Smak gorzkiej czekolady - Weronika Ancerowicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Smak gorzkiej czekolady ebook i audiobook

Ancerowicz Weronika

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Charlotte Lynch to szesnastoletnia miłośniczka rocka, której największą miłością jest Kurt Cobain. Nawet sobie nie wyobraża, że mogłaby zakochać się w kimś innym. Wszystko jednak zmienia się pod koniec lata tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku. W starym sklepie z płytami, podczas kupowania albumu jednego ze swoich ulubionych zespołów, poznaje Nicholasa Crawforda. Okazuje się, że chłopak jest kimś więcej niż jej bratnią duszą. Ich serca zaczynają bić w rytm tej samej melodii, a losy przeplatają się niczym takty najpiękniejszej muzyki.

Jednak w miarę, gdy ich relacja się rozwija, na jaw zaczynają wychodzić tajemnice chłopaka. Charlotte odkrywa, że nie do końca jest on tym, za kogo go brała.

To opowieść o pierwszej miłości, pocałunkach składanych ukradkiem, tańcach w deszczu, pierwszych razach, uśmiechach i łzach.

Łzach smakujących niczym najbardziej gorzka czekolada. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 483

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 19 min

Lektor: Monika Chrzanowska
Oceny
4,4 (1356 ocen)
775
374
155
37
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
julabookss

Nie oderwiesz się od lektury

Płacze na samą myśl o tej książce. Droga autorko nie wiem co ze mną zrobiłaś, ale chce wrócić do stanu przed przeczytaniem. Początek nie zapowiadał się świetnie (jak myślałam, że będzie), ale z każdym kolejnym zdaniem było tylko lepiej, bawiłam się na tej książce świetnie, wczułam się w klimat historii.
207
Malaga515

Nie oderwiesz się od lektury

Ja nie płacze ale to było za mocne...
91
nikolaaaaaaa410

Nie oderwiesz się od lektury

ryczałam jak bóbr
93
klaudina7

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam z całego serca
82
ataxa

Całkiem niezła

Ładna książka ale myślałam ze będzie lepsze zakończenie- trochę się zawiodłam
116

Popularność




Copyright © 2023

Weronika Ancerowicz

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Magdalena Magiera

Korekta:

Katarzyna Chybińska

Dominika Kalisz

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-060-2

Prolog

Muzyka.

Wszystko zaczęło się od muzyki i czekolady.

To pierwsze wcale mnie nie zdziwiło. W końcu większość mojego życia toczyła się wokół nut. Każdy znał mnie jako tę dziewczynę z zamyślonym wyrazem twarzy, która cały czas chodziła ze słuchawkami na uszach i walkmanem w kieszeni. Nie miałam jednak pojęcia, że czekolada wypita na koniec lata będzie początkiem czegoś zupełnie nowego i niespodziewanego. Pocałunków składanych ukradkiem, tańców w deszczu, pierwszych razów, mnóstwa śmiechu i łez…

Łez smakujących niczym najbardziej gorzka czekolada.

Rozdział pierwszy

Zapach kończącego się lata

I jeżeli poczekasz, aż będziesz starszy

Smutna niechęć będzie się tlić pewnego dnia

I wtedy to letnie uczucie uderzy cię

I to letnie uczucie z ciebie zakpi

I wtedy to letnie uczucie cię zrani

Pewnego dnia twojego życia1

Jonathan Richman – That Summer Feeling

Leżałam na plecach, czując, jak źdźbła chłodnej trawy muskają moją odsłoniętą skórę na nogach i ramionach. Wpatrywałam się w błękitne niebo, ciesząc się ostatnimi promieniami słońca. Wokół nie było słychać niczego oprócz cykających owadów, szumu wiatru i odgłosu odległego strumyka. Zrobiłam głęboki wdech. W powietrzu unosił się zapach kończącego się lata.

Już miałam sięgnąć do swojej brązowej torebki, by wyciągnąć walkmana i całkowicie wyłączyć się na otoczenie, gdy rozbrzmiał głos mojej młodszej siostry, Emily.

– Charlotte!

Przybiegła od strony strumyka, trzymając w dłoni sandały. Jej bose stopy były mokre i przy okazji brudne od ciemnego piachu, pokrywającego brzeg. Skrawek jej białej sukienki również przemókł, co pozwoliło mi sądzić, że weszła do wody na sporą głębokość.

– Charlotte – powtórzyła, gdy znalazła się bliżej. Z markotną miną usiadła na trawie obok mnie. – Nudzę się. Wracamy już?

Westchnęłam cicho, spoglądając na zegarek z paskiem z brązowej skóry oplatający mój nadgarstek. Mama wygoniła nas z domu, prosząc mnie, bym spędziła trochę czasu z siostrą. Podejrzewałam, że po prostu miała migrenę i chciała się nas pozbyć. Przejechałyśmy więc najpierw rowerami wokół jeziora, a potem trafiłyśmy właśnie na tę polanę, na której zarządziłam odpoczynek. Walnęłam się na trawie, a Emily poszła pomoczyć nogi w strumyku.

Jakiś czas już przebywałyśmy poza domem, więc stwierdziłam, że w sumie mogłyśmy wracać. Tym bardziej że zbliżała się godzina dostawy do Side One. Byłam obecna na każdym zrzucie, pełna nadziei, że może tym razem uda mi się kupić The Division Bell. Nowy album Pink Floyd wyszedł już w Stanach w kwietniu, a ja od tamtej pory nie mogłam go dorwać.

To był jeden z wielu minusów mieszkania w małym miasteczku – wszystko docierało do nas z opóźnieniem. Nawet nasze jedyne kino zaczynało dopiero wyświetlać filmy, które miały premierę kilka miesięcy temu i największy szał na nie minął. Dobrze, że mieliśmy chociaż telewizor w domu i dostęp do radia, inaczej już w ogóle czułabym się jak podróżniczka w czasie. Marzyłam, by w przyszłości wynieść się z tego zadupia i zamieszkać w wielkim mieście. Najlepiej w Nowym Jorku, który w moich myślał jawił się jako miejsce, z którego wypływały wszystkie trendy. Było to również centrum zrzeszające wielu artystów, szczególnie tych muzycznych. A muzyka to była rzecz, którą kochałam najbardziej na świecie. Gdy zamykałam oczy, dosłownie potrafiłam wyobrazić sobie siebie, grającą w jakimś klimatycznym barze. Siedziałabym na stołku, podpierała gitarę o kolana i śpiewała głębokim głosem do mikrofonu. Nie ukrywam, że w moich myślach w pewnym momencie zauważa mnie słynny producent muzyczny i proponuje kontrakt na płytę, a bar zamienia się w halę koncertową.

W tej chwili jednak wiedziałam, że musiałam odłożyć marzenia na bok i zająć się rzeczywistością. Emily patrzyła na mnie z coraz większym wyrzutem, a ja wiedziałam, że za chwilę zacznie marudzić i narzekać. Wchodziła w ten okropny wiek dojrzewania. Hormony jej buzowały, a nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wystarczył zaledwie pstryczek, by jej humor całkowicie się zepsuł. Nie pamiętałam, bym ja w jej wieku była tak nieznośna.

– Jestem głodna, wracajmy już – powtórzyła po raz kolejny, gdy jako tako wyczyściła swoje stopy i założyła buty.

Podniosłam się z trawy, otrzepałam nogi i udałam się w kierunku naszych porzuconych rowerów.

– Dobrze, ale postaraj się być cicho w domu. Mamę boli głowa, a ja już nie mam czasu z tobą siedzieć i cię pilnować.

– Ją wiecznie coś boli – mruknęła, również podnosząc się z miejsca. – Nie zostajesz w domu? – Podniosła swój rower, ale zamiast wsiąść na niego, zmierzyła mnie oceniająco. – Czekaj, nie mów mi, niech sama zgadnę. Jedziesz znowu do tego śmierdzącego sklepu z płytami. Bo przecież gdzieżby indziej. Przecież nie masz znajomych, z którymi mogłabyś spędzać czas.

Skrzywiłam się.

– Dzisiaj ma być nowa dostawa – wytłumaczyłam się. Sama nie wiem, czemu aż tak zabolała mnie myśl, że trzynastolatka uważała mnie za nudziarę. – I mam znajomych, ale Elizabeth i Abbie wciąż nie wróciły z wakacji.

– Cokolwiek. – Przewróciła oczami, wsiadając w końcu na rower.

Przewracanie oczami było jej nowym nawykiem, który nabyła, gdy wkroczyła w wiek dojrzewania. Razem ze słynnym „cokolwiek”, stało się jej odpowiedzią na wszystko.

Znów westchnęłam cicho, siląc się na cierpliwość. Przysięgam, że ja naprawdę nie byłam w jej wieku tak irytująca.

Wsadziłam do koszyczka przy kierownicy swoją torebkę, upewniając się, że jest zamknięta i że mój ukochany walkman ze słuchawkami z niej nie wypadnie. Wspięłam się na siodełko i razem ruszyłyśmy w stronę naszego domu. Jechałyśmy szutrową drogą pośród pól, wzbijając dookoła lekki kurz. Mieszkałyśmy w tak małym miasteczku, że na jego obrzeżach czuło się, jakby przebywało się na wsi. Otaczały go lasy, polany, ziemia rolna i jezioro, do którego wpływał strumyk.

Podczas jazdy nie rozmawiałyśmy ze sobą. Wiatr smagał moimi włosami, a ja nuciłam pod nosem nieznaną nikomu melodię. W pewnym momencie usłyszałam z tyłu pojedynczego drozda, który zaczął mi akompaniować. Nawet ptaki wyczuwały kończące się lato i było ich zdecydowanie coraz mniej. Chwilę później wjechałyśmy z siostrą do małego lasku, który rósł niedaleko naszego domu i gdy przejechałyśmy przez niego, zobaczyłyśmy podwórko otoczone niskim, czerwonym płotkiem. Bradley, stary nowofundland, wstał z miejsca przed swoją budą i zamerdał leniwie ogonem. Zostawiłyśmy rowery w szopie, przywitałyśmy się z psem i weszłyśmy do domu. Od razu wyczułam, że przybyłyśmy w porę. Pachniało moją ulubioną makaronową zapiekanką.

Wparowałyśmy do kuchni i zdążyłam tylko położyć na stole swoją torebkę z walkmanem, gdy mama, nie odwracając się od piekarnika, rzuciła krótko:

– Ręce.

Emily standardowo przewróciła oczami i mruknęła coś pod nosem, ale obie posłusznie powędrowałyśmy do łazienki.

Odkręciłam kran i chciałam włożyć dłonie pod wodę, gdy ta mała gówniara pchnęła mnie biodrem, a ja zaskoczona odsunęłam się. Uśmiechnęła się złośliwie pod nosem, namydliła ręce i zaczęła je myć. Nie mogłam pozostać jej dłużna.

Podeszłam i z impetem machnęłam przez strumień wody, chlapiąc ją i przy okazji całą łazienkę. Emily pisnęła, a z jej ust zaczęły lecieć takie bluzgi, których nie powstydziłby się nawet dorosły.

– Starsi mają pierwszeństwo. Nie wiesz, co to kultura? – powiedziałam zadowolona, gdy siostra wycierała twarz z wody.

Szybko umyłam ręce i ewakuowałam się z łazienki, nie chcąc paść ofiarą jej zemsty. Wróciłam do kuchni i z najniewinniejszą miną, na jaką było mnie stać, usiadłam na krześle.

– Gdzie Emily? – zapytała mama, nakładając nam jedzenie na talerze i zerkając w międzyczasie na zegar ścienny.

Zbliżała się pora powrotu taty z pracy. Powinien zjawić się kilka minut temu. Mama nie lubiła, gdy się spóźniał i stygło mu jedzenie.

– Ta sierota nie potrafi nawet umyć rąk, żeby przy okazji nie zachlapać wszystkiego wokół. Pewnie wyciera podłogę – odparłam na jej pytanie, jak gdyby nigdy nic. Często z siostrą sobie dokuczałyśmy, ale nigdy nie mieszałyśmy w nasze utarczki rodziców.

Emily weszła do kuchni z kwaśną miną, ale ostatnio przez większość czasu taką miała, więc mama nie stała się podejrzliwa. Na szczęście młoda nie naskarżyła na mnie. Ale i tak wiedziałam, że dostanę za to nauczkę. Zanim położę się spać, będę musiała pamiętać, by sprawdzić, czy na moim łóżku nie ma żadnego martwego szczura albo soli pod prześcieradłem. Raz gdzieś usłyszałyśmy, że spanie na soli jest moczopędne i istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że doprowadzi nawet do zsikania się w majtki. Od tamtej pory starałyśmy się wypróbować to na sobie, ale jeszcze żadna z nas się nie nabrała. Zawsze wyczuwałyśmy drobinki soli, które trzeba było potem strzepać na podłogę albo odkurzyć. I to tak, by żadne z rodziców nie zorientowało się, co kombinujemy. Wojna między mną a moją młodszą siostrą była naprawdę wykańczająca. Ale za to jaka satysfakcjonująca.

W momencie, gdy wylądowały przed nami talerze pełne parującej i smacznie wyglądającej zapiekanki, trzasnęły wejściowe drzwi.

– Jestem! – krzyknął tato z przedpokoju.

Słychać było, jak ściąga buty i odkłada teczkę, a już chwilę później przyszedł w swoim szarym garniturze do kuchni i pocałował mamę w policzek, a następnie mnie i Emily w czubki głów. Ja uśmiechnęłam się lekko, a moja siostra skrzywiła. Nie lubiła czułości. Byłyśmy w tym względzie totalnie różne.

– Przepraszam za spóźnienie, nagła sprawa zatrzymała mnie w biurze. Co u was dziewczęta? – zapytał, idąc jednocześnie do łazienki, by umyć ręce.

– Od rana pęka mi głowa – poskarżyła się mama, podnosząc lekko głos, by przebić się przez szum płynącej wody. Wiedziałam, że miałam rację, podejrzewając migrenę i że bez powodu nie kazałaby nam się wynieść z domu. – Ale wzięłam aspirynę i jest dużo lepiej. Dziewczynki na szczęście były bardzo grzeczne.

– Wygoniłaś nas na zewnątrz, więc nie miałyśmy innego wyboru – burknęła Emily.

Szturchnęłam ją łokciem, by w końcu się zamknęła. Naprawdę nie musiała być taka wredna. Każdy ma czasem gorszy dzień.

– Stała ci się jakaś krzywda, przez to, że byłaś kilka godzin poza domem, nie marudząc mamie nad uchem? – upomniałam ją.

– Tak, musiałam spędzić ten czas z tobą. A to uszczerbek na mojej psychice, którego nie da się już wyleczyć.

Kopnęłam ją pod stołem, na co jęknęła tak głośno, że aż mama obróciła się i zmierzyła nas spojrzeniem. Zerknęłam na Emily, sugerując, że ma być cicho. Na szczęście posłuchała. W zamian jednak nadepnęła mi z całej siły na stopę. Zacisnęłam usta, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Już ja się odwdzięczę smarkuli. Może tym razem była moja kolej, żeby spróbować sztuczki z solą?

Tato wrócił do kuchni, więc powstrzymałam się przed oddaniem jej. Ściągnął marynarkę, powiesił ją na oparciu i podwijając rękawy koszuli, zaczął mówić do mamy:

– Jeśli znów dostaniesz bólu głowy, pójdź do doktora. Za często przydarzają ci się te migreny. Chyba że zadzwonię do mamusi. Pamiętam, że jak ją bolała głowa, robiła sobie okłady z liści i piła jakąś ziołową herbatę.

Skrzywiłyśmy się z siostrą w tym samym momencie, ale dalej jadłyśmy dzielnie zapiekankę, nie wtrącając się w rozmowę. Obie nie lubiłyśmy babci od strony taty. Była stara jak świat, a gdy widziała nawet najmniejszy przejaw elektroniki, zaczynała się modlić. Nie miała w domu nawet telewizora, uważając, że to narzędzie szatana, który używa go, by prać nasze mózgi. Mieszkała na wsi dwie godziny drogi stąd, ale rzadko ją odwiedzaliśmy całą rodziną. Wydawało mi się, że mama także za nią nie przepadała, choć nigdy nie powiedziała tego przy nas głośno. Zdarzało się jednak, że tato sam do niej jeździł, naprawić coś w domu czy zrobić zakupy. Dziadek zmarł wiele lat temu, więc babcia mieszkała sama. I choć czasami chorowała tak, że nie potrafiła wstać z łóżka, odmawiała pójścia do lekarza. Twierdziła, że nie ufa nowoczesnej medycynie. Wolała leczyć się swoimi ziołami. Więc gdy mama tylko usłyszała, że tato sugeruje jej zielarską pomoc, od razu pokręciła głową.

– Nie, nie, jest w porządku. A jak faktycznie bóle będą się pojawiać częściej, pójdę do doktora.

Kiedy tacie w końcu udało się podwinąć rękawy, usiadł i także zabrał się za jedzenie. Gdy przy stole dołączyła do nas mama, zaczął opowiadać jej o problemach w pracy. Trochę wstyd, ale wciąż nie do końca wiedziałam, czym dokładnie się zajmował. Miałam ogólnie pojęcie o tym, że miał coś wspólnego z inwestycjami i giełdą, wszystko to jednak brzmiało dla mnie zbyt skomplikowanie, bym kiedykolwiek zagłębiła się bardziej w temat.

Szybko skończyłam jeść i zaczęłam zerkać na talerze pozostałych domowników oraz na zegar wiszący na ścianie. W naszej rodzinie panowało kilka zasad, a jedna z nich dotyczyła niewstawania od stołu, dopóki wszyscy nie zjedli. Czas mnie jednak gonił. Za dokładnie trzydzieści minut miała być dostawa do sklepu muzycznego, a ja musiałam jeszcze dojechać do miasteczka. Nie mogłam dopuścić do tego, by znów ktoś sprzątnął mi moje The Division Bell sprzed nosa.

– Przepraszam, czy mogę już wstać? – rzuciłam w końcu, niecierpliwie tupiąc nogą.

Zauważyłam kątem oka złośliwy uśmieszek Emily, pewnej, że mama nie dość, że mi nie pozwoli odejść od stołu, to jeszcze zruga za to pytanie. Ona jednak chyba była mi naprawdę wdzięczna za zajęcie się dzisiaj młodszą siostrą, bo tylko zerknęła na mnie i nie przerywając tacie opowieści, kiwnęła krótko głową.

Nie czekając, aż się rozmyśli, zerwałam się od stołu, porwałam swoją torebkę i wypadłam z kuchni. Nie umknął mi jednak niezadowolony wyraz twarzy tego małego bachora. Nie była zbyt szczęśliwa, że pozwolono mi na coś, czego zazwyczaj nie wolno było nam robić.

Przystanęłam w przedpokoju, wyjęłam walkmana i wyciągnęłam z niego kasetę, by w razie czego od razu wsadzić tam nowo zakupioną i przesłuchać ją w drodze do domu.

Wybiegłam na podwórko, dorwałam rower i włożyłam do koszyczka swoją brązową torebkę z frędzlami. Kilka miesięcy temu upolowałam ją w lumpeksie. Była z prawdziwej skóry, a ja zapłaciłam za nią marne dwa dolary. Od tamtej pory nie rozstawałam się z nią. Uwielbiałam ją. Była idealnego rozmiaru – mieściła akurat portmonetkę i walkmana ze słuchawkami.

Zaczęłam pedałować tak szybko, jakby od tego zależało moje życie. Bo w sumie czułam, jakby zależało. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie kupiłabym dzisiaj tego albumu. Lars, kierownik sklepu, zapewniał mnie pięć razy, że na pewno będzie w dostawie. Ale niezależnie ilokrotnie bym nie zawachlowała rzęsami i nie spojrzała na niego oczami szczeniaczka, nie chciał się zgodzić, by mi go odłożyć. Co uważam za całkowicie nie fair z jego strony. W końcu byłam jego stałą klientką. Na nikim nie zarobił tyle, ile na mnie. Miałam taką obsesję na punkcie płyt, że nie dało się już wejść do mojego pokoju, bo groziło to zawaleniem całego ich stosu. Mama codziennie błagała mnie, bym w końcu uprzątnęła ten bałagan, a najlepiej wyniosła połowę tych płyt na strych. Nie potrafiłam jednak rozstać się z ani jednym egzemplarzem, bo każdy coś dla mnie znaczył. Na nieszczęście dla mamy (a na szczęście dla Larsa) potrafiłam mieć jeden album w trzech wydaniach: na CD, by słuchać muzyki puszczonej z wieży; na kasecie do walkmana, by towarzyszyła mi, gdy będę poza domem i oczywiście na winylu. Oryginalna, nieskompresowana muzyka dobiegająca z gramofonu nie równała się z niczym innym. Melodia zawsze była dużo cieplejsza i po prostu głębsza.

Do Side One udało mi się dojechać w rekordowym tempie, bo po piętnastu minutach zsiadałam już z roweru. Wyjęłam łańcuch z koszyczka i obwiązałam go wokół ramy, na końcu zapinając kłódeczkę. Nie mogłam ryzykować, że ktoś zwędzi mi mój jedyny środek transportu.

Podczas tej szaleńczej jazdy moje krótkie włosy, sięgające ledwie ramion, zamieniły się w jeden wielki kołtun. Starałam się je rozczesać, ale na niewiele się to zdało. Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni krótkich spodenek i wytarłam sobie przynajmniej twarz, z której lał się pot. W odbiciu szyby zobaczyłam, że byłam cała czerwona z wysiłku. Rumieniec zalał nawet moje piegi, całkowicie je przykrywając. Odetchnęłam głęboko, chowając chusteczkę i przełożyłam sobie torebkę przez głowę, by swobodnie opadła u mojego boku, a następnie weszłam do środka budynku. Nad drzwiami rozbrzmiał cichy dzwoneczek, a moje płuca wypełnił znajomy zapach kurzu i tekturowych opakowań, w których trzymane były winyle.

Sklep był pełen ludzi, a ja nigdzie nie widziałam Larsa. Wniosek był jeden. Albo ja się spóźniłam, albo Lars zaczął za wcześnie wykładać dostawę. Poczułam się oszukana. Nie dość, że nie chciał mi odłożyć jednego egzemplarza The Division Bell, to w dodatku nie poczekał na mnie z towarem. Gdybym mogła, obraziłabym się i zbojkotowała kupowanie u niego. Problem w tym, że był to jedyny sklep muzyczny w naszym miasteczku, więc nie miałam innego wyboru, niż pogodzić się ze swoim smutnym losem i z tym, że właściciel był zwykłym bucem.

Gotując się ze złości, popędziłam do stoiska z winylami, bo na takim wydaniu albumu najbardziej mi zależało. Delikatnie i z wprawą przeglądałam kolejne okładki ustawione w równym rzędzie, ale nigdzie nie widziałam tej interesującej mnie. Fuknęłam, czując, jak coś nieprzyjemnego zalega mi na dnie żołądka. Nie chciałam jednak od razu się poddawać. Wciąż mogło się udać, prawda?

Odwróciłam się na pięcie, aż trampki zaskrzypiały o linoleum i przeszłam na stronę sklepu, gdzie znajdowały się płyty CD. Tam było więcej ludzi, ale w związku z tym, że byłam drobna, wcisnęłam się między starszego mężczyznę a kobietę w wieku mojej mamy. Gorączkowo przerzucałam kolejne tytuły, ale znów spotkał mnie zawód. Oddech miałam coraz płytszy, a gorycz porażki zaczęła palić mnie w gardło.

Została mi ostatnia szansa…

Z duszą na ramieniu dopadłam do działu z kasetami. Serce biło mi szybko i nierówno. Ręce trzęsły mi się, gdy przerzucałam malutkie opakowania. Przed oczami dwoiło mi się i troiło, a kolorowe okładki i wymyślne tytuły zaczęły zlewać się w jedno. Już chciałam odpuścić i po prostu się rozpłakać, gdy nagle ją zauważyłam… Malutka kaseta z dwiema wielkimi kamiennymi głowami patrzącymi na siebie. Z mojego gardła wyrwało się westchnienie ulgi i szczęścia.

Sięgnęłam w jej kierunku i już, już miałam ją chwycić, gdy nagle jakaś męska dłoń ubiegła mnie. Patrzyłam w zwolnionym tempie, jak moje największe marzenie znika pomiędzy długimi, opalonymi palcami. Wstrząsnęły mną takie emocje, że cały rozsądek wyparował ze mnie w jednej chwili. Nie liczyło się dla mnie nic innego oprócz tej kasety. Cały świat rozmazał się, a wyostrzył tylko ten kawałek plastiku, teraz schowany w czyjejś dłoni.

Nie myśląc za wiele, chwyciłam za nadgarstek złodzieja, a gdy ten zaskoczony poluzował chwyt, po prostu wyrwałam mu tę kasetę. I dopiero gdy rozległo się oburzone sapnięcie, spojrzałam do góry. W tym samym momencie zaczęłam wyrzucać sobie, że nie zrobiłam tego wcześniej.

Przede mną stał Nicholas Crawford. Jeden z najpopularniejszych chłopaków z naszej szkoły, którego spodziewałabym się zobaczyć wszędzie, tylko nie tutaj. Podejrzewałabym, że ze swoją paczką znajomych słuchał raczej 2Paca, nagrywając jego piosenki na kasety dyktafonem, gdy leciały w radiu. Nie pasował mi do tego otoczenia. Zapach jego męskiej wody kolońskiej gryzł się z moim ulubionym zapachem kurzu i tektury, a roztrzepane ciemne włosy wydawały się nie na miejscu, szczególnie gdy tuż obok niego stał starszy pan w eleganckim bereciku.

Przez chwilę brązowe oczy w odcieniu czekolady skanowały mnie z uwagą, a wyraz twarzy chłopaka wskazywał na to, że skądś mnie kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Chodziliśmy do równoległych klas i mieliśmy kilka lekcji razem, ale nigdy nie powiedzieliśmy sobie zwykłego „cześć”, więc wcale mu się nie dziwiłam, że mnie nie pamiętał. Obracaliśmy się w całkowicie innym środowisku. On trzymał z tymi głośnymi dzieciakami, których wszędzie było pełno, a ja miałam w szkole tylko dwie koleżanki, raczej z tych, których się nie zauważało.

Nie poświęcił jednak mi za dużo uwagi i widocznie nie przypomniał sobie, skąd mnie zna, bo bez żadnego błysku rozpoznania w oczach, przeniósł wzrok na malutką kasetę, którą teraz to ja trzymałam w dłoni. I nie mając za grosz kultury – nie żebym ja ją miała, gdy mu ją wyrywałam – po prostu za nią złapał i spróbował ją z powrotem odebrać. Zmrużyłam chamsko oczy i ani myślałam dać za wygraną.

– Jest moja. Oddaj – odezwał się ostro.

I choć słyszałam go już wielokrotnie wcześniej, tym razem, gdy jego słowa były skierowane w moją stronę, zauważyłam, że miał niezwykle głęboki głos.

– Pierwsza ją zobaczyłam – parsknęłam.

– Pierwszy jej dotknąłem – odparował od razu, szarpiąc za kasetę.

Prawie wyślizgnęła mi się spomiędzy palców, ale wzmocniłam uchwyt, nawet niej dopuszczając do siebie w ogóle myśli, że mogłabym mu ją oddać.

– Mnie bardziej na niej zależy – warknęłam i pociągnęłam ją w swoją stronę.

Kaseta była mała, a my oboje za nią trzymaliśmy, więc nasze palce stykały się ze sobą. Starałam się nie zwracać uwagi na ciepło, które ogarnęło mnie na samą myśl, że stoję tak blisko Nicholasa Crawforda, a w dodatku go dotykam. Abbie zemdlałaby, gdybym tylko jej o tym powiedziała. Od lat się w nim kochała, a o jego uśmiechu nasłuchałam się już całych poematów. Niestety, w tej chwili jego twarz wykrzywiał lekki grymas, więc nie mogłam sprawdzić, czy z takiej odległości jego uśmiech jest naprawdę tak zniewalający, a zęby tak białe i proste, jak opowiadała moja przyjaciółka.

– Skąd możesz wiedzieć, że bardziej ci na niej zależy niż mi? – Znów szarpnął, tym razem mocniej, tak że zrobiłam krok w jego kierunku, prawie na niego wpadając. Chwytu jednak nie poluźniłam.

– Bo wiem, jak mi na niej zależy. – Miałam ochotę zabawić się w Emily i przewrócić oczami. Jak mógł tego nie rozumieć? Od miesięcy marzyłam o tym albumie. Byłam wręcz pewna, że nie mógł tak kochać Pink Floydów jak ja. Założę się, że ta kaseta nawet nie była dla niego, a pewnie chciał kupić ją komuś w prezencie.

– Jesteś śmieszna. Zaraz wezwę kierownika i niech on zdecyduje, kto ma ją kupić. Osoba, która niby pierwsza ją zobaczyła, czy ta która wzięła ją do ręki.

Sapnęłam, nie dowierzając. Chciał wezwać Larsa? Tego dupka, który podał mi złą godzinę dostawy? Byłam wręcz pewna, że jego zdanie będzie na korzyść Nicholasa. Nie mogłam na to pozwolić. Przyszedł czas na radykalne środki.

Nie byłam dumna z tego, co zrobiłam, i zamierzałam jeszcze tego samego wieczoru pójść do kościoła i się z tego wyspowiadać. Nie miałam jednak wyboru…

Nadepnęłam Nicholasowi z całej siły na but, a on syknął z bólu, jednocześnie wypuszczając kasetę z rąk.

Frajer.

Odwróciłam się i już chciałam zacząć biec w kierunku kasy, gdy poczułam, jak chłopak łapie mnie za przedramię. Nie spodziewając się tego, zrobiłam obrót, ale moje nogi nie nadążyły za tym ruchem. Zaplątały mi się stopy, przez co upadłam, boleśnie uderzając kolanami o podłogę.

Jednak nie to było najgorsze.

Najgorsze było to, że moja ukochana brązowa torebka otworzyła się i wypadły z niej wszystkie rzeczy. W tym jedna z najcenniejszych. Walkman.

Poleciał kilka metrów dalej, zatrzymując się zaraz obok zbiorowiska ludzi przy koszu z płytami CD. Pomyślałam, że nie spadł z dużej odległości i być może będzie działał. Myśl ta jednak nie zdążyła nawet dobrze wybrzmieć w mojej głowie, gdy zobaczyłam, jak duża męska stopa w czarnym bucie unosi się nad nim i…

Zastygłam i patrzyłam przerażona na koszmar rozgrywający się na moich oczach.

Nie wiem, co było głośniejsze.

Chrzęst, jaki wydało z siebie urządzenie, gdy mężczyzna na nie nadepnął, czy dźwięk mojego pękającego serca.

Rozdział drugi

Gorzka czekolada i słodkie rozmowy

Od tak dawna nic nie mówił

A teraz może mieć słowa prosto z mych ust

Pink Floyd – Wearing the Inside Out

Wciągnęłam z sykiem powietrze do płuc, a następnie po prostu załkałam. Bo co innego mi pozostało? Rodzice nie dadzą mi pieniędzy na nowego walkmana, a ja nie miałam wystarczających oszczędności.

Gdy tylko wyobraziłam sobie, że będę musiała przemierzać szkolne korytarze bez mojego ukochanego urządzenia… Z piersi znów wydobył mi się szloch.

Nagle przed moimi oczami wyrósł Nicholas. W jednej ręce trzymał The Division Bell, które musiałam wypuścić z dłoni, upadając.

Nie miałam walkmana, nie miałam albumu. Zwiesiłam głowę, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

Poczułam, jak Nicholas nachyla się, ale nie zareagowałam na to, co chciał zrobić. Spodziewałam się, że trzepnie w głowę, zaśmieje się i sobie pójdzie.

On jednak złapał mnie delikatnie pod pachy i podciągnął. Zachwiałam się i oparłam o niego, łapiąc w garść jego kremową koszulę. Pozwolił mi na to, a nawet objął delikatnie ramieniem, pomagając złapać równowagę.

– Przepraszam – wyszeptał. Głos miał roztrzęsiony, jakby poczuł mój ból.

Ale wiem, że nie poczuł. Nikt na świecie nie mógł sobie wyobrazić, jak się w tej chwili czułam. Mój walkman, który wszędzie mi towarzyszył… Wiązało się z nim tyle cudownych wspomnień. Zarobiłam na niego własnymi rękoma, pracując podczas zeszłorocznych wakacji.

Gdy Nicholas upewnił się, że złapałam równowagę i nie runę jak długa, zrobił kilka dużych kroków w stronę rozbitego urządzenia i je podniósł. Nie wiedziałam, po co mu ono. Z walkmanem nic już się nie dało zrobić. Moje ciało zadrżało, gdy zobaczyłam oderwany kawałek plastiku, spod którego prześwitywała elektronika. Zamknęłam oczy, by na to nie patrzeć.

To koniec. To był koniec.

Chłopak znów przy mnie stanął, ale nie chciało mi się otwierać oczu, by na niego spojrzeć. Wiem, że to był wypadek, ale mimo wszystko ogarnęła mnie złość na Nicholasa.

– Naprawdę bardzo cię przepraszam – szepnął. Gdy nie zareagowałam, odchrząknął zmieszany. Nie widziałam jego postawy ciała, bo wciąż miałam przymknięte powieki, ale czułam, że jest mu niezręcznie. – Czy… Ja… Mogę ci to jakoś wynagrodzić?

Otworzyłam w końcu oczy i uniosłam wzrok, akurat by zobaczyć, jak chłopak przeczesuje swoje gęste włosy.

– Nie wydaje mi się. – Pociągnęłam nosem, walcząc ze sobą, by kolejna fala łez nie popłynęła z moich oczu.

Przez chwilę wpatrywał się we mnie, widocznie myśląc o czymś intensywnie, a ja nie potrafiłam się przejąć nawet tym, że wyglądałam na pewno okropnie ze smarkami cieknącymi z nosa, spuchniętymi oczami, czerwonymi plamami na twarzy i rozczochranymi włosami.

– Czuję się winny – odparł w końcu po chwili ciszy.

Parsknęłam bezlitośnie.

– I dobrze. Powinieneś się tak czuć.

Chłopak wypuścił ze świstem powietrze z ust, a wyraz jego twarzy zmienił się na bardziej zdecydowany.

– Pozwól, że w ramach zadośćuczynienia postawię ci gorącą czekoladę.

Uniosłam wysoko brwi i zmierzyłam go zaskoczonym spojrzeniem. Zapraszał mnie na czekoladę? Po tym, jak zwędził mi mój album i zepsuł walkmana?

– Nie, dzięki – odpowiedziałam od razu. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. W tej chwili marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i móc w spokoju wypłakać się w poduszkę.

– Proszę. – Jego głos na końcu lekko się załamał. Zamrugał kilka razy, patrząc na mnie błagalnie.

Musiał mieć chyba naprawdę duże wyrzuty sumienia, przez co odrobinę zmiękłam. Ale tylko odrobinę. Być może miały też coś z tym wspólnego jego wielkie brązowe oczy, okolone długimi rzęsami, których mogłaby pozazdrościć mu niejedna dziewczyna, ale akurat o tym wolałam nie myśleć. Przecież nie podobali mi się ładni chłopcy w jego stylu. Wolałam zdecydowanie mężczyzn pokroju Kurta Cobaina. Nawiasem mówiąc, wciąż przechodziłam żałobę po jego śmierci. Miałam cały pokój obklejony plakatami z jego wizerunkiem, a w myślach od lat układałam sobie z nim życie. Gdy dowiedziałam się, że popełnił samobójstwo, przez tydzień płakałam i nie wychodziłam z pokoju. Taki więc Nicholas nie dorastał mu nawet do pięt, nieważne, jak piękne miałby rzęsy.

– No dobrze. – Westchnęłam w końcu.

Stwierdziłam, że jeśli chce mi postawić napój, to niech w sumie stawia. Był mi coś winien. Nie żeby gorąca czekolada jakkolwiek mogła zminimalizować mój ból, który rozsadzał mi pierś, gdy tylko pomyślałam o rozbitym walkmanie, ale może choć trochę odciągnie moje myśli od tego okropnego wydarzenia.

Nicholas odwrócił się, ale zamiast wyjść, poszedł do kasy. A ja wtedy przypomniałam sobie, że przecież w ręce wciąż trzymał The Division Bell. Serce ścisnęło mi się boleśnie. Wygrał tę wojnę i miał prawo kupić album, nie zmieniało to jednak faktu, że ten widok mnie zabolał.

Nie mogąc patrzeć, jak podaje kasetę Stephanie, młodej dziewczynie, która dorabiała sobie tutaj w wakacje jako sprzedawczyni, przecisnęłam się między ludźmi i wyszłam z budynku.

Dopiero na zewnątrz odetchnęłam głęboko. Rześkie, późnoletnie powietrze wpłynęło do moich płuc i powoli z niego wyleciało. Znów wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni i przeglądając się w witrynie, starałam się wytrzeć oczy. Wyglądałam tak strasznie, jak to sobie wyobrażałam. Korzystając z tego, że Nicholas wciąż się nie pojawił, poszperałam w torebce i znalazłam w niej zapasową gumkę. Związałam rozczochrane włosy w niedbały kucyk.

Chłopak w końcu wyszedł ze sklepu i odszukał mnie wzrokiem. Gdy zobaczył, że stoję obok swojego roweru, podszedł bliżej i wyciągnął w moim kierunku The Division Bell. Nie rozumiałam, o co chodziło, więc tylko spojrzałam na niego, przekręcając głowę w bok.

– Masz. To dla ciebie – powiedział w końcu, gdy nie zareagowałam.

– Dla mnie? – zapytałam roztrzęsionym głosem. – Dajesz mi kasetę?

– W końcu zniszczyłem twojego walkmana. – Uśmiechnął się krzywo. I tak. Musiałam przyznać Abbie rację. Miał naprawdę ładny uśmiech. Znów poczochrał swoje włosy, zostawiając je w jeszcze większym nieładzie. – Słuchaj, zachowałem się okropnie. Nie powinienem w ogóle szarpać się z dziewczyną. Postradałem po prostu zmysły, bo od miesięcy poluję na ten album. Nie mogłem znieść myśli, że wydany jest już tak dawno, a ja jeszcze go nie przesłuchałem. Lars obiecał, że będzie w dostawie.

Teraz to mi zrobiło się głupio, bo założyłam wcześniej, że nie zależało mu na nim. Oceniłam go powierzchownie, stwierdzając, że na pewno nie słucha takiej muzyki i że chciał kupić tę kasetę komuś w prezencie.

– Lubisz Pink Floyd? – zapytałam cicho, odgarniając za ucho kosmyk, który wypadł z kucyka, i trzęsącymi się rękoma wzięłam od Nicholasa album.

Przyjrzałam się chłopakowi jeszcze raz, tym razem bardziej dokładnie, porządkując w głowie informacje, jakie o nim miałam.

Był wysoki, a nawet bardzo. Z tego, co wiedziałam, grał w koszykówkę, co nie było niczym dziwnym z takim wzrostem. Musiał dużo ćwiczyć, na co wskazywała smukła budowa ciała i umięśnione przedramiona, które wystawały z podwiniętych rękawów jego koszuli. Patrzył na mnie ładnymi, dużymi oczami. I ten jego rozbrajający uśmiech! To głównie z niego kojarzyłam Nicholasa.

Ilekroć mijałam go na korytarzu, zawsze się śmiał głośno. Był wesołym chłopakiem, którego wszyscy zdawali się lubić, bo był po prostu przyjacielski i miał przyciągającą ludzi charyzmę. Kompletnie nie pasował mi do wyobrażenia chłopaka słuchającego Pink Floyd. I jemu również Lars obiecał, że album będzie dzisiaj w sklepie, co oznaczało, że Nicholas musiał tu bywać. A ja nigdy go nie widziałam, choć zdawać by się mogło, że spędzałam w tym miejscu każdą wolną chwilę.

– Nie bardziej niż Nirvanę, Led Zeppelin, The Rolling Stones czy Guns N’ Roses. Ale tak. Bardzo ich lubię.

Serce zabiło mi szybciej, gdy usłyszałam, jak wymienia moje ulubione zespoły. Czy podczas upadku uderzyłam się w głowę i byłam teraz w śpiączce? Jakim cudem Nicholas Crawford był moim muzycznym bliźniakiem?

– Wszystko w porządku? – zapytał, marszcząc brwi. – Masz minę, jakby rozbolał cię brzuch.

Zerknęłam na witrynę za jego plecami i przejrzałam się w szybie. Faktycznie byłam skrzywiona. Postarałam się rozluźniać, a nawet zmusiłam się, by posłać w jego kierunku lekki uśmiech, przy okazji chowając kasetę do torebki.

– Wszystko jest okej. I ja też przepraszam za tę akcję. Nie powinnam się z tobą siłować. Ani w ogóle odbierać ci tej kasety w tak niekulturalny sposób. Ty pierwszy za nią chwyciłeś.

– A ty pierwsza ją zauważyłaś. – Puścił mi oko, na co lekko się zarumieniłam.

Chrząknęłam i odwróciłam spojrzenie.

– Idziemy na tę czekoladę? Muszę wrócić do domu na kolację.

– A tak, jasne. To przecznicę stąd.

Odwrócił się i już chciał iść wzdłuż ulicy, ale zobaczył, że schyliłam się, by otworzyć kłódkę przy rowerze, przystanął więc i na mnie poczekał. A gdy skończyłam, podszedł i chwycił za kierownicę, i jakby to było całkowicie naturalne, zaczął prowadzić mój rower.

Powoli dostrzegałam, co te wszystkie dziewczyny w nim widziały. Był niesamowicie miły i zachowywał się po dżentelmeńsku. Nie licząc oczywiście tej akcji z kasetą. I jego i mnie poniosły wtedy emocje. Wciąż jednak traktowałam go z pewnym dystansem, nie wiedząc do końca, co o nim myśleć.

Przez chwilę szliśmy w ciszy, a ja nie mogłam przestać na niego zerkać. Wciąż trudno było mi uwierzyć, że tak popularny chłopak, o którym tyle nasłuchałam się w szkole, właśnie idzie obok, zmierzając w kierunku kawiarni, do której zaprosił mnie na gorącą czekoladę. Daleko mi było do świrowania z tego powodu, bo nie byłam jedną z jego licznych fanek, nie zmniejszało to jednak zdziwienia, jakie odczuwałam w związku z tą całą sytuacją. Brzmiało to tak surrealnie, że zastanawiałam się, czy w ogóle mówić o tym Abbie, której Nicholas tak bardzo się podobał. Jaka była szansa, że mi w to uwierzy?

Chłopak w pewnym momencie spojrzał na mnie i posłał mi delikatny uśmiech. Przyznaję bez bicia, drgnęło mi lekko serce. Rety, wie, jak się uśmiechać, by wywołać palpitacje u dziewczyny.

– To już niedaleko, zaraz tu za zakrętem.

Popatrzyłam w kierunku, w którym machnął ręką.

– Jak się nazywa ta kawiarnia? – Byłam pewna, że znałam nasze miasteczko na wylot, ale nie kojarzyłam, by jakaś znajdowała się na tej ulicy.

– Hmm – zamyślił się. – W zasadzie to po prostu… Kawiarnia.

– Słucham? – Uniosłam brwi zdziwiona. Żartował sobie ze mnie, czy zapomniał nazwy? A może w ogóle nie planował zabierać mnie na gorącą czekoladę, a chciał mi zrobić krzywdę?

Rozejrzałam się w popłochu wokół siebie. Powoli zbliżał się wieczór, ale na dworze było jeszcze jasno. Ruch uliczny nie był zbyt duży, ale na szczęście nie było pusto. Kiepskie warunki do popełnienia ewentualnej zbrodni.

Nicholas zaśmiał się lekko, przez co moja nagła panika nieco zelżała.

– Prowadzi ją starsza kobieta, która mieszka nad lokalem. Kiedy ma czas i zdrowie jej na to pozwala, to otwiera kawiarnię, w innych przypadkach jest zamknięta. Więc to w sumie trochę loteria. Przechodziłem jednak obok, idąc do Side One, i drzwi były otwarte. Mam nadzieję, że wciąż są. Bo uwierz mi, nikt nie robi tak smacznej czekolady pitnej jak pani Hooper. W garnuszku topi prawdziwą czekoladę, do tego dodaje śmietankę z mlekiem, i to wszystko na twoich oczach, przy okazji opowiadając ci jedną z wielu historii swojego życia.

Minutę później przekonaliśmy się, że Nicholas nie mylił się i faktycznie kawiarnia była dzisiaj otwarta. Miał rację również w jej nazwie. Nad drzwiami ręcznie napisano na szyldzie po prostu: „Kawiarnia”. Budynek przypominał niską kamienicę, a otaczała go siatka z furtką, przez którą przeszliśmy. Pokonaliśmy niewielki trawnik, a potem minęliśmy stoliczek i krzesła, nad którymi rozciągał się parasol. Chłopak oparł mój rower o ścianę, po czym wszedł do środka. Obejrzałam się za siebie i stwierdziłam, że było to tak schowane miejsce, że nikt nie ośmieliłby czegokolwiek ukraść, więc nie zaprzątałam sobie nawet głowy tym, by obwiązać ramę roweru łańcuchem i zamontować kłódkę.

Udałam się za Nicholasem i rozejrzałam się wokół z dużym zaciekawieniem. Uwielbiałam takie klimatyczne i mało znane miejsca. Wyrzucałam sobie, że nie znałam wcześniej tej kawiarni, ale szczerze powiedziawszy, od zawsze byłam pewna, że w tej uliczce kryją się same domy mieszkalne i nigdy się tu nie zapuszczałam.

Wnętrze było małe, ale bardzo przytulne. Stały tu fotele i kanapy oraz stoliki, a każdy mebel był w innym kolorze i stylu. Pod jedną ze ścian znajdował się wysoki regał, który po brzegi wypełniony był książkami. Czytanie było moją drugą największą miłością, zaraz po muzyce, dlatego od razu poczułam się jak w domu i wiedziałam już, że będę często odwiedzać to miejsce.

Mimowolnie podeszłam i zaczęłam przeglądać tytuły, dotykając ich palcem. Zauważyłam, że gatunki są bardzo zróżnicowane: od klasyki literatury, aż po romanse i kryminały.

– Wszystkie książki są pani Hooper. – Usłyszałam zaraz za sobą. Dygnęłam zaskoczona i odsunęłam się na krok, czując, że zrobiłam coś złego. Chłopak znów się zaśmiał, po raz któryś już tego dnia. – Spokojnie, można je wziąć, by poczytać przy stoliku, a jeśli pani Hooper cię polubi, nawet pozwoli ci wypożyczyć którąś do domu. Uwielbia książki, ale uwielbia też dzielić się swoją pasją z innymi.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopak stał blisko mnie. Jego oczy błyszczały wesoło, przez co mimowolnie na mojej twarzy także pojawił się uśmiech.

– Mam w sumie w domu sporo książek, z którymi nie mam co zrobić, a na które nie starcza mi już miejsca. Myślisz, że mogłabym je tu przynieść? – Uwielbiałam czytać, ale nie miałam takiej manii posiadania, jak w przypadku albumów muzycznych. Mogłabym przeczytaną książkę od razu komuś oddać, nie czułam potrzeby trzymania egzemplarza w domu.

– Myślę, że pani Hooper nie miałaby nic przeciwko. – Nagle rozbrzmiały kroki na schodach, więc odwróciłam głowę w kierunku lady, za którą znajdował się sprzęt kuchenny i gazówka, a także zamknięte, białe drzwi. To właśnie zza nich dobiegał hałas. – O wilku mowa. Usłyszała, że ma klientów. Pewnie siedziała w salonie i jak zwykle oglądała opery mydlane.

Chwilę później drzwi otworzyły się i ukazała się w nich zgarbiona, niska postać. Pani Hopper miała białe włosy i twarz naznaczoną zmarszczkami, przez co wyglądała, jakby miała sto lat. Ale gdy tylko spojrzała na mnie ostrym i bystrym wzrokiem, odwołałam swoją tezę. Jej przenikliwe jasne oczy mówiły o tym, że zdecydowanie jest młoda duchem i nie ma jeszcze zamiaru wybierać się na drugą stronę.

– W końcu znalazłeś sobie jakąś dziewuchę – rzuciła zamiast przywitania, gdy tylko nas zobaczyła. – Co podać? To co zwykle? – I nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w stronę lodówki, z której wyciągnęła potrzebne składniki na gorącą czekoladę.

Nicholas nie wyglądał na zmieszanego jej stwierdzeniem, że jesteśmy razem. Z rękami w kieszeniach, wyglądając na całkowicie wyluzowanego, spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, przewracając oczami w zabawny sposób. Widocznie kobieta miała taki styl bycia, który ewidentnie go bawił.

– To tylko koleżanka, pani H. I poprosimy dwie czekolady do picia. – To powiedziawszy, Nicholas kiwnął głową w kierunku foteli w rogu pomieszczenia. Jeden był jasnoniebieski, a drugi brązowy.

Zasiadłam na tym niebieskim, zerkając na staruszkę i patrząc, co robi. Tak jak obiecał Nicholas, widziałam, jak włącza kuchenkę, na której zaczęła topić tabliczkę czekolady. Aż ślina zebrała mi się w ustach, gdy tylko pomyślałam o pyszności, jaką będę zaraz kosztować.

Odstawiłam torebkę obok siebie, cały czas mając w głowie, że tkwi w niej niezwykle cenny skarb, i rozsiadłam się wygodniej. Mojemu towarzyszowi nie umknęło jednak przeciągłe spojrzenie, jakim ją obdarzyłam.

– Chcesz posłuchać?

– Co? – zapytałam zmieszana. – Albumu? Nie wiem, czy zapomniałeś, ale nie mam walkmana – dodałam kwaśnym tonem.

– Ale ja mam. – Wygiął lekko kącik ust do góry i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni urządzenie podobne do mojego.

– Chcesz teraz go posłuchać? – zapytałam zdziwiona.

– Nie jesteś ciekawa, co zawiera? Czytałem w gazecie, że jest ponadczasowy, a brytyjscy krytycy w samych superlatywach wypowiadali się o poszczególnych utworach.

W tym, co powiedział, była swoista nuta czegoś, co kazało mi sądzić, że tak samo jak dla mnie, tak dla Nicholasa muzyka była czymś dużo więcej niż tylko nutami.

– Chcę – odpowiedziałam na jednym wdechu, prawie podskakując z ekscytacji. Zaczęłam myśleć o tym, gdy tylko wyszliśmy ze sklepu. A skoro sam to zaproponował…

Nie spodziewałam się jednak, że nagle wstanie i przysunie swój fotel w moją stronę, robiąc przy tym okropny hałas. Zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi. Tak samo jak pani Hooper, która stała odwrócona do nas plecami i zawzięcie mieszała w garnuszku.

Ulokował się wygodnie na siedzeniu i w tej samej chwili doleciał do mnie jego świeży, ale mocny zapach. Gdy był tak blisko, jeszcze bardziej rzuciły mi się w oczy jego ładnie umięśnione przedramiona i ostra linia szczęki.

Potrząsnęłam głową, starając się skupić. Nie mogłam dać się omotać czarowi Nicholasa Crawforda. To nie było w moim stylu, by wzdychać do chłopców ze szkoły.

Z drugiej kieszeni wyciągnął malutkie słuchawki, które widziałam w jednej z reklam telewizyjnych, a które nie wyglądały, jakby zakładały się na głowę. Podał mi jedną z nich i przyłączył wtyczkę do urządzenia. Obracałam ją między palcami, nie czując się pewnie z tym, że prawdopodobnie miałam ją włożyć do ucha.

Nicholas wyciągnął nagle rękę w moim kierunku, a ja nie myśląc za wiele, położyłam na niej słuchawkę, którą mi przed sekundą dał.

– Nie, nie – zaśmiał się. – Podaj mi proszę kasetę.

Wzięłam z powrotem słuchawkę, czując, że robię się lekko czerwona na twarzy i wyciągnęłam z torebki The Division Bell. Nicholas rozerwał folię, a widok ten wywołał motylki w moim brzuchu. Uwielbiałam proces rozpakowywania nowego albumu. Po zdjęciu opakowania wyciągnął kasetę z plastikowego pudełeczka, ostrożnie wkładając ją do walkmana. Słuchawkę, którą trzymał, włożył sobie prosto do ucha. Nie chcąc wyjść znowu na idiotkę, zrobiłam to samo. O dziwo trzymała się dość dobrze i nie wypadła mi, jak początkowo zakładałam.

Nicholas włączył przycisk „play”, a ja cała napięłam się w oczekiwaniu. Minęła jednak sekunda… dwie… trzy, a w naszych uszach wciąż była cisza. Przynajmniej w moich. Może te dziwne słuchawki były zepsute? Albo trzeba było je jakoś włączyć?

Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zaskoczony. On także chyba niczego nie słyszał.

– Co jest? – mruknął.

Gdy już miał zacząć bawić się przyciskami, cisza zamieniła się w lekki szum. Brzmiało to, jakby walkman był zepsuty. Chwilę później do szumu dołączyła melodia, a my spojrzeliśmy na siebie w zrozumieniu. Musiało być to Intro, czyli wprowadzenie do albumu. Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie i naraz oboje ucichliśmy, wsłuchując się w poszczególne takty. Po jakichś pięciu minutach muzyka nabrała prawdziwego tempa, a w szóstej minucie pojawił się pierwszy głos. Spojrzałam na opakowanie kasety i zobaczyłam, że utwór nazwany był What Do You Want from Me. Słuchałam go jak oczarowana.

You can have anything you want

You can drift, you can dream, even walk on water

Anything you want

You can own everything you see

Sell your soul for complete control

Is that really what you need?

You can lose yourself this night

See inside there is nothing to hide

Turn and face the light

Możesz mieć wszystko, czego zapragniesz

Możesz dryfować, możesz śnić, nawet chodzić po wodzie

Wszystko, czego zapragniesz

Możesz posiadać wszystko, co zobaczysz

Sprzedać swoją duszę dla całkowitej kontroli

Czy to naprawdę to, czego potrzebujesz?

Możesz zatracić się tej nocy

Zajrzyj do środka, nie ma tam nic do ukrycia

Odwróć się i staw czoła światłu

Tak się wciągnęłam, że aż podskoczyłam lekko, gdy podeszła do nas pani Hooper i postawiła dwa wielkie kubki z gęstym brązowym płynem w środku. Bez słowa oddaliła się, a ja miałam wyrzuty sumienia, że pozwoliłam staruszce nosić ciężkie naczynia. Byłam jednak tak zaabsorbowana muzyką i pewnym czarnowłosym chłopakiem siedzącym obok mnie, który miał tak samo nieobecną minę jak ja, że nawet nie wiedziałam, kiedy kobieta skończyła przygotowywać czekoladę.

Uważając, aby ta dziwna słuchawka nie wypadła mi z ucha, nachyliłam się lekko, naciągając kabel w stosunku do siedzącego wciąż prosto Nicholasa. Sięgnęłam po kubek z lekko wyszczerbionym uchem i pociągnęłam łyk.

Skrzywiłam się, gdy dotarła do mnie gorycz.

– Co to jest? – zapytałam, wąchając czekoladę. Pachniała naprawdę intensywnie.

Chłopak pochylił się i sam również złapał za kubek, maskując za nim uśmiech, który jednak zdążyłam zobaczyć.

– Chyba zapomniałem ci powiedzieć, że pani Hooper robi to z gorzkiej, dziewięćdziesięcioprocentowej czekolady. Pochodzi z Belgii i ma świra na jej punkcie, dla niej czekolada zaczyna się dopiero od osiemdziesięciu procent, więc słodyczy tu nie uświadczysz. Chociaż… jak się zastanowisz nad smakiem, jest on słodko-gorzki – wytłumaczył mi Nicholas.

Niepewnie pociągnęłam kolejny łyk i tym razem zapanowałam nad skrzywieniem. Było dużo lepiej niż za pierwszym razem, w końcu wiedziałam już czego się spodziewać. A gdy pozwoliłam smakowi rozlać się w ustach, zrozumiałam, o czym mówił chłopak. Niewątpliwie przebijała się gorzkość, ale była w tym nuta słodyczy, a także inne ledwo wyczuwalne aromaty, jak na przykład skórka pomarańczy. Smak był głęboki i wielowarstwowy.

Piłam powoli, gdy w tle zaczęła lecieć kolejna piosenka z albumu. Z każdym łykiem czekolada smakowała mi coraz bardziej, a ja przyłapałam się na myśli, że przeżywam jedną z najlepszych chwil w te wakacje. I to u boku praktycznie nieznajomego chłopaka, z którym było mi niespodziewanie komfortowo. Nie wiem, co takiego miał w sobie, ale jego aura sprawiała, że czułam się przy nim niezwykle spokojna i bezpieczna. Promieniował ciepłem. Jego uśmiech sprawiał, że z ramion opadało napięcie, a głowa stawała się lżejsza.

Gdy wypiliśmy gorącą gorzką czekoladę, a piosenki na albumie skończyły się, jeszcze długo siedzieliśmy w tej dziwnej, ale niezwykle urokliwej kawiarni na fotelach w różnych kolorach i dyskutowaliśmy o poszczególnych utworach.

Zrozumiałam, że Nicholas Crawford, mimo swojego spokojnego usposobienia, był jak sztorm. Wdarł się do mojego życia, pochłaniając wszystkie moje myśli i wywołując emocje, których nie rozumiałam.

Jeszcze tego samego wieczoru, gdy leżałam w łóżku, odprowadzona wcześniej przez niego pod sam dom, wracałam wspomnieniami do naszego spotkania i smaku gorzkiej czekolady.

Właśnie wtedy po raz pierwszy zasnęłam, myśląc o brązowych oczach i pięknym uśmiechu, który był cieplejszy niż samo słońce, nie wiedząc, że już wkrótce ten obraz będzie prześladował mnie co noc.

1 Wszystkie tłumaczenia tekstów piosenek pochodzą od autorki (przyp. red.).