Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów - Mirosław Tryczyk - ebook

Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów ebook

Mirosław Tryczyk

4,4

Opis

Poruszający i prawdziwy obraz wydarzeń, o których nie możemy zapomnieć.

Kilka lat temu dzięki głośnej książce Jana Tomasza Grossa w polskiej świadomości pojawił się temat Jedwabnego. Jednak był to jedynie wierzchołek góry lodowej. Wąsosz, Radziłów, Szczuczyn czy Jasionówka to tylko niektóre miasteczka i wsie, w których dochodziło do pogromów ludności żydowskiej – tym tragiczniejszych, że dokonywanych przez sąsiadów.

Książka Mirosława Tryczyka wprowadza zupełnie nowe informacje na temat zbrodni dokonanych na obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego w latach 1941-1942. Historyczne znaczenie opisywanych wydarzeń i analizowanej ideologii jest dla autora punktem wyjścia do pogłębionych rozważań nad źródłami oraz przejawami postaw antysemickich w Polsce z okresu drugiej wojny światowej, oraz szerzej – nad kondycją ludzką. Wydarzenia opisane w książce to przerażający przykład tego, do czego zdolni są zwykli ludzie, jeśli uzbroi się ich w odpowiednią ideologię i da – choćby milczące – przyzwolenie na zbrodnię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 735

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (32 oceny)
20
8
2
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
robertes

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która boli. Jest w niej ogrom cierpienia Narodu Żydowskiego. Trudno jest sobie wyobrazić, że życie ludzkie może mieć tak niską wartość w obliczu wojny.
30

Popularność




Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów

Mirosław Tryczyk

Copyright © 2015 Wydawnictwo RM

All rights reserved

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

ISBN 978-83-7773-086-7 ISBN 978-83-7773-480-3 (e-Pub) ISBN 978-83-7773-481-0 (mobi)

Redaktor prowadzący: Agnieszka Trzebska-CwalinaRedakcja: Piotr WalkowiczKorekta: Składnica LiterackaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecProjekt okładki: Tomasz BogusławskiOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

Spis treści

Zamiast przedmowy

Jak pisano historię

Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii

Jedwabne

Nim jutro przyjdzie wojna

W mieście pogromu

Radziłów

Sprawa D.

Wąsosz

Szczuczyn i okolice

Szczuczyn

Skaje

Bzury

Lipnik

Danowo

Dzięgiele

Goniądz

Rajgród

Kolno

Suchowola

Brańsk

Jasionówka

Chajim Nachman Bialik W mieście pogromu (fragment)

Wykaz materiałów archiwalnych i śledczych wykorzystanych w badaniach

Bibliografia

Źródła zdjęć

Od redakcji

Mojej córce Marii poświęcam

Zamiast przedmowy

Mirosław Tryczyk stworzył dzieło wielkie, jakie daremnie czekało od kilkudziesięciu lat na historyków zdolnych a chętnych się jego podjąć. Wielkie, bowiem doniosłe dla przywrócenia świadomości narodowej wiedzy o przeszłości, której brak ciąży na jej teraźniejszości, a przyszłości gorzej jeszcze jej przedłużająca się nieobecność wróży. Jak to autor sam celnie ujmuje, „trzeba walczyć nie tylko z czasem, który przysłania wszystko, niweluje i niszczy, ale i z człowiekiem, który pragnie zapomnieć o smutnych wydarzeniach. Trzeba też walczyć i z naszą cywilizacją zajmującą się dniem dzisiejszym, unikającą problemów zarówno przeszłości, jak i przyszłości”. Tryczyk apeluje, by nie odkładać nadal patriotycznego i moralnego obowiązku wypełnienia białej plamy w zbiorowej pamięci, by badać „teraz, natychmiast, jeśli to możliwe. Stracono nieodwołalnie wiele czasu od zakończenia II wojny światowej i trudno to dziś usprawiedliwić. Można tylko spróbować zrozumieć”. I na ten apel odpowiada, nie zwlekając, czynem.

Odtworzenie (oby niepowtarzalnej) atmosfery spuszczonej ze smyczy, rozpasanej, a sprzymierzonej z żądzą łatwego dorobku i ośmielonej bezkarnością nienawiści w całej jej iście niewyobrażalnej dla naszych współczesnych, bo na nasze szczęście osobiście nieprzeżywanych, potworności – to się autorowi udało, zamierzony efekt został osiągnięty: ilość zaiste przechodzi tu w jakość, dławiący zaduch ludzkiego bestialstwa gęstnieje ze strony na stronę, a groza nieposkromionego zła z każdym kolejnym głosem z ciemności potężnieje. I rośnie świadomość nieubłagalności logiki zła: wieś za wsią, miasteczko za miasteczkiem, wyłania się z mroków zawsze ta sama, obezwładniająco jednostajna kolejność rzeczy. Tylko nazwiska w obsadzie złowieszczego dramatu zmieniają się od sceny do sceny, od czasu do czasu inne są słowa, do jakich dla wyrażenia swych emocji aktorzy dramatu się uciekają – ale emocje przez ich sprawozdania ujawniane i te u czytelników sprawozdań wzbudzane są te same; a scenariusz tragedii ani drgnie.

prof. Zygmunt Bauman

Uniwersytet Leedski

* * *

W niemałej liczbie publikacji poświęconych miejscu stosunków polsko-żydowskich w pamięci zbiorowej Polaków i ich znaczeniu w formowaniu ich tożsamości narodowej praca Mirosława Tryczyka pełni rolę szczególną. Przedstawienie przez autora w sposób systematyczny i szczegółowy koszmarnego obrazu grzechów popełnianych przez Polaków wobec swych sąsiadów Żydów jawi się jako warunek niezbędny ich odkupienia i zbawienia, wyzwalającego z pułapek tłumionych i represjonowanych zbiorowych uczuć winy i wstydu oraz zapobiegającego eskalacji wrogości i konfliktów z rozwijającą się spiralą przemocy w zemście i odwecie. Swoistość wkładu Mirosława Tryczyka polega przede wszystkim na nadzwyczaj szczegółowej dokumentacji i zewidencjonowaniu wydarzeń i czynów przestępczych, co zresztą we wprowadzeniu wymienia na pierwszym miejscu jako zadanie swej pracy.

prof. Aleksandra Jasińska-Kania

Uniwersytet Warszawski

* * *

Praca Miasta śmierci Mirosława Tryczyka wpisuje się w nurt polskich rozliczeń z antysemityzmem. Podkreślić należy jednak, że autor, podejmując tak trudny i bolesny problem, wykazał się szczególną starannością w doborze i krytyce źródeł oraz znajomością warsztatu naukowego historyka. Analizie poddane zostały akta ponad siedmiuset procesów karnych, tzw. sierpniówek, które toczyły się już po zakończeniu II wojny światowej wobec Polaków dopuszczających się zbrodni na osobach pochodzenia żydowskiego. Badania autora dotyczyły polskich przedwojennych organizacji głoszących hasła antysemickie, zwłaszcza w publikacjach książkowych i prasowych. Nie pominięto także materiałów zebranych przez Armię Krajową w okresie wojny i ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej z ostatnich lat. Dzięki wręcz tytanicznej pracy Mirosława Tryczyka powstało obszerne dzieło opisujące tragiczne wydarzenia związane z zagładą Żydów na Białostocczyźnie w 1941 roku. Obok znanego już opinii publicznej Jedwabnego pojawiają się nazwy kolejnych miejscowości, w których doszło do krwawych pogromów Żydów.

Autor dokonuje ciekawej analizy, wiążąc te tragiczne wydarzenia z „pracą” propagandową antysemickich ugrupowań i ich działaczy w okresie międzywojennym. Nie pominięto tu jednak realiów historycznych, takich jak nazistowska propaganda, a także prosowieckie nastawienie niektórych środowisk żydowskich, przechodzące w różne formy kolaboracji w latach 1939–1941. Istotną częścią pracy są fotografie wpisujące się w narrację historyka i uzupełniające jego wywody. Zastosowanie tak wielu źródeł, które krzyżowo potwierdzają prawdziwość opisywanych wydarzeń, dało w efekcie pracę o wysokich walorach naukowych. Opisywany w niej fragment dziejów niesie ze sobą wstrząsające przesłanie o naturze człowieka, uprzedzeniach, stereotypach i metodach manipulacji tłumem, których efektem są morderstwa.

dr hab. Piotr Rozwadowski, profesor Społecznej Akademii Nauk

* * *

Popieram ideę publikacji tej książki zarówno ze względu na jej treść, jak również ze względu na aktualność rozlicznych zjawisk ekskluzywizmu nacjonalistycznego, który przybiera w Polsce przede wszystkim postać antysemityzmu. Współczesne postacie antysemityzmu polskiego można bowiem w pełni zrozumieć na tle jego wcześniejszych postaci, a także konsekwencji, do jakich doprowadził w przeszłości oraz do jakich prowadzi obecnie. Innymi słowy, publikacja ta jest potrzebna z racji historycznych, jak również edukacyjnych i pedagogicznych. Jest to bardzo wnikliwie opracowane dzieło, rzetelnie i dojmująco obrazujące wagę podjętego przez autora problemu, będące wynikiem ogromnego wysiłku naukowego, które z całą mocą stawia problem nadal w Polsce nie w pełni zbadany ani tym bardziej rozliczony.

prof. Adam Chmielewski

Uniwersytet Wrocławski

Jak pisano historię

W książce, którą czytelnik trzyma w dłoniach, poddałem badaniu przede wszystkim dokumentacje procesów, jakie toczyły się na podstawie tzw. dekretu sierpniowego[1] przed sądami powojennej Polski. Były to procesy pod każdym względem wyjątkowe. Zwłaszcza w latach 1944–1946, kiedy to, jak podaje wybitny znawca tematu Andrew Kornbluth[2], rozstrzygano je w specjalnych sądach karnych. Dopiero od października 1946 r. sprawy te zaczęły podlegać sądom okręgowym, a od 1949 r. przeszły pod jurysdykcję sądów apelacyjnych.

Ten proces zmiany jurysdykcji ujawnia pojawiające się od samego początku problemy w osądzeniu zbrodni popełnianych przez Polaków na Żydach w czasie wojny[3] – istniała bowiem wyraźna tendencja do lekceważącego traktowania przez sądy spraw dotyczących takich mordów. Na przykład w postępowaniach przebadanych przez Kornblutha w Sądzie Okręgowym w Siedlcach wydano wyroki skazujące zaledwie dziewięciu z trzydziestu dziewięciu oskarżonych o zbrodnie popełnione na Żydach, z czego jednego tylko mężczyznę skazano na karę dożywotniego pozbawienia wolności[4]. Ta niezwykle niska zapadalność wyroków skazujących polskich zbrodniarzy antysemitów znalazła również pełne odzwierciedlenie w badaniach, jakie przeprowadziłem na potrzeby niniejszej książki. W ich perspektywie można powiedzieć, że ponad 80 proc. spraw prowadzonych z dekretu sierpniowego przeciwko osobom dopuszczającym się zbrodni na obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia w czasie II wojny światowej zakończyła się uniewinnieniem bądź wyrokami w dolnych granicach kary. Szacuje się przy tym, opierając się na kolejnych badaniach, że w latach 1944–1960 wydano na podstawie dekretu sierpniowego 21 000 wyroków, głównie dotyczących zbrodni popełnionych przez Polaków na Żydach, natomiast jeśli weźmie się pod uwagę jedynie działalność sądów wojskowych, które miały za zadanie zwalczać podziemie antypaństwowe, to wyroków skazujących było 54 000, i to w okresie znacznie krótszym, bo między 1945 a 1949 r.[5] We wrześniu 1947 r. Wydział Ogólnego Nadzoru Prokuratorskiego potępił „katastrofalny stan wymiaru sprawiedliwości” w kraju, podkreślił, że wyroki ferowane wobec zbrodniarzy wojennych są zbyt łagodne, i napiętnował prokuraturę za niewnoszenie od nich apelacji[6].

Andrew Kornbluth w przywoływanym już tekście dodaje w tej materii następującą uwagę:

Jerzy Sawicki, czołowy przedstawiciel zespołu prokuratorów w procesach norymberskich i w kilku najbardziej znaczących procesach zbrodniarzy wojennych w Polsce, oraz Arnold Gubiński, wiceprokurator i pełnomocnik do spraw ścigania osób podejrzanych o kolaborację, stwierdzili, że „niewspółmiernie niskie i niezrozumiałe” wyroki za zbrodnie popełnione na Żydach są dowodem na to, że za postępowaniem przedstawicieli władzy sądowniczej kryje się „logika werbalistyczna”, pozwalająca im na uniknięcie konfrontacji z pewnymi aspektami „rzeczywistości” okupacyjnej. Zwrócili uwagę, że przy wąskiej interpretacji dekretu, jaką stosuje Sąd Najwyższy, ukaranie współwinnych zabójstw staje się niemal niemożliwe. Na naradzie sędziów w 1949 r. przewodniczący Wydziału Kryminalnego Sądu Najwyższego jako winne łagodnych wyroków za „szeptaną propagandę antyradziecką i za wydawanie […] obywateli polskich narodowości żydowskiej” wskazał „podświadome instynkty antyradzieckie i antysemickie”, charakteryzujące jego zdaniem „starsze pokolenie sędziów”[7].

Trzeba wskazać na jeszcze jeden niezmiernie interesujący aspekt powojennej rzeczywistości sądowej w Polsce. Otóż władze komunistyczne świetnie zdawały sobie sprawę ze swojej niepopularności w społeczeństwie polskim i dążyły do jej ograniczenia, np. starając się za wszelką cenę nie dopuścić do podejrzeń, że w jakikolwiek sposób faworyzują ocalałych z zagłady Żydów. W efekcie przyjęła się niepisana praktyka, że nawet przy wymierzaniu kary zbrodniarzom wojennym, kiedy trzeba było pociągnąć do odpowiedzialności Polaków, władze komunistyczne tolerowały łagodzenie wyroków. Wszystko po to, by nie pogłębiać wrogości społeczeństwa, już i tak negatywnie nastawionego do komunistów dławiących polski ruch oporu. Przez to wielu polskich zbrodniarzy uniknęło po wojnie kary.

Wrogość wobec władz komunistycznych obecna była również w samym korpusie sędziowskim, który z powodu braków kadrowych został po wojnie utworzony głównie z przedstawicieli przedwojennego środowiska sędziowskiego, mocno przenikniętego ideologią narodówki. Wyraźnie dał temu wyraz Władysław Grzymała, prokurator z Siedlec, który w swoich wspomnieniach napisał, że „co uczciwsi Żydzi, jako mniej zaradni, wyginęli” w czasie wojny i przetrwała tylko „hołota”, która pragnie zemsty na Polakach i Polsce. W rezultacie opisał też działanie w zmowie z sędziami w celu oczyszczenia z zarzutów tych oskarżonych, o których winie nie był przekonany[8].

W jaki sposób najczęściej odbywała się owa obrona zbrodniarzy w polskim wymiarze sprawiedliwości po zakończeniu wojny? Kornbluth opisuje jeden nagminnie stosowany kruczek prawny pozwalający uniknąć odpowiedzialności polskim oprawcom. Otóż sądy, które odmawiały skazywania Polaków oskarżonych o udział w zabójstwach Żydów, odwoływały się najczęściej do art. 2 dekretu, tj. do zapisu: „Kto idąc na rękę władzy państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego, działał w inny sposób lub w innych okolicznościach, niż przewiduje art. 1, na szkodę Państwa Polskiego, polskiej osoby prawnej, osób spośród ludności cywilnej lub osób wojskowych albo jeńców wojennych, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 3 lub dożywotnio albo karze śmierci”. Artykuł ten dawał rozwiązanie alternatywne wobec art. 1 dekretu, który nakazywał bezwzględnie karać śmiercią za wymienione zbrodnie, i w ten sposób pozwalał go ominąć z korzyścią dla oskarżonego. W praktyce cały mechanizm wyglądał tak, że gdy rozpatrywano np. sprawę kilku Polaków, którzy z własnej woli zadenuncjowali lub ujęli Żydów, byli oni skazywani właśnie na podstawie art. 2, i to w dolnych granicach kary, na wyroki co najwyżej kilkuletniego więzienia. Sąd Najwyższy zaś podtrzymywał tego rodzaju wyroki, ponieważ uznawał, że nie brali oni udziału w samym akcie zabójstwa. Jak można zauważyć, tego rodzaju dosłowna interpretacja drastycznie zmniejszała szanse na postawienie kogokolwiek w stan oskarżenia oraz skazanie.

Można powiedzieć, że ogólnie orzeczenia sądów z okresu powojennego w sprawie mordów popełnianych na Żydach przez osoby narodowości polskiej wyglądały jak apologie zbrodni, w których pomniejszano perfidię i negowano premedytację, z jakimi zbrodnie te popełniano, sceptycznie traktowano dowody obciążające oskarżonych, a sprzyjające im wątpliwe świadectwa uznawano za wiarygodne. W ten sposób stworzono alternatywną historię okupacji: oskarżeni stawali się w niej ofiarami nazistów jako osoby bez żadnego wpływu na wydarzenia, w których z takim zaangażowaniem brały udział[9].

Trzeba też zauważyć, że do drastycznie niskiej zapadalności wyroków skazujących polskich zbrodniarzy dochodziło w wyniku powojennej słabości państwa polskiego. Przynajmniej do końca lat czterdziestych ubiegłego wieku trwała w nim bowiem wojna domowa, a w lasach, zwłaszcza na Lubelszczyźnie i w Białostockiem, działały silne oddziały partyzantki, które dokonywały zbrojnych napadów na placówki komunistycznej milicji, urzędy bezpieczeństwa, zastraszały miejscową ludność, wykonywały wyroki śmierci na przedstawicielach nowej władzy oraz na kolaborujących z nimi cywilach. Choć to był właśnie okres, gdy fala procesów wytaczanych polskim zbrodniarzom na podstawie dekretu sierpniowego przetaczała się przez polskie sądy najintensywniej. Jak wiadomo, od najdawniejszych czasów stan anarchii nie sprzyja praworządności.

Ten stan był zresztą przyczyną wystąpienia innego zjawiska, które przyczyniało się do tego, że wielu polskich zbrodniarzy antysemitów uniknęło po wojnie kary – zjawiska braku ochrony świadków, zwłaszcza świadków żydowskich, przez milicjantów, którzy sami w tym czasie byli obiektem ataku partyzantów antykomunistycznych. Najczęściej bowiem żydowscy świadkowie zbrodni popełnianych przez polskich antysemitów składali przed organami ścigania obciąża­jące Polaków zeznania w latach 1944–1945; jednak gdy na podstawie tych zeznań w latach 1946–1949 przygotowywano akty oskarżenia oraz rozpoczynano procesy, świadków tych zwykle już nie było, bo albo wyemigrowali z Polski, zastraszeni przez swoich oprawców, albo zostali przez nich zabici. Wystarczy przytoczyć jako przykład historię rodziny D., omówioną w niniejszej książce w rozdziale poświęconym zbrodni w Radziłowie. Sędziowie nie brali pod uwagę z należytą starannością zeznań spisanych, dawali zaś wiarę zeznaniom, których mogli wysłuchać osobiście w czasie procesów, a zeznania te – składane przez polskich sąsiadów – były zwykle dla oskarżonych korzystne.

Zresztą sam stan polskich organów ścigania z tego okresu był na tyle mizerny, że bezpośrednio przekładało się to na małą liczbę aktów oskarżenia formułowanych przeciwko polskim zbrodniarzom. Śledztwa były prowadzone byle jak, bez należytej staranności, przez śledczych „ludowych” – często ludzi po dopiero co ukończonych kursach doszkalających, bez koniecznej wiedzy i doświadczenia, by w sposób właściwy zbierać dowody przestępstw, przesłuchiwać świadków czy zachować ekonomikę procesową. W efekcie zebrany przez nich materiał dowodowy był na ogół łatwy do obalenia przez adwokatów oskarżonych, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę to, że świadkowie zbrodni uciekali z kraju bądź byli zabijani, a za oskarżonymi murem stawali polscy członkowie wspólnot, z których się wywodzili.

Kolejnym przejawem zaniedbań i uchybień w tych procesach był fakt, że oskarżeni odpowiadali przed sądami na ogół z wolnej stopy, co urągało podstawowym zasadom profesjonalnego przewodu sądowego, zwłaszcza że byli oskarżeni o tak ciężkie przestępstwa. Dawało to im oczywiście okazję do zastraszania świadków i mataczenia – i z okazji tej skwapliwie korzystali. Trzeba też pamiętać, że polscy świadkowie zbrodni zeznający w tych procesach sami też na ogół nie byli bez winy, zatem nie mieli żadnego interesu w tym, by świadczyć przeciwko swoim sąsiadom, którzy w efekcie, gdyby zostali skazani, mogliby się im odwdzięczyć pięknym za nadobne.

Nie można też zapominać o zgubnych dla polskiej pamięci historycznej skutkach amnestii ogłoszonej w 1956 r. po objęciu funkcji I sekretarza KC PZPR przez Edwarda Ochaba. Nakazywała ona zamknięcie wszystkich toczących się dochodzeń w sprawach zbrodni z dekretu sierpniowego i zabraniała otwierania nowych, z wyjątkiem spraw o zabójstwo. Praktycznie amnestia ta zamknęła zatem drogę do prowadzenia jakichkolwiek śledztw przeciwko polskim zbrodniarzom. W myśl słów Władysława Gomułki z 1945 r.: „mądra polityka umie zapomnieć”[10].

Idąc tropem słów towarzysza „Wiesława”, dwadzieścia lat później Waldemar Monkiewicz, młody podprokurator Prokuratury Powiatowej w Białymstoku, delegowany przez prokuratora generalnego do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, z determinacją zaangażował się w proceder zacierania pamięci o polskim udziale w Holokauście w czasie II wojny światowej i pisania historii od nowa. Oczywiście nie był w tym działaniu osamotniony, w procederze brała udział cała grupa prokuratorów, m.in. Janusz Morat i Eugeniusz Kukiełka. Jednak to właśnie Monkiewicz należał do najbardziej aktywnych, z czasem w nagrodę za osiągane wyniki awansował na najwyższe stanowiska w Komisji.

Na czym polegał ów proceder? Najogólniej mówiąc, na ponownym wzywaniu do prokuratury lub Komisji w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku świadków polskich zbrodni na ludności żydowskiej z lata 1941 r. i skłanianiu ich do złożenia zeznań bezpośrednią odpowiedzialnością za nie obarczających jedynie Niemców. Pozwalało to zamknąć polską historię w kliszy „wyłącznego sprawstwa hitlerowców” i ukryć polski udział w zagładzie Żydów, co pozostawało w pełnej zgodzie z ówczesną polityką historyczną obozu komunistycz­nego w ogólności, a PRL w szczególności, czyli narracją prowadzącą do obciążenia winą Niemców z kapitalistycznego RFN – a nie „swoich”, przedstawicieli proletariatu – zbrodniami o podłożu antysemickim na terenie państwa polskiego. O tym, jak wyglądały te przesłuchania i jakich metod „przekonywania” używali w ich trakcie komunistyczni podprokuratorzy, m.in. Waldemar Monkiewicz, wspomniał np. dziennikarz „Rzeczpospolitej”, który po latach rozmawiał z uczestnikiem takiego przesłuchania:

Po wojnie wzywano z Radziłowa na przesłuchania ludzi do Białego­stoku. Kto i kiedy ich przesłuchiwał, mój informator nie potrafił powiedzieć. Sam też był wezwany. Zeznał, że zagłady dokonali Polacy. Przesłuchujący gwałtownie zaoponował. – To po co pan mnie wzywał, jeśli wie pan lepiej? – zapytał mój rozmówca. Wtedy przesłuchujący pozwolił mu opowiedzieć swoją wersję, po czym poradził, żeby zachował ją dla siebie. Proces odbył się w Ełku. – Przed sądem nie zeznałem prawdy – wyznał[11].

Wiele światła na to, w jaki sposób przesłuchania prowadził prokurator Monkiewicz, rzucają zeznania Polki Julii S., która była naocznym świadkiem zbrodni w Jedwabnem. Kilka lat po wojnie, gdy przesłuchiwał ją oficer UB, złożyła następujące zeznanie:

Julia S.[12]

Polka, mieszkanka Jedwabnego

25 stycznia 1949 r., przesłuchuje oficer Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży

Kiedy wkroczyli Niemcy na ziemie polskie, to po kilku dniach mieszkańcy Jedwabnego wspólnie z Niemcami przystąpili do mordowania Żydów, gdzie wymordowali ponad półtora tysiąca osób narodowości żydowskiej. Zaznaczam, że ja nie widziałam, żebym Niemcy bili Żydów; jeszcze trzy Żydówki Niemcy przyprowadzili na posterunek żandarmerii i kazali mnie, żeby nie zamordowali tych Żydówek, więc zamknęłam je na zamek, a klucz oddałam dla Niemca. […] W bestialski sposób znęcała się nad Żydami ludność polska, stali po bokach i bili. Mordowanie Żydów odbywało się w następujący sposób: początkowo zaganiali na rynek i bili ich tam. Później dali im pomnik Lenina, ustawili go na drągi i kazali go nosić około czterech godzin, a Polacy chodzili i pilnowali, żeby Żydzi nie uciekli.

O godzinie osiemnastej pognali Żydów za miasto, gdzie zostali zagonieni do stodoły Ś. Bronisława i tam tych wspomnianych Żydów podpalili ponad półtora tysiąca osób. W tym morderstwie brali udział ci, których sama widziałam: dowódcą tej akcji był K. Marian, w ręku miał gumę i zaganiał wszystkich Polaków do mordowania Żydów, ja sama na swoje oczy widziałam, jak K. katował Żydów, wyganiał z mieszkania na rynek i tak bił, że aż strach.

Brał udział również W. Józef, był z gumą, zaganiał Żydów na rynek oraz znęcał się nad nimi w bestialski sposób, obecnie jest gdzieś koło Szczecina. K. Eugeniusz był z kijem i zaganiał Żydów na rynek oraz znęcał się nad nimi w bestialski sposób.

Ja w tym czasie byłam kucharką w żandarmerii i widziałam, jak K. zgłosił się do komendanta żandarmerii, żeby wydać im broń, ponieważ Żydy nie chcą iść. Komendant zerwał się na nogi i powiedział, że „broni ja wam nie dam i róbcie, co chcecie”. Wtedy K. zawrócił się i prędzej poleciał za miasto, tam gdzie pędzili tych Żydów; jak tam było dalej, tego już nie widziałam.

Nad Żydami znęcał się też B. Karol, był on z gumą, on najgorzej znęcał się nad Żydami. Oraz brało w tym udział, jak widziałam, dużo rolników i różnych ludzi. Był tam D. Antoni, był z gumą, zganiał oraz zaganiał Żydów do stodoły, znęcał się nad nimi. K. Antoni miał rękawy zakasane, słyszałam od D. Jurka, że on zabił jednego Żyda w polu. R. brał również czynny udział w mordowaniu Żydów. Sama na swoje oczy widziałam, jak ww. na rynku bił kijem Żydów i zganiał ich na rynek i do stodoły. Znęcał się nad Żydami, dopóki ich nie spalili. Na własne oczy widziałam, jak stał na rynku z kijem, miał około pięćdziesięciu lat i był tam dotąd, dopóki Żydów zagnali do stodoły i spalili, wtenczas poszedł do domu. Ż. Mariana to widziałam, jak stał niedaleko kościoła i trzymał coś w ręku, lecz co, tego ja nie widziałam. L. Stefan stał z kijem i zaganiał Żydów, bił ich tam, brał do chwili spalenia oraz rabował bardzo dużo po zamordowanych Żydach. K. Kazimierz brał również udział w zganianiu i biciu, i zaganianiu do stodoły, do chwili spalenia Żydów w stodole oraz narabował dużo rzeczy w stodole po pomordo­wanych przez nich Żydach. K. Józef i jego ojciec brali czynny udział w mordowaniu Żydów, zganiali ich na rynek i bili kijami oraz pomagali zaganiać do stodoły i tam spalili, narabowali dużo rzeczy po zamordowanych przez nich Żydach.

Gdy jednak dwadzieścia pięć lat później przesłuchiwał Julię S. Waldemar Monkiewicz, potrafił tak nią pokierować, że złożyła zeznanie całkowicie sprzeczne z poprzednim:

Julia S.[13]

Polka, mieszkanka Jedwabnego

10 kwietnia 1974 r., przesłuchuje Waldemar Monkiewicz

Kiedy Niemcy uderzyli na Związek Radziecki i zajęli Jedwabne, utworzyli posterunek żandarmerii niemieckiej w Jedwabnem. Miało to miejsce pod koniec czerwca 1941 r. Żandarmi zaangażowali mnie do pracy w charakterze kucharki. Przygotowywałam im codziennie 8 obiadów. W dniu 10 lipca 1941 r., rankiem komendant posterunku o nieznanym mnie nazwisku, średniego wzrostu, siwawy, szczupły, o okrągłej twarzy, powiedział mnie, że mam przygotować 240 obiadów. Mówiłam, że nie mam takiego kotła. Komendant powiedział, abym sobie jakoś poradziła. Miałam w zawiązku z tym dużo pracy. Zauważyłam, że tego dnia przyjechało wielu żandarmów z innych posterunków. Łącznie z miejscowymi było ich właśnie 240 osób. Byli to żandarmi z Łomży, z Kolna i chyba ze Stawisk. Nazwisk tych żandarmów nie znałam. Z miejscowych przypominam sobie H., lat około 30, średniego wzrostu, szczupły, ciemny blondyn, pociągła twarz, oraz R., lat około 30, szczupły blondyn. W dniu 10 lipca 1941 r. w godzinach południowych wyszłam na chwilę z kuchni i udałam się po wędlinę do masarza O.

Zwróciłam uwagę, że na rynku w Jedwabnem żandarmi zgroma­dzili dużą ilość miejscowych Żydów. Byli to mężczyźni, kobiety i dzieci, od najstarszych osób do najmłodszych. Żandarmi niemieccy zjedli przygotowany przeze mnie obiad, po czym widziałam, jak popędzili Żydów za miasto ulicą Przestrzelską. Stała tam stodoła Ś. koło żydowskiego cmentarza. Samego momentu pędzenia Żydów do tej stodoły nie widziałam. Żandarmi przyprowadzili do mnie do kuchni trzy młode dziewczyny żydowskie i kazali je pilnować, następnie ulokowali je w oddzielnym pokoju i do czego im one służyły, tego nie wiem, ale zajmował się nimi komendant. Słyszałam od mieszkańców Jedwabnego – od kogo, nie pamiętam – że żandarmi wszystkich Żydów wpędzili do stodoły Ś. i tam żywcem spalili. Faktem jest, że pozostali tylko nieliczni Żydzi przy życiu. Żydów tych po krótkim czasie zabrano do getta w Łomży. Liczbę ich określam na ponad 50. Łącznie z tymi Żydami w czasie nieobecności komendanta zostały zabrane z posterunku trzy wspomniane przeze mnie dziewczyny żydowskie. Jedna z nich nazywała się I., druga I., trzecia – nie wiem, jak. Miały one po 18–20 lat. Żadna z nich nie dała już znaku życia.

Nie trzeba być przy tym specjalnie obeznanym z zasadami kryminalistyki, by wiedzieć, że to zeznania złożone wkrótce po wydarzeniach są bardziej wiarygodne, a w zeznaniu Julii S. z lat siedemdziesiątych szokuje wręcz skala przekłamań, do wypowiedzenia których skłonić świadka był w stanie prokurator Monkiewicz. Przesłuchiwani przez niego byli bowiem prawie zawsze skłonni winę za zbrodnie na Żydach przypisywać Niemcom. Przykładów manipulacyjnej działalności śledczej prokuratora, przykładów zeznań, jakie pod jego wpływem składali świadkowie, i roli Niemców, która rosła z zeznania na zeznanie – urastając z czasem do wielkości batalionu SS z Białegostoku w Jedwabnem lub mazurskich folksdojczów wożonych przez SS z miasteczka do miasteczka, by udawali Polaków i organizowali pogromy – jest w aktach Komisji znacznie więcej. Liczba takich zeznań wykreowanych przede wszystkim przez niego, ale i innych prokuratorów, idzie w dziesiątki albo nawet setki – i jedynie z powodu braku miejsca nie przytaczam tu wszystkich.

Dla przykładu przedstawię choć listę sprawców zbrodni w Bzurach i Skajach, jaką „ustalił” prokurator Monkiewicz – jak dalekie od prawdy były te usta­lenia, można się przekonać po lekturze rozdziału Szczuczyn i okolice, w którym opisałem, co działo się w tych wsiach. Na liście Monkiewicza[14] znalazły się zatem jedynie niemieckie nazwiska:

1. Werner Fromm – SS-Gruppenführer i gen. mjr policji, dowódca SS i policji w okręgu Białystok w latach 1941–1943;

2. Otto Helwig – SS-Gruppenführer i gen. mjr policji, dowódca SS i policji w okręgu Białystok od 1943 r. do końca okupacji;

3. Hans Leberecht von Bradow – pułkownik żandarmerii Kommandeura Orpo w Białymstoku;

4. Eugen Dorsch – SS-Brigadeführer SS – prezydent [?] policji w Białymstoku;

5. Rachor – kreisskomisarz w Grajewie;

6. Kruspel – kreisskomisarz w Grajewie;

7. Gloksvert – kierownik placówki gestapo w Augustowie, której podlegał teren pow. grajewskiego;

8. Beer – amtskomisarz w Szczuczynie do 1942 r.;

9. Leimann – amtskomisarz w Szczuczynie od 1942 r. do końca okupacji;

10. Radko – zastępca amtskomisarza w Szczuczynie;

11. nieustalony z nazwiska komendant posterunku żandarmerii w Szczu­czynie;

12. Paul – żandarm posterunku w Szczuczynie;

13. inni nieustaleni z nazwiska żandarmi.

A oto fragment z uzasadnienia wniosku o ściganie sprawców, autorstwa prokuratora Monkiewicza:

W czerwcu Niemcy uderzyli na Związek Radziecki, zajmując tereny Białostocczyzny, w tym i powiatu grajewskiego. W Białymstoku utworzyli „Bezirk Białystok”. Grajewo i teren powiatu grajewskiego weszły w skład tej jednostki administracyjnej. Od początku była stosowana bezwzględna polityka eksterminacyjna w odniesieniu do miejscowej ludności polskiej, a także i żydowskiej. Realizowały ją wszystkie władze okupacyjne, w tym także terenowe, jak amtskomisarze i posterunki żandarmerii niemieckiej.

[…] Najwięcej ofiar pociągnęła zbrodnia dokonana przez nich w pobliżu wsi Bzury. Żandarmi zamordowali tam 27 Żydówek, w późniejszym czasie ze wsi Bzury zamordowali jeszcze inne osoby[15].

Prokurator z Oddziału IPN w Białymstoku Jerzy Kamiński w śledztwie S36/03/Zn z 2008 r. podtrzymał główne ustalenia prokuratora Monkiewicza i odpowiedzialnością za zbrodnie w Bzurach, na cmentarzu w Skajach oraz inne w tym rejonie winą obarczył Niemców. Dopiero prokurator Radosław Ignatiew (z tej samej instytucji) odrzucił te wnioski i wznowił śledztwo w sprawie zbrodni na Żydówkach z Bzur[16]. W postanowieniu o umorzeniu tego śledztwa z 22 lutego 2013 r. napisał:

[…] Powyższe okoliczności wskazują, że przyjęte w śledztwie S36/03/Zn ustalenia odnośnie sprawców zabójstw żydowskich kobiet, jako „osób pochodzenia niemieckiego”, zostały oparte na błędnych przesłankach. Również błędnie uznano, że pokrzywdzone zostały zastrzelone z broni palnej. Z treści protokołów zeznań świadków, przesłuchanych w latach 1970–1971, znajdujących się w aktach wspomnianego śledztwa, nie wynika bowiem taki sposób pozbawienia życia. Przyjęcie go jedynie w oparciu o deklaracje świadków, że rzekomo sprawcy niemieccy byli uzbrojeni (notabene bez sprecyzowania broni), należy uznać zatem za nieuzasadnione przypuszczenie. Także przyjęta data zbrodni oraz ilość ofiar nie odpowiadała prawdzie.

Chwała prokuratorowi Ignatiewowi za rzetelność i odwagę, jaką się wykazał, krytykując ustalenia kolegi z prokuratury. Nie uspokajają mnie one jednak jako obywatela, ponieważ jeden sprawiedliwy prokurator nie jest w stanie zastąpić pracy pozostałych śledczych. Miałem okazję poznać osobiście prokuratora Ignatiewa i jego szefa prokuratora Zbigniewa Kulikowskiego z Oddziału IPN w Białymstoku i dlatego wiem, że są odważni i bezkompromisowi w dochodzeniu do prawdy. Chciałem w tym miejscu wyrazić szczególne podziękowanie prokuratorowi Zbigniewowi Kulikowskiemu przede wszystkim za jego wierność etosowi prokuratorskiemu. A także podziękować za długie rozmowy, jakie odbywaliśmy, gdy przyjeżdżałem do Białegostoku badać akta. Rady, jakich mi wtedy udzielił, i jego życzliwe uwagi są trudne do przecenienia.

Książka opiera się na analizie materiału zebranego przez prokuratorów pionu śledczego Oddziału IPN w Białymstoku, w znacznej części jest też wynikiem badań, którym poddałem odnalezione przeze mnie akta. Część z cytowanych dokumentów znaleźć można w edycji materiałów archiwalnych Wokół Jedwabnego, pod red. Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka[17], choć w pracy badawczej praktycznie nie korzystałem z pomocy tego źródła, wykorzystując na ogół akta oryginalne.

W tekście poddano anonimizacji nazwiska świadków, uczestników opisywanych wydarzeń, sprawców zbrodni, chyba że mieliśmy do czynienia z postaciami z życia publicznego, np. księżmi, prokuratorami i innymi funkcjonariuszami publicznymi, także postaciami historycznymi, których nazwiska pojawiały się już w innych publikacjach.

W pracy wykorzystałem jedenaście głównych źródeł badawczych, tj.: akta procesów, które toczyły się przed sądami polskimi na podstawie tzw. dekretu sierpniowego[18] – przebadałem akta ponad siedmiuset spraw, zeznania świadków żydowskich i polskich zebrane po wojnie, żydowskie księgi pamięci spisane przez ocalałych z zagłady, dokumentacje postępowań prowadzonych przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Wykorzystałem także meldunki i raporty przygotowywane dla rządu polskiego w Londynie przez Armię Krajową, archiwa niemieckie Zentrale Stelle der Landesjustizverwaltungen zur Aufklärung nationalsozialistischer Verbrechen (Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych) w Ludwigsburgu, archiwa radzieckie, w tym archiwa NKWD przekazane polskim instytucjom śledczym po 1989 r., materiały śledztw prowadzonych przez pion śledczy Oddziału IPN w Białymstoku, zeznania świadków spisane po 1989 r.

Przyjąłem założenie, że badam źródła wielowymiarowo, przyglądając się omawianym problemom z różnych punktów widzenia: historycznego, dokumentalnego, politycznego, moralnego i psychologicznego.

Ujęcie historyczne było względnie jasne. Biorąc pod uwagę czas, jaki upłynął od 1945 r., nie można było stwierdzić, że nieprzydatne byłoby odtworzenie kontekstu historycznego, wielu sytuacji, faktów biograficznych i ideologicznych, które doprowadziły do zagłady Żydów w lecie 1941 r. i w latach późniejszych w Polsce i których skutkiem była niepohamowana kampania antysemicka na terenach polskiego Podlasia przeprowadzona przez nazistów z udziałem struktur polskiego podziemia nacjonalistycznego. Uważam, że aspekt dokumentalny był podstawowym wśród tych, które musiałem przedstawić, mimo że nie zawsze miałem do dyspozycji kompletne, w pełni czytelne materiały archiwalne. Tak np. było z danymi dotyczącymi zbrodni w Jedwabnem, były one bardzo obszerne, choć jednocześnie bardzo kontrastowe; miałem mniej danych dotyczących pogromu w Szczuczynie, a jeszcze mniej na temat masakry Żydów w Suchowoli itd.

Ale jedynie porównując dane, odtwarzając cierpliwie wiadomości czerpane z różnych zeznań, mogłem otrzymać dość wierny obraz tego, co faktycznie zaszło. Na podstawie tego obrazu mogłem też pokusić się o odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle do tego doszło, jakie mechanizmy kierowały ludzkimi działaniami.

Integralną częścią relacji z zagłady, która została przedstawiona w tej książce, są zdjęcia. Stanowią one odrębną, niejako bardziej podstawową strukturę narracji, kolejny poziom przerażającego obrazu, jaki się z niej wyłania. Dzieje się tak, ponieważ, jak pisała Susan Sontag:

Pamiętać to coraz częściej nie tyle przywołać opowieść, ile umieć skojarzyć zdjęcie. Nawet pisarz tak biegły w poważnej literaturze dziewiętnastowiecznej i modernistycznej, jak W.G. Sebald, postanowił wpleść między swoje opowieści – opłakujące stracone życia, straconą przyrodę, stracone krajobrazy miejskie – fotografie. Sebald nie był po prostu elegijny, był walczącym autorem elegii. Pamiętając, pragnął, by czytelnik także zapamiętał. Dręczące zdjęcia nie muszą tracić mocy szokowania. Ale nie na wiele się zdają, gdy chodzi o zrozumienie. Opowieści mogą nam pomóc zrozumieć. Fotografie pełnią inną funkcję: one nas nawiedzają. Weźmy jedno z niezapomnianych zdjęć z wojny w Bośni, o którym korespondent zagraniczny „The New York Timesa” John Kifner napisał: „Obraz jest mocny, należy do najbardziej utrwalonych w pamięci zdjęć wojny bałkańskiej. Serbski ochotnik od niechcenia kopie umierającą Muzułmankę w głowę. To zdjęcie mówi wszystko”. Rzecz jasna, zdjęcie nie mówi wszystkiego[19].

Dlatego inne klucze zastosowane w tej książce – polityka, moralność, emocje – nie mają wcale mniejszego znaczenia, a jedynie znaczenie odmienne, zależne od środowiska, do jakiego się odnoszą. Ujęcie z punktu widzenia politycznego może być przydatne, bo zwracam się do młodego pokolenia, które często nic nie wie o przeszłości ani o jej cieniach. Dla pokoleń starszych, które również nie zostały naznaczone piętnem nazizmu, może zaś być przydatne naświetlenie moralne, które ma skłonić do namysłu, wzbudzić wątpliwości, a nawet poczucie winy. Jeśli zaś chodzi o emocje – w książce tej jest wiele wstrząsających fragmentów, które nie nadają się do czytania przez prawdziwego naukowca badającego to, co można uchwycić w powtarzalnych w laboratorium doświadczeniach. Można stwierdzić za Brunonem Bettelheimem:

Jest bezsprzecznie łatwiej przeoczyć rzeczywistość, podczas gdy stawianie jej czoła oznacza podjęcie inicjatywy tak nieprzyjemnej, jak i trudnej. Przyznać się, iż nie stawia się czoła z powodów egoistycznych, powodowałoby poczucie się do winy. Aby nie czuć się winnym, nie robi się pewnych rzeczy, przeczy się istnieniu faktów[20].

Tak właśnie dzieje się w przypadku polskiego antysemityzmu oraz polskiego udziału w deportacjach, prześladowaniu i zagładzie – neguje się fakty i podejście naukowe do zagadnienia po to tylko, by ocalić „mit niewinności” zaszczepiany przy udziale „historii dobrego samopoczucia”, pisanej na użytek doraźnej polityki.

Kilka lat temu stanąłem przed pytaniem: kiedy badać? Teraz, natychmiast, jeśli to możliwe. Stracono nieodwołalnie wiele czasu od zakończenia II wojny światowej i trudno to dziś usprawiedliwić. Można tylko spróbować zro­zumieć.

Taka działalność, jak „śledztwa” prokuratora Waldemara Monkiewicza, prowadzona w latach siedemdziesiątych, mająca na celu zafałszowanie polskiego udziału w Holokauście, szerzej: działalność polskich komunistów, ukrywających zbrodnie przeciwników politycznych z przedwojennej polskiej prawicy po to, by ocalić obraz robotniczo-chłopskiej ofiarności i ukryć obraz robotniczo-chłopskiej zbrodni, wreszcie działalność polskich historyków po 1989 r., kierujących się podobnymi pobudkami, budzą sprzeciw, ale też refleksję, że nie można pozwolić na dalszą zwłokę. Ostatni świadkowie tragicznej polskiej historii właśnie na naszych oczach odchodzą.

Niech więc będą obchodzone rocznice, urządzane międzynarodowe kongresy, naukowe okrągłe stoły i sympozja specjalistyczne. Są to dobre okazje do potwierdzenia, że pamięć o tym, co minęło, pozostanie, mimo że świadkowie wydarzeń z czasem odejdą. Ale gdyby nawet zostało napisane, udokumentowane czy zanalizowane wiele już w ubiegłych latach, pozostałaby potrzeba zachowania w pamięci minionych zdarzeń, tak by kontynuacja badań była możliwa. Dopiero wtedy, gdy na pewne fakty jest skierowana uwaga opinii publicznej, można powiedzieć, że pamięć o tych, którzy zginęli, została należycie uczczona. Taki cel mi przyświecał.

Dlaczego badać? Wydaje się, że to pytanie retoryczne. Niewiele jest jednak osób, które zdają sobie sprawę, że trzeba walczyć nie tylko z czasem, który przysłania wszystko, niweluje i niszczy, ale i z człowiekiem, który pragnie zapomnieć o smutnych wydarzeniach. Trzeba też walczyć i z naszą cywilizacją zajmującą się dniem dzisiejszym, unikającą problemów zarówno przeszłości, jak i przyszłości.

Nazizm, niezależnie od formy, w jakiej występował, powinien być nadal badany, rozważany, choćby dlatego, że z historycznego punktu widzenia nie zakończył się w 1945 r. Badania powinny być prowadzone nie tylko dlatego, że we współczesnym świecie pojawia się neonazizm, ale również dlatego, że to, co nazywamy nazizmem, jest częścią nas samych, jest – potencjalnie – w nas, w każdym z nas. Można go zwalczać, jedynie znając dokładnie to, czego dokonano pod jego hasłem, aby nikt nie mógł powiedzieć tak jak dawniej: nie wiedzieliśmy, nie wierzyliśmy, wydawało nam się to niemożliwe. Bettelheim pisał o zagładzie:

Jest zrozumiałym, że pragnie się uniknąć spojrzenia na odbicie głębokich przeżyć, jakie pojawiają się na twarzy człowieka, któremu udało się przeżyć; człowieka, który był świadkiem destrukcji, człowieka jako bezbronnej ofiary. Należy zrozumieć i wprowadzić do naszej wizji świata, że te straszne doświadczenia prowadzą do uniknięcia konfrontacji, do negacji niektórych niepokojących aspektów pro­blemu[21].

Zamiast zareagować na fakty, gdy tylko pojawiły się pierwsze oznaki prześladowania nazistowskiego, oznaki tego, co szybko się rozwinęło, ludzie, używając wielu pretekstów, negowali wszystko, aby w ten sposób poczuć się bezpiecznymi:

Negacja jest pierwszą, najbardziej prymitywną, najbardziej nie­przydatną, najbardziej nieskuteczną ze wszelkich form obrony psychologicznej stosowanej przez człowieka. Gdy wydarzenie jest potencjalnie niszczycielskie, staje się najniebezpieczniejszą obroną, ponieważ zabra­nia podjęcia właściwej decyzji, która mogłaby obronić nas przed rzeczywistym niebezpieczeństwem. Tak więc negacja pozostawia jednostkę całkowicie bezsilną wobec niebezpieczeństwa, przed którym chciałaby się obronić[22].

Tak samo funkcjonowała przez dekady negacja faktu istnienia miast śmierci. To, co działo się na Białostocczyźnie w lecie 1941 r., w takich miejscowościach jak Jedwabne, Radziłów, Szczuczyn, Rajgród i dziesiątkach innych, było straszne, prawie niewyobrażalne. Jednakże tylko znając fakty, będziemy w stanie przeciwstawić się tej części naszej osobowości, która mogłaby być zainteresowana powrotem do działań, jakich podjęli się w tamtym czasie tamci ludzie, tamci Polacy. Jako bezpośredni wykonawcy albo bardziej lub mniej zainteresowani widzowie, biorący udział w jedynej takiej, przekraczającej rozumienie, ludzkiej tragedii.

Gdy po zakończeniu wojny wielu Niemców oświadczyło, iż nigdy nie przypuszczali, iż istnieją obozy koncentracyjne (o których czytali codziennie w gazetach), […] było to zwyczajne kłamstwo albo pragnienie tego, by o niczym nie wiedzieć, mimo że mogli łatwo poznać prawdę. Prawdę tę woleli (nieświadomie) ignorować[23].

Książka ta powstała przede wszystkim po to, by uniemożliwić kontynuowania kłamstwa i ignorancji.

Przypisy

[1]Dekret z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego (DzU 1944, nr 4, poz. 16).

[2]A. Kornbluth,Jest wielu Kainów pośród nas. Polski wymiar sprawiedliwości a Zagłada, 1944–1956,„Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2013, nr 9.

[3] A. Skibińska, Dostał 10 lat, ale za co? Analiza motywacji sprawców zbrodni na Żydach na wsi kieleckiej w latach 1942–1944,[w:]Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec Zagłady Żydów 1942–1945,red. B. Engelking, J. Grabowski, Warszawa 2011, s. 313–344.

[4]A. Kornbluth, dz. cyt.

[5]J. Poksiński,My sędziowie, nie od Boga… Z dziejów sądownictwa wojskowego PRL 1944–1956,Warszawa 1996, s. 11.

[6]AAN, MS, 142, Normatywy podpisane przez kierownika Nadzoru Prokuratorskiego, s. 8–10, [w:] A. Kornbluth, dz. cyt.

[7]A. Kornbluth, dz. cyt.

[8]W. Grzymała,Wspomnienia rozpoczęte w dniu 17 kwietnia 1982,s. 23, 53, 61–62, 67, 76, 84, w zbiorach autora, [w:] A. Kornbluth, dz. cyt.

[9] Tamże.

[10]L. Chajn,Kiedy Lublin był Warszawą,Warszawa 1946, s. 209.

[11]A. Kaczyński,Nie zabijaj. Naoczni świadkowie mówią o zagładzie Żydów w Jedwabnem i Radziłowie, „Rzeczpospolita”, 10.07.2000 r.

[12]Akta śledztwa S1/00/Zn w sprawie spalenia osób narodowości żydowskiej 10.07.1941 r. w Jedwabnem, prowadzący prokurator Radosław Ignatiew, OKŚZpNP, IPN Białystok.

[13] Tamże.

[14]Akta śledztwa S36/03/Zn w sprawie zbrodni popełnionych przez żandarmów niemieckich w Szczuczynie, prowadzący prokurator Jerzy Kamiński, OKŚZpNP, IPN Białystok.

[15]Akta śledztwa S8/12/Zn w sprawie wzięcia udziału w zabójstwie dwudziestu kobiet narodowości żydowskiej, o nieustalonych personaliach, dokonanej w bliżej nieokreślonym czasie, w sierpniu 1941 r., w lesie w okolicy wsi Bzury, gm. Szczuczyn, obecnie w pow. grajewskim, woj. podlaskim, przez sprawców narodowości polskiej, prowadzący prokurator Radosław Ignatiew, OKŚZpNP, IPN Białystok.

[16] Tamże.

[17]Wokół Jedwabnego, red. P. Machcewicz, K. Persak, t. 1Studia, t. 2Dokumenty, Warszawa 2002.

[18]Dekret z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary…, dz. cyt.

[19]S. Sontag, Widok cudzego cierpienia, przeł. S. Magala, Kraków 2010, s. 34.

[20]B. Bettelheim,Przetrwać, Milan 1981, s. 91, [za:] A. Devoto, Psycholog społeczny wobec aparatu zbrodni hitlerowskich, materiały międzynarodowej sesji naukowejHitlerowskie ludobójstwo w Polsce i Europie 1939–1945, Warszawa, 14–17 kwietnia 1983 r.

[21]Tamże, s. 86.

[22] Tamże.

[23]Tamże s. 87.

Nacjonalizm w międzywojennej Polsce – szkic z ideologii

Jedwabne

Nim jutro przyjdzie wojna

W mieście pogromu

Radziłów

Sprawa D.

Wąsosz

Szczuczyn i okolice

Szczuczyn

Skaje

Bzury

Lipnik

Danowo

Dzięgiele

Goniądz

Rajgród

Kolno

Suchowola

Brańsk

Jasionówka

Chaim Nachman Bialik

W mieście pogromu

(fragment)

Wykaz materiałów archiwalnych i śledczych wykorzystanych w badaniach

Bibliografia

Źródła zdjęć

Od redakcji