Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pomysł na książkę zrodził się w wyniku życiowych obserwacji autora i refleksji nad jego rolą w rodzinie – rolą męża i ojca.
Książka składa się z pięciu wyjątkowych wywiadów, bohaterami których są znani medialnie mężczyźni. Każda rozmowa skupiona jest wokół jednego z ważnych współczesnych tematów. Są to: relacje, czas, wzorce, świadectwo i język. Autor zaprasza nas do wspólnego odkrywania świata Aleksandra Machalicy, Macieja Małysa, Przemysława Babiarza, Rafała Patyry i Tomasz Zubilewicza.
Wywiady ze znanymi w medialnym świecie mężami i ojcami są jak kolejne etapy dochodzenia do prawdziwej, dojrzałej męskości, wyrażającej się w odpowiedzialnym ojcostwie. Są jak etapy wiązania krawata, kiedy to musisz wykonać określone kroki, żeby uzyskać finalny efekt. (fragment wstępu)
Punktem wyjścia wszystkich wywiadów jest kryzys męskości i szerzej kryzys moralny, tożsamościowy, który dotyka większości rodzin i relacji między jej członkami. Autor stawia ważne pytania: Czym jest ojcostwo? Na jakich fundamentach należy budować zdrową rodzinę? Jakie wartości przekazywać dzieciom? Kto może stanowić dobry wzór do naśladowania? Kim jest dzisiaj mężczyzna? Czy potrafimy go zdefiniować?
Pięciu mężczyzn znanych ze szklanego ekranu, desek teatralnych oraz aren sportowych – mężów i ojców – odpowiada na postawione pytania oraz rozmawia z autorem na temat tego, jak dawać świadectwo wiary w trudnym środowisku show-biznesu, o wadze rodziny, o tym, jak cenne jest ojcostwo oraz o tym, jak budować relacje z żoną i dziećmi mimo permanentnego braku czasu.
Książka składa się z 5 rozdziałów. Każdy rozdział to jeden wywiad.
1. Rafał Patyra: O budowaniu gniazda i zapuszczaniu korzeni, czyli rzecz o wzorze dla współczesnego faceta
2. Maciej Małysa: Praktykujący wierzący w świecie nie-wiary, czyli rzecz o świadectwie
3. Przemysław Babiarz: W roli głównej, czyli rozważania o czasie
4. Tomasz Zubilewicz: Dziadek z klimatem, czyli rzecz o sile relacji
5. Aleksander Machalica: Dlaczego poezja i śląska gwara są zjawiskowe, a nie super, czyli rzecz o języku
Fragment książki – fragment wywiadu z Aleksandrem Machalicą
Czy rodzic powinien nauczyć się języka swoich dzieci?
Musi go zrozumieć na tyle, żeby mógł komunikować się ze swoimi dziećmi. Może czasem wtrącić jakieś slangowe słówko do rozmowy, pokazując w ten sposób, że wie, co dziecko do niego mówi. Ale nie powinien się silić na mówienie w tym języku, bo będzie w tym niewiarygodny. Pojedyncze słówko będzie jednak sygnałem, że jesteśmy ze swoimi dziećmi przynajmniej w tej warstwie językowej. Może też stworzyć szansę, że podrzucimy mu zamienniki z naszego języka. Wtedy dojdzie do takiej wymiany międzypokoleniowej. I do lepszego wzajemnego zrozumienia.
Jaka jest twoim zdaniem przyszłość naszego języka? Czy zmierzamy ku temu, że będzie on raczej skracany do minimum, ograniczany do przekazu informacji, emocji, czy jednak jest nadzieja, że w jakimś stopniu pozostanie bogaty w słownictwo, porównania i obrazy?
Język będzie ewoluował w stronę skrótów. To jednak wcale nie oznacza, że o tym malowniczym języku zapomnimy. Jeśli chcemy, żeby on się uchował, musimy nasz język pielęgnować. Musimy zainteresować młodych ludzi piękną polszczyzną przez odpowiednie procesy nauczania, także przez gwarę. Nie łudźmy się, że wszyscy młodzi to podchwycą. Ale jeśli będziemy pielęgnować i piękną polszczyznę, i gwarę, to zachowamy swoją tożsamość.
Język ściśle łączy się z kulturą – i tą wysoką, i tą niską, codzienną.
Oczywiście. Kultura wysoka wymaga zaangażowania wszystkich naszych zmysłów, wyłączenia się z codzienności, zmusza do pewnych refleksji. Kultura niska, masowa, ma dać nam komfort chwilowego zapomnienia, doraźnego relaksu, rozproszenia myśli. Myślę, że na wszystkich poziomach kultury można jednak dotrzeć do wnętrza człowieka.
Zaczęliśmy naszą rozmowę od tego, że sport to sfera cielesna, a aktorstwo to sfera ducha. Sfera ducha wiąże się też z… wiarą, Bogiem.
Nie jestem człowiekiem, który chodzi ze złożonymi rękoma i trwa w modlitwie. Nieustannie miotam się między wiarą a niewiarą, między grzechem a chęcią bycia bezgrzesznym. Wiara nie toleruje grzechu, a ten nieustannie próbuje zawładnąć moim doczesnym życiem. Grzech jest nieskomplikowany i ciągle tą swoją prostotą zachęca do przyjaźni. Wydaje się mówić: porzuć wiarę, a ulżysz sumieniu. Wierzyć to znaczy przyjąć Chrystusowe przesłanie zawarte w Biblii, a tym samym przyjąć za pewnik coś, czego nie możesz dotknąć, sprawdzić zmysłami. W sytuacjach trudnych przychodzą wątpliwości…
One przychodzą do każdego.
Ale dla mnie są szczególnie bolesne. Powodują wewnętrzny niepokój.
Niepokój to też część naszego człowieczeństwa. Mówisz o wierze językiem zwykłym, choć ludzie od lat kojarzą cię jako lektora Pisma Świętego, chociażby w Verba Sacra czy podczas niedzielnych mszy.
To, o czym wspomniałeś – czytanie słowa Bożego, interpretowanie go – postrzegam w kontekście służby. Choć działania na rzecz służby są bardzo wymagające i często niewygodne, to trzeba przełamywać samego siebie, z uporem przywracać w swoim myśleniu prawidłową hierarchię wartości. Hierarchię, w której to, co wiąże się z Bogiem, jest najważniejsze. „Bez Boga ani do proga”, jak mówiła moja mama.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 90
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSTĘP
MĘSKOŚĆ. Świat definiuje ją przez pryzmat wyglądu, konkretnych zachowań czy fizycznej siły. Ale to podejście, choć słuszne, jest jednak mocno powierzchowne i niepełne. Prawdziwego faceta cechują nie tylko przymioty fizyczne. Prawdziwy mężczyzna jest odpowiedzialny, opiekuńczy, nie ucieka przed problemem, a stawia mu czoła, występuje w obronie słabszych – kobiet i dzieci. Zawsze staje za swoją rodziną. Takich facetów jest dziś naprawdę wielu. Zdarza się jednak, że nawet oni czasami się pogubią. Potrzebują wtedy drogowskazu, bodźca, który sprawi, że ich męskość wróci na właściwe tory.
KRYZYS. Dziś to słowo odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Mamy przecież kryzys geopolityczny, gospodarczy z galopującą inflacją na czele, mieliśmy kryzys zdrowotny, od lat mamy też kryzys moralny. Ten ostatni dotyka chyba najbardziej. Odnoszę wrażenie, graniczące wręcz z przekonaniem, że jest on przyczyną wszystkich pozostałych. Bez moralnego zepsucia, egoizmu, nastawienia na ciągłe branie i stawianie na pierwszym miejscu własnej wygody i chęci posiadania, kosztem czasu na wartościowe relacje z drugą osobą, nie byłoby pozostałych wymienionych powyżej problemów.
Kryzys moralny dotyka RODZIN. To on jest głównym powodem ich rozkładu. Liczba rozwodów bije kolejne rekordy nie tylko na świecie, ale też w naszym, przywiązanym do rodzinnych wartości, kraju. Relacje stają się nietrwałe, powierzchowne, a potem jak tandetne podróbki produktów, gdy się zepsują, lądują w koszu. Przypomina mi się mocne w swojej prostocie świadectwo starszego pana, który na pytanie dziennikarki o receptę na związek trwający pół wieku, odpowiada, że jak coś się w jego relacji z żoną psuje, to po prostu to naprawiają.
Kryzys moralny, ale i co za tym idzie tożsamościowy, zanim dotknie rodzin, jeszcze wcześniej przeorze mężów i ojców. Dlaczego ich, a nie żony i matki – zapytacie? Bo, jak kiedyś usłyszałem, to mężczyzna jest PRZEWODNIKIEM po życiu. W naszą męską naturę wbudowane jest patrzenie na to, z czym długofalowo i strategicznie musimy się zmierzyć. Najpierw używając rozumu, potem emocji. W przeciwieństwie do kobiet. I nie, nie mam zamiaru dyskredytować innego, kobiecego podejścia do życia. Panie w swojej empatii, emocjach, „ogarnianiu” świata tu i teraz są bezbłędne! Żaden z nas pewnie nawet w połowie nie potrafiłby załatwić tylu spraw naraz. Ale myślenie strategiczne to nasza domena, choć naturalnie, jak we wszystkim, i tu zdarzają się wyjątki. Dlatego nasza postawa, gesty, słowa stają się wzorcem lub antywzorcem dla dzieci. To nasze zachowanie względem mamy tych dzieci determinuje to, jaki szacunek do samych siebie będą miały dziewczynki, gdy staną się kobietami i jaki szacunek do innych kobiet będą mieli synowie – przyszli mężowie i ojcowie.
Bo OJCOSTWO to kwintesencja męskości. Ojcostwo, które stawia granice, wymaga, uczy, ale też jest odpowiedzialne i opiekuńcze. Ojcostwo, które również, a może przede wszystkim, pokazuje paletę różnych WARTOŚCI. Na przykład wiary, bo to przecież ojciec jest obrazem BOGA. To jaki stosunek ma tata do wartości i wiary, jak ją pokazuje nie tylko słowem, ale i codziennym działaniem buduje FUNDAMENT, na którym dziecko, gdy dojrzeje i dorośnie, zbuduje własną rodzinę. Do tego fundamentu wróci ono w momencie kryzysu, w czasie największej próby. To, jaka będzie wartość tego fundamentu, zależy oczywiście od nas, już dziś!
Kryzys ojcostwa, a szerzej – męskości, wiąże się z cywilizacją. Jej rozwój nie jest niczym złym, ba! jest czymś genialnym, ale pod warunkiem, że nie zatracamy się w tym, co oferuje nam świat, a mądrze z tego korzystamy, trzymając się własnych zasad. Gdy w sposób bezrefleksyjny przyjmujemy powielane kalki, które każą gonić za nowym samochodem, nowym lepszym smartfonem, nowym laptopem, wakacjami ociekającymi luksusem, tracimy zdrowy rozsądek i z MĘŻCZYZNY odpowiedzialnego, kierującego się wartościami, stajemy się nastawionym na konsumpcję wyrobem mężczyznopodobnym. Bo można mieć i być zarazem, zachowując zdrowy balans między posiadaniem a tym, co naprawdę wartościowe – relacjami z innymi i kodeksem moralnym, którym kierujemy się w życiu. I coś w tym jest, że jak mówi Rafał Patyra: „w czasach dobrobytu mężczyźni niewieścieją i stają się słabi, gnuśni, leniwi, zwracając uwagę tylko na to, żeby mieć pełny brzuch”. Jasne, że świat robi wszystko, żeby takie zachowanie uznać za normę. Nie leży ono jednak w naturze faceta. Faceta-przewodnika, który odpowiedzialnie opiekuje się kobietą i aktywnie wychowuje swoje dzieci w wartościach.
Pomysł na książkę, którą trzymasz właśnie w ręce, zrodził się z obserwacji i refleksji nad tym, co od lat sam czuję. Zrodził się również z codziennej walki o bycie dobrym mężem dla żony i ojcem dla synów. Walki o brak hipokryzji, by słowa nie rozmijały się z czynem. Walki o ujarzmianie egoizmu, na rzecz altruizmu. Walki o trzymanie się zasad i Boga mimo codziennych upadków. Do tej walki zapraszam też ciebie. Pięć rozmów ze znanymi w medialnym świecie mężami i ojcami, są jak kolejne etapy dochodzenia do prawdziwej, dojrzałej męskości, wyrażającej się w odpowiedzialnym ojcostwie. Są jak wiązanie krawata, podczas którego musisz przejść krok po kroku wszystkie etapy, żeby uzyskać finalny efekt.
Naszą podróż w głąb męskości zaczynamy od wzoru. WZÓR, ideał to coś, bez czego nie sposób pójść dalej. Wzorem jest Bóg z uniwersalnymi dla wszystkich wartościami chrześcijańskimi, które wybrzmią w ważnej, chwilami bardzo mocnej rozmowie z Rafałem Patyrą. Rafał opowiadając o swoich trudnych, a nawet granicznych dla swojego małżeństwa, doświadczeniach, wskazuje na to, jak wychodzić z kryzysu, który może zrujnować rodzinne życie. Wskazuje też na świętego Józefa, który jako ojciec Jezusa i mąż Maryi posiada wszystkie niezbędne atrybuty, żeby go naśladować. To naśladowanie Józefa dziś jest naprawdę trudne, bo odpowiedzialność, zaufanie Bogu, a gdy trzeba usunięcie się na drugi plan, wymaga wysiłku i… pokory.
Jak mierzyć się z tym w codzienności opowiada Maciej Małysa. On – mimo wierzących rodziców – stał się, jak sam mówi, niewierzącym-praktykującym. Jego przykład pokazuje, że nie ma drogi, z której nie da się zawrócić. Że choć postawienie na wartości w świecie aktorskim jest trudne, to nie niemożliwe. Że odwaga w dawaniu ŚWIADECTWA nie tylko w rodzinie, ale i w środowisku pracy ma sens i… jest męska.
Żeby dawać świadectwo tego, w co się wierzy, kim się jest, potrzeba CZASU. Przemysław Babiarz z tematem czasu ma do czynienia w sporcie, który komentuje oraz w teleturniejach, które prowadzi. Ale mówi o czasie istotniejszym niż ten antenowy, telewizyjny, nastawiony na rywalizację. Współzawodnictwo jest ważne, ale stanowi tylko dodatek do tego, co najistotniejsze, czyli czasu dla Boga, dla rodziny, dla bliskich. Czasu, który musi mieć jakość. Bez niej jest czasem straconym, którego niekiedy nie sposób nadrobić.
Naturalną konsekwencją czasu jest RELACJA. Z Tomaszem Zubilewiczem dotykamy głębokich relacji nie tylko z Bogiem, ale i z żoną, dziećmi, a także z wnukami. Znany prezenter pogody zwraca w tym kontekście uwagę na coś bardzo ważnego, a mianowicie na umiejętność słuchania. Bo często, jak mówi, nieporozumienia wynikają z tego, że nie potrafimy uważnie słuchać drugiego człowieka. Słuchanie jest podstawą trwałych relacji, bo dzięki temu poznajmy osobę, z którą spędzamy czas i wchodzimy z nią w głębokie, trwałe więzi.
W tym wszystkim ważny jest również JĘZYK, którym komunikujemy się z innymi. O sile przekazu ukrytej w języku rozmawiam z Aleksandrem Machalicą. Z nim podróżujemy przez język używany w domu, język książek, język podwórka, wreszcie język regionu i teatru. Machalica pokazuje, jak ważne są słowa odpowiednio dobrane do sytuacji i do rozmówcy. Dotyczy to nie tylko współpracowników, kolegów, przyjaciół, żony, synów, ale i samego Boga.
Czy te wszystkie rozmowy z mężami i ojcami, którzy dzielą się swoim nieraz trudnym doświadczeniem będą pomocne w twojej podróży w głąb męskości? Mam nadzieję, że tak! Warto też, żeby przeczytała je twoja żona, a może mama czy córka. Dlaczego? Żeby poznały z czym mierzą się współcześni mężczyźni i jak do tego zmagania podchodzą. Pamiętaj, że nikt nie jest doskonały. Ale ta wiedza nie zwalnia nas z walki, z podnoszenia się z upadków. Żeby walczyć, trzeba zrozumieć po co to się robi. Tego zrozumienia, które doprowadzi do zmiany, niezależnie od tego, który etap wiązania krawata męskości jest dla ciebie tym najtrudniejszym, z serca tobie życzę!
Michał Bondyra
Często jest tak, że komentatorzy sportowi to niezrealizowani sportowcy, na przykład piłkarze. Dlaczego więc Ty zamiast nogami, pracujesz głosem?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem pracować nogami na boisku. Już w szkole podstawowej celem numer jeden w moim życiu było zagranie w piłkarskiej reprezentacji Polski. Choć w piłkę zawodowo grałem blisko 16 lat, nigdy niestety go nie zrealizowałem. Zagrałem za to kilka razy w piłkarskiej reprezentacji Polski dziennikarzy. Swoje zrobiły też kontuzje. Gdy studiowałem na AWF zacząłem mieć kłopoty z kolanami. Najpierw usunięto mi łękotki, potem dwa razy zerwałem więzadła krzyżowe. Wtedy, w latach 90. XX wieku, medycyna nie była na tak wysokim poziomie, jak teraz. Pewnie też zabrakło mi trochę talentu. Kilkunastoletnia przygoda ze sportem dała mi jednak bardzo wiele. To dzięki niej poznałem zapach szatni, relacje zawodnik-trener czy trener-zawodnik, bo przecież z wykształcenia jestem również trenerem drugiej klasy. To wszystko sprawia, że łatwiej mi się wczuć w każdą ze stron, a dzięki temu być bardziej obiektywnym w dziennikarskich ocenach.
Stąd dziennikarstwo sportowe?
– Tak. W szóstej klasie szkoły podstawowej wymyśliłem sobie plan B: w wypadku, gdy nie uda mi się zrobić kariery piłkarskiej, zostanę dziennikarzem sportowym w telewizji. No i proszę, tak się wszystko poukładało, że dziś dzień po dniu spełniam swoje marzenia. Jestem dowodem na to, że jeśli włożysz masę uporu, siły i pracy w to, co urodziło ci się w głowie, to może się to kiedyś spełnić. Mój sen spełnia się każdego dnia i dobrze mi z tym.
Dlaczego szklany ekran, a nie szpalty gazet?
– Ale ja zaczynałem od pisania! Przez te kontuzje musiałem wziąć półroczny urlop dziekański na uczelni. Pomyślałem, że to będzie dobry czas, żeby wreszcie zacząć realizować się dziennikarsko. Wcześniej w szkole pisywałem już do szkolnych gazetek. W liceum w „Credo” redagowałem całkiem obszerny blok sportowy, wcześniej w podstawówce poruszałem już sprawy społeczne.
Sprawy społeczne? Brzmi poważnie!
– W czwartej klasie podstawówki wyszedł przepis nakazujący zmianę obuwia w szkole z butów na kapcie. Nazywaliśmy je „wywrotkami”. Rozpętaliśmy wtedy wraz z kolegami kampanię przeciwko „wywrotkom”. Pisaliśmy teksty, tworzyliśmy plakaty, które potem w pełnej konspiracji wywieszaliśmy na szkolnych korytarzach. Pamiętam, że wymyślałem na nie rymowane hasła, nawiązujące do bojkotu noszenia tych kapci. W końcu przez dyrekcję musieliśmy skapitulować.
Ciało pedagogiczne wygrało. W szkole rzecz częsta. No dobrze, ale wróćmy do twojego urlopu dziekańskiego…
– Właśnie... W Warszawie istniało wtedy prywatne Centrum Dziennikarstwa. Na każdy z trzech wydziałów: prasowy, telewizyjny i radiowy przyjmowali tylko po 15 osób. Chętnych, jak się domyślasz, było bardzo wielu. Pamiętam, że na egzaminach siedziałem w ławce z Patrycją Markowską. Chyba dobrze, że się wtedy nie dostała, bo dzisiaj robi karierę muzyczną. Ja za to dostałem się na wydział prasowy. Fachu uczyły nas wtedy autorytety dziennikarskie, czynne w zawodzie, takie jak choćby mój obecny redakcyjny kolega Krzysztof Skowroński. Ci ludzie mieli wiele przydatnej, życiowej i praktycznej wiedzy do przekazania. Mieli też oczywiście kontakty, którymi się z nami dzielili, polecając nas w różne miejsca do pracy. Z tej grupy dziennikarzy piszących, jako pierwszy dostałem od wykładowców zielone światło, żeby próbować zaczepić się w jakiejś redakcji.
Jak zacząłeś poszukiwania tej pierwszej redakcji?
– Poszedłem do kiosku Ruchu, wykupiłem kilkanaście dzienników i zacząłem wydzwaniać do redakcji każdego z nich z pytaniem czy nie potrzebują dziennikarza, który pisałby o sporcie. W pierwszych dziesięciu grzecznie mi odmówiono, w jedenastym zaproszono na rozmowę. Tą ostatnią był „Nasz Dziennik”.
A następną umowę podpisałeś z… TVN-em. No powiem tobie, naprawdę spory rozrzut!