Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
37 osób interesuje się tą książką
Kontynuacja losów Natalie i Blaise’a – bohaterów For Sure Not You!
Natalie i Blaise rozpoczynają drugi semestr ostatniej klasy w Westwood Academy. Po tym, w jakich okolicznościach widzieli się ostatnio, oboje zachowują dystans. Natalie coraz gorzej radzi sobie z otaczającą ją presją. Zaczyna balansować na krawędzi i właśnie wtedy Blaise przez przypadek dowiaduje się, co dziewczyna robi, by zapomnieć o całym świecie.
Ich drogi znów się przecinają, a na jaw wychodzą kolejne sekrety. Blaise zdaje sobie sprawę, że nie poznaje już dziewczyny, która kiedyś tak bardzo zalazła mu za skórę. Chłopak musi zdecydować, czy da się ponieść niechęci do Natalie, czy może jednak znajdzie w sobie na tyle empatii, by pomóc jej w odnalezieniu siebie. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 491
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Weronika Ancerowicz
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Hanna Kwaśna
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Karolina Piekarska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-694-3
Książka porusza trudne tematy, takie jak samookaleczanie się, przemoc fizyczna, uzależnienie od narkotyków. Jeśli nie czujesz się na siłach, by czytać o takich motywach, omiń tę pozycję. Pamiętaj, by dbać o swój komfort i zdrowie psychiczne.
W moim życiu nie było już wanilii
Blaise
Powrót do szkoły po przerwie semestralnej był kurewsko trudny.
Minął już tydzień od rozpoczęcia nowego semestru, ale wciąż nie mogłem się przestawić na wstawanie o nieludzkiej godzinie, by zdążyć na pierwsze zajęcia.
Pocieszałem się, że zostało jeszcze tylko kilka miesięcy i już nie będę musiał oglądać fałszywych mord tych wszystkich rozpieszczonych dzieciaków. Ich jedynym życiowym problemem było to, czy danego dnia do szkoły wziąć torbę od Gucciego, czy od Prady. Nienawidziłem ich, tej bańki, w której żyli i tego, że nie wiedzieli, jak wygląda prawdziwy świat.
Wysiadłem z samochodu razem z Liamem, którego podwoziłem, i zatrzasnąłem drzwi, starając się nie wzdrygnąć na widok kolejnego płatu czerwonej farby, która odprysnęła od karoserii. Przebolałem już dawno sprzedanie SUV-a, w końcu opłacenie lekcji baletu Poppy było ważniejsze niż jakiś tam samochód, ale to nie znaczyło, że zdołałem przyzwyczaić się do tego złomu, zjadanego przez rdzę.
Podeszliśmy do Danny’ego, czekającego na nas przy wejściu na dziedziniec, i przywitaliśmy się z nim. Gdy zbiliśmy piątki, w trójkę udaliśmy się w stronę szkoły.
– Clara wciąż nie wróciła z tego tournée z matką? – zapytał Danny, rozglądając się za naszą różowowłosą koleżanką.
Wzruszyłem ramionami. Ostatnio mało interesowałem się tym, co działo się w życiu moich przyjaciół. Własne problemy zbyt mnie pochłonęły.
– Miała wrócić wczoraj, ale chyba coś się przedłużyło – odpowiedział mu Liam.
– Jak ja jej zazdroszczę – jęknął Danny. – Też wolałbym spędzić święta w trasie koncertowej z zespołem rockowym swojej matki, niż znosić te sztywne kolacje z rodziną.
– Ciesz się, że uwagę wszystkich zwróciła Beatrice i jej ciąża, a nie to, że po raz kolejny uplasowałeś się na samym końcu rankingu – zarechotał Peterson.
Słuchałem ich w milczeniu, patrząc na uczniów zmierzających w stronę szkoły i szukając tej jednej osoby.
– Matce nigdy nie przeszkadzało, że jestem na końcu, dopóki Blaise nie zajął jebanego dziewiątego miejsca – mruknął niezbyt zadowolonym tonem. Oderwałem wzrok od tłumu i popatrzyłem na niego z niechęcią, spotykając się z nim spojrzeniem. Pokręcił głową w zawodzie. – Stary, przez to, że pokazałeś, że się da, moi rodzice mają teraz większe oczekiwania co do mnie. A tak to już spisali mnie dawno na straty. Tak się nie robi, mordo.
Przewróciłem na to oczami.
– Wiesz, dlaczego to zrobiłem.
– Żeby dobrać się do Forbes. – Danny poruszył brwiami w znaczący sposób.
Walnąłem go w potylicę, ignorując okrzyk bólu, jaki z siebie wydał.
– Żeby mieć na czesne, kretynie.
– Boże, przecież wiem, żartuję tylko.
Odwróciłem od niego spojrzenie i w końcu zauważyłem znajomą blond głowę. Dziewczyna szła trawnikiem kilka kroków za nami i rozmawiała z tym swoim przydupasem Adrienem.
Zacisnąłem pięści.
– Chodźcie zapalić. – Pociągnąłem Danny’ego za ramię, w stronę wielkiego drzewa, pod którym kiedyś zwykle jaraliśmy fajki.
– Co? Tutaj? Myślałem, że już nie palimy na terenie szkoły – rzucił zaskoczony Liam, ale wyciągnął paczkę cameli.
Wziąłem od niego papierosa i odpaliłem go, nie odrywając wzroku od Natalie.
No, dawaj, podejdź. Zwróć mi uwagę.
Danny musiał zauważyć, na kogo patrzę, bo zaśmiał się szyderczo.
– Ktoś tu się stęsknił za naszą księżniczką.
– Spierdalaj – odpowiedziałem tylko, zaciągając się dymem.
Była coraz bliżej, ale nawet nie zerknęła w naszą stronę, zajęta opowiadaniem czegoś Adrienowi. Wkurwiało mnie to, jak na niego patrzyła. Jak się do niego uśmiechała.
Kiedyś uśmiechała się tak do mnie. To ze mną tak rozmawiała. To ja mogłem wdychać jej specyficzną, słodką woń.
Ale w moim życiu nie było już wanilii. Bo spierdoliłem sprawę po całości.
Minęły już ponad trzy tygodnie od naszego feralnego zbliżenia. A przy tym ponad trzy tygodnie od ostatniego kontaktu.
Natalie nie odezwała się po tamtej nocy do mnie.
A ja nie odezwałem się do niej.
Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, bo nie rozumiałem do końca sytuacji. Nie wiedziałem, dlaczego tak mocno zareagowała na tamten incydent. To nie tak, że ją do czegoś przymusiłem. Była chętna. Bardzo chętna. Ale nagle, gdy mieliśmy przejść dalej… uciekła. Stwierdziłem, że się po prostu wystraszyła. W końcu pewnie była dziewicą, a ja, zamiast rozegrać to powoli, jak jakiś napalony szczeniak chciałem od razu doprowadzić sprawę do końca.
Nie pomyślałem wtedy o byciu delikatniejszym. I dlatego zjebałem.
I choć na początku miałem na to wyjebane, bo obecność Forbes nie była mi potrzebna do życia, z czasem zdałem sobie sprawę, że… że może jednak trochę brakuje mi naszych przekomarzanek. I ogólnie jej irytującej osoby.
Na samym początku naszych korepetycji miałem ochotę rzucić wszystko w cholerę, gdy tylko widziałem jej wkurwiającą twarz. Skręcało mnie wewnętrznie, jak tylko zabierała głos, odzywając się tym swoim przemądrzałym tonem. Z czasem jednak zacząłem przyłapywać ją na tych krótkich momentach, w których pokazywała… normalność. Zauważyłem pęknięcia w jej fasadzie. Poczułem jakąś dziwną fascynację, gdy uświadomiłem sobie, że Forbes była jednak całkowicie inna, niż pokazywała to w szkole. Że dało się ją znieść. Że nie była taka sztywna, ale wręcz zabawna, i że można było z nią porozmawiać. Zapragnąłem zdjąć maskę z jej twarzy i zobaczyć, co kryje się pod nią. I choć często wydawało mi się, że byłem tego bliski, nagle wyślizgiwała mi się z rąk. Co jeszcze bardziej wzbudzało moją ciekawość.
I tak Natalie Forbes stała się moją odskocznią. Ta relacja sprawiła, że mogłem choć na chwilę oderwać się od swoich problemów. Nasze spotkania zaczęły sprawiać mi coraz większą przyjemność, a ja przyłapywałem się na tym, że nie mogłem doczekać się kolejnych. Bo za każdym razem miałem wrażenie, że byłem coraz bliżej odkrycia jej tajemnicy. Tego, kim była naprawdę.
Nie mogłem też zaprzeczyć, że w pewien sposób kręciło mnie również, jak reagowała na moją bliskość. Testowałem ją wielokrotnie, czy to słowami, czy dotykiem, i gdy widziałem rumieniec wkradający się na jej bladą twarz, odczuwałem satysfakcję. Bo panna idealna, Natalie Forbes, największa suka jaką znałem i jednocześnie księżniczka Westwood Academy, miała do mnie słabość. Do mnie. Do swojego wroga i jednocześnie przedstawiciela marginesu społecznego, jak słyszałem, że często mnie nazywała.
Doprowadziło to do tego, że prawie skończyliśmy w łóżku. Nie będę ukrywał – fantazjowałem o tym wcześniej. W końcu Forbes była prawie jak zakazany owoc. A wiadomo, że najbardziej chcieliśmy tego, czego nie mogliśmy dostać.
Jej usta smakowały nawet lepiej, niż sobie wyobrażałem. Cała była lepsza niż w moich posranych myślach. A w snach do dziś prześladowała mnie różowa koronka.
Ta jedna sytuacja wszystko jednak spierdoliła. Ale nie cofnąłbym tego, co się wydarzyło, choć może postarałbym się, by moja reakcja była inna, gdy Natalie się speszyła. Mogłem ją przycisnąć i zmusić do rozmowy.
Teraz jednak było już za późno. Bo nasz kontakt się urwał. I choć gdy zobaczyłem ją po przerwie semestralnej w szkole i coś boleśnie ścisnęło mnie w środku, a potem zacząłem się wkurwiać, że mnie tak ostentacyjnie olewała, to jednak nie napisałem do niej. Bo jak mógłbym nagle odezwać się po tylu tygodniach braku kontaktu?
I dlatego jak skończony frajer robiłem wszystko, by zwrócić jej uwagę.
Nie zakładałem mundurka. Celowo przechodziłem obok niej na korytarzu. Wchodziłem spóźniony na lekcje. A teraz paliłem na terenie szkoły, czego nienawidziła.
A ona nawet na mnie nie spojrzała.
I gdy znów minęła mnie z obojętnością, nawet nie odwracając się w naszą stronę, wkurzony rzuciłem peta na trawnik i przydeptałem go.
– Ja pierdolę, po prostu z nią pogadaj – odezwał się Liam, wykrzywiając usta.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałem bezosobowym tonem i odwróciłem się, żeby odejść.
– Tchórz! – krzyknął za mną Danny.
W odpowiedzi wystawiłem tylko środkowy palec, nie siląc się nawet na obronę.
Wszedłem sam do szkoły i od razu udałem się do sali angielskiego. Po przekroczeniu progu pomieszczenia zrobiłem wszystko, by jak ostatni przegryw nie spojrzeć na pierwszą ławkę.
Próbowałem wmówić sobie, że Natalie Forbes mnie nie obchodziła.
Gdy tylko jednak zająłem krzesełko w ostatnim rzędzie, mój wzrok automatycznie pomknął w jej stronę.
Działała na mnie niczym pieprzony magnes.
Siedziałem po skosie od niej, więc widziałem tylko jej profil. Jej zwykle długie blond włosy były teraz dużo krótsze, sięgały ledwie za ramiona. Podczas przerwy świątecznej musiała być u fryzjera, ale podobała mi się ta zmiana. Zaczesała je do tyłu grubą czarną opaską, odkrywając twarz o porcelanowej cerze. Niebieskie, arktyczne spojrzenie wlepiała w profesora, który siedział przy swoim biurku i z nią rozmawiał. Zahipnotyzowany patrzyłem, jak jej różane pełne wargi układają się w słowa, których nie słyszałem przez panujący w klasie szum.
Zawsze taka idealna. Nieskazitelna. Perfekcyjna. Niczym pieprzone dzieło sztuki.
Pokręciłem głową, odwracając spojrzenie. Nie chciałem zachowywać się jak frajer, a dokładnie to właśnie robiłem.
Im bardziej mnie ignorowała, tym większe czułem do niej przyciąganie.
To było kurewsko nienormalne i wiedziałem, że czas się ogarnąć.
Sięgnąłem do plecaka po zeszyt, a gdy zabrzmiał dzwonek, dosłownie zmusiłem się, by patrzeć przed siebie. Próbowałem zrobić wszystko, nawet słuchać biadolenia Grotha, byleby wyrzucić z myśli Natalie Forbes.
Bezskutecznie.
Nim lekcja się skończyła, w moim zeszycie zdążyło powstać kilka szkiców jej idealnej twarzy, spojrzenia i uśmiechu, który utkwił w mojej głowie i nie mógł z niej wyjść.
***
Po lekcjach powlokłem się zmarnowany w stronę pustego już prawie parkingu. Było sporo po ostatnim dzwonku, ale musiałem odwiedzić Jenkinsa, by obgadać sprawę stypendium i upewnić się, że moje czesne zostało opłacone.
Gdy szedłem do rozpadającego się samochodu, zauważyłem, że do swojego auta zmierzała także Natalie. Jak zwykle, zanim udała się do domu, musiała pewnie załatwić milion innych szkolnych spraw. Wpatrzona była w komórkę, na której coś pisała i kompletnie nie zważała, co się działo wokół.
Przez głowę przemknęło mi wyobrażenie, jak ustawiam się specjalnie na jej drodze, a ona na mnie wpada. Wtedy na pewno by mnie zauważyła. A może nawet by się odezwała?
Ale nic nie zrobiłem.
Po prostu stałem i patrzyłem, jak się zbliża.
Gdy była kilka kroków ode mnie, uniosła głowę. I w tym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Miałem wrażenie, że jej ciało minimalnie się spięło. Ale równie dobrze mogło być to tylko złudzenie.
Zawiesiła wzrok na mojej twarzy dosłownie na sekundę. A potem odwróciła go obojętnie, jakbym nie był nikim znaczącym. Jakby mnie nie znała.
I tyle. To wszystko.
Usłyszałem, że weszła do samochodu i zaraz potem odpaliła silnik.
A ja wciąż stałem, ściskając w ręce klucze, które boleśnie wbijały mi się w skórę.
Wychodziło na to, że staliśmy się czymś dużo mniej istotnym niż przez te wszystkie lata. Już lepsze było bycie wrogami. Wtedy chociaż wiedziałem, że siedziałem w jakiś sposób w jej głowie. Teraz jednak traktowała mnie, jakbym nie istniał.
Nie potrafiłem jednak przyznać nawet sam przed sobą, że mnie to bolało.
Znów wolałem przekierować te uczucia w złość. Na siebie. Na nią. Na ten popierdolony świat.
Wsiadłem do auta i wykręciłem z mocą. Włączyłem radio, by choć trochę się uspokoić. Jak na złość, gdy tylko wjechałem na drogę, auto wypełniły pierwsze słowa piosenki Beatlesów, przypominając mi o wszystkim, o czym chciałem zapomnieć.
Yesterday
All my troubles seemed so far away
Now it looks as though they’re here to stay
Oh, I believe in yesterday
Uderzyłem w kierownicę otwartą dłonią, klnąc pod nosem. Naprawdę? Naprawdę wszystko musiało być przeciwko mnie?
Why she had to go?
I don’t know, she wouldn’t say
I said something wrong?
Now I long for yesterday1
Wyłączyłem radio, nie mogąc tego słuchać.
Nie miałem pojęcia, dlaczego odeszła. Co zrobiłem nie tak.
Ale nie zamierzałem już próbować odzyskać kontaktu i wyjaśniać sprawy między nami. Na głowie miałem raka mamy, popadającego w coraz większą depresję ojca, Poppy i brak pieniędzy. Nie potrzebowałem jeszcze się zamartwiać, że Natalie Forbes postanowiła mnie ignorować.
Choć nie mogłem zaprzeczyć, że gdy była przy mnie, jakoś lepiej znosiłem problemy.
Znów walnąłem w kierownicę, przy okazji prawie wjeżdżając na sąsiedni pas. Przekląłem siarczyście, prostując kierunek jazdy. Życie ostatnio nie było po mojej stronie. Ale w sumie czy kiedykolwiek było?
Od zawsze dostawałem po dupie. Niszczyłem wszystko, czego się dotknąłem. Traciłem wszystko, co było dla mnie ważne. Nie potrafiłem walczyć i sięgać po swoje. Zawsze tylko biernie stałem i patrzyłem, jak wszystko wokół się waliło. Nie miałem ducha wojownika. Byłem zniszczonym i złamanym dzieciakiem, który urodził się inny i nie potrafił wpasować się w otoczenie.
Zawsze gorszy. Zawsze wyszydzany.
Paskudne myśli nie opuściły mnie do końca drogi do domu. Zaparkowałem na ulicy, a gdy wysiadłem, trzasnąłem drzwiami z trochę większą siłą, niż zamierzałem. Kolejny płat farby odleciał na ziemię. Nawet nie miałem siły, by przejąć się jeszcze tym. Prychnąłem tylko pod nosem, kręcąc głową w niedowierzaniu.
Boże, jakie to wszystko było spierdolone.
Od razu po wejściu do domu zostałem zaatakowany. Ledwo przekroczyłem próg, a ten mały brzdąc podleciał i przytulił się do moich kolan. Pogłaskałem jej główkę, a gdy spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi wesołymi oczami, uśmiechnąłem się. I nagle wszystkie troski wyparowały.
Poppy była właśnie taka – zawsze poprawiała mi humor. Przy niej czułem się wystarczający. Kochała czysto i niewinnie. Bez żadnych gierek czy niedomówień. Po prostu była. I to wystarczyło, bym przypomniał sobie o tym, co ważne. A w tej chwili najistotniejsze było dla mnie jej szczęście: by jak najmniej dotknęła ją choroba mamy, a gdy… gdy dojdzie do najgorszego, by nie odczuła tego aż tak bardzo. By miała szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo, na jakie zasłużyła.
– Co tam, młoda? – zapytałem, biorąc ją na ręce.
Pisnęła z radością i objęła mnie za szyję.
– W tym tygodniu będą już lekcje baletu! – krzyknęła podekscytowana. – Zawieziesz mnie w czwartek?
Szkoła została zamknięta na czas przerwy świątecznej, co mała bardzo przeżyła. Na wieść o ponownym otwarciu jej dobry humor, jak widać, powrócił.
Szybko zrobiłem w głowie rekonesans, czy byłem wtedy wolny, ale nie przypomniałem sobie o żadnych zobowiązaniach.
– Jasne, brzdącu – odpowiedziałem, czochrając ją.
Postawiłem siostrę na ziemi i poszedłem do kuchni, żeby przyrządzić obiad. Ojciec od rana był z mamą w szpitalu, więc pewnie dopiero co odebrał Poppy ze szkoły i nawet nie pomyślał o tym, że mała musiała coś zjeść.
– A pójdziemy potem z Natalie na lody? Dawno się z nią nie widzieliśmy. Stęskniłam się.
Ukryłem się za otwartymi drzwiami lodówki, by nie zobaczyła mojej reakcji.
– Na co masz dzisiaj ochotę? Może lasagne? – zapytałem obojętnym głosem, starannie przekierowując temat.
– Wczoraj była!
Wypuściłem cicho powietrze z ust. Była, bo to najszybsze, co można przyrządzić. Wystarczyło wsadzić gotowca do piekarnika.
– To może… makaron z serem?
Jej entuzjastyczny okrzyk wystarczył mi za odpowiedź.
Zabrałem się za przygotowanie dania, a Poppy usiadła na blacie i zaczęła opowiadać o swoim dniu w szkole. Gdy skończyłem, nałożyłem nam porcje, a jedną z misek zaniosłem do gabinetu ojca.
Zapukałem dwa razy i wszedłem, gdy usłyszałem ciche „proszę”.
Tato siedział pochylony nad papierami, prawdopodobnie rachunkami. Mnożącymi się rachunkami, których nie potrafiliśmy w żaden sposób opłacić.
– W porządku? – zapytałem, kładąc obiad na biurku.
Uniósł na mnie zmęczony wzrok.
Ojcu prawie stuknęła pięćdziesiątka. Zawsze jednak wyglądał dużo młodziej. Obdarzony był dobrymi genami, a schludna i zadbana prezencja tylko potęgowała efekt świetnie się trzymającego człowieka. Ostatnie miesiące dodały mu jednak jakichś dwudziestu lat. Na twarzy pojawiły się zmarszczki, a skóra zwiotczała. Jego niegdyś ciemne włosy teraz praktycznie były już całe siwe. Wory pod oczami ciągnęły się w nieskończoność, a przygarbiona postawa wskazywała, że mój ojciec był już na skraju wyczerpania.
– Chciałbym móc powiedzieć, że tak. – Westchnął ciężko, spuszczając spojrzenie.
– Co u mamy? – Zerknąłem kątem oka na trzymane przez niego kartki i przeraziłem się, widząc liczby na nich widniejące.
Nie damy rady. Skąd mamy wziąć tyle pieniędzy?
– Miała dzisiaj dobry humor. Nawet wybraliśmy się na mały spacer po korytarzach. – Nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy. To były dobre wiadomości, bo zazwyczaj mama nie miała siły wstać z łóżka czy ruszyć ręką. – Poprosiła, żebyś ją odwiedził, jak będziesz miał chwilę. – Znów popatrzył mi w oczy, tym razem ze skupieniem. – Pojedziesz?
Teraz to ja westchnąłem ciężko. Przeczesałem włosy palcami, roztrzepując je.
– Wpadnę jutro po szkole. Nienawidzę widzieć jej w takim stanie… I przysięgam, że wyjdę, gdy znów zacznie gadać o tym, że zaprzestanie leczenia.
Ojciec zacisnął usta i nic nie odpowiedział.
Raniło go to tak samo jak mnie, ale jednocześnie wspierał mamę w każdej decyzji. Mówił, że to jej wybór, ale ja tego nie kupowałem. Nie kupowałem tych marnych wymówek. I w dupie miałem jego tłumaczenie, że to akt odwagi. Dla mnie to było tchórzostwo. Powinna walczyć. Jak nie dla nas, to dla siebie.
Odbyłem niejedną kłótnię o to z ojcem, z mamą też, ale sprawa na razie stanęła w zawieszeniu. Na szczęście wciąż przyjmowała chemię. Bałem się jednak momentu, gdy uprze się na tyle, że moje groźby i błagania nie pomogą.
– Blaise… – zaczął poważnym tonem ojciec, ja jednak przerwałem mu uniesieniem ręki.
– Wiesz, jakie mam zdanie na ten temat. Nazwij mnie gówniarzem, który nie rozumie poważnych dorosłych spraw, ale opinii nie zmienię. Ma walczyć. Ma zwyciężyć i wyzdrowieć. Poppy musi mieć mamę.
Pokręcił głową, nie odpowiadając.
Rzuciłem mu ostatnie spojrzenie i wyszedłem z gabinetu, wracając do małej. Jadła makaron w najlepsze, machając beztrosko nogami i przeglądając Youtube’a na moim telefonie.
– Hej, pozwoliłem ci? – zapytałem żartobliwie, zerkając, co sobie włączyła, i skrzywiłem się, gdy zobaczyłem, że jakąś kreskówkę, która zepsuje mi wyświetlane propozycje.
– Nie mogę? – Spojrzała na mnie wielkimi oczami, a ja zmiękłem. Jak zwykle.
– Możesz – odpowiedziałem z westchnieniem, wziąłem miskę z makaronem i zacząłem jeść, oglądając razem z nią przygody pokracznie narysowanych świń.
I choć życie waliło mi się na głowę, doceniałem te momenty spokoju, podczas których chociaż na chwilę mogłem udawać, że wszystko było w porządku.
Bolesna cisza
Natalie
– Co ci wyszło w czwartym zadaniu?
Adrien spojrzał na mnie z miejsca przy moim biurku.
– Ale w czwartym z części czytania ze zrozumieniem, pisania i języka, czy z matematycznej?
– Nie wiem, czy wiesz, ale od jakichś dwudziestu minut przerabiamy matematykę – odpowiedziałam z kwaśną miną.
– Przepraszam. – Zawstydzony odwrócił wzrok. – Trudno mi się skupić.
Siedzieliśmy z Adrienem w moim pokoju i przygotowywaliśmy się do testu SAT. I choć nie były to najbardziej komfortowe warunki – on musiał siedzieć na krześle, ja rozwaliłam się na łóżku – tylko tu mogliśmy się spotkać. Wciąż nie skończył się mój dwumiesięczny szlaban. Mieliśmy już luty, ale moje uziemienie miało trwać jeszcze jakiś tydzień. Na szczęście matka się zgodziła, żeby Adrien przyszedł do mnie się trochę pouczyć. Być może uznała, że osoba z pierwszego miejsca rankingu uzupełni moje braki w wiedzy. Wciąż nie mogła tego przeżyć, a moje życie od grudnia było dosłownie piekłem.
Nie skończyło się na szlabanie, o nie. Matka dowiedziała się również, że zdarzało mi się opuścić jogging z Patrickiem, a także pomaganie w schronisku i wolontariat u Henry’ego. Na szczęście nie udało jej się ustalić, czy uczestniczyłam w wykładach na Harvardzie, bo nie robiono list obecności. Chociaż to i tak nie stawiało mnie w lepszym świetle. Dołóżmy do tego wszystkiego kiepy, które znalazła, ranking i… Melody.
Na drugi dzień po awanturze pojechałam do niej do szpitala razem z matką. Spotkaliśmy się z nią i z jej rodziną. Lekarze nie byli w stanie stwierdzić, czy do poronienia doszło przez zażycie silnych środków przeciwbólowych, które ode mnie dostała, ale była to najbardziej prawdopodobna przyczyna. Jej rodzice jednak obiecali, że będą siedzieć cicho – im także nie zależało na rozgłosie. Nie chcieli, by w ogóle ktokolwiek się o tym dowiedział, bo mógłby wybuchnąć skandal. Oficjalnie Melody rozpoczęła wcześniej ferie świąteczne. A podczas faktycznej przerwy przebywała w szpitalu, dochodząc do siebie. Wróciła jednak już do szkoły w styczniu razem ze wszystkimi. A nikt – oprócz kilku osób, w tym Lizzy – nie miał pojęcia, co naprawdę się wydarzyło.
W szpitalu miałyśmy okazję porozmawiać sam na sam i dziewczyna wyznała, że nie ma do mnie żadnego żalu ani pretensji. Nie miała pojęcia, że była w ciąży, a złe samopoczucie zrzuciła na stres. Gdy zobaczyła, że mnie to nie przekonało, opowiedziała, że nie dbała o siebie w tym okresie za bardzo, pijąc alkohol, mało jedząc i nie wysypiając się. Do tego doszło jeszcze przeciążenie związane z egzaminami. Powiedziała, że nie ma pewności, czy tabletki były tego przyczyną, a nawet jeśli, wzięła je ode mnie dobrowolnie. Zanim wyszłam, dopowiedziała, że… czuje ulgę. Że nie była gotowa na ciążę, i że być może, gdyby wiedziała o dziecku i miałaby czas na przemyślenie, czy poradzi sobie z nim czy nie, inaczej by się to potoczyło. Ale ona po prostu poroniła, nie wiedząc o tym, że coś rosło w jej wnętrzu. Zaskoczyło ją to, ale przede wszystkim zdjęło ciężar z barków.
Nie zamierzałam jej oceniać i w ogóle odpowiadać na jej zwierzenia. To była jej prywatna sprawa, a ja po prostu się ucieszyłam, że nie zrzucała winy na mnie.
Moja matka zaś w dupie miała całą aferę i martwiła się tylko tym, by nikt mnie z tą akcją nie powiązał. Jak zwykle, dla Elizabeth Forbes liczył się tylko nieskazitelny wizerunek i opinia innych. Gdy dostała potwierdzenie od rodziców Melody, że sprawa ucichnie, zapomniała o tym cyrku, usatysfakcjonowana, że wszystko zostało zamiecione pod dywan.
– Nieważne – odpowiedziałam Adrienowi, otrząsając się z rozmyślań. Siedzieliśmy nad starymi egzaminami już od trzech godzin, łatwo więc było o rozkojarzenie. – Chyba skończymy na dziś.
Wstałam i przeciągnęłam się, aż strzyknęły mi kości. Wzrok chłopaka zawiesił się na mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego. Speszył się i odwrócił spojrzenie. Zauważyłam, że koniuszki jego uszu zrobiły się czerwone.
Ostatnio zachowywał się coraz dziwniej.
Przeszłam kilka kroków i poczekałam na niego przy lekko uchylonych drzwiach. Adrien z ociąganiem wstał z krzesła, jakby opóźniając swoje wyjście. Odniosłam wrażenie, że miał mi coś do powiedzenia. W końcu jednak żadne słowa nie wyszły z jego ust. Podszedł do mnie ze zwieszonymi ramionami, a ja przepuściłam go w przejściu.
Starałam się jak najmniej pokazywać się na niższym piętrze. Przybrałam taktykę, by schodzić rodzicom z oczu, ale Adriena musiałam odprowadzić. Jeszcze skończyłoby się tak, że matka dorwałaby go w swoje szpony i zaczęła prześwietlać. W sumie niewiele wiedzieliśmy o jego rodzinie, niedawno się wprowadzili i nie uczestniczyli w eventach, które czasami organizowało miasteczko. Sam Adrien nie mówił o swojej przeszłości, ale nie dopytywałam, zakładając, że jeśli chciałby poruszyć temat, zrobiłby to. Moją matkę jednak ciekawiło wszystko: od tego, czym zajmowali się jego rodzice, aż po upodobania kulinarne. Zawsze powtarzała, że wiedza jest kluczem do władzy i sama skrupulatnie wcielała to powiedzenie w życie.
Na szczęście udało nam się przejść prawie że niezauważenie do wyjścia. Matka zerknęła na nas swoim sokolim wzrokiem, gdy przechodziliśmy obok salonu, ale nic nie powiedziała. Gdy pożegnałam się z chłopakiem, zrobiłam szybką zawrotkę i pognałam do swojego pokoju. Byleby tylko mnie nie zaczepiła i nie zaczęła się znęcać. Ostatnio nasza relacja nie wyglądała najlepiej.
Jak zresztą wszystkie relacje w tej rodzinie.
Matka z ojcem również się nie dogadywali. Po mojej próbie samobójczej w drugiej klasie wyglądało to całkowicie inaczej. Wtedy zapomnieli o swoich problemach i zwadach, jednocząc się, by wyciszyć sprawę. Tak, by przypadkiem sąsiedzi się nie dowiedzieli, dlaczego faktycznie wylądowałam w szpitalu.
Po grudniowych wydarzeniach stosunki między nimi uległy jednak znacznemu pogorszeniu, choć już wcześniej często się kłócili. Teraz zaczęli zwalać winę jeden na drugiego. Matka miała pretensje do ojca, że to wszystko przez niego, bo nie było go w domu, a on do matki, bo mnie nie dopilnowała.
Gdybym nie miała szlabanu, najchętniej uciekałabym na całe dnie z domu i zamykała się w bibliotece, a tak – musiałam siedzieć w swoim pokoju i wysłuchiwać ich wiecznych wrzasków. Żałowałam nawet, że wraz z końcem semestru skończył mi się wolontariat w przytułku dla bezdomnych i wykłady na Harvardzie, a matka odwołała moją pomoc w schronisku, stwierdzając, że załatwi dla mnie coś, w czym będzie mogła mnie bardziej przypilnować. Została mi więc tylko zaawansowana matematyka we wtorki i balet w czwartki. Resztę dni spędzałam na nauce, zamknięta w czterech ścianach.
Po wejściu do pokoju wzięłam kilka głębszych wdechów. Miałam ogromną ochotę, by zapalić, ale się powstrzymałam. Byłam pod ciągłą obserwacją matki. Wąchała mnie i stale przeszukiwała. Na szczęście, mimo rewizji pokoju, jakiej dokonała w grudniu, nie znalazła obluzowanej deski w podłodze. Ale nie paliłam już na balkonie. To było zbyt ryzykowne.
Rozsiadłam się na krześle, które dopiero co zajmował Adrien. Już miałam się obrócić w stronę biurka, gdy przez przypadek zerknęłam w lustro zamontowane na ściance szafy. Skrzywiłam się i dotknęłam swoich włosów.
Po powrocie do domu od Gavina w grudniu, wzięłam długi prysznic, by zmyć z siebie brud. Bo właśnie taka się czułam. Brudna, niegodna, bezwartościowa. To jednak nie pomagało i skończyłam, szlochając na dnie brodzika. Gdy po godzinie się uspokoiłam i spojrzałam w zaparowane lustro, zobaczyłam w nim potwora. Sięgnęłam w amoku po nożyczki i obcięłam włosy. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Żeby przekierować swoje myśli na coś innego? Żeby zmienić swój wizerunek? Bo zdecydowanie nie czułam się już jak Natalie z dnia poprzedniego. Dziewczyna, której odbicie zobaczyłam, była martwa w środku.
Nawet nie obeszło mnie, że matka po tym zwariowała jeszcze bardziej. Gdy ujrzała mnie nad ranem, wpadła w szał, ale jej złość już mnie nie ruszała. Nic mnie nie ruszało. Byłam obojętna.
Dlatego nawet nie zaprotestowałam, gdy zabrała mnie do fryzjera, który uratował moje postrzępione włosy, choć zostały mocno skrócone.
Patrząc teraz znów w lustro, poczułam wszystko to, co wtedy pod prysznicem. Jakby coś ciężkiego przygniotło moją klatkę piersiową. Nie mogłam złapać pełnego oddechu. Zaczęłam się dusić. Wystarczyło cholerne wspomnienie grudniowych wydarzeń, by ściany zaczęły na mnie nacierać. Miałam wrażenie, że zaraz mnie zmiażdżą.
Rozejrzałam się w popłochu wokół. Coraz bardziej brakowało mi tchu. W końcu zauważyłam cyrkiel leżący obok książek. Chwyciłam go trzęsącą się ręką.
Podwinęłam rękaw bluzy i wbiłam go nad zgięciem łokcia, robiąc podłużną kreskę. Nie popłynęła krew, naruszyłam tylko naskórek, ale wystarczyło, by ból fizyczny pozwolił mi odzyskać zdolność myślenia. Odetchnęłam głęboko.
A następnie złapałam kolejną rzecz, dzięki której ostatnio funkcjonowałam.
Wtarłam sobie proszki w dziąsło i nie czekając, aż zaczną działać, zaczęłam się uczyć.
***
Nazajutrz w szkole Adrien jak zwykle czekał na mnie przy wejściu na dziedziniec. Podchodząc, obdarzyłam go szczerym uśmiechem.
– Hej, jak tam?
Odwzajemnił uśmiech, a jego zielone oczy zalśniły wesoło.
– Dostałem dzisiaj rano wiadomość od hotelu w Waszyngtonie, że mogą nas przyjąć w maju.
– To cudownie! Waszyngton to według mnie najlepszy wybór, ale poczekajmy jeszcze na odpowiedź Plymouth, bo niestety wiem, że nie każdemu chce się siedzieć przez tyle godzin w autokarze. Poza tym, dla niektórych ta ostatnia wycieczka jest okazją tylko do nachlania się i nie widzą potrzeby jechania tak daleko, żeby wlać w siebie alkohol. Przegadamy to jeszcze na spotkaniu samorządu.
Poszłam z Adrienem w stronę szkoły, mijając po drodze innych uczniów. Niektórzy przystawali, by się przywitać i zamienić kilka słów, więc tym sposobem dopiero po jakichś pięciu minutach dotarliśmy do budynku szkolnego.
– Nie wiem, jak ty to znosisz – rzucił Adrien, podchodząc do swojej szafki, która stała zaraz przy wejściu.
Przystanęłam, czekając, aż weźmie potrzebne książki.
– Co? – zapytałam, nie bardzo wiedząc, o co mu chodziło.
– Jesteś zawsze w centrum zainteresowania, a ludzie lgną do ciebie jak ćmy do światła.
– Przesadzasz – stwierdziłam, przewracając oczami.
– Taka prawda. – Zatrzasnął drzwiczki i machnął głową w kierunku korytarza, dając znak, że możemy iść. Poszliśmy więc dalej, tym razem zatrzymując się przy mojej szafce, znajdującej się prawie na samym końcu. – Ci ludzie zrobiliby wszystko, byleby się do ciebie zbliżyć i z tobą zaprzyjaźnić. Nawet nie masz pojęcia, ile przez to osób zaczęło mnie nagle zauważać i zagadywać.
– Że niby dzięki mnie? – zapytałam zdziwiona, wbijając kod. – Daj spokój, przecież sam w sobie jesteś fajnym chłopakiem.
– Nie, stałem się fajny, odkąd zaczęłaś się ze mną zadawać.
– Przestań, to wcale nieprawda.
– Spoko, nie przeszkadza mi to. Przynajmniej jestem zapraszany na mnóstwo imprez. – Błysnął uśmiechem. – Pewnie każdy liczy, że przyjdziesz na nie ze mną.
– Nie mam czasu na imprezy. Nie mam czasu właściwie na nic.
– Widzę właśnie, i to mnie niepokoi.
Zatrzasnęłam szafkę i zobaczyłam, że Adrien patrzy na mnie dziwnym wzrokiem.
– Hm? – Przekrzywiłam głowę, nie wiedząc, do czego pił.
– Znów zaczynasz wyglądać coraz gorzej.
Skrzywiłam usta.
– Dzięki, Adrien. Wiesz, jak komplementować kobiety. – Choć moje słowa z pozoru były lekkie i niefrasobliwie, serce zaczęło bić mi szybciej. Zauważył coś?
– Przecież wiesz, że dla mnie jesteś śliczną dziewczyną…
– Uważasz tak? – Uśmiechnęłam się i uniosłam brwi.
Chłopak w sekundę się zaczerwienił, jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, co powiedział.
– To nie… Nie to, że… – zaczął się jąkać. Wyprostował się i podrapał w bok głowy, nagle kompletnie zagubiony. Patrzył wszędzie, byle nie na mnie. – Chodzi mi o to… – W końcu jego wzrok spoczął na mojej sylwetce i widziałam, że próbował odzyskać rezon. – Chodzi o to, że ostatnio znów często się zawieszasz, widzę po tobie zmęczenie i wyglądasz prawie jak żywy trup. Tak jak przed egzaminem jesiennym. Jesteś blada, masz podkrążone oczy, przecież widzę, że się nie wysypiasz. Za dużo na siebie bierzesz.
Żeby tylko o to chodziło…
– Dzięki za troskę, ale radzę sobie. – Poklepałam go po piersi, na co się spiął, a w jego oczach coś mignęło. Zabrałam szybko rękę, czując się odrobinę niekomfortowo. – Wgrałeś już swój esej rekrutacyjny do systemu? – zapytałam szybko, zmieniając temat.
Zaczęliśmy znów iść korytarzem, a Adrien na szczęście podjął wątek, na co odetchnęłam z ulgą. Zaniepokoiło mnie, że zauważył mój zły wygląd. Narkotyki mnie wyniszczały, choć starałam się nie brać często. Ostatnio jednak zwiększyłam dawkę, bo tylko to mnie ratowało przed zapadnięciem się w sobie. Od grudnia nie było ze mną za dobrze.
Weszliśmy do klasy od chemii i jak zwykle usiedliśmy razem. Wciąż dyskutowaliśmy o dostaniu się na Harvard, dopóki nie przyszła nauczycielka i nie rozpoczęła zajęć. Zdążyła jednak powiedzieć do nas tylko kilka słów o temacie lekcji, gdy drzwi ponownie się otworzyły.
Zobaczyłam go tylko kątem oka, ale to wystarczyło. Wystarczyło, by moje ciało zamarło. Dosłownie wyczuwałam go całą sobą, choć znajdował się kilka metrów dalej. Miałam wręcz wrażenie, że atmosfera uległa zmianie w pomieszczeniu, gdy tylko się w nim pojawił.
Ale on już taki był. Zawsze wypełniał przestrzeń swoją obecnością.
– Znowu spóźniony. A było już tak dobrze w tamtym semestrze... Myślałam, że w końcu dojrzałeś do poziomu Westwood Academy. Jak widać, myliłam się. – Nauczycielka założyła na siebie ręce i spojrzała na chłopaka krytycznym wzrokiem.
Blaise sięgnął znudzony po fartuch i, zakładając go na siebie, wyburczał:
– Przepraszam.
– Co powiedziałeś, Daniels? Powtórz głośniej.
Przewrócił oczami, czego profesor Rabbits nie zauważyła, bo stał do niej odwrócony tyłem. Zawiązał fartuch i dopiero wtedy się obrócił, przywdziewając na twarz sztuczny uśmiech.
– Przepraszam za spóźnienie, to już się więcej nie powtórzy.
Nauczycielka westchnęła, opuszczając ręce po bokach.
– Oboje wiemy, że się powtórzy – rzuciła zrezygnowanym tonem. – Hej, a ty gdzie? – dodała żywiej, gdy zaczął iść w kierunku swojego stołu. – Siadaj z Forbes, dzisiaj robicie zadania w grupach, może czegoś się od niej nauczysz.
Poczułam panikę, gdy spojrzał na mnie i na sekundę nasz wzrok się spotkał. Szybko popatrzyłam w dół, czując, że zasycha mi w gardle.
Proszę, nie podchodź, nie podchodź.
Los mi nie sprzyjał, bo wyczułam, że zaczął się zbliżać. Adrien tymczasem spakował swoje rzeczy, ale zanim odszedł, uścisnął mnie krótko w ramię w geście otuchy.
Nie podniosłam jednak oczu nawet wtedy, gdy Blaise usiadł obok mnie. Przysłoniłam twarz włosami, pochylając głowę i bazgrząc coś w zeszycie. Przestałam nawet zwracać uwagę na nauczycielkę, która wróciła do prowadzenia lekcji.
– Hej… – Drgnęłam, gdy usłyszałam jego głos. Odchrząknął niezręcznie. – Chyba… Chyba musimy wstać po składniki eksperymentu. – Rozluźniłam się odrobinę, gdy się okazało, że tylko o to mu chodziło.
Tak skupiłam się na ignorowaniu go, że nawet nie usłyszałam polecenia profesorki.
Zerwałam się z krzesła i szybko omiotłam wzrokiem tablicę, patrząc, co w ogóle mieliśmy robić. Wzięłam potrzebne rzeczy, ale nim doszłam do naszego stołu, przede mną wyrósł Blaise i wziął ode mnie najcięższe przedmioty. Patrzyłam wszędzie, byleby nie na niego, nie protestując, gdy mnie odciążał. Nie chciałam jego pomocy, ale nie chciałam również się odzywać.
W ciszy dotarliśmy do naszego stanowiska. Porozkładałam wszystko, a potem znów usiadłam. Poczułam nieznośny ciężar w żołądku. Było niezręcznie, cholernie niezręcznie.Co innego ignorować go na korytarzach, a co innego wtedy, gdy był tak blisko, a do moich nozdrzy docierał jego mocny zapach. Zapach, o którym zdążyłam już zapomnieć.
Cholerna Rabbits. Znów karała mnie za bycie najlepszą uczennicą w jej klasie, przydzielając mi Blaise’a jako partnera. I po co były moje wszystkie starania o tak dobre oceny? Po to, żebym teraz siedziała obok chłopaka, z którym nie chciałam mieć nic wspólnego?
Minął ponad miesiąc od naszej ostatniej rozmowy. W tym czasie poukładałam sobie w głowie swoje uczucia do niego i zdystansowałam się do nich. Nie było to trudne, bo okazało się, że właściwie nie żywiłam do niego niczego głębszego. Za mało mi od siebie dał, bym mogła bardziej wkręcić się w tę relację. A grudniowe wydarzenia skutecznie pozwoliły mi wyrzucić go z myśli. Za dużo się działo, bym miała siłę przejmować się jeszcze tym, że mnie zranił, a potem, że nasz kontakt się urwał.
Nic już do niego nie czułam. Był dla mnie nikim, tak jak ja dla niego.
Zaczęłam w milczeniu wykonywać zadanie. Kątem oka widziałam Blaise’a, który chyba nie wiedział, co ze sobą zrobić. Siedział sztywno i wpatrywał się we mnie, co trochę mnie peszyło. Ale mogłam to znieść. Pod warunkiem że nie będzie próbował się do mnie odzywać.
I gdy tylko to pomyślałam, on, kurwa, otworzył usta.
– Pogadamy? – Jego ochrypły szept sprawił, że niespodziewane ciarki przebiegły przez moje ciało.
Nie myślałam jednak nawet sekundy nad odpowiedzią.
– Nie – rzuciłam krótko, nie patrząc na niego. Obawiałam się, że zabrzmi to słabo i krucho, ale wyszło wręcz przeciwnie, usłyszałam w swoim głosie pewność siebie.
Odmierzałam odpowiednie składniki, usiłując się skoncentrować, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, co w ogóle robiłam. Byłam pewna, że jeśli wciąż będzie patrzył na mnie tymi swoimi brązowozłotymi tęczówkami, jakby chciał prześwietlić moją duszę, to zaraz się pomylę i przez przypadek doprowadzę do eksplozji.
– Jesteś pewna? – spróbował znów.
– Tak.
Moja lakoniczna odpowiedź sprawiła, że prychnął pod nosem i rozwalił się na krzesełku, wyciągając telefon.
– Pieprzona księżniczka – mruknął, pewnie nie sądząc, że go dosłyszę. A może właśnie na to licząc?
– Pierdol się, Daniels – rzuciłam na tyle głośno, by mnie usłyszał. Wciąż nie uraczyłam go swoim spojrzeniem. Nie był tego wart.
Znów nieprzyjemnie parsknął, a po tym zaległa cisza.
Bolesna cisza, która trwała już do końca.
Już mi nie zależało
Blaise
Gdy tylko zadzwonił dzwonek kończący ostatnią lekcję, podniosłem się z krzesełka i jako pierwszy wyleciałem za drzwi. Spojrzałem na zegarek, nie chcąc przegapić wyznaczonych godzin na odwiedziny w szpitalu.
Dzisiaj w końcu zamierzałem spotkać się z mamą.
Trochę minęło od mojej ostatniej wizyty. Niby miałem wymówki, że czas zajmowała mi szkoła, praca i opiekowanie się Poppy, ale to gówno prawda. Po prostu nienawidziłem oglądać ją w tym stanie i czuć tej cholernej bezsilności.
Trasa do Bostonu przez korki zajęła ponad godzinę. W końcu udało mi się zaparkować pod szpitalem. Gdy wszedłem do środka, od razu udałem się w kierunku sali. Aż za dobrze znałem drogę.
Byłem już prawie na miejscu, gdy zderzyłem się z jakąś kobietą, która, zajęta telefonem, nie patrzyła, dokąd idzie.
– Przepraszam – wymamrotałem.
Chciałem ją wyminąć, ona jednak wciąż trzymała się mojego ramienia, które asekuracyjnie złapała. Zmierzyła mnie intensywnym spojrzeniem. Poczułem się mocno niekomfortowo. Wyglądała jakby mnie skądś kojarzyła, choć nie widziałem jej tu wcześniej.
Gdy tylko rozluźniła chwyt, wywinąłem się od uważnego wzroku tej dziwnej kobiety i od razu wszedłem do pomieszczenia. Zastanawiałem się, o co mogło jej chodzić i dlaczego tak na mnie patrzyła.
Wszystkie myśli jednak uciekły mi z głowy, gdy zobaczyłem mamę.
Leżała z zamkniętymi powiekami. Zawiązana na głowie chusta zakrywała łysinę. Jej skóra była tak blada, że aż prawie przeźroczysta. Wydawało mi się, że mama była jeszcze szczuplejsza niż zwykle. Zdecydowanie schudła. Powiedzieć, że zmieniła się od naszego ostatniego spotkania, to jak nie powiedzieć nic.
Podszedłem powoli do łóżka i chwyciłem jej drobną dłoń. Czułem pod opuszkami palców każdą kosteczkę.
Na mój dotyk otworzyła delikatnie oczy, a gdy mnie zobaczyła, nikły uśmiech zatańczył na jej wargach.
– Blaise – wychrypiała.
Usilnie walczyłem, by w moich oczach nie pojawiły się łzy.
Musiałem być silny. Dla niej. Nie mogła zobaczyć, jak bardzo to było dla mnie trudne. Nie mogłem dokładać jej zmartwień.
– Hej, mamo – wyszeptałem, przysuwając sobie krzesełko do łóżka. – Jak się czujesz?
– Bywało lepiej. – Widziałem, że chciała poszerzyć swój uśmiech, jednak nie udało jej się to.
Nie miała nawet pierdolonej siły, by unieść wyżej wargi.
– Mamo…? – Głos mi się załamał na ostatniej sylabie. Musiałem jednak dokończyć pytanie, choć tak bardzo nie chciałem znać odpowiedzi. – Powiedz, proszę, że następuje remisja. Przecież prędzej wykończy cię ta chemia, niż zdążą cię zoperować.
– Och, synku… – Z ledwością uniosła rękę i pogłaskała mnie po policzku. – Lepiej opowiedz, co u ciebie słychać. Wiesz już…
Wstrząsnął nią kaszel. Rzuciłem się, by pomóc jej się unieść. Gdy atak ustał, poprawiłem poduszki, by mogła oprzeć się wygodniej, i usiadłem z powrotem. Znów uśmiechnęła się lekko, a jej brązowe oczy, takie same jak moje i Poppy, błysnęły wdzięcznością.
– Wiesz już, na jaki uniwersytet będziesz aplikował? – dokończyła.
Westchnąłem.
– To jest ostatnia z rzeczy, o której bym teraz myślał.
Między jej brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
– Blaise. – Chciała zabrzmieć groźnie, ale przez jej cichy ton głosu niekoniecznie osiągnęła efekt. – Nawet się nie waż porzucać marzeń i przyszłości przez to, że jestem chora.
– Ale…
– Żadnego ale – przerwała. Wstąpiła w nią jakaś nowa moc. Wyglądała odrobinę żywiej niż przed chwilą. Jakby złość dodawała jej energii. – Życie toczy się dalej. I nawet gdy umrę, wciąż będzie się toczyło.
– Nie „gdy”, tylko „jeśli” – odpowiedziałem wkurzony. – Jeśli umrzesz, a nie gdy umrzesz. Czy ty naprawdę straciłaś już całkowicie nadzieję? – Nienawidziłem się za to, że zabrzmiałem tak słabo i płaczliwie.
– Blaise, ja po prostu… – urwała i pokręciła głową. – Nie rozmawiajmy o mnie. Powiedz, co słychać w szkole. Wciąż nie odzywasz się z Natalie?
Odwróciłem wzrok.
Podczas przerwy świątecznej opowiedziałem jej wszystko, bo cały czas prosiła, bym to ja mówił. Jej samej wydobywanie dźwięków sprawiało ból. Na początku nie wiedziałem, w którą stronę poprowadzić rozmowę, skoro cały wolny czas poświęcałem na korepetycje i pracę. Więc w końcu powiedziałem jej o tym, że złapałem kontakt z Natalie Forbes, z którą wiedziała, że od zawsze się nienawidziłem, i że potem go straciłem. Oczywiście nic nie napomknąłem o tym, że walczyłem w ogóle o stypendium, ojciec jednak przekazał jej, że zdobyłem dziewiąte miejsce w rankingu. Mama była na tyle inteligentną kobietą, że pewnie połączyła wątki i zrozumiała, że wcześniej kłamaliśmy i wcale nie mieliśmy pieniędzy na czesne. Jednak ani ona, ani my nie poruszyliśmy tego wątku.
– To już skończony temat – odpowiedziałem sucho, przywołując w myślach ostatnią rozmowę z Natalie tydzień temu na chemii.
Spróbowałem. Po raz pierwszy, kurwa, w życiu spróbowałem zawalczyć o kogoś. O jakąś relację. I co zyskałem w zamian? Beznamiętne „nie”. Nawet nie zdobyła się na to, by patrzeć na mnie, gdy całkowicie wykreślała mnie ze swojego życia. Od tamtej chwili postarałem się o to, by choćby jedna myśl nie dotyczyła jej. Dla mnie przestała już istnieć.
– Szkoda, zawsze uważałam, że mała Forbes jest jedyną osobą, która potrafi ci się postawić. Pamiętasz, jak w trzeciej klasie przyniosłeś swojego pająka do szkoły? – zaśmiała się chrapliwie i gdy już myślałem, że znów zacznie kaszleć, powstrzymała to i przełknęła tylko ślinę. – Każdy dzieciak uciekł z piskiem, a ona podeszła do ciebie bez najmniejszej oznaki strachu, złapała za ucho i zaprowadziła do nauczyciela. Kiblowałeś potem w kozie przez dwa tygodnie.
Uśmiechnąłem się półgębkiem, ale zaraz się skrzywiłem.
– Zawsze musiała mnie podkablować. A ja tylko chciałem zaimponować dzieciakom.
– Wybrałeś trochę zły sposób. – Cichy śmiech wyrwał jej się spomiędzy warg.
Wzruszyłem bezradnie ramionami.
– Zawsze byłem trochę inny.
Mama ścisnęła moją rękę.
– Nie inny, ale wyjątkowy.
– Ta, gadanie rodzica… – Chciałem dodać coś jeszcze, ale nagle telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyciągnąłem go i przeczytałem SMS-a od kolegi. – Muszę się zwijać, mamo, praca czeka.
– Myślałam, że przeniosłeś zmiany w pizzerii tylko na weekendy. Obiecałeś mi i tacie, że nie będziesz tyle na siebie brać.
– Nagły wypadek. Lecę, wpadnę w przyszłym tygodniu. A ty walcz i pokonaj tego pierdolonego skorupiaka.
– Blaise, język! – Jej ton głosu był łagodny, więc zdawałem sobie sprawę, że tylko żartowała.
Nachyliłem się i pocałowałem ją w miękki policzek.
– Trzymaj się.
– Ty też, synu. I pamiętaj, że jeśli na czymś ci zależy, nie możesz tak szybko odpuszczać.
Wiedziałem, że piła do sytuacji z Natalie.
Problem jednak leżał w tym, że już mi nie zależało.
Natalie
– Masz jakieś plany na dzisiaj?
Zerknęłam w stronę telefonu, który leżał na biurku oparty o lampkę. Zobaczyłam na FaceTime, że Adrien nawet nie patrzył w stronę kamerki, tylko wciąż rozwiązywał zadanie w książce. Zdziwiła mnie ta nagła zmiana tematu. Dopiero co rozmawialiśmy o rekrutacji na Harvard.
– Planuję się uczyć – odpowiedziałam i wróciłam do rysowania cyrklem figur geometrycznych.
– Ale przecież dzisiaj są walentynki.
Zaczęłam się śmiać i to tak mocno, że aż zgięłam się w pół. Dopiero gdy złapałam oddech, wysapałam:
– Uczyłam się w Święto Dziękczynienia, w Wigilię i w sylwestra. A ty się dziwisz, że zamierzam uczyć się także w walentynki? A niby co innego miałabym robić?
Kątem oka wyłapałam, że wyprostował kark i zaczął się we mnie wgapiać. Wydawało mi się, że zrobił się odrobinę czerwony na twarzy, ale mogła to być tylko gra świateł.
Przygryzł dolną wargę i przez chwilę ją żuł, aż w końcu wypalił:
– Pomyślałem, że może… – Drzwi w jego pokoju nagle się otworzyły, a on urwał wypowiedź w połowie zdania.
Na krawędzi ekranu zobaczyłam postać kobiety. Kamera nie uchwyciła jednak jej twarzy. Byłam niemal pewna, że to jego mama. Albo siostra? W sumie Adrien nie wspominał o rodzeństwie. W ogóle niewiele mówił o swojej rodzinie. Kobieta coś do niego powiedziała, jednak nie słyszałam co.
Adrien tylko kiwnął głową w jej stronę, a potem odwrócił się do mnie i rzucił krótkie i pospieszne:
– Kończę, pa.
Rozłączył się, nim zdążyłam się pożegnać.
Uniosłam brwi, dziwiąc się. Nie poświęciłam jednak temu już drugiej myśli, tylko po prostu zablokowałam telefon i go odłożyłam.
Tak jak powiedziałam Adrienowi, miałam zamiar spędzić resztę dnia na nauce. Cholerny egzamin SAT miał odbyć się już za dwa miesiące. Wstałam więc z krzesła i podeszłam do deski w podłodze.
Podważyłam ją i sięgnęłam po przeźroczystą torebeczkę. Dopiero gdy zobaczyłam resztkę proszku na dnie, przypomniałam sobie, że ostatnio wzięłam więcej, niż powinnam.
Zakołysałam się na piętach i wydęłam usta. Potrzebowałam amfetaminy. Już nie umiałam uczyć się bez niej. A zapowiadał się naprawdę pracowity dzień.
Podeszłam więc do biurka i chwyciłam za telefon.
Do: numer alarmowy
Masz czas?
Zapytałam slangiem swojego dilera, czy miał jakiś towar. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby odmówił. Co więcej, wreszcie skończył mi się szlaban, więc nie musiałam kombinować, jak wyjść z domu po narkotyki.
W oczekiwaniu na odpowiedź zwilżyłam palec i włożyłam go do torebeczki, nabierając resztkę na opuszek. Wtarłam go sobie w dziąsła, czując gorzko-cierpki smak.
Od: numer alarmowy
CZAS tak ale czasu nie. Odezwij się jutro
Zamrugałam szybko, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
Do: numer alarmowy
Ale ja potrzebuje teraz.
Kilka sekund po wysłaniu wiadomości telefon zaczął wibrować, a na ekranie pojawiła się jego nazwa kontaktu. Odebrałam od razu.
– Halo? – zapytałam lekko trzęsącym się tonem. Jak ja miałam spędzić wieczór na nauce bez wspomagaczy?
– Dzisiaj wieczorem nie mogę, jestem zajęty – odezwał się zachrypnięty głos po drugiej stronie. – Ale jeśli bardzo ci zależy, mogę wysłać kolegę po fachu. Razem działamy na tym samym terenie i zaopatrujemy się u jednego dostawcy, więc towar będzie ten sam.
– Mnie to bez różnicy, od kogo kupię. Byleby dzisiaj – odpowiedziałam szybko.
– Wy to zawsze potrzebujecie towaru na już, zaraz, teraz – mruknął niezadowolony. – To bądź tam, gdzie zawsze, zaraz odezwę się do ziomka.
Zakończył połączenie, a ja od razu rzuciłam się, by założyć oversize’ową szarą bluzę z wielkim napisem „Harvard” na środku. Dostałam ją od rodziców, gdy poszłam do pierwszej klasy szkoły średniej. Ironią było to, że zakładałam ją zawsze, gdy szłam kupić narkotyki, dzięki którym miałam się dostać na najlepszą uczelnię w kraju. Głęboki kaptur pozwalał zasłonić twarz, gdy jechałam w tę mniej urokliwą część miasteczka. Zarzuciłam na to jeszcze puchową kurtkę i, nie zapinając jej, zeszłam na dół.
Już zanim dotarłam na niższe piętro, usłyszałam podekscytowany głos mamy. Paplała coś żywo, co kazało mi sądzić, że zapewne nie rozmawiała z ojcem, a raczej z jedną ze swoich przyjaciółek.
Gdy przechodziłam obok salonu, zobaczyłam, że gadała przez telefon. Niestety, ona również mnie zauważyła i machnęła ręką, bym podeszła. Zmusiłam się, by powstrzymać odruch przewrócenia oczami i weszłam do pomieszczenia.
Zakryła dłonią słuchawkę i szepnęła do mnie z szeroko otwartymi oczami:
– Właśnie dowiedziałam się od Caroline, że matka twojego kolegi z klasy ma raka.
Rozdziawiłam lekko usta.
– Co? Którego kolegi?
– Tego z okropnymi tatuażami. Blake? Black? Jego mama to Betty Daniels, ta, która przejęła firmę po Zacku. Zacka pewnie kojarzysz, to ten ćpun, co poszedł siedzieć.
Wypuściłam powietrze z płuc. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstrzymałam oddech. A więc chodziło tylko o panią Daniels, o czym wiedziałam od dawna.
– Aha – odpowiedziałam tylko. Bo co innego mogłabym dodać?
– Tak, właśnie rozmawiam z Natalie – powiedziała do telefonu, odsuwając rękę. – Tak, nie miała pojęcia. Ja w ogóle się dziwię, że tyle czasu udawało im się to w tajemnicy utrzymywać. Każdy wiedział, że już nie przychodzi do firmy, ale byłam pewna, że też zaczęła ćpać jak jej brat.
Matka straciła mną już całkowicie zainteresowanie i na powrót zajęła się plotkowaniem z Caroline. Wymknęłam się więc z pokoju i w zamyśleniu zaczęłam zakładać trapery.
Skoro wiedziała już moja matka, pewnie wieść obiegnie całe miasteczko. Jutro było wolne od szkoły, bo Westwood Academy obchodziło swoje święto, ale w czwartek każdy pewnie będzie o tym gadał. Wbrew sobie zaczęłam martwić się o Blaise’a i o to, jak na to zareaguje. Jakby już nie miał wystarczająco dużo na głowie…
Zaraz jednak wyrzuciłam to z myśli.
Bo w sumie co mnie to obchodziło?
– Wychodzę do sklepu! – krzyknęłam, jeszcze zanim zatrzasnęłam za sobą drzwi, ale wątpiłam, że mama w ogóle zwróciła na to uwagę. Była za bardzo zajęta.
Wsiadłam do auta, uruchomiłam silnik i poczekałam chwilę, aż się rozgrzeje. Mimo że nie było śniegu, panowała minusowa temperatura, a ja nienawidziłam marznąć. Moją ulubioną porą roku zdecydowanie była wiosna i już nie mogłam się doczekać, aż skończy się ta pieprzona zima i zrobi się choć odrobinę cieplej.
Nastawiłam nawigację i ruszyłam. Zwykle spotykałam się z dilerem na obrzeżach miasta. Była to biedniejsza dzielnica, ale na pewno dużo bezpieczniejsza na takie spotkania niż ścisłe centrum albo moje bogate osiedle.
Poczułam ogarniającą mnie pewność siebie, docisnęłam więc gaz i się rozluźniłam. Gdy mijałam znak ograniczenia prędkości, tak się na niego zapatrzyłam, że całkowicie zapomniałam o spojrzeniu na drogę, przez co o mały włos nie wjechałam do rowu. Starałam się odegnać rozproszenie i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przecież dopiero co zażyłam amfetaminę, która właśnie zaczęła działać.
Przez resztę drogi starałam się jechać ostrożnie, walcząc ze swoim stanem.
Na szczęście udało mi się dojechać bez żadnych przygód, choć i tak wyrzucałam sobie, że zrobiłam straszną głupotę. To było do mnie niepodobne.
Zaparkowałam kilkanaście metrów przed miejscem spotkania i wysiadłam z samochodu. Nie chciałam, by moje auto zostało rozpoznane i aby ktoś mnie powiązał z jakimiś nielegalnymi transakcjami, więc resztę drogi pokonałam piechotą.
Zwykle spotykałam się ze swoim dilerem w wąskiej uliczce między dwoma budynkami. Jeden był mało zachęcającą siłownią, a drugi niezamieszkałą kamienicą, w której kiedyś wybuchł pożar, i której do dziś nie odremontowano.
Podchodząc, zauważyłam, że kolega mojego dostawcy już czekał. Stał do mnie tyłem w samej bluzie. Podobnie jak ja, założył kaptur na głowę.
Zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Usłyszał mnie i się odwrócił.
A ja doznałam szoku.
Kluczyki od auta wypadły mi z rąk.
– B… Blaise?
1 Utwór Yesterday, wykonawca: The Beatles (przyp. aut.).