Pokochaj albo zabij - Ancerowicz Weronika - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Pokochaj albo zabij ebook i audiobook

Ancerowicz Weronika

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Isabelle Rodriguez, córka mafiosa, została wychowana w mrocznym świecie, gdzie króluje okrucieństwo, śmierć i nieustająca walka o władzę. Gdy jej ambitny ojciec postanawia poszerzyć wpływy o Nowy Jork, powierza jej tajną misję. Kobieta musi przeniknąć do miejscowego kartelu narkotykowego i odkryć tożsamość niebezpiecznego bossa nowojorskiej mafii.

Wcielając się w rolę studentki, Isabelle zaczyna działać pod przykrywką. Podczas rozpracowywania sieci dilerów trafia do klubu Rising Sun, gdzie poznaje tajemniczego Alessandra Salvatore. Ich spotkanie rozpoczyna niebezpieczną grę, w której wszystko jest dozwolone, a stawką staje się nie tylko życie, lecz także serce kobiety.

Kiedy kolejne intrygi wychodzą na jaw, granice między miłością a zdradą, lojalnością a ambicją zaczynają się zacierać. Isabelle musi odsunąć niepokojącą fascynację Alessandrem na bok i odkryć jego prawdziwą tożsamość, zanim on dowie się, że tak naprawdę to ona jest jego największym wrogiem.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 502

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 56 min

Lektor: Weronika Ancerowicz
Oceny
4,5 (1811 ocen)
1182
416
167
33
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rozaliaax33

Nie oderwiesz się od lektury

Powiem tyle wow zakończenie złamało mi serce
162
Freelance

Z braku laku…

To jedna z tych książek, w której bohaterka podejmuje irracjonalne decyzje, zachowuje się dziecinnie i irytująco, jednak od osób trzecich dowiadujemy się, że jest najniebezpieczniejszą zabójczynią w całej Ameryce, przemyca narkotyki i jest super tajemnicza, bo nikt nie wie jak wyglada. Fabuła była pisana chyba ma kolanie. Wątki niby trzymają się kupy, ale nie wnoszą nic do fabuły a potem słuch po nich ginie. Kolejne wydarzenia są chaotyczne, jakby dosłownie ktoś wymyślił je w trakcie pisania, nie zaskakują, zwroty akcji nie są zapierające dech a jedynie niezrozumiałe i tworzą plątaninę, która jest nie do ogarnięcia i tworzy za duże zamieszanie. Pomiędzy bohaterami nie ma ŻADNYCH relacji. Oni się nawet nie lubią przez całą książkę, to nie jest romans, nawet nwm co to było. Bohaterka to terminator, którego najpierw torturują, ona nie może ustać na nogach i zwija się z bólu i mdleje, a chwile później już może chodzić, logicznie myśleć a nawet biegać i się szarpać. Czytaniu nie towarzyszył...
121
Flajszman81

Całkiem niezła

świetna, jedynie zakończenie mnie rozczarowało, niedosyt pozostał
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Zapraszam na recenzję debiutu @weronika_ancerowicz "Pokochaj albo zabij". Mafia. Znowu mafia. Wszędzie mafia. Kochani, jak wiadomo książkowy rynek mafią i erotykami stoi. Nuda. Ileż można czytać to samo?! Ostatnio powiedziałam sobie, że koniec z erotykami mafijnymi. Coś mnie podkusiło i postanowiłam przeczytać na @czytamzlegimi debiutancką książkę @weronika_ancerowicz. I napiszę w skrócie. Jakie to było dobre. Niczym ciastko z najlepszej cukierni. Nie spodziewajcie się słodko pierdzącej opowieści rodem z taniego romansidła. To dobra, ba, bardzo dobra książka obyczajowa, sensacyjno kryminalna z elementami manipulacji. To manipulacja i wątek sensacyjny robią tu fenomenalną robotę. Czegoś takiego jeszcze nie było. Do tego bohaterowie, którzy zostali wykreowani w szczególny sposób. To nie są słabe charaktery, mające fiu-bździu w głowie a ich głównym życiowym zajęciem jest zabijanie i seks. To nie tutaj i bardzo dobrze. Ogromny plus za nie schematyczną fabułę. Początkowo niby banalna zwycz...
122
owczarek6

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda że taki koniec, bez happy endu… nie tego przyzwyczaiły mnie inne książki tego typu… Tyle emocji, tyle pasji a po przeczytaniu pozostaje tylko uczucie smutku. Rzadko się to zdarza. No cóż, nie zawsze jest miłość i szczęście. Zycie ma gorzko-słodki smak.
148

Popularność




Copyright ©

Weronika Ancerowicz

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Magdalena Magiera

Korekta:

Anna Adamczyk

Karina Przybylik

Karolina Piekarska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-262-0

Ostrzeżenie

Książka zawiera drastyczne i brutalne sceny morderstw oraz tortur. Oprócz tego podjęte zostały tematy narkotyków i handlu ludźmi. Treść nie jest przeznaczona dla wrażliwych czytelników.

Prolog

5 lat

Od rana wszyscy zachowywali się jakoś dziwnie, a w dodatku nigdzie nie mogłam znaleźć mamy. W końcu zostałam sama w domu ze znajomymi taty. Byli to duzi panowie. Każdy miał pistolet i taką śmieszną sprężynkę w uchu. Od zawsze kręcili się gdzieś w pobliżu, czasami nawet bawiliśmy się razem w bijatyki. Pokazywali mi też, jak mam bronić się przed starszym bratem. Teraz jednak byli spięci i milczący. Cały czas pytałam ich, gdzie jest tato, mój brat i co się stało z mamą. Nikt mi jednak nie odpowiadał.

7 lat

Byłam dzisiaj z tatą na strzelnicy. Pokazywał mi, jak obchodzić się z bronią. Była strasznie ciężka. W dodatku po każdym wystrzale odrzucało mnie do tyłu. Tato kazał mi dużo ćwiczyć.

10 lat

Wróciłam z treningu vale tudo1 i od razu poszłam do gabinetu taty. Powiedział, że od dzisiaj wszystko w moim życiu się zmieni. Uznał, że jestem na tyle dorosła, że mogę pomagać w rodzinnym interesie. Nie mogłam się doczekać.

14 lat

Odsunęłam krzaki i wpatrzyłam się w ciemną dziuplę w drzewie. Włożyłam do niej rękę i wymacałam plik banknotów. Wyciągnęłam je, wsadziłam do swojego szkolnego plecaka, a potem sięgnęłam po ciemne paczuszki ukryte w sportowej torbie. Włożyłam je do dziupli i poukładałam na niej suchą trawę. Wstałam z klęczek, otrzepałam spodnie i ruszyłam do domu.

17 lat

– Jak stoją sprawy, Isabelle?

– Fabrykanci zmienili recepturę, tak jak kazałeś. Roznosiciele czekają na sygnał. Po klubach porozsyłano informacje o nowym produkcie. Miasto czyste, tylko my działamy. Problem sprzed miesiąca się nie powtórzył.

– Tak trzymać. Cieszę się, że radzisz sobie na nowym stanowisku.

Uśmiechnęłam się zadowolona. Uwielbiałam, jak tato mnie chwalił.

21 lat

– Wejdź. – Usłyszałam surowy głos ojca po tym, jak zapukałam do jego gabinetu.

– Chciałeś mnie widzieć? – Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi.

– Usiądź. – Wskazał mi skórzany brązowy fotel naprzeciwko swojego biurka. Złączył ze sobą dłonie, a łokcie położył na blacie. Wpatrywał się we mnie swoim zimnym, wyrachowanym spojrzeniem. – Czas poszerzyć wpływy. Zgarniamy Nowy Jork.

Rozdział 1

Najpierw wyczuj otoczenie, zaaklimatyzuj się. Pamiętaj, aby działać bez pośpiechu, musisz dobrze poznać wroga…

Inwigilacja

Przygotowania trochę trwały, ale oto byłam. Już od trzech miesięcy studiowałam na Uniwersytecie Nowojorskim.

Trzy pierdolone miesiące, a ja utknęłam na początkowej fazie planu zwanej „inwigilacją”.

Gdy ojciec wybrał mnie do tego zadania, czułam przede wszystkim dumę. W końcu mnie docenił, a ja wreszcie mogłam się wykazać i udowodnić, że jestem jego najlepszym człowiekiem. Myślałam więc, że gdy tu przyjadę, będę osiągać same sukcesy, sprawnie wykonam powierzoną mi misję, a tato będzie ze mnie zadowolony. Nie było nic bardziej cennego niż aprobata widziana na twarzy ojca. Rzadko się tam pojawiała, dlatego tak bardzo doceniałam każdy jej przejaw.

Ale nie, nie było tak jak myślałam. Po wyjściu z samolotu czekało na mnie szare niebo, ciężkie chmury i wysokie budynki, które przytłaczały swoją wielkością i wszechobecnością. W Nowym Jorku poczułam się od razu jak w puszce. A potem okazało się, że przydzielone mi zadanie nie jest tak łatwe, jak mi się wydawało, że będzie. Mimo że przez tych kilka miesięcy, gdy trenowano mnie na misję w terenie, wielokrotnie słyszałam ostrzeżenia, że będę musiała działać powoli i z rozwagą, myślałam, że będzie to bardziej ekscytujące, a ja będę miała więcej kontaktu z bronią i niebezpiecznymi ludźmi. Okazało się jednak, że moim dotychczasowym zadaniem było chodzenie na imprezy i rozmawianie z bezmyślnymi studentami.

Większość była w moim wieku, ale całkowicie się różniliśmy. Potrafili rozmawiać tylko o seksie, alkoholu, sporadycznie o zajęciach na studiach albo o ostatnio obejrzanych serialach. Nie wiedzieli, co to strata, ból, śmierć i ciągła walka o władzę. Nie mieli pojęcia, że żyją w świecie skorumpowanym przez organizacje przestępcze. Że rząd Stanów Zjednoczonych daje ciche przyzwolenie na dystrybucję narkotyków i handel ludźmi, a niekiedy sam w tym uczestniczy. Rzeczywistością rządziły pieniądze, skłonne sprowadzić na złą drogę nawet człowieka najbardziej moralnego. A oni o niczym nie wiedzieli. Byli beztroscy i wolni.

Na początku czułam się jak wrzucona do innego świata. Nie potrafiłam się z nimi porozumieć. Dopiero z czasem załapałam, w jaki sposób mówić i zachowywać się podobnie. Wtedy powoli, powoli udało mi się wkraść w ich łaski.

Ceną tego było uczestniczenie w każdej domówce, rozmawianie dosłownie ze wszystkimi i wieczne uśmiechanie się. Musiałam długo trenować pokaz radości przed lustrem, bo na początku wychodziły mi jakieś nędzne grymasy. Ale w końcu udało mi się wpasować w otoczenie i zaprzyjaźnić z kilkoma osobami. Miałam coraz więcej informacji o poszczególnych osobach oraz o tym, jaka hierarchia panowała na Uniwersytecie Nowojorskim i kto jakie miał wpływy.

Dużo pomogła mi w tym moja współlokatorka. W tym aspekcie mi się poszczęściło, bo Lizzy okazała się charyzmatyczną dziewczyną z mnóstwem znajomych. Studiowała prawo i naprawdę przykładała się do nauki, ale oprócz tego lubiła alkohol i towarzystwo ludzi. Dzięki tej energicznej blondynce już na początku udało mi się ustalić, że nasz informator miał rację i na NYU dość prężnie rozwijał się handel narkotykami. Jeśli inne nasze tropy były prawdą, to za wszystko odpowiedzialny jest szef nowojorskiej mafii. Nasz główny cel, którego tożsamość musiałam odkryć. Ale najpierw trzeba było zacząć od dołu drabiny…

I dlatego właśnie w sobotni wieczór znalazłam się na imprezie organizowanej przez bractwo. Trzymałam w dłoni plastikowy czerwony kubek i udawałam, że z niego piję. Na oku miałam swój obiekt zainteresowania i nie spuszczałam go z celownika od początku wieczoru. Przez cały tydzień kręciłam się koło niego i choć wydawało mi się, że raczej jest niewinny, tej nocy postanowiłam go definitywnie sprawdzić i odhaczyć.

Był kapitanem naszej uczelnianej drużyny rugby, a zaczęłam go podejrzewać, bo często wraz ze swoimi znajomymi znikał z imprez, a ci później zjawiali się, ewidentnie będąc pod wpływem jakichś środków. Sam George pozostawał jednak czysty. Pasował mi do sylwetki dilera. Miał znajomości, dobrą gadkę, nie opuścił żadnej z domówek, a sam nie ćpał. Ba, stronił też od alkoholu. Albo prowadził bardzo zdrowy tryb życia – w przeciwieństwie do kolegów z drużyny – albo miałam rację i złapałam płotkę.

Nie spuszczałam go z oka, starając się znaleźć dobry moment do zagadania. W końcu skończył rozmawiać z ludźmi ze swojego roku i ruszył w stronę kuchni. Przeczesałam palcami włosy, mierzwiąc je, i ruszyłam ku niemu.

Złapałam chłopaka przed samym wejściem do pomieszczenia.

– Cześć, George. – Uniosłam kąciki ust, decydując się na firmowy uśmiech numer trzy. Był delikatny, ale ujmujący. Idealny na sprawienie dobrego pierwszego wrażenia.

– Witam – zamruczał, taksując mnie wzrokiem. Chyba spodobało mu się to, co zobaczył, bo pojawił się osobliwy błysk w jego oku, który dobrze znałam. Powstrzymałam odruch wymiotny, starając się, by wyraz mojej twarzy pozostał przyjazny. – Co tam?

– Bardzo dobrze. Świetnie się bawię. – Kolejny wymuszony przeze mnie uśmiech. – A ty? Nie pijesz alkoholu? – Wskazałam na jego puste dłonie.

Wzruszył ramionami.

– Jutro mamy mecz, chcę być w formie.

Ostentacyjnie popatrzyłam na innych członków zespołu, którzy grali właśnie w piwnego ping-ponga, zachowując się przy tym bardzo głośno. Poziom ich upojenia alkoholowego zasiał we mnie wątpliwość, czy dadzą radę następnego dnia wyjść na boisko.

George zobaczył, na co zerkałam, i uśmiechnął się jak speszony rodzic przyłapany na niedopilnowaniu dzieci.

– Cóż, nie wszystkim chyba zależy na wygranej tak, jak mnie.

Przez resztę wieczoru nie odstępowałam go na krok, a jemu zdecydowanie podobała się poświęcana przeze mnie uwaga. Kilka razy sugerował, żeby przenieść się w jakieś ustronniejsze miejsce, a ja wtedy musiałam dusić w sobie mordercze instynkty. Zbywałam go cały czas śmiechem, zgrabnie zmieniając temat. Byłam dumna ze swoich umiejętności aktorskich i z tego, że nie wyciągnęłam broni i nie przystawiłam mu jej do krocza, grożąc przestrzeleniem jaj za samo tylko myślenie o mnie w taki sposób. George nawet nie wiedział, jakie miał szczęście, że w ogóle mógł obok mnie siedzieć. Mało osób dostąpiło zaszczytu poznania mnie. Moja tożsamość była od zawsze ukrywana. Budziłam postrach jako Żmija, córka Hectora Rodrigueza. Krążyły wokół mnie legendy, że jedyni, którzy mnie widzieli, byli już martwi. Kryła się w tym jakaś prawda. Oczywiście osobom najwyżej postawionym w mafii byłam dobrze znana, ale poza tym ojciec bardzo mnie strzegł.

George zaczął bawić się moimi włosami, a ja zacisnęłam dłoń w pięść, która aż mrowiła od chęci przywalenia mu. Gdy już myślałam, że moja cała przykrywka pójdzie się jebać przez to, że zaczął wodzić nosem po mojej szyi, nadszedł oczekiwany przeze mnie moment. Podeszli do nas jego znajomi, z którymi zawsze wychodził z imprez.

Było to kilku zawodników rugby, dwóch członków bractwa, w którego siedzibie bawiliśmy się tego dnia, i jakaś dziewczyna o czarnych, krótkich włosach, z mocnym makijażem na powiekach.

– Idziesz się przewietrzyć? – zapytał Brian, zezując przy tym na mnie. Przypuszczałam, że gdyby nie moja obecność, powiedziałby coś innego.

– Jasne – odpowiedział George i wstał, a ja razem z nim, jakby to było coś naturalnego.

Wszyscy jego znajomi spięli się i zaczęli łypać na mnie nieprzyjemnym wzrokiem.

– Chyba nie zamierzasz zabierać jej ze sobą? – zapytał Mike, jego kolega z drużyny, wskazując na mnie podbródkiem.

– Może iść, jest w porządku. – George zarzucił na mnie swoją ciężką rękę i ruszyliśmy w kierunku drzwi wyjściowych. Skrzywiłam nos, gdy dotarł do mnie mocny, wręcz duszący zapach. Śmierdział, jakby przed wyjściem z domu wylał na siebie całe wiadro perfum.

Reszta, chcąc nie chcąc, poszła w nasze ślady, choć słyszałam szepty za plecami. Zdecydowanie nie tryskali radością, że mam im towarzyszyć. Ja jednak byłam zadowolona, że tak łatwo poszło mi zdobycie zaufania George’a.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, lekko zadrżałam, czując, jak listopadowy wiatr szarpie moimi włosami, wkradając się pod poły skórzanej kurtki. Opatuliłam się nią szczelniej.

Obeszliśmy dom, aż znaleźliśmy się na podwórku z tyłu. Nie widziałam za wiele w panującej ciemności, ale spostrzegłam, że na końcu, pod samym płotem, majaczyła mała budka wyglądająca jak schowek na narzędzia. To do niej prowadził mnie George z wciąż przewieszoną przez moje ramię ręką. Dociskał mnie mocno do siebie, a ja pilnowałam, by mój oddech był wyrównany, nie dając w ten sposób po sobie poznać, że się denerwuję. Miałam wrażenie, jakby świat dookoła mnie się kurczył, ale usilnie starałam się zapanować nad paniką. Nie lubiłam, gdy ktoś dotykał mnie bez mojej zgody. W ogóle nie przepadałam za kontaktem fizycznym.

Rozejrzałam się wokół, nie tracąc czujności i wypatrując potencjalnego zagrożenia. Położyłam rękę na udzie, wyczuwając kształt broni. Glocka 17 schowałam pod luźną spódnicą, gdzie był niedostępny dla oczu postronnych. Ja za to czułam się pewniej i bezpieczniej. Ojciec od małego wpajał mi zasadę: Nie rozstawaj się z bronią. Nawet podczas snu.

W końcu dotarliśmy do rozpadającej się kanciapy, która już z zewnątrz śmierdziała wilgotnym drewnem. Brian wyprzedził nas i otworzył zamknięte na małą kłódkę drzwi. Wszedł jako pierwszy i zapalił światło. Smętnie zawieszona żarówka pod sufitem mrugnęła, zgasła i ponownie się rozjarzyła.

Okazało się, że pomieszczenie wcale nie jest schowkiem na narzędzia.

Na środku stały kanapy i fotele, a między nimi brązowy stolik. Cuchnęło papierosowym dymem, trawką i zwietrzałymi wymiocinami. W kątach walały się szklane butelki, puszki po napojach i puste opakowania po chipsach. Zauważyłam nawet zużyte prezerwatywy.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałam zniesmaczona. Wyglądało to na zapyziałą melinę albo schron bezdomnego.

– W naszym małym królestwie, złociutka. – George wyszczerzył do mnie zęby.

– Tylko piśnij komuś słówko, a… – zaczął Mike, ale dostał kuksańca od mojego nowo poznanego kolegi, więc ucichł w połowie zdania.

Wszyscy się porozsiadali, więc poszłam za ich przykładem. Tam gdzie usiadłam, była podejrzana plama, ale starałam się o tym nie myśleć. W zamian zlustrowałam pomieszczenie i robiąc mentalne notatki, stworzyłam w głowie kilka dróg ucieczki. Miałam nadzieję, że nie będę musiała ich wykorzystywać.

George znalazł się znowu obok mnie i po raz kolejny wyciągnął swoje lepkie łapska, kładąc dłoń na moim udzie. Chciałam, żeby ten wieczór skończył się jak najszybciej, a przez głowę po raz kolejny przemknęła mi myśl, że nie tak sobie to wszystko wyobrażałam.

Obserwowałam uważnie wszystkich, czekając na moment, aż nasz kapitan drużyny rugby zacznie rozdawać narkotyki. Byłoby to dowodem na jego winę, pozwalającym uciec mi z tej śmierdzącej budy jak najdalej od mężczyzny, który zbytnio się ze mną spoufalał.

W ogóle jednak nie spodziewałam się tego, co nastąpiło po chwili. W dłoni Briana w magiczny sposób znalazły się karty do gry, a każdy jak na komendę, zaczął kłaść pieniądze na stół.

Hazard.

– Umiesz grać w pokera, mała?

Powoli zaczynały mnie irytować przezwiska, które rzucał w moją stronę George, ale wbrew temu, co czułam w środku, starałam się uśmiechnąć. Próbowałam też pozbierać się po doświadczonej porażce. Nie będzie handlowania narkotykami, gówniarze mieli zamiar grać w karty. Czy ten wieczór mógł być jeszcze gorszy?

Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Należałam do jednego z największych karteli narkotykowych na zachodniej półkuli. Mój ojciec był najgroźniejszym i najbardziej poszukiwanym mafijnym bossem od czasów Pablo Escobara. Odkąd się urodziłam, otaczali mnie mafiosi. Jasne, kurwa, że potrafię grać w pokera. I byłam na tyle wkurwiona, że miałam zamiar ich wszystkich ograć.

Oblizałam nerwowo usta i powiedziałam:

– Jak byłam młodsza, to grywałam w to z bratem. Graliśmy na guziki. Ale musiałabym chwilę popatrzeć, żeby przypomnieć sobie zasady.

– Jasne, popatrz przez kilka partyjek, ale potem wchodzisz do gry – powiedział George, wędrując wyżej ręką. Wzięłam ją w swoją dłoń i położyłam na powrót na kolanie.

Rzucił mi zniesmaczone spojrzenie z ukosa.

Przez jakiś czas z uwagą śledziłam rozgrywkę. Zorientowałam się, że najlepszy był Dominic, współlokator Briana, blondyn o niebieskich oczach, który miał uśmiech jak z reklamy pasty do zębów.

Po drugiej partii Mike wyciągnął z kieszeni przeźroczystą paczuszkę pełną małych białych tabletek i wziął jedną. Wyczuł na sobie moje czujne spojrzenie i rzucił z fałszywym uśmiechem:

– Pastylki na gardło.

– Jasne. – Puściłam do niego oczko, udając wyluzowaną.

Korciło mnie, aby zapytać, skąd ma towar, ale wiedziałam, że musiałam być bardzo ostrożna. Oni wciąż mi nie ufali. Mogłam bardzo łatwo zostać skreślona towarzysko, zyskując miano wścibskiej suki. Postanowiłam jak na razie zachować milczenie i dalej dokonywać obserwacji.

– Hej, weź się podziel, mi się skończyły – zabrzmiał marudny ton czarnowłosej piękności.

Mike przewrócił oczami, ale sięgnął z powrotem do kieszeni i poczęstował koleżankę. Wzięła ecstasy i ze zwycięskim uśmiechem położyła ją sobie na wyciągniętym języku, przykrywając tym samym błyszczący kolczyk.

Wkrótce potem dołączyłam do gry w pokera. Przegrałam na początku jedną partię, żeby zwycięstwo smakowało jeszcze lepiej. Zostałam poczęstowana przez towarzystwo profesjonalnymi uśmiechami, które już niedługo później wszystkim zeszły z twarzy. Opróżniając portfele, pytali, gdzie nauczyłam się tak grać. Ja jednak tylko tajemniczo się uśmiechałam i wzruszałam ramionami, mówiąc, że to musi być wrodzony talent.

Jako że moi towarzysze nie mieli już za co grać i wkurzyła ich przegrana, chcieli wracać z powrotem na imprezę. Nie oponowałam. Jak dla mnie wieczór był do skreślenia. Niestety musiałam wyeliminować George’a z listy podejrzanych. Był po prostu sumiennym sportowcem, który nie zażywał narkotyków, choć obracał się w naprawdę podejrzanym towarzystwie.

Wszyscy poszli w kierunku domu, a ja z George’em wlokłam się z tyłu. Wymówiłam się bólem głowy i powiedziałam, że wracam do akademika. Zawód w jego oczach był wyraźnie widoczny. Pewnie myślał, że wieczór skończy się inaczej, a ja wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, co mógł sobie wyobrażać.

Pożegnałam się z nim szybko i udałam, że idę na przystanek autobusowy. Tak naprawdę poszłam w kierunku swojego samochodu. Byłam trzeźwa. Przez cały wieczór udawałam, że piję, aby ludziom łatwiej rozwiązywał się przy mnie język. Kiedy myślą, że człowiek jest pod wpływem alkoholu, są bardziej skorzy do zwierzeń i udzielania informacji, jakby od razu zakładali, że ktoś taki następnego dnia nie będzie niczego pamiętał.

Wsiadłam do swojego czarnego audi i zamiast pojechać do akademika, skierowałam samochód do innej części miasta. Oprócz pokoju, który dzieliłam z Lizzy, miałam wynajętą klitkę w motelu, gdzie trzymałam wszystkie zebrane przez siebie zdjęcia i zrobione notatki. Miałam tam też schowaną pokaźną kolekcję broni. Potrzebowałam tych wszystkich rzeczy, a przecież nie mogłam dopuścić, żeby współlokatorka znalazła coś w naszym pokoju. Z drugiej strony, naprawdę musiałam mieszkać w akademiku. Tam łatwiej było mi nawiązywać znajomości, niż gdybym miała zaszyć się gdzieś w prywatnym lokum na przedmieściach.

Pojechałam na Brooklyn i zaparkowałam samochód przed motelem, który nie wyglądał zbyt luksusowo. Nie potrzebowałam jednak zbyt wiele, w końcu tu nie mieszkałam.

W środku minęłam dziewczynę w różowych włosach siedzącą na recepcji. Była niezbyt zainteresowana tym, kto wchodzi i wychodzi. Bardzo głośno żuła gumę, a połowę jej twarzy zakrywało czytane przez nią kolorowe pisemko. Nogi położyła na kontuarze.

– Bry – powiedziała, gdy zobaczyła mnie, zerkając znad gazety.

– Hej – przywitałam się i poszłam do windy.

Za każdym razem bałam się, że nie dowiezie mnie na moje piętro. Była obdrapana z każdej strony, wydawała dziwne dźwięki i podczas jazdy kołysała się na boki. Weszłam do niej i wcisnęłam przycisk z numerem siedem. Winda ruszyła z ciężkim zgrzytem. Po chwili wydała z siebie piknięcie, drzwi rozsunęły się z cichym zgrzytem, a ja wyszłam na ciasny i ciemny korytarz, w którym śmierdziało moczem. Podeszłam do drzwi swojego pokoju i otworzyłam je kluczem. Technologia tu jeszcze nie dotarła i nie używano elektronicznych czytników.

Weszłam do środka, zapalając światło. Powitał mnie mały pokój z jednym pojedynczym łóżkiem. Na ścianie zawieszona była mapa Nowego Jorku.

Wiedzieliśmy na razie o kilku miejscach, które kontrolowała tutejsza mafia. Był to na pewno zaznaczony czerwoną pinezką NYU. Potwierdziliśmy także dwa hotele, których byli właścicielami, i one również miały oznaczenia. Sprawdziłam je, ale nie działo się w nich nic podejrzanego. Wyglądały na zwykłą pralnię pieniędzy.

Nurtowało mnie, że nie wiedzieliśmy o żadnym klubie. A przecież wiadomo, że na nocnych klubach trzepało się największy hajs. Po pierwsze łatwo tam rozprowadzać narkotyki, a po drugie taki klub zawsze miał podziemie, w którym odbywały się nielegalne walki, prostytucja, albo hazard. Możliwe też, że wszystko naraz. W Los Angeles, w którym mieliśmy swoją główną siedzibę i gdzie mieszkałam przez całe swoje życie, kontrolowaliśmy naprawdę wiele lokali. Nie wiedziałam, jak było tu. I to mnie irytowało. Musiałam jak najszybciej zebrać informacje.

Podeszłam do komody, w której miałam schowane teczki z dokumentami. Wybrałam tę poświęconą uniwersytetowi, wyjęłam z niej dane o George’u i napisałam na niej czerwonym flamastrem: „Czysty”. Rozsiadłam się na łóżku, a swoje długie, falowane, czarne włosy zebrałam w kok na czubku głowy. Postanowiłam jeszcze raz przejrzeć wszystkie informacje, jakie posiadałam. Możliwe, że wcześniej coś przeoczyłam.

Po kilku godzinach bezowocnej analizy z frustracją schowałam wszystko z powrotem do komody. Rozciągnęłam się, strzykając głośno kośćmi. Bolały mnie plecy od siedzenia przez dłuższy czas w niewygodnej pozycji, a oczy piekły od wpatrywania się w małe literki. Wstałam, czując zdrętwienie w nogach. Skierowałam się do łazienki, chcąc ochlapać twarz zimną wodą.

Spojrzałam w lustro i zobaczyłam swoje zmęczone odbicie. Pod brązowymi oczami rysowały się nieatrakcyjne cienie, a usta, pociągnięte czerwoną szminką, były spękane. Twarz odznaczała się nienaturalną bladością, choć mój kolor skóry był raczej oliwkowy, odziedziczony po matce Włoszce i ojcu, który pochodził z Meksyku. Mimo dwudziestu dwóch lat wyglądałam dojrzale i kobieco, co często było dużym minusem, jeśli żyło się w mafijnym świecie. Bywało, że nie brano mnie na poważnie albo traktowano przedmiotowo. Nie widziano we mnie rywala, a obiekt pożądania. Przez to przeszłam przez naprawdę parszywe sytuacje. Niektóre z nich skończyły się mordem.

Odepchnęłam od siebie mroczne wspomnienia i wróciłam do pokoju. Przebrałam się w szorty i sportową koszulkę. Chwilę się rozgrzałam, a później podeszłam do worka bokserskiego stojącego w kącie i zaczęłam swój codzienny trening.

***

Byłam tak wykończona, że skończyło się na nocowaniu w motelu. Nie wróciłam do akademika i przez to musiałam rano wstać wcześniej, aby zdążyć dojechać na zajęcia. Rozdrażniło mnie to, bo zakłóciłam tym sobie codzienną rutynę.

Pierwsze, co mnie czekało, to wykład o modelach konkurencji rynkowej. Papiery złożone na tę uczelnię były fałszywe i mój pobyt tutaj to jedna wielka mistyfikacja, ale ojciec chciał, żebym jednak próbowała czegoś się nauczyć. I tak oto wylądowałam na zarządzaniu, które swoją drogą było dość interesujące. Wiele z rzeczy, o których tu mówiono, miało faktyczne zastosowanie w życiu. Coś o tym wiedziałam – sprawowałam pieczę nad Fabrykantami i Roznosicielami, czyli mówiąc krótko, pilnowałam produkcji i dystrybucji narkotyków w naszym oddziale w Los Angeles. To była dość poważna fucha, zważywszy na mój wiek i przede wszystkim to, że byłam kobietą. Przez lata jednak wyrobiłam sobie szacunek w kartelu. Już nie widzieli we mnie lali, którą można było wyruchać, a niebezpieczną kobietę, której się obawiali. Cieszyłam się, że widziano we mnie godnego przeciwnika, bo – nie oszukujmy się – w tym świecie rządzili mężczyźni. Każdy władczy i napakowany testosteronem. Musiałam sobie jakoś radzić.

– Dzieeeń doooberek – zaświergotał Collin, przeciągając wyrazy. Opadł na siedzenie obok mnie.

Zerknęłam na blondwłosego chłopaka, któremu uśmiech nigdy nie schodził z twarzy. Czasem się z nim trzymałam, bo chodziliśmy na kilka wspólnych zajęć i był częstym bywalcem imprez, jak ja. Miał wygląd typowego chłopaka z sąsiedztwa, zawsze wiedział, co powiedzieć i rzucał żarcikami na prawo i lewo. Niczym się nie przejmował i wydawało się, że każdy go lubi. No bo jak mogłoby być inaczej? Nawet mnie kupił tą swoją niefrasobliwością i oczami szczeniaczka.

– Hej – odpowiedziałam, obracając głowę w jego kierunku. – Co tam?

– Gdzie wczoraj zniknęłaś na imprezie? – zapytał mnie.

– Byłeś tam? – Nie pamiętałam, abym go widziała. Ale przewijało się tyle osób, że łatwo było kogoś pominąć. – Mogłeś podejść i zagadać. – Wysunęłam dolną wargę, udając złą. Starałam się zmienić temat, unikając odpowiedzi na zadane przez niego pytanie.

– Nie chciałem przeszkadzać tobie i George’owi. – Uniósł wysoko brwi i odwrócił się do mnie całym ciałem. – Ty i George, serio? – Popatrzył na mnie z niedowierzaniem i lekkim politowaniem, jakby nie wierzył, że naprawdę zadawałam się z kimś takim.

– Co do niego masz? Jest miły! – wykrzyknęłam. – I nie pije alkoholu! – dodałam. Widząc jednak, jak wciąż na mnie patrzył, roześmiałam się w końcu i dałam za wygraną. – Dobra, masz mnie. Nieudany eksperyment.

– Jakbyś chciała kiedyś jeszcze poeksperymentować, to jestem do twojej dyspozycji. – Zabawnie poruszył brwiami.

Przewróciłam oczami, czując poirytowanie.

– Już dawno ustaliliśmy, że nie pójdę z tobą do łóżka.

Wzruszył ramionami.

– Nie zaszkodziło znowu spróbować. Może zmieniłaś zdanie.

I właśnie tak w większości wyglądały rozmowy z napompowanymi hormonami nastolatkami. Czy ktokolwiek mógł mi się dziwić, że miałam już dość tej uczelni i jej otoczenia?

Od dalszej konwersacji uratował mnie przechodzący obok chłopak. Stanął w przejściu przy naszym rzędzie i spojrzał nerwowo na Collina.

– Możemy porozmawiać? – brzmiał na dość zdesperowanego.

Zauważyłam, że trzęsły się mu ręce, a pod pachami miał plamy z potu.

Collin rzucił mi szybkie spojrzenie, nim odpowiedział:

– Nie teraz, stary. Po zajęciach, dobrze?

– Ale ja potrzebuję teraz! – wykrzyczał. – Kurier już u ciebie był?

– Nie teraz – wycedził Collin przez zaciśnięte zęby.

Po raz pierwszy widziałam go tak zdenerwowanego.

– Powiedz tylko, czy mogę dzisiaj przyjść po przesyłkę! – kontynuował zrozpaczonym tonem chłopak.

– Tak. Możesz przyjść dzisiaj po swoją przesyłkę – powiedział szybko i stanowczo Collin, cały czas patrząc na mnie nerwowo.

Nawet nie udawałam, że im się nie przysłuchuję. Z zaciekawieniem zerkałam to na jednego, to na drugiego.

Chłopak pokiwał głową i odszedł. Widziałam, jak wychodził z sali, co wskazywało na to, że nawet nie uczęszczał z nami na zajęcia i przyszedł tu tylko dla Collina.

On, czując mój badawczy wzrok na sobie, zaczął od razu tłumaczyć:

– Zamówił do mnie swoją paczkę, bo sam nie mógł odebrać.

Udałam niezainteresowaną i otworzyłam podręcznik na temacie, na którym ostatnio skończyliśmy zajęcia. Nie mogłam jednak zignorować faktu, że kolega Collina wykazywał typowe objawy głodu narkotykowego.

W głowie zapaliła mi się czerwona lampka.

Rozdział 2

Twoim pierwszym zadaniem będzie rozpracowanie najniższego szczebla hierarchii. A potem będziesz powoli szła po drabinie…

Drabina

Rozmowa Collina i tamtego chłopaka mogła być zwykłą wymianą zdań, ale nie wydawało mi się, by tak było. Musiałam być czujna i sprawdzić każdy trop, budzący moje podejrzenia, a niektóre słowa, które padły, zbyt mocno przypominały mi narkotykowy slang.

Wiadomo, że w każdym miejscu różnił się od siebie. Gdyby jednak uprzeć się, rozmowa o kurierze mogła oznaczać, że diler miał nową dostawę towaru, a chłopak zdecydowanie wyglądał na kogoś, kto jest uzależniony. Oczywiście równie dobrze mogłam popadać w paranoję i błędnie czytać między wierszami, ale i tak byłam na siebie zła, że przeoczyłam tak ważny element. Możliwe, że najciemniej było pod latarnią, a ja nie widziałam oczywistych znaków, bo zaślepiła mnie sympatia. Collin idealnie nadawał się do roli dilera. Nie mogłam zapomnieć, że dystrybutor na NYU nie był zwykłym roznosicielem narkotyków, który hodował trawkę na strychu. Pracował dla samego bossa mafii Nowego Jorku. Może i mój kolega nie podlegał szefowi kartelu bezpośrednio, bo ta drabina miała raczej więcej szczebelków, ale jednak i tak to on wszystkimi zarządzał, choć pewnie Collin nigdy nawet go nie spotkał. W związku z tym, że we wszystko włączona była mafia, diler nie mógł być pierwszym lepszym studentem. Musiał być inteligentny, a Collin przecież właśnie taki był. Pod tymi uśmiechami i luzacką gadką skrywał swoją błyskotliwość. Poza tym, miałam wrażenie, że znał go każdy. Miał też łatwy dostęp do ludzi. Był wszędzie tam, gdzie coś się działo. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej nie dodałam go do listy podejrzanych. Postanowiłam zaraz po zajęciach sprawdzić go dokładniej.

– Inez? Halo, Inez! – Otrząsnęłam się z rozmyślań i spojrzałam na Collina, który machał mi ręką przed twarzą.

Było już po zajęciach i wszyscy wstawali ze swoich miejsc. Cały ten czas spędziłam na analizowaniu wszystkich za i przeciw temu, że chłopak, który siedział obok mnie, handluje. Musiałam poważnie odpłynąć, bo Collin sprawiał wrażenie, jakby już jakiś czas próbował mnie wybudzić z letargu. Dodatkowo, mimo że minęło kilka miesięcy, wciąż nie przyzwyczaiłam się do swojego fałszywego imienia. Według papierów, które składałam na studia, i moich nowych dokumentów nazywałam się teraz Inez Santoz.

– Idziesz?

– Zaraz do ciebie dołączę, idź. – Następne wykłady mieliśmy znowu razem. – Muszę tylko gdzieś zadzwonić.

Zebrałam swoje rzeczy i wyśliznęłam się z sali. Wyszłam z budynku, kierując się w stronę jakiegoś ustronnego miejsca. Gdy tylko takie znalazłam, jeszcze kilka razy na wszelki wypadek rozejrzałam się i sprawdziłam, czy nikogo nie ma w pobliżu. Dopiero wtedy wybrałam numer z kontaktów.

– Kosiarz?

– Witam cię, Bello. Czym mogę ci znów służyć? – Usłyszałam głęboki głos swojego przyjaciela.

– Sprawdzisz mi kogoś jeszcze? – zapytałam. – Nazywa się Collin McCartney.

***

Dopiero wieczorem dostałam potrzebne mi dane. Czekałam na nie, siedząc w swoim pokoju w motelu, aby móc przejrzeć je w spokoju. Byłam w trakcie treningu, gdy usłyszałam, że dostałam e-mail. Wiedziałam, że musi to być wiadomość od Kosiarza, bo ten adres mailowy znany był tylko jemu i ojcu.

Informacje nie były jakieś zaskakująco szczegółowe. Dowiedziałam się z nich, że Collin ma młodszą siostrę, która od kilku lat choruje na raka, częściej przebywając w szpitalu niż w domu. Jego ojciec zmarł, gdy chłopak był mały, i została mu tylko matka, pracująca jako kelnerka. Collin zaczął pasować mi coraz bardziej do profilu dilera narkotykowego. Dorastał w niepełnym domu, był głową rodziny, miał siostrę wymagającą opieki, która pewnie sporo kosztowała. Na handlowaniu narkotykami można było zarobić naprawdę niezłe pieniądze. Niezłe i szybkie. Ale nie do końca łatwe, bo było to niebezpieczne zajęcie. Tym bardziej, że w takim przypadku nie pracowało się dla byle kogo.

Poczułam, że to mogło być to. Nie wykluczałam jednak jeszcze innych opcji, bo było za wcześnie. To prawda, że byłam już zmęczona szukaniem i obserwowaniem. Wolałabym zacząć konkretnie działać, ale wiedziałam też, że nie mogę się spieszyć i podejmować pochopnych decyzji. Dlatego, nie skreślając na razie innych, musiałam od tej chwili po prostu dyskretnie obserwować Collina.

Okazja miała się nadarzyć już za tydzień. W piątek odbywał się mecz rugby, a po nim oczywiście impreza. Uznałam, że tym razem zaryzykuję i przeniosę swoje zdolności aktorskie na wyższy poziom. Ludzie mnie lubili i zaczynali mi ufać. Uważali mnie już poniekąd za „swoją”, a nie za przybłędę. Według papierów swój pierwszy rok studiów ukończyłam na uniwersytecie w Alabamie, a podczas drugiego roku przeniosłam się tutaj, więc trochę trwało, aż przestali mówić do mnie per: „Nowa”. Poza tym jeśli Collin był tym, kim myślałam, miałam naprawdę duże szanse na powodzenie.

W piątek po zajęciach poszłam do swojego pokoju w akademiku. Zastałam tam Lizzy siedzącą po turecku na swoim łóżku i malującą paznokcie u rąk. Gdy tak pochylała się nad dłonią leżącą na łóżku, jej jedwabiste blond włosy utworzyły kotarę wokół głowy. Gdy weszłam, podniosła ją, a jej różowe pełne wargi rozciągnęły się w uśmiechu.

– Cześć! – wykrzyknęła z entuzjazmem.

Mruknęłam powitanie w jej stronę.

– Ostatnio strasznie rzadko się widujemy – zaczęła od razu rozmowę.

– Byłam zawalona zadaniami. – Tak naprawdę większość czasu spędzałam w motelu, gdzie ślęczałam nad dokumentami, albo byłam na siłowni czy strzelnicy, ale nie mogłam jej tego powiedzieć.

– Idziesz dzisiaj na imprezę do chłopaków? – zapytała, wracając do malowania paznokci. Ze skupieniem wystawiła koniuszek języka, starając się nie wyjść pędzelkiem poza płytkę paznokcia.

– Idę – odpowiedziałam krótko.

Zaczęłam przeglądać zawartość szafy w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Tym razem zdecydowałam się na obcisłe ciuchy, a to wykluczało schowanie pistoletu. Stwierdziłam, że włożę go do torebki, a na siebie założę noże, które łatwiej będzie mi ukryć. Z tą myślą skierowałam się do łazienki.

Przebrałam się w czarny top z dekoltem, w którym moje piersi były dobrze widoczne, i skórzaną miniówkę, eksponującą i podkreślającą długie nogi. I choć zwykle preferowałam luźniejsze ubrania, w których można było się poruszać bez skrępowania i w razie czego uciekać lub się bić, tego dnia potrzebny był mi inny typ odzieży.

Pochwę z jednym nożem przymocowałam do paska spódniczki od wewnątrz, przykrywając wystającą część bluzką. Drugą włożyłam do botka na wysokim obcasie. Obróciłam się w lustrze. Żadna broń nie wystawała, a wszystko przylegało do ciała w odpowiednich miejscach.

Wyszłam z łazienki, a Lizzy wytrzeszczyła oczy, gdy mnie zobaczyła.

– Ale ładnie wyglądasz – powiedziała, wzdychając z tęsknotą i lustrując moje ciało. – Zazdroszczę ci krągłości.

– Uwierz, że nie ma czego zazdrościć. – Uśmiechnęłam się do niej lekko, czując jednak nieprzyjemny ucisk w żołądku.

Lizzy nie miała pojęcia, że uroda w moim świecie była przekleństwem.

Przed oczami stanęło mi wspomnienie, gdy próbowano zgwałcić mnie po raz pierwszy. Miałam wtedy czternaście lat. Wzdrygnęłam się niezauważalnie, czując dreszcz przechodzący przez moje ciało.

Z czasem nauczyłam się wykorzystywać swój wygląd w charakterze broni, ale zajęło mi wiele lat, aby zmienić swój sposób myślenia i przestać się bać pokazywać swoje atuty.

Przeglądając się w lustrze, rozpuściłam włosy, które wcześniej miałam związane w kucyk. Teraz opadły kaskadą na moje plecy i ramiona. Kręciły się naturalnie na końcach, co mi się podobało, więc tylko przeczesałam je palcami. Zrobiłam sobie na powiekach kreski eyelinerem i pomalowałam usta na czerwono.

– O której wychodzisz? – zapytałam Lizzy.

– Przebiorę się i idę – stwierdziła, dmuchając na swoje pomalowane już paznokcie.

– Ja jestem gotowa, ale mogę poczekać i pojedziemy razem.

Wzruszyła ramionami.

– Okej.

Wstała z łóżka i podeszła do szafy, patrząc z namysłem na ubrania. Wiele jej nie trzeba było, aby wyglądać dobrze. Miała naturalnie jasne włosy i twarz w kształcie serca. Oprócz tego miała dużo uroku i charyzmy, czym zjednywała sobie ludzi. Słyszałam, że w szkole średniej była kapitanką drużyny cheerleaderskiej, co w ogóle mnie nie dziwiło. Urodziła się do bycia liderem. Czasami myślałam, że może w innym świecie zostałybyśmy przyjaciółkami. Jednak ja należałam do mafii i nauczyłam się, że wszystkie kontakty ze zwykłymi ludźmi były zwyczajnie skazane na porażkę. Więc niby byłam dla niej miła, utrzymywałyśmy jakieś koleżeńskie stosunki, ale mimo wszystko nie pozostawałyśmy blisko. Podobało mi się, że nie naciskała i nie próbowała urządzać jakichś babskich pogadanek od serca, podczas których byśmy się sobie zwierzały. Nie przekraczała ustanowionej przeze mnie granicy.

– Ta czy ta? – Odwróciła się w moją stronę, trzymając w jednej dłoni małą czarną, a w drugiej czerwoną sukienkę z opadającymi ramiączkami.

Wskazałam na czerwoną kieckę, a ona pokiwała głową, nie spierając się, jakby ufała mojej decyzji. Zmieniła szybko ubrania, a ja w tym czasie przepakowałam po kryjomu pistolet do torebki, którą zabierałam ze sobą.

W końcu wyszłyśmy z akademika i wsiadłyśmy do zamówionego wcześniej ubera. Przez całą podróż Lizzy opowiadała mi o swoim byłym, który ostatnio odezwał się do niej, chcąc odnowić kontakt, a ja udawałam, że jej słucham. Myślami byłam całkowicie gdzie indziej, gdy mówiła, że był jej pierwszą prawdziwą miłością i chodziła z nim przez całą szkołę średnią, ale zdradził ją przed balem maturalnym. Planowałam swoje kolejne posunięcia. W końcu miałam wyjść ze swojej strefy komfortu. Jeśli nie myliłam się co do Collina, ten wieczór mógł być przełomowy.

Po krótkiej przejażdżce wysiadłyśmy z auta i od razu skierowałyśmy się w stronę domu, z którego huczała muzyka. Na zewnątrz stali ludzie, trzymając w dłoniach trunki, popijając je i głośno się przy tym śmiejąc. Weszłyśmy do środka i uderzył w nas jeszcze większy hałas, a gdzie by nie spojrzeć, można było dostrzec spocone ciała. W powietrzu unosił się papierosowy dym i wyraźnie czuć było trawkę. Wzdrygnęłam się. Naprawdę nie lubiłam tej atmosfery na imprezach. Było za głośno i zbyt dużo obcych ocierało się o mnie. Może czułabym się dobrze dopiero wtedy, gdybym porządnie wlała sobie do gardła, ale to odpadało. Musiałam być cały czas trzeźwa i skupiona.

Poszłyśmy razem do kuchni po piwo. Razem z Lizzy wzięłyśmy po czerwonym kubeczku. Od razu przystawiłam plastik do warg, udając, że piję.

– Idę poszukać Collina – krzyknęłam, nachylając się do jej ucha.

Przytaknęła, wiedząc, kogo mam na myśli. Znała go, jak większość ludzi.

– Idę z tobą! – odkrzyknęła.

Stwierdziłam, że raczej nie przeszkodzi w moim planie, więc nie odwiodłam jej od tego pomysłu.

Zaczęłyśmy się przepychać przez tłum, a ja modliłam się w duchu, aby Collin był na tej imprezie. Ktoś mnie chyba tam na górze wysłuchał, bo znalazłyśmy go z tyłu domu. Siedział na białym leżaku przy basenie i rozmawiał z grupką dziewczyn.

– Hej. – Usiadłam obok niego, zarzucając mu rękę na ramię i przytulając się do jego boku. Zignorowałam dyskomfort, który czułam zawsze podczas dotyku. – Cześć wam. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie do dziewczyn, z którymi rozmawiał.

Lizzy powoli usiadła obok mnie i także przywitała się z dziewczynami.

– Hej, ty jesteś Inez, nie? Chodzimy razem na rachunkowość – powiedziała do mnie dziewczyna z rudymi warkoczykami.

Kiwnęłam głową, kojarząc ją. Uniwersytet był zbyt duży, abym poznała każdego z imienia i nazwiska, potrafiąc dopasować przy okazji imię do twarzy, ale postarałam się, by poznać choć podstawowe informacje o ludziach, z którymi uczęszczałam na zajęcia.

– Mogę cię prosić na sekundę? – wyszeptałam Collinowi do ucha.

Zerknął na mnie, jakby zastanawiał się, o co może mi chodzić, ale wstał. Powiedziałam Lizzy, że zaraz wrócimy, jednak ona nie zwróciła na mnie większej uwagi, zajęta rozmową z dziewczynami.

Weszliśmy do domu i zaprowadziłam Collina do łazienki. Zamknęłam się tam z nim, a potem starałam się dać mu jak najlepszy widok na moje piersi. Chłopak od razu z tego skorzystał, nie mogąc oderwać oczu od mojego ciała. Przysunęłam się blisko niego i powiedziałam, starając się brzmieć na zdesperowaną:

– Słuchaj, słyszałam, że handlujesz. – Oblizałam usta, udając zdenerwowaną. – Masz jakiś towar? Podzieliłbyś się z koleżanką?

Na chwilę oderwał wzrok od moich cycków i zerknął na mnie niespokojnie.

– Naprawdę, Inez? Przecież narkotyki to gówno.

Zorientowałam się, że nie zaprzeczył, a to już coś. Objęłam go rękami za kark, a on położył mi dłonie na talii, a potem zsunął je na mój tyłek. Starałam się nie wzdrygnąć i grać dalej.

– Przez chwilę radziłam sobie tu bez nich, ale to nie to samo, wiesz? Nie jestem uzależniona, po prostu lubię wziąć jakąś pigułę na imprezie i dobrze się bawić. – Starałam się mówić przekonująco, ocierając się przy tym o niego w taktycznych punktach.

Działało. Aż miałam ochotę przewrócić oczami.

Collin przełknął z trudem ślinę, a ja poczułam na brzuchu, że zrobił się twardy.

– Eee… hmm… – zająknął się. – No dobrze, może coś tam mam. Ale lubię cię, wiesz? – Spojrzał mi z troską w oczy. – Nie chcę, żebyś się w coś wpakowała.

Byłam zdziwiona jego troską o moją osobę. Nie wiedziałam, czym była spowodowana. Mało osób troszczyło się o mnie, nie byłam więc do tego przyzwyczajona. Wybiło mnie to na chwilę z rytmu.

Collin jednak nie zauważył zmiany w moim zachowaniu. Puścił mnie z lekkim oporem i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej przezroczyste opakowanie, w którym były trzy tabletki. Oczy rozbłysły mi na ten widok, ale on błędnie to odebrał i się skrzywił.

– Ale dzisiaj weź tylko jedną, dobra?

Przytaknęłam szybko i chciałam mu dać zwitek banknotów, który od siebie odepchnął.

– Nie, no co ty, pierwszy raz jest darmowy.

Wzięłam więc tabletki i wepchnęłam je sobie w stanik. Posłusznie podążył za moimi ruchami, znowu wpatrując się w mój dekolt.

– Tylko ty sprzedajesz czy od kogoś jeszcze mogę dostać towar? – zapytałam niby od niechcenia. Starałam się, aby zabrzmiało to niewinnie.

– Na tym uniwerku? Tylko ode mnie. – Uśmiechnął się z dumą.

Podziękowałam mu i wyszłam z łazienki, nie oglądając się za siebie.

Byłam więcej niż zadowolona. Mogłam w końcu przejść do realizacji drugiej części planu. Inwigilacja zakończona.

Przyszedł czas na fazę drugą. Infiltrację.

1 Vale tudo – (z por.) można wszystko. Sport popularny w Brazylii, charakteryzujący się małą ilością zasad i wykorzystujący techniki innych sztuk walk. Ze względu jednak na swoją brutalność najczęściej jest to podziemny sport (przyp.aut.).