Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niebezpieczny, nieobliczalny, zepsuty. Jest jej mroczną pokusą i siłą, która ją zniszczy.
Pewna fatalna noc zapoczątkowała ciąg zdarzeń, od których nie było już odwrotu. Beat nie zamierzała dać się porwać tym niebiańskim oczom ani iście diabelskiemu uśmiechowi. O tak, doskonale wiedziała, kim był. Wszyscy wiedzieli. Ale to niczego nie zmieniało. Nie można uratować kogoś, kto nie chce być uratowany. Nie sposób wyciągnąć go z wód oceanu, jeśli sam przypiął się do kotwicy. Jej kotwicą okazała się maniakalna miłość, a sznur, którym się do niej przywiązała, spleciony był z tekstów piosenek Aerona Romanova-Reeda, znanego również jako Manik.
Amo Jones. To nazwisko to ostrzeżenie czy obietnica? Manik jest jednym i drugim. Mistrzyni dark romance ponownie zaprasza do mrocznego, perwersyjnego świata swoich powieści. Strzeżcie się, tam nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dziewczynom, które nigdy nie zwracały uwagi na księcia z bajki… gdyż potwór spod łóżka robił językiem to,
Kraty zlewają się ze sobą w mrocznych falach rozpaczy, stanowiąc wyraźny kontrast z dachem. Leżę na obcierającej mi skórę zimnej, betonowej, wilgotnej od uryny podłodze. Zaciskam powieki i liczę do trzech.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Otwieram oczy, lecz nadal tu jestem. Tak jakby. Wszystko wydaje się wypaczone, dziwne, niemniej ten koszmar nadal trwa. Koszmar, z którego nigdy się nie obudzę. Wbijam wzrok w swoje nogi, swoje bardzo rzeczywiste nogi, które nie mogą być przecież wytworem podświadomej części mojego mózgu.
Wszystko jest prawdziwe. Tak cholernie prawdziwe.
– Kim jesteś, Beatrice…? – pyta ktoś z kąta pomieszczenia.
Głos jest głęboki i skądś go znam. Czuję bolesne pulsowanie za oczami, a po skroniach spływa mi pot.
Odwracam głowę w stronę, skąd dochodzi, rozpaczliwie pragnąc zobaczyć, do kogo należy.
Gdzie ja, u licha, jestem?
Czemu mój mózg okrywa mgła?
– Co? – Próbuję się podeprzeć na łokciach, ale od razu ponownie upadam. Co to było? Kot? Troje drzwi? Troje okien? Nie. W celi nie ma okien. Wszystko jest zniekształcone przez manipulację.
Ciężkie kroki rozbrzmiały bliżej i przez chwilę miałam wrażenie, że zagłuszają bicie mojego serca.
– Pytałem, kim jesteś, Beatrice?
– A kim ty jesteś? – ripostuję, przechyliwszy głowę. Próbuję cokolwiek zobaczyć. – Nafaszerowałeś mnie czymś? – pytam skonsternowana tym, że przez chwilę widzę, a potem pojawia się czerń. I tak na zmianę.
– Przykro mi, Mała, ale odkąd wyszły na jaw te nowe rewelacje…
Poznałam ten głos. Teraz, kiedy dochodzi z bliższej odległości, a mojego mózgu nie spowija już aż tak gęsta mgła, wiem, do kogo należy.
Aeron.
Kuca obok mojego łóżka, ale ja się odsuwam i zaciskam powieki. Nie chcę go widzieć. Nie chcę go czuć. Sądziłam, że od niego uciekłam, na tyle daleko, aby mnie nie dogonił…
– Nie jesteś już czymś, co muszę zachować przy życiu. Teraz jesteś czymś, co muszę zabić i zakopać, tak jak powinienem był to zrobić dawno temu.
Kim jestem?
Hit ‘Em Up – 2Pac
Kiedy byłam mała, mój dziadek, którego nazywałam Papi, tak do mnie mówił: „Bea, jesteś zupełnie jak twoja Nona. Masz w sobie ogromną wolę walki. Mała złośnica. I pamiętaj, nie liczy się to, jak duży jest pies, ale ile w jego ciele drzemie woli walki. Wszyscy mamy w sobie zło i dobro, Bea, i dbaj o to, by karmić to, co należy”.
W liceum i podczas studiów miałam te słowa wyryte w pamięci. Kiedy ktoś się mnie czepiał, nakazywałam sobie „karmić odpowiedni ogień” – aż w końcu złamałam Jacksonowi Petersonowi nos za to, że chwycił za tyłek moją wtedy najlepszą przyjaciółkę. Jasne, zostałam za to zawieszona. A co na swoje usprawiedliwienie miał ten złamas? To, że ta dziewczyna była ubrana w krótką spódniczkę, a więc w oczywisty sposób domagała się uwagi.
Sporo było krzyku, ale to nie ona krzyczała. Sporo krwi i złamanych kości i lekko się martwiłam, jak Papi zareaguje na to, co zrobiłam. On jednak zabrał mnie do lokalnego bistra na czekoladowego shake’a i uścisnął mi dłoń. „Dobrze się zachowałaś, dzieciaku. To musiał być niezły prawy sierpowy. To też odziedziczyłaś po Nonie”. Według niego wszystko miałam po niej. Kilka lat później, w dniu ukończenia przeze mnie studiów, Papi umarł. Rankiem poszłam go obudzić, kiedy jednak dotknęłam jego zimnego, zesztywniałego ramienia, od razu wiedziałam.
Pierwsza faza: dlaczego on się nie budzi?
Druga: poważnie, Papi, obudź się.
Trzecia: Papi?
Czwarta: głuchy odgłos pękającego mi serca.
Papi był moim światem. Nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam, i wyposażył we wszystkie fundamentalne wartości, według których obecnie żyję. Pogrzeb był krótki i smutny. Oprócz pracowników cmentarza i duchownego udział w nim wzięłam tylko ja. Właściwie to najpewniej będzie mnie straszył po nocach za to, że twierdzę, iż to on uczynił mnie osobą, którą jestem teraz. Dlaczego? Ano dlatego, że z tych fundamentalnych wartości nie zostało zupełnie nic.
Obracam butelkę grey goose do góry dnem i nalewam shota do jednego ze stojących na barze kieliszków.
– Dwadzieścia jeden? – Z szerokim uśmiechem rozlewam wódkę do kolejnych kieliszków.
Młody chłopak kiwa głową. Uśmiecha się. Jest uroczy i reprezentuje typ „nadal mieszkam u mamy, nakarm mnie, a potem przeleć”. Innymi słowy, nie mój typ.
– To moje urodziny!
– Właśnie widzę. – Wskazuję na kieliszki, po czym zakręcam butelkę i odstawiam ją na półkę.
Patrzę, jak powoli odchyla głowę i opróżnia je jeden po drugim. Kiedy po dwunastym rusza biegiem w stronę ubikacji, mój współlokator Kyle wyciąga do mnie rękę.
– Wyskakuj z kasy, Beat. Wiesz, że wygrałem.
Przewróciwszy oczami, z tylnej kieszeni spodni wyjmuję pięćdziesiątkę. Wciskam mu banknot w dłoń i mrużę oczy.
– Wiesz, że branie kasy od damy jest niegodne dżentelmena!
Ze śmiechem odchyla głowę.
– Ani ze mnie dżentelmen, ani z ciebie dama, kotku.
Pokazuję mu środkowy palec i Kyle wycofuje się na zaplecze. Poznaliśmy się mniej więcej cztery miesiące temu, kiedy przeprowadziłam się tutaj z Pensylwanii. Po tym, jak przed ponad rokiem umarł Papi, nie byłam w stanie dłużej tam mieszkać. Spakowałam się, zamknęłam dom na cztery spusty i wyjechałam. Na moim koncie leży nietknięta odziedziczona po nim kasa. Po spłacie hipoteki zostały mi osiemdziesiąt trzy tysiące siedemset sześćdziesiąt dziewięć dolarów i tyle właśnie mam na koncie. Pochodzę z Australii, kiedy jednak moi rodzice zginęli w pożarze domu, do siebie wzięli mnie Papi i Nona, którzy zawsze mieszkali w Stanach. Tak więc odkąd skończyłam osiem lat, żyję w krainie wolności. Niektórzy twierdzą, że nadal mówię z australijskim akcentem, ale mnie się wydaje, że po prostu biorą za dużo kwasu. Od roku wędruję od miasteczka do miasteczka, nigdzie nie zagrzewając miejsca. Nie mam pewności, czego szukam, kiedy to jednak znajdę, od razu będę wiedziała, że to jest TO.
Po pracy wracamy do domu, gdzie oglądamy najnowszego Wentwortha.
– Wiesz, powinniśmy tak robić w każdy wieczór. – Kyle puszcza do mnie oko.
Kręcę głową.
– Nie ma mowy. – Wbijam łyżeczkę w lody. – W przeciwieństwie do ciebie tyję od samego wąchania cukru.
Klepie się ze śmiechem po umięśnionym brzuchu.
– Dlatego ja trenuję, młoda!
Wstaje z sofy i bierze ode mnie talerzyk. Podkulam nogi i obserwuję, jak Kyle niespiesznym krokiem przechodzi do kuchni i wstawia talerze do zlewu. Muszę przyznać, że przyjemnie się na niego patrzy i choć mamy surową zasadę zabraniającą nam sypiania ze sobą, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie przemknęło mi to nigdy przez myśl. Włosy w kolorze ciemnego blondu, opalenizna i brązowe oczy. Jest piękny.
Naprawdę muszę się z kimś bzyknąć, zanim popełnię ogromny błąd.
Wstaję z sofy i skradam się na górę do swojego pokoju. Kładę się na wielkim łóżku. O tej porze na ogół nie mogę już sobie znaleźć miejsca i aż mnie korci, aby jechać do kolejnego miasta, ale sama nie wiem. W sumie podoba mi się Nowy Orlean.
Mothaphukin g – Eazy-E
Rzucam notatnik na stół, ściągam czapkę z daszkiem i też nią ciskam.
– Co, nadal blokada? – pyta Lenny, nie przerywając żucia gumy.
Zaciskam szczęki.
– Coś w tym rodzaju.
– Stary, wyluzuj. Wena wróci.
Znamy się z Lennym od lat. To on był tym wkurzającym nerdem, który w liceum łaził za mną krok w krok. Przez cały miesiąc próbowałem się go pozbyć, ciągle jednak wracał. Nie zniżyłem się nigdy do tego, aby dręczyć tego małego sukinsyna – prawdę mówiąc, ludzie szybko się przekonali, że jeśli zbliżają się do Lenny’ego, to zbliżają się także do mnie. A tego akurat nikt nie chciał. Może powinienem był go prześladować, może to okazałoby się bardziej skuteczne. Tak czy inaczej teraz to mój najlepszy przyjaciel i wcale już nie jest takim kurduplem.
Z frustracją przejeżdżam ręką po brodzie.
– Nie o to chodzi.
Lenny chichocze i się nachyla. Patrzę, jak bierze do ręki zrolowany banknot i przykłada go do dziurki w nosie. Wciąga kreskę koki, po czym ociera nos i opiera się wygodnie na sofie. Siedzimy w studiu po raz piąty w tym tygodniu – i strzelamy ślepakami.
– Może powinieneś wybrać się razem ze starym na jedną z jego… robót… i czerpać z niej inspirację.
Prycham.
– Taa, ten album ma być inny od poprzedniego. Ale gdybym rzeczywiście miał chęć na jeszcze jedną psychopatyczną, lirycznie porąbaną płytę, to krwawa jatka ze staruszkiem byłaby jak najbardziej wskazana.
Vladimir Pakhan Romanov, czyli mój tata. Osławiony boss rosyjskiej mafii. Wychowany przez słynnego ojca chrzestnego bratwy w Stanach Zjednoczonych nie był znany komuś o mojej pozycji (sława i cały ten shit), dla mnie jednak był po prostu tatą. Nawet nakręcono o nim film dokumentalny. Dla systemu jest fascynujący, jest kimś niezbędnym do zabawiania szerokiej widowni. Tata to czwarte pokolenie. Dlatego w czasie kiedy nie wypluwam z siebie rymów, pochłonięty jestem czymś, co można nazwać zajęciami dodatkowymi. Taa, dobrze sądzicie, jestem worem.
– A co chcesz nagrać tym razem, Ae?
– Bo ja wiem? Coś mroczniejszego, ale nie morderczego. Tego mi na razie wystarczy. Chodzi mi po prostu o mrok. Bałagan. Cholerną destrukcję, tyle że niczego się nie da wymusić.
Lenny rozsiada się wygodnie na dużej, obitej skórą sofie. Dwa lata temu wybudowałem u siebie w domu studio nad garażem. Los Angeles nigdy nie stanie się moim miejscem na ziemi. Wszystko, co ma związek z Hollywood, kurewsko źle na mnie działa, więc nie wyprowadziłem się z Nowego Orleanu. W LA mam jednak studio. A nieco ponad dwa lata temu założyłem własną wytwórnię płytową, Korol’ Records.
Muzyka nie stanie się gównem, nie na mojej zmianie.
– Wiem, co musimy zrobić.
Lenny wstaje i rzuca we mnie fajkami. Wkładam jedną do ust i zapalam. Wydmuchuję dym.
– Tak? A co takiego?
Drzwi się otwierają i wchodzą moi dwaj pomagierzy. Bo i Xavier, którego nazywamy X. Czapki założone daszkami do tyłu, kaptury na głowach, śmieją się z czegoś, o czym najwyraźniej rozmawiali przed przyjściem tutaj.
Ignoruję ich i skupiam się ponownie na Lennym, który rzuca we mnie zrolowaną setką.
– Moglibyśmy się zabawić. Mam kumpla, który otworzył we wschodniej części swój lokal.
W kieszeni dzwoni mi telefon. Wyjmuję go.
– Synu… – warczy mi do ucha mój tato.
– Tak? – Obracam w palcach banknot.
– Spotkajmy się w barze w centrum.
Mrużę oczy. Nieczęsto, a może nawet i nigdy, tata prosi mnie o spotkanie w barze.
– Dobrze. W którym?
Top Of The Line – Rittz
Beat! – woła Kyle, przekrzykując głośną muzykę.
W klubie panuje tłok, jak niemal w każdy weekend.
Odwracam się w jego stronę, zanurzając szklankę w pojemniku z lodem.
On macha przed twarzą pudełkiem z lodami. Kręcę głową.
– No co?
Co on wyprawia? Wszyscy wiedzą, że Kyle to żartowniś. Jest okropny.
Nabiera na łyżkę porcje lodów i umieszcza je po trochu w każdym kieliszku do shotów. Kyle jest miksologiem do potęgi entej. Jego koktajle to prawdziwe dzieła sztuki.
Nachyla się i oblizuje łyżeczkę.
Kręcąc głową, wręczam klientowi jego zamówienie.
– Ale z ciebie idiota!
– Co? – Przykłada dłoń do ucha.
– IDIOTA! – wołam.
Śmieje się, a jego twarz jest tak promienna, że aż zaraża uśmiechem. Każdy potrzebuje przyjaciela takiego jak Kyle.
Jego spojrzenie wędruje ponad moim ramieniem i nagle przestaje się śmiać. Otwiera szeroko oczy. Zaskoczona tą niespodziewaną zmianą, odwracam się, aby podążyć za jego wzrokiem, i moją uwagę przyciągają frontowe drzwi.
Zamieram.
Kątem oka dostrzegam, że Kyle przysuwa się do mnie.
Ja nie mogę, czy to jest…?
– Manik vel Aeron cholerny Romanov-Reed – szepcze za mną Kyle, omiatając oddechem mój kark.
Jego zdjęcia pojawiają się w mediach absolutnie wszędzie. To największy żyjący raper, dorównujący nawet tym najwspanialszym, którzy już odeszli.
Przechylam lekko głowę, licząc, że uda mi się lepiej mu przyjrzeć. Czarna skórzana kurtka, a pod nią bluza z kapturem, ciemne, sprane dżinsy i czyste, białe adidasy. Moje spojrzenie przenosi się na jego twarz.
Przełykam ślinę.
Jest prawdziwym dziełem sztuki. Doprowadzonym do perfekcji. Ostro zarysowana żuchwa, wydatne kości policzkowe i irytująco doskonały, prosty nos. Choć z tej odległości tego nie widzę, wiem, że ma intensywnie niebieskie oczy, ciemne rzęsy i równie ciemne włosy, z całą pewnością idealnej długości, aby jego groupies mogły je przeczesywać palcami. A jego ciało… no cóż. Z pewnością zostało stworzone przez jakiegoś pradawnego rosyjskiego boga, a następnie ozdobione tymi wszystkimi tatuażami. Nie chodzi jednak tylko o wygląd; ten mężczyzna jest utalentowany, szanowany i z tego, co słyszałam, lepiej z nim nie zadzierać na żadnym poziomie. Chyba nawet oglądałam na Netfliksie dokument o jego tacie, Vladimirze Romanovie. Dzięki mediom wiem także, że Aeron, czy też „Manik”, gustuje w sławnych i bogatych, aczkolwiek nigdy go nie widziano z tą samą dziewczyną więcej niż jeden raz.
Czyli to także dziwkarz. A to niespodzianka.
– Ciekawe, co tutaj robi – dodaje Kyle, wyrywając mnie z rozmyślań.
Przyglądam się, jak jego ekipa – kilkanaście osób – rozdziela tłum i udaje się na górę do jednej z trzech stref dla VIP-ów. Klub jest dwupoziomowy i całe piętro można oglądać z dołu. I vice versa.
Wzruszam ramionami i się odwracam, by zająć się szykowaniem kolejnych drinków.
– Licho wie. Może nudzi mu się to jego wspaniałe życie.
– Może – śmieje się Kyle.
Kiedy wraca na swoje stanowisko po drugiej stronie baru, odwracam głowę i raz jeszcze zerkam na Manika i jego ekipę. I dociera do mnie, że on mi się przygląda. W tle rozbrzmiewa Top Of The Line Rittza, ale ja słyszę jedynie szum krwi płynącej w moich żyłach. Manik powoli unosi drinka do ust i nie odrywając ode mnie wzroku, rozsuwa szeroko nogi, zajmując połowę krwistoczerwonej sofy. Aparat fotograficzny nigdy nie uchwyciłby intensywności jego spojrzenia, przyprawia mnie ono o dreszcze. Wibrują we mnie dudniące basy. Spuściwszy wzrok, szybko się odwracam, podchodzę do lodówki i wyjmuję karton mleka.
Niepotrzebnie w ogóle tam patrzyłam.
Reszta zmiany mija mi szybko i w atmosferze napięcia. Cały czas byłam zajęta, ale ciągle miałam świadomość obecności mnóstwa gości w strefie dla VIP-ów, i przysięgam, że co chwilę czułam na sobie jego wzrok. A może po prostu wpadłam w paranoję.
Sprawdzam godzinę. Za kwadrans czwarta. Doskonale. Jeszcze tylko piętnaście minut i wszyscy będą się musieli stąd wynieść. Zresztą tłum zdążył się już mocno przerzedzić – większość ludzi opuściła lokal koło trzeciej.
Nalewam sobie tequilę. Nie piję, w żadnym razie nie można mnie nazwać miłośniczką alkoholu, ale moje nerwy potrzebują tego teraz. Jesta’s to duży klub, lecz przez Manika i jego świtę sprawiał wrażenie ciasnego. Wyszli jakieś pół godziny temu, a ja mocno się starałam temu nie przyglądać.
– Wszystko w porządku? – pyta Kyle i daje mi klapsa w tyłek.
Rewanżuję mu się kuksańcem.
– Przestań. Trochę jestem zmęczona i tyle.
– Jedź już do domu. Ja posprzątam i zobaczymy się po południu.
– Na pewno? – Zazwyczaj nie zgadzam się na coś takiego, ale marzę o tym, aby przespać sto tysięcy lat albo chociaż cały dzień.
Ponownie kiwa głową.
– Idź.
– Niech ci będzie. – Chichoczę.
Na zapleczu zdejmuję z wieszaka skórzaną kurtkę i zakładam ją na krótki top. Obowiązującym w klubie strojem jest krótki, czarny, obcisły top, krótka skórzana spódniczka i czarne kabaretki. Parę innych dziewczyn chodzi w szpilkach, ja jednak wkładam sięgające kolan martensy z poluzowanymi sznurówkami. Wychodząc drzwiami dla personelu, wyjmuję z kieszeni fajki. Na tyłach klubu jest stare, metalowe, zarośnięte krzakami ogrodzenie, no i parę dużych koszy na śmieci. Zawsze podobał mi się niepokój, jaki budzi to miejsce.
Mam problem z zapalniczką.
– Kurde. – Wyjmuję z kieszeni kluczyki i ruszam w stronę mojej małej zdezelowanej mazdy. I zatrzymuję się w pół kroku. Unieruchamia mnie niewytłumaczalny niepokój. Zalewa mnie fala strachu i jeszcze zanim się odwracam, trzęsą mi się dłonie.
Może to tequila.
Nie.
Moje spojrzenie ląduje na Maniku, następnie prześlizguje się po trzech towarzyszących mu facetach. Wszyscy stoją w pozycjach obronnych, wyraźnie zaszokowani moim widokiem.
Przechylam głowę.
– Powinnam pytać, co tu robicie?
Moja odwaga napędzana jest adrenaliną. Znani czy nie, opuścili klub trzydzieści minut temu. Czemu wszyscy tu stoją i wyglądają podejrzanie? Zresztą nawet nie lubię rapu. Lubię jazz i R&B, i każdą muzykę, do której można tańczyć. Dawno tego nie robiłam, właściwie to od śmierci Papiego. Przychodził do Metro Center w Philly i przyglądał się, jak tańczę. Może i miałam wtedy w sobie ogień, ale tylko dlatego, że wspierało mnie paliwo dziadka. Uwielbiałam patrzeć, jak jego oczy rozjaśnia duma. A teraz boję się wrócić do tańca, bo zbyt wielkim smutkiem przepełniłaby mnie świadomość, że ten ogień być może zgasł.
Manik zaciska szczęki. Nieznacznie się przesuwa i wtedy moje spojrzenie ześlizguje się na ziemię, gdzie na brzuchu leży jakiś człowiek.
Zaczynam się cofać.
Manik rusza za mną. Wygląda to tak, jakby się skradał. Powoli, ostrożnie. Jakby się zastanawiał nad kolejnym posunięciem.
Ponownie się skupiam na leżącym na ziemi mężczyźnie i wtedy to widzę. Z jego głowy sączy się lepka krew, tworząc pod nim kałużę. Z mojego gardła wyrywa się krzyk, ale rozbrzmiewa tylko przez chwilę, bo w następnej Manik rzuca się w moją stronę, zasłania mi wytatuowaną dłonią usta, a tors przyciska do moich pleców. Ciężko oddycham, a po twarzy płyną mi łzy.
– Ae! – woła do niego jeden z mężczyzn.
Manik popycha mnie, nie odrywając dłoni od moich ust. Ciemność przecina snop światła i jakiś samochód zwalnia niedaleko wjazdu na parking. Pełna nadziei zaczynam wymachiwać rękami. Nadzieja szybko gaśnie – czarna limuzyna powoli podjeżdża i zatrzymuje się obok mężczyzn. Manik podprowadza mnie do miejsca, gdzie leży ciało.
Z jękiem zaciskam powieki. Nigdy dotąd nie widziałam zwłok i teraz skręca mi się żołądek.
– W barze jest jej kolega, w każdej chwili może wyjść. Musimy się zwijać, chyba że chcesz mieć tu jeszcze jednego trupa – oświadcza jeden z facetów i wyjmuje fajki.
Drzwi limuzyny otwierają się i wysiada z niej wysoki, tyczkowaty mężczyzna. Omiata spojrzeniem teren, po czym się przesuwa na bok.
Zdezorientowana marszczę brwi.
Widzę czubek fedory i wtedy zaczynam krzyczeć, wymachując przy tym rękami i kopiąc, ale Manik jeszcze mocniej przyciska mi dłoń do ust i mną potrząsa. Zbliżywszy usta do mojego ucha, szepcze:
– Zamknij się, woronoj.
Wor… co? Jego język owija się wokół tych obcych sylab brzmiących niczym perfekcyjny poemat.
Jeden z potężnych towarzyszy Manika śmieje się.
– Och, ona go kojarzy.
Vladimir Romanov zapina marynarkę i się prostuje. Nie widzę jego oczu, jedynie ostrą linię porośniętej zarostem żuchwy. W swoje szpony chwyta mnie strach tak wielki, że czuję mdłości.
– Aeron, co tu się dzieje? – Jego głos jest gładki niczym porządna whiskey. Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dreszcz.
Kyle, błagam, zostań dziś w klubie wyjątkowo długo.
– Nie wiem – odzywa się za mną Manik. Jego druga dłoń zsuwa się na mój nagi brzuch, nie pozwalając mi się ruszyć. – Ten złamas próbował do mnie strzelać i dorwaliśmy go jako pierwsi. Nie mam pojęcia, kto go przysłał.
– Nie mówię o tym chłopaku, synu. – Jego głos jest niski, budzący grozę.
A potem mężczyzna przechyla głowę i patrzy na mnie.
Zamieram. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Manik pstryka palcami i ten tyczkowaty facet, który pierwszy wysiadł z limuzyny, podchodzi do bagażnika i wyjmuje z niego złożoną plandekę. Zbliża się z nią do leżącego na ziemi ciała.
– Och, o to ci chodzi? Barmanka. Wyszła z klubu chwilę później.
Kiedy Vlad na mnie patrzy, emanuje z niego czysta nienawiść. Ale może tak właśnie patrzy na każdego.
– Zabierzcie ją.
Przełykam ślinę.
– Teraz, synu. Zwijajcie się stąd, wszyscy.
Nie mogę. Mam tu swój samochód i właśnie byłam świadkiem morderstwa. Morderstwa, w które jest zamieszany nie jakiś tam przestępca, ale największy boss w historii amerykańskich Rosjan. Faceci towarzyszący Manikowi ruszają w stronę białego mercedesa SUV-a.
Popeye na sterydach, ten z przydługimi włosami, otwiera szeroko drzwi.
– Wrzuć ją. – Posyłam mu błagalne spojrzenie. – Och, my nie gryziemy, kotku.
Manik wpycha mnie na tylną kanapę. Nie krzyczę, nie walczę, bo wiem, że bez względu na to, co zrobię, na tym etapie nic mnie nie uratuje. Jest ich zbyt wielu i mają doświadczenie. To nie są mało inteligentne zbiry, lecz ludzie, którzy wiedzą, co robią, i robią to z zabójczą precyzją.
Po policzkach płyną mi łzy, kiedy w obronnym geście obejmuję ramionami tułów. Manik wyrywa mi z ręki kluczyki, po czym rzuca je przez otwarte drzwi jednemu ze swoich ludzi. Opieram głowę o zagłówek i ignoruję Manika, który zajmuje miejsce obok mnie. Twardym udem napiera mi na nogę.
Kiedy drzwi się zamykają, a samochód rusza, szepczę:
– Zamierzacie mnie zabić?
Nie odpowiada, więc odwracam głowę, aby na niego spojrzeć.
Patrzy na mnie. Jak ktoś tak dojmująco piękny może mieć tak mroczną duszę? A może tak to właśnie działa, może ci o najpiękniejszych twarzach skrywają najmroczniejsze dusze.
Facet siedzący na fotelu pasażera podaje Manikowi kilka opasek zaciskowych. On chwyta moje dłonie i je krępuje.
Patrzę mu w oczy.
– No więc jak będzie?
Piorunuje mnie wzrokiem, a ja staram się nie wzdrygnąć.
– Będziesz musiała zaczekać i się przekonać.
– Dokąd mnie zabieracie? – Przenoszę spojrzenie na przednią szybę.
Milczy, ale w lusterku wstecznym wymienia spojrzenia z kierowcą.
– Kyle będzie wiedział, że coś się stało – mówię cicho, obserwując mijane drzewa.
Telefon Manika pika, sygnalizując nadejście wiadomości. Kątem oka widzę, że na jego twarzy pojawia się krzywy uśmiech.
– Naprawdę? Bo, Beatrice Kennedy, wygląda na to, że sporo podróżujesz i nie masz żadnych żyjących krewnych.
Przełykam nerwowo ślinę.
W końcu na mnie patrzy. Oczy mu ciemnieją.
– No więc zabiorę cię tam, gdzie będę miał, kurwa, ochotę.
Thug Love – Bone Thugs
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Flip Trick
Razing Grace: 1
Razing Grace: 2
Elite Kings Club
Srebrny łabędź
Marionetka
Tacet a Mortuis
One Hundred & Thirty-Six Scars (The Devil’s Own, #1)
Hellraiser (The Devil’s Own, #2)
The Devil’s Match (The Devil’s Own, #5)
F*ucker
Crowned by Hate (Crowned #1)
Losing Traction (Westbeach, #1)
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Manik
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Małgorzata Denys
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Projekt okładki: Jay Aheer, Simply Defined Art
Copyright © 2018. Manik by Amo Jones
Copyright © 2021 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2021
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 9Amo
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek