34,90 zł
Trzymacie w rękach książkę o prawdziwych bohaterach! Są wrażliwi na potrzeby innych, rozumieją naprawdę dużo, czują lepiej niż najczulszy sejsmograf. Ta delikatność nie przeszkadza im być dzielnymi i silnymi. I to nie w jakichś specjalnych sytuacjach, a na co dzień!
Bohaterami tej książki są dzieci. Każde z nich jest w ważnym momencie swojego życia. Jest więc sporo emocji, ale i wiary, że wszystko potoczy się dobrze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 119
Przestałem już liczyć, ile razy się przeprowadzaliśmy, ale Aneta mówiła, że osiem. A ona nigdy nie kłamie.
Rodzice grali w orkiestrach, raz w jednej, potem w drugiej i znowu w następnej. Mieszkaliśmy już w wielkich i małych miastach, w mieszkaniach na poddaszu i w wieżowcach, kilka razy trafił nam się dom.
Właśnie mieliśmy opuścić miejsce, które niedawno zdążyłem polubić. Leżałem sobie, patrząc na gołębie skaczące po rynnie. Co będzie widać z łóżka, na którym jutro będę zasypiał?
Wiedziałem tylko tyle, ile powtórzyła mi Aneta, pakując walizki.
– Żadne wielkie lody. Jakaś dziura. – Wzruszyła ramionami. – Podobno mają tam ważną filharmonię, ale kto wie, jak jest naprawdę?
Aneta miała w pogardzie wszystkie zawody artystyczne.
– Prawdziwa praca nie polega na dmuchaniu w trąbkę – mawiała, kiedy rodzice jej nie słyszeli. – Ani na szarpaniu strun.
Nie zgadzałem się z nią, widząc, ile czasu ćwiczą i jak są zajęci, ale nie odważyłbym się sprzeciwić.
Aneta robiła w domu wszystko i jeszcze więcej. Roznosiła ją energia od świtu do nocy. Została zatrudniona kilka lat temu jako moja niania. Patrzyła we mnie jak w obraz i zawsze stała za mną murem. Gotowała mi, co lubię, i pilnowała, żebym odrabiał lekcje. Nauczyła mnie po warkocie rozróżniać marki samochodów i dała parę lekcji samoobrony.
– Pamiętaj, Olo, nigdy nie daj sobie w kaszę dmuchać – tłumaczyła. – Będą od ciebie silniejsi, ale musisz umieć się obronić. Jakby co… – zawieszała głos, wzdychając.
Myślałem sobie o tym wszystkim, póki nie usnąłem.
Nasze kolejne mieszkanie to był domek przylepiony do takiego samego jak nasz, tak zwany bliźniak. Ogródek też był przylepiony. Poprzedni właściciele niespecjalnie się nim zajmowali, ale Aneta od razu zapowiedziała, że się za niego zabierze.
– Można posadzić truskawki i pomidory, ale czy doczekamy się zbiorów, czy państwo znów chcą się przeprowadzać? – pytała z pretensją w głosie.
– To nie zależy od nas. – Mama szykowała się już do wyjścia na próbę, podczas gdy Aneta rozpakowywała kolejne pudła.
Na dole naszego domu była kuchnia, jadalnia i nieduży pokój, który zajęła Aneta, na górze zamieszkaliśmy ja i rodzice. Dosyć mi się wszystko podobało i poczułem, że chciałbym tu pomieszkać dłużej. Jeszcze zanim ją zobaczyłem.
Wychylała się z okna swojego pokoju, który miał wspólną ścianę z moim.
– Cześć! – przywitała się, machając ręką. – Jestem Maja, a ty?
Powiedziałem, jak mam na imię. Chwilkę tak sobie rozmawialiśmy przez okno, a potem zbiegliśmy do ogródków.
Obydwoje kończyliśmy drugą klasę.
Moglibyśmy chodzić do szkoły sami, to było całkiem niedaleko, ale Aneta nie chciała o tym słyszeć.
– Odpowiadam za ciebie! A odpowiedzialność to podstawa! – wygłaszała zawsze to samo, kiedy tylko próbowałem się targować.
Szczerze mówiąc, nie przeszkadzała nam wcale. Szła dwa kroki z tyłu, pilnując, abyśmy zatrzymali się na dwóch przejściach, które dzieliły nas od szkoły, i przechodzili po pasach. A potem czekała, aż zamkną się za nami drzwi.
Rodziców widywałem rzadko. Rano mieli próby, wieczorami koncerty.
Między sobą rozmawiali głównie o muzyce. O innych członkach orkiestry, o dyrygencie i o publiczności.
– Bujanie w obłokach – komentowała Aneta.
A ja lubiłem na nich patrzeć, jak grali. Zabierali mnie czasem na koncerty i załatwiali dobre miejsca. Takie, żebym mógł ich widzieć.
– Są bardzo ładni, obydwoje – powiedziała Maja, kiedy ją też zaprosiłem.
Nigdy tak o nich nie myślałem. W ogóle nie myślałem tak o nikim.
Zdziwiła się, kiedy jej o tym powiedziałem. I kiedy spytała, czy ona jest ładna, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Podobała mi się i bardzo ją lubiłem, ale to co innego.
– Na przykład Aneta nie jest – próbowała mi tłumaczyć, ale bardzo mi się to nie spodobało.
– Jest! – sprzeciwiłem się stanowczo.
Była duża, silna i głośna. Nie wiem, czy młoda, czy stara, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
– Okej! – Maja roześmiała się wtedy. – Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba – wygłosiła z powagą. – Jak mój brat – dodała ciszej.
Brat Mai – Józio – chodzi o kulach i ma coś nie tak z twarzą. Przez to coś niewyraźnie mówi. Podobno miał wypadek. Maja uważała, że na pewno wyzdrowieje. Rodzice jeździli z Józiem po różnych lekarzach, niektórzy z nich dawali im nadzieję.
– Jak oni sobie nie poradzą, to ja spróbuję w przyszłości – powtarzała.
Chyba to w niej imponowało mi najbardziej. Wiedziała, że chce zostać lekarzem.
Neurochirurgiem. To słowo wymawiała uroczyście, nieco je zniekształcając przez brakujące górne jedynki.
Nie miałem pojęcia, co to znaczy.
Kiedy po raz pierwszy wszedłem do jej pokoju, zamurowało mnie kompletnie. Nie było tam żadnych pluszaków ani nic w tym rodzaju, tylko półki z książkami i szkielet. Prawdziwy ludzki kościotrup naturalnej wielkości. Zamówiła go sobie w liście do Mikołaja.
Wiedziała już, jak się nazywają różne kości i co jest gdzie w środku człowieka.
Miała też kilka lalek, którym robiła operacje.
– Wie, czego chce! Zuch dziewczyna! – komentowała Aneta, kiedy jej o tym powiedziałem.
Ja sam nie miałem pojęcia, co chciałbym kiedyś robić. Wiedziałem, że nie będę pracował w orkiestrze, bo nie odziedziczyłem po rodzicach słuchu i na niczym nie grałem. Tylko w piłkę. Ale piłkarz też był ze mnie średni.
– Musisz znaleźć coś, co cię będzie w życiu bawić – powiedział mi kiedyś tato.
Czasem wydawało mi się, że bawi mnie dużo rzeczy, a czasem, że nic. Zależy od dnia. Ale to się bardzo zmieniło, od kiedy poznałem Maję. Wszystko, co robiła, było ciekawe.
Mama Mai tłumaczyła książki, a tato odnawiał meble. Z jego pracowni dolatywał zapach klejów i farb. Wyszukiwał różne rupiecie w internecie, a nawet czasem na śmietnikach, i dawał im nowe życie. Sam tak to nazywał.
– Mama daje nowe życie książkom, tato meblom, a ja będę dawać ludziom – powiedziała Maja, kiedy w jej pokoju wycinaliśmy wyrostek lalce Mili.
– A ja? – spytałem.
Zabrzmiało to bezradnie i trochę się nawet zawstydziłem.
– Też możesz zostać lekarzem. Operowalibyśmy razem.
– Chciałabyś? – Serce zabiło mi mocniej.
– Mhm. – Pokiwała głową i zabrała się za zszywanie Mili, ale strasznie plątała jej się nitka, więc daliśmy sobie z tym spokój i poszliśmy do Józia.
Grał na komputerze.
– Chcesz jabłko albo coś? – spytała Maja, ale pokręcił głową. – Zaraz jedziemy na rehabilitację – przypomniała mu.
– Jedziemy? – Popatrzyłem na nią.
– Z tatą. Lubię się przyglądać, co oni tam robią.
Ja też chciałem i Aneta się zgodziła.
Obserwowałem, jak rehabilitant delikatnie masuje Józiowi nogi i nimi rusza.
– Daje nowe życie nogom – wymyśliłem, a Mai bardzo się to spodobało.
– Może tym będę się zajmował – powiedziałem, kiedy znów byliśmy w domu.
Aneta usmażyła placki i jedliśmy je na tarasie, oganiając się od os.
– Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje? – spytała Maja.
Zapomniałem, że to już za chwilę. Tu było trochę jak na wakacjach, przez miasteczko przepływała rzeka i było kąpielisko, tyle że dotąd ani razu tam nie poszliśmy.
– Chyba nie… – Trochę się przestraszyłem tej myśli. Rodzice zwykle mówili mi o swoich planach w ostatniej chwili. – A ty?
– Nie. Przynajmniej na razie – powiedziała.
Wieczorem postanowiłem czekać, aż wrócą z koncertu. I kiedy tylko usłyszałem klucz w drzwiach, wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do przedpokoju.
– Co się stało? – zaniepokoiła się mama.
– Nic. Tylko chciałem się dowiedzieć, czy gdzieś wyjeżdżamy.
– I to nie mogło poczekać do jutra? – Tato się roześmiał.
Wzruszyłem ramionami.
– Pewnie niedługo trzeba będzie znów się przeprowadzić. – Mama westchnęła. – Nie za dobrze nam się tu pracuje i dostaliśmy ciekawszą propozycję.
– Ja się stąd nie ruszę! – wrzasnąłem i pobiegłem do siebie.
Z emocji nie mogłem zasnąć. Jak się zaczną pakować, ucieknę – postanowiłem. Nie miałem pojęcia, jak miałoby to wyglądać, ale od razu mi ulżyło.
Następnego dnia znalazłem swój plecak. Schowałem tam podkoszulki, bluzę, skarpetki, majtki, latarkę i swoje oszczędności. A potem wepchnąłem plecak głęboko pod łóżko.
Przez parę dni nic się specjalnego nie działo, aż Aneta zabrała się za generalne porządki.
– Wybierasz się gdzieś? – zagadnęła.
Nie miałem przed nią tajemnic, więc opowiedziałem co i jak.
– Ja też się przygotuję. I jakby co, uciekniemy razem – przyrzekła.
Od razu kamień spadł mi z serca. Bo co innego taka samotna ucieczka, a co innego z Anetą.
– Naprawdę? – spytałem jeszcze. – Nie żartujesz?
– Jestem twoją nianią – oznajmiła z naciskiem. – Odpowiadam za ciebie.
„A odpowiedzialność to podstawa” – przypomniały mi się jej słowa.
Zastanawiałem się, czy powiedzieć o tym wszystkim Majce, ale nie chciałem jej martwić. Kuracja Józia zaczęła przynosić rezultaty. Nawet ja to widziałem. A ona cieszyła się ruchem każdego palca brata.
– Myślę, że zanim zostanę lekarzem, będzie już biegał. I normalnie mówił – tłumaczyła, kiedy drylowaliśmy wiśnie.
Drzewko w jej ogródku wyjątkowo obrodziło i zbieraliśmy owoce, z których Aneta postanowiła zrobić konfitury. Połowę słoików dla rodziny Mai, a połowę dla nas.
– I tak będziemy je razem jedli! – śmiała się Maja.
Mam nadzieję – pomyślałem i zrobiło mi się smutno. Nie chciałem się z nią rozstawać nawet na jeden dzień. Na przeprowadzkę się nie zgodzę, nigdy w życiu! Ale ucieczka też by niewiele załatwiła.
Mieliśmy palce lepkie od soku. Najpierw oblizywałem swoje ręce, a potem Mai. Ale liznąłem tylko dwa razy, bo zaczęła się śmiać i schowała je za siebie.
– Łaskocze!
Zrobiła sobie z wiśni kolczyki.
– Ładnie? – Kręciła głową, a one śmiesznie podskakiwały.
– Tak. Wyjdziesz kiedyś za mnie? – spytałem.
– Pewnie. – Wzruszyła ramionami.
Z radości podrzuciłem garść wiśni i próbowałem złapać je w usta, ale i tak mnóstwo pospadało na stół.
– Co tu się wyprawia?! – Obok wyrosła Aneta.
– Wyjdzie za mnie. Kiedyś. – Pokazałem Maję.
– To świetnie! – Aneta zgarniała wiśnie. – Musimy to uczcić! – Klasnęła w dłonie i napełniła trzy szklaneczki kompotem. A potem się nimi stuknęliśmy.
Rodzice przestali chodzić do pracy, podobno filharmonia miała urlop. Jeździliśmy na wycieczki, aby oglądać okoliczne zabytki. Oczywiście z Majką.
Kiedyś zrobiliśmy sobie piknik na leśnej polance. Mama przygotowała surowe warzywa, żeby było zdrowo, więc je chrupaliśmy, siedząc na kocu. I wówczas powiedziała jakby nigdy nic:
– Domyślam się, że nie będzie wam łatwo się rozstać, ale pod koniec lipca się przeprowadzamy.
Majka popatrzyła na mnie.
– Beze mnie – oznajmiłem.
– Zamierzasz mieszkać sam? – spytał tato.
– Z Anetą – sprostowałem.
– On jest moim narzeczonym – powiedziała Maja, pokazując mnie palcem. – Ja będę lekarzem, a on fizjoterapeutą.
– Świetnie. – Tato pokiwał głową.
A potem wszyscy stracili apetyt i zwinęliśmy koc. W drodze do domu wcale nie rozmawialiśmy.
Kiedy zatrzymaliśmy się przy bliźniaku, Majka od razu pobiegła do siebie.
– Ja mówiłem poważnie – powiedziałem już w domu. Tak, żeby usłyszała to Aneta. – Nie ruszę się stąd!
Usiadłem na kanapie, trzymając się jej kurczowo, jakby ktoś próbował mi ją wydrzeć spod pupy. Aneta usiadła obok.
– My też mamy chyba coś do powiedzenia – odważyła się wtrącić. – Pomidory wschodzą, marchewka będzie jak złoto, dla kogo ja to sadziłam? A to dziecko – objęła mnie nagle – ma swoje uczucia. I nie jest jakimś meblem, żeby je przerzucać z miejsca na miejsce.
– Tutaj nie mamy już pracy. – Tato rozłożył ręce. – A wy raczej nie zarobicie na rodzinę.
– To prawda – przytaknęła Aneta – ale jako dobrzy rodzice na pewno coś wymyślicie.
Popatrzyłem na nią z podziwem.
– Daleko to jest? Ta nowa filharmonia? – spytałem rodziców.
– Sto dwadzieścia kilometrów…
– Niektórzy tyle codziennie dojeżdżają do pracy – skwitowała Aneta.
– Niektórzy tak. – Mama roześmiała się nagle. – A to zbudowaliście opozycję! – Pokręciła głową.
Wieczorem, przed snem, przejrzałem ponownie zawartość plecaka i dorzuciłem jeszcze parę rzeczy.
– Uciekamy? – szepnąłem Anecie do ucha, ale potrząsnęła głową, że nie.
– Trzeba im dać czas na zastanowienie. Może się uda…
Niby było jak przedtem, ale tylko z pozoru. Wszyscy żyliśmy w napięciu. Rodzice wciąż gdzieś jeździli, tyle że sami. Czułem, że nastąpią zmiany, ale łudziłem się, że mnie nie dotkną.
– Jakbyś musiał wyjechać, to przecież będziemy do siebie ciągle dzwonić, prawda? – pytała Maja.
– Prawda, ale oni wiedzą, że ja bardzo nie chcę…
– A poprzednio chciałeś?
Też nie, ale wtedy nie protestowałem. Bo nigdy mi tak nie zależało.
– Nigdy przedtem nie miałem narzeczonej – przyznałem.
– Ty też jesteś pierwszy… – usłyszałem i zrobiło mi się przyjemnie.
Aneta wyżywała się, robiąc przetwory. Mieliśmy coraz więcej słoików z ogórkami. Będzie dużo pakowania – myślałem, ale zaraz potem oganiałem się od tych myśli.
Zauważyłem, że dobrała wysokość słoików do półek w spiżarni. Lipiec przeszedł w sierpień i pojawiły się grzyby. Słoiki z grzybami pasowały też idealnie.
Podobnie jak fotel, który dostałem na imieniny w prezencie od taty Mai. Był znakomicie dobrany do mojego pokoju.
Aneta zrobiła mi przyjęcie w ogródku, bo pogoda była jak na zamówienie. Byliśmy tylko my w komplecie i nasi sąsiedzi.
Oprócz fotela dostałem zestaw pierwszej pomocy medycznej, żel do włosów, trzy książki i telefon.
Do tej pory rodzice nie chcieli kupić mi komórki, czułem więc, że coś się za tym prezentem kryje. Pewnie chodzi o kontakt z Mają, kiedy wyjedziemy – pomyślałem i zaraz przestałem się z niego cieszyć.
– Będziemy pracować cztery dni w tygodniu – powiedziała mama. – Może częściej. Dostaliśmy służbowe mieszkanie za symboliczne pieniądze. Spróbujemy żyć na dwa domy. Jeśli to się nie sprawdzi…
Zawisłem jej na szyi.
– To najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem!
– Wiem – powiedziała poważnie.
– Sprawdzi się!!! – Aneta walnęła się w piersi, aż huknęło. – Jesteście fajniejsi, niż myślałam. Przepraszam – rzuciła jeszcze i ruszyła do kuchni po lody.
Odpowiedzialność to podstawa – przebiegło mi przez głowę.
Przed snem rozpakowałem plecak.
Nie jesteś już moją koleżanką – powiedziała Julka i świat Zuzi rozpadł się na sto dwadzieścia kawałków. Albo tysiąc pięćset. Trudno zliczyć ile. No bo jak to? Jeszcze wczoraj była, i miesiąc temu, a nagle nie?
– Ale dlaczego? – spytała przez ściśnięte gardło.
Stały naprzeciwko siebie na boisku. Zaraz miała się skończyć duża przerwa.
– Bo już cię nie lubię! – krzyknęła Julka i odbiegła w podskokach.
Widział to i słyszał Michał, i już wkrótce wszystkie dzieci wiedziały, że Julka przestała lubić Zuzię.
– Co jej zrobiłaś? – dopytywały dziewczynki, a kiedy odpowiadała, że nic, szły zaraz do Julki spytać o to samo.
Szeptały potem coś po kątach i zerkały na Zuzię.
A ona bardzo się starała nie płakać. I prawie jej się to udawało.
Dzisiaj ze szkoły odebrał ją tatuś. Mama pojechała na kilka dni do pracy. Miała czasem wykłady w innych miastach. Zuzia wiedziała, że ma to coś wspólnego z książkami.
Najpierw poszli na targ po warzywa i owoce. Tatuś Zuzi był weganinem i nie jadł ani mięsa, ani ryb, ani nawet jajek, ale bardzo lubił robić różne cuda w kuchni.
– Co byś powiedziała na kotleciki z buraków i soczewicy, fasolkę szparagową i makaron z orzechami? – zaproponował.
– Wszystko jedno… – Zuzia szła ze wzrokiem wbitym w trampki.
– Jak to: wszystko jedno? – zdziwił się i dopiero teraz uważnie przyjrzał się córce. A potem kucnął przed nią, chociaż nieco tarasowali przejście między straganami.
– Julka już mnie nie lubi – wyznała Zuzia i wybuchnęła płaczem.
– Och nie! Czy mogłabyś, kochanie, popłakać w domu? – zaproponował.
– Dobrze – zgodziła się po chwili Zuzia i już razem wybierali fasolkę i wszystko, co było im potrzebne do obiadu.
I kiedy razem pitrasili, jak nazywał to tatuś, prawie zapomniała o świecie, który jej się rozsypał. Dopiero kiedy zjadła wszystko, co do jednej kluski, zalała się łzami.