Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego ludzkie dzieciństwo trwa tak długo? Jakie ewolucyjne czynniki za tym stoją? Jak opieka nad potomstwem zmieniła nas jako gatunek? Jak ewolucja uzasadnia, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska?
Matki i inni to szeroko zakrojona nowa wizja ewolucji emocjonalnej człowieka, która odkrywa, w jaki sposób rozwijały się poszczególne ludzkie zdolności i jak dzięki nim przetrwaliśmy przez tysiące pokoleń. To także fascynujący wgląd w to, jaki przebieg obrała ludzka ewolucja, choć sprawy mogły się potoczyć inaczej, gdy w Afryce, ponad milion lat temu, jedna z linii małp zaczęła wychowywać swoje młode w inny sposób niż ich przodkowie. Sarah Blaffer Hrdy, antropolożka i prymatolożka, pokazuje, jak wygląda opieka nad potomstwem wśród innych ssaków – małp szerokonosych, szympansów, wilków i lwów – i wskazuje na wyjątkową długość ludzkiego dzieciństwa w kontekście ewolucji. Jeśli potomstwo miało przetrwać w świecie niedoboru żywności, musiały się nim opiekować nie tylko matki, ale także rodzeństwo, ciotki, ojcowie, przyjaciele – i, przy odrobinie szczęścia, babcie. Z tej przypadkowej w istocie formy wychowywania dzieci zrodziła się ludzka zdolność rozumienia innych. Żeby przetrwać, musieliśmy wiedzieć, na kim można polegać.
Sarah Blaffer Hrdy jedna z najwybitniejszych antropolożek i prymatolożek, która wniosła istotny wkład w rozwój psychologii ewolucyjnej i socjobiologii, profesorka Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 678
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sarah Blaffer Hrdy
Matki i inni. Emocjonalna ewolucja człowieka
Tytuł oryginału: Mothers and Others. The Evolutionary Origins of Mutual Understanding
Copyright © 2009 by Sarah Blaffer Hrdy
Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.
The moral rights of the author have been asserted.
Copyright for the Polish edition © 2023 by Mamania, an imprint of Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o. o.
Przekład z języka angielskiego: Jowita Maksymowicz-Hamann
Redakcja: Kamila Wrzesińska
Korekta: Ewelina Sobol
Projekt okładki i skład: Sylwia BudzyńskaZdjęcie na okładce: iStock/Youngoldman
ISBN 978-83-67555-49-4
Wydawnictwo Mamania
Grupa Wydawnicza Relacja
ul. Marszałkowska 4 lok. 5
00-590 Warszawa
www.mamania.pl
Jakkolwiek samolubnym… zostałby uznany człowiek, ewidentnie w jego naturze leżą pewne zasady, dzięki którym interesuje go los innych.
Adam Smith (1759)
Każdego roku 1,6 miliarda pasażerów udaje się samolotem w różne miejsca na całym świecie. Cierpliwie ustawiamy się w kolejce, by dać się sprawdzić i oklepać komuś, kogo nigdy wcześniej nie widzieliśmy na oczy. Wsiadamy na pokład aluminiowego cylindra i wciskamy nasze ciała w wąskie fotele, łokieć w łokieć, dostosowując się do siebie nawzajem na czas trwania lotu.
Kiwając głowami i uśmiechając się z rezygnacją, pasażerowie nawiązują kontakt wzrokowy, po czym ustępują przepychającym się obok spóźnialskim. Jakiś młody człowiek uderza mnie plecakiem, sięgając do schowka nad głowami, by upchnąć w nim nadmiar swoich rzeczy, a ja zamiast skrzywić się czy pokazać zęby, uśmiecham się (słabo), skrywając irytację. Większość ludzi na pokładzie ignoruje płaczące dziecko, a przynajmniej udaje, że to robi. Kilkoro z nas jest nawet skłonnych zwrócić się do matki z przelotnym skinieniem i krzywym uśmiechem mówiącym: „Wiem, jak się pani czuje”. Chcemy pokazać, że ją rozumiemy i że kłopot, który jej zdaniem wywołuje dziecko, nie jest aż tak irytujący, jak sobie wyobraża, chociaż potrafimy też wyczuć, tak samo jak ona, że młody mężczyzna obok, który unika spoglądania na nią i z determinacją wpatruje się w ekran swojego laptopa, w rzeczywistości jest dokładnie tak poirytowany, jak matka się obawia.
W ten sposób każdy często latający podróżny regularnie wykorzystuje specyficzne, empatyczne umiejętności do budowania teorii na temat stanów umysłu i intencji innych – to zdolność naszego gatunku do wzajemnego zrozumienia. Psychologowie z nurtu kognitywizmu określają tę umiejętność myślenia o tym, co wie ktoś inny, mianem „teorii umysłu”1. Projektują sprytne eksperymenty, by ustalić, w jakim wieku ludzkie dzieci nabywają tej umiejętności, i dowiedzieć się, jak dobrze zwierzęta inne niż ludzie potrafią czytać w myślach (a bardziej precyzyjnie – przypisywać innym stany umysłu). Inni psychologowie wolą pokrewny termin „intersubiektywność”, który podkreśla zdolność i chęć uczestniczenia w stanach emocjonalnych i doświadczeniach innych – i opisuje zdolność, która pojawia się – przynajmniej u ludzi – na bardzo wczesnym etapie rozwoju, kładąc podwaliny pod bardziej złożone czytanie w myślach na późniejszym etapie2.
Jakkolwiek je nazwiemy, to zwiększone zainteresowanie i umiejętność analizowania twarzy oraz nasze nieustanne dążenie do zrozumienia, co myślą i zamierzają inni, empatyzowania z nimi oraz troszczenia się o ich doświadczenia i cele pomagają uczynić ludzi o wiele bardziej biegłymi we współpracy z otaczającymi ich osobami, niż są inne małpy człekokształtne. Dużo częściej, niż ktokolwiek z nas ma świadomość, ludzie wyczuwają doświadczenia umysłowe innych osób, a także – i to jest naprawdę ciekawe – dbają o to, by inni dzielili z nimi swoje własne. Wyobraź sobie, że u jednej z dwóch osób, siedzących obok siebie w tym samolocie, występuje podczas lotu poważna migrena. Mimo że nie mówią tym samym językiem, nowa towarzyszka udziela pomocy, być może przykładając cierpiącej do głowy wilgotną chustkę, podczas gdy chora próbuje zapewnić ją, że czuje się lepiej. Ludzie często garną się do rozumienia innych, bycia rozumianymi i do współpracy. Pasażerowie stłoczeni na pokładzie samolotu to tylko jeden przykład tego, jak empatia i intersubiektywność regularnie odgrywają rolę w interakcjach międzyludzkich. Dzieje się to tak często, że uważamy wynikające z tego kompromisy za oczywiste. Ale wyobraź sobie, że zamiast stłoczonych i poirytowanych ludzi na pokładzie tego samolotu znalazł się jakiś inny gatunek małpy człekokształtnej.
W takich chwilach jak ta prawdopodobnie dobrze, że czytanie w myślach pozostaje u ludzi sztuką niedoskonałą – biorąc pod uwagę osobliwość moich socjobiologicznych rozważań. Nie mogę przestać się zastanawiać, co by się stało, gdyby moi ludzcy współtowarzysze podróży nagle zmienili się w jakiś inny gatunek małp człekokształtnych. Co by było, gdybym podróżowała w samolocie pełnym szympansów? Mielibyśmy szczęście, wysiadając z kompletem palców u rąk i nóg oraz wciąż oddychającym i nieokaleczonym dzieckiem. Przejścia zaśmiecałyby zakrwawione płatki uszu i inne części ciała. Stłoczenie tak wielu niezwykle impulsywnych nieznajomych w ciasnej przestrzeni stanowiłoby przepis na chaos.
Kiedy już go mamy, zwyczaju porównywania ludzi z innymi ssakami naczelnymi ciężko się wyzbyć. Przypominam sobie jedną z najwcześniejszych prac na temat zachowania hulmanów, pewnej małpy azjatyckiej, którą pojechałam badać w Indiach jako młoda kobieta. T.H. Hughes był brytyjskim urzędnikiem i przyrodnikiem amatorem, który został wysłany na ten subkontynent, by pomóc w zarządzaniu Indiami Brytyjskimi. „W kwietniu 1882, podczas obozowania w wiosce Singpur, w okręgu Sohagpur stanu Rewa (…) Moją uwagę przyciągnęło niespokojne zbiorowisko «hulmanów»”, napisał Hughes. Na jego oczach wybuchła bójka między dwoma samcami, z których jeden przemieszczał się z grupą samic, a drugi prawdopodobnie był im obcy. „Zobaczyłem wściekle miotające się ręce i zęby, a potem gardło jednego z agresorów zostało rozerwane i osobnik poległ w agonii”. Na tym etapie Hughes założył, że „szala zwycięstwa przechyliłaby się na jego [obcego] stronę, gdyby szans jego przeciwnika nie wzmocniło nadejście dwóch samic (…) Obydwie rzuciły się na niego i chociaż dzielnie walczył ze swoimi wrogami, jedna z samic zdołała chwycić go za najświętszy fragment jego osoby, pozbawiając go najbardziej kluczowych wyrostków”3.
Sprawozdania z badań terenowych nad hulmanami, gerezami, lemurami z Madagaskaru i naszymi własnymi krewnymi wśród wielkich małp są usiane opisami brakujących palców, urwanych uszu i sporadycznych kastracji. Nawet w przypadku słynących z pokojowego nastawienia małp bonobo, rodzaju szympansów tak rzadkich i trudno dostępnych w naturze, że większość obserwacji pochodzi z ogrodów zoologicznych, czasem po scysjach trzeba ściągać weterynarzy, żeby przyszywali worki mosznowe i penisy. Nie chcę przez to powiedzieć, że ludzie nie wykazują podobnych skłonności do oburzenia, zazdrości, wściekłości, ksenofobii czy zabójczej przemocy. Jednak w porównaniu z naszymi najbliższymi małpimi krewnymi jesteśmy bardziej biegli w zapobieganiu jawnemu chaosowi. Naszym pierwszym impulsem zwykle jest się dogadać. Nie atakujemy obcych automatycznie, a zabójstwa twarzą w twarz przychodzą ludziom o wiele trudniej niż szympansom. Mimo 1,6 miliarda pasażerów lotniczych rocznie, ściśniętych i sponiewieranych, nie odnotowano jeszcze żadnych przypadków oberwanych kończyn. Celem tej książki będzie wyjaśnienie najwcześniejszych początków tego wzajemnego zrozumienia, impulsów obdarowywania, czytania w myślach i innych hiperspołecznych tendencji, dzięki którym jest to możliwe.
„Zaprogramowani” do współpracy
Od wczesnej młodości i bez żadnego specjalnego przeszkolenia współcześni ludzie identyfikują się z niedolą innych i nieproszeni dobrowolnie niosą pomoc i dzielą się z innymi, nawet obcymi. Pod tym względem nasz ród małp człekokształtnych stanowi klasę samą w sobie. Przypomnij sobie tsunami w Indonezji lub huragan Katrina. Na widok zdjęć ofiar kolejni darczyńcy podawali ten sam powód swojego działania: pomaganie było jedyną rzeczą, dzięki której czuli się lepiej. Ludzie reagowali instynktownie na widok udręczonych twarzy i dźwięk zawodzących recytacji ocalonych, którzy stracili członków rodzin – bolesne sygnały rozpowszechniane na całym świecie. Ta umiejętność identyfikowania się z innymi i pośredniego doświadczania ich cierpienia nie jest tylko wyuczona – jest częścią nas. Neurobiolodzy wykorzystujący skany mózgu do monitorowania aktywności neuronów u osób, które prosi się o obserwowanie innych ludzi, wykonujących takie czynności jak na przykład jedzenie jabłka, lub które prosi się o samo tylko wyobrażenie sobie innej osoby jedzącej jabłko, odkrywają, że u tych osób aktywują się obszary mózgu odpowiedzialne za odróżnianie siebie od innych, a także za rzeczywiste kontrolowanie mięśni potrzebnych podczas jedzenia jabłka. Testy, w których ludzi prosi się o wyobrażenie sobie innych osób w jakiejś emocjonującej sytuacji, przynoszą podobne rezultaty4. To sztuczka umysłu, która przydaje się ludziom w najróżniejszych okolicznościach społecznych, nie tylko w przypadku aktów współczucia, ale też gościnności, obdarowywania i dobrych manier – norm, bez których nie obędzie się żadna kultura.
Odruchowo altruistyczne impulsy są spójne z odkryciami neurobiologów, którzy za pomocą rezonansu magnetycznego (MRI) monitorują aktywność mózgu wśród obcych sobie osób, połączonych podczas eksperymentu w pary i grających w pewien wariant słynnej gry, zwanej dylematem więźnia. W sytuacji tej dwaj gracze zdobywają nagrody przez współpracę lub zdradę. Jeśli żaden gracz nie zdradzi i obydwaj współpracują ze sobą podczas kolejnych gier, obydwaj zyskują więcej, niż gdyby w ogóle nie grali. Jeżeli jednak jeden z graczy zrezygnuje, podczas gdy jego partner będzie współpracował, zdrajca wygra jeszcze więcej, a jego partner nie dostanie nic. Jeżeli obydwaj zdradzą, przegrywają w ogóle. Eksperymenty tego typu przynoszą zdumiewające wyniki. Nawet jeśli eksperymentatorzy mówią graczom, że będzie to gra jednorazowa, więc każdy gracz ma tylko jedną szansę na współpracę lub zdradę, bez możliwości dalszej współpracy ku wzajemnej korzyści, 42 procent losowo dobranych nieznajomych i tak decyduje się na współpracę5.
Taka hojność wydaje się na pierwszy rzut oka nieracjonalna, szczególnie dla ekonomistów, którzy są przyzwyczajeni do celebrowania indywidualizmu i modeli ekonomicznych zakładających udział wyrachowanych „racjonalnych graczy”, lub dla socjobiolożki takiej jak ja, która dużą część swojego życia zawodowego poświęciła badaniu rywalizacji między samcami naczelnych o dostęp do płodnych samic, między samicami z tej samej grupy o zasoby, a nawet między rodzeństwem z tej samej rodziny o dostęp do pożywienia i opieki. Jeśli spojrzymy na to pod kątem tego, jak ludzkość zdołała przetrwać ogromne odcinki czasu i dramatyczne fluktuacje klimatyczne w okresie plejstocenu, począwszy od epoki 1,8 miliona lat temu do czasów mniej więcej 12 tysięcy lat przed naszą erą, takie wielkoduszne nastawienie okazuje się „lepsze niż racjonalne”, ponieważ ludzie w dużym stopniu musieli polegać na sprawdzonych w czasie relacjach z innymi6.
Wśród ludzi żyjących w małych, rozsianych na dużej przestrzeni grupach wzajemnie ze sobą powiązanych rodzin prawdopodobnie wchodzących ze sobą we wciąż nowe interakcje, impulsy prospołeczne – czyli tendencja do dobrowolnego postępowania w sposób korzystny dla innych – najpewniej będą odwzajemniane lub nagradzane. Dobrobyt osoby życzliwej oraz jej lub jego rodziny zależał bardziej od podtrzymywania sieci relacji społecznych, które wspierały ją w dobrych i złych chwilach, niż od bezpośredniego wyniku konkretnej transakcji. Ludzie, których w danym roku potraktujesz życzliwie, pożyczając im narzędzie lub darując pożywienie, to te same osoby, na których będziesz polegać w następnym roku, kiedy twoje wodopoje wyschną lub zwierzyna na twoim terytorium zniknie7. W ciągu całego życia ludzie spotykali się ze swoimi sąsiadami wciąż na nowo, niekoniecznie często, ale wielokrotnie. Brak wzajemności skończyłby się utratą sojuszników albo, co gorsza, wykluczeniem społecznym8.
Przeskoczmy tysiące lat w przód, do laboratoriów, w których współcześni naukowcy prowadzą takie eksperymenty. Jak pokazują uczestnicy badań, współpracujący nawet wtedy, kiedy nie ma możliwości, by przysługa została odwzajemniona, „jednorazowe akcje” to nie jest coś, do rejestrowania czego byłby zaprojektowany ludzki mózg. Od najmłodszych lat, jeszcze zanim nauczą się mówić, ludzie uznają pomaganie innym za satysfakcjonujące samo w sobie i uczą się rozpoznawać, kto jest pomocny, a kto nie9. Obszary mózgu aktywowane podczas pomagania są takie same, jak obszary aktywowane wtedy, kiedy ludzie przetwarzają inne przyjemne nagrody10.
Każdy, kto zakłada, że niemowlęta to tylko mali egoiści, którzy, gdy pojawiają się na świecie, wymagają socjalizacji, żeby nauczyć się troszczyć o innych i wyrosnąć na dobrych obywateli, pomija inne skłonności, które są tak samo typowe dla naszego gatunku. Ludzie rodzą się ze skłonnością do troski o swoje relacje z innymi. Coraz więcej badań przekonuje neurobiologów, że siedemnastowieczne twierdzenie Barucha Spinozy lepiej oddaje pełen zakres napięć, z jakimi dorastają ludzie. „Dążenie do życia we współdzielonej, pokojowej harmonii z innymi to przedłużenie dążenia do własnego przetrwania”. Pojawiające się dowody skłaniają psychologów i ekonomistów do wyciągnięcia wniosku, że „nasze mózgi są zaprogramowane do współpracy z innymi”, jak też do nagradzania lub karania innych za współpracę11.
Chyba nie jest zaskakujące, że chęć pomocy aktywuje się najłatwiej wtedy, kiedy ludzie stykają się ze sobą twarzą w twarz. Wyspecjalizowane obszary ludzkiego mózgu, ogromne fragmenty kory czołowej i ciemieniowo-skroniowej przeznaczone są do interpretacji dźwięków wydawanych przez innych i ich wyrazów twarzy. Od pierwszych dni życia każda zdrowa istota ludzka z zapałem obserwuje osoby znajdujące się w pobliżu, ucząc się rozpoznawać, interpretować, a nawet naśladować ich wyrazy twarzy. Wewnętrzna zdolność odczuwania empatii wobec innych staje się widoczna w ciągu pierwszych sześciu miesięcy12. W okresie wczesnej dorosłości większość z nas nabiera już biegłości w odczytywaniu intencji innych ludzi. Jesteśmy tak wyczuleni na wewnętrzne myśli i uczucia otaczających nas osób, że nawet specjaliści, szkoleni tak, żeby nie reagować emocjonalnie na cierpienie innych, mają trudności, żeby nie odczuwać poruszenia. Ze szczególnymi wyzwaniami w tej dziedzinie zmagają się terapeuci. Empatia, podstawowe narzędzie pracy psychoterapeutów, które naprawdę daje najlepsze rezultaty, okazuje się też ich najgorszym koszmarem13. Ludzie, którzy na co dzień zajmują się kłopotami innych, stają w obliczu takich zagrożeń zawodowych, jak „trauma zastępcza” i „wtórny zespół stresu pourazowego” lub groźba „złapania” depresji od klienta14.
Nowe odkrycia psychologów o zacięciu ewolucyjnym, ekonomistów i neurobiologów stawiają w centrum uwagi współpracującą stronę ludzkiej natury. Nowe odkrycia pokazujące, jak irracjonalne, emocjonalne, troskliwe, a nawet bezinteresowne bywają ludzkie decyzje, odmieniają dyscypliny od dawna oparte na założeniu, że świat to miejsce pełne rywalizacji, gdzie bycie racjonalnym graczem oznacza też bycie graczem egoistycznym. Naukowcy z różnych dziedzin zgadzają się co do tego, że choć ludzie rzeczywiście potrafią być bardzo samolubni, to pod względem empatycznych reakcji na innych i chęci pomagania oraz dzielenia się są też dość wyjątkowi i znacznie różnią się od innych małp człekokształtnych15.
„Bez emocji prospołecznych – stwierdziło ostatnio dwóch teoretyków ekonomii – wszyscy bylibyśmy socjopatami, a ludzkie społeczeństwo by nie istniało, niezależnie od tego, jak silne by były instytucje umów, rządowego egzekwowania prawa i reputacji”16. Ze strony praktyków tej ponurej nauki to rewolucyjne podejście. Dla ewolucjonistów wymaga ono albo specjalnej argumentacji, albo nowych sposobów myślenia o ewolucji naszego gatunku i znaczeniu bycia człowiekiem.
Co to znaczy być emocjonalnie współczesnym
Antropologowie wciąż na nowo rysują linie na piasku, by oddzielić ludzi od innych zwierząt, tylko po to, by kolejne odkrycia te granice zatarły. Te listy niepowtarzalnie ludzkich cech stworzyliśmy, nie zdając sobie sprawy z tego, o ile mocniej ujawniają one naszą ignorancję co do innych zwierząt niż specjalne przymioty naszego gatunku. W połowie dwudziestego wieku Człowiek, Twórca Narzędzi stracił swoją zaszczytną pozycję, gdy japońscy i brytyjscy naukowcy zaobserwowali, jak dzikie szympansy szykują gałązki do polowania na termity17. W tej chwili wiadomo już, że każdy gatunek człowiekowatych wybiera, przygotowuje i stosuje narzędzia, wyrabiając z naturalnych przedmiotów gąbki, parasolki, dziadki do orzechów – a nawet ostrząc patyki do dźgania ofiar18. Co więcej, wielkie małpy niewątpliwie używają narzędzi od dawna. Archeologowie szacują, że specjalne kamienne moździerze, których szympansy w Afryce Zachodniej używają do łupania orzechów, były stosowane przynajmniej 4300 lat temu19.
Człowiekowate używają narzędzi w wielu różnych kontekstach i robią to spontanicznie, pomysłowo, a czasem z ewidentną zapobiegliwością. W niedawnym artykule w czasopiśmie „Science” pt. Apes Save Tools for Future Use [Małpy człekokształtne przechowują narzędzia do wykorzystania w przyszłości] Nicholas Mulcahy i Josep Call opisują orangutany i bonobo, które przeszkolono z użycia konkretnych narzędzi do rozwiązania problemu i uzyskania nagrody, a potem pozwolono im wybrać narzędzia do zabrania przy wykonaniu zadań, które miały zrobić godzinę później. Małpy wybrały narzędzia, które uznały za prawdopodobnie najbardziej pożyteczne. Eksperymenty tego typu skłoniły prymatologów (a nawet psychologów porównawczych, pracujących z inteligentnymi ptakami, takimi jak krukowate) do przyznania zwierzętom innym niż ludzie pewnych umiejętności planowania z wyprzedzeniem20.
Prawdopodobnie człowiekowate wytwarzają i wykorzystują narzędzia od czasów, kiedy miały jeszcze wspólnych przodków z ludźmi i ze sobą nawzajem, a ta wiedza technologiczna była przekazywana z pokolenia na pokolenie podobnie jak różne zachowania (takie jak rytuał iskania czy ceremonie powitalne), przez co różne populacje mają różny repertuar. Inne małpy też przechowują wspomnienia, podobnie jak my, a pod względem orientacji przestrzennej czy cech takich jak umiejętność zapamiętywania uporządkowanych symboli, wyświetlanych krótko na ekranie komputera, specjalnie szkolone szympansy wypadają lepiej niż studenci studiów magisterskich21. W kategoriach ogólnych podstawowa maszyneria poznawcza, służąca do radzenia sobie w świecie fizycznym, jest zadziwiająco podobna u ludzi i pozostałych małp człekokształtnych22.
A chodzenie jako cecha wyróżniająca? Kluczowe kryterium człowieczeństwa, chodzenie na dwóch nogach w pozycji wyprostowanej, rozpadło się w proch wraz z odkryciem skamieniałego tropu dwunożnych śladów stóp, pozostawionego w pyle wulkanicznym przez australopiteka – małpę o mózgu nie większym niż u szympansa – jakieś cztery miliony lat temu. Skamieniałe tropy wraz ze skamieniałymi resztkami szkieletów wyraźnie pokazały, że te niezwykle podobne do szympansów stworzenia o długich rękach i małych mózgach chodziły w pozycji wyprostowanej miliony lat przed pojawieniem się rodzaju Homo23.
Nie dwunożność czyni nas ludźmi, a za jakkolwiek mądrych byśmy się uważali, naprawdę wielkie różnice między szympansami a ludźmi nie dotyczą podstawowej orientacji przestrzennej czy pamięci24. Oprócz języka, gdzie wyjątkowość ludzkości nigdy nie była na serio kwestionowana, ostatnia wybitna różnica między nami a pozostałymi małpami człekokształtnymi obejmuje osobliwy pakiet hiperspołecznych atrybutów, które pozwalają nam monitorować stany umysłu i uczucia innych, jak ostatnio zasugerowali naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka.
Instytut ten to czołowy ośrodek badania cech psychologicznych, które posiadają ludzie i inne małpy człekokształtne. Część jego ambitnie interdyscyplinarnego projektu badawczego mieści się w dużym budynku w samym sercu historycznego niemieckiego miasta Lipska. Biura i laboratoria zapełniają psycholodzy, ekolodzy behawioralni, prymatolodzy i genetycy, którzy w ramach technicznego tour de force zdołali ostatnio wydobyć DNA wymarłych neandertalczyków i porównać je z pochodzącym od współczesnych ludzi. Prowadzone tu są też badania dotyczące rozwoju kognitywnego dzieci. Drugi oddział instytutu mieści się w niewielkiej odległości, w rozległym ogrodzie zoologicznym, zamieszkałym przez stada goryli, szympansów, bonobo i orangutanów. Specjalne laboratoria pozwalają naukowcom prowadzić eksperymenty dotyczące procesów poznawczych małp człekokształtnych, m.in. niedawne badania, które wykazały, że bonobo i orangutany potrafią planować z wyprzedzeniem. Wszystkie pięć gatunków – ludzkie dzieci oraz cztery wielkie małpy – są badane jednocześnie z użyciem porównywalnych metod, co przynosi spektakularne rezultaty.
W 2005 roku Michael Tomasello, urodzony w Ameryce szef zespołu z instytutu Maxa Plancka, zaproponował nową linię podziału między ludźmi a pozostałymi małpami człekokształtnymi. „Uważamy – ogłosił wraz ze współpracownikami – że kluczowa różnica między procesami poznawczymi człowieka i innych gatunków polega na umiejętności uczestniczenia wraz z innymi w aktywnościach opartych na współpracy, mających wspólne cele i intencje”25. Na chwilę obecną cecha ta, wraz z naszym wyjątkowo dużym mózgiem i zdolnością do posługiwania się językiem, wyznacza nową linię oddzielającą naszą naturę od natury pozostałych małp człekokształtnych. A zatem „istoty ludzkie i tylko one są przystosowane biologicznie do uczestnictwa w działaniach opartych na współpracy, obejmujących wspólne cele i społecznie koordynowane plany działań”26. Tylko wśród ludzi obserwujemy wielkoskalowe przedsięwzięcia oparte na współpracy z udziałem osób, które niekoniecznie są ze sobą blisko spokrewnione. Tylko ludzie na przykład potrafią rozejść się wokół obozowiska, nazbierać materiałów do budowy, świadomie zarejestrować plan, który ktoś inny ma w głowie, i włączyć się do pomocy w budowie szałasu.
Podczas pory suchej w środkowej Brazylii mężczyźni z plemienia Kayapo wkraczają w płytki prąd rzeki Xingu i wpuszczają do niej truciznę na ryby, uderzając o wodę wiązkami rośliny zwanej timbo. Ogłuszone lub uduszone przez sok z timbo ryby wypływają na powierzchnię i są z łatwością zbierane przez kobiety i dzieci, które wchodzą do wody przy brzegu z koszami. Takie cenne źródła pożywienia były poza zasięgiem naszych przodków sprzed epoki homininów, ale stały się dostępne, kiedy homininy wyposażone w technologie epoki kamiennej zaczęły wzajemnie pojmować swoje cele na tyle dobrze, by koordynować złożone czynności (Joan Bamberger)
Ludzie „są światowymi ekspertami w czytaniu w myślach”, o wiele bardziej „biologicznie przystosowanymi” do współpracy z innymi niż jakakolwiek inna małpa człekokształtna, podkreśla Tomasello. Dla niego zdolności te są niemal synonimem naszej szczególnej umiejętności dostrzegania, co wiedzą, zamierzają i czego pragną inni27. Ludzkie niemowlęta to nie tylko istoty społeczne, jak inne naczelne, są one „ultraspołeczne”28. W przeciwieństwie do szympansów i innych małp człekokształtnych niemal wszyscy ludzie są z natury skłonni do współpracy z innymi. Być może wolą nawiązywać kontakty z krewnymi, ale łatwo też koordynują swoje działania z innymi, nawet obcymi osobami. Mając po temu okazję, ludzie budują na bazie tych skłonności złożone przedsięwzięcia, takie jak współpraca w tropieniu i polowaniu na zwierzynę, przetwarzanie żywności, granie w gry kooperacyjne, budowa szałasów czy projektowanie statków kosmicznych, które dolatują na Księżyc29.
W pewnym momencie w trakcie ludzkiej ewolucji nasi przodkowie stali się bardziej zainteresowani obserwowaniem zamiarów innych i skłonni dzielić się swoimi uczuciami i myślami, a także stanami psychicznymi. Zainteresowanie to położyło podwaliny pod wyjątkowo nastawioną na współpracę naturę, która miała odróżnić te homininy od innych dwunożnych małp człekokształtnych i uczyniło małpy człekokształtne z rodu, z którego wywodzi się rodzaj Homo, jak to lubię określać, „emocjonalnie nowoczesnymi”30. Moim celem podczas pisania tej książki było zrozumieć, jak tego rodzaju tendencje do oglądania się na innych mogły wyewoluować u stworzeń tak egoistycznych jak małpy człekokształtne.
Fakt, że ludzie są lepiej wyposażeni do współpracy niż inne małpy człekokształtne, nie oznacza, że mężczyźni nie rywalizują ze sobą o pozycję czy o dostęp do samic ani że kobiety nie są nastawione na zacięte współzawodnictwo w dziedzinach, które mają dla nich znaczenie, starając się o pożądanych samców, lokalne wpływy i dostęp do zasobów dla siebie i swoich dzieci. Taka pogoń za statusem to tendencja występująca wśród wszystkich naczelnych, a pod presją konflikt przeradza się w przemoc. Niemniej jednak, jak podkreśla Tomasello, szczególna ludzka skłonność do odczytywania i współdzielenia uczuć i trosk innych, ich dążenie do intersubiektywnego zaangażowania i wzajemnego zrozumienia zapewnia podwaliny pod bardziej prospołeczne zachowania. To właśnie czyni ludzi o tyle bardziej pożądanymi towarzyszami podróży niż inne małpy człekokształtne. Skąd więc wzięło się to ludzkie dążenie do intersubiektywnego zaangażowania?
Troska i dzielenie się to kwestia przetrwania
Korzyści, jakie przynoszą ludziom ich skłonności do uważności wobec innych, nigdy nie ulegały wątpliwości. To wzajemne zrozumienie zapewniło podwaliny pod ewolucję zachowań opartych na współpracy. Zanim wrócimy do kłopotliwego pytania o ich źródła, tak kluczowego dla tej książki, a mianowicie: „Jakim darwinowskim cudem powstały warunki do takiej współpracy?”, chciałabym krótko przypomnieć czytelnikom, dlaczego (kiedy te pierwotne skłonności już się wykształciły) chęć dzielenia się i wola współpracy miały tak kluczowe znaczenie przez ten długi okres, kiedy nasi przodkowie żyli w grupach zbieracko-łowieckich. Następnie będziemy mogli wrócić do kwestii źródeł i zapytać, jak to się stało, że czytanie w myślach, empatia i pozostałe fundamenty współpracy na wyższym poziomie tak dobrze rozwinęły się w jednej konkretnej linii małp człekokształtnych. Jeszcze późniejsze wydarzenia, związane z ewolucją naszej wyjątkowej inteligencji, języka oraz innych kluczowych elementów współpracy międzyludzkiej, wykraczają poza zakres tej książki. Zacznijmy więc od dzielenia się, tej typowo ludzkiej cechy.
Podczas podróży statku Beagle, kiedy młody Charles Darwin pierwszy raz napotkał „dzikusów” zamieszkujących Tierra del Fuego, zdumiał się, widząc, że „niektórzy Fuegijczycy ewidentnie okazywali, iż mają solidną koncepcję wymiany… Dałem pewnemu mężczyźnie duży gwóźdź (bardzo cenny prezent), nie okazując w żaden sposób, że oczekuję czegoś w zamian; on jednak natychmiast wybrał dwie ryby i podał mi je na końcu włóczni”31. Dlaczego dzielenie się z innymi, nawet obcymi, miałoby być tak automatyczne? I dlaczego w kolejnych kulturach ludzie wszędzie opracowują skomplikowane zwyczaje związane z publiczną prezentacją, konsumpcją i wymianą towarów?
Cykle wymiany podarków, takie jak słynny „krąg kula” z Melanezji, w ramach którego uczestnicy przemierzają czółnem setki mil, by dokonać okrężnej wymiany kosztowności, rozciąga się na obszarze Pacyfiku i występuje w Nowej Zelandii, w Samoa i na Wyspach Trobrianda. W Nowej Kaledonii podczas ceremonii Pilu Pilu na widok publiczny wystawia się ogromne bulwy pochrzynu, a w plemionach Kwakwala, Haidów lub Tsimshian na bogatym w zasoby wybrzeżu północno-zachodniej Ameryki Północnej oraz wśród Koriaków i Czukczów na Syberii spory dobytek jest publicznie rozdawany i niszczony podczas skomplikowanych ceremonii potlacz. Pisząc te słowa, przypominam sobie, by zaktualizować długą listę odbiorców, którym wysyłamy na każde Boże Narodzenie kartki i pudełka świeżych orzechów włoskich – mój własny plemienny zwyczaj utrzymywania kontaktu z dalekimi krewnymi i nibykrewnymi, którego budowanie jest specjalnością gatunku ludzkiego. Chodzi nie tylko o to, by się dzielić, ale też tworzyć i podtrzymywać sieci kontaktów społecznych, argumentuje Marcel Mauss w jednym z pierwszych, klasycznych dzieł antropologii, Essai sur le don. Dlatego właśnie związane z dopaminą ośrodki nerwowe zawiadujące przyjemnością w ludzkim mózgu aktywują się wtedy, kiedy ktoś postępuje wielkodusznie lub reaguje na akt hojności32.
Jedno z najwcześniejszych pogłębionych badań tradycyjnych sieci wymiany zostało zorganizowane przez antropolożkę Polly Wiessner, która prowadziła szeroko zakrojone prace terenowe w Afryce i Nowej Gwinei. Swoje badania na pustyni Kalahari rozpoczęła w latach siedemdziesiątych XX w., wśród mówiących w języku San członków plemienia Ju/’hoansi, zwanego też !Kung lub Buszmenami, które w tamtych czasach wciąż prowadziło wędrowny, zbieracko-łowiecki tryb życia i należało do jednej z najbardziej sędziwych ludzkich grup na Ziemi. Porównania genetyczne DNA mitochondrialnego z różnych istniejących populacji ludzkich wskazują, że przodkowie tej stosunkowo odizolowanej społeczności ludów Khoisan, podobnie jak przodkowie niektórych innych istniejących grup zbieracko-łowieckich z Afryki Środkowej, odłączyli się od populacji założycielskiej ludzkości na bardzo wczesnym etapie. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mają w sobie DNA mitochondrialne charakterystyczne dla najgłębszych korzeni afrykańskiego drzewa filogenetycznego, od którego wywodzą się wszyscy współcześni ludzie33.
Tak jak wśród naszych najwcześniejszych plejstoceńskich przodków, kobiety z plemienia Ju/’hoansi zbierały, a mężczyźni polowali i społeczności dzieliły się owocami swojej pracy. Przez kolejne trzydzieści lat Wiessner śledziła życie członków grupy, nawet kiedy zostali wysiedleni ze swoich tradycyjnych terenów zbieracko-łowieckich. Dzisiaj ich potomkowie wiążą koniec z końcem, uprawiając ogrody i pasając zwierzęta wtedy, kiedy to możliwe, i utrzymując się z zasiłków rządowych lub „wylegując głód” – z cierpliwym bólem – kiedy to niemożliwe. Gdy jeszcze wędrowali po półpustynnej Kalahari, nie mając jak przechowywać żywności, rozumieli, że ich najważniejsze zasoby to reputacja i zapasy dobrej woli innych.
Niezależnie od tego, jak wprawny jest myśliwy, lokalizacja i zabijanie zwierzyny to ryzykowne przedsięwzięcie o nieprzewidywalnym wyniku. Mężczyzna może chodzić na polowanie codziennie, a mimo to przez całe tygodnie wracać do domu z pustymi rękami. Myśliwy taki jak ten mężczyzna z plemienia Ju/’hoansi może pozwolić sobie na porażkę, ponieważ ma prawo liczyć na część owoców, orzechów i bulw zebranych przez kobiety, a także dlatego, że innym mężczyznom być może tego dnia bardziej się poszczęściło. Jednocześnie mniej ryzykowne z natury zbieractwo jest zależne od kaprysów deszczu oraz cyklów owocowania, a także od tego, jakie inne stworzenia dotrą do konkretnego źródła pokarmu jako pierwsze (Peabody Museum/Marshall Expedition obraz 2001.29.363)
Sporadyczne sukcesy i częste porażki myśliwych polujących na grubego zwierza to nieustanne wyzwanie dla głodnych rodzin w tradycyjnych społecznościach zbieracko-łowieckich. Pewne wyjątkowo szczegółowe badanie dotyczące takich grup z Ameryki Południowej wskazuje, że przez blisko 27 procent czasu dzienne spożycie na osobę w rodzinach nie osiągało 1000 kalorii – minimum potrzebnego do utrzymania masy ciała. Jednak dzieląc się, człowiek może skorzystać z cudzego sukcesu, by przetrwać chude czasy. Bez tego nieustannie głodni ludzie nie otrzymywaliby minimalnej liczby potrzebnych kalorii. Naukowcy obliczyli, że co 17 lat deficyty kaloryczne osób, które nie dzieliły się z innymi, spadałyby poniżej 50 procent zapotrzebowania przez 21 dni z rzędu – gotowy przepis na śmierć głodową. Dzięki współdzieleniu ryzyka odsetek dni, podczas których ludzie cierpieli na takie niedobory kaloryczne, spadł z 27 do zaledwie 3 procent34.
Tym, którzy zamiast pokarmu przechowują zobowiązania społeczne, niewypowiedziane umowy – począwszy od najbardziej podstawowej umowy między zbieraczami a myśliwymi w danej grupie, po umowy z krewnymi i pseudokrewnymi w innych grupach – pomagają przetrwać od niedoboru do niedoboru. Uświęcone tradycją relacje pozwalają ludziom szukać pożywienia na większym obszarze i nawiązywać kontakt z zaufanymi partnerami handlu wymiennego, bez obawy przed morderstwem ze strony lokalnych mieszkańców, mających przewagę lepszej znajomości terenu35. Kiedy jakiś wodopój wyschnie, kiedy zwierzyna odejdzie lub – czego obawiano się najbardziej – kiedy wybuchnie konflikt i grupa będzie musiała się podzielić, ludzie będą mogli odebrać stare długi, a z czasem, poprzez uczestnictwo w dobrze naoliwionych sieciach wymiany, buduje się reputacja osób wielkodusznych.
Te konkretne sieci wymiany, które Wiessner badała wśród Ju/’hoansi, nazywane są hxaro. Około 69 procent przedmiotów, których używał każdy Buszmen – noży, strzał i innych utensyliów, koralików i ubrań – stanowiło własność przejściową, przelotnie pielęgnowaną, po czym przekazywaną dalej w nieustannie krążącym strumieniu przedmiotów. Podarek otrzymywany w jednym roku był przekazywany dalej w kolejnym36. W przeciwieństwie do naszego własnego społeczeństwa, w którym oddawanie podarunku dalej jest uważane za nietaktowne, wśród Ju/’hoansi to nieprzekazywanie rzeczy dalej – cenienie przedmiotów bardziej niż relacji, czyli zatrzymywanie skarbów dla siebie – było społecznie nieakceptowalne. Jak to ujęła Wiessner: „Krążenie podarunków na Kalahari daje partnerom informację, że «mają się nawzajem w swoich sercach» i że można się do nich udać po pomoc w razie potrzeby”37. Charakterystyczną cechą ludzkich relacji społecznych było pewne „uwolnienie od bliskości”. Oznaczało to, że nawet ludzie, którzy przenieśli się gdzieś daleko i na wiele lat stracili kontakt z innymi, mogli po latach spotykać się jako miło wspominani przyjaciele38. Oczekiwanie dobrej woli pomaga wyjaśnić odkrycie, którego w 2008 roku dokonali psychologowie z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej oraz Harvard Business School, wskazujące, że wydawanie pieniędzy na innych ludzi miało bardziej pozytywny wpływ na szczęście uczestników badań niż wydawanie tej samej kwoty na samych siebie39.
W swoim szczegółowym badaniu, obejmującym niemal tysiąc relacji hxaro przez trzydzieści lat, Wiessner ustaliła, że typowa osoba dorosła utrzymywała od 2 do 42 relacji wymiany, średnio 16. Jak w każdym roztropnie zdywersyfikowanym portfelu akcji, związki były zrównoważone tak, by obejmowały osoby obu płci i w każdym wieku, biegłe w różnych dziedzinach i rozproszone w przestrzeni. Około 18 procent zamieszkiwało w tym samym obozowisku, co partner wymiany, 24 procent w pobliskich obozach, 21 procent w obozie położonym w odległości przynajmniej 16 kilometrów, a 33 procent w bardziej odległych obozowiskach, w odległości od 51 do 200 kilometrów40.
Niecałą połowę relacji utrzymywano z osobami tak blisko spokrewnionymi jak stryjeczne rodzeństwo, ale niemal tyle samo z bardziej odległymi krewnymi41. Związki można było nabywać przy urodzeniu, kiedy rodzice nadawali dziecku imię po przyszłym darczyńcy (podobnie jak chrześcijanie wyznaczający rodziców chrzestnych), lub były przekazywane jako dziedziczna spuścizna po śmierci jednego z partnerów. Ponieważ mięsem dużych zwierząt zawsze się dzielono, ludzie często starali się nawiązywać relacje z wprawnymi myśliwymi. To dlatego najlepsi łowcy zwykle miewali bardzo szeroki asortyment kontaktów hxaro, podobnie jak ich żony.
Kontakty budowane były w ciągu całego dobrze przeżytego życia przez osoby nieustannie wyczulone na nowe możliwości. Kiedy umierał rodzic, dzieci albo przybrane dzieci dziedziczyły partnerów wymiany oraz sieci pokrewieństwa zmarłej osoby, w tym czasie często obdarowywano się też prezentami, by wzmocnić ich trwałość, ponieważ obdarowywanie się, dzielenie i odwzajemnianie równało się przetrwaniu42. Liczne systemy identyfikacji krewnych łączyły ludzi na różne sposoby, zwiększając liczbę osób, z którymi dany człowiek był powiązany. Jeden system pokrewieństwa opierał się na więziach małżeńskich i więzach krwi, inny obejmował otrzymane przez osobę imię, które automatycznie tworzyło więź z innymi osobami o tym samym imieniu. Tacy nabyci, czyli fikcyjni, krewni też określani byli mianem matek, ojców, braci lub sióstr.
Tego rodzaju podwójne systemy działają po to, by szeroko rozpościerać sieć pokrewieństwa, a ponieważ ten drugi system może być aktualizowany w trakcie życia danej osoby, imiennik może zacieśnić relację nawet z odległymi krewnymi, kiedy będzie to przydatne43. Każde ludzkie społeczeństwo opiera się na jakimś systemie wymiany i wzajemnej pomocy, ale społeczności zbieracko-łowieckie podniosły wymianę do rangi kluczowej wartości oraz wyrafinowanej formy sztuki. Ludzie budują szeroko zakrojone, zawiłe terminologie opisujące krewnych i przybranych krewnych, by rozszerzać potencjał relacji opartych na zaufaniu. Zależnie od sytuacji można je aktywować i podtrzymywać za pomocą wzajemnej wymiany lub pozostawić w uśpieniu, dopóki nie będą potrzebne.
Małżeństwa, które partnerzy Ju/’hoansi aranżowali dla swoich dzieci, dawały nowe możliwości zarzucania sieci jeszcze szerzej. Podczas ślubu członkowie grupy oferują nowożeńcom prezenty, które następnie przekazuje się dalej wśród powinowatych. Żona wzięta siłą byłaby o wiele mniej cenna niż ta sama kobieta oddana dobrowolnie przez odpowiednio wynagrodzonych i gotowych się odwdzięczyć krewnych. W warunkach wysokiej śmiertelności dzieci kobieta pozbawiona rodziny byłaby mniej korzystną partnerką niż kobieta, której rodzinny system wsparcia był nietknięty, ponieważ dzieci bez babć i innych krewnych ze strony matki, którzy pomagali je pielęgnować, miały mniejsze szanse na przeżycie.
Więzi pokrewieństwa wraz z terminologią i relacjami opartymi na wymianie towarów i usług używanych do ich konkretyzacji zwiększały liczbę osób, z których pomocy można było korzystać, z którymi można było się dzielić, na których wzajemność można było liczyć, u których można było zamieszkać w razie potrzeby, zyskując pomoc w wychowaniu własnych dzieci44. Korzyść wynikająca z zarzucania sieci pokrewieństwa tak szeroko jak to tylko możliwe prawdopodobnie wyjaśnia, dlaczego plemiona zbieracko-łowieckie o wiele częściej śledzą pokrewieństwo zarówno od strony matki, jak i ojca, zamiast używać tylko jednej lub drugiej z tych linii, co jest bardziej typowe dla matrylinearnych lub patrylinearnych systemów rodowodowych, przeważających w społecznościach innych niż zbieracko-łowieckie45.
Dowody archeologiczne sugerują, że jednoliniowe – a w szczególności pewnie patrylinearne – systemy dziedziczenia pojawiły się, kiedy plemiona zbieracko-łowieckie zamieszkujące siedliska bogate w zasoby morskie zaczęły prowadzić bardziej osiadły tryb życia przy większej gęstości zaludnienia, tak jak na wybrzeżu RPA przynajmniej 4300 lat temu. Jak w przypadku większości naczelnych gęstość zaludnienia u paleolitycznych grup zbieracko-łowieckich różniła się w poszczególnych grupach, od bardzo niskiej (poniżej jednej osoby na 2,5 kilometra kwadratowego) po nieco wyższą46.
Weźmy jednego z najbardziej rozpowszechnionych, długowiecznych i cieszących się największym powodzeniem homininów, Homo erectus, który pojawił się po raz pierwszy około 1,8 miliona lat temu. Niektórzy członkowie tego wysoce zróżnicowanego (inaczej: politypowego) gatunku musieli wyemigrować z Afryki bardzo wcześnie. Skamieniałości archaicznej formy Homo erectusa są właśnie odkrywane w ramach wykopalisk Dmanisi w Gruzji, a inne pozostałości odkryto na Jawie, w Chinach i w Hiszpanii. Wielu paleontologów uważa też, że miniaturowe homininy z wyspy Flores u wybrzeży Indonezji również stanowią pozostałość po jednej z tych wczesnych, plejstoceńskich diaspor. O ile wiemy, wszystkie te wcześnie rozprzestrzeniające się społeczności w końcu wymarły. Jednak pewna gałąź Homo erectusa pozostała w Afryce tropikalnej i nadal tam ewoluowała. Wszyscy obecni ludzie pochodzą od tej przetrwałej afrykańskiej gałęzi, którą niektórzy paleontologowie uważają za osobny gatunek, Homo ergaster. Jakkolwiek ich nazwiemy, ci afrykańscy hominini o większych mózgach byli naszymi przodkami i około 200 tysięcy lat temu dali początek Homo sapiens o jeszcze większym mózgu. Nieco później, mniej więcej 100 do 50 tysięcy lat temu, ci anatomicznie współcześni ludzie rozprzestrzenili się poza Afryką i Homo sapiens rozpoczął swoją niezwykłą ekspansję na całym świecie47.
Mamy tu więc do czynienia z osobnym homininem, który zdołał przetrwać – choć początkowo z wielkim trudem – przez 1,6 miliona lat, osiem razy dłużej, niż istnieje na Ziemi Homo sapiens. A jednak prawdopodobnie nigdy nie był zbyt liczny. Inaczej niż w przypadku innych dużych ssaków wędrujących po sawannach oraz mieszanych siedliskach trawiasto-leśnych milion lat temu, niezwykle dużo wysiłku i sporo szczęścia potrzeba, by znaleźć choćby pojedynczą czaszkę należącą do afrykańskiej gałęzi Homo erectus. Podejrzewam, że jednym z powodów rzadkości takich odkryć jest fakt, że same te stworzenia były rzadkie. Populacja ludzka zaczęła się powiększać prawdopodobnie dopiero mniej więcej 80 tysięcy lat temu w Afryce, a może 50 tysięcy lat temu w Europie. Przedtem społeczności paleolityczne były małe i rozproszone. W sumie mogły może liczyć dziesiątki tysięcy osób, a potrzebne im zasoby często były rozciągnięte na dużym obszarze oraz nieprzewidywalne48. Kiedy pokarmy roślinne lub zwierzyna były dostępne, bardziej liczyło się szczęście, umiejętności i wysiłek potrzebny do ich zgromadzenia niż walka o nie.
Wielu systematyków umieszcza obecnie Homo erectus wraz z wszystkimi innymi małpami dwunożnymi w plemieniu Hominini. Nowy termin „hominin” zastępuje starsze określenie „hominid”, ponieważ w nowej klasyfikacji inne małpy człekokształtne, takie jak szympansy, wchodzą wraz z ludźmi do rodziny Hominidae, czyli „Teraz wszyscy jesteśmy hominidami”. Skamieniałości homininów przedstawione na tym drzewie genealogicznym obejmują Australopiteka, Homo habilis, Homo erectus oraz Homo heidelbergensis, jest jednak o wiele więcej takich, których tu nie pokazano, a do tego niewątpliwie kolejne gatunki jeszcze nieodkryte. Jak pokazano, wszyscy współcześni ludzie pochodzą prawdopodobnie od afrykańskiej gałęzi Homo erectus (zwanego również Homo ergaster), która wyewoluowała około 1,8 miliona lat temu. Diagram ten, przygotowany pierwotnie przez antropologa ewolucyjnego Richarda Kleina, został opublikowany za: Henry McHenry (2009)
Bez krewnych i przybranych krewnych, którzy pomagali je chronić, a w szczególności żywić, niewiele plejstoceńskich dzieci mogło dożyć dorosłości. Fakt, że dzieci są tak bardzo uzależnione od pożywienia zdobytego przez innych, stanowi jeden z powodów, dla których szukając ludzkich uniwersaliów, dobrze jest zacząć od dzielenia się. Niemniej jednak w kręgach darwinowskich najpowszechniej obecnie przywoływanym wyjaśnieniem tego, w jaki sposób ludzie stali się tak hiperspołeczni, jest przydatność współpracy podczas obrony lub niszczenia konkurencyjnych grup. Wciąż na nowo powtarza się nam, że „ludzka umiejętność nawiązywania przyjaźni wewnątrz grupy często idzie w parze z nieprzyjaźnią poza jej obrębem”49. Takie uogólnienia są prawdopodobnie wystarczająco trafne w przypadku ludzi, wśród których grupy konkurują ze sobą o zasoby, ale jak dużo sensu miałaby dla naszych plejstoceńskich przodków wiążących koniec z końcem w lasach i sawannach tropikalnej Afryki walka z sąsiednimi grupami, gdy mogli się po prostu przenieść?
Małe grupy zbieracko-łowieckie liczące około 25 osobników, w warunkach nieustannych fluktuacji klimatycznych, szeroko rozproszone na dużych obszarach, niezdolne zdać się na takie podstawowe pokarmy jak słodkie ziemniaki czy maniok, co robią obecnie niektóre współczesne społeczności zbieracko-łowieckie z Nowej Gwinei czy Ameryki Południowej, cierpiałyby z powodu wysokiej śmiertelności, szczególnie wśród dzieci, z powodu głodu, a także drapieżników i chorób. Prawdopodobnie nawracałyby załamania populacji i niedobory ludności, wywołujące trudności w rekrutacji wystarczającej liczby członków. Znajdujący się w pobliżu przedstawiciele własnego gatunku nie byliby postrzegani jako rywale konkurujący o zasoby, ale raczej odbierani jako cenni potencjalni partnerzy do dzielenia się. W przypadku rysujących się konfliktów przeprowadzka byłaby bardziej praktyczna i mniej ryzykowna niż walka50.
Jednak od wczesnych dni antropologii ewolucyjnej po współczesne podręczniki psychologii ewolucyjnej pojawia się tendencja, by więcej przestrzeni poświęcać agresji oraz naszym „zabójczym instynktom” lub podkreślać „demoniczne”, podobnie jak u szympansów tendencje samców do gromadzenia się wraz z innymi samcami ze swojej grupy w celu polowania na sąsiednie grupy oraz zastraszania, bicia, torturowania ich i zabijania51. Nasi plejstoceńscy przodkowie niewątpliwie doświadczali zazdrości, rywalizowali o pozycję, a także żywili urazy czy pragnienie zemsty, które od czasu do czasu przeradzały się w awantury. Zabójstwa w społecznościach zbieracko-łowieckich są dobrze udokumentowane, często są to zbrodnie w afekcie związane z kobietami. Jednak takie zabójstwa dotyczą raczej osób, które znają się wzajemnie, nie są to wojny między okolicznymi grupami. Mimo licznych dowodów dokumentujących konflikty międzygrupowe przez ostatnie 10–15 tysięcy lat nie ma dowodów na wojny w plejstocenie. Taki stan rzeczy nie rozstrzyga, że wojen nie było, ale pomaga wyjaśnić, dlaczego wielu z tych, którzy badają społeczności zbieracko-łowieckie, sceptycznie podchodzi do rzutowania wojowniczych zachowań plemion postneolitycznych wstecz na wędrowne, oparte na pokrewieństwie grupy zbieracko-łowieckie, oraz dlaczego niektórzy antropologowie określają plejstocen mianem „okresu paleolitycznego bezwojnia”52.
Nie zamierzam unieważniać rywalizacji. W końcu jesteśmy naczelnymi. Jednak martwi mnie, że skupianie się na międzygrupowej rywalizacji doprowadziło nas do przeoczenia takich czynników jak wychowanie dziecka, które są przynajmniej tak samo istotne (a moim zdaniem nawet ważniejsze) dla wyjaśnienia najwcześniejszych początków szczególnie hiperspołecznych tendencji ludzkości. Nie doceniliśmy tego, jak ważne dla kształtowania prospołecznych impulsów były wspólna opieka i żywienie potomstwa przez członków grupy innych niż rodzice.
Zakładam, że przed epoką neolitu, kiedy mniej więcej 12 tysięcy lat temu ludzie zaczęli się osiedlać i produkować żywność, zamiast tylko ją zbierać, społeczności na poziomie grupy tak samo starałyby się unikać bezpośrednich konfliktów i utrzymywać harmonijne relacje, jak robią to afrykańskie grupy zbieracko-łowieckie badane przez etnografów z XX i XXI wieku. Doskonale świadomi tego, jak potencjalnie niebezpieczne i prowadzące do podziałów mogą być tendencje do walki o status i wywyższania się, ich członkowie niemal wszędzie znani są z zaciętego egalitaryzmu i dokładania wszelkich starań, by zmniejszać rolę rywalizacji oraz zapobiegać zrywaniu tkanki społecznej, oraz z odruchowego pomijania, upokarzania, a wręcz wykluczania lub poddawania egzekucji tych, którzy zachowują się w sposób skąpy, chełpliwy lub aspołeczny53.
Kiedy dochodzi do morderstwa, członkowie grupy interweniują i przywołuje się zwyczaje, które pomagają powstrzymać eskalację gwałtownych, małpich instynktów oraz zapobiec przerodzeniu się zabójstw w szersze, krwawe porachunki lub walki międzygrupowe54. Ludzie żyjący w zorganizowanych na poziomie grup społecznościach zbieracko-łowieckich zachowują się tak, jakby rozumieli, że przetrwanie ich i ich dzieci zależy od innych, że bez krewnych i przybranych krewnych, pomagających zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i pożywienie, ich społeczności nie mogą przetrwać. Podtrzymywanie kontaktów społecznych oraz wymiana towarów i usług, nawet z tymi, którzy nie są szczególnie blisko spokrewnieni, to coś, do czego ludzie są wyjątkowo dobrze przygotowani pod kątem emocji i temperamentu, szczególnie w porównaniu z innymi małpami człekokształtnymi.
Tymczasem podręczniki takich dziedzin jak psychologia ewolucyjna poświęcają o wiele więcej miejsca agresji, rywalizacji mężczyzn i kobiet o partnerów seksualnych lub ich przyciąganiu niż temu, jak bardzo pierwsi ludzie dzielili się ze sobą nawzajem, by wspólnie wychowywać potomstwo55. Nawet kiedy dostrzega się hiperspołeczny charakter człowieka, wyjaśnienia zwykle podkreślają raczej rywalizację międzygrupową, a nie to, jak trudno było zapewnić przetrwanie do wieku rozrodczego kosztownym, powoli dojrzewającym dzieciom. Ale jak pokażemy w tej książce, bez wspólnej opieki i zaopatrzenia wszystkie te między- i wewnątrzgrupowe strategie i konflikty byłyby – z punktu widzenia ewolucyjnego – tylko licznymi pochrząkiwaniami i grymasami bez żadnego znaczenia.
Szympansy a ludzie
Człowiekowate zwane szympansami zwyczajnymi (Pan troglodytes) nie posiadają impulsów obdarowywania typowych dla ludzi. Odruchowo ksenofobiczne samce i samice prędzej zaatakują, niż będą tolerować obcego przedstawiciela tej samej płci. Jednak należący do innego gatunku wielkich małp bonobo (Pan paniscus, czasem zwany szympansem karłowatym) są bardziej tolerancyjni i wyluzowani wobec przedstawicieli tego samego gatunku. Pod tym względem bardziej przypominają temperamentem ludzi niż szympansy zwyczajne. Genetycznie jednak żaden z tych gatunków nie jest człowiekowi bliższy niż drugi. Ludzie dzielili wspólnego przodka z tymi dwiema małpami mniej więcej sześć milionów lat temu.
Chociaż genetycznie równie odległe ludziom, dwa wspomniane gatunki rodzaju Pan odróżniły się od siebie dopiero w ciągu ostatnich dwóch milionów lat. Nikt nie wie, czy bonobo pochodzą od przodka bardziej przypominającego szympansa, czy odwrotnie. Jednak ponieważ Pan troglodytes jest przedmiotem intensywnych badań o wiele dłużej niż Pan paniscus, a także ponieważ jego ukierunkowane na dominację i agresywne zachowanie, łącznie z morderczymi napaściami na sąsiednie grupy, bardziej przystaje do szeroko akceptowanych stereotypów na temat ludzkiej natury, istnieje tendencja, by postrzegać szympansy zwyczajne jako wzór dla rodzaju, jednocześnie lekceważąc bonobo jako jakiś dziwaczny odłam. Wskutek tego skłonny do przemocy temperament przypisywany samcom Pan troglodytes jest rutynowo rozciągany na naszych paleolitycznych przodków56.
Chociaż nikt nie wie, czy to szympansy zwyczajne, czy bonobo stanowią lepszy model do rekonstrukcji konkretnych cech naszych przodków homininów, to gdybym miała obstawiać, który gatunek jest bardziej wiarygodnym kandydatem do zrekonstruowania linii małp człekokształtnych z potencjałem wykształcenia szeroko zakrojonego dzielenia się, w szczególności w zakresie opieki i wyżywienia młodych przez innych niż rodzice członków grupy (zwanych allorodzicami)[1], to postawiłabym na bonobo. Eksperymenty laboratoryjne wskazują, że bonobo wydają się bardziej towarzyskie, a temperament samic w szczególności predysponuje je do tolerowania innych i uczenia się współdziałania z nimi poprzez regulowanie swojego zachowania57. W naturze jak i w niewoli bonobo są zwykle bardziej pokojowe i kontaktowe niż szympansy zwyczajne. Jak dotąd nie zaobserwowano, by bonobo nękały lub zabijały sąsiadów, choć wiemy zbyt mało, by stwierdzić, że nigdy tego nie robią. Wiemy natomiast, że kiedy społeczności bonobo spotykają się na granicach swoich terytoriów lub kiedy obce samce próbują dołączyć do grupy, reakcje są uzależnione od okoliczności. Poszczególne osobniki mogą okazywać wrogość lub mieszać się ze sobą pokojowo. Samce i samice czasem nawet kopulują ze sobą58. Oportunistyczne stosunki seksualne z obcymi są ułatwione, ponieważ samice bonobo są niemal nieustannie otwarte seksualnie i eksponują czerwone obrzmienia seksualne przez większość dni cyklu rujowego, bez żadnych specyficznych objawów widocznych podczas owulacji59.
Zarówno w niewoli, jak i na wolności bonobo dzielą się chętniej niż szympansy, a poproszeni przez młode osobniki członkowie grupy obydwojga płci nieraz zapewniają pożywienie potomstwu swoich przyjaciółek60. Ogólnie bonobo wydają się bardziej skłonne do współpracy i chyba lepiej sobie radzą z godzeniem się po konflikcie61. Zręcznie i regularnie łączą wydawane odgłosy, wyrazy twarzy i gesty, prowadząc skuteczną, elastyczną komunikację62. Rzadko jednak okazują spontaniczną chęć obdarowywania, obserwowaną powszechnie wśród bardzo małych ludzkich dzieci.
Wśród ludzi chęć ta, w połączeniu z elementarną zdolnością przypisywania innym stanów umysłu i uczuć, występującą u szympansów i innych człowiekowatych, doprowadziła do tego, że osoby w każdym wieku regularnie szukają okazji do kontaktu z innymi ludźmi. Ten tak typowy dla ludzi rodzaj wzajemnej tolerancji poszczególnych osobników wskazuje, że jeszcze zanim ludzie wykształcili język, by omawiać różne sprawy, małpy-przodkowie ludzi lub pierwsi ludzie posiadali zdolność identyfikowania się z innymi oraz nawiązywania kontaktów, unikając walki63. Homininy te były już emocjonalnie inne niż pozostałe małpy człekokształtne. Tu właśnie rozpada się homologia między ludźmi a „demonicznymi” szympansami. W dalszej części tekstu będę argumentować, że już półtora miliona lat temu afrykańscy przodkowie Homo sapiens emocjonalnie bardzo różnili się od przodków dowolnej innej istniejącej do dziś małpy człekokształtnej, a bardziej przypominali ten rodzaj małpy, z którym wolelibyśmy podróżować w zamkniętej przestrzeni.
Chęć obdarowywania
Ludzkie dziecko rodzi się chętne do kontaktu z innymi. W społeczności zbieracko-łowieckiej dziecko to przyzwyczaiłoby się też do opieki i karmienia przez innych członków troskliwego otoczenia64. Zanim dzieci Ju/’hoansi skończą rok i nauczą się mówić, są już przyzwyczajone dzielić się z matką i innymi ludźmi. Wśród pierwszych słów, których uczy się dzieci, znajduje się na („Daj mi to”) oraz i („Proszę, weź to”)65. Polly Wiessner wspomina, jak pewna starsza kobieta zdjęła z szyi swojego wnuka sznur korali zrobionych ze skorupek jaja strusia, umyła je, a następnie włożyła je dziecku do ręki, by podarowało je (aczkolwiek niechętnie) krewnemu. Po ukończeniu tej lekcji obdarowywania dziecko dostało nowe korale. Rytuał ten był powtarzany, aż mniej więcej w wieku dziewięciu lat dzieci same zaczynały wychodzić z inicjatywą obdarowywania innych. W okresie dojrzewania w pełni uspołeczniony ofiarodawca coraz dalej rozciąga sieć swoich kontaktów hxaro. Budząca lęk perspektywa zaburzenia tkanki relacji podtrzymujących życie naszych przodków działała niczym nieustanny hamulec, powstrzymujący konflikty.
Tymczasem wśród małp człekokształtnych innych niż człowiek dzielenie się nie jest powszechne, spontaniczne ani wzajemne. Samiec alfa szympansa chwytający ciało małpy, którą właśnie zabił, być może pozwoli seksualnie dostępnej samicy lub bliskiemu towarzyszowi oderwać sobie kawałek, ale jest to bardziej „tolerowana kradzież” niż prawdziwy dar66. Naukowcy pracujący w terenie rzadko widują, by żyjący na wolności szympans oddał ulubiony kawałek mięsa, nawet swojemu najlepszemu sojusznikowi. Tymczasem ludzie regularnie oferują swoje ulubione pokarmy innym – to największa gościnność, jaką możemy im zapewnić. Matka szympansa lub orangutana toleruje fakt, że jej młode zabierze jakiś atrakcyjny kawałek spożywanego przez nią pokarmu, ale rzadko proponuje mu go z własnej inicjatywy. Jeśli matka Pan troglodytes już wyciąga rękę z jakimś smakołykiem, najprawdopodobniej zaoferuje łodygę albo jakiś inny niesmaczny fragment rośliny, którego sama za bardzo nie chce jeść.
Chociaż bonobo bywają bardziej tolerancyjne co do dzielenia się pożywieniem niż szympansy zwyczajne, nikt nie mógłby pomylić ich zachowania z obdarowywaniem. Większość przypadków dzielenia się dotyczy pokarmów roślinnych, a nie mięsa, zwykle też dochodzi do niego między dwiema dorosłymi samicami lub dorosłą samicą a osobnikiem młodym – jej własnym lub dzieckiem którejś z jej sojuszniczek czy towarzyszek. Zamiast dostawać jakieś pyszne smakołyki, młode po prostu mają pozwolenie, by zabierać pożywienie będące w posiadaniu allomatek. Kiedy jakaś dorosła małpa bonobo dzieli się pożywieniem z innym dorosłym osobnikiem, oferta ta niemal niezmiennie stanowi reakcję na błagalne gesty podobne do wykonywanych przez młode67. Niedawno naukowcy w kongijskim ośrodku badań nad bonobo, Lamoko, zaobserwowali, jak samice zgromadziły się, by pożywić się cielskiem dujkera. Wśród szympansów zwyczajnych samce dominują nad samicami i kontrolują dostęp do mięsa, ale u bonobo to samice mają dominującą pozycję i kontrolują przepływ pożywienia. W tym konkretnym przypadku wszystkie trzy młode osobniki, które były obecne, mogły skubać antylopę, pozwolono im też od czasu do czasu brać kawałki mięsa z rąk i ust dorosłych, ale to tyle, jeśli chodzi o hojność68.
Tam, gdzie w świecie zwierząt dochodzi do obdarowywania, zwykle jest to zjawisko bardzo zrytualizowane, instynktowne, jak wtedy, kiedy samiec wojsiłki pospolitej daje potencjalnej partnerce swoją ofiarę jako „prezent ślubny”, by zachęcić ją do kopulacji, lub kiedy samce altanników czy kormoranów nielotnych przynoszą płodnej samicy jakiś przyciągający wzrok obiekt do dekoracji gniazda. Przypadki zwierząt innych niż człowiek dobrowolnie oferujących komuś ulubione pożywienie w prawdziwym duchu obdarowywania są rzadkie, z wyjątkiem gatunków, które tak jak ludzie mają długą ewolucyjną historię zjawiska nazywanego przeze mnie wychowaniem opartym na współpracy, zakładającym współdzielenie opieki i wyżywienia potomstwa69.
Wśród wyższych naczelnych ludzie wyróżniają się nieustanną gotowością do wymieniania się drobnymi przysługami i obdarowywania prezentami. Darczyńcy często podejmują inicjatywę, rzeczywiście szukając okazji i wykazując się niezwykłym namysłem i wysiłkiem, by dobrać „właściwy prezent”, który będzie najbardziej pasował do okoliczności, najbardziej się spodoba, czy też zrobi wrażenie na obdarowanym. Ludzie spontanicznie dostrzegają i odnotowują najdrobniejsze szczegóły swoich wymian70. Zwyczaje, język i osobiste doświadczenia kształtują detale, ale chęć dzielenia się jest w nas zaprogramowana, a neurofizjolodzy zaczynają już na serio monitorować, choć wciąż tylko z grubsza, przyjemność, którą ludzie czerpią z bycia hojnym, pomocnym i z dzielenia się z innymi71.
Zdjęcia te pochodzą z filmu nakręconego w połowie XX wieku przez pioniera ludzkiej etologii, Irenäusa Eibl-Eibesfeldta. Jeździł on po świecie ze specjalnie zaprojektowaną kamerą, której obiektyw skierowany pod kątem prostym można było wycelować w pewnym kierunku, nagrywając jednocześnie obrazy z innej strony. Pozwoliło mu to skompilować cenne archiwum niepozowanych zdjęć, ilustrujących opiekę nad dziećmi w tradycyjnych społecznościach, takich jak !Xo, G/wi San oraz Himba z Afryki Południowej, Eipo z Papui Zachodniej, mieszkańcy Wysp Trobrianda w Papui-Nowej Gwinei oraz Yanomami z Wenezueli. Podejmując pracę tam, gdzie zakończył ją Darwin w 1872 r. w swojej klasycznej pozycji O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt, Eibl-Eibesfeldt starał się wykazać uniwersalność ludzkich wyrazów twarzy, gestów i emocji. W przedstawionej sytuacji dziewczynka z plemienia Yanomamo podchodzi do swojej koleżanki, niosąc dwa duże liście, po czym siada obok niej. Niezauważona przez przyjaciółkę (drugie ujęcie), mała macha jednym z liści i chowa go za sobą. Ale kiedy koleżanka spontanicznie podaje jej drugi liść jako „prezent” (ujęcie trzecie), zwraca „ukradziony” liść, jakby wiedziała, że hojność należy odwzajemnić. Taka jest moc obdarowywania, już od najmłodszych lat, jeszcze zanim rozwinie się język i pojęcia opisujące chęć obdarowywania (I. Eibl-Eibesfeldt/Human Ethology Archives)
Nie powinno to być niespodzianką. Już milion lat temu, mówią archeologowie, homininy przenosiły różne materiały z jednego odległego miejsca w drugie. W środkowej epoce kamiennej (50–130 tysięcy lat temu) rodzaj i liczba takich transferów wskazuje na istnienie długodystansowych sieci wymiany72. Ze sporą dozą pewności możemy stwierdzić, że dzielenie się przedmiotami materialnymi, a tym samym pewien stopień intersubiektywności, który uczyniłby takie dzielenie się czynnością satysfakcjonującą, sięga daleko wstecz. Jednak jakkolwiek uniwersalne i prawdopodobnie wiekowe w rodzie homininów może się wydawać dzielenie się, porównywalna chęć obdarowywania nie występuje u innych małp człekokształtnych. Podczas gdy rywalizację i agresję dość łatwo zrozumieć, hojność jest zarówno mniej powszechna, jak i bardziej interesująca, choć z punktu widzenia ewolucyjnego o wiele trudniejsza do wyjaśnienia.
Rozdział 1. Małpy w samolocie
1 Badanie teorii umysłu zapoczątkowali Premack i Woodruff w 1978 r. Aktualną literaturę warto zacząć od: Penn i Povinelli 2007 wraz z odniesieniami.
2 Psychiatrzy Daniel Stern (2002) oraz Peter Hobson (2004), a także psychologowie rozwojowi Karlen Lyons-Ruth (Hennighausen i Lyons-Ruth 2005) oraz Colwyn Trevarthen (2005; Trevarthen i Aitken 2001) wolą mówić o „intersubiektywności” lub „dzieleniu się emocjami”, które to terminy obejmują zarówno dzielenie się podejściem do świata, jak i emocjonalnymi komponentami relacji między poszczególnymi osobami. Gorliwe poszukiwanie takiej wspólnoty emocjonalnej pojawia się, jak się uważa, bardzo wcześnie w rozwoju ludzkich niemowląt (Reddy 2003, 2007), a także poprzedza i ukierunkowuje późniejsze teorie umysłu oraz wnioskowanie na temat wiedzy czy przekonań innych.
3 Sprawozdanie to ukazało się w 1884 r. w: Proceedings of the Asiatic Society of Bengal i zostało w pełni zacytowane w: Hrdy 1977a:5–6.
4 Badania w zakresie neuroobrazowania Jean Decety, Perrine Ruby i innych zostały opisane w: Decety i Jackson 2004: zwł. ss. 86–87.
5 Rilling et al. 2004a:1695; Fehr i Fischbacher 2003.
6 Cosmides i Tooby 1994; Ostrom 1998; Trivers 1971.
7 Wiessner 1977, 1982; Thomas 2006.
8 Trivers 1971; Burnham i Johnson 2005; Nesse 2007.
9 Trivers 2006; Warneken i Tomasello 2006; Hamlin et al. 2007.
10 Rilling, Gutman, Zeh et al. 2002.
11 Cytat dot. „zaprogramowania do współpracy”: Damasio 2003:172–173. Punkt widzenia ekonomisty: Ostrom 1998:7. Dowody eksperymentalne, że nasz mózg działa inaczej, kiedy podejmujemy decyzje, opierając sie na tym, co robią inni ludzie, a nie komputery: Rilling et al. 2002; Rilling, Sanfey et al. 2004a.
12 Trevarthen i Logotheti 1989:43. Chociaż poglądy Trevarthena początkowo były kontrowersyjne, zyskały już znaczne poparcie (Draghi-Lorenz et al. 2001).
13 Marci et al. 2007.
14 Jesteśmy, „jak się zdaje, zaprogramowani, by odczuwać nawzajem swoje szczęście i ból – głębiej niż kiedykolwiek sądziliśmy”, ostrzega psychoterapeutka Babette Rothschild swoich kolegów terapeutów (2004).
15 Sober i Wilson 1998; Tomasello 1999; Hammerstein, red. 2003; Fehr i Fischbacher 2003; Boyd 2006. Nie znam lepszego wprowadzenia do ewolucji współpracy i altruizmu niż piękna książka Matta Ridleya z 1996 r. „The Origins of Virtue” [„O pochodzeniu cnoty”, przeł. M. Karaszewska, Rebis 2000].
16 Bowles i Gintis 2003:433.
17 Doskonałe opisy: McGrew 1992; Whiten et al. 1999; van Schaik et al. 2003. Już w 1874 r. Darwin opisywał obserwacje szympansów rozłupujących orzechy za pomocą kamieni (1974:78–79).
18 Szympansy: McGrew 1992; Boesch i Boesch-Achermann 2000; Pruetz i Bertolani 2007; Matsuzawa 1996. Bonobo w niewoli: Savage-Rumbaugh i McDonald 1988; Parish i de Waal 1992. Goryle w niewoli: Gomez 2004. Orangutany na wolności: van Schaik et al. 2000.
19 Mercader et al. 2007.
20 Mulcahy i Call 2006; Raby et al. 2007.
21 Inoue i Matsuzawa 2007.
22 Matsuzawa 2001; Herrmann, Call et al. 2007.
23 Przegląd roli dwunożności w ewolucji człowieka: Stanford 2003.
24 Herrmann, Call et al. 2007.
25 Tomasello et al. 2005:675
26 Tomasello et al. 2005:676.
27 Tomasello et al. 2005.
28 Tomasello 1999:59; Boyd i Richerson 1996.
29 Tomasello et al. (2005) opisuje argumenty przemawiające za uznaniem ludzi za „hiperspołecznych”, zgodnie z propozycją Tomasello z 1999 r. Aktualizuje też wcześniejsze porównania między ludźmi a innymi szympansami, by uwzględnić nowsze odkrycia w tej szybko rozwijającej się dziedzinie badawczej.
30 Zgodnie z taksonomią preferowaną obecnie przez wielu genetyków nadrodzina Hominoidaeskłada się z gibonowatych (gibonów i siamangów), człowiekowatych (orangutanów, goryli, szympansów i bonobo) oraz ludzi. Jednak w przeciwieństwie do dawnych czasów, kiedy termin „hominid” był używany, by odróżnić ludzi i ich różnych dwunożnych małpich przodków (takich jak australopitek) od człowiekowatych, aktualna filogeneza zarówno człowiekowate, jak i ludzi zalicza do stworzeń zwanych hominidami. Dlatego wielu specjalistów obecnie dzieli małpy człekokształtne na dwie rodziny, Hylobatidae (gibony i małpy człekokształtne) oraz Hominidae, która z kolei dzieli się na dwie podrodziny, Ponginae zawierającą orangutany i ich kopalnych krewnych oraz Homininae obejmującą afrykańskie małpy człekokształtne i ludzi. Wszyscy członkowie naszego rodu po jego oddzieleniu od szympansów są zaliczani do plemienia Hominini. Obejmuje ono australopiteka, Homo habilis, Homo erectus, Homo heidelbergensis oraz Homo sapiens.
31 Darwin 1890:240.
32 Rilling, Gutman et al. 2002; Rilling, Sanfey et al. 2004a.
33 Ingman et al. 2000; Wade 2006:52–60; Behar et al. 2008.
34 Kaplan et al. 1990; zob. też Cashdan 1990; Hawkes 2001, zwł. tabela 4; Smith 2003.
35 Zob. zwł. Kelly 2005.
36 Wiessner 1977, 1996, 2002b.
37 Wiessner, komunikacja osobista, 5 marca 2007, opowieść o jej spisanym sprawozdaniu; zob. też Marshall 1976: 310–311.
38 Rodseth i Wrangham 2004:393ff oraz zawarte tam odniesienia.
39 Dunn et al. 2008.
40 Wiessner 2002b:421.
41 46 procent relacji w jej próbie dotyczyło partnerów spokrewnionych nawet jako kuzyni pierwszego stopnia. Jednak mimo tendencji do faworyzowania rodziny wiele relacji obejmowało dość dalekich krewnych; Wiessner 2002a:31.
42 Wiessner 2002a.
43 Richard Lee, który pierwotnie wyjaśnił ten system, dowiedział się, że starsza z dwóch osób będących „imiennikami” decyduje, jakiego określenia pokrewieństwa się używa, co zwiększa elastyczność na przestrzeni życia danej osoby (2003:64–76).
44 Wiessner 2002b.
45 Zob. Marlowe 2004, porównanie z udziałem 36 społeczności zbieracko-łowieckich.
46 Sealy 2006; Johnson i Earle 2000:54ff.
47 McHenry 2009, z podziękowaniami dla Johna Fleagle’a.
48 Cohen 1995:29; Stiner et al. 1999; Johnson i Earle 2000, zwł. rozdz. 1; Behar et al. 2008.
49 Choi i Bowles 2007; cytowany i omówiony w: Jones 2008:514 wraz z odniesieniami.
50 Kelly 2005 i zwł. Wiessner 2006. Logika „skalowania behawioralnego” wyjaśniająca powiązanie między gęstością zaludnienia a ludzką agresją: Wilson 1971b lub 1975:20ff.
51 Washburn i Lancaster 1968; Wrangham i Peterson 1996:199; Wrangham 1999:1; Jones 2008 wraz z odniesieniami.
52 Zob. Kelly 2005 pod kątem „Paleolitycznego bezwojnia”, a zwł. Fry 2007, gdzie znajduje się niedawny przegląd, oraz ogólne wprowadzenie w: Johnson i Earle 2000. Nawet archeologowie, którzy podkreślają powszechne występowanie „prehistorycznej wojny”, przyznają, że nie ma dowodów na działania wojenne w plejstocenie (np. Keeley1996).
53 Marshall 1976; Lee 1979, zwł. ss. 24, 244–248, 343–346, 390–400, 458; Johnson i Earle 2000; Hewlett 2001:52; Kelly 2005; Wiessner 2006, szerokie omówienie w: Boehm 1999. Zob. zwł. omówienie w Boehm dotyczące tego, jak zaciekle egalitarni potrafią być członkowie grup zbieracko-łowieckich.
54 Zob. zwł. Lee 1979:390–400. Chociaż ta monografia na temat !Kung San często cytowana jest jako dowód na poparcie twierdzenia, że ludy paleolityczne były bardziej agresywne niż ludzie współcześni, z liczbą zabójstw porównywalną do występującej w najbardziej brutalnych amerykańskich miastach (zob. Jones 2008 wraz z odniesieniami), Lee mówi wyraźnie, że !Kung San nie prowadzą wojen, oraz że gdyby uwzględnić amerykańską umieralność wskutek działań wojennych, wskaźnik zabójstw w plamieniu !Kung byłby o wiele niższy niż w Ameryce (1979:398).
55 Rzućmy okiem na indeks do jednego z najlepszych i najszerzej rozpowszechnionych podręczników na temat ewolucji i zachowań ludzkich Johna Cartwrighta (2000). Pojęcia takie jak „dzielenie się” i „wychowanie dzieci” nie występują. Nie ma odniesień do opieki „macierzyńskiej”, „ojcowskiej” czy „allomacierzyńskiej”, są jednak dwa odnośniki do „konfliktu matki i płodu” i dziesięć do „pewności ojcostwa”; nie ma wzmianki o „niemowlętach” czy „opiece nad niemowlętami”, ale są dwie na temat „dzieciobójstwa”. Tę samą krytykę można by rozciągnąć na wiele z moich wcześniejszych publikacji.
56 Skrzywienie to można znaleźć w niektórych spośród najlepszych książek z tej dziedziny, np. Wade 2006:148–150, przyp. 189. Parish i de Waal w swoim eseju z 2000 r. omawiają tę tendencyjność i sugerują pewne remedia.
57 Zob. na przykład eksperymenty ukazujące rolę tolerancji międzyosobniczej we współpracy wśród szympansów (Melis et al. 2006a) oraz badania dokumentujące bardziej wyluzowany temperament bonobo w porównaniu z szympansami (Hare et al. 2007).
58 Parish i de Waal 2000; Höhmann 2001. Nie wiadomo, czy jest to typowa dla gatunku różnica między bonobo a szympansami, skutek faktu, że bonobo zostały przebadane w mniejszym stopniu, czy konsekwencja różnic siedliskowych. Z badań nad innymi naczelnymi, takimi jak hulmany, wiemy, że zachowania takie jak spotkania terytorialne, agresja między samcami oraz dzieciobójstwo ze strony dorosłych samców są bardzo zróżnicowane i opisywane tylko w niektórych grupach, a w innych nie. Najczęściej kluczową zmienną jest gęstość zaludnienia (Hrdy 1979).
59 De Waal 1997. Znaczenie niemal ciągłej otwartości oraz „ukrytej” (czy mówiąc ściślej, dyskretnie objawianej) owulacji: Hrdy 1981a, rozdz. 7; 1997.
60 Silk 1978; Parish 1998; White 1994; de Waal 1997; Kano 1992:74, 166–170. Młody szympans czy orangutan może prosić o pożywienie, ale prawdopodobnie dostanie coś tylko wtedy, jeśli właścicielka pokarmu jest jego matką, a nawet wtedy niechętnie.
61 Melis et al. 2006a; de Waal 1996, 1997.
62 Pollick i de Waal 2007.
63 Zob. Wiessner 2005, jeśli chodzi o sposoby, w jakie rozmowa może zastępować, a także podsycać agresję.
64 Bird-David 1990; Hewlett, Lamb et al. 2000. Konsekwencje rozwojowe dorastania w „dostatnim” otoczeniu, jak to opisują ci naukowcy, omówiono poniżej, w rozdziale 4.
65 Shostak 1976:256.
66 Blurton Jones 1984; Moore 1984.
67 Parish 1998; Parish i de Waal 2000; Kano 1992:74, 166–170.
68 Höhmann i Fruth 1996:53. Większość innych przypadków „tolerowanego odbierania” u naczelnych to prawdopodobnie sytuacje, w których młode dostają mały łyk mleka z piersi allomatki – na przykład: O’Brien 1998 o kapucynkach; Smith et al. 2001 o tamarynach; Pereira i Izard 1989 o lemurach.
69 Burkart et al. 2007. Zob. też de Kort, Emery i Clayton 2006 o kawkach.
70 Cosmides 1989; Ridley 1996.
71 Rilling et al. 2002, 2004b.
72 Ambrose 1998. Punkt ten wciąż jest kontrowersyjny, ale archeologowie Marwick (2003) oraz McBrearty i Brooks (2000) używają przekonującej argumentacji.
[1] Allorodzic (z greckiego „allo-”, „inny niż”) oznacza dowolnego członka grupy innego niż rodzice, który pomaga im wychowywać młode. Ponieważ często nie da się oznaczyć ojcostwa, ja nieraz decyduję się na słowo „allomatka”, które może obejmować ojca lub nie.