu boa. Boa jest nie­bez­pieczny, a słoń zaj­muje za dużo miej­sca. U mnie, tam gdzie miesz­kam, wszystko jest cał­kiem malut­kie. Potrzebny mi bara­nek. Nary­suj mi baranka.

Więc nary­so­wa­łem.

Przyj­rzał mu się uważ­nie, potem powie­dział:

– Nie! On jest bar­dzo chory. Zrób mi innego.

Nary­so­wa­łem.

Mój przy­ja­ciel uśmiech­nął się z uprzej­mym pobła­ża­niem.

– No, widzisz… to nie jest bara­nek, to cał­kiem doro­sły baran. On ma rogi.

Zro­bi­łem więc jesz­cze jeden rysu­nek. Ale i ten nie zna­lazł uzna­nia, jak poprzed­nie.

– Ten jest za stary. A ja chcę baranka, który będzie długo żył.

Wtedy, już znie­cier­pli­wiony, bo spieszno mi było zabrać się do roze­bra­nia mojego sil­nika, naba­zgra­łem coś takiego:

I wyja­śni­łem:

– To jest skrzynka. Bara­nek, wła­śnie taki, jakiego chcesz, jest w środku.

Jak­żeż się zdzi­wi­łem, widząc roz­pro­mie­nioną twa­rzyczkę mojego mło­dego kry­tyka!

– Takiego wła­śnie chcia­łem! A jak myślisz, czy ten bara­nek potrze­buje dużo trawy?

– Dla­czego pytasz?

– Bo u mnie wszystko jest takie malut­kie…

– Na pewno dla niego wystar­czy. Dałem ci cał­kiem maleń­kiego baranka.

Pochy­lił głowę nad rysun­kiem.

– No, nie takiego znów maleń­kiego… Cicho! Zasnął…

I w taki spo­sób zawar­łem zna­jo­mość z Małym Księ­ciem.

Roz­dział III

III

Potrze­bo­wa­łem wiele czasu, by dociec, skąd się tu wziął. Mały Książę, który sam zada­wał mi wiele pytań, moich jakby nie chciał słu­chać. Dopiero pomału, na pod­sta­wie rzu­ca­nych mimo­cho­dem słów, sprawa się wyja­śniła. A zatem, kiedy spo­strzegł mój samo­lot (samo­lotu nie nary­suję, to dla mnie zbyt trudne), spy­tał:

– Co to jest, ta rzecz tutaj?

– To nie jest rzecz. To lata. To jest samo­lot. To mój samo­lot.

Z dumą powia­do­mi­łem go, że latam. Wtedy wykrzyk­nął:

– Co, spa­dłeś z nieba?!

– Tak – odpar­łem skrom­nie.

– To śmieszne…

I Mały Książę ślicz­nie się roze­śmiał, co mnie roz­zło­ściło. Chcę, żeby trak­to­wano poważ­nie moje nie­po­wo­dze­nia. Potem dorzu­cił:

– A więc ty także poja­wiasz się z nieba! Z któ­rej pla­nety pocho­dzisz?

Roz­świe­tliło mi to nieco zagadkę jego tu obec­no­ści, zapy­ta­łem go z nagła:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki