Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Prequel bestsellerowego cyklu "Miecz Prawdy". Tak zaczęła się ta historia:
W czasach przed Spowiedniczkami, gdy świat był mrocznym i niebezpiecznym miejscem, a wszechobecne zagrożenia i strach rządziły ludzkim życiem, pojawiła się pewna wyjątkowa kobieta - Magda Searus. Jej mąż, Pierwszy Czarodziej Baraccus, z nieznanych powodów popełnił samobójstwo. Magdzie zawalił się cały świat.
Wkrótce okazało się jednak, że to dopiero początek czarnej serii wydarzeń, które mogą doprowadzić do całkowitej zagłady. Magda położyła na szali własne życie, chcąc dotrzeć do prawdy i ocalić Nowy Świat. Przeszła długą i trudną drogę, żeby stać się osobą, która swą mocą skłania ludzi do mówienia prawdy - żeby zostać Spowiedniczką.
[Opis wydawcy]
Cykl: Miecz Prawdy, t. 0.1
Książka dostępna w zasobach:
Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (3)
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (4)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 583
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pierwsza Spowiedniczka
Tego autora polecamy również
cykl „Miecz Prawdy”:
Pierwsza Spowiedniczka
Pierwsze prawo magii
Kamień Łez
Bractwo Czystej Krwi
Świątynia Wichrów
Dusza ognia
Nadzieja pokonanych
Filary Świata
Bezbronne imperium
Pożoga
Fantom
Spowiedniczka
Wróżebna machina
oraz
Dług wdzięczności
Terry Goodkind
Pierwsza Spowiedniczka
Legenda o Magdzie Searus
Przełożyła
Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Tytuł oryginału
The First Confessor
Copyright © 2012 by Terry Goodkind
All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,
Poznań 2012
Redaktor
Agnieszka Horzowska
Projekt i opracowanie graficzne i projekt okładki
Jacek Pietrzyński
Fotografia na okładce
© iStockPhoto
Wydanie I (dodruk)
Poznań 2013
ISBN 978-83-7510-954-2
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
DTP: Akapit, Poznań, tel. 61-879-38-88
Jednemu z moich najlepszych przyjaciół, Robowi Andersonowi, którego bezcenne wsparcie i zachęty umożliwiły powstanie tej książki. Jest nie tylko jednym z najbystrzejszych ze znanych mi ludzi, ale i osobą niesłychanie prawą, o nieposzlakowanej uczciwości i zarazem pałającą ogromnym entuzjazmem. Jego rozliczne talenty dały mojemu tekstowi niesamowitą obrazowość, dzięki czemu powstał wspaniały świat tak dla wielbicieli moich książek, jak i dla tych, którzy sięgają po nie przygodnie. Ogromnie ceni moje teksty oraz ich czytelników, toteż nieustannie trudzi się „w tle”, a jego wspaniałe pomysły sprawiają, że ja i moje książki stajemy się ludziom bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Wszyscy jesteśmy jego dłużnikami.
Ta książka jest dla ciebie, Rob.
Rozdział 1
Słyszałam, że są wśród nas tacy, co potrafią więcej, niż tylko rozmawiać ze zmarłymi – wyznała starsza pani.
Magda Searus otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała chmurnie na stojącą tuż za nią kobietę. Przejętą, marszczącą szerokie, płaskie czoło.
– O czym ty mówisz, Tilly?
Wyblakłe, niebieskie oczy tamtej przepatrzyły ciemne kąty pokoju.
– Mówi się, że wśród obdarzonych szczególnymi mocami, którzy na najniższych poziomach Wieży wykonują swoją mroczną robotę, są tacy, co mogą rozmawiać z duszami za zasłoną życia, z duszami w świecie umarłych.
Magda przycisnęła drżące palce do czoła, tak samo zmarszczonego jak u jej rozmówczyni.
– Nie powinnaś wierzyć plotkom, Tilly.
Kobieta znowu powiodła wzrokiem po ciemnawym pokoju oświetlonym jedynie wąskimi smugami światła, przedostającymi się przez szpary w wypaczonych okiennicach. Widać w nich było niemal nieruchome drobinki kurzu wiszące nad ciężkim drewnianym stołem przysuniętym do kamiennej ściany.
Stół pokrywały stare, wyblakłe ciemne plamy, nacięcia i zadrapania, powstałe w ciągu setek lat, kiedy to pełnił rozmaite funkcje. Brzegi grubego blatu były zaokrąglone i wygładzone dotykiem niezliczonych dłoni, które z biegiem czasu nadały drewnu lśniącą, kasztanowatą barwę.
Magda, siedząc przy stole naprzeciwko zasłoniętych okiennicami okien, wpatrywała się w pamiątki leżące w małej, srebrnej szkatułce i rozmyślała o tym, co utraciła.
Straciła wszystko.
– To nie jakieś tam plotki – powiedziała cicho, współczująco Tilly. – Na najniższych poziomach Wieży pracuje przyjaciółka, której ufam. Sporo wie i sporo widzi. Mówi, że niektórzy z tych, co to się zajmują światem zmarłych, nie tylko rozmawiają z tymi, którzy odeszli, ale i robią coś więcej.
– Więcej? – Magda nie mogła się oderwać od pamiątek w szkatułce. – O czym ty mówisz?
– Moja przyjaciółka powiada, że mają nawet sposoby, żeby przywołać ludzi ze świata zmarłych. Tak sobie myślę, że mogłabyś go odzyskać.
Magda oparła łokcie na stole i ucisnęła palcami skronie, starając się powstrzymać łzy. Patrzyła na zasuszony kwiat, który kiedyś jej dał, rzadko spotykany biały kwiat, zdobyty po całym dniu wspinaczki. Nazywał ją swoim młodym, dzikim kwiatem i twierdził, że pasują do niej wyłącznie rzadkie i piękne rzeczy.
Więc dlaczego ją w ten sposób porzucił?
– Odzyskać? Przywołać? Ze świata zmarłych? – Magda pokręciła głową i westchnęła. – Drogie duchy, co cię napadło, Tilly?
Kobieta postawiła drewniane wiadro, ścierka wpadła w mydliny. Nachyliła się jeszcze bardziej, jakby chciała się upewnić, że nikt inny tego nie usłyszy, chociaż poza nimi dwiema nikogo nie było w tym zagraconym, rzadko używanym składziku.
– Byłaś dla mnie dobra, pani – powiedziała Tilly, delikatnie dotykając pomarszczoną od wody dłonią ramienia Magdy. – Lepsza niż większość z nich, i to nawet wtedy, kiedy nie musiałaś. Ludzie w ogóle nie zwracają na mnie uwagi, kiedy robię swoje. I chociaż przepracowałam tu większość życia, to wielu nawet nie wie, jak się nazywam. Ty jedna o mnie pytałaś, uśmiechałaś się do mnie, czasem dawałaś mi coś do jedzenia, kiedy mizernie wyglądałam. Ty jedna z nich wszystkich.
Magda poklepała ciepłą dłoń pocieszająco dotykającą jej ramienia.
– Poczciwa z ciebie kobieta, Tilly. Większość ludzi nie dostrzega prawdy, którą mają przed oczami. Po prostu byłam wobec ciebie uprzejma.
Tilly kiwnęła głową.
– Większość równych tobie jest uprzejma wyłącznie dla kobiet szlachetnie urodzonych.
Magda uśmiechnęła się lekko.
– Wszyscy jesteśmy szlachetnie urodzeni, Tilly. Każde życie...
Musiała przerwać, bojąc się, że po kolejnym słowie przestanie nad sobą panować.
– Jest bezcenne – dokończyła za nią Tilly.
Magda zdołała się do niej uśmiechnąć.
– Bezcenne – powiedziała w końcu. – Nie jestem szlachetnie urodzona i pewnie dlatego inaczej na wszystko patrzę. – Odkaszlnęła. – Lecz kiedy życie się kończy, to... się kończy. Tak już jest. Wszyscy się rodzimy, żyjemy, umieramy. Nie ma powrotu zza zasłony.
Zastanowiła się nad swoimi słowami i uświadomiła sobie, że nie są tak do końca prawdziwe.
Po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że może przyniósł śmierć ze sobą, że chociaż udało mu się wrócić z niebezpiecznej podróży do świata zmarłych, to nigdy tak naprawdę im nie uciekł. Może nie mógł.
Tilly przez chwilę nad czymś rozmyślała, bawiąc się troczkami fartucha.
– Nie chcę cię denerwować, pani – odezwała się wreszcie – ale powiem ci coś, czego bym się nie ośmieliła powiedzieć nikomu innemu, bo zawsze byłaś dla mnie miła i okazywałaś mi szacunek. Ale tylko jeśli zechcesz to usłyszeć. Jeśli nie chcesz, wystarczy jedno twoje słowo i nigdy do tego nie wrócę.
Magda westchnęła głęboko.
– Mów.
Tilly przesunęła palcem po dolnej wardze i – zanim zaczęła – znowu się rozejrzała po ciemnym pokoju.
– Moja przyjaciółka twierdzi, że w kryptach grzebalnych, w tunelach pod ziemią blisko miejsc, gdzie złożono niektórych z tych, co odeszli, i gdzie niemal nikt nie ma wstępu, czarodzieje zajmujący się sprawami wojny znaleźli sposób na ożywianie umarłych. Chociaż przyznaję, że nie widziałam tego na własne oczy, to ona przysięga na własną duszę, że to prawda. A jeżeli to prawda, to może... może znajdzie się sposób, żeby sprowadzić mistrza Baraccusa. – Tilly uniosła brew. – Ktoś o twojej pozycji mógłby o to poprosić.
– Tak szybko zapomniałaś, Tilly, kim był mój mąż? Czarodzieje są mistrzami ułudy. Mogą wyczarować najrozmaitsze iluzje i sprawić, że wydają się prawdziwe.
– Nie, pani, nie zapomniałam, kim był twój mąż. Kochało go wielu ludzi, ja także. – Tilly podniosła wiadro i zadumała się nad słowami Magdy. – Musi być, jak mówisz. O wiele lepiej niż ja znasz się na takich złudzeniach. – Z szacunkiem skłoniła głowę. – Trza mi wracać do roboty, pani.
Magda patrzyła, jak staruszka idzie ku drzwiom nierównym, kołyszącym się krokiem – skutki upadku podczas minionej zimy. Złamane biodro najwyraźniej nie zagoiło się jak trzeba.
Tilly odwróciła się do niej.
– Nie chciałam cię zdenerwować, pani, tym gadaniem o przywołaniu ukochanego ze świata zmarłych. Wiem, jak cierpisz. Chciałam tylko pomóc.
Prawdopodobnie nie docierało do niej, że mąż Magdy, obdarzony wielką mocą i talentami, już raz powrócił ze świata umarłych. Kiedy inni zaginęli, starając się odpowiedzieć na rozpaczliwe wołanie o pomoc ze Świątyni Wichrów, znajdującej się poza zasłoną – na ukazujący się co noc czerwony księżyc – jej mąż sam wyruszył w tę niebezpieczną podróż.
Udał się do świata umarłych – i powrócił.
Magda wiedziała, że tym razem już nie wróci.
Nie pozostało jej nic w świecie żywych; pragnęła jedynie dołączyć do męża.
Zdołała jeszcze raz uśmiechnąć się do staruszki.
– Wiem, Tilly. W porządku. Dziękuję, że chciałaś pomóc.
Staruszka zacisnęła wargi, a potem postanowiła jeszcze coś dodać:
– Może mogłabyś, pani, pójść choć do spirytystki. Taka kobieta pewnie by mogła skontaktować się z twoim mężem. Tam na dole jest taka. I chyba ci czarodzieje korzystają z jej talentów.
– A co by mi dało spotkanie z taką kobietą?
– Może mogłabyś choć z nią porozmawiać i poprosić ją o wyjaśnienia, a to by ci pomogło pogodzić się z tym, co zrobił Pierwszy Czarodziej Baraccus. Może potrafiłaby ci przekazać jego słowa spoza zasłony i dać spokój twojemu sercu.
Magda nie sądziła, by jej serce kiedykolwiek zaznało spokoju.
– Możesz potrzebować pomocy, pani – dodała Tilly. – I może Pierwszy Czarodziej Baraccus dalej mógłby cię chronić.
Magda spojrzała na nią, marszcząc brwi.
– Mógłby mnie chronić? O czym ty mówisz?
Tilly nie od razu odpowiedziała.
– Ludzie są okrutni, pani. Zwłaszcza dla tych, co nie są szlachetnie urodzeni. Szanują cię jako piękną żonę Pierwszego Czarodzieja, choć jesteś od niego o tyle młodsza. – Dotknęła swoich krótkich włosów, skinęła ku Magdzie. – Długie włosy są oznaką twojej pozycji. Wykorzystywałaś ją, żeby przemawiać przed radą w imieniu tych z Midlandów, co nie mają głosu. Ty jedna mówiłaś za nich. Powszechnie o tym wiadomo i szanują cię za to, a nie tylko dlatego, że byłaś żoną Pierwszego Czarodzieja. Lecz mistrz Baraccus odszedł i nie ma kto cię chronić ani zapewniać ci pozycji przed radą czy gdzie indziej. Możesz się przekonać, że świat jest nieprzyjaznym miejscem dla wdowy po czarodzieju, która nie ma daru i nie jest szlachetnie urodzona.
Magda już o tym myślała, ale przecież nie będzie musiała stawiać temu czoła.
– Może spirytystka uzyskałaby dla ciebie cenną radę zza grobu. Może twój mąż chociaż by wyjaśnił, co nim kierowało, i złagodził twoje cierpienie.
Magda skinęła głową.
– Dziękuję, Tilly. Pomyślę o tym.
Znowu zapatrzyła się w szkatułkę z pamiątkami. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Baraccus zrobił to, co zrobił, ani nie sądziła, by był w stanie wyjaśnić to zza grobu. Gdyby chciał tłumaczyć swoje motywy, miał po temu mnóstwo okazji. A przynajmniej zostawiłby list, który by znalazła po powrocie.
Wiedziała również, że zza grobu Baraccus w żaden sposób nie może zapewnić jej pozycji. Lecz to nie miało znaczenia.
Tilly otworzyła drzwi w drugim końcu pokoju i na podłogę padł słaby poblask świecy.
– Pani.
Magda obejrzała się przez ramię – Tilly stała w otwartych drzwiach, z dłonią na klamce.
W korytarzu byli jacyś ludzie – twarze skryte w cieniu, splecione dłonie.
– Masz... masz gości.
Magda odwróciła się do stołu i delikatnie zamknęła srebrną szkatułkę pełną cennych pamiątek.
– Wpuść ich, proszę, Tilly.
Wiedziała, że prędzej czy później przyjdą. Zamierzała skończyć z tym wszystkim, zanim się zjawią. Ale najwyraźniej nic z tego.
Gdyby mogła, wpadłaby w jeszcze większą rozpacz. Lecz czy to miało jakieś znaczenie? Czy w ogóle coś jeszcze się liczyło? Wkrótce wszystko się skończy.
– Mam zostać, pani?
Magda dotknęła swoich długich, gęstych, świeżo wyszczotkowanych włosów.
Musiała być silna. Baraccus chciałby, żeby była silna.
– Nie, Tilly – powiedziała stanowczo. – Wszystko w porządku. Wpuść ich, proszę, a potem możesz wrócić do pracy.
Tilly skłoniła się głęboko, a potem nieco się cofnęła, otwierając szerzej drzwi, żeby mogli wejść. Gdy tylko wszystkich siedmiu znalazło się w pokoju, staruszka pospiesznie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Rozdział 2
Magda przesunęła ozdobną srebrną szkatułkę na bok, tak że znalazła się obok kolekcji pięknie wykutych narzędzi, półszlachetnych kamieni i niewielkich woluminów zapisanych notatkami – to wszystko należało do jej męża. Przez chwilę trzymała dłonie tam, gdzie sam kładł ręce, kiedy czasem pracował przy stole do późna, w nocnej ciszy, wykonując rozmaite przedmioty – na przykład ten niezwykły amulet, który zrobił, kiedy zaczęła się wojna.
Kiedy spytała, czemu ma on służyć, odparł, że to nieustające przypomnienie o jego powołaniu, talencie, obowiązku i racji istnienia. Że obrazuje najważniejsze zadanie czarodzieja wojny – zabić napastnika, wybić wrogów do nogi. Czerwony kamień umieszczony pośrodku skomplikowanych linii symbolizował krew wroga.
Powiedział, że amulet obrazuje taniec ze śmiercią.
Od tej pory zawsze go nosił, lecz zostawił w enklawie Pierwszego Czarodzieja – razem z czarno-złotym strojem, uniformem czarodzieja wojny i jego zbroją – zanim wszedł na mury Wieży i runął w głęboką na kilka tysięcy stóp przepaść, w śmierć.
Magda odrzuciła w tył pasmo długich, kasztanowych włosów i odwróciła się ku przemierzającym pokój siedmiu mężczyznom. Rozpoznała znajome twarze sześciu członków rady. Teraz pozbawione wyrazu, kamienne. Podejrzewała, że w ten sposób maskują tę odrobinę wstydu, jaki czuli, przychodząc tutaj w takim celu.
Wiedziała oczywiście, że się zjawią, lecz nie spodziewała się, że tak szybko. Sądziła, że łaskawie podarują jej nieco więcej czasu.
Był z nimi ktoś jeszcze, z twarzą ocienioną kapturem luźnego brązowego habitu. Kiedy się zbliżyli, weszli w słaby poblask przesączający się przez zamknięte okiennice, a siódmy mężczyzna odrzucił kaptur na przygarbione ramiona.
Wlepiał w nią czarne oczy, niczym sęp wpatrujący się nieruchomym wzrokiem w cierpiące zwierzę. Mężczyźni często na nią patrzyli, lecz nigdy w taki sposób.
Miał krótką, szeroką jak u byka szyję. Czubek głowy porastały krótko ostrzyżone, szorstkie, czarne włosy. Tak wysoka linia włosów dodatkowo poszerzała czoło i szczyt czaszki. Dół twarzy ocieniała szczecina zarostu. Bruzdy i zmarszczki w większości zbiegały się ku środkowi, przez co twarz wydawała się wynędzniała i skurczona. Grubo ciosane rysy były twarde i wyraziste, jakby wszystko w nim było równie bezlitosne jak jego reputacja.
Właściwie nie był brzydki, po prostu dziwnie wyglądał. Dzięki tej swojej twarzy wydawał się władczy i zasadniczy.
Bez wątpienia był to Naczelny Prokurator, Lothain, we własnej osobie, człowiek o wielkiej władzy i dorównującej jej renomie. Charakterystyczne rysy twarzy i czarne oczy sprawiały, że nie można go było zapomnieć. Magda nie wiedziała, po co taki człowiek towarzyszy członkom rady wypełniającym smutną misję. Niegodną jego cennego czasu.
Ponura mina Lothaina, przyklejona do pomarszczonej twarzy, najwyraźniej nie zwiastowała ani odrobinki litości, jak to było w przypadku pozostałych. Magda nie sądziła, by potrafił on odczuwać niepokój, a tym bardziej wstyd, a już na pewno nie litość. Twarde rysy świadczyły o tym, że wykonuje on swoją pracę z żelazną, nieugiętą determinacją.
Niecały miesiąc wcześniej wszyscy osłupieli, kiedy Lothain oskarżył o zdradę całą grupę Świątyni, ludzi, którzy pod przewodem Naczelnej Rady zgromadzili w Świątyni Wichrów niebezpieczne magiczne przedmioty i na czas wojny, dla bezpieczeństwa, przenieśli je w zaświaty. Proces był sensacją. Lothain ujawnił, że dalece wykroczyli poza swoją misję i nie tylko zamknęli w Świątyni więcej, niż powinni, ale też niemal uniemożliwili odzyskanie tego.
Niektórzy na swoją obronę oznajmili, że uwierzyli imperatorowi Starego Świata chcącego ocalić ludzkość od tyranii magii.
Wyroki skazujące zaświadczyły, że Lothain jest równie ostry jak topory, które ścięły stu czarodziejów z grupy Świątyni.
Lothain, odważnie próbując naprawić szkodę wyrządzoną przez zdrajców, osobiście udał się poza zasłonę, w zaświaty, do Świątyni Wichrów. Wszyscy się o niego bali. Obawiali się, że stracą osobę o takiej mocy i takich talentach.
Ku ich uldze Lothain wrócił z wyprawy żywy, choć wstrząśnięty. Niestety, szkody wyrządzone przez grupę Świątyni okazały się poważniejsze, niż podejrzewał, i nie udało mu się dostać do środka, więc wrócił, nie naprawiwszy szkód spowodowanych przez zdrajców, których skazał.
Lothain podszedł do Magdy i gestem podkreślił wagę swoich słów.
– Lady Searus, zechciej przyjąć moje kondolencje w związku z przedwczesną i tragiczną śmiercią męża.
– Był wielkim człowiekiem – dodał jeden z członków rady.
I cofnął się, bo Lothain łypnął na niego z ukosa.
– Dziękuję, prokuratorze Lothainie. – Popatrzyła na tego z rady, który się odezwał. – Mój mąż istotnie był wielkim człowiekiem.
Lothain uniósł ciemną brew.
– I czemuż, twoim zdaniem, tak wielki człowiek, kochany przez lud i ponętną młodą żonę, miałby się rzucić z murów Wieży Czarodzieja i roztrzaskać na skałach kilka tysięcy stóp niżej?
Magda zapanowała nad głosem i odpowiedziała zgodnie z prawdą:
– Nie wiem, prokuratorze. Wysłał mnie tamtego dnia w pewnej sprawie. Kiedy wróciłam, nie żył.
– Istotnie – rzekł przeciągle Lothain, dotykając brody i w zamyśleniu patrząc w dal. – Twierdzisz więc, że podejrzewasz, iż nie chciał, żebyś tu była i widziała straszliwe skutki jego upadku?
Magda przełknęła ślinę. Nie potrafiła sobie tego nie wyobrażać tysiące razy. Kiedy wróciła, był już zamknięty w trumnie.
Tamtego ranka, parę godzin po tym, jak się dowiedziała o śmierci męża, rzeźbioną klonową trumnę z jego szczątkami ustawiono na pogrzebowym stosie na ramparcie przy enklawie Pierwszego Czarodzieja. Trumnę zamknięto, więc nie mogła ostatni raz zobaczyć twarzy męża. Nie poprosiła, żeby otwarto trumnę. Wiedziała, dlaczego była zamknięta.
Stos płonął przez większość dnia, a setki milczących ludzi z powagą obserwowały, jak płomienie trawią ciało ich ukochanego przywódcy, a dla wielu z nich ostatnią nadzieję.
Magda, zamiast odpowiedzieć na tak brutalne pytanie, zmieniła temat.
– Czy wolno mi spytać, jaka jest twoja rola, prokuratorze Lothainie?
– Będę zadawać pytania, jeśli nie masz nic przeciwko temu, lady Searus.
Zaskoczyło ją to.
Widząc jej zdumioną minę, uśmiechnął się nieszczerze.
– Nie zamierzam zakłócać twojej żałoby, lecz sama rozumiesz, że skoro wojna zagraża naszemu istnieniu, są pewne niecierpiące zwłoki sprawy, ważne dla nas wszystkich, o które muszę zapytać. Tylko o to mi chodzi.
Magda nie była w nastroju do odpowiadania na pytania. Miała własną, pilną sprawę. Lecz na tyle dobrze znała tego człowieka, żeby wiedzieć, iż nie zostawi jej w spokoju.
Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odpowiedzieć na jego pytania.
Rozdział 3
Magda wygładziła przód sukni, zebrała się w sobie.
– O jakież to niecierpiące zwłoki sprawy musisz mnie zapytać? Wskazał na okiennice.
– Cóż, jest kwestia czerwonego księżyca. – Lothain odszedł kilka kroków, a potem wrócił ku niej. – Kiedy nie udało mi się wejść do Świątyni Wichrów, wyruszyli w tę podróż inni, zapewne mający większe niż ja zdolności do takich szczególnych misji. Żaden z nich nie wrócił.
Stropiło ją to, do czego zmierzał.
– Byli dobrymi, utalentowanymi, wartościowymi ludźmi. To wielka strata.
Lothain podszedł do niej. Czarne oczy prześliznęły się po przedmiotach na stole, niczym wzrok sępa wypatrującego resztek mięsa na kościach. Obrócił palcem książkę, żeby zobaczyć napis na grzbiecie, i dopiero potem się odezwał:
– Tych ludzi wybrał twój mąż.
– Byli ochotnikami.
Uśmiechnął się uprzejmie.
– Tak, istotnie. Chciałem rzec, iż twój mąż wybrał z grupy ochotników osoby mające pójść do Świątyni i na ewentualne spotkanie ze śmiercią.
Magda zmarszczyła brwi.
– Mój mąż był Pierwszym Czarodziejem. Kto twoim zdaniem miałby wybierać ludzi na taką niebezpieczną wyprawę? Rada? Ty?
– Nie, nie, oczywiście, że nie. – Machnął ręką. – Wybór bezsprzecznie należał do Pierwszego Czarodzieja Baraccusa.
– O cóż więc chodzi?
Uśmiechnął się do niej. Usta się uśmiechnęły, ale nie oczy.
– O to, że wybrał ludzi, którzy zawiedli – powiedział w końcu.
Magda spoliczkowała go z całej siły. Sześciu członków rady zachłysnęło się oddechem i cofnęło. Jej dłoń zapewne sięgnęła nie tylko twarzy Lothaina, lecz się tym nie przejęła. Odgłos uderzenia przez chwilę trwał w powietrzu, potem zanikł.
Lothain skwitował policzek uprzejmym pochyleniem głowy.
– Przyjmij, proszę, przeprosiny za to, że moje słowa zabrzmiały jak oskarżenie.
– A co to było, jeśli nie oskarżenie?
– Po prostu staram się dotrzeć do prawdy.
– Prawda? – warknęła. – Prawdą jest to, że kiedy przebywałeś w zaświatach, próbując wejść do Świątyni, księżyc każdej nocy był czerwony. Świątynia ostrzegała, że są poważne kłopoty...
Przerwał jej, zbywając jej słowa machnięciem ręki.
– Pojawianie się czerwonego księżyca było zapewne wynikiem szkód wyrządzonych przez grupę Świątyni.
– A kiedy wróciłeś po nieudanych próbach ich naprawienia, Pierwszy Czarodziej miał obowiązek wybrać ochotnika, odpowiadając na conocny zew Świątyni, czerwony księżyc. Kiedy ochotnik nie wrócił, Pierwszy Czarodziej musiał wysłać kolejnego, bardziej doświadczonego czarodzieja, a kiedy i ten nie wrócił, miał smutny obowiązek wybrać następnego, jeszcze bardziej utalentowanego. Wszyscy byli przyjaciółmi i bliskimi współpracownikami. Stałam obok niego na ramparcie za każdym razem, kiedy wpatrywał się w czerwony księżyc, niepocieszony, gdy jego przyjaciele jeden po drugim nie wracali z zaświatów. Niepocieszony, że musiał wysłać na śmierć tylu wartościowych ludzi, przyjaciół, mężów i ojców. Wreszcie, kiedy nikomu się nie udało, mój mąż sam wyruszył w podróż i przypłacił to życiem.
Lothain pozwolił, by przez chwilę panowała cisza, a potem rzekł:
– Prawdę powiedziawszy, nie przypłacił tego życiem. Odebrał sobie życie, kiedy wrócił.
Magda spojrzała na niego gniewnie.
– O co ci chodzi?
Lothain przez chwilę postukiwał palcami o palce, badawczo patrząc w jej załzawione oczy.
– O to, lady Searus, że odebrał sobie życie, zanim się dowiedzieliśmy, co się wydarzyło podczas jego wyprawy do Świątyni Wichrów. Może mogłabyś nas oświecić? – Przekrzywił głowę. – Dostał się do środka?
– Nie wiem – odparła. Ale wiedziała. Baraccus powiedział jej nie tylko to, że wszedł, lecz o wiele więcej. – Byłam jego żoną, nie członkiem rady lub...
– Ach... – westchnął Lothain, odchylając głowę. – Jego młodą, przepiękną, lecz absolutnie pozbawioną daru żoną. Oczywiście. Najwidoczniej tak uzdolniony czarodziej nie zwykł omawiać spraw tak potężnej magii z kimś, kto nie ma jej ani iskierki.
Magda przełknęła ślinę.
– Otóż to.
– A wiesz, zawsze byłem ciekaw. Czemu... – znów się zachmurzył i wlepił w nią czarne oczy – ...dlaczego tak nieprzeciętnie uzdolniony człowiek, czarodziej wojny, o talentach obejmujących wszystko, od prorokowania po walkę, dlaczego ktoś taki ożenił się z kobietą pozbawioną wszelkich darów? – Przesunął wzrokiem po jej ciele.
Prowokował ją, oskarżając, że była jedynie śliczną zabaweczką, pustą lalką potężnego czarodzieja. Prokurator Lothain bezczelnie jej zarzucał, że była tylko i wyłącznie erotyczną zabawką – powtarzał to, o czym mówiły podłe plotki – próbując ją nakłonić, żeby przyznała, iż była kimś więcej, że wiedziała więcej, niż przystało ładniutkiej laleczce starszego pana.
Magda nie chwyciła przynęty. Nie zamierzała powierzyć temu człowiekowi tego, o czym wiedziała. Instynkt ostrzegał ją, żeby nie mówiła mu, co wie o wyprawie Baraccusa do Świątyni Wichrów.
Czuła łzy spływające po policzkach i skapujące z brody.
– Dlatego że mnie kochał – wyszeptała.
– A tak, istotnie. Miłość.
Magda nie zamierzała mu wyjaśniać swoich relacji z Baraccusem. Prokurator Lothain był zbyt cyniczny, żeby pojąć, ile czarodziej i ona dla siebie znaczyli. Lothain patrzył na nią tak jak wielu mężczyzn – widział w niej obiekt pożądania, a nie osobę, którą dostrzegał Baraccus.
Zbliżył się jeden z członków rady, Sadler. Obwisłą, starczą twarz wykrzywiał gniew.
– Jeśli masz jakieś ważne pytanie, to je zadaj. W przeciwnym razie powinieneś odejść, pozostawiając wdowę Searus z jej żałobą.
– No dobrze. – Lothain splótł dłonie za plecami. – Chciałbym się dowiedzieć, czy wiadomo ci coś o ewentualnych potajemnych spotkaniach Pierwszego Czarodzieja.
Magda spojrzała na niego chmurnie.
– Potajemnych spotkaniach? Co masz na myśli? Jakich potajemnych spotkaniach? Z kim?
– Właśnie o to cię pytam. Czy wiesz coś o jego sekretnych spotkaniach z wrogiem?
Magda poczuła, jak purpurowieje z wściekłości.
– Wyjdź.
Zaskoczyła ją lodowata władczość własnego głosu. Lothain przez chwilę badawczo patrzył jej w oczy, a potem się odwrócił.
– Mam nadzieję, że Pierwszy Czarodziej Baraccus był bohaterem, za jakiego wielu go uważa – powiedział przez ramię. -I że nie był wplątany w żadną konspirację.
Magda podeszła do niego zamaszystymi, zdecydowanymi krokami
– Czyżbyś oskarżał mojego męża o kolaborację?
Odwrócił się już w progu i uśmiechnął.
– Oczywiście, że nie. Po prostu uważam, że to dziwne, iż zawiedli ludzie, których Baraccus wysłał do Świątyni Wichrów, i że potem sam się tam udał, chociaż wrzała wojna i był potrzebny tutaj. Przecież nadciągające oddziały wroga zagrażają naszemu życiu. To dziwne, że tak postąpił, nie sądzisz? A jeszcze dziwniejsze, że po powrocie natychmiast się zabił, zanim ktokolwiek zdążył go zapytać, czy dostał się do Świątyni, żeby naprawić szkody.
Uniósł palec.
– O, chwileczkę. Przyszło mi właśnie na myśl, że tam nie wszedł, skoro księżyc nadal jest czerwony. W przeciwnym razie znów stałby się biały, jeszcze przed powrotem czarodzieja. – Znów zmarszczył brwi. – Albo Baraccus wszedł do Świątyni, lecz nie naprawił szkód. Tymczasem czerwień księżyca stopniowo blednie, więc najwyraźniej nawet Świątynia straciła nadzieję.
Wciąż prowokował. Magda milczała.
Lothain znowu wrogo się uśmiechał.
– Mniemam, iż rozumiesz, co mam na myśli. Zdrada to przestępstwo, które plami nawet zmarłego. No i oczywiście świadome pomaganie osobie, która dopuszcza się zdrady, również jest zdradą i kosztowałaby takiego pomocnika piękną główkę.
Już odchodził, lecz znowu zawrócił.
– Jeszcze jedno, wdowo Searus. Bądź gotowa odpowiadać na pytania, jeżeli uznam za konieczne wszczęcie oficjalnego dochodzenia.
Magda trzęsła się z wściekłości, patrząc gniewnie na uśmieszek Lothaina. Nie raczyła mu odpowiedzieć. W końcu odwrócił się i wyszedł.
Rozdział 4
Członek rady Sadler odczekał, aż drzwi się zamkną, a potem powiedział:
– Powinienem przeprosić, lady Searus.
– Nie musisz przepraszać. – Magda znacząco uniosła brew. – Chyba że podzielasz zdanie Lothaina na temat mojego męża?
Twarz Sadlera złagodniała.
– Baraccus był dobrym człowiekiem. Wszystkim nam go brakuje. Obawiam się, że gorzki smutek spowodowany ostatnimi wydarzeniami przyćmił rozsądek Lothaina.
Magda popatrzyła na pozostałych mężczyzn. Hambrook i Clay potwierdzili skinieniem głowy. Starszy Cadell nie ujawnił, co myśli. Dwaj ostatni, Weston i Guymer, odwrócili wzrok.
– Nie wydawał się przytłoczony smutkiem – powiedziała.
Przygarbiony starszy Cadell delikatnie dotknął jej ramienia.
– Panuje wielkie napięcie, Magdo. – Cofnął dłoń i wskazał poza nią i pozostałych członków rady, na zasłonięte okiennicami okna wychodzące na Aydindril. – Wszystkim nam grozi zagłada. To zrozumiałe, że ludzie się boją.
Przygnębiony Sadler westchnął.
– Na dodatek panuje ogromny zamęt po tym, co spotkało Pierwszego Czarodzieja. Nie możemy tego pojąć, więc możesz sobie wyobrazić, jakie plotki i pogłoski krążą w Wieży i w mieście. Wszyscy się spodziewali, że Pierwszy Czarodziej Baraccus zawsze będzie ze swoim ludem, będzie go bronić i ochraniać. Wielu uważa, że ich opuścił. Nie pojmują dlaczego. Prokurator Lothain jedynie wyraża powszechne podejrzenia i niepokoje, tylko powtarza głośno to, co się szepcze.
Magda dumnie uniosła brodę.
– Więc uważasz, że to słuszne, iż prokurator Lothain staje się tubą plotkarzy? Sądzisz również, że gadanina anonimowych osób, które nic nie wiedzą o prawdziwych przyczynach wydarzeń, uprawnia samego Naczelnego Prokuratora do fabrykowania oskarżeń i do szybkich egzekucji mających uciszyć plotki i niezadowolenie? Tak uważasz?
Sadler mimowolnie się uśmiechnął, słuchając jej.
– W żadnym razie, lady Searus. Mówię jedynie, że mamy niespokojne, nerwowe czasy i że być może prokurator Lothain też to odczuwa.
Magda nie ustąpiła, nadal patrzyła mu w oczy.
– Od kiedyż to pozwalamy, żeby kierowały nami lęki i złe przeczucia? Sądziłam, że jesteśmy ponad to. Że zwłaszcza Naczelny Prokurator powinien być zainteresowany wyłącznie odkryciem prawdy.
– I może właśnie o to mu chodzi – odezwał się starszy Cadell łagodnym tonem, chcąc złagodzić ostrą uwagę i zarazem zakończyć te przymówki. – Naczelny Prokurator ma prawo zadawać pytania. W ten sposób odkrywamy prawdę. Poza tym nie ma go teraz tutaj, więc nie może wyjaśnić swoich motywów, toteż pod jego nieobecność nie powinniśmy tego roztrząsać ani też sami rzucać oskarżeń.
Magda od wielu lat miała do czynienia ze starszym Cadellem. Miał otwarty umysł i był sprawiedliwy, lecz wiedziała, że kiedy jasno daje do zrozumienia, iż dość już usłyszał, oczekuje, że to zakończy sprawę. Odwróciła się, położyła dłoń na gładkim, zaokrąglonym brzegu stołu i zmieniła temat.
– Cóż sprowadziło tutaj radę? Przyszliście omówić kwestie, które wam przedstawiłam?
Zapanowało długie milczenie. Wiedziała oczywiście, że nie po to przyszli. Znów się odwróciła do obserwujących ją mężczyzn.
– To poczeka na inną okazję – rzekł Sadler.
– I zostanę wysłuchana, kiedy znów się zjawię w komnatach rady? Czy rada posłucha o sprawach tych, w których imieniu przemawiam, skoro już nie jestem żoną Pierwszego Czarodzieja?
Sadler oblizał usta.
– To skomplikowane.
Popatrzyła nań ostro.
– Może dla ciebie, bo dla mnie nie.
– Mamy mnóstwo spraw – wtrącił Weston, próbując zmienić temat.
– W tej chwili najważniejsze jest znalezienie następcy Pierwszego Czarodzieja Baraccusa – powiedział starszy Cadell. – Trwa wojna. Wkrótce może dojść do oblężenia Aydindril i samej Wieży. Całą uwagę musimy poświęcić właśnie temu.
– Poza tym akurat zjechał z D’Hary Alric Rahl – dodał Sadler. – Całą Wieżę przewrócił do góry nogami swoimi naglącymi żądaniami. Liczył na spotkanie z Pierwszym Czarodziejem Baraccusem. W związku z zaskakującymi roszczeniami i jeszcze dziwniejszymi remediami, które proponuje. Twój mąż nie żyje i nie ma końca palącym problemom, którymi należy się zająć.
– Bez wątpienia rozumiesz, że zaprzątają nas teraz sprawy związane z rządzeniem – dorzucił Guymer stojący na końcu szeregu mężczyzn.
– Ach... – Uśmiechnęła się smutno Magda, patrząc kolejno na każdego z nich. – Naglące sprawy. Państwowe sprawy. Wielkie sprawy wojny i władzy. Musicie być szalenie zajęci. Rozumiem. Więc zjawiliście się tutaj w związku z jedną z tych doniosłych spraw? To kazało wam opuścić komnaty rady i przyjść do mnie? Państwowa sprawa najwyższej wagi? Kwestia wojny i pokoju?
Poczerwienieli.
Magda przemaszerowała przed nimi.
– Jakżeż mogę pomóc w tak ważnej sprawie wymagającej waszej całkowitej uwagi? Powiedzcie, proszę, jakaż to pilna państwowa sprawa sprowadza was do mnie akurat dzisiaj, w dniu, kiedy wszyscy się modliliśmy, żeby dobre duchy zechciały przyjąć mojego zmarłego męża, naszego przywódcę, naszego Pierwszego Czarodzieja? Cóż to za nagląca sprawa odrywa was od obowiązków i sprowadza tutaj właśnie dziś?
Spochmurnieli. Nie lubili, kiedy z nich kpiono. Ale Magda się tym zbytnio nie przejmowała.
– Wiesz, dlaczego tu jesteśmy – powiedział spokojnie Cadell. – To skromny obowiązek, lecz ważny, bo świadczy o szacunku, jaki okazujemy naszemu dziedzictwu. Pokazuje ludziom, że nawet w takich czasach tradycja wciąż ma dla nas znaczenie, nawet dla tych wysoko postawionych. Niekiedy rytuał ma zasadnicze znaczenie dla zachowania jedności społeczeństwa.
Kościste palce Sadlera muskały błękitne jak niebo taśmy, symbol rangi, naszyte na rękawach czarnej szaty.
– Ukazuje ludowi, że dbamy o kontynuację przekazanych nam tradycji, że obyczaje naszego ludu i rytuały regulujące nasze życie wciąż mają znaczenie i nie zostaną zarzucone.
Magda przez chwilę patrzyła na niego gniewnie, a potem odwróciła się do nich tyłem i usiadła na krześle.
– Zróbcie to – powiedziała martwym, głuchym głosem. – Dopełnijcie tego waszego ważnego obyczaju. A potem zostawcie mnie w spokoju.
Bo cóż to teraz znaczyło?
Jeden z członków rady bez słowa wyjął krwawoczerwoną wstążkę i podał jej ponad ramieniem. Magda trzymała ją przez chwilę w palcach, czując gładkość materiału.
– Nie sprawia nam to przyjemności – powiedział stojący za nią Cadell. – Mam nadzieję, że to rozumiesz.
– Jesteś zacną kobietą i zawsze byłaś dobrą żoną dla Pierwszego Czarodzieja – odezwał się Sadler, najwyraźniej próbując ukryć zakłopotanie. – To jedynie zwyczaj dający ludziom poczucie ładu. Jako żona Pierwszego Czarodzieja masz wysoki status, toteż oczekują, że my, jako Naczelna Rada, zadbamy, żeby to się dokonało. To przede wszystkim dla nich, żeby się przekonali, iż nasze obyczaje trwają i dzięki temu, pomimo trudnych czasów, przetrwamy i my. Uznaj to za obrzęd, w którym odgrywasz ważną rolę.
Magda ledwie go słyszała. To już nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło. Wewnętrzny głos szeptał obietnice o czułych uściskach dobrych duchów czekających na nią poza zasłoną życia. Mąż też będzie tam na nią czekał. Te szepty kusiły, dawały pocieszenie.
Niemal nieświadomie zebrała długie włosy i ciasno związała wstążką, tuż przy głowie.
– Nie tak krótko – powiedział Cadell, delikatnie odsuwając palce Magdy i zsuwając wstążkę, aż znalazła się tuż nad ramionami. – Chociaż nie jesteś szlachetnie urodzona, dowiodłaś, że masz pewien status, no i jesteś wdową po Pierwszym Czarodzieju.
Magda siedziała sztywno i nieruchomo, z rękami na kolanach, a jeden z członków rady ostrym jak brzytwa nożem odciął gęste włosy nad samą wstążką.
Potem Cadell położył jej na kolanach długi zwój włosów związany u góry czerwoną wstążką.
– Przykro mi, Magdo – powiedział. – Naprawdę jest mi przykro. Uwierz, proszę, że to nie zmienia naszego zdania o tobie.
Magda uniosła grube pasmo kasztanowych włosów i wpatrzyła się w nie. Włosy nie miały znaczenia. Liczyło się to, że osądzano ją wedle ich długości, a nie tego, kim jest. Wiedziała, że bez długich włosów nie będzie już mogła przemawiać przed radą.
Tak po prostu było.
A największe znaczenie miało dla niej to, że nie będzie mogła występować w imieniu tych, których sprawy przedstawiała radzie. To oznaczało, że teraz są istoty pozbawione rzecznika, mogące wymrzeć, przestać istnieć.
To właśnie oznaczało dla niej obcięcie włosów – że już nie ma statusu potrzebnego, żeby pomagać tym, których zaczęła nie tylko szanować, ale i kochać.
Magda podała przez ramię obcięte włosy starszemu Cadellowi.
– Umieśćcie je tam, gdzie ludzie je zobaczą, żeby wiedzieli, iż ład został przywrócony, że tradycja i obyczaje trwają.
– Wedle twojego życzenia, lady Searus.
Sześciu członków rady, nadawszy jej nowy status, wyszło i zostawiło ją wreszcie samą w ciemnym pokoju, samą z posępnymi myślami.
Rozdział 5
Prąd ciepłego, letniego powietrza, ciągnący w górę olbrzymiego zewnętrznego muru Wieży i przedostający się na rampart, rozwiewał przycięte włosy Magdy, narzucając je na twarz. Idąc pustym rampartem, odrzuciła je w tył. Dziwne i obce uczucie – dotykać włosów ledwie sięgających ramion, a nie jak przedtem długich aż do pasa.
Wiele osób, głównie kobiet, zwracało baczną uwagę na długość włosów kobiety, ponieważ zazwyczaj (choć nie do końca) mówiła ona o społecznym statusie. Przypochlebienie się właściwej osobie mogło się okazać korzystne. Narażenie się nieodpowiedniej osobie mogło spowodować kłopoty. Długość włosów była cenną wskazówką.
Magda była żoną Pierwszego Czarodzieja, toteż miała włosy dłuższe niż większość kobiet. To oznaczało również, że wiele kobiet o krótszych włosach często jej nadskakiwało. Magda nigdy nie traktowała ich pochlebstw poważnie, ale zawsze starała się być miła. Wiedziała, że to nie ona, lecz jej status budzi zainteresowanie większości z nich.
Dla niej, nie urodzonej szlachetnie, długie włosy otwierały wiele drzwi, umożliwiały uzyskanie audiencji i przedstawienie ważnych dla niej spraw. Zależało jej na Baraccusie, a nie na tym, jak długie włosy może mieć jako jego żona. I chociaż zaczęły się jej podobać, to nie przywiązywała wagi do tego, na co nie zasłużyła.
Długie włosy miała przez rok, kiedy Baraccus starał się o jej rękę, i przez dwa lata małżeństwa z nim, toteż sądziła, że będzie jej ich brakować.
Ale nie brakowało. To za nim tęskniła.
Wspaniały ślub z Baraccusem wydawał się tak odległy. Była taka młoda. I pewnie nadal jest.
Miała uczucie, że wraz z długimi włosami zdjęto jej z ramion ciężar. Już nie musiała się starać sprostać oczekiwaniom innych. Znowu była sobą, prawdziwą sobą, nie tym, kim czyniła ją umowna oznaka statusu.
Do pewnego stopnia czuła się uwolniona od przymusu zachowywania się stosownie do swojej pozycji. Teraz nie miała żadnego statusu. Uwolniono ją z tej klatki. Lecz to nie miało już znaczenia z przyczyn o wiele ważniejszych niż długość włosów.
Dzięki temu, ile dla siebie nawzajem znaczyli, Baraccus dał jej nowe życie. Bez niego zaś nie było dla niej życia. I jej status nie miał żadnego znaczenia.
Dotarła do TEGO miejsca, na zawsze wyrytego w pamięci, i wspięła się w otwór w masywnych, zwieńczonych blankami zewnętrznych murach Wieży. Powoli przesunęła się ku krawędzi. Za czubkami wystających spod spódnic butów ciemna kamienna ściana opadała tysiące stóp w dół. Poniżej fundamentów Wieży prowadziła jeszcze niżej, ku leżącym w dole skalnym półkom i głazom. Pierzaste chmurki płynęły obok ścian urwiska, pod stopami Magdy. Straszne, przyprawiające o zawrót głowy miejsce.
Stojąc na krawędzi niebosiężnego muru, Magda czuła się malutka i nic nieznacząca. Wiatr był na tyle silny, że mógłby ją strącić. Pomyślała, że mogłaby odlecieć jak liść na wietrze.
W dole leżało piękne Aydindril, zbudowane na wzgórzach ciągnących się od stóp góry. Miasto otaczały zielone pola, za nimi rosły gęste lasy. Ze swego miejsca wysoko na stoku góry ogromna Wieża Czarodzieja czuwała nad miastem, lśniącym niczym klejnot osadzony w zielonym kilimie.
Magda widziała ludzi wracających z pracy w polu, prowadzących konie i wozy. W całej dolinie z kominów unosił się dym – kobiety przygotowywały wieczorny posiłek. Plątaniną wąskich uliczek powoli przemieszczały się tłumy ludzi zachodzących na targi, do sklepów lub zajmujących się swoimi sprawami.
Chociaż widziała ruch, nie słyszała tętentu końskich kopyt, dudnienia wozów, krzyków ulicznych sprzedawców. Na tej wysokości ciszę zakłócały jedynie głosy ptaków krążących w górze i szum wiatru wiejącego nad rampartami i wokół wież.
Magda zawsze uważała, że Wieża jest niema. Chociaż w ogromnej, kamiennej fortecy mieszkały setki ludzi – którzy mieli swoje sprawy, zakładali rodziny, rodzili się, żyli i umierali – Wieża przyjmowała to wszystko w ponurym milczeniu. Ze stoickim spokojem obserwowała mijanie stuleci i ludzkiego życia.
Masywne parapety murów obronnych, na których stała, były świadkiem śmierci jej męża. Właśnie w tym miejscu stał w ostatnich, bezcennych chwilach życia.
Pomyślała przelotnie, że nie chce iść w jego ślady, ale szepty w umyśle pokonały te wątpliwości. Cóż ją tutaj czekało?
Magda popatrzyła na rozciągający się w dole świat, wiedząc, że on widział to samo, kiedy tutaj stał. Próbowała sobie wyobrazić, o czym myślał w ostatnich chwilach życia.
Ciekawa była, czy myślał o niej, czy też jakaś mroczna, ważna sprawa pozbawiła go i tego.
Była przekonana, że musiał być zasmucony, a nawet zrozpaczony z powodu tego, że musi ją porzucić, że jego życie zaraz się skończy. To musiało być okropne.
Baraccus kochał życie. Nie sądziła, by mógł je sobie odebrać bez naprawdę ważkiej przyczyny.
A jednak to zrobił. I tylko to się teraz liczyło. Wszystko się zmieniło i nie można było tego cofnąć.
Jej świat się zmienił.
Jej świat się skończył.
Mimo to wstydziła się, że skupia się wyłącznie na sobie, własnym życiu, własnej stracie. Szalała wojna i świat się skończył dla bardzo wielu ludzi. Żony tych, których Baraccus wysłał do Świątyni Wichrów, wciąż czekały, nieszczęśliwe, mając nadzieję, że ich najbliżsi powrócą. Magda wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. Baraccus jej to powiedział. Lecz one nadal kurczowo trzymały się nadziei, że mężowie wrócą do domu. Inne kobiety, żony tych, co wyruszyli na wojnę, szlochały rozpaczliwie, kiedy docierały do nich straszliwe wieści, że mężowie zginęli. W korytarzach Wieży często rozbrzmiewały zawodzenia osieroconych kobiet i dzieci.
Magda, tak jak Baraccus, nienawidziła wojny i jej tragicznych skutków. Tak wielu już straciło życie. Tak wielu jeszcze je straci. I nie było widać temu końca. Czemuż nie zostawią ich w spokoju? Dlaczego zawsze muszą się znaleźć tacy, co dążą do podbojów i dominacji?
Tyle kobiet straciło mężów, ojców, braci, synów. Nie ją jedną to spotkało. Przytłaczał ją wstyd, że tak się nad sobą użala, kiedy i inni przeżywają podobną udrękę.
Lecz nie była w stanie stłumić własnego cierpienia.
Czuła się też winna wobec tych, których opuszcza. Przemawiała przed radą w imieniu ludzi, którzy nie mają głosu. Przez ostatnie parę lat stała się sumieniem rady, przypominając jej członkom o obowiązku chronienia tych, którzy sami nie mogą się obronić. Na przykład nocne ogniki – które widziała ledwie parę dni temu – potrzebowały kogoś, kto przemówi w ich imieniu, opowie o tym, że powinno się zapewnić im spokój, bo inaczej te delikatne istoty znikną na zawsze.
Dzięki swojemu statusowi często mogła stawać przed radą i przypominać jej o obowiązku wobec wszystkich mieszkańców Midlandów. Czasami, kiedy wyjaśniła im sytuację, robili, co trzeba. Czasami ich zawstydzała, skłaniając tym samym do właściwych działań. A czasem czekali niecierpliwie na jej zalecenia.
Lecz jako kobieta bez statusu nie mogła już przemawiać przed radą. To smutne, że tylko małżeństwo z ważnym mężczyzną zapewniało jej wysoką pozycję, lecz tak się już dzieje na świecie.
Była dumna, że zaprzyjaźniła się z tymi rzadko spotykanymi i tajemniczymi istotami, których wielu w ogóle nigdy nie widziało i nie zobaczy. Była wdzięczna za przyjaźnie, jakie nawiązała wśród licznych ludów Midlandów. Zadała sobie trud nauczenia się ich języków i dlatego zaczęli jej ufać, chociaż nie zaufaliby nikomu innemu. Była dumna, że mogła chronić ich spokojne życie.
Zdawało się jej, że zdołała również doprowadzić do choć niewielkiego zrozumienia pomiędzy odmiennymi ludami, plemionami i społecznościami i dzięki temu sprawić, że wszystkie poczuły się częścią Midlandów.
Lecz kiedy jej mąż zakończył swoje życie, mimowolnie uniemożliwił jej przemawianie przed radą.
Jej życie straciło szlachetny cel, teraz było ważne tylko dla niej.
A w tej chwili dla niej życie oznaczało wyłącznie niekończącą się udrękę. Zdawało się jej, że zalewają fala żalu i cierpienia.
Pragnęła, żeby ta męka wreszcie się skończyła.
Wewnętrzne szepty namawiały, nagliły, żeby położyła kres cierpieniu.
Rozdział 6
Magda, spoglądając z krawędzi muru w dół, w głęboką na kilka tysięcy stóp przepaść, zauważyła, że ta część niebosiężnego muru Wieży nie jest idealnie pionowa, lecz odchyla się ukośnie, opadając ku fundamentom osadzonym w stoku góry. Uświadomiła sobie, że kiedy skoczy, będzie się musiała jakoś odbić od muru, żeby nie uderzyć w tę jego pochyłą część; bo inaczej byłoby to długie, makabryczne spadanie.
Spięła się na myśl o ciągłym uderzaniu w ukośną ścianę, o łamiących się przy tym kościach. Przerażało ją to. Pragnęła szybkiego końca.
Oparła dłonie o kamienne obramowanie otworu i bardziej się wychyliła, żeby lepiej widzieć. Obejrzała się również za siebie, upewniając się, że w pobliżu nikogo nie ma. Tak jak i mąż, nie chciała, żeby ktoś próbował ją powstrzymać. Ten rampart prowadził do enklawy Pierwszego Czarodzieja – mało komu wolno było tędy chodzić, więc było tu pusto. Strażnicy przy spiralnych schodach znali Magdę, złożyli jej szczere kondolencje i pozwolili wejść na górę.
Magda, patrząc w dół, starała się ocenić, jak daleko powinna się odbić, żeby nie uderzyć w mur. Chciała, żeby kres nastąpił, zanim zdąży poczuć ból. Szepty obiecywały, że jeśli się wybije wystarczająco daleko, będzie swobodnie spadać, aż uderzy w skały na dole, gdzie wszystko się w jednej chwili skończy.
Miała nadzieję, że Baraccusowi się to udało i że nie cierpiał.
Lecz on, spadając, musiał czuć inną udrękę. Cierpiał, wiedząc, że odrzuca życie i że ją traci. Wiedziała, że i ona pozna lęk towarzyszący kresowi życia.
Ale to się powinno prędko zakończyć, a potem – miała nadzieję – znajdzie się w objęciach dobrych duchów. I może znowu zobaczy, jak Baraccus się do niej uśmiecha. Miała nadzieję, że nie będzie na nią zły.
Ona nie gniewała się na niego za to, że odebrał sobie życie, bo znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że musiał mieć ważny powód, żeby to zrobić. Wiedziała, że podczas wojny bardzo wielu ludzi poświęciło życie, żeby inni mogli je zachować. Czynili to z miłości do innych. Wiedziała, że Baraccus oddałby życie wyłącznie z tak ważnej przyczyny. Jak mogłaby się na niego złościć za takie poświęcenie? Nie, nie potrafiła czuć gniewu.
Czuła jedynie przytłaczający smutek.
Magda zacisnęła dłonie na szorstkim kamieniu po obu stronach otworu. Słońce zachodziło, lecz kamień wciąż był ciepły. Otwór był dość szeroki dla kogoś jej rozmiarów, więc będzie się mogła odepchnąć.
Przed nią unosił się na prądzie wstępującym kruk; lśniące czarne pióra stroszył wiatr, czarne oczy obserwowały, jak Magda przygotowuje się do skoku.
Ugięła kolana, żeby wybić się poza ukos muru. Oszołomiona, miała uczucie, że tylko się sobie przygląda. Szepty ponaglały.
Serce jej waliło. Wzięła głęboki wdech, jeszcze bardziej ugięła kolana i zaczęła się kołysać, za każdym razem mocniej, prostowała się i przykucała, prostowała i przykucała, w przód i w tył, coraz dalej poza krawędź muru, coraz bliżej upadku, który zakończy jej udrękę – nabierała sił do ostatniego odepchnięcia.
W chwili narastającego zwątpienia usłyszała wewnętrzny głos szepczący, żeby się nie zastanawiała, tylko po prostu to zrobiła.
Wychylając się poza mur w ostatnim luku przed skokiem, uświadomiła sobie w jednej krystalicznie jasnej chwili potworność tego, do czego się szykowała.
Zamierzała zakończyć życie, zakończyć je na zawsze, na wszystkie czasy. Zniknie to, kim była.
Głos stał się bardziej natarczywy, nakazywał, żeby nie myślała, żeby raz na zawsze zakończyła swoje cierpienie.
Dotarło do niej, jak dziwnie to brzmiało. Jak mogłaby nie myśleć? Myślenie nieodzownie towarzyszy każdej ważnej decyzji.
W lodowatym błysku zrozumienia – na przekór szeptom – uświadomiła sobie, jaki straszny błąd popełnia.
Było tak, jakby od wiadomości o śmierci męża niosła ją potężna fala emocji, ponaglał wewnętrzny głos – nakłaniając do jedynego czynu, który mógłby zakończyć udrękę. Dopiero teraz sobie uświadomiła, że tego nie przemyślała, że po prostu pozwoliła się doprowadzić do tego miejsca, w którym teraz stoi.
Nie poświęcała się z miłości. Nie oddawała życia za coś, w co wierzyła, nie ofiarowywała go za coś cennego, jak to zrobił – o czym wiedziała – Baraccus. Wyrzekała się go na darmo. Po prostu poddawała się słabości.
Bezmyślnie odrzucała wszystko, w co wierzyła, wszystko, o co walczyła. Ileż to razy stawała przed radą, żeby przemawiać w imieniu tych, którzy sami nie mogli mówić za siebie? Ileż to razy podkreślała wartość ich życia, wartość każdego życia?
Czyż jej życie nie jest równie ważne? Czyż należy je tak nierozsądnie i niemądrze odrzucać? Czyż nie powinna walczyć o swoje prawo do życia, tak jak walczyła o prawa innych?
Przypomniała sobie, jak mówiła Tilly, że każde życie jest bezcenne. To jest jej jedyne życie i – pomimo przytłaczającej udręki – jest dla niej bezcenne. Przygnębiona i pełna żałości przestała to dostrzegać.
Uświadomiła też sobie – jakby wydobywając się z mgły – że działo się coś, co nie miało sensu. Że za wszystkim, co się stało, kryło się więcej, niż dostrzegała. Dlaczego Baraccus się zabił? Co nim kierowało? Kogo chronił? Za co oddał życie?
Nagle pożałowała, że chciała się zabić, że stoi na tym murze. Wydawało się jej teraz, że dotarła tutaj w jakimś oszołomieniu.
Choć ogromnie cierpiała, chciała żyć.
Lecz już poruszała się za szybko, żeby się zatrzymać, już leciała w pustkę.
Rozdział 7
Magda rozpaczliwie wczepiła się palcami w kamień po bokach otworu, lecz to nie wystarczyło, żeby wyhamować impet. Wysuwała się przez otwór w blankach muru ku przerażającej przepaści, powstrzymując krzyk.
Kiedy się zsuwała z krawędzi, uderzył ją potężny podmuch wichru wiejącego w górę skalnej ściany – to trochę zrównoważyło jej ciężar, pomogło mocno stanąć na nogach. To popchnięcie przez wicher było akurat tym, czego potrzebowała, żeby nie wypaść poza krawędź muru.
Zaczęła się zsuwać ku Wieży, lewa dłoń puściła mur i Magda młóciła ramieniem, starając się zachować równowagę. Złapała się ściany po prawej i trafiła na spoinę kamiennych brył. Dzięki temu uchwyciła się na tyle mocno, że odzyskała równowagę i nie poleciała do tyłu. W końcu stanęła pewnie na nogach i głęboko westchnęła, wystraszona. Wiedziała, że chwilę potrwa, zanim jej serce się uspokoi.
Nagle miała jaśniejszy umysł niż przez cały dzień.
Żyła. Chciała żyć. Znienacka miała tysiące pytań i chciała odpowiedzi. Wczepiła się w kamień, żeby przypadkiem nie spaść – teraz już wiedziała, że nie chce się rzucić z muru.
I wtedy palcami wyczuła coś w spoinie pomiędzy kamiennymi blokami.
To nie było szorstkie jak kamień. Raczej gładkie.
Magda zmarszczyła brwi, patrząc w gasnącym świetle na spoinę pomiędzy masywnymi granitowymi blokami. Między ciemnymi, cętkowanymi głazami tkwiła złożona kartka.
Nie mogła pojąć, co tutaj robi ta kartka. To nie miało sensu. Kto wtykałby papier w spoinę na krawędzi muru? I po co?
Pochyliła się, żeby lepiej widzieć. Papier najwyraźniej mocno wepchnięto w spoinę. Ledwo mogła go chwycić czubkami palców. Starając się go nie podrzeć, ostrożnie poruszała zwiniętym papierem, żeby go obluzować.
Wreszcie udało się jej wyjąć kartkę.
Uważając, żeby podmuch wiatru nie wyrwał jej kartki, zeszła z muru na pusty rampart i rozwinęła ją.
Coś było na niej napisane. Natychmiast rozpoznała pismo męża. Drżącymi palcami uniosła kartkę do oczu, żeby łatwiej przeczytać w gasnącym świetle dnia.
Mój czas przeminął, Magdo. Twój nie. Twoje przeznaczenie jest gdzie indziej, nie tutaj. Przeznaczone ci odnaleźć prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąć to powołanie.
Spójrz na wzniesienie w leżącej w dole kotlinie, tuż za miastem, po lewej. Na tym wzniesieniu pewnego dnia stanie pałac. Tam jest twoje przeznaczenie, nie tutaj.
Wiedz, że wierzę w ciebie. Wiedz również, że zawsze będę cię kochać. Jesteś niezwykłym wspaniałym kwiatem, Magdo. Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu i przeżyj życie, które może być wyłącznie twoje.
Magda zamrugała, strząsając łzy z rzęs, i jeszcze raz cicho przeczytała. W wyobraźni słyszała głos męża wypowiadającego te słowa.
Uniosła kartkę do ust i pocałowała.
Podniosła wzrok, wyjrzała przez otwór w kamiennym murze i poniżej zobaczyła piękne, zielone wzgórze wznoszące się nad Aydindril. Za nic nie mogła zrozumieć, co miał na myśli Baraccus, pisząc o pałacu i o tym, że jest on jej przeznaczeniem.
Baraccus był czarodziejem. Miał między innymi dar prorokowania. Przełknęła tkwiącą w gardle gulę, zastanawiając się przez chwilę, czy chodziło mu o to, że powinna żyć i wyjść za innego.
Nie chciała innego mężczyzny. Nie chciała wychodzić za nikogo innego. Poślubiła tego, którego kochała.
A teraz go nie było.
Jeszcze raz przeczytała wiadomość. Wiedziała, że za tymi słowami coś się kryje. Coś ważniejszego niż zwykłe proroctwo, a nawet prośba, żeby wybrała życie.
Czarodzieje żyli we własnym, skomplikowanym świecie. Rzadko, jeśli w ogóle, pozwalali coś łatwo zrozumieć. Baraccus nie był inny.
Te starannie dobrane słowa napisał z jakiejś przyczyny, niosły ukrytą wiadomość – wiedziała to. Chciał, żeby coś jeszcze zrozumiała.
Przeznaczone ci odnaleźć prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąć to powołanie.
Co chciał przez to powiedzieć? Jaką prawdę powinna według niego odnaleźć? Jakie powołanie przyjąć?
W głowie jej się kręciło od gonitwy myśli. Zaczęła sobie wyobrażać najróżniejsze rzeczy, o które mogło mu chodzić. Może o prawdę o tym, co zrobił w Świątyni Wichrów. Albo o tym, czemu księżyc pozostał czerwony, chociaż Baraccus powiedział jej, że dostał się do środka.
Może prawdę o tym, dlaczego wrócił ze świata umarłych tylko po to, żeby odebrać sobie życie.
Wydawało się jej jednak, że wiadomość zawiera coś więcej. Że słowa mają ukryte znaczenie. Był powód, dla którego nie napisał otwarcie.
Baraccus powiedział jej kiedyś, że przedwczesna wiedza może skazić proroctwo i spowodować fatalne, niezamierzone skutki. Znajomość proroctwa mogła zmienić czyjeś postępowanie, toteż niekiedy trzeba było zataić informację, by wolna wola pozwalała życiu toczyć się swoimi kolejami.
Magda, nawet nie rozumiejąc właściwego przekazu listu, wiedziała, że Baraccus mówi jej tyle, ile może, nie ujawniając całej swojej wiedzy.
Wiedziała, że zostawił jej wiadomość dotyczącą życia i śmierci. Rozumiała, jak ważne to było dla niego. I z tego wnioskowała, że dla niej te słowa pewnie są jeszcze ważniejsze.
Przez chwilę znowu się zapatrzyła na pogrążającą się w mroku okolicę.
Musiała się dowiedzieć, co Baraccus próbował jej przekazać. Nie mogła pozwolić, żeby jego wysiłek i poświęcenie poszły na marne. Musiała się dowiedzieć, co naprawdę chciał jej powiedzieć.
W jej życiu nagle pojawił się cel.
Przeznaczone ci odnaleźć prawdę.
Musiała odkryć, co chciał przez to powiedzieć.
Baraccus dotarł do niej ze świata umarłych i dał jej powód do życia.
Wierzył w nią.
Jeszcze raz ucałowała kartkę, osunęła się na ziemię i zapłakała nad tym, co utraciła, i nad tym, co właśnie zyskała. Szlochała z żalu nad stratą i z ulgi, że żyje.
Rozdział 8
W pobliżu jej komnat, w cichym korytarzu oświetlonym blaskiem lamp z odbłyśnikami, zawieszonych w regularnych odstępach na ciemnych deskach ścian, zbrojni zastąpili Magdzie drogę. Liczni. Nie byli to ani zwykli żołnierze, ani elitarna straż Wieży. Przez chwilę nawet się obawiała, czy to aby nie oddziały prokuratora.
Lothain, jako Naczelny Prokurator, miał własnych żołnierzy, słuchających wyłącznie jego rozkazów i lojalnych tylko wobec niego. Był to przywilej związany z wysokim stanowiskiem, jakiego nikt inny w Wieży nie miał. Utrzymywano, że prokurator powinien mieć własne oddziały – żeby zachować niezależność i nie ulegać zewnętrznym naciskom; miały chronić urząd i pilnować wykonywania wyroków na tych, którzy by próbowali tego uniknąć.
Lecz ci żołnierze nie nosili ciemnozielonych kurtek urzędu prokuratora. Byli wysocy i zwaliści, o masywnych karkach, krzepkich barkach, umięśnionych ramionach i szerokich piersiach. Pod skórzanymi napierśnikami mieli kolczugi, mocno zużyte, porysowane i zaśniedziałe. Czuła woń oliwy, którą czyścili oręż, chroniąc go przed rdzą. Nieco zjełczały zapaszek mieszał się z wonią zastarzałego potu; nie był to przyjemny aromat.
Ich zbroje na pewno nie były paradne. Broń – miecze, noże, maczugi i bojowe topory – także często służyła w walce.
Ci żołnierze o ponurych twarzach z pewnością nie maszerowali w defiladach ani nie odbywali rutynowych patroli.
Z uśmiechem patrzyli śmierci w oczy.
Magda zamarła. Nie mogła podejść do drzwi swoich komnat i nie wiedziała, co robić. Oni z kolei milczeli, przyglądając się jej jak osobliwości, która się między nimi pojawiła, lecz jej nie zaatakowali.
Zanim zdążyła ich zapytać, co tutaj robią, czy nakazać, żeby usunęli się z drogi, zza szeregu żołnierzy wyszedł mężczyzna o sięgających ramion blond lokach, ubrany w ciemny strój podróżny i skórę. Był równie wysoki jak oni i tak samo uzbrojony po zęby, ale odrobinę starszy, może tuż po czterdziestce. Twarz zaczynały mu żłobić zmarszczki.
Przechodząc wśród odzianych w zbroję żołnierzy, zdjął długie rękawice i zatknął za szeroki skórzany pas. Tuż za nim szli dwaj zbrojni, jeszcze wyżsi niż on i tamci. Byli blondynami, jak pozostali. Magda zauważyła, że powyżej łokci mieli metalowe opaski ze sterczącymi ostrzami – broń do okrutnej walki wręcz. Nie mieli kolczug, tylko dopasowane skórzane pancerze przylegające do potężnych mięśni. Pośrodku napierśników okrywających szerokie piersi widniała litera „R”.
Mężczyzna o długich włosach i przenikliwym spojrzeniu drapieżnego ptaka pochylił głowę w krótkim ukłonie.
– Lady Searus?
Magda spojrzała w niebieskie oczy stojących za nim żołnierzy, potem znowu popatrzyła na niego.
– Tak.
– Jestem Alric Rahl – powiedział, zanim zdążyła zapytać.
– Z D’Hary?
Potwierdził skinieniem głowy.
– Mój mąż pochlebnie się o tobie wyrażał.
Nie odrywał przenikliwego wzroku od jej oczu.
– Baraccus był nie tylko zacnym człowiekiem. Jemu jednemu w Wieży ufałem. Z wielkim smutkiem przyjąłem wieść, że go straciliśmy.
– Nie z takim smutkiem jak ja.
Mocno zacisnął usta – w wyrazie serdecznego żalu – i znowu skinął głową, a potem wskazał na drzwi.
– Czy mógłbym pomówić z tobą na osobności?
Magda popatrzyła na drzwi, a grupa żołnierzy rozstępowała się, tworząc przejście wyznaczone mięśniami i kolczugami.
Skłoniła głowę.
– Oczywiście, lordzie Rahlu.
Nigdy wcześniej go nie spotkała, lecz Baraccus od czasu do czasu o nim wspominał. Z tego, co – jak słyszała – Baraccus mówił innym, wynikało, że nie należy go lekceważyć. Pasował do tego, co o nim słyszała. Z komentarzy członków rady wiedziała, że wielu nie miało dobrego zdania o Alricu Rahlu. W przeciwieństwie do Baraccusa. On jej powiedział, że Rahlowi można ufać, choć jest zuchwały.
Kiedy szła ku drzwiom, ponurzy żołnierze rozstawili się w korytarzu. Obejrzała się przez ramię.
– Spodziewasz się kłopotów tu, w Wieży, lordzie Rahlu?
– Z tego, co widziałem, wynika, że w tych czasach w Wieży nie jest bezpieczniej niż gdzie indziej – odparł zagadkowo.
Magda zmarszczyła brwi.
– A co widziałeś, jeśli wolno mi spytać?
– Trzej spośród moich ludzi zmarli po naszym przybyciu.
Magda przystanęła i przyjrzała się jego ponurej minie.
– Zmarli? W Wieży? Jak?
Wsunął kciuk za skórzany pas.
– Jednego znaleziono w korytarzu, zmarł od mnóstwa ran kłutych. Drugi umarł we śnie, nie znaleźliśmy przyczyny. Trzeci w niewyjaśnionych okolicznościach spadł z wysokiego muru.
Magda też omal w taki sposób nie spadła. Nadal czuła się dziwnie rozkojarzona, jakby dopiero teraz otrząsała się z przerażającego, zaświatowego koszmaru, a nie tylko dochodziła do siebie po wywołanej żałobą chwili słabości i zwątpienia.
– Może ten, którego zadźgano, wdał się w bójkę z nieodpowiednimi ludźmi? – zasugerowała.
– Wszystkie trzy śmierci można wyjaśnić, jeśli człowiek się wystarczająco postara – odparł, jasno dając do zrozumienia, że odrzuca proste wyjaśnienia.
Magda znowu zapatrzyła się przed siebie, starając się nad sobą zapanować. Mijała postawnych, milczących, przypatrujących się jej żołnierzy. Wolała nie myśleć o Wieży jako o miejscu, w którym czai się niebezpieczeństwo. Chociaż i Baraccusa niepokoiły podejrzane jego zdaniem zgony.
No a poza tym to w Wieży zmarł również jej mąż. Mało brakowało, żeby milcząca Wieża zobaczyła, jak i ona idzie za nim w śmierć.
Zaczynała rozumieć, że za śmiercią jej męża kryło się więcej, niż się początkowo wydawało. To już nie wyglądało na zwykłe samobójstwo. Kartka w jej kieszeni, ostatnia wiadomość od niego, z pewnością świadczyła o tym, że coś się dzieje.
Właściwie to nie było zaskakujące, że w Wieży umierali ludzie – przy tylu mieszkających i pracujących w Wieży osobach, szalejącej wojnie, żeby już nie wspomnieć o mających dar, którzy wykorzystywali ogromnie niebezpieczną magię, żeby stworzyć broń do odparcia hordy ze Starego Świata. Śmierć trzech ludzi lorda Rahla to nie jedyne niewyjaśnione zgony, o których Magda słyszała. Nawet zdrowe niemowlęta od czasu do czasu umierały, nie wiadomo dlaczego.
Takie zgony nie dowodziły, że w murach Wieży dzieje się coś złego, chociaż wiedziała, że są tacy, którzy w to wierzą. Śmierć to część życia. Nie może istnieć życie bez kładącej się na nim cieniem śmierci.
Magda otworzyła szeroko ciężkie drzwi. Dwaj olbrzymi strażnicy weszli za lordem Rahlem do komnaty, zamknęli drzwi i ustawili się po obu ich bokach – stopy rozstawione, dłonie splecione za plecami.
Wskazała na nich.
– Zdawało mi się, że powiedziałeś, iż chcesz porozmawiać na osobności.
Alric Rahl obejrzał się na żołnierzy i zrozumiał aluzję.
– Rozmawiamy na osobności. To moi przyboczni gwardziści.
– Czarodziej potrzebuje siły mięśni?
– Magia nie gwarantuje bezpieczeństwa, lady Searus. Mąż z pewnością ci o tym mówił.
– Co masz na myśli?
– W krainie ślepców wzrok daje przewagę. Ale nie tam, gdzie wszyscy widzą. Wśród mających dar umiejętność wykorzystywania magii nie czyni cię kimś wyjątkowym, a tym bardziej niezwyciężonym. Magii można przeciwdziałać magią innych, toteż dar sam w sobie nie czyni nikogo wszechpotężnym czy absolutnie bezpiecznym.
Alric Rahl odwrócił się i gestem dłoni zapalił knoty lamp na pobliskich stołach i świec w metalowym kandelabrze.
– Co nie znaczy, że się nie przydaje.
Wszedł w głąb cichej komnaty, przyglądając się książkom w stojących pod ścianą po prawej szafach bibliotecznych z orzechowego drewna. Trzymał dłoń na srebrnej rękojeści noża tkwiącego za pasem i szedł wzdłuż szaf, przystając, żeby popatrzeć na tomy za przeszklonymi drzwiczkami. Lekko mrużył oczy, odczytując tytuły.
– Co więcej – dodał, prostując wreszcie szerokie bary – wszyscy jesteśmy z ciała i krwi i zwykły nóż poderżnie mi gardło tak samo jak tobie, a do tego nie potrzeba żadnej magii.
– Rozumiem. Baraccus nigdy nie wyraził tego takimi słowy, lecz słyszałam, jak mówił podobne rzeczy. Kiedyś powiedział mi, że daru zazdroszczą ci, którzy go nie mają, bo błędnie sądzą, że by ich chronił lub pomógł zwyciężyć w walce, lecz nie zdają sobie sprawy, że dar zapewnia jedynie chwiejną równowagę. Chyba nigdy do końca nie rozumiałam, co tak naprawdę miał na myśli, póki nie usłyszałam twojego wyjaśnienia.
Alric Rahl skinął głową, nadal patrząc na książki.
– Krótko mówiąc, chodzi o równowagę mocy. Nawet teraz, kiedy rozmawiamy, czarodzieje o wielkich talentach, tutaj i w Starym Święcie, trudzą się, żeby odkryć nowe rodzaje magii, które dałyby przewagę w wojnie. Obie strony szukają coraz groźniejszej broni wywodzącej się z magii, w nadziei, że znajdą taką, której druga strona nie zneutralizuje. Jeżeli się nam powiedzie, odwrócimy bieg wojny i przetrwamy. Jeśli to im się uda, zrobią z nas niewolników lub nas pozabijają.
Magda, ogarnięta niejasnym lękiem, rozejrzała się po pustej komnacie.
– Jako żona Pierwszego Czarodzieja często słyszałam o takich obawach.
Lord Rahl skończył przeglądać książki i wrócił do Magdy.
– To dlatego tutaj jestem. Równowaga mocy się zmieniła. Grozi nam zagłada.
Rozdział 9
To przerażające wieści. – Przygnębiona Magda potrząsnęła głową. – Obawiam się jednak, że nie mogę ci pomóc. Nie mam daru.
Alric Rahl zrobił kilka kroków, chyba się zastanawiał, jak ma postąpić.
– Pracowaliśmy nad czymś razem z Baraccusem – powiedział w końcu. – Ja zajmowałem się swoją częścią roboty, a on swoją. Muszę wiedzieć, czy mu się udało dopiąć celu, lecz nie zdążyłem z nim porozmawiać. – Odwrócił się. – Baraccusa już nie ma, toteż mam nadzieję, że ty wspomożesz mnie w tym, co należy zrobić.
Magda odruchowo chciała odrzucić włosy za ramię, ale teraz ledwie sięgały barków. Opuściła rękę.
– Przykro mi, lordzie Rahlu, lecz nie wiem, jak miałabym ci pomóc.
– Znasz ludzi z wewnętrznych kręgów władzy tu w Wieży. Wiesz, kto by mnie wysłuchał. Możesz przemówić przed radą. Mogłabyś pomóc ich przekonać, żeby poważnie potraktowali moje ostrzeżenia. To byłby dobry początek.
– Przemówić przed radą? Rada by mnie nie wysłuchała.
– Oczywiście, że tak. Twoje słowa to niemal słowa Baraccusa.
– Słowa Baraccusa? – Magda pokręciła głową. – Już nie jestem żoną Pierwszego Czarodzieja, więc nie jestem równa członkom rady, nie mam żadnego statusu. – Uniosła kosmyk krótkich włosów. – Członkowie rady obcięli mi włosy, żeby to wszystkim unaocznić.
– Kto się przejmuje twoimi włosami? Baraccus nie żyje, lecz ty nadal jesteś żoną Pierwszego Czarodzieja. Jego odejście nie zmienia faktu, że znałaś go lepiej niż ktokolwiek inny. To tobie ufał, zwierzał ci się. Wiem, bo sam mi o tym powiedział. Mówił, że ponieważ nie masz daru, często jesteś dla niego najlepszą doradczynią.
– Baraccus nie żyje. – Magda odwróciła wzrok od błękitnych oczu Alrica. – Rada wkrótce go kimś zastąpi. Jak wspomniałam, bez niego nie mam żadnego statusu. To dlatego obcięli mi włosy. To prastary obyczaj mieszkańców Midlandów. Długość włosów kobiety mówi światu o jej statusie. To się ogromnie liczy w Midlandach, a zwłaszcza tutaj, w Wieży. To siedziba władzy Midlandów, toteż sprawy rangi, wpływów i mocy zawsze mają znaczenie.
Rahl ze zniecierpliwieniem machnął ręką.
– Wiem o tym obyczaju. To bzdura. Mogę zrozumieć, że małostkowi ludzie przywiązują wagę do takich błahostek, rozmieszczając gości przy biesiadnym stole, ale w innych przypadkach to się przestaje liczyć. A to jest poważna sprawa. Co długość twoich włosów ma wspólnego ze sprawami życia i śmierci?
– Tu, w Midlandach, bardzo wiele. Już nie jestem godna, by mnie rozpoznawano, bo nie jestem szlachetnie urodzona, a mąż, który za życia zapewniał mi status, nie żyje. To znaczy, że znowu jestem tam, gdzie byłam, zanim mnie poślubił. To nie mój wybór, po prostu tak jest.
Lord Rahl znów do niej podszedł.
– Jak myślisz, czemu zostałaś żoną Pierwszego Czarodzieja Baraccusa? Uważasz, że szukał słabej, bezwartościowej kobiety?
– Nnno, ja...
– Zostałaś żoną Pierwszego Czarodzieja, bo byłaś jedyną kobietą, która zasługiwała na to, żeby nią zostać. Sugerujesz, że Baraccus, czarodziej wojny, zechciałby poślubić słabą kobietkę? Poślubił cię, bo jesteś silna i twarda.
– To bardzo mi pochlebia, lordzie Rahlu, ale obawiam się, że to nieprawda. Kiedy mnie poznał, byłam nikim, i kiedy odszedł, znów jestem nikim.
Jej słowa wyraźnie go rozczarowały. Płomień w jego oczach zgasł. Podupadł na duchu.
– Byłaś jego żoną, więc zakładam, że powinnaś go znać lepiej niż ktokolwiek inny. – Z wielkim smutkiem potrząsnął głową. – Przyznaję, że bardzo się rozczarowałem, gdy się okazało, że Baraccus nie był człowiekiem, za jakiego go uważałem, że w istocie był zwykłym głupcem, jak wielu zwyczajnych ludzi.
– Zwykłym głupcem? Co ty mówisz?!
Uniósł rękę i pozwolił jej opaść bezwładnie.
– Cały czas mydlił mi oczy. Ty ukazałaś mi niemiłą prawdę. Zawsze uważałem, że jest inteligentny i silny, lecz okazuje się, że Baraccus był po prostu zwyczajnym, pozbawionym charakteru człowiekiem, który, jak wielu, poślubił milutką i bezwartościową, pozbawioną statusu kobietę tylko dlatego, że robiła do niego słodkie oczy. Najwyraźniej nawinęłaś mu się w chwili słabości, kobiecą przymilnością połechtałaś jego męską dumę i tym prostym sposobem złowiłaś ważnego męża. Nie ma wątpliwości, że musiał być zbyt niepewny siebie, by uwierzyć, że zainteresuje się nim kobieta o wysokim statusie, i dlatego był skłonny wymienić status, którego ci brakowało, na twoje uczucia. Zgaduję więc, że nie był silnym człowiekiem, za jakiego go uważałem. Widzę, że poślubiając cię, ukrywał brak pewności siebie w kontaktach z kobietami. Nie mam już wątpliwości, że był gotowy zadowolić się pierwszą zgrabną kobietką, bez względu na jej status, która pokręciła kształtnym tyłeczkiem przed jego maślanymi oczami.
Magda błyskawicznie przytknęła mu do szyi czubek noża.
– Nie mam zamiaru stać bezczynnie i słuchać, jak lżysz szlachetnego człowieka, który nie może się bronić – warknęła.
– Mój stary przyjaciel Baraccus najwyraźniej nauczył swoją nic nieznaczącą żonkę posługiwać się nożem.
– I owszem – potwierdziła. – Powiedz tamtym dwóm, że jeśli zrobią jeszcze jeden krok, będziesz oddychał nie tylko przez swoją niewyparzoną gębę.
Faktycznie wiedziała to i owo o posługiwaniu się bronią. Baraccus korzystał ze swojego daru, żeby ją wiele nauczyć o broni. Mówił, że żona Pierwszego Czarodzieja zawsze będzie celem. Chciał, żeby potrafiła się obronić, kiedy jego nie będzie w pobliżu.
– Nie wierzę, żeby kiedykolwiek uważał cię za przyjaciela. Myślę, że już najwyższy czas, żebyś wyruszył w powrotną drogę do tej swojej D’Hary. Chcę, żebyś razem ze swoimi wojakami wyjechał bladym świtem. Zrozumiano?
Lord Rahl uśmiechnął się szelmowsko, dając gwardzistom znak, żeby zostali na miejscach. Magdę zaskoczył ten uśmiech, ale nadal była zła i nie zabrała noża od jego szyi.
– A cóż to takiego? Takie nic, nie urodzona szlachetnie kobieta z krótkimi włosami, bez żadnego statusu, ma czelność pouczać mnie, lorda Rahla, co mam robić? Co daje ci prawo przemawiania w ten sposób do władcy D’Hary rozkazującego żołnierzom pod twoimi drzwiami i gwardzistom w komnacie? Jak śmiesz sądzić, że możesz się do mnie tak odzywać? Skąd tobie, kobiecie bez statusu, przyszło do głowy, że masz do tego prawo?
– Prawo?! – wściekła się Magda.
Wtedy dostrzegła iskierki w jego oczach i dotarło do niej, o co mu chodzi. Uspokoiła się. Nagle poczuła się głupio. Nie mogła powstrzymać pełnego zawstydzenia uśmiechu.
Skłoniła głowę z przesadnym szacunkiem.
– Wygląda na to, że lord Rahl nie jest taki głupi, jak twierdzą niektórzy członkowie rady.
Uśmiechnął się szerzej.
– Magdo, znałem Baraccusa na długo przedtem, nim go spotkałaś. Walczyłem u jego boku. Znałem jego charakter. Nigdy by go nie zainteresowała słaba kobietka. Kiedy cię poznał, nie dbał ani o długość twoich włosów, ani o twój status, prawda?
Magda pokręciła głową, wspominając pierwsze spotkanie z Baraccusem. Nawet nie spojrzał na jej włosy. Popatrzył jej w oczy i spytał, jak ma na imię.
– Obchodził go twój charakter. To, jaka jesteś. Baraccus był silnym człowiekiem. Pociągały go tylko siła i temperament mogące dopełnić te jego cechy. Mógł mieć każdą kobietę. Wiem o tym, bo wiele starało się go zdobyć, a on je odrzucał. Wybrał ciebie. Nie dlatego, że byłaś słaba i zwyczajna, lecz dlatego, że byłaś wyjątkowa, równa mu pod każdym mającym znaczenie względem.
Znowu się uśmiechnęła, tym razem z wdzięcznością.
– Dziękuję za najmilsze słowa o moim mężu i o mnie, jakie kiedykolwiek słyszałam.
– Taka jest prawda, Magdo. Wybrał cię, bo byłaś go warta. Był szczęśliwy, mając cię u swego boku. Nie pozwolę ci umniejszać żony przyjaciela.
Jej uśmiech stał się smutny.
– Brak mi słów, żeby wyrazić, jak mi źle bez niego.