Królestwo Pik - Ancerowicz Weronika - ebook + książka
NOWOŚĆ

Królestwo Pik ebook

Ancerowicz Weronika

4,0

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Królestwo Pik, Królestwo Kart, Tom 1

Seraphine Couronne, córka Króla Kier, uważana jest przez wszystkich za bękarta pozbawionego Mocy Kart. Tak naprawdę, żyjąc w odosobnieniu, z dala od oczu innych, szkoli się i rozwija swoje umiejętności, by w przyszłości stać się tajną królewską bronią.

Gdy król zostaje nagle zamordowany, Seraphine przejmuje tron i postanawia zrobić wszystko, by odkryć prawdę o jego śmierci. Wyrusza z misją do Królestwa Pik, gdzie pod płaszczem dyplomacji skrywa swoje prawdziwe intencje – zemstę. Otoczona wrogami i niebezpiecznymi tajemnicami Arethusa Pique, Seraphine musi nauczyć się zasad gry, której stawką jest nie tylko jej życie, ale i przyszłość całego królestwa.

Czy uda jej się odnaleźć zabójcę ojca, zanim sama stanie się pionkiem w cudzej rozgrywce? W świecie, w którym każdy blefuje i nikt nie odkrywa swoich kart, jedno jest pewne: Seraphine nie zamierza grać uczciwie.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 586

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (68 ocen)
33
16
10
3
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zaksiazkowanazosiaa

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza książka jaką przeczytałam w tym roku i zdecydowanie najlepsza książka Weroniki
81
alexvbooks

Nie oderwiesz się od lektury

Gra się rozpoczęła i jestem tak bardzo zaintrygowana stworzoną historią, postaciami i przebiegiem fabuły. Cztery królestwa oznaczające się innym symbolem Królestwo Kier ♥️ Królestwo Pik ♠️ Królestwo Karo ♦️ Królestwo Trefl ♣️ Wszystkie mają swój czynny udział w życiu każdego mieszkańca, utrzymaniu porządku, przestrzegania prawa i obowiązków w obrębie swoich królestw. Jednakże pokój między nimi jest nierozerwalną częścią, ponieważ każde królestwo ma coś czego nie posiada żadne inne. Królestwo Kier jest odpowiedzialne za szkolenie zwierząt i medycynę, Królestwo Karo słynie z handlu, Królestwo Pik wydobywa złoża naturalne, a królestwo Trefl zajmuje się rolnictwem. Los w tej historii lubi sobie z nami pogrywać i zostajemy rzuceniu na głęboką wodę w postaci zamordowania jednego z władców, mowa tu oczywiście o Władcy Augustine Couronne Królu Kier, rolę jego następcy musi przejąć jego córka Seraphine Couronne. Córka, która jak dotąd była ukrywana i uważana za bękarta bez mocy. Jedna n...
71
naczteryksiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Wyczekiwałam na tę książkę jak na szpilkach i postawiłam jej poprzeczkę naprawdę wysoko. I co? Weronika swoimi umiejętnościami przeskoczyła ją z niebywałą lekkością! Wraz z rozpoczęciem mojej przygody z "Królestwem Pik" zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie. W pełni zatraciłam się w potędze Mocy Kart i mam wrażenie, że wciąż jestem nim oczarowana! Cudowna historia ♡
84
As1ula18

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️
62
Eleni001
(edytowany)

Z braku laku…

2/5 ⭐ Bardzo średnia, po poprzednich książkach Weroniki spodziewałam się czegoś lepszego. Zdecydowanie lepiej wychodzi jej pisanie obyczajowek i młodzieżówek. Książka była dla mnie po prostu nudna. Nic się w niej szczególnego nie działo. Rozumiem, że autorka chciała spróbować z czymś innym i to szanuje, ale fantastyka to bardzo ciężki gatunek do napisania. By napisać książkę fantasy, należy bardzo podszkolić się w tym temacie, ponieważ potem wychodzą tego typu książki, która była po prostu beznadziejna. Nie polecam, ale warto przeczytać, bo może wam się spodoba. Mi osobiście "Królestwo pik" nie przypadło do gustu.

Popularność




Pro­log

Knot świe­cy za­wie­szo­nej w kin­kie­cie na ka­mien­nej ścia­nie lek­ko przy­ga­sł, gdy z im­pe­tem otwo­rzy­ły się drew­nia­ne drzwi. Po­dmuch wia­tru nie zdo­łał jed­nak do ko­ńca zga­sić pło­mie­nia. Na po­wrót wy­pro­sto­wał się dum­nie, a wosk wol­nym stru­mie­niem za­czął su­nąć po bia­łej po­wierzch­ni świe­cy. Na ko­ńcu wędrów­ki skap­nął na chłod­ną po­sadz­kę, wy­ko­na­ną z sza­re­go ka­mie­nia. W nie­któ­rych miej­scach była na tyle wy­tar­ta i przez to śli­ska, że na­le­ża­ło prze­cha­dzać się po niej po­wo­li, by nie upa­ść.

Mimo to mężczy­zna, któ­ry otwo­rzył drzwi, nie my­ślał w tej chwi­li o za­cho­wa­niu ostro­żno­ści. Wpa­dł do po­miesz­cze­nia, le­d­wo utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę, gdy na­tra­fił sto­pa­mi na wy­tar­ty frag­ment. Za­czął wy­ma­chi­wać ręko­ma na boki, aż osta­tecz­nie sta­nął pro­sto. Po­pa­trzył wiel­ki­mi, prze­ra­żo­ny­mi ocza­mi na czwór­kę ze­bra­nych, któ­rzy sie­dzie­li przy pro­sto­kąt­nym sto­le. Za­le­gła na­gła ci­sza.

Dwóch mężczyzn i dwie ko­bie­ty pa­trzy­li w ocze­ki­wa­niu i z lek­kim znie­cier­pli­wie­niem na przy­by­sza. Roz­kaz był ja­sny: do­pó­ki na­ra­dza­jąca się czwór­ka nie wyj­dzie z ka­mien­nej sali, straż mia­ła ni­ko­go nie wpusz­czać. Mimo wszyst­ko ufa­li stra­żni­kom i wie­dzie­li, że z byle po­wo­du nie wy­ka­za­li­by nie­sub­or­dy­na­cji. Cze­ka­li za­tem, aż przy­bysz, w któ­rym od razu roz­po­zna­li kró­lew­skie­go skry­bę, uspo­koi się na tyle, by wy­ja­wić po­wód swe­go najścia.

– Ucie­kł – wy­sa­pał, ła­pi­ąc się za ser­ce, jak­by nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad jego sza­le­ńczym ryt­mem. Po­to­czył wzro­kiem po obec­nych w po­ko­ju, aż w ko­ńcu sku­pił się na jed­nym z mężczyzn, w du­chu uzna­jąc go za przy­wód­cę z po­wo­du jego ogrom­nej i prze­ra­ża­jącej mocy. – Nie ma go ni­g­dzie. Zbie­gł.

Czar­no­wło­sa ko­bie­ta zmarsz­czy­ła brwi.

– Je­steś pew­ny? Prze­szu­ka­łeś cały za­mek?

– Tak. – Prze­łk­nął ci­ężko śli­nę. – Za­brał swo­je przed­mio­ty i ubra­nia. Ale to nie wszyst­ko… – Przy­mknął na chwi­lę po­wie­ki, pró­bu­jąc po­ko­nać strach. Nie uda­ło mu się. Gdy otwo­rzył oczy i za­czął mó­wić, jego głos da­lej się trząsł. – Spraw­dzi­łem ta­lię. Bra­ku­je dwóch kart.

Przy sto­le za­pa­no­wa­ło po­ru­sze­nie. Na­wet nie mu­sie­li py­tać, o ja­kie kar­ty cho­dzi.

Wie­dzie­li.

Bru­net­ka prze­szy­ła wzro­kiem mężczy­znę, na któ­rym skry­ba za­wie­sił wcze­śniej spoj­rze­nie.

– Plan po­zo­sta­je bez zmian – za­rządzi­ła ostro. – Nikt nie po­wi­nien wie­dzieć. Nikt nie po­wi­nien po­sia­dać ta­kiej mocy.

Spo­częły na niej lek­ko znu­dzo­ne oczy. Ich wła­ści­ciel za­ko­ły­sał się na krze­śle, ob­ra­ca­jąc sy­gne­ty na swo­ich pal­cach. Wy­glądał, jak­by przy­nie­sio­ne wie­ści nie­zbyt go obe­szły.

– W po­rząd­ku – zgo­dził się le­ni­wie. Nogi krze­sła z ło­sko­tem ude­rzy­ły o po­sadz­kę. Po­chy­lił się i po­ło­żył łok­cie na sto­le, pa­trząc na ka­żde­go swo­je­go kom­pa­na po ko­lei. – Nie­chaj tak będzie. Je­śli sądzi­cie, że to po­zwo­li unik­nąć błędów prze­szło­ści… Ale co z sy­nem?

– Ma sie­dem lat. Zgi­nie na pust­ko­wiach. Nie ma szans, by prze­żył sa­mot­nie – ode­zwał się dru­gi mężczy­zna sie­dzący przy sto­le.

– A kar­ty? – za­py­ta­ła ko­bie­ta o pi­ęk­nych, ru­dych wło­sach.

– Prze­pad­ną ra­zem z dziec­kiem. Prze­cież nie wy­ko­rzy­sta ich mocy, a gdy­by przy­pad­kiem ktoś inny je zna­la­zł, nie będzie wie­dział, jak się nimi po­słu­żyć. I wła­śnie dla­te­go nie zmie­nia­my pla­nu.

– Do­brze za­tem. Po­świ­ęćmy wszyst­ko, co zna­my. Niech na­stęp­ne po­ko­le­nia za­zna­ją spo­ko­ju.

Nie­za­le­żnie od tego, w co grasz, mu­sisz być go­to­wy na nie­ocze­ki­wa­ne roz­da­nia.

Roz­dział 1

Wal­czy­łam z ku­kła­mi tak za­cie­kle, jak­by sta­li przede mną moi wro­go­wie, a nie sło­ma ob­wi­ąza­na ma­te­ria­łem.

Pra­wa noga do przo­du, sta­bi­li­za­cja, ci­ęcie z le­we­go boku.

Tępy miecz ude­rzył ku­kłę w szy­ję, spra­wia­jąc, że lek­ko za­chy­bo­ta­ła się na sto­ja­ku. Nie zwal­nia­jąc tem­pa, zro­bi­łam pó­ło­brót i ude­rzy­łam ją w brzuch. Na­stęp­nie pod­sko­czy­łam i za­ata­ko­wa­łam dru­gą, sto­jącą tuż obok. Miecz ude­rzył w jej pro­wi­zo­rycz­ny bark i od­bił się z taką siłą, że mu­sia­łam na­pi­ąć ra­mio­na, gdy po­czu­łam drga­nia w ręce.

Wy­lądo­wa­łam, pil­nu­jąc, by roz­ło­żyć od­po­wied­nio ci­ężar na sto­pach. Już daw­no za mną były cza­sy, gdy wy­cho­dzi­łam kon­tu­zjo­wa­na z tre­nin­gu. Wła­ści­wie je­stem już na ta­kim eta­pie, że mogę na­zy­wać się po­grom­czy­nią ku­kieł, żadna nie ma ze mną szans, po­my­śla­łam odro­bi­nę iro­nicz­nie.

Ota­rłam pot z czo­ła, sta­ra­jąc się uci­szyć zgry­źli­we my­śli. Do­sko­na­le zda­wa­łam so­bie spra­wę z tego, że nie mo­głam tre­no­wać z żad­nym ży­wym czło­wie­kiem, na­wet je­śli by­łby to ktoś z na­sze­go kró­le­stwa. Oj­ciec nie ufał w pe­łni ni­ko­mu. Daw­niej udzie­lał mi wska­zó­wek, ale prze­ka­zał już wszyst­ko, co wie­dział. Poza tym miał już swo­je lata i od dłu­ższe­go cza­su nie był w sta­nie do­trzy­mać mi tem­pa. W tym przy­pad­ku spraw­dzi­ło się po­wie­dze­nie: uczeń prze­ró­sł mi­strza.

Ćwi­czy­łam więc w sa­mot­no­ści, ale ileż mo­żna było się na­uczyć w cia­snej sali tre­nin­go­wej osa­dzo­nej w piw­ni­cach zam­ku, do któ­rej dro­gę zna­li­śmy wy­łącz­nie ja oraz oj­ciec? Pra­gnęłam zwe­ry­fi­ko­wać swo­je umie­jęt­no­ści w praw­dzi­wym boju. Po­wal­czyć z czło­wie­kiem z krwi i ko­ści. Z kimś, kogo sty­lu nie zna­łam na wy­lot. Tre­no­wa­łam, od­kąd na­uczy­łam się cho­dzić, i wła­ści­wie tyl­ko tym zaj­mo­wa­łam się przez całe ży­cie. Moje cia­ło i umy­sł pod­po­wia­da­ły mi, że da­ła­bym so­bie radę z ka­żdym. Ale jak mia­łam to spraw­dzić, sko­ro moim je­dy­nym prze­ciw­ni­kiem były te cho­ler­ne, bez­mó­zgie ku­kły?

Zmie­rzy­łam je po raz ostat­ni nie­na­wist­nym spoj­rze­niem i zer­k­nęłam na ze­gar. Zbli­żał się czas na­uki stra­te­gii wo­jen­nej, a Sy­lva­in nie lu­bił, gdy się spó­źnia­łam. Był su­ro­wym na­uczy­cie­lem i jed­no­cze­śnie Mi­strzem Woj­ny, czy­li głów­no­do­wo­dzącym wojsk mo­je­go ojca. Je­dy­nie roz­kaz kró­la mógł spra­wić, że ten szorst­ki, ma­ło­mów­ny fa­cet raz w ty­go­dniu opusz­czał ko­sza­ry i uda­wał się do zam­ku, by wy­kła­dać mi teo­rię woj­ny i oma­wiać wszel­kie za­wi­ło­ści zwi­ąza­ne ze stra­te­gicz­nym my­śle­niem oraz roz­pra­co­wy­wa­niem umy­słu prze­ciw­ni­ka.

Nie ska­rży­łam się i nie na­rze­ka­łam, że za­jęcia były nud­ne. Wręcz prze­ciw­nie. Chło­nęłam ka­żde sło­wo z ust Sy­lva­ina, prze­twa­rza­jąc w gło­wie mi­lio­ny wła­snych ście­żek i wy­bo­rów, któ­rych do­ko­na­ła­bym w przed­sta­wia­nych przez nie­go sy­tu­acjach. Słu­cha­łam uwa­żnie, uczy­łam się, ana­li­zo­wa­łam, sta­wa­łam się co­raz le­piej wy­szko­lo­na, prze­bie­glej­sza, my­śla­łam jak wo­jow­nik.

W ko­ńcu tym wła­śnie by­łam. Wo­jow­ni­kiem. Naj­sil­niej­szą bro­nią mo­je­go ojca, Au­gu­sti­ne’a Co­uron­ne’a, Kró­la Kier.

Ksi­ężnicz­ką, na­zy­wa­ną przez wszyst­kich po­zba­wio­nym mocy bękar­tem.

Na lek­cji stra­te­gii wo­jen­nej Sy­lva­in był wy­jąt­ko­wo nie­obec­ny. Zwy­kle twar­do stąpał po zie­mi i nie zda­rza­ło mu się od­pły­wać, co wi­ąza­ło się z jego oso­bo­wo­ścią i pro­fe­sją. Od­zna­czał się trze­źwym i ra­cjo­nal­nym umy­słem. Za­wsze czuj­ny i go­to­wy do od­par­cia ata­ku.

A jed­nak tego dnia błądził my­śla­mi.

Pod ko­niec za­jęć nie wy­trzy­ma­łam i cho­wa­jąc opa­słą ksi­ęgę Sztu­ki woj­ny do tor­by, za­py­ta­łam go:

– Wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Oczy­wi­ście, dla­cze­go py­tasz? – Zmarsz­czył swo­je gru­be brwi.

– Spra­wiasz wra­że­nie, jak­by coś cię tra­pi­ło.

Mężczy­zna wes­tchnął głębo­ko i opa­rł pła­sko dło­nie na biur­ku, spo­gląda­jąc na mnie ocza­mi, w któ­rych błysz­cza­ła in­te­li­gen­cja.

– Nic ci nie umknie, co? Do­sta­li­śmy dziś rano in­for­ma­cję, że Król Pik zbroi woj­sko, ale nie jest to coś, co po­win­no za­przątać ci gło­wę. Zaj­mie­my się tym z two­im oj­cem.

Oży­wi­łam się na­gle.

– Jak my­ślisz, dla­cze­go się zbro­ją?

– Nie wiem, Se­ra­phi­ne. Może to zwy­kłe ćwi­cze­nia, a może na coś się szy­ku­ją.

– Chcą nas za­ata­ko­wać? – Pil­no­wa­łam, by głos mi nie za­drżał.

Co praw­da czte­ry kró­le­stwa żyły w zgo­dzie i łączył nas trak­tat po­ko­jo­wy, ale sto­sun­ki mi­ędzy nami były ra­czej chłod­ne i opie­ra­ły się głów­nie na wy­pra­co­wa­nej rów­no­wa­dze. Z tego względu cały czas mie­li­śmy się na bacz­no­ści, choć nie sądzi­łam, że kto­kol­wiek chcia­łby roz­po­cząć woj­nę.

Sy­lva­in wy­pro­sto­wał się. Jego ma­syw­ne cia­ło wy­da­wa­ło się w tej chwi­li jesz­cze wi­ęk­sze. Był duży, umi­ęśnio­ny i bu­dził gro­zę, a jego zbrązo­wia­ła od ćwi­czeń na po­wie­trzu i po­zna­czo­na bli­zna­mi twarz tyl­ko po­tęgo­wa­ła myśl, że wo­la­ła­bym nie mieć go za wro­ga. Buj­na bro­da i wło­sy ze­bra­ne w ni­ski ku­cyk wca­le nie ła­go­dzi­ły tego wra­że­nia. Nie było w nim nic de­li­kat­ne­go, a gdy tak stał, gó­ru­jąc nade mną, mia­łam ocho­tę uciec gdzie pieprz ro­śnie. Szyb­ko po­ża­ło­wa­łam swo­je­go py­ta­nia.

– Niech tyl­ko spró­bu­ją – wark­nął ni­skim gło­sem. – Acz­kol­wiek nie sądzę, by o to cho­dzi­ło. Nie od­wa­ży­li­by się. Nie mają po­wo­du, by wsz­czy­nać nie­sna­ski. Przez tyle lat uda­wa­ło nam się utrzy­my­wać po­kój, bo ka­żde kró­le­stwo ma coś, cze­go nie ma żad­ne inne. My szko­li­my zwie­rzęta i zaj­mu­je­my się me­dy­cy­ną, Karo sły­nie z han­dlu, Pik wy­do­by­wa zło­ża na­tu­ral­ne, a Trefl zaj­mu­je się rol­nic­twem. Gdy­by któ­ryś z wład­ców prze­rwał tę sym­bio­zę, cała struk­tu­ra le­gła­by w gru­zach.

– Więc nie wiesz, o co cho­dzi? – Przy­ci­snęłam skó­rza­ną tor­bę do pier­si, od­dy­cha­jąc w du­chu z ulgą.

– Do­wiem się tego, a ty się nie martw. Nic nam nie gro­zi. I prze­pra­szam za moje dzi­siej­sze roz­ko­ja­rze­nie.

– Nie trzy­mam cię dłu­żej. Bie­gnij tam, gdzie cię te­raz po­trze­bu­ją.

Sy­lva­in ski­nął mi gło­wą w po­dzi­ęko­wa­niu i wy­sze­dł z sali. Mimo ogrom­ne­go cia­ła po­ru­szał się z gra­cją i zwin­no­ścią. Był świa­do­my ka­żde­go swo­je­go mi­ęśnia i wie­dział, jak to wy­ko­rzy­stać.

Wsta­łam po­wo­li z krze­sła i za­wie­si­łam tor­bę na ra­mie­niu. Wy­szłam z bi­blio­te­ki, w któ­rej zwy­kłam po­bie­rać lek­cje, i po­szłam do swo­jej kom­na­ty, by zo­sta­wić w niej rze­czy. Zbli­ża­ła się pora obia­du, a był to je­dy­ny czas, gdy mo­głam zo­ba­czyć ojca. Przez resz­tę dnia zaj­mo­wał się spra­wa­mi kró­le­stwa. Sta­ra­łam się więc nie po­mi­jać po­si­łków i wy­ko­rzy­sty­wać ka­żdą chwi­lę, któ­rą mo­głam spędzić z tatą. Był moim au­to­ry­te­tem i mi­strzem. To on mnie wy­cho­wał i wszyst­kie­go na­uczył, ko­rzy­sta­jąc je­dy­nie z po­mo­cy gu­wer­nan­tek. Sta­rał się być jak naj­lep­szym oj­cem, a jed­no­cze­śnie wład­cą jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych i naj­sil­niej­szych kró­lestw. Swo­ją po­tęgą do­rów­ny­wa­ło nam tyl­ko Kró­le­stwo Pik.

Gdy we­szłam do sali ja­dal­nej, uśmiech sam po­ja­wił się na mo­ich war­gach.

– Wi­taj, oj­cze.

Po­de­szłam do nie­go i zło­ży­łam po­ca­łu­nek na jego po­licz­ku za­ro­śni­ętym przez buj­ną, rudą bro­dę. Przy ka­żdym in­nym wsty­dzi­ła­bym się ta­kie­go po­ka­zu uczuć, ale pod­czas po­si­łków nie mu­sia­łam przej­mo­wać się ety­kie­tą. W po­miesz­cze­niu nie to­wa­rzy­szył nam nikt inny. To oj­ciec wpa­dł na po­my­sł, by te chwi­le za­re­zer­wo­wać wy­łącz­nie dla nas. Słu­żba na­kry­wa­ła więc do sto­łu i wy­cho­dzi­ła, a my mo­gli­śmy za­cho­wy­wać się swo­bod­nie.

– Cze­ść, mój pło­mycz­ku. – Tato uwiel­biał na­zy­wać mnie tym piesz­czo­tli­wym okre­śle­niem. Na­wi­ązy­wa­ło do ko­lo­ru mo­ich wło­sów, ta­kie­go sa­me­go jak jego. – Jak ci idą ćwi­cze­nia?

– Zna­ko­mi­cie. Je­śli znaj­dziesz czas, mo­że­my zro­bić so­bie mały spa­ring. – Spoj­rza­łam na nie­go z na­dzie­ją, za­sia­da­jąc na krze­śle obok.

– Dziś już na pew­no nie, bo po obie­dzie jadę na łowy. Po­dob­no przy po­łu­dnio­wej gra­ni­cy po­ka­zał się bia­ły je­leń. Je­śli uda­ło­by mi się go zła­pać, by­łby cen­nym na­byt­kiem dla kró­le­stwa, zwłasz­cza gdy­by ktoś zdo­łał się z nim Zwi­ązać. Ale może ju­tro… – Uśmiech­nął się lek­ko.

Czu­jąc, jak ogar­nia mnie do­bry hu­mor, na­ło­ży­łam so­bie na ta­lerz groch i mi­ęso. Tato często je­ździł na sa­mot­ne po­lo­wa­nia na ma­gicz­ne, rzad­ko wy­stępu­jące zwie­rzęta, szcze­gól­nie te wy­ższej ka­te­go­rii. To jed­no z jego naj­wi­ęk­szych hob­by.

– Trzy­mam cię za sło­wo. Mam na­dzie­ję, że nie wy­co­fasz się ze stra­chu w ostat­niej chwi­li, tak jak ostat­nio.

– Wte­dy po pro­stu we­zwa­ły mnie na­głe obo­wi­ąz­ki – burk­nął, czer­wie­ni­ąc się na twa­rzy.

– Ja­sne. Wca­le nie prze­ra­zi­ła cię wi­zja po­ła­ma­nych ko­ści.

Za­śmia­łam się ci­cho, ale za­raz spo­wa­żnia­łam, gdy przy­po­mnia­łam so­bie, co prze­ka­zał mi ge­ne­rał.

– To praw­da, że Pik się zbroi?

Oj­ciec pod­nió­sł na mnie wzrok znad po­traw­ki.

– Skąd wiesz? Sy­lva­in ci po­wie­dział?

Przy­tak­nęłam.

– To do­brze. Po­win­naś wie­dzieć, ja­kie pa­nu­ją wo­kół na­stro­je i do cze­go są zdol­ne inne kró­le­stwa, ale w tym przy­pad­ku nie przej­mo­wa­łbym się spe­cjal­nie. Oczy­wi­ście przyj­rzy­my się bli­żej spra­wie, ale nie wy­gląda to na nic gro­źne­go. Woj­ska Pika nie mają po­wo­du, by nas ata­ko­wać. Karo tym bar­dziej nie jest dla nich żad­nym za­gro­że­niem i leży za da­le­ko, mu­sie­li­by prze­bić się albo przez nas, albo przez Mi­ędzy­las. Więc spo­koj­nie, pło­mycz­ku. Nie dzie­je się nic, co po­win­no za­przątać two­ją gło­wę.

Ode­tchnęłam z ulgą. Do­pie­ro sło­wa ojca prze­ko­na­ły mnie, że nie było cze­go się oba­wiać. Ufa­łam w jego osąd sy­tu­acji i wie­dzia­łam, że nie okła­ma­łby mnie. Nie miał przede mną żad­nych ta­jem­nic. Zda­wał so­bie spra­wę, że by­łam przy­szło­ścią tego kró­le­stwa, więc mu­sia­łam być świa­do­ma wszyst­kich spraw to­czących się do­oko­ła. I mimo że ni­g­dy nie uczest­ni­czy­łam w żad­nych ba­lach, ban­kie­tach czy in­nych wy­da­rze­niach, za­wsze in­for­mo­wa­no mnie, co się na nich wy­da­rzy­ło. Zna­łam moc­ne i sła­be stro­ny ka­żde­go z trzech po­zo­sta­łych wład­ców, choć oni le­d­wie wie­dzie­li o moim ist­nie­niu.

– Będę po­wo­li szy­ko­wał się do wy­jścia. Przed ło­wa­mi mu­szę za­trosz­czyć się o pew­ną spra­wę. Przy­tra­fił się bar­dzo wy­jąt­ko­wy przy­pa­dek. Pe­wien chło­piec w wie­ku osiem­na­stu lat stra­cił swo­ją Moc Kart. Cze­ka­li­śmy do jego dwu­dzie­stych pi­ątych uro­dzin, aby spraw­dzić, czy ją od­zy­ska, i nie­ste­ty nie uda­ło się. Dziś jest dzień jego wy­gna­nia, ale ro­dzi­na zbun­to­wa­ła się i nie chce go wy­pu­ścić. To dość de­li­kat­ne i szcze­gól­ne za­jście, oso­bi­ście chcia­łbym się w to za­an­ga­żo­wać.

Wpa­ko­wa­łam so­bie do ust mar­chew­kę. Ni­g­dy nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, gdy w roz­mo­wie po­ja­wiał się te­mat szu­le­rów. Wszy­scy sądzi­li, że nie mia­łam mocy, co czy­ni­ło ze mnie wła­śnie szu­le­ra, oso­bę prze­klętą przez Kar­cia­ne­go Boga. Wiel­ki­mi kro­ka­mi zbli­ża­ły się moje dwu­dzie­ste pi­ąte uro­dzi­ny i je­śli do tego cza­su nie uak­tyw­ni­ła­by się moja moc, po­win­nam zo­stać wy­gna­na na Zie­mie Ni­czy­je. W tej jed­nej kwe­stii nie zna­łam pla­nów ojca. Miał za­miar ujaw­nić wte­dy moje praw­dzi­we dzie­dzic­two? Gdy tyl­ko za­czy­na­łam z nim ten te­mat, zby­wał mnie. A lu­dzie z roku na rok omi­ja­li mnie co­raz szer­szym łu­kiem, trak­tu­jąc jak trędo­wa­tą. Chy­ba nikt nie sądził, że w ci­ągu trzech lat coś się zmie­ni, bo rzad­ko do tego do­cho­dzi­ło. Za­zwy­czaj ka­żdy ro­dził się z Mocą Kart.

Oj­ciec po­ca­ło­wał mnie w czu­bek gło­wy i wy­sze­dł. Ja za to skie­ro­wa­łam się znów do piw­ni­cy. My­śli za­prząta­li mi ci nie­szczęśni szu­le­rzy, dla­te­go za­mknęłam się w zu­pe­łnie in­nym po­miesz­cze­niu.

Tam, gdzie mo­głam uwol­nić swo­ją praw­dzi­wą na­tu­rę.

Obu­dzi­łam się zla­na po­tem, czu­jąc, że coś jest nie tak.

Kom­na­ta fa­lo­wa­ła, jak­by ma­te­ria nie mo­gła zde­cy­do­wać się, jaki przy­brać kszta­łt.

Za­mru­ga­łam kil­ka razy i ob­raz w ko­ńcu się wy­ostrzył, a po­miesz­cze­nie prze­sta­ło wi­ro­wać. Nie­mniej wci­ąż we­wnątrz mnie po­zo­sta­wa­ło oso­bli­we uczu­cie ob­co­ści. Prze­łk­nęłam śli­nę, któ­ra le­d­wo prze­szła przez ści­śni­ęte gar­dło.

Od­rzu­ci­łam ko­łdrę na bok i wzdry­gnęłam się, gdy po­czu­łam chłód na roz­grza­nym cie­le. Wie­dzia­łam, że nie za­snę z po­wro­tem, do­pó­ki nie upew­nię się, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Po­ło­ży­łam się spać, za­nim tato wró­cił z po­lo­wa­nia. Dzi­siaj jego wy­pra­wa wy­jąt­ko­wo się prze­ci­ągnęła, a ja by­łam zbyt zmęczo­na, by na nie­go po­cze­kać. Dru­gi tre­ning kosz­to­wał mnie wie­le sił, acz­kol­wiek w ko­ńcu uda­ło mi się zro­bić coś, cze­go uczy­łam się od mie­si­ęcy. Nie mo­głam się do­cze­kać, aż po­chwa­lę się tym ojcu.

Po­sta­wi­łam sto­py na zim­nym ka­mie­niu i po ci­chu prze­szłam przez kom­na­tę. Uchy­li­łam lek­ko drzwi, żeby wyj­rzeć na ko­ry­tarz. Oświe­tla­ły go świe­ce w kin­kie­tach. Cie­nie, ta­ńczące na ścia­nach wraz z ru­sza­jącym się pło­mie­niem po­py­cha­nym przez prze­ci­ąg, wy­wo­ła­ły we mnie nie­po­kój. Wo­kół pa­no­wa­ła ci­sza. Już chcia­łam zrzu­cić to na ma­ja­ki sen­ne i wró­cić do cie­płe­go łó­żka, gdy coś mnie tknęło. Po­sta­no­wi­łam spraw­dzić, czy tato na pew­no wró­cił z po­lo­wa­nia. Ra­czej nie zda­rza­ło mu się zo­sta­wać na noc poza zam­kiem, a gdy miał taki za­miar, za­wsze mnie o tym in­for­mo­wał.

Chcąc jak naj­szyb­ciej uspo­ko­ić się i wró­cić do cie­płe­go łó­żka, prze­mknęłam ko­ry­ta­rzem. Nie wró­ci­łam na­wet po buty. Bose sto­py mi prze­ma­rzły, a całe cia­ło po­kry­ła gęsia skór­ka. Zwiew­na, bia­ła ko­szu­la zde­cy­do­wa­nie nie była od­po­wied­nim stro­jem na noc­ne wędrów­ki po zam­ku.

Na szczęście kom­na­ta ojca znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko mo­jej, więc szyb­ko do­ta­rłam do celu. Przed drzwia­mi le­żał ryś, a obok stał jego wła­ści­ciel, je­den z Wa­le­tów z oso­bi­stej gwar­dii kró­lew­skiej. Jego wi­dok mnie uspo­ko­ił. Obec­no­ść stra­żni­ka ozna­cza­ła, że oj­ciec był w po­miesz­cze­niu. Mimo wszyst­ko chcia­łam zo­ba­czyć go na wła­sne oczy i upew­nić się, że leży bez­piecz­nie w łó­żku. To dziw­ne uczu­cie, któ­re­go za­zna­łam za­raz po prze­bu­dze­niu, po­wo­li mnie opusz­cza­ło, choć moją klat­kę pier­sio­wą wci­ąż wy­pe­łnia­ło prze­świad­cze­nie, że coś jest nie tak.

Kiw­nęłam mężczy­źnie gło­wą, a on ukło­nił się z sza­cun­kiem, choć wie­dzia­łam, że było to wy­mu­szo­ne. Ka­żdy my­ślał, że by­łam nie­ślub­nym dziec­kiem swo­je­go taty, w do­dat­ku nie­po­sia­da­jącym mocy. Po­zwo­li­ło mi to na ży­cie w cie­niu, ale przez to na dwo­rze nie cie­szy­łam się zbyt do­brą opi­nią. To nie tak, że o mnie plot­ko­wa­no i szep­ta­no na mój te­mat, gdy prze­cho­dzi­łam obok. Nie. Ja po pro­stu by­łam dla wszyst­kich nie­wi­dzial­na, co sta­no­wi­ło za­mie­rzo­ny efekt.

Stra­żnik nie ode­zwał się sło­wem, gdy na­ci­snęłam klam­kę drzwi, i po­zwo­lił mi we­jść do środ­ka.

Chwi­lę mru­ga­łam, by przy­zwy­cza­ić oczy do ciem­no­ści. Jak tyl­ko zo­ba­czy­łam kszta­łt pod pie­rzy­ną, ogar­nęła mnie ol­brzy­mia ulga. Za­nim jed­nak wy­szłam, zer­k­nęłam w stro­nę otwar­te­go okna, drżąc z zim­na. Było otwar­te, choć na ze­wnątrz tem­pe­ra­tu­ra nie­bez­piecz­nie zbli­ża­ła się do zera. Nie chcąc, by tato się prze­zi­ębił, za­mknęłam je szczel­nie.

Ob­ró­ci­łam się w stro­nę drzwi, po raz ostat­ni pa­trząc na tatę. Co dziw­ne, dzi­siej­szej nocy nie chra­pał, a cza­sa­mi sły­sza­łam go na­wet w swo­jej kom­na­cie. Zmarsz­czy­łam brwi. Mimo za­mkni­ęte­go już okna po­czu­łam chłód, któ­ry ogar­nął mnie całą.

Do­pie­ro po kil­ku se­kun­dach zo­rien­to­wa­łam się, dla­cze­go moje cia­ło tak za­re­ago­wa­ło.

Kszta­łt się nie po­ru­szał.

Do­pa­dłam do łó­żka w dwóch du­żych kro­kach i od­su­nęłam ko­łdrę.

Krzyk, któ­ry w tam­tej chwi­li wy­do­był się z mo­je­go gar­dła, już do ko­ńca ży­cia miał od­bi­jać się echem w mo­jej gło­wie.