Miecz Prawdy (4). Świątynia wichrów - Terry Goodkind - ebook + książka

Miecz Prawdy (4). Świątynia wichrów ebook

Terry Goodkind

4,3

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Czwarty tom bestsellerowej serii, poprzednie to: "Pierwsze prawo magii", "Kamień łez", "Bractwo czystej krwi". Piątym tomem jest "Dusza ognia". 
Bój z Opiekunem, który toczą Richard Cypher i Kahlan Amnell, zawsze był śmiertelnie niebezpieczny, jednak nigdy jeszcze przed całym światem nie stanęło widmo całkowitej zagłady. Jagang, imperator ze Starego Świata, zbezcześcił odesłaną w zaświaty Świątynię Wichrów. W Nowym Świecie szaleje wywołana magią wichrów zaraza, a na niebie wschodzi nocą czerwony księżyc... Prorok Nathan, Ksieni Annalina, Siostra Verna i czarodziej Zedd walczą, by powstrzymać Jaganga, ale tylko Poszukiwacz Prawdy i Matka Spowiedniczka mogą pokonać zło. Ceną za to jest wszakże ich miłość. 

[Opis wydawcy] 

 

Cykl: Miecz Prawdy, t. 4 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1046

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Świątynia wichrów

 

Tego autora polecamy równieżcykl „Miecz Prawdy”:

 

Pierwsze prawo magii

Kamień Łez

Bractwo Czystej Krwi

Świątynia Wichrów

Dusza ognia

Nadzieja pokonanych

Filary Świata

Bezbronne imperium

Pożoga

Fantom

Spowiedniczka

 

 

 

Terry Goodkind

Świątynia wichrów

Tom IV serii

Przełożyła

Lucyna Targosz

 

 

Dom Wydawniczy REBIS

 

Tytuł oryginałuTempie of the Winds

 

Copyright © 1997 by Terry GoodkindAll rights reserved

 

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,Poznań 1999, 2005

 

RedaktorBłażej Kemnitz

 

Opracowanie graficzne i projekt okładkiJacek Pietrzyński

 

Ilustracja na okładceKeith Parkinson

 

Mapka

Terry Goodkind

 

 

 

Wydanie I (dodruk) 

ISBN 978-83-7120-835-5

 

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznańtel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74e-mail: [email protected]

 

Skład: Marek Barłóg

 

 

 

 

 

 

 

Mojej przyjaciółce Rachel Kahlandt, która rozumie

Podziękowania

Chciałbym podziękować mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za pomoc i cierpliwość; wszystkim nie szczędzącym wysiłku pracownikom wydawnictwa TOR; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Carolinie Oakley, za wyrozumiałość; mojemu agentowi, Russellowi Galenowi, za wskazówki i wsparcie; mojemu przyjacielowi, Donaldowi L. Schassbergerowi, za cenne rady; oraz Keithowi Parkinsonowi, za znakomitą okładkę.

Rozdział 1

Pozwól mi go zabić – poprosiła Cara, której kroki dudniły na marmurowej posadzce jak uderzenia młota.

Miękkie skórzane buty, które okrywała elegancka biała szata Spowiedniczki, niemal bezszelestnie stąpały po zimnym kamieniu, a Kahlan starała się dotrzymać kroku Mord-Sith, nie biegnąc przy tym.

– Nie.

Cara milczała, jej niebieskie oczy wpatrywały się w szeroki, ciągnący się w dal korytarz. Tuż przed obiema kobietami kroczyło nim dwunastu d’harańskich żołnierzy w skórzanych uniformach lub kolczugach. Ich pozbawione ozdób miecze tkwiły w pochwach, bojowe topory o półkolistych ostrzach wisiały u pasów. Czujne oczy przepatrywały cienie w przejściach i pomiędzy kolumnami, dłonie zaciskały się na drewnianych styliskach. Skłonili się pospiesznie Kahlan, jedynie na chwilę odwracając uwagę od swego zadania.

– Nie możemy go po prostu zabić. Musimy się wszystkiego dowiedzieć – wyjaśniła Kahlan.

Brew uniosła się nad lodowatym, niebieskim okiem.

– Och, przecież nie powiedziałam, że nic nam nie wyzna, zanim umrze. Kiedy z nim skończę, odpowie na wszystkie twoje pytania. – Po nieskazitelnej twarzy przemknął bezlitosny uśmiech. – To zajęcie Mord-Sith: skłaniać ludzi, żeby odpowiadali na pytania. – Zamilkła, a uśmiech powrócił, tym razem pełen profesjonalnej dumy. – Zanim umrą.

Kahlan westchnęła.

– To już nie jest twoje zajęcie, Caro, i nie twoje życie. Teraz masz chronić Richarda.

– I właśnie dlatego powinnaś mi pozwolić go zabić. Nie możemy ryzykować, pozostawiając go przy życiu.

– Nie. Najpierw musimy się dowiedzieć, o co chodzi, i na pewno nie uczynimy tego na twój sposób.

Smutny uśmiech Cary znów zniknął.

– Jak sobie życzysz, Matko Spowiedniczko.

Kahlan zastanawiała się, jak Cara zdołała się tak szybko przebrać w obcisły uniform z czerwonej skóry. Ilekroć pojawiał się choć cień kłopotów, zawsze przynajmniej jedna z trzech Mord-Sith natychmiast się pojawiała – jakby znikąd – w swoim czerwonym skórzanym stroju. Na czerwieni, jak często podkreślały, nie widać było plam krwi.

– Jesteś przekonana, że ów człowiek to powiedział? To na pewno były jego słowa?

– Tak, Matko Spowiedniczko, dokładnie tak powiedział. Powinnaś pozwolić mi go zabić, nim będzie miał okazję, by spróbować zrealizować swój zamiar.

Szły pospiesznie korytarzem. Kahlan zignorowała ponowną prośbę Cary.

– Gdzie jest Richard?

– Chcesz, żebym sprowadziła lorda Rahla?

– Nie! Po prostu chcę wiedzieć, gdzie jest, na wypadek gdyby były jakieś kłopoty.

– Powiedziałabym, że to można uznać za kłopot.

– Mówiłaś, że ze dwie setki żołnierzy trzymają go pod strażą. Jakie kłopoty może sprawić człowiek, w którego są wymierzone te wszystkie miecze, topory i strzały?

– Mój poprzedni władca, Rahl Posępny, wiedział, że sama stal nie zawsze zdoła ustrzec przed niebezpieczeństwem. To dlatego miał zawsze przy sobie gotowe do działania Mord-Sith.

– Ten zły człowiek zabijałby ludzi, nie zadając sobie nawet trudu sprawdzenia, czy istotnie są dlań niebezpieczni. Richard nie jest taki, ja też nie. Dobrze wiesz, że nigdy nie waham się usunąć prawdziwego zagrożenia, lecz jeśli ten człowiek jest kimś więcej, niż wydaje się być, to dlaczego tak drży przed orężem? Poza tym jako Spowiedniczka nie jestem wcale tak bezbronna wobec zagrożenia, którego nie powstrzyma stal. Nie wolno nam tracić głowy. Nie ulegajmy zbyt pochopnie osądom, które mogą być bezpodstawne.

– Skoro nie wierzysz, że on może sprawić kłopoty, to dlaczego niemal biegnę, by dotrzymać ci kroku?

Kahlan uświadomiła sobie, że o pół kroku wyprzedza Carę. Zwolniła do szybkiego marszu.

– Bo mówimy o Richardzie – powiedziała niemal szeptem.

– Martwisz się tak samo jak ja – powiedziała Cara i uśmiechnęła się z wyższością.

– Jasne, że tak. Ale z tego, co wiemy, wynika, że zabicie owego człowieka, jeśli w ogóle jest kimś więcej, niż się wydaje, mogłoby się równać uruchomieniu pułapki.

– Może i masz rację, ale to zadanie dla Mord-Sith.

– Cóż, więc gdzie jest Richard?

Cara chwyciła czerwoną skórę przy swoim nadgarstku i poruszając pięścią, mocniej naciągnęła wzmocnioną metalem rękawicę. Agiel – straszliwa broń, która wyglądała jak długa na stopę, gruba jak palec czerwona skórzana różdżka – wisiał na złotym łańcuszku okalającym prawy nadgarstek Mord-Sith, zawsze gotowy do użycia. Podobny wisiał na łańcuszku na szyi Kahlan, lecz w dłoniach dziewczyny nie był bronią. Był darem od Richarda – symbolizował ból i wyrzeczenia obojga.

– Jest poza pałacem, w jednym z ustronnych parków. – Cara wskazała przez ramię. – O, w tamtym kierunku. Są z nim Raina i Berdine.

Kahlan z ulgą przyjęła wiadomość, że czuwają nad nim dwie pozostałe Mord-Sith.

– Ma to jakiś związek z niespodzianką, którą mi szykuje?

– Jaką niespodzianką?

– Na pewno ci powiedział, Caro. – Kahlan się uśmiechnęła.

– Oczywiście, że mi powiedział. – Tamta zerknęła nań spod oka.

– Więc co to takiego?

– Powiedział mi również, bym ci nie mówiła.

– Nie zdradzę mu, że mi powiedziałaś. – Kahlan wzruszyła ramionami.

W śmiechu Mord-Sith, podobnie jak w jej niedawnym uśmiechu, nie było wesołości.

– Lord Rahl ma szczególny talent do dowiadywania się o różnych sprawach, zwłaszcza o takich, które chciałoby się przed nim zataić.

Kahlan dobrze o tym wiedziała.

– Cóż więc tam robi?

Cara na chwilę zacisnęła usta.

– Takie tam zajęcia pod gołym niebem. Znasz lorda Rahla i wiesz, jak bardzo to lubi.

Kahlan spojrzała na nią: twarz strażniczki była niemal tak czerwona jak jej skórzany uniform.

– Jakież to zajęcia pod gołym niebem?

Cara osłoniła usta wzmocnioną stalą rękawicą i odchrząknęła.

– Oswaja wiewiórki ziemne.

– Co robi? Nie dosłyszałam.

Kobieta niecierpliwie machnęła dłonią.

– Powiedział, że wiewiórki ziemne wyszły z ukrycia, by sprawdzić, jaka jest pogoda. Oswaja je. – Wydęła z oburzeniem policzki. – Ziarnami.

Kahlan uśmiechnęła się na myśl, że Richard – człowiek, którego kochała, który został władcą D’Hary i któremu jadły z ręki niemal całe Midlandy – spędza miło popołudnie, ucząc wiewiórki ziemne, by jadły ziarna z jego dłoni.

– Hmm, to brzmi całkiem niewinnie: karmić ziarnem wiewiórki ziemne.

Cara znów poruszyła dłonią w pancernej rękawicy; przeszły między dwoma d’harańskimi gwardzistami.

– Uczy te wiewiórki – rzuciła przez zaciśnięte zęby – żeby jadły ziarno z rąk Rainy i Berdine! A one chichoczą! – Wyrzuciła w górę ramiona i spojrzała ze wstydem ku sufitowi, a Agiel zakołysał się na złotym łańcuszku okalającym jej nadgarstek. – Chichoczące Mord-Sith!

Kahlan zacisnęła mocno usta, z całej siły powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Cara przerzuciła do przodu swój długi jasny warkocz i gładziła go w sposób, który niemile przypominał Kahlan ruchy wiedźmy Shoty głaszczącej węże.

– No cóż, może to nie z ich woli. Przecież łączy je z Richardem więź. Może im to nakazał, a one po prostu wypełniają jego rozkaz – powiedziała, starając się wyciszyć oburzenie tamtej.

Cara zerknęła na nią z niedowierzaniem. Kahlan wiedziała, że każda z trzech Mord-Sith aż do końca broniłaby Richarda i poświęciłaby dla niego własne życie – udowodniły, że są gotowe bez wahania za niego umrzeć – lecz chociaż łączyła je z nim magiczna więź, spokojnie ignorowały jego rozkazy, jeśli uznały je za błahe, nieistotne lub niemądre. Dziewczyna uważała, że postępowały tak, ponieważ Richard zwolnił je z zachowywania surowych, właściwych ich zajęciu norm, a Mord-Sith z radością korzystały z danej im wolności. Rahl Posępny – ich poprzedni władca, ojciec Richarda – zabiłby je natychmiast, gdyby tylko powziął podejrzenie, że biorą pod uwagę zlekceważenie jego rozkazów, nawet tych najbłahszych.

– Powinnaś jak najszybciej poślubić lorda Rahla. Wówczas zamiast uczyć wiewiórki ziemne, by jadły z dłoni Mord-Sith, sam będzie jadł z twojej.

Kahlan westchnęła i zaśmiała się cichutko, myśląc o poślubieniu go. To powinno się stać już niedługo.

– Richard dostanie moją rękę, lecz powinnaś wiedzieć, jak zresztą każdy, że nie będzie z niej jadł, a ja wcale bym tego nie chciała.

– Kiedy już odzyskasz rozsądek, przyjdź do mnie, a nauczę cię, jak do tego doprowadzić. – Cara przeniosła uwagę na czujnych d’harańskich żołnierzy, którzy – bez wątpienia na jej polecenie – sprawdzali każdy korytarz i zaglądali za każde drzwi. – Egan też jest z lordem Rahlem. Lordowi nic nie zagrozi, kiedy będziemy się zajmować tym człowiekiem.

Kahlan przestała się uśmiechać.

– Ale jak on się tu dostał? Wszedł wraz ze składającymi prośby?

– Nie. – Głos Cary znów przenikał profesjonalny chłód. – Ale zamierzam się tego dowiedzieć. Z tego, co wiem, po prostu podszedł do patrolu stojącego w pobliżu komnaty Naczelnej Rady i zapytał, gdzie może znaleźć lorda Rahla. Zupełnie jakby każdy mógł przyjść i domagać się spotkania z władcą D’Hary, jakby ten był Pierwszym Rzeźnikiem, do którego idzie się po wyborowy kawałek jagnięciny.

– To wtedy gwardziści spytali go, dlaczego chce się widzieć z Richardem?

Cara potaknęła i dodała:

– Uważam, że powinnyśmy go zabić.

Kahlan zrozumiała, o czym myśli Mord-Sith, i przeszył ją lodowaty dreszcz. Cara nie była tylko agresywną przyboczną strażniczką gotową bez skrupułów przelać czyjąś krew – ona się bała. Bała się o Richarda.

– Chcę wiedzieć, jak się tu dostał. Podszedł do patrolu już w pałacu, a nie powinien w ogóle dostać się do środka i krążyć bez przeszkód po korytarzach. Może jest jakaś szczelina w ochronie? Chyba lepiej się tego dowiedzieć, zanim pojawi się następny, również nie racząc się zaanonsować?

– Dowiemy się, jeśli pozwolisz mi zastosować moje metody.

– Jeszcze zbyt mało wiemy, więc nie może umrzeć, bo wówczas Richardowi groziłoby większe niebezpieczeństwo.

– No dobrze, zabierzemy się do tego na twój sposób, przynajmniej dopóki będziesz pamiętać, że mam rozkazy, których się muszę trzymać – westchnęła Cara.

– Jakie rozkazy?

– Lord Rahl nakazał nam, żebyśmy cię chroniły tak samo jak jego. – Potrząśnięciem głowy odrzuciła do tyłu warkocz. – Jeżeli będziesz zbyt nieostrożna, Matko Spowiedniczko, i swoim zakazem niepotrzebnie narazisz Richarda na niebezpieczeństwo, cofnę dane mu pozwolenie, by cię zatrzymał.

Kahlan się roześmiała, lecz Cara nawet się nie uśmiechnęła i śmiech dziewczyny ucichł. Matka Spowiedniczka nigdy nie była pewna, kiedy Mord-Sith żartują, a kiedy są śmiertelnie poważne.

– Tędy – wskazała Kahlan. – To krótsza droga, a poza tym ze względu na naszego osobliwego gościa chcę sprawdzić, kto czeka w sali. Może on ma jedynie odciągnąć naszą uwagę od kogoś innego, kto stanowi prawdziwe zagrożenie.

Cara ściągnęła brwi, jakby ją spotkał afront.

– A niby dlaczego otoczyłam strażami Salę Posłuchań?

– Mam nadzieję, że zrobiłaś to wystarczająco dyskretnie. Nie ma potrzeby przerażać niewinnych ludzi.

– Powiedziałam oficerom, by nie straszyli ludzi, jeśli nie będą musieli tego robić, ale ochrona lorda Rahla to nasz najważniejszy obowiązek.

Kahlan potaknęła; temu nie mogła zaprzeczyć.

Dwaj potężnie umięśnieni gwardziści skłonili się, a wraz z nimi blisko dwudziestu innych, którzy stali w pobliżu, i otworzyli wysokie, okute mosiądzem drzwi wiodące do arkadowego przejścia. Wzdłuż białych marmurowych kolumn biegła kamienna balustrada wsparta na tulipanowych słupkach. Była to raczej symboliczna niż rzeczywista bariera oddzielająca zanoszących prośby ludzi, którzy oczekiwali w długiej na sto stóp komnacie, od przejścia dla urzędników. Komnatę rozjaśniały świetliki umieszczone w znajdującym się trzydzieści stóp wyżej stropie, ale przejście skąpane było w złocistym blasku lamp zwieszających się z każdego przecięcia łuków na stropie.

Przychodzenie do Pałacu Spowiedniczek po radę i pomoc było bardzo dawnym zwyczajem. Proszono o rozstrzygnięcie najrozmaitszych spraw: od załagodzenia kłótni handlarzy o prawa do narożników najlepszych ulic, po zbrojną pomoc w granicznych sporach rozmaitych państw. Sprawy, którymi mogli się zająć miejscy urzędnicy, kierowano do odpowiednich biur. Petycje przedkładane przez dygnitarzy poszczególnych krain – jeśli dotyczyły spraw uznanych za odpowiednio ważne lub takich, których się inaczej nie da załatwić – trafiały przed oblicze Naczelnej Rady. Sala Posłuchań była miejscem, w którym wyżsi urzędnicy protokołu kierowali prośby na odpowiednią drogę.

Kiedy Rahl Posępny zaatakował Midlandy, zabito w Aydindril wielu urzędników. Zginął również Saul Witherrin, Szef Protokołu, i większość jego pracowników. Richard pokonał Rahla Posępnego i – jako jego potomek, który odziedziczył magiczny dar – został władcą D’Hary. Zakończył walki i niesnaski między krainami Midlandów, zażądawszy, by poddały się jego władzy. Chciał z nich uczynić siłę zdolną przeciwstawić się zagrożeniu ze strony Starego Świata, ze strony Imperialnego Ładu...

Kahlan niechętnie widziała się w roli Matki Spowiedniczki, za której panowania nastąpił kres Midlandów jako formalnej całości, jako konfederacji suwerennych krain, rozumiała jednak, że jej głównym obowiązkiem jest chronić życie ludzi, a nie tradycję.

Imperialny Ład, gdyby nikt mu się nie przeciwstawił, pogrążyłby cały świat w niewoli, a Midlandczyków uczyniłby swoją własnością. Richard dokonał tego, co się nie powiodło jego ojcu, lecz zrobił to z całkowicie odmiennych powodów. Kahlan kochała chłopaka i wiedziała, że sięgnął po władzę w dobrych zamiarach.

Wkrótce wezmą ślub, a ich małżeństwo na zawsze zespoli w pokoju Midlandy i D’Harę. Co więcej, będzie spełnieniem ich miłości i najgorętszego pragnienia: krainy te będą stanowić jedność.

Kahlan brakowało Saula Witherrina, który był znakomitym doradcą. Teraz sprawy protokołu były w nieładzie, zwłaszcza że członkowie Naczelnej Rady też nie żyli, a Midlandy stanowiły część D’Hary. Przy balustradzie stało kilku sfrustrowanych d’harańskich oficerów i starało się załatwiać swoje sprawy.

Kahlan weszła i przesunęła wzrokiem po czekającym tłumie, sprawdzając, jakież to sprawy trafiły tego dnia do pałacu. Stroje zdradzały, że większość czekających pochodziła z Aydindril. Byli tu robotnicy, sklepikarze i kupcy. Dostrzegła również grupkę dzieci, które zapamiętała z poprzedniego dnia, kiedy to Richard zabrał ją ze sobą, by obejrzała Ja’La. Wtedy po raz pierwszy widziała ową szybką grę; przez kilka godzin obserwowali, jak dzieci grają i śmieją się. Dzieciaki na pewno chciały, żeby Richard przyszedł podziwiać kolejny mecz, bo gorliwie kibicował każdej drużynie. Kahlan sądziła, że gdyby nawet ze szczególnym zapałem dopingował tylko jedną z nich, dzieciom i tak nie robiłoby to różnicy, ponieważ lgnęły doń, instynktownie wyczuwając jego dobre serce.

Dziewczyna rozpoznała także grupkę dyplomatów z kilku mniejszych krain. Miała nadzieję, że przybyli zaakceptować propozycję Richarda, poddać się pokojowo i zjednoczyć pod d’harańskim panowaniem. Znała władców owych krain i oczekiwała, że ulegną jej naleganiom i przyłączą się do walki o wolność.

Kahlan dojrzała też dyplomatów niektórych większych krain, tych które miały regularne wojska. Oczekiwano ich przybycia, a Richard i ona mieli się dzisiaj spotkać i z nimi, i z innymi nowo przybyłymi przedstawicielami, by usłyszeć ich postanowienie.

Kahlan chciałaby, żeby Richard bardziej odpowiednio się ubrał. Leśny strój dobrze mu dotąd służył, ale teraz powinien nosić szaty bardziej odpowiadające nowej sytuacji, w której się znalazł. Teraz był kimś o wiele ważniejszym niż leśny przewodnik. Sama przez całe niemal życie należała do osób mających władzę, wiedziała więc, jak bardzo czasami ułatwia sprawy to, że spełnia się oczekiwania ludzi. Wątpiła, czy osoby potrzebujące leśnego przewodnika poszłyby za Richardem, gdyby nosił strój nieodpowiedni do wyprawy w lasy. Obecnie chłopak był ich przewodnikiem w zdradliwym świecie nie sprawdzonych zależności i nowych nieprzyjaciół. Richard często pytał ją o radę, więc musi z nim porozmawiać o innym stroju.

Ludzie oczekujący w Sali Posłuchań dostrzegli wchodzącą do przejścia Matkę Spowiedniczkę i natychmiast ucichły rozmowy, a wszyscy zaczęli przyklękać i oddawać głęboki pokłon. Nie było w Midlandach nikogo, kto miałby większą władzę niż Matka Spowiedniczka, choć Kahlan była najmłodsza ze wszystkich, które dotąd piastowały to stanowisko. Jednak Matka Spowiedniczka to Matka Spowiedniczka – bez względu na wiek kobiety pełniącej tę funkcję. Ludzie kłaniali się nie tyle kobiecie, ile odwiecznemu autorytetowi.

Sprawy Spowiedniczek, które wybierały Matkę Spowiedniczkę, były zagadką dla większości Midlandczyków. A dla Spowiedniczek wiek miał drugorzędne znaczenie. Wybierały ją, by strzegła wolności i praw mieszkańców Midlandów, lecz ludzie rzadko tak na to patrzyli. Dla większości władca był po prostu władcą. Niektórzy byli dobrzy, inni źli. Matka Spowiedniczka, jako władczyni władców, popierała dobrych i ukrócała postępki złych. Jeżeli któryś z rządzących był zbyt nieudolny, miała prawo go usunąć. Taka była rola Matki Spowiedniczki. Jednak dla większości ludzi odległe im sprawy rządzenia wyglądały na zwyczajne kłótnie władców.

Salę Posłuchań wypełniła nagła cisza, a Kahlan przystanęła, żeby pozdrowić zgromadzonych w niej ludzi.

Młoda kobieta, która stała pod przeciwległą ścianą, obserwowała, jak wszyscy wokół przyklękają na kolano. Spojrzała na Kahlan, potem na klęczących i poszła za ich przykładem.

Kahlan zmarszczyła brwi.

W Midlandach długość włosów kobiety świadczyła o jej pozycji i władzy. A sprawy władzy, choćby się wydawały nie wiadomo jak błahe, traktowano tu bardzo poważnie. Nawet królowa nie mogła mieć włosów tak długich jak Spowiedniczka, żadna zaś Spowiedniczka – tak długich jak Matka Spowiedniczka.

A ta kobieta miała gęste kasztanowe włosy, których długość dorównywała niemal długości włosów Kahlan.

Matka Spowiedniczka znała prawie wszystkich midlandzkich arystokratów. Był to jej obowiązek i traktowała go bardzo poważnie. Kobieta z tak długimi włosami na pewno była osobą wysoko postawioną, ale Kahlan jej nie rozpoznawała. Jeśli naprawdę pochodziła z Midlandów, to – poza nią samą, Matką Spowiedniczką – w całym Aydindril nie było chyba człowieka, który by ją przewyższał rangą.

– Wstańcie, moje dzieci – rzuciła oficjalnie w kierunku schylonych w pokłonie głów.

Ludzie zaczęli się podnosić, szeleściły suknie i surduty, większość patrzyła w podłogę – już to z szacunku, już to z niepotrzebnego strachu. Tamta kobieta również się podniosła, skręcając przy tym w palcach skromną chusteczkę i obserwując sąsiadów. I ona, jak większość, patrzyła piwnymi oczami w podłogę.

– Caro, czy ta kobieta z długimi włosami może być D’Haranką? – szepnęła Kahlan.

Cara, która poznała część midlandzkich zwyczajów, również się tamtej przyglądała. Włosy Mord-Sith były niemal tak długie jak włosy Kahlan, lecz przecież była D’Haranką. Nie obowiązywały jej te same obyczaje.

– Ma zbyt rezolutny nosek jak na D’Harankę.

– Nie żartuj. Czy według ciebie może być D’Haranką? Strażniczka przyjrzała się tamtej dokładniej.

– Wątpię. D’harańskie kobiety nie wkładają sukni w kwiaty, poza tym ich suknie mają inny krój. Ale ubiór można zmienić, by lepiej pasował do okoliczności lub do strojów noszonych przez miejscowych.

Suknia nie bardzo pasowała do tych, w które ubierano się w Aydindril, ale mogła być zupełnie na miejscu w jakichś odległych zakątkach Midlandów. Kahlan przytaknęła i odwróciła się ku czekającemu kapitanowi, dając mu znak, by się zbliżył. Pochylił ku niej głowę, bo odezwała się doń bardzo cicho.

– Za moim lewym ramieniem, w głębi, pod ścianą, stoi kobieta z długimi kasztanowymi włosami. Wiesz, o kim mówię?

– Ta ładna w niebieskiej sukni?

– Tak. Wiesz, dlaczego tu przyszła?

– Mówiła, że chce rozmawiać z lordem Rahlem.

Kahlan mocniej zmarszczyła brwi. Zauważyła, że Cara zrobiła to samo.

– O czym?

– Mówiła, że szuka jakiegoś mężczyzny: Cy... czy jakoś tak, ale ja nie znam takiego imienia. Twierdzi, że nie ma go od jesieni i że powiedziano jej, iż lord Rahl może będzie mógł jej pomóc.

– Może i tak – stwierdziła Kahlan. – A mówiła, co ją łączy z tym zaginionym mężczyzną?

Kapitan spojrzał na tamtą kobietę i odgarnął z czoła rudawoblond włosy.

– Mówiła, że ma wyjść za niego.

Kahlan skinęła głową.

– Bardzo możliwe, że jest kimś ważnym, lecz jeśli tak, to muszę z zakłopotaniem przyznać, iż nie znam jej imienia.

Kapitan popatrzył na wymiętą, pospiesznie nabazgraną listę. Odwrócił kartę i przejrzał drugą stronę, aż wreszcie znalazł to, czego szukał.

– Powiedziała, że ma na imię Nadine. Nie podała żadnego tytułu.

– Zadbaj, proszę, by lady Nadine zaprowadzono do osobnej komnaty, w której będzie mogła wygodnie czekać na posłuchanie. Powiedz jej, że przyjdę z nią porozmawiać i zobaczę, czy będę mogła pomóc. Niech przyniosą jej posiłek oraz to, co może jej być potrzebne. Przeproś lady Nadine w moim imieniu i dodaj, że najpierw muszę się zająć bardzo ważną sprawą, lecz że przyjdę do niej, jak tylko będę mogła, i że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej pomóc.

Jeśli owa kobieta istotnie została rozdzielona z tym, którego kochała, i szukała go teraz, Kahlan doskonale rozumiała jej rozpacz. Sama również to przeżyła i dobrze pamiętała tamtą udrękę.

– Natychmiast się tym zajmę, Matko Spowiedniczko.

– Jeszcze jedno, kapitanie. – Kahlan obserwowała kobietę skręcającą w palcach chusteczkę. – Poinformuj lady Nadine o zagrożeniu związanym z wojną ze Starym Światem i dodaj, że w związku z tym musimy nalegać, by pozostała w owej komnacie, dopóki do niej nie przyjdę. Przed drzwiami postaw silną straż. Po obu stronach drzwi rozmieść w korytarzu łuczników. Gdyby wyszła z komnaty, upieraj się, że natychmiast musi tam wrócić i czekać. W razie potrzeby przekaż jej, że to mój rozkaz. Gdyby jednak w dalszym ciągu starała się wydostać – Kahlan spojrzała we wpatrzone w nią wyczekująco błękitne oczy kapitana – zabij ją.

Kapitan się skłonił, a Kahlan ruszyła w dalszą drogę. Cara podążała tuż za nią.

– No, no, no – odezwała się Mord-Sith, gdy tylko wyszły z Sali Posłuchań – Matka Spowiedniczka nareszcie odzyskała rozsądek. Widzę, że słusznie pozwoliłam lordowi Rahlowi, by cię sobie zatrzymał. Będziesz dlań odpowiednią żoną.

Kahlan szła korytarzem ku miejscu, w którym żołnierze trzymali tamtego człowieka.

– Wcale nie zmieniłam zdania, Caro. Co do naszego dziwnego gościa, to daję lady Nadine szansę zachowania życia, jeśli będę sobie mogła na to pozwolić, jednak mylisz się, sądząc, że cofnę się przed zrobieniem tego, co się okaże niezbędne dla ochronienia Richarda. On jest nie tylko człowiekiem, którego kocham ponad życie, lecz również osobą niezmiernie ważną dla sprawy zachowania wolności przez mieszkańców zarówno D’Hary, jak i Midlandów. Nie ma wątpliwości, że Imperialny Ład spróbuje wszystkiego, byle tylko go dostać.

Cara się uśmiechnęła, tym razem szczerze.

– Wiem, że i on kocha cię równie mocno. I dlatego wcale mi się nie podoba, że chcesz zobaczyć owego człowieka. Lord Rahl obedrze mnie ze skóry, jeśli uzna, że naraziłam cię na niebezpieczeństwo.

– Richard urodził się z magicznym darem, ja także. Rahl Posępny wysyłał bojówki, żeby zabijały Spowiedniczki, bo jeden człowiek nie stanowi dla Spowiedniczki żadnego zagrożenia.

Kahlan poczuła znajomy, choć przytłumiony smutek wywołany ich śmiercią. Przytłumiony, bo wydawało się to tak odległe, choć zdarzyło się ledwie przed rokiem. Początkowo całymi miesiącami czuła, że powinna umrzeć ze swoimi siostrami Spowiedniczkami i że je w pewien sposób zdradziła, uchodząc cało z zastawianych na nią pułapek. Była teraz jedyną żyjącą Spowiedniczką.

Mord-Sith poruszyła nadgarstkiem i Agiel znalazł się w jej dłoni.

– Nawet taki człowiek jak lord Rahl, człowiek z wrodzonym magicznym darem? Nawet czarodziej?

– Nawet czarodziej. Dotyczy to również takich, którzy – w przeciwieństwie do Richarda – wiedzą, jak posługiwać się swoją mocą. Bo ja nie tylko wiem, jak się posługiwać swoją mocą: mam w tym wielkie doświadczenie. Już dawno przestałam liczyć...

Kahlan umilkła, Cara zaś przesuwała w palcach Agiel i przyglądała mu się.

– A w moim towarzystwie nie grozi ci nawet niewielkie niebezpieczeństwo.

W końcu dotarły do wyścielonego dywanami i wyłożonego boazerią korytarza. Tłoczyło się tu mnóstwo żołnierzy, lśniły miecze, topory i piki. Tajemniczego mężczyznę trzymano w niewielkiej wytwornej bibliotece znajdującej się w pobliżu dość skromnej komnaty, w której Richard zwykł się spotykać z oficerami i czytywać pamiętnik znaleziony w Wieży Czarodzieja. Gwardziści chcieli uniemożliwić pojmanemu próby ucieczki, więc wepchnęli go do komnaty leżącej najbliżej miejsca, w którym go znaleźli, i trzymali pod strażą, dopóki nie będzie wiadomo, co z nim zrobić.

Kahlan łagodnie ujęła łokieć żołnierza, chcąc, by ten ustąpił jej z drogi. Mięśnie nagiego ramienia były twarde jak stal. Pika, skierowana ku zamkniętym drzwiom, tkwiła nieruchomo jak osadzona w granitowej skale. W drzwi mierzyło blisko pięćdziesiąt włóczni. Pod ich ostrzami przykucnęli żołnierze uzbrojeni w topory lub miecze. Kahlan pociągnęła go za ramię i strażnik się odwrócił.

– Przepuść mnie, żołnierzu.

Ustąpił jej z drogi. Pozostali obejrzeli się i zaczęli się odsuwać. Cara przeciskała się przed Kahlan, spychając gwardzistów z drogi. Odsuwali się niechętnie, lecz nie wynikało to z braku szacunku, a z zaniepokojenia czającym się za drzwiami zagrożeniem. Rozstępowali się, ale ich ostrza wciąż mierzyły w grube dębowe drzwi.

Pozbawiona okien, słabo oświetlona komnata pachniała skórą i potem. Wymizerowany mężczyzna przycupnął na brzegu haftowanego podnóżka. Był tak chudy, że gdyby uczynił jakiś fałszywy ruch, wycelowana w niego broń nie miałaby się w co wbić. Młodzieńcze oczy patrzyły to na oręż, to w gniewne i ponure oczy żołnierzy. Wreszcie dojrzał białą szatę nadchodzącej Kahlan. Zwilżył językiem wargi i spojrzał wyczekująco na dziewczynę.

Stojący za więźniem krzepcy żołnierze w kolczugach i skórzanych uniformach zobaczyli wkraczające do komnaty Kahlan i Carę. Jeden z nich kopniakiem w krzyż pochylił chudzielca do przodu.

– Klęknij, podły kundlu.

Młodzieniec – ubrany w za duży żołnierski uniform, którego każda część pochodziła, jak się zdawało, z innego źródła – zerknął na Kahlan, a potem rzucił okiem przez ramię na tego, który go kopnął. Pochylił głowę porośniętą zmierzwionymi czarnymi włosami i spodziewając się ciosu, osłonił ją kościstym ramieniem.

– Dosyć. Cara i ja chcemy z nim porozmawiać. Wyjdźcie, proszę, z komnaty – powiedziała Kahlan cichym, władczym głosem.

Żołnierze się zawahali, gdyż nie mieli ochoty odwracać broni od skulonego na podłodze młodzieńca.

– Słyszeliście, co powiedziała. Precz – odezwała się Cara.

– Ale... – zaczął oficer.

– Wątpisz, że Mord-Sith poradzi sobie z jednym kościstym człowiekiem? Wyjdźcie i zaczekajcie na zewnątrz.

Kahlan się zdziwiła, że Cara nie podniosła głosu. Mord-Sith nie musiały mówić głośniej, żeby nakłonić ludzi do wykonywania ich poleceń, lecz teraz Kahlan to zdziwiło, ponieważ znała obawy Cary dotyczące owego młodziana. Żołnierze zaczęli opuszczać komnatę, odwracając się w progu i łypiąc na skulonego na podłodze intruza. Oficer tak zaciskał pięść na rękojeści miecza, że aż zbielały mukłykcie. Wyszedł ostatni i drugą ręką ostrożnie zamknął drzwi.

Młodzian spojrzał spod osłaniającego głowę ramienia na dwie stojące trzy kroki przed nim kobiety.

– Zamierzacie kazać mnie zabić?

Kahlan nie odpowiedziała wprost na to pytanie.

– Przyszłyśmy, żeby z tobą porozmawiać. Jestem Kahlan Amnell, Matka Spowiedniczka...

– Matka Spowiedniczka! – Podniósł się na kolana i uśmiechnął chłopięco. – Jesteś piękna! Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak piękna.

Oparł dłoń o kolano i zaczął wstawać. Agiel Cary natychmiast znalazł się w gotowości.

– Nie ruszaj się.

Zamarł, wpatrując się w mierzący w jego twarz czerwony bicz, a potem znów oparł kolano na skraju purpurowego dywanu. Blask lamp przymocowanych do smukłych kolumienek, które podtrzymywały wąskie gzymsy ponad ustawionymi po bokach komnaty szafami bibliotecznymi, oświetlał migotliwie wychudzoną twarz. Więzień był jeszcze niemal chłopcem.

– Czy mógłbym odzyskać broń? Potrzebny mi miecz. Jeżeli nie mogę go dostać, to przynajmniej chciałbym otrzymać nóż.

Cara westchnęła z irytacją, lecz Kahlan ją ubiegła i odezwała się pierwsza.

– Znalazłeś się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, młody człowieku. Jeśli to jakiś żart, to żadna z nas nie zamierza być pobłażliwa.

– Rozumiem. – Potaknął energicznie. – To nie zabawa. Przysięgam.

– Więc powtórz mi to, co powiedziałeś żołnierzom.

Znów się uśmiechnął i niedbale skinął dłonią ku drzwiom.

– Jak już mówiłem tym ludziom, kiedy byłem...

Kahlan wsparła się pięściami pod boki i postąpiła krok ku niemu.

– Mówiłam ci, że to nie żarty! Tylko mojej łaskawości zawdzięczasz życie! Chcę wiedzieć, co tu robisz, i chcę się tego dowiedzieć natychmiast! Powtórz to, co im powiedziałeś!

Młodzieniec zamrugał powiekami.

– Jestem asasynem przysłanym przez imperatora Jaganga. Przybyłem, żeby zabić Richarda Rahla. Czy byłabyś uprzejma wskazać mi doń drogę?

Rozdział 2

Czy teraz mogę go zabić? – spytała groźnie Cara.

Nieszkodliwie wyglądający chudy młodzian, na pozór bezradnie klęczący na terytorium wroga, otoczony setkami, tysiącami okrutnych d’harańskich żołnierzy, otwarcie i śmiało oświadcza, że zamierza zabić Richarda. Absurdalność tej sytuacji sprawiła, że Kahlan mocno zatrzepotało serce.

Nikt nie jest aż tak szalony.

Już po fakcie uświadomiła sobie, że cofnęła się o krok. Zignorowała pytanie Cary i poświęciła młodzieńcowi całą uwagę.

– A jak chcesz wykonać owo zamierzenie?

– Cóż, planowałem posłużyć się mieczem albo, w razie potrzeby, nożem – odparł bezceremonialnie, a jego uśmiech powrócił, lecz nie był już chłopięcy, oczy zaś patrzyły twardo, co zupełnie nie pasowało do młodzieńczej twarzy. – To dlatego chcę je dostać z powrotem.

– Na pewno nie oddamy ci broni.

Pogardliwie wzruszył ramionami.

– To nie ma znaczenia. Mogę go zabić w inny sposób.

– Nie zabijesz Richarda, masz na to moje słowo. Pozostała ci jedynie współpraca z nami i wyjawienie całego twojego planu. Jak się tu dostałeś?

Uśmiechnął się drwiąco.

– Wszedłem. Po prostu wszedłem. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wasi żołnierze nie są zbyt bystrzy.

– Są wystarczająco bystrzy, żeby mieć cię pod mieczami – wtrąciła się Cara.

Zignorował ją. Wpatrywał się w oczy Kahlan.

– A jeśli nie oddamy ci ani miecza, ani noża?

– Wtedy wszystko się pogmatwa i Richard Rahl będzie ogromnie cierpiał. Imperator Jagang przysłał mnie, bym ofiarował Richardowi łaskę szybkiej śmierci. Imperator jest litościwym człowiekiem i pragnie zapobiegać nadmiernym cierpieniom. W zasadzie jest pokojowo nastawionym człowiekiem. Jest Nawiedzającym Sny, lecz jednocześnie osobą o nieugiętej woli. Obawiam się, że będę musiał zabić również ciebie, Matko Spowiedniczko, by oszczędzić ci cierpień po tym, co się stanie, jeżeli mi się teraz przeciwstawisz. Muszę jednak przyznać, że wcale mi się nie podoba pomysł zabicia tak pięknej kobiety. – Uśmiechnął się szerzej. – To marnotrawstwo.

Kahlan stwierdziła, że bardzo ją denerwuje jego pewność siebie. Stwierdzenie, że Nawiedzający Sny jest litościwy, przyprawiło ją o mdłości. Wiedziała swoje.

– Jakie cierpienia?

Młodzian rozłożył ręce.

– Jestem tylko ziarnkiem piasku. Imperator nie opowiada mi o swoich planach. Wysłano mnie, bym wykonał jego rozkazy. A one mówią, że ty i Richard macie być wyeliminowani. Jeśli nie pozwolisz mi go zabić litościwie, Richard zostanie zgładzony. Powiedziano mi, że to nie będzie przyjemne, więc może pozwolisz mi szybko z tym skończyć?

– Chyba śnisz – odezwała się Cara.

Więzień spojrzał na Mord-Sith.

– Śnię? Może to ty śnisz. A ja jestem twoim najgorszym sennym koszmarem.

– Ja nie miewam koszmarów – oznajmiła Cara. – Ja je zsyłam.

– Naprawdę? – zakpił. – W tym śmiesznym stroju? A kogóż to właściwie udajesz? Może się tak ubrałaś, żeby przepłaszać ptaki z wiosennych sadzonek?

Kahlan uświadomiła sobie, że młodzian nie wiedział, kim była Mord-Sith. Zastanawiała się również, jak mogła choć przez chwilę pomyśleć, że jest jeszcze niemal chłopcem – zachowywał się jak ktoś dojrzały i doświadczony. To nie był chłopaczek. W powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. O dziwo Cara tylko się uśmiechnęła.

Dziewczyna wstrzymała oddech. Zdała sobie sprawę, że więzień stoi, a nie przypominała sobie, by widziała, jak się podnosił z podłogi.

Przesunął wzrokiem i jedna z lamp zgasła. Druga rzucała ostre, migotliwe światło na połowę jego twarzy. Druga połowa pozostawała w cieniu. Czyn ten pokazał Kahlan prawdziwą naturę mężczyzny, prawdziwe zagrożenie.

Ów człowiek dysponował magicznym darem.

Postanowienie Kahlan, by oszczędzić niewinnemu mężczyźnie niepotrzebnej przemocy, ulotniło się nagle, poczuła natomiast przemożną potrzebę chronienia Richarda. Wysłannik Jaganga dostał swoją szansę, teraz wyzna wszystko, co wie – wyzna to Spowiedniczce.

Musi go jedynie dotknąć swoją mocą i będzie po wszystkim.

Kahlan chodziła wśród ciał tysięcy niewinnych ludzi wymordowanych przez Imperialny Ład. Kiedy zobaczyła w Ebinissii uśmiercone na rozkaz Jaganga kobiety i dzieci, przysięgła Imperialnemu Ładowi bezlitosną zemstę. Ten tu mężczyzna udowodnił, że należy do Imperialnego Ładu, że jest wrogiem wolnych ludzi. Wykonał rozkaz Nawiedzającego Sny.

Dziewczyna skupiła się na znajomej, tkwiącej w jej wnętrzu i zawsze gotowej mocy. Uwolnienie mocy Spowiedniczki nie polegało na zwyczajnym zniesieniu powstrzymujących ją barier. Czyn był szybszy niż myśl. Był to błyskawiczny, instynktowny akt.

Żadna ze Spowiedniczek nie znajdowała upodobania w niszczeniu swoją mocą czyjegoś umysłu, ale – w przeciwieństwie do niektórych z nich – Kahlan nie nienawidziła tego, co robiła, tego, do czego się urodziła. Stanowiło to po prostu część jej osobowości. Nie posługiwała się swoim darem w złych zamiarach, lecz po to, by chronić innych. Żyła w zgodzie ze sobą, z tym, kim była i co mogła uczynić.

Richard pierwszy dostrzegł, jaka naprawdę była, i polubił ją mimo mocy, którą władała. Nie bał się irracjonalnie nieznanego, nie przerażało go to, kim była. Przekonał się, jaka jest, i pokochał ją. Razem z jej mocą Spowiedniczki. I tylko dlatego mogli być razem, a moc Kahlan nie zniszczy go, gdy spełni się ich miłość.

Teraz jednak Kahlan zamierzała wykorzystać swoją moc, żeby ochronić Richarda, a moc tylko czekała na uwolnienie. Trzeba jedynie dotknąć owego człowieka i zagrożenie zniknie. Ochoczego służalca imperatora Jaganga spotka kara.

– Jest mój. Zostaw to mnie – oznajmiła dziewczyna, nie spuszczając więźnia z oka i dając ostrzegawczy znak Carze.

Lecz Cara wśliznęła się między nich, kiedy tamten szukał wzrokiem ostatniej lampy, i spoliczkowała go pancerną rękawicą. Kahlan omal nie krzyknęła gniewnie, rozeźlona tym postępkiem.

Rozciągnięty na dywanie więzień usiadł szczerze zdziwiony. Krew ciekła mu z rozciętej dolnej wargi i spływała po brodzie. Zdziwienie zmieniło się w równie szczerą irytację.

– Jak się nazywasz? – spytała stojąca nad nim Mord-Sith.

Kahlan nie mogła uwierzyć, że Cara, która zawsze mówiła, iż boi się magii, rozmyślnie prowokuje kogoś, kto właśnie ujawnił swój magiczny dar.

Mężczyzna odczołgał się od Cary i przykucnął. Patrzył na Kahlan, lecz odezwał się do Mord-Sith:

– Nie mam czasu dla dworskich błaznów.

Uśmiechnął się i spojrzał na lampę. Komnata pogrążyła się w ciemnościach.

Kahlan skoczyła tam, gdzie przed chwilą tkwił. Musi go tylko dotknąć i będzie po wszystkim. Napotkała jedynie powietrze i uderzyła o podłogę. Nie miała pojęcia, w którą stronę uskoczył, bo otaczała ich atramentowa czerń. Sięgała na oślep wokół siebie, starając się go dotknąć. Musi go tylko dotknąć, a nie uchronią go przed nią nawet grube szaty. Złapała czyjeś ramię i na sekundę przed uwolnieniem mocy zorientowała się, że dotyka skórzanego uniformu Cary.

– Gdzie jesteś? – warknęła Mord-Sith. – Nie wydostaniesz się. Poddaj się.

Kahlan ruszyła na czworakach przez dywan. Moc nie moc, muszą mieć światło, bo inaczej wpadną w poważne tarapaty. Dotarła do stojącej pod ścianą szafy bibliotecznej i trzymała się jej skraju dopóty, dopóki nie zobaczyła smugi światła sączącego się spod drzwi. Żołnierze walili w drzwi, nawoływali, chcąc wiedzieć, co się dzieje w środku. Dziewczyna podnosiła się chwiejnie, sunąc palcami po framudze w kierunku klamki. Nastąpiła na skraj sukni, potknęła się, poleciała do przodu i z łomotem upadła na łokcie. Coś ciężkiego uderzyło w drzwi w miejscu, w którym przed chwilą stała, i spadło Kahlan na plecy. Mężczyzna zaśmiał się w ciemnościach. Machnęła rękami, starając się to strząsnąć, i boleśnie uderzyła o ostre kanty rozporek łączących nogi fotela. Z całej siły chwyciła wyściełaną poręcz i odrzuciła fotel. Usłyszała, jak Cara uderzyła o szafę biblioteczną po przeciwnej stronie komnaty, z jękiem wypuszczając powietrze.

Żołnierze dobijali się do drzwi, starając się je wyważyć. Drzwi ani drgnęły.

W komnacie książki dalej spadały z łomotem na podłogę. Kahlan poderwała się i po omacku poszukała klamki. Uderzyła kłykciami o zimny metal. Złapała klamkę dłonią. Wrzasnęła, odrzuciło ją do tyłu z nagłym błyskiem i wylądowała na siedzeniu. Z klamki, niczym z płonącego polana uderzonego pogrzebaczem, uniosły się iskry. Dziewczyna dotknęła osłony i teraz palce bolały ją i mrowiły. Nic dziwnego, że żołnierze nie mogli otworzyć drzwi. Otrząsnęła się z szoku, wstała i stwierdziła, że widzi trochę dzięki owym powoli spływającym ku podłodze iskierkom.

Nagle również Cara zaczęła widzieć w zalegających komnatę mrokach. Chwyciła książkę i cisnęła nią w mężczyznę, który stał niemal w środku małego pomieszczenia. Kucnął, uchylając się przed tym pociskiem. Mord-Sith, szybka jak myśl, okręciła się i zaskoczyła go. Kopnęła go w szczękę, aż zadudniło. Mężczyzna zwalił się na plecy. Kahlan szykowała się, by skoczyć ku niemu, zanim zgasną wszystkie iskierki i znów zapanuje ciemność.

– Już po tobie! – warknął wściekle do Cary. – Nie będziesz mi głupio przeszkadzać! Zakosztujesz mojej mocy!

Całą uwagę poświęcił teraz Carze, z czubków palców strzelały mu migotliwe błyski. Kahlan musiała się natychmiast uporać z zagrożeniem, nim znowu stanie się coś złego. Nagle – zanim zdążyła ku niemu skoczyć – rozprostował palce. Z pogardliwym, szyderczym uśmieszkiem wyrzucił dłoń ku Carze.

Kahlan spodziewała, że Mord-Sith wyląduje na podłodze. Ale to młodzian zgiął się z krzykiem. Usiłował utrzymać się na nogach, lecz padł z wrzaskiem, osłaniając się ramionami, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Komnatę znów wypełniła ciemność.

Kahlan sięgnęła do klamki, licząc na to, że magiczna osłona zniknęła po tym, co Cara zrobiła więźniowi. Złapała za klamkę, bojąc się, że znów poczuje ból. Osłona zniknęła. Matka Spowiedniczka uspokoiła się, nacisnęła klamkę i szarpnięciem otworzyła drzwi. Do mrocznej komnaty wpadło światło, a przynajmniej tyle światła, ile przedostało się zza tłumu żołnierzy. Do wnętrza zajrzały zaniepokojone twarze.

Kahlan wcale nie chciała, by do środka wdarli się żołnierze, którzy zginą, próbując ratować Matkę Spowiedniczkę przed czymś, czego nie pojmowali. Odepchnęła najbliżej stojących.

– On ma dar! Nie wchodźcie! – Wiedziała, że D’Harańczycy boją się magii, gdyż często mawiali, że są stalą przeciwko stali, lord Rahl zaś ma być magią przeciwko magii. – Podajcie mi lampę!

Stojący po obu stronach drzwi żołnierze jednocześnie porwali lampy z najbliższych podstawek i podali jej. Kahlan chwyciła jedną z nich i obróciła się ku komnacie, zatrzaskując drzwi kopnięciem. Nie chciała, żeby weszła jej w drogę zgraja krzepkich, uzbrojonych gwardzistów.

W migotliwym blasku lampy dziewczyna zobaczyła Carę kucającą obok skulonego na purpurowym dywanie młodziana. Biedak osłaniał ramionami brzuch i wymiotował krwią. Mord-Sith oparła przedramiona na kolanach i zachrzęścił jej czerwony skórzany uniform. Obracała w palcach Agiel, czekała. W końcu mdłości ustały, a Cara złapała młodziana za włosy. Nachyliła się ku niemu, długi jasny warkocz zsunął się jej z szerokich ramion.

– To był duży błąd. Bardzo duży błąd – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem. – Nigdy nie powinieneś używać swojej magii przeciwko Mord-Sith. Przez chwilę dobrze ci szło, ale potem pozwoliłeś mi się rozgniewać na tyle, że postanowiłeś się posłużyć swoją magią. I kto się okazał błaznem?

– Co... to... ta.... Mord-Sith? – wykrztusił z trudem.

Cara dopóty odchylała mu do tyłu głowę, dopóki nie zaczął krzyczeć z bólu.

– Twoja najgorsza senna zmora. Zadaniem Mord-Sith jest eliminowanie podobnych do ciebie zagrożeń. Teraz ja władam twoim magicznym darem. Twoja magia należy do mnie, a ty, mój pieszczoszku, nie możesz nic na to poradzić, o czym się wkrótce przekonasz. Powinieneś spróbować mnie udusić, śmiertelnie pobić albo uciec, ale nigdy, przenigdy nie wolno ci było wykorzystać przeciwko mnie magii. Kiedy tylko posłużysz się magią przeciw Mord-Sith, magia staje się jej własnością.

Kahlan zdrętwiała. To właśnie Mord-Sith uczyniła Richardowi. W ten sposób go pojmała.

Cara przycisnęła Agiel do żeber więźnia. Biedak trząsł się i krzyczał. Przez bluzę przesączył się strumyk krwi.

– Wiedz, że gdy zadaję pytanie – powiedziała Mord-Sith spokojnym, władczym tonem – to oczekuję odpowiedzi. Zrozumiałeś?

Młodzian milczał. Cara poruszyła Agielem. Usłyszawszy trzask pękającego żebra, Kahlan przymknęła oczy. Więzień drgnął i zakrztusił się powietrzem; nie mógł nawet wrzasnąć.

Kahlan wydawało się, że zamieniła się w lód, mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Richard opowiedział jej, że Denna – Mord-Sith, która go pojmała – lubiła łamać mu żebra. Każdy oddech sprawiał wówczas przeraźliwy ból, a krzyki, które natychmiast prowokowała, były straszliwą torturą. No i ofiara stawała się jeszcze bardziej bezradna.

Cara się podniosła.

– Wstań.

Młodzian podniósł się chwiejnie.

– Zaraz się dowiesz, dlaczego się odziewam w krwistoczerwone skóry. – Kobieta wydała gniewny okrzyk i z rozmachem trzasnęła biedaka w twarz pięścią w pancernej rękawicy. Upadł, jego krew trysnęła na szafę biblioteczną, a Mord-Sith stanęła nad nim okrakiem. – Widzę to, co sobie wyobrażasz – poinformowała go. – Widzę to, co chciałbyś ze mną zrobić. Niegrzeczny chłopaczek. – Ciężko nadepnęła mu na mostek. – To najłagodniejsza z kar, które poznasz za ową myśl. Im szybciej porzucisz wszelkie próby stawiania oporu, tym lepiej. Jasne? – Nachyliła się i szturchnęła go Agielem w brzuch. – Jasne?

Wrzask młodziana sprawił, że Kahlan przeszył lodowaty dreszcz. To, na co patrzyła, przyprawiało ją o mdłości – doświadczyła kiedyś cierpień powodowanych dotknięciem Agiela oraz, co gorsza, wiedziała, że to samo czyniono Richardowi – mimo to jednak nawet nie spróbowała położyć temu kresu. Dała owemu człowiekowi szansę. Zabiłby Richarda, gdyby wszystko poszło po jego myśli. Oznajmił, że i ją zabije, ale to grożące Richardowi niebezpieczeństwo sprawiało, że Kahlan milczała i nie starała się powstrzymać Cary.

– No to do rzeczy – powiedziała tamta z szyderczym uśmieszkiem i dźgnęła Agielem złamane żebro młodziana. – Jak się nazywasz?

– Marlin Pickard! – Mrugał powiekami, usiłując strząsnąć łzy. Twarz miał pokrytą warstewką potu, dyszał, a w kącikach ust zbierała mu się krwista piana.

Mord-Sith wcisnęła Marlinowi Agiel w pachwinę. Bezradnie wierzgał nogami i zawodził.

– Kiedy następnym razem o coś zapytam, nie każ mi czekać na odpowiedź. I mów do mnie „pani Caro”.

– Caro – odezwała się cicho Kahlan, wciąż widząc Richarda na miejscu tamtego – nie ma potrzeby...

Kobieta obejrzała się przez ramię, jej zimne niebieskie oczy łypnęły gniewnie na dziewczynę. Kahlan odwróciła się i drżącymi palcami otarła łzę spływającą po policzku. Uniosła szkło ściennej lampy i zapaliła ją od tej, którą trzymała w ręce. Knot zapłonął, Kahlan odstawiła swoją lampę na boczny stolik i osadziła na powrót szkła. Przerażające było to lodowate spojrzenie Mord-Sith. Ze ściśniętym sercem pomyślała, że błagający o litość Richard całymi tygodniami widział jedynie takie zimne oczy. Znów spojrzała na tamtych dwoje.

– Potrzebne nam są tylko odpowiedzi na nasze pytania, nic więcej.

– I właśnie je wydobywam.

– Rozumiem – przytaknęła Kahlan – ale nie musi przy tym wrzeszczeć. My nie torturujemy ludzi.

– Tortury? Jeszcze nawet nie zaczęłam go torturować. – Cara wyprostowała się i rzuciła okiem na trzęsącego się u jej stóp Marlina. – A gdyby zdołał wcześniej zabić lorda Rahla? Czy wówczas kazałabyś mi go zostawić w spokoju?

– Tak. – Kahlan spojrzała tamtej w oczy. – A potem postąpiłabym z nim jeszcze gorzej. Gorzej, niż potrafisz sobie wyobrazić. Ale nie skrzywdził Richarda.

Kąciki ust Mord-Sith wygięły się w przebiegłym uśmiechu.

– Miał taki zamiar. Prawo duchów mówi, że zamiar stanowi już winę. To, że mu się nie powiodło, wcale nie zmazuje winy.

– Duchy podkreślają też różnicę między zamiarem a uczynkiem. Chciałam się nim zająć na swój sposób. Czyż chciałaś zignorować moje wyraźne polecenie?

Cara odrzuciła na plecy jasny warkocz.

– Moim zamiarem było chronienie ciebie i lorda Rahla. Udało mi się to.

– Mówiłam, żebyś pozwoliła mi się tym zająć.

– Chwila wahania mogła oznaczać kres dla ciebie... lub dla tych, na których ci zależy. – Cara przez chwilę miała udręczoną twarz, lecz szybko znów przybrała bezlitosną minę. – Oduczyłam się wahania.

– To dlatego go prowokowałaś? Chciałaś, żeby cię zaatakował swoją magią?

Kobieta otarła grzbietem dłoni krew z głębokiego rozcięcia na policzku, pozostałości po tym, jak Marlin ją uderzył i pchnął na szafę biblioteczną. Podeszła do Kahlan.

– Tak. – Patrząc dziewczynie w oczy, zlizała krew z dłoni. – Mord-Sith tylko wtedy zdobywa władzę nad czyimś magicznym darem, kiedy ów ktoś zaatakuje ją za pomocą magii.

– Sądziłam, że boicie się magii.

Cara obciągnęła czerwony skórzany rękaw.

– Boimy się, chyba że ktoś atakuje nas, wykorzystując magię. Wówczas zdobywamy władzę nad jego magicznym darem.

– Zawsze twierdziłaś, że nic nie wiesz o magii, a przecież teraz panujesz nad jego darem. Możesz się posługiwać jego magią?

Mord-Sith spojrzała na jęczącego na podłodze człowieka.

– Nie. Nie mogę korzystać z jego daru tak, jak on to czyni, mogę go jednak zwrócić przeciw niemu samemu. Mogę go krzywdzić za pomocą jego własnej magii. – Zmarszczyła czoło. – Czasami trochę to wyczuwamy, ale nie pojmujemy tego tak jak lord Rahl i dlatego nie możemy się posługiwać darem. Chyba że po to, by zadawać im ból.

– W jaki sposób?

Kahlan nie mogła pogodzić owych sprzeczności. Uderzyło ją, jak bardzo niewzruszona mina Cary przypomina „twarz Spowiedniczki”: wyraz, który nauczyła ją przybierać jej matka, wyraz kryjący uczucia wobec tego, co musiało zostać zrobione.

– Nasze umysły sprzęga magia – wyjaśniła Mord-Sith – więc wiem, co myśli, jeśli dotyczy to skrzywdzenia mnie, stawiania oporu czy sprzeciwiania się moim rozkazom. Dzieje się tak, bo pozostaje to w sprzeczności z moimi życzeniami. A ponieważ nasze umysły sprzęga ich magia, wystarczy sama myśl o sprawieniu pochwyconemu bólu i już cierpi. – Spojrzała na Marlina, a ten nagle ponownie zaczął krzyczeć z przeraźliwego bólu. – Rozumiesz?

– Tak. Daj temu spokój. Jeśli odmówi odpowiedzi, będziesz mogła... zrobić, co trzeba, ale nie zgodzę się na nic, co nie jest konieczne do ochrony Richarda. – Kahlan odwróciła wzrok od wijącego się w męce Marlina i spojrzała w zimne, niebieskie oczy Cary. – Znałaś Dennę? – spytała bezwiednie.

– Każdy znał Dennę.

– Czy była tak dobra jak ty w... w dręczeniu ludzi?

– Jak ja? – powtórzyła ze śmiechem Cara. – Nikt nie był w tym tak dobry jak Denna. Właśnie dlatego była ulubienicą Rahla Posępnego. Nie uwierzyłabyś, co potrafiła zrobić człowiekowi. Mogła na przykład... – Zerknęła na Agiel zawieszony na szyi Kahlan, Agiel Denny, i nagle zrozumiała, co się kryło za tym pytaniem. – Ale to było w przeszłości. Łączyła nas więź z Rahlem Posępnym. Robiłyśmy to, co nam rozkazał. Teraz jesteśmy związane z Richardem. Nigdy nie zrobimy mu nic złego. Oddamy życie w obronie lorda Rahla. – Zniżyła głos do szeptu. – Lord Rahl nie tylko zabił Dennę, ale i wybaczył jej to, co mu uczyniła.

Kahlan przytaknęła jej.

– On tak. Aleja nie. Choć rozumiem, że uczyniła to, czego ją nauczono i co jej nakazano, choć jej duch pomógł nam obojgu i pocieszył nas, choć doceniam jej późniejsze poświęcenie się dla nas, to w głębi serca nigdy nie wybaczę jej potworności, jakie zgotowała mężczyźnie, którego kocham.

Mord-Sith długo wpatrywała się w oczy dziewczyny.

– Rozumiem. Ja również bym ci nie wybaczyła, gdybyś kiedykolwiek skrzywdziła lorda Rahla. I nie okazałabym ci litości.

Kahlan odwzajemniła badawcze spojrzenie.

– Ja także. Mówi się, że nie ma straszniejszej śmierci dla Mord-Sith niż zadana dotknięciem Spowiedniczki.

– Tak mi mówiono. – Na usta Cary powoli wypłynął uśmiech.

– Na szczęście jesteśmy po tej samej stronie. Jak powiedziałam, są rzeczy, których i nie chciałabym, i nie mogłabym wybaczyć. Kocham Richarda ponad życie.

– Każda Mord-Sith wie, że największy ból zadają ci, których kochasz.

– Richard nie musi się bać owego bólu.

Strażniczka dokładnie rozważała jej słowa.

– Rahl Posępny nigdy nie musiał się bać takiego cierpienia, ponieważ nigdy nie kochał kobiety. Lord Rahl kocha. Przekonałam się, że tam, gdzie w grę wchodzi miłość, wszystko się czasem zmienia.

A więc o to chodziło.

– Nigdy nie mogłabym skrzywdzić Richarda, Caro, podobnie zresztą jak i ty. Oddałabym za niego życie. Kocham go.

– Ja też, inaczej, ale nie mniej żarliwie – powiedziała Cara. – Lord Rahl dał nam wolność. Inny na jego miejscu kazałby zabić wszystkie Mord-Sith. A on pozwolił nam żyć zgodnie z jego oczekiwaniami. – Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, jej oczy straciły zimny, badawczy wyraz. – Może Richard jako jedyny z nas rozumie prawa dobrych duchów, to że nie możemy prawdziwie kochać, dopóki nie wybaczymy innym najgorszych występków; jakie wobec nas popełnili.

Usłyszawszy te słowa, Kahlan się zarumieniła. Nigdy nie sądziła, że Mord-Sith tak dogłębnie pojmuje istotę współczucia.

– Czy Denna była twoją przyjaciółką?

Cara potaknęła.

– I z głębi serca wybaczyłaś Richardowi, że ją zabił?

– Tak, ale to coś innego. Rozumiem, co myślisz o Dennie. Nie potępiam cię za to. Na twoim miejscu miałabym takie same odczucia – powiedziała.

Kahlan zapatrzyła się przed siebie.

– Kiedy powiedziałam Dennie, duchowi Denny, że nie mogę jej wybaczyć, odparła, że rozumie i że już uzyskała jedyne przebaczenie, na którym jej zależało. Powiedziała mi, że kochała Richarda i że kocha go nawet po śmierci.

Tak jak Richard dostrzegł w Kahlan kobietę ukrytą za magią, tak i w Dennie zobaczył istotę przysłoniętą przerażającą osobowością Mord-Sith. Kahlan rozumiała, co czuła Denna, gdy ktoś potrafił dostrzec jej prawdziwe ja.

– Może w życiu naprawdę liczy się tylko przebaczenie uzyskane od tego, kogo kochasz. Jedynie ono potrafi uleczyć twoje serce i twoją duszę. – Kahlan wpatrywała się w swoje palce sunące po liściu wyrzeźbionym na obrzeżu blatu stolika. – Nigdy nie wybaczę żadnej istocie, która go skrzywdzi.

– A mnie wybaczyłaś?

– Co? – Dziewczyna spojrzała na Carę.

Tamta zacisnęła dłoń na Agielu. Kahlan wiedziała, że i Mord-Sith odczuwa ból, dotykając Agiela – to paradoks bycia dawczynią bólu.

– Że jestem Mord-Sith.

– Dlaczego powinnam ci to wybaczyć?

Cara odwróciła wzrok.

– Bo gdyby Rahl Posępny rozkazał mnie, a nie Dennie pojmać Richarda, byłabym równie bezlitosna jak ona. Tak samo postąpiłaby Berdine, Raina i każda z nas.

– Już ci mówiłam, że duchy rozróżniają między tym, co się mogło stać, a tym, co się rzeczywiście stało. Ja postępuję jak one. Nie można cię obarczać odpowiedzialnością za to, co uczynili ci inni, jak i mnie nie można winić za to, że się urodziłam Spowiedniczką, a Richarda za to, że jego ojcem był ten zbrodniarz Rahl Posępny.

Cara w dalszym ciągu nie patrzyła na Kahlan.

– Ale czy kiedykolwiek szczerze nam zaufasz?

– Już dowiodłaś swojej wiarygodności zarówno w oczach Richarda, jak i w moich. Nie jesteś Denną, nie ponosisz odpowiedzialności za jej wybory. – Dziewczyna otarła kciukiem krew sączącą się z policzka kobiety. – Gdybym ci nie ufała, Caro, gdybym nie ufała żadnej z was, to czy pozwoliłabym Berdine i Rainie, dwóm spośród was, być teraz sam na sam z Richardem?

Cara znów spojrzała na Agiel Denny.

– Widziałam, w czasie bitwy z Bractwem Czystej Krwi, jak walczysz, żeby ochronić lorda Rahla i mieszkańców miasta. Być Mord-Sith, to rozumieć, że niekiedy trzeba się okazać bezlitosnym. Rozumiesz to, choć nie jesteś Mord-Sith. Jesteś znakomitą strażniczką lorda Rahla. Jesteś jedyną znaną mi kobietą godną tego, żeby nosić Agiel. Moje słowa mogą ci się wydać naganne, lecz uważam, że dla ciebie noszenie Agiela to zaszczyt, bo wiąże się z najgodniejszym celem: chronieniem naszego władcy.

Kahlan szczerze się do niej uśmiechnęła. Rozumiała teraz Carę trochę lepiej niż przedtem. Zastanawiała się, jaka była, nim ją złapano i wytresowano na Mord-Sith. Richard mówił jej, że ta tresura to okropność dalece przewyższająca wszystko, co jemu uczyniono.

– Ja też tak uważam, ponieważ dostałam go od Richarda. Jestem jego obrońcą tak jak i ty. W tym sensie jesteśmy siostrami w Agielu.

Cara uśmiechnęła się aprobująco.

– Czy to oznacza, że dla odmiany będziecie wypełniać nasze polecenia? – spytała Kahlan.

– Zawsze wypełniamy wasze polecenia.

Dziewczyna potrząsnęła głową, uśmiechając się z przymusem. Cara skinęła głową ku leżącemu na podłodze mężczyźnie.

– Odpowie na twoje pytania, jak to już obiecałam, Matko Spowiedniczko. Wykorzystam moje umiejętności tylko w takim stopniu, w jakim się to okaże konieczne.

Dziewczyna ścisnęła ramię Mord-Sith, okazując w ten sposób żal i litość, że inni tak przekształcili życie tamtej, narzucili jej odgrywanie tak niewdzięcznej roli.

– Dziękuję, Caro.

Kahlan przeniosła uwagę na Marlina, na sprawę czekającą na wyjaśnienie.

– Spróbujmy ponownie. Co chciałeś uczynić?

Marlin obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. Cara trąciła go butem.

– Powiesz prawdę albo zacznę znajdować mojemu Agielowi jakieś miłe, czułe miejsca. Zrozumiano?

– Tak.

Mord-Sith przykucnęła i kołysała biczem przed twarzą leżącego.

– Tak, pani Caro.

Nagła groźba w jej głosie jakby unieważniła to, co przed chwilą mówiła. Przeraziła nawet Kahlan.

Marlin wytrzeszczył oczy i przełknął ślinę.

– Tak, pani Caro – powtórzył.

– Już lepiej. A teraz odpowiedz na pytanie Matki Spowiedniczki.

– Chciałem uczynić to, o czym już ci mówiłem: zabić Richarda Rahla i ciebie.

– Jak dawno Jagang wydał ci te rozkazy?

– Prawie dwa tygodnie temu.

A więc to tak. Może Jagang zginął w Pałacu Proroków, kiedy Richard zniszczył budowlę. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Może wydał ten rozkaz, nim zginął.

– Co jeszcze? – spytała Kahlan.

– Nic. Miałem wykorzystać mój dar, żeby się tu dostać i zabić was oboje. To wszystko.

– Nie okłamuj nas! – Cara kopnęła go w złamane żebro. Kahlan łagodnie odsunęła na bok Mord-Sith i przyklęknęła przy krztuszącym się, z trudem łapiącym powietrze młodzianie.

– Marlinie, nie myl mojej niechęci do tortur z brakiem zdecydowania. Jeśli nie zaczniesz mówić tego, co chcę usłyszeć, to wybiorę się na długi spacer, a potem na kolację i zostawię cię tu samego z Carą – wyszeptała. – Zostawię cię tu z nią sam na sam, choć jest pomylona. A potem, kiedy wrócę i okaże się, że nadal chcesz mnie przetrzymać, skorzystam z mojej mocy. Nawet sobie nie wyobrażasz, o ile to będzie gorsze. Cara nawet nie zbliżyła się do tego, co ja mogę uczynić, a przecież potrafi wykorzystywać twoją magię i twój umysł. Ja mogę to zniszczyć. Czy tego właśnie chcesz?

Potrząsnął głową, przyciskając ręce do bolących żeber.

– Nie czyń tego, proszę – błagał, a oczy znów miał pełne łez. – Odpowiem na twoje pytania... ale naprawdę nic nie wiem. Imperator Jagang przychodzi do mnie w snach i mówi mi, co mam robić. Znam cenę nieposłuszeństwa. Robię, co mi nakaże. – Zamilkł i chlipnął. – Kazał mi... przyjść tutaj i zabić was. Powiedział, żebym sobie znalazł żołnierski mundur, oręż i przyszedł was zabić. Czarodziejom i czarodziejkom też każę wypełniać swoje polecenia.

Kahlan zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Marlina. Ponownie wyglądał bardzo młodo. Czegoś tu brakowało, ale nie mogła się zorientować czego. Na pierwszy rzut oka miało to sens – Jagang nasyłał mordercę – lecz w gruncie rzeczy coś się nie zgadzało. Dziewczyna podeszła do stolika z lampą, wsparła się o niego biodrem. Masowała pulsujące skronie, stojąc plecami do Marlina.

– Nic ci nie jest? – zaniepokoiła się Cara, podchodząc ku niej.

– Po prostu rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa i tyle – odparła Kahlan.

– Może całus lorda Rahla uleczyłby ten ból głowy.

Kahlan zaśmiała się cicho, rozbawiona niepokojem Mord-Sith.

– To by na pewno pomogło. – Machnęła rękami, jakby odpędzała komara, chcąc w ten sposób przegnać wątpliwości. – To nie ma sensu.

– Nie widzisz sensu w tym, że Nawiedzający Sny usiłuje zabić swojego wroga?

– Zastanów się nad tym. – Obejrzała się przez ramię na obejmującego swoje żebra i kołyszącego się na podłodze Marlina, którego oczy, choć pełne przerażenia i patrzące w bok, wciąż przyprawiały ją o dreszcze, po czym odwróciła się ku Carze i zniżyła głos: – Jagang z pewnością wie, że jeden człowiek, choćby i czarodziej, nie zdoła wykonać takiego rozkazu. Richard rozpoznałby człowieka z magicznym darem, a poza tym jest tu mnóstwo ludzi gotowych natychmiast zabić intruza.

– Lecz i tak dzięki swemu darowi mógłby mieć szansę wykonania rozkazu. Jaganga nie obeszłaby jego śmierć. Ma wielu innych potulnych służalców.

Kahlan rozmyślała nad tym i rozmyślała, starając się dociec przyczyny dręczących ją wątpliwości.

– Nawet gdyby zdołał zabić kilku dzięki swojej magii, i tak pozostałoby ich zbyt wielu. Cała armia mriswithów nie zdołała zabić Richarda. Potrafi wyczuć zagrożenie w kimś, kto ma magiczny dar. Nie umie rozkazywać swojemu darowi, tak jak ty nie wiesz, jak kontrolować Marlina, chyba że chodzi o zadawanie mu bólu, ale przynajmniej miałby się na baczności. To po prostu nie ma sensu. Jagang nie jest głupi, za tym musi się kryć jeszcze coś. Coś, czego nie dostrzegamy.

Cara splotła dłonie za plecami i głęboko zaczerpnęła powietrza. Odwróciła się.

– Marlinie. – Uniósł głowę, oczy miał czujne. – Jakie zamiary miał Jagang?

– Chciał, żebym zabił Richarda Rahla i Matkę Spowiedniczkę.

– I co jeszcze? – spytała Kahlan. – Czy chodziło o coś jeszcze?

– Nie wiem. – Znów miał łzy w oczach. – Przysięgam. Powiedziałem wam, co mi rozkazał. Miałem zdobyć żołnierski mundur i broń, żebym wyglądał jak wasi ludzie i mógł się do was zbliżyć. Miałem zabić was oboje.

– Zadajemy niewłaściwe pytania. – Kahlan otarła twarz dłonią.

– Nie mam pojęcia, co by się jeszcze mogło za tym kryć. Przyznał się do najgorszego. Wyjawił nam swój cel. O cóż może jeszcze chodzić?

– Nie wiem, ale wciąż coś mnie niepokoi. – Kahlan westchnęła z rezygnacją. – Może Richard się domyśli. W końcu jest Poszukiwaczem Prawdy. Wydedukuje, o co chodzi. Będzie wiedział, o co zapytać, żeby... – Dziewczyna uniosła nagle głowę, otworzyła szeroko oczy i zrobiła długi krok ku człowiekowi na podłodze. – Czy Jagang kazał ci się również ujawnić, gdy już tu będziesz, Marlinie?

– Tak. Miałem podać powód swego przybycia, jak tylko znajdę się w pałacu.

Kahlan zesztywniała. Złapała ramię Mord-Sith i przyciągnęła ją ku sobie, nie spuszczając Marlina z oka.

– Może nie powinnyśmy o tym mówić Richardowi. To zbyt niebezpieczne.

– Mam władzę nad mocą Marlina. Jest bezradny.

Kahlan patrzyła to tu, to tam, prawie nie słysząc, co mówi Cara.

– Musimy go przenieść w bezpieczne miejsce. Ta komnata nie jest odpowiednia. – Przygryzła paznokieć.

– To pomieszczenie jest równie odpowiednie jak każde inne. – Mord-Sith zmarszczyła brwi. – Nie wydostanie się. Jest nieszkodliwy.

Kahlan przestała gryźć paznokieć i wpatrywała się w kołyszącego się na podłodze człowieka.

– Nie. Musimy znaleźć odpowiedniejsze miejsce. Sadzę, że popełniliśmy wielki błąd. Sądzę, że wpadliśmy w poważne tarapaty.

Rozdział 3

Pozwól mi go zabić – poprosiła Cara. – Po prostu dotknę Agielem odpowiednie miejsce i serce Marlina się zatrzyma. Nie będzie cierpiał.

Kahlan po raz pierwszy poważnie zastanowiła się nad tak często powtarzaną prośbą Mord-Sith. Przedtem sama zabijała ludzi i nakazywała wykonywać egzekucje, lecz oparła się pokusie. Musiała to dobrze przemyśleć. Z tego, co wiedziała, Jagangowi mogło chodzić właśnie o to, choć nie pojmowała, co by na tym zyskał. Jednak ów rozkaz musiał stanowić część jakiegoś planu. Imperator nie był głupi, na pewno wiedział, że Marlin w końcu zostanie pojmany.

– Nie – powiedziała. – Zbyt mało jeszcze wiemy. A to mogłaby być najgorsza ze wszystkich możliwości. Nie wolno nam uczynić niczego, dopóki się nad tym poważnie nie zastanowimy. Już wpadliśmy w bagno, bo pożałowaliśmy czasu, żeby zastanowić się nad tym, w co się wdajemy.

Cara westchnęła, usłyszawszy ponownie odmowę.

– Cóż więc zamierzasz zrobić?

– Sama jeszcze nie wiem. Jagang musiał wiedzieć, że w końcu złapiemy Marlina, a przecież wydał mu ów rozkaz. Dlaczego? Musimy tego dociec. A do tego czasu powinniśmy go umieścić w takim miejscu, z którego nie mógłby uciec i kogoś skrzywdzić.

– On nie może uciec, Matko Spowiedniczko – powiedziała Cara z przesadną cierpliwością. – Panuję nad jego mocą. Wiedz, że potrafię kontrolować osobę, nad której magicznym darem panuję. Mam w tym olbrzymie doświadczenie. Nie może zrobić nic, co by się sprzeciwiało mojej woli. Pozwól, że ci to zademonstruję.

Mord-Sith gwałtownie otworzyła drzwi. Zaskoczeni żołnierze dobyli broni i w milczeniu rozejrzeli się fachowo po komnacie. Kahlan dopiero teraz, przy wpadającym z korytarza świetle, w całej okazałości ujrzała panujący w bibliotece bałagan. Struga krwi plamiła narożnik szafy bibliotecznej. Szkarłatny dywan nasiąkł krwią, gąbczasta czerwona plama sięgała daleko za złoty szlak. Marlin miał zakrwawioną twarz. Bok beżowej bluzy też znaczyła ciemna plama.

– Daj mi swój miecz – nakazała Cara, a jasnowłosy żołnierz bez wahania podał jej oręż. – Słuchajcie moich słów. Zademonstruję Matce Spowiedniczce władzę Mord-Sith. Jeżeli któryś z was sprzeciwi się moim rozkazom, odpowie mi za to – wskazała na Marlina – tak jak on.

Przyjrzeli się ponownie biedakowi leżącemu na podłodze, część żołnierzy skinęła potakująco głowami, reszta głośno potwierdziła swoje posłuszeństwo.

Cara wskazała mieczem Marlina.

– Jeśli uda mu się dotrzeć do drzwi, macie go przepuścić. Odzyska wolność. – Rozległy się pełne sprzeciwu pomruki. – Nie spierajcie się ze mną!

D’harańscy żołnierze zamilkli. Mord-Sith i tak była wystarczająco niebezpieczna, kiedy zaś władała czyjąś magią, nie należało jej już w ogóle wchodzić w drogę. Zajmowała się magią, a oni nie mieli najmniejszej ochoty pchać palców do kotła mrocznych czarów, w którym mieszała rozeźlona Mord-Sith.

Cara podeszła do Marlina i podała mu miecz.

– Weź go.

Marlin się zawahał, ale gdy ostrzegawczo zmarszczyła brwi, złapał rękojeść.

Mord-Sith spojrzała na Kahlan.

– Zawsze pozwalamy naszym więźniom zatrzymać broń. To stałe przypomnienie, że są bezradni, że nawet oręż nic przeciwko nam nie poradzi.

– Wiem. Richard mi powiedział – odparła cicho dziewczyna.

Cara gestem nakazała Marlinowi, żeby wstał. Ponieważ uczynił to zbyt – wedle niej – wolno, uderzyła go w złamane żebro.

– Na co czekasz? Wstawaj! Stań, o tam.

Kiedy zszedł z dywanu, odrzuciła kobierzec na bok. Wskazała miejsce na posadzce i pstryknęła palcami. Więzień rączo ruszył ku wskazanemu miejscu, jęcząc z bólu przy każdym kroku. Kobieta złapała go za kark i nachyliła.

– Spluń.

Marlin odkaszlnął krew i splunął na podłogę. Mord-Sith wyprostowała go, chwyciła za kołnierz i przyciągnęła do siebie. Zgrzytnęła zębami.

– A teraz posłuchaj. Wiesz, jaki ból potrafię ci zadać, kiedy mi się narazisz. Chcesz się ponownie o tym przekonać?

Marlin energicznie potrząsnął głową.

– Nie, pani Caro.

– Grzeczny chłopak. Kiedy ci mówię, żebyś coś zrobił, to znaczy, że właśnie tego chcę. Jeśli postąpisz inaczej, jeśli nie wykonasz moich rozkazów, twoja własna magia wykręci ci flaki jak mokrą ścierkę. Ból będzie się nasilał dopóty, dopóki będziesz się sprzeciwiał moim życzeniom. Nie pozwolę, żeby magia cię zabiła, lecz pożałujesz, że się tak nie stanie. Będziesz błagał o śmierć, by uciec przed bólem. A ja nie słucham skamlania moich pieszczoszków o śmierć.

Twarz Marlina poszarzała.

– Stań tam, gdzie naplułeś.

Biedak postawił obie stopy na krwawej plamie, a Cara złapała go za brodę i wymierzyła Agiel w jego twarz.

– Chcę, żebyś stał dokładnie tutaj, na krwi, którą wyplułeś, dopóki nie rozkażę inaczej. Nigdy więcej nie spróbujesz skrzywdzić ani mnie, ani nikogo innego. Takie jest moje życzenie. Zrozumiałeś? W pełni pojąłeś moje życzenia?

Skinął potakująco głową na tyle, na ile pozwoliła mu jej dłoń mocno trzymająca go za brodę.

– Tak, pani Caro. Nigdy cię nie skrzywdzę, przysięgam. Chcesz, żebym stał tu, gdzie naplułem, dopóki nie rozkażesz mi inaczej. – Znów miał oczy pełne łez. – Nie poruszę się, przysięgam. Błagam, nie czyń mi nic złego.

Odepchnęła jego twarz.

– Napawasz mnie wstrętem. Mężczyźni, którzy łąmią się tak łatwo jak ty, budzą we mnie odrazę. Niektóre dziewczyny trzymały się dłużej pod moim Agielem – mruknęła i wskazała za siebie. – Ci żołnierze nic ci nie zrobią. Nawet nie spróbują cię powstrzymać. Jeżeli wbrew moim życzeniom dotrzesz do drzwi, będziesz wolny i ból zniknie. – Łypnęła gniewnie na gwardzistów. – Słyszeliście, nieprawdaż? Będzie wolny, jeśli zdoła dotrzeć do drzwi. – Żołnierze przytaknęli. – Jeżeli mnie zabije, też będzie wolny.

Tym razem nie potwierdzili, dopóki Cara nie wykrzyczała ponownie owego rozkazu. Gniewnym wzrokiem spojrzała na Kahlan.

– To dotyczy także ciebie. Jeśli mnie zabije lub dotrze do drzwi, będzie wolny.

Kahlan nie mogła się zgodzić na coś takiego, choćby wydawało się nie wiadomo jak nieprawdopodobne. Marlin chciał zabić Richarda.

– Dlaczego to robisz?

– Bo musisz zrozumieć. Musisz ufać memu słowu.

Dziewczyna odetchnęła z trudem.

– W takim razie rób swoje – powiedziała, nie godząc się na warunki.

Cara odwróciła się tyłem do Marlina i skrzyżowała ramiona.

– Wiesz, czego chcę, mój pieszczoszku. Jeśli pragniesz uciec, to masz teraz do tego okazję. Dojdziesz do drzwi i będziesz wolny. Jeśli chcesz mnie zabić za to, co ci uczyniłam, to masz i do tego sposobność – powiedziała i dodała: – A wiesz, chyba jeszcze nie mam dość widoku twojej krwi. Kiedy już skończymy z całą tą bzdurą, zabiorę cię w jakieś ustronne miejsce, gdzie nie będzie Matki Spowiedniczki, która mogłaby się za tobą wstawiać, i przez całe popołudnie, przez calutką noc będę cię karać moim Agielem, bo mam na to ochotę. Sprawię, iż pożałujesz, że się urodziłeś. – Wzruszyła ramionami. – Oczywiście, o ile wcześniej nie uciekniesz lub mnie nie zabijesz.

Żołnierze milczeli. Cara czekała z założonymi ramionami, w komnacie panowała dręcząca cisza. Marlin ostrożnie rozejrzał się wokół, popatrzył na żołnierzy, na Kahlan i na plecy Cary. Poruszył palcami na rękojeści miecza, mocniej zacisnął ją w garści. Przymrużył oczy i zastanawiał się.

Wreszcie – wpatrzony w plecy Mord-Sith – zrobił jeden mały krok.

Kahlan wydawało się, że jakaś niewidoczna pałka uderzyła go w brzuch. Wydał nieokreślony, dziwny dźwięk i zgiął się wpół. Jęknął przeciągle. Stęknął z wysiłku i skoczył ku drzwiom.

Upadł z wrzaskiem na podłogę. Wił się, trzymając oburącz za brzuch. Rozciągnął się płasko i wyginając z bólu palce, próbował doczołgać do drzwi. Miał jeszcze sporo drogi do przebycia. Każdy zdobyty cal był okupiony coraz straszliwszym bólem. Kahlan drżała, słuchając wrzasków i charczenia Marlina.

Ostatnim desperackim wysiłkiem ponownie chwycił miecz, wstał z trudem, częściowo się wyprostował i uniósł oręż nad głowę. Kahlan zdrętwiała. Nawet gdyby ramiona odmówiły Martinowi posłuszeństwa, mógł upaść i ciąć Carę. Mord-Sith za bardzo ryzykowała. Gdy mężczyzna zawył i spróbował spuścić miecz na Carę, Kahlan nie wytrzymała i postąpiła krok w jego stronę. Tamta, patrząc na dziewczynę, ostrzegawczo uniosła palec i Matka Spowiedniczka zamarła.

Oręż uderzył o podłogę, a Marlin zgiął się z wrzaskiem, trzymając się za brzuch. Padł, wijąc się jak ryba wyjęta z wody, i z każdą chwilą coraz bardziej cierpiał.

– Co ci powiedziałam, Martinie? Czego sobie życzę? – spytała spokojnie Cara

Uchwycił się znaczenia jej słów jak tonący chwyta się rzuconej mu liny. Przerażonym wzrokiem omiótł podłogę. W końcu to dostrzegł. Poczołgał się do miejsca, na które napluł. Pełzł tak szybko, jak mu na to pozwalał szarpiący ból. W końcu zdołał się chwiejnie podnieść.

Stał, przyciskając pięści do boku, dalej się trząsł i krzyczał.

– Obie stopy, Marlinie – pouczyła go niedbale.

Opuścił wzrok i dostrzegł, że tylko jedna stopa znajdowała się na plamie. Szarpnięciem postawił na niej drugą.

Przygarbił się i wreszcie zamilkł. Kahlan też jakby się skurczyła wraz z nim. Marlin zamknął oczy, ciężko dyszał, ociekał potem i trząsł się po przebytej dopiero co męce.

– Rozumiesz?

Cara spojrzała znacząco na Matkę Spowiedniczkę, a ta się nachmurzyła. Mord-Sith podniosła miecz i zaniosła ku drzwiom. Wszyscy żołnierze cofnęli się o krok. Skierowała ku nim rękojeść. Właściciel opornie go odebrał.

– Jakieś pytania, panowie? – spytała lodowatym tonem. – To doskonale. I przestańcie się dobijać, gdy jestem zajęta – powiedziała, po czym zatrzasnęła im przed nosem ciężkie drzwi.

Przy każdym bolesnym oddechu Marlin to wydymał, to przygryzał dolną wargę. Cara zbliżyła twarz do twarzy więźnia.

– Nie przypominam sobie, żebym ci pozwoliła zamknąć oczy. Czy słyszałeś, jak mówię, że wolno ci je zamknąć?

– Nie, pani Caro – odparł i szeroko otworzył oczy.

– To dlaczego je zamykasz?

– Przepraszam, pani Caro. – Głos mężczyzny zdradzał paniczny strach. – Wybacz mi, proszę. Już tego nie zrobię.

– Caro.

Mord-Sith się odwróciła, jakby zdołała zapomnieć, że Kahlan też jest w komnacie.

– Tak?

Kahlan przywołała ją skinieniem głowy.

– Musimy porozmawiać.

– Rozumiesz? – spytała Cara, kiedy przyłączyła się do stojącej przy stoliku z lampą dziewczyny. – Rozumiesz, co mam na myśli? Nikogo nie skrzywdzi. Nie ucieknie. Jeszcze nikt nie uciekł Mord-Sith.

– Richard uciekł. – Kahlan zrobiła znaczącą minę, Cara zaś zesztywniała i ze świstem wypuściła powietrze.

– Lord Rahl jest inny. Ten tu nie jest lordem Rahlem. Tysiące razy Mord-Sith udowodniły swoją niezawodność. Tylko jeden lord Rahl zabił swoją panią, żeby odzyskać magiczny dar i uciec.