Między Wilnem, Uralem a Petersburgiem - Bednarczuk Monika - ebook

Między Wilnem, Uralem a Petersburgiem ebook

Bednarczuk Monika

0,0

Opis

Autorka książki zaprasza nas do podroży z ludźmi dobrze znanymi każdemu czytelnikowi mniej więcej obeznanemu z historią dawnego sławnego Uniwersytetu Wileńskiego. Wybrana przez nią mała grupka […] przedstawicieli kultury lat 1780–1850 otwiera nam nowe perspektywy na zmianę drogowskazów epoki. Ta piątka, w której znajdujemy zaskakująco różnorodne nazwiska: Georga Forstera, Gottfrieda E. Groddecka, Tomasza Zana, Jana Czeczota i Tadeusza Bułharyna, ma jeszcze dzięki talentowi Moniki Bednarczuk wiele do powiedzenia. Urok książki nie pochodzi tylko, rzecz jasna, z dobrego stylu Autorki, ale przede wszystkim z jej bogatego, nowatorskiego warsztatu badawczego, z którego wybijają się […] mało znane korespondencje, umiejętnie wykorzystywane i wpisane w kontekst europejskiej literatury i kultury. […] jak w soczewce Autorka potrafiła uchwycić, odmienne w przypadku każdej z opisywanych postaci, procesy przystosowania się do nowej sytuacji po wejściu wschodnich ziem I Rzeczypospolitej w obręb Cesarstwa Rosyjskiego. [z recenzji prof. Daniela Beauvois]

Proponowana tutaj konfiguracja nazwisk i problemów może się wydawać nieoczywista, zależało mi jednak na wydobyciu z cienia postaci drugoplanowych i spojrzeniu na nie z innej perspektywy niż ta, jaką przyjmowali moi poprzednicy i poprzedniczki na tym polu. […] Wszyscy bohaterowie tej książki musieli wypracowywać jakiś modus vivendi, negocjować swoją pozycję, czy to na Uniwersytecie Wileńskim […], czy to na rosyjskim rynku literackim […], w orenburskiej twierdzy […], czy też na białoruskiej prowincji w okresie polistopadowym […]. Bliższe przyjrzenie się rozmaitym aspektom wielojęzyczności oraz biografiom i wypowiedziom Forstera, Groddecka, Zana, Czeczota czy Bułharyna […] dopełnia naszą wiedzę o warunkach działania wileńskiego środowiska (około)akademickiego w ostatnich dekadach XVIII i pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku, o mechanizmach procesów transferu nauki, o funkcjonowaniu sieci uczonych i ich komunikacji, o postawach przedstawicieli klasy umysłowej wobec imperialnej polityki rosyjskiej, wreszcie o postrzeganiu asymetrii kulturowych, politycznych i społecznych oraz reakcjach na nie. [fragment Wprowadzenia]

Monika Bednarczuk – literaturoznawczyni, badaczka związków polityki z literaturą, zwłaszcza w okresie międzywojennym, kultury przełomu XVIII i XIX wieku, intymistyki i pisarstwa kobiet, a w ostatnim czasie również nurtów i środowisk ezoterycznych w PRL.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 622

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Recenzje naukowe:Daniel BeauvoisMichał Kuziak

Redakcja naukowa: Michał KuziakRedakcja wydawnicza i indeks: Krzysztof SmólskiKorekta: Emilia KolinkoOpracowanie graficzne: Marcin KiedioProjekt okładki i stron tytułowych: Paweł BijakRedaktor prowadzący serii: Krzysztof Smólski

Monografia opublikowana ze środków projektu finansowanego w ramach programu Ministerstwa Edukacji i Nauki pod nazwą „Regionalna Inicjatywa Doskonałości” na lata 2019–2022 nr projektu 009/RID/2018/19 kwota finansowania 8 791 222,00 zł

Copyright © for the text by Monika Bednarczuk 2022Copyright © for this edition by Instytut Badań Literackich PAN 2022

ISBN: 978-83-66898-97-4

Druk Bookpress, Olsztyn, www.bookpress.eu

Spis treści

Wprowadzenie

Miejsca, sytuacje, asymetrie

Perspektywy interpretacyjne

Podziękowania

Wielojęzyczność w kontekście akademickim. Nauka, samodoskonalenie i polityka w Wilnie w końcu XVIII i pierwszych dekadach XIX wieku

Wielojęzyczność jako kompetencja

Stan badań nad wielojęzycznością

Mikrokosmos akademicki i łacina

Kariery języków nowożytnych

Ambiwalentna sytuacja języków wernakularnych

Rosyjski: od „chłopskiej” mowy do hegemonii językowej

Wielojęzyczność i sieci naukowe

Zakończenie: wielojęzyczność a wolność

Listy Georga Forstera (1784–1787) jako narracja autobiograficzna i przyczynek do historii Uniwersytetu Wileńskiego

Dlaczego Forster i wileński etap jego życia?

List a opowieść autobiograficzna i kultura listu w osiemnastowiecznych Niemczech

Droga do Wilna, czyli nauka pod presją ekonomii i polityki

Pierwsze wrażenia

Próby transferu nauki

Przyczyny niepowodzeń

Doktor medycyny

I Rzeczpospolita w oczach Forstera

Poszukiwanie innej posady

Przystań, misja, kokon, zesłanie?

Gottfried Groddeck. Sieci społeczne, list i cyrkulacja wiedzy w Europie Środkowo-Wschodniej

Groddeck jako uczony

Dynamika sieci naukowych

Krąg getyndzki: mistrz i koledzy ze studiów

Adam Kazimierz Czartoryski: chlebodawca i partner intelektualny

Wilno – koledzy, kurator i pośrednik

Korespondenci w Wilnie i Dorpacie: wymiana książek i inne przysługi

Uczniowie Groddecka: przywiązanie i emancypacja

Zakończenie

Tomasz Zan. Ambiwalencje sytuacji zesłania

Badania nad zesłańcami i polską wizją Rosji

W(obec) imperium: poddani, obywatele, agenci

Szanse kariery w Cesarstwie Rosyjskim

Zan jako imperialny poddany

Zan wśród obywateli cesarstwa

Zan w „imperialnym chórze”

Pomiędzy Polakami, Rosjanami i ludami stepowymi

Zakończenie

„Białoruski trójkąt”. Jan Czeczot a dynamika etnosu, klasy i władzy

Język, polityka i uwarstwienie społeczne

Filomaci o języku, ludzie i polityce

Sprawa włościańska i stosunek do reform

Obywatele, poddani i ingerencja władzy

Etnografia jako akt twórczy i misja społeczna

Etnografia jako gest polityczny

Walka o osierocony kraj?

Tadeusz Bułharyn i jego Iwan Wyżygin. Wokół problemu hybrydyczności i biografii imperialnej

Imperialne konteksty historii i biografii

Na Białorusi, czyli między I Rzeczpospolitą a Cesarstwem Rosyjskim

Bułharyn – biografia imperialna i imperialna kariera

Wyżygin – imperialna biografia i imperialna kariera?

„Bycie pomiędzy” i ambiwalencja wobec imperium

Kochać ojczyznę, czyli?

Summary

Nota bibliograficzna

Bibliografia (wybór)

Indeks osób

Wprowadzenie

Seria „Studia Romantyczne” zobowiązuje i jednocześnie prowokuje. Zajmowanie się różnymi wymiarami, uwarunkowaniami i praktykami (znamiennymi dla) romantyzmu rozumianego jako styl myślenia, nurt bądź epoka zmusza bowiem do refleksji nad powodami sprawiającymi, że te czy inne mechanizmy i aspekty, biografie i teksty stoją w centrum zainteresowania lub przeciwnie, pozostają niedostrzeżone, zepchnięte na margines. Dalej rodzą się pytania o to, gdzie przebiega granica między romantyzmem a oświeceniem, jak traktować, a nawet jak nazywać utwory oraz postawy niedające się łatwo wpisać w „idealne” (wyobrażone) wzorce epoki – wzorce, które w pewnej mierze projektowane są przez twórców danego nurtu, częściowo jednak formułowane dopiero ex post przez potomnych – krytyków, badaczy, pisarzy, artystów.

Te wyzwania stanęły również przede mną. Z jednej strony za słowami: Uniwersytet Wileński, neohumanizm, filomaci, entuzjazm dla literatury niemieckiej i angielskiej, zesłania, Litwa, Rosja, step i Syberia – stoją całe kompleksy zagadnień, na trwałe wpisane w badania nad romantyzmem. Dodać można do tego zestawu szereg innych punktów, począwszy od dylematów moralnych Polaków w obliczu utraty państwowości po rozterki ideowe i antynomie estetyczne dojrzałego romantyzmu. Podobnie rzecz ma się z epoką oświecenia, którego hasła wywoławcze to: reformy Komisji Edukacji Narodowej, Szkoła Główna Wielkiego Księstwa Litewskiego, rozwój nauk przyrodniczych oraz intensywny transfer idei z Europy Zachodniej (i nie tylko). Z drugiej strony wiemy, że wnikliwsze spojrzenie czy to na indywidualne życiorysy, czy dzieje instytucji obnaża umowność podziałów typu „romantyczny” – „oświeceniowy” albo „nowoczesny” – „klasyczny” bądź „tradycyjny”. W niektórych kontekstach owe, siłą rzeczy schematyzujące, modele okazują się zbyt wąskie, zmuszają do uproszczeń i zaniechań; w innych zupełnie zawodzą i inspirują do opracowywania nowych kryteriów periodyzacji. Tak uczyniła np.Elżbieta Dąbrowicz, która w rozprawie o autorytecie publicznym w piśmiennictwie polskim XIX wieku nazywa pierwsze dekady tego stulecia „oświeceniem aleksandryjskim”1.

Propozycja badaczki, eksponująca znaczenie wiary wybitnych Polaków w cesarza Rosji, który „dając nam oświecenie hojną ręką, daje środki zachowania pozostałej pod jego berłem reszty po [Ojczyźnie] spuścizny”2, koresponduje z moim postrzeganiem kultury tego czasu. W środowisku wileńskim aż po lata dwudzieste XIX wieku oświecenie współistniało obok haseł romantycznych, ba, wręcz dominowało. Widać to w myśleniu Tomasza Zana, pozesłańczej aktywności Jana Czeczota oraz powieści Tadeusza Bułharyna Iwan Wyżygin (1829). Tradycje oświeceniowe długo stanowiły także podstawę systemu nauczania. Zreformowany uniwersytet i Wileński Okręg Szkolny przez kilka dziesięcioleci opierały się na zasadach wypracowanych przez Komisję Edukacji Narodowej3. Ciągłość ideowo-pokoleniową ilustrują też losy uczonych, którzy wykładali w Wilnie zarówno przed 1803 rokiem, jak i po nim4, wreszcie kariery absolwentów, późniejszych docentów lub profesorów swojej Alma Mater. Dlatego – nie do końca w zgodzie z tytułem serii – zakres tematyczny niniejszej książki wykracza poza procesy i postaci, które kojarzą się z romantyzmem.

Studia tutaj pomieszczone dotyczą w istocie wszystkich przywołanych na początku Wprowadzenia spraw i miejsc: od Schola Princeps Magna Ducati Lithuaniae i pierwszej ambitniejszej próby nauczania historii naturalnej, przez wzrost roli badań nad kulturą i językami starożytnej Grecji i Rzymu oraz fascynację Goethem, Schillerem czy Byronem, po trudne wybory w sytuacji politycznego zniewolenia. Proponuję jednak przyjrzeć się konkretnym biografiom, tekstom i procesom nie pod kątem powszechnie uznawanych cezur, lecz z perspektywy łączącej historię literatury i kultury z elementami historii nauki i historii społecznej. Ponieważ analizuję mechanizmy determinujące funkcjonowanie uniwersytetu, relacje międzykulturowe, stosunki między uczonymi i między profesorami a słuchaczami oraz sposoby radzenia sobie młodej warstwy polskiej, względnie spolonizowanej, inteligencji z polityką Imperium Rosyjskiego, takie eklektyczne podejście wydaje się uprawnione, podobnie jak uprzywilejowanie literatury dokumentu osobistego, zwłaszcza listów.

Bohaterami moich rozważań są mężczyźni o odmiennych życiorysach i oczekiwaniach: uczeni, literaci i eksperci, ambitni profesorowie, zesłańcy i człowiek postrzegany przez wielu jako karierowicz bądź wręcz renegat. Obok Niemców pojawiają się potomkowie spolonizowanych rodów białorusko-litewskich, obok postaci krytycznie nastawionych wobec I Rzeczpospolitej takie, które pielęgnowały wyidealizowany obraz przeszłości, a obok uwiecznionych w III części Dziadów ofiar Rosji – beneficjent wieloetnicznego Imperium. W kolejnych rozdziałach (oprócz pierwszego, przekrojowego, podejmującego problem różnych aspektów akademickiej wielojęzyczności) sąsiadują ze sobą: Georg Forster – przyrodnik i podróżnik, przez kilka lat profesor historii naturalnej w Szkole Głównej Wielkiego Księstwa Litewskiego; Gottfried Ernst Groddeck – filolog klasyczny, profesor Uniwersytetu w Wilnie, wcześniej zaś sekretarz księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego i prywatny uczony; Tomasz Zan – filomata, poeta, przymusowy osiedleniec w Orenburgu i badacz Uralu; Jan Czeczot – kolejny filomata, zesłaniec, carski urzędnik, a później etnograf amator dokumentujący białoruski folklor i upominający się o lepsze traktowanie włościan; wreszcie Tadeusz Bułharyn – pochodzący z Litwy, rosyjski z wyboru literat, autor poczytnych powieści, wpływowy wydawca i współpracownik tajnej policji.

Miejsca, sytuacje, asymetrie

Wilno, Ural i Petersburg zakreślają geograficzne ramy działalności moich bohaterów. Niektórzy z nich aktywni byli także w innych rejonach Europy czy świata, by wymienić Forstera – uczestnika drugiej wyprawy Jamesa Cooka, lecz rozpatruję tutaj jedynie okres ich pobytu na ziemiach Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Cesarstwa Rosyjskiego. Wilno, synonim rozkwitu kultury i państwowości polsko-litewskiej, zajmuje szczególną pozycję w polskiej pamięci zbiorowej jako miejsce narodzin ruchu filomackiego i filareckiego, siedziba świetnie rozwijającego się – aż do 1830 roku – uniwersytetu oraz symbol prześladowań młodzieży przez rosyjską tyranię, której personifikacją jest Nikołaj Nowosilcow. Z Wilnem związane są w różny sposób niemal wszystkie postaci, o których mowa dalej. Łączą je przede wszystkim Uniwersytet, na którym się kształciły (Zan) lub wykładały (Forster, Groddeck), przyjaciele i znajomi (Towarzystwo Filomatyczne w wypadku Czeczota i Zana, czy też Szubrawcy, wśród których zdobywał literackie szlify Bułharyn)5, a także tradycja rodzinna. Wilno i historyczna Litwa są kluczowym punktem odniesienia dla tęskniących za swoją małą ojczyzną zesłańców, ale również obiektem krytyki w listach Forstera lub Iwanie Wyżyginie Bułharyna.

Petersburg to z kolei synekdocha zaborczego mocarstwa, opierającego swą potęgę na wyzysku i okrucieństwie – także wobec własnego społeczeństwa. Ten obraz na trwałe wszedł do polskiej wyobraźni narodowej za sprawą Ustępu III części Dziadów. Jednak Petersburg pierwszej połowy XIX wieku to również znaczący ośrodek kulturalny, gdzie życzliwie witano Adama Mickiewicza i gdzie spektakularną karierę robił Bułharyn. Podobnie Ural ma konotacje negatywne i pozytywne. Te pierwsze przeważają w literaturze polskiej, gdyż postrzegany jest jako wrota Syberii, na której cierpiały i ginęły setki tysięcy Polaków i Polek. Zarazem to region fascynujący pod względem przyrodniczym i naukowym. Paradoksalnie, poprzez swą peryferyjność, odległość od centrum władzy, Ural otwierał perspektywy awansu nawet przed skazańcami politycznymi; był dla nich także przestrzenią spotkania z Rosjanami, Niemcami bałtyckimi, zachodnimi podróżnikami oraz plemionami tubylczymi6.

Aspekt pograniczności i charakterystycznego dla niej luzowania rygorów jest o tyle znaczący, że w przeciwieństwie do kojarzonych jednoznacznie z Europą Wilna i Petersburga Ural uważany bywa – od czasu publikacji Russkiego leksikonu Wasilija Tatiszczewa (1793) – za naturalną granicę kontynentu i tym samym cywilizacji europejskiej. Migracje, z reguły przymusowe, z Wilna czy Petersburga na Ural lub dalej są zatem tożsame z wejściem w rzeczywistość pogranicza państw, etnosów i kultur, rzeczywistość rządzącą się specyficznymi prawami. Narzucała ona przybyszom – zesłańcom, urzędnikom, badaczom, wojskowym, poszukiwaczom przygód (jedna osoba mogła oczywiście łączyć kilka ról) – konieczność określenia się wobec zastanych warunków, wyznaczenia sobie nowych celów oraz, co dotyczyło zwłaszcza skazanych na wieloletnie osiedlenie się w danym miejscu, ustalenia własnej, indywidualnej granicy kompromisu kulturowego, moralnego i politycznego. Wszyscy bohaterowie tej książki musieli wypracowywać jakiś modus vivendi, negocjować swoją pozycję, czy to na Uniwersytecie Wileńskim (Georg Forster i Gottfried E.Groddeck), czy to na rosyjskim rynku literackim (Tadeusz Bułharyn), w orenburskiej twierdzy (Tomasz Zan), czy też na białoruskiej prowincji w okresie polistopadowym (Jan Czeczot).

Konfrontacja z nowym otoczeniem była jednak szczególnie dotkliwa dla zesłańców, bo w ich wypadku migracji poziomej, czyli zmianie miejsca zamieszkania, towarzyszyła zmiana miejsca w strukturze społecznej, najczęściej na niższe (migracja pionowa). Dlatego proponuję zastosować do analizy aktywności Forstera i Groddecka w Wilnie inne podejście niż do opisu działalności Zana oraz Czeczota. Osobnym przypadkiem jest Bułharyn, który osiedlił się w Petersburgu z nadzieją zyskania literackiej sławy i wkrótce osiągnął sukces dzięki doskonałemu – przynajmniej pozornie – dostosowaniu się do reguł i oczekiwań państwa rosyjskiego. Co istotne, ideę wieloetnicznego, scalającego Słowian Cesarstwa Rosyjskiego przeniósł na papier w powieści Iwan Wyżygin, którą z racji aż nadto afirmatywnego stosunku do władz rosyjskich, a jednocześnie satyrycznego obrazu społeczeństwa można odczytywać w duchu Homiego Bhabhy jako tekst o potencjale subwersywnym.

Zasygnalizowane wyżej ambiwalencje wiążą się z asymetriami kulturowymi, które z różnym natężeniem przejawiały się w życiu i twórczości zajmujących mnie postaci. Myślę o nierównym układzie sił w wymianie naukowej i kulturalnej między Europą Wschodnią a Zachodnią (zaawansowanie naukowe tej drugiej, praktyki orientalizacyjne znamienne dla cudzoziemskich autorów i, jako reakcja na nie, mechanizmy kompensacyjne dostrzegalne w wypowiedziach polskich uczonych i literatów) oraz w relacjach kulturowych i politycznych między podzieloną przez zaborców Rzeczpospolitą Obojga Narodów a Imperium Rosyjskim. Interesują mnie napięcia między białoruskim chłopstwem (lub jego rzecznikami) a polską szlachtą i inteligencją oraz sposoby ich łagodzenia, dalej: kontakty między zesłanymi na Ural filomatami z jednej strony a plemionami baszkirskimi i miejscową elitą rosyjską – z drugiej; wreszcie strategie radzenia sobie z rozdźwiękiem, jaki wywołują marzenie o sukcesie na rosyjskim rynku literackim i jednoczesne dążenie do pielęgnowania polszczyzny oraz dobrych relacji tak z polskimi, jak rosyjskimi intelektualistami.

Wypada się wytłumaczyć z ostatniego elementu podtytułowej triady. Dlaczego polityka? Po pierwsze polityka, ta „wielka”, nieustannie dawała o sobie znać. Decyzje lub zaniechania władz – najpierw polskich, później rosyjskich – wpływały na rozmaite aspekty edukacji, kultury i gospodarki, począwszy od programów uniwersyteckich i języka wykładowego, poprzez kwestię (braku) dostępu do określonych publikacji i możliwości wyjazdów za granicę, po zniszczenia dokonane podczas wojen czy powstań oraz prześladowania jednostek i całych grup. Wystarczy przywołać autonomię, także językową, Uniwersytetu Wileńskiego, gwarantowaną aktem jego potwierdzenia z 1803 roku, i rusyfikację szkolnictwa po roku 1831. Wymownymi przykładami są też odmowa wydania paszportu młodemu Mickiewiczowi i aresztowanie w Berlinie w grudniu 1823 roku na żądanie władz rosyjskich Franciszka Malewskiego. Polityka całkowicie zdeterminowała biografie niektórych postaci, inne zaś zmusiła do zasadniczych korekt planów życiowych. Po drugie w politykę – rozumianą szeroko, uprawianą na uczelniach i na łamach powieści – angażowali się bardziej lub mniej intensywnie niemal wszyscy moi bohaterowie. Forster spotykał się z królem Stanisławem Augustem, jego bratem i arystokratami, dążąc do poprawy warunków pracy w Wilnie. Groddeck, poza tym, że cenił go kurator Wileńskiego Okręgu Szkolnego, był zaufanym człowiekiem Adama Kazimierza Czartoryskiego i dzięki tym kontaktom miał pewien wpływ na decyzje dotyczące wszechnicy. Zan i Czeczot snuli w kręgu filomatów plany podniesienia świadomości moralnej i narodowej młodzieży, a po powrocie z zesłania ten drugi oddał się badaniom etnograficznym i językoznawczym, apelując jednocześnie do (polskich) „panów” o życzliwe traktowanie (białoruskich) „kmiotków”. Bułharyn z kolei, równolegle do służby w tajnej policji, poruszał tematy polityczne w swoich tekstach literackich i publicystycznych.

Proponowana tutaj konfiguracja nazwisk i problemów może się wydawać nieoczywista, zależało mi jednak na wydobyciu z cienia postaci drugoplanowych i spojrzeniu na nie z innej perspektywy niż ta, jaką przyjmowali moi poprzednicy i poprzedniczki na tym polu. O kontekstach i znaczeniu wielojęzyczności w Szkole Głównej Litewskiej i na Uniwersytecie Wileńskim pisano dotychczas fragmentarycznie, stąd mój pomysł uwzględnienia różnych jej aspektów – indywidualnych i instytucjonalnych – w szerokim przedziale czasowym, aby dzięki temu wydobyć m.in.pewne kontynuacje, pokazujące płynność granic między oświeceniem a romantyzmem. Forster przywoływany jest zwykle okazjonalnie, już to jako przykład wybitnego cudzoziemca w Szkole Głównej Litewskiej, już to współtwórca antypolskich stereotypów7. Ale nie wzbudza w polskim literaturoznawstwie zainteresowania jako naukowiec, zapalony epistolograf i fascynująca osobowość. Inni bohaterowie książki, podobnie, sprowadzeni zostali w potocznej świadomości do kilku określonych ról społecznych: nauczyciela Adama Mickiewicza i, w mniejszym stopniu, twórcy filologii klasycznej na ziemiach polskich (Groddeck)8, filomatów-ofiar rosyjskich represji (Zan i Czeczot)9oraz renegata (Bułharyn)10. Tego rodzaju atrybucje są naturalne, lecz zderzone z nowymi koncepcjami teoretycznymi lub niewykorzystywanym materiałem źródłowym motywują do ponownej lektury, zagłębienia się pod powierzchnię fabuł i dokumentów autobiograficznych. W idealnym wypadku rezultatem takich poszukiwań są niebanalne, zniuansowane ujęcia danych praktyk czy zjawisk, pomysłowe odczytania tekstów bądź redefinicje pewnych pojęć.

Perspektywy interpretacyjne

Jako że trajektorie losu, działalność i osobowość omawianych postaci były bardzo różne, niecelowe wydaje się aplikowanie tych samych narzędzi do wszystkich poruszanych tutaj zagadnień, biografii i tekstów. Konsekwentne trzymanie się jednego podejścia ograniczyłoby też możliwości wypróbowania innych, dlatego proponuję eklektyzm metodologiczny. Rozdział pierwszy, bazujący na rozmaitych tekstach źródłowych do historii Uniwersytetu Wileńskiego, ma charakter przeglądowy. Zestawiam w nim informacje o roli poszczególnych języków w procesie nauczania, upowszechniania oraz tworzenia nauki i kultury. Zastanawiam się nad zaletami i wadami łaciny jako lingua franca, nad przyczynami i skutkami popularności języka niemieckiego i angielskiego dla zainteresowanych literaturą studentów, nad pozycją różnych języków wernakularnych, wreszcie nad specyficznym, „wolnościowym”, jak go określam, wymiarem poliglosji, który dostrzegam w więziennych i zesłańczych doświadczeniach filomatów. Przejawia się on w zdolności do stworzenia sobie dzięki obcojęzycznym lekturom wewnętrznej rzeczywistości zastępczej, pozwalającej zapomnieć o duszącej atmosferze aresztu, lęku o przyszłość, poczuciu niepewności.

W wypadku Forstera i Groddecka zajmują mnie głównie procesy transferu nauki, interpersonalne stosunki międzykulturowe oraz rola sieci społecznych w biografii uczonego na przełomie XVIII i XIX wieku. Natomiast życiorysy oraz różnogatunkowe wypowiedzi Zana, Czeczota i Bułharyna rozpatruję w kontekście szeroko pojmowanych relacji imperialnych i bhabhowskiego „bycia pomiędzy”. Próbuję zrekonstruować samopostrzeganie bohaterów, określić ich status społeczny i uwypuklić centralne aspekty ich funkcjonowania w Rosji. Rosję, co chcę podkreślić, widzę przy tym nie tyle jako wroga i prześladowcę Polski (chociaż istnieje po temu wiele przesłanek, a literatura utrwaliła ten sposób patrzenia na państwo carów), ile jako specyficzny system – wielonarodowe imperium (zgodnie z propozycją Andreasa Kappelera11) oraz „heterogeniczny kontekst” dla działań, w którym lokalne doświadczenia, w tym „scenariusze” realizacji haseł narodowych, mogły się od siebie diametralnie różnić (za tą perspektywą optują przedstawiciele new imperial history12).

Georg Forster i Gottfried E.Groddeck – chociaż odmienni pod względem osobowości – mieli kilka cech wspólnych. Obaj pochodzili z Prus, kształcili się na niemieckich uniwersytetach i zdecydowali się przyjąć propozycje posad w I Rzeczpospolitej. Obaj byli ambitni, imponowali pracowitością i erudycją, a przy tym prowadzili rozległą korespondencję. Relacje tych uczonych z wileńskim mikroświatem akademickim z jednej strony, a z zachodnim – z drugiej rekonstruuję w oparciu o nieprzełożone dotąd na język polski zbiory listów. Jak wspomniałam, w rozdziale poświęconym aktywności Forstera, przyrodnika i namiętnego epistolografa, w Wilnie między rokiem 1784 a 1787 sięgam do studiów z historii listu w osiemnastowiecznych Niemczech oraz do kategorii transferu wiedzy i koncepcji transferu kulturowego. W refleksji nad Groddeckiem przydatne okazały się z kolei podstawy analizy sieci społecznościowej.

Transfer wiedzy obejmuje formy i kanały przekazu informacji dotyczących najróżniejszych zagadnień i konfiguracji międzyludzkich (można do niego zaliczyć zarówno graficzne i ustne wskazówki na temat hodowli zwierząt, jak i poradniki zielarskie, mapy czy aktywność misjonarzy w dawnych koloniach)13. Węższy zakres znaczeniowy ma pojęcie transferu nauki, koncentrujące się na kanałach i formach komunikacji dotyczącej teorii, metod, preparatów itd. istotnych dla różnych dziedzin nauki. Najbardziej produktywna wydaje się natomiast koncepcja transferu kulturowego, dająca się owocnie zaaplikować do studiów nad historią literatury, sztuki i uniwersytetów. U podstaw tego podejścia leży założenie, że idee, teorie, metody itd. migrują za pomocą różnych nośników (tekstów, modeli, instrumentów, preparatów) i dzięki konkretnym osobom bądź grupom pośredniczącym, które aktywnie przyswajają i rozpowszechniają nowe treści poprzez przekłady, publikacje, dzieła artystyczne, projekty architektoniczne, powoływanie instytucji etc. Kluczowe jest zatem połączenie wymiaru materialnego i ludzkiego z ideowym. Ponadto autorzy koncepcji: Michel Espagne i Michael Werner14 oraz ich kontynuatorzy15 podkreślają, po pierwsze, że aktywność pośredników (agentów) i cały proces wiązać się muszą z określonymi potrzebami kultury przyjmującej, bo, aby doszło do transferu, pośrednicy muszą najpierw dostrzec pewien brak i chcieć mu zaradzić. Po drugie skutkami pojawienia się w danej kulturze nowych elementów są konkretne zmiany. Analizując zjawiska transferu, należy więc brać pod uwagę szereg zmiennych, w tym: formy i miejsca zdobywania oraz przekazywania nabytej wiedzy, warunki jej odbioru (relacje władzy, dostęp do zasobów finansowych i kulturowych), wreszcie przemiany – kulturowe, społeczne, naukowe. Forstera i Groddecka niewątpliwie nazwać można świadomymi pośrednikami. Wykształceni na niemieckich uczelniach, dostrzegli po przybyciu do Wilna, iż tamtejsi wykładowcy, a przede wszystkim młodzież potrzebują nowych opracowań i nowych metod dydaktycznych. Obaj uczeni dążyli do zmiany tego stanu rzeczy, co szczegółowo pokazuję w poświęconych im rozdziałach, aczkolwiek efekty ich starań były różne, co wynikało z określonych uwarunkowań (kulturowych, językowych, finansowych, ale także politycznych i osobowościowych), na które również wskazuję.

Analiza sieci społecznościowej (social network analysis), której wybrane kategorie, takie jak aktorzy, węzły czy właśnie sieć, przykładam do korespondencji Groddecka, stanowi, jak sądzę, ciekawe dopełnienie badań nad sytuacją i samopostrzeganiem uczonych (nie tylko na przełomie XVIII i XIX wieku) oraz sposobami negocjowania przez nich własnej pozycji w grupie. Groddeck stanowi wdzięczny obiekt dociekań, ponieważ prowadził obszerną korespondencję, ponadto obracał się w różnych kręgach towarzysko-intelektualnych i zawodowych, występując w rozmaitych rolach: studenta (w Getyndze), sekretarza Adama Kazimierza Czartoryskiego, profesora (w Wilnie), przyjaciela wybitnego patologa Josepha Franka i dorpackiego filologa Karla Morgensterna, a także autora rozpraw naukowych, korespondenta kilku europejskich starożytników, wreszcie nauczyciela Joachima Lelewela, filomatów czy Krystyna Lacha Szyrmy. Dzięki zachowanym listom Groddecka oraz innych osób możliwe jest prześledzenie dynamiki i wzorców relacji między poszczególnymi osobami (węzłami sieci). W ramach rekonesansu sięgam po minimalistyczną wersję analizy sieciowej, interesują mnie bowiem wybrane aspekty funkcjonowania określonych aktorów społecznych w danych konstelacjach, ich pozycja, komunikacja, więzi i, częściowo, proces wymiany zasobów16.

Przyglądam się zatem interakcjom między przyjaciółmi z ławy uniwersyteckiej, którzy w pewnym momencie stają się rywalami w konkursach o uniwersyteckie posady; między mistrzem a uczniem, który po jakimś czasie sam staje się autorytetem dla innych; między uczonymi, których dzieli odległość geograficzna i doświadczenia, ale łączy pasja naukowa; wreszcie między niemieckimi profesorami, którzy – jako obcy w nowym dla nich, wileńskim środowisku – zawierają swoiste strategiczne alianse. W każdej z tych relacji wypracowywane są pewne normy zachowań; każda ma swoisty kształt, który może ulegać zmianie, jeśli np.pojawi się nowy aktor, wzrośnie lub zmaleje prestiż jednego z członków albo zaistnieją okoliczności powodujące rekonfigurację całej struktury; w każdej istnieje także „instrumentalny” typ akcji, związany z wymianą dóbr i usług17. Ta ostatnia cecha odsyła oczywiście do postrzegania sieci jako elementu kapitału społecznego.

Na bohaterów ostatnich trzech rozdziałów książki patrzę przez jeszcze inny pryzmat niż na Forstera i Groddecka. Aktywność Zana lub Bułharyna również można rozpatrywać pod kątem procesów transferu kulturowego18 i sieci społecznych. Jednak punktem wyjścia dla moich refleksji są zachodnie studia nad biografiami imperialnymi19. Zadłużyłam się też u reprezentantów new imperial history, bo koncepcja „sytuacji imperialnej” i zwrócenie uwagi na różnice w obrębie społeczności podbitych20 oraz wielość zasad lojalności21 wydają mi się ważnym dopełnieniem podejścia, jakie proponują Jarosław Czubaty, analizując zasadę „dwóch sumień”22, oraz Andrzej Nowak, aplikujący optykę imperialną do badań nad historią Polski23. Odwołuję się również do postkolonialnej teorii hybrydyczności, która jest od kilkunastu lat intensywnie przyswajana przez polskie literaturoznawstwo i kulturoznawstwo, toteż rezygnuję tutaj z przybliżania jej założeń24.

Osią moich analiz są – obok opisanego przez Homiego Bhabhę mechanizmu in-betweenness – kategorie: obywatel (citizen), poddany (subject) i agent imperium (agent of empire). Tym ostatnim, jako że rzadko są przywoływane w pracach polonistycznych, warto poświęcić więcej uwagi. Zdaniem Timothy’ego H.Parsonsa, za którego propozycją podążam, w społeczeństwach imperialnych można z grubsza wydzielić dwie grupy. Pierwszą tworzyli obywatele, czyli reprezentanci warstw opiniotwórczych, elity kulturalnej, naukowej, gospodarczej i wojskowej lub po prostu osoby posiadające pełnię praw i odpowiednie zaplecze społeczno-pieniężne. Drugą zaś – poddani, a więc ludzie pozbawieni możności decydowania o sobie, najczęściej wywodzący się z ludów podbitych, uważani za mniej cywilizowanych, wyzyskiwani, dyskryminowani25. Poddanymi byli w pierwszej kolejności niewolnicy i najemni chłopi, jednak w systemie pańszczyźnianym zaliczali się do tej kategorii w zasadzie wszyscy włościanie, a nierzadko także reprezentanci gołoty szlacheckiej i innych grup zdeklasowanych26. Przy tym obywatele zamieszkiwali raczej wielkie miasta, podczas gdy terytorium typowe dla poddanych stanowiły oddalone od centrum prowincje czy peryferie27.

Wyrażenie „agent imperium” zadomowiło się w pracach zorientowanych kulturoznawczo historyków, zajmujących się dziejami Imperium Brytyjskiego, Austro-Węgier i Cesarstwa Rosyjskiego w XVIII–XX wieku z perspektywy (biografii) elit społecznych tych mocarstw28. Dokładniej rzecz biorąc, w centrum ich uwagi stoją politycy, wyżsi rangą wojskowi i urzędnicy, eksperci (także uczeni), przedsiębiorcy oraz reprezentanci inteligencji twórczej. Korzyści z podejścia koncentrującego się na losach konkretnych postaci są dwojakie. Po pierwsze uzyskujemy obraz imperialnych struktur, uwzględniający indywidualne decyzje, ambicje i ograniczenia osób współtworzących system. Po drugie sam system jawi się w świetle wypowiedzi i działań jednostek „jako przestrzeń doświadczeń, wyobrażeń i oczekiwań”29.

W tym miejscu muszę poczynić zastrzeżenie. Sięgając po terminy „poddany”, „obywatel” i „agent”w kontekście państwa carów, mam świadomość, że trzeba je potraktować jako skrajne punkty pewnej skali. Jakąś część społeczeństwa można by przypisać do kategorii pośrednich. W strukturach symbolicznych każdy był wobec cara „rabem”, stąd praktyka była daleko bardziej skomplikowana niż jednoznacznie brzmiące słowa. Zdaję sobie też sprawę, że rozróżnienie na subjects i citizens nie jest jednogłośnie akceptowane przez badaczy, trwają bowiem spory wokół pytania, czy w Rosji istnieli obywatele w zachodnioeuropejskim sensie tego słowa30. Wierzę jednak, że zastosowanie propozycji z nurtu badań nad biografiami imperialnymi do lektury wypowiedzi Zana, Czeczota oraz Bułharyna i do badań nad ich działalnością pozwoli ujrzeć pewne układy i zjawiska w nowym albo bardziej zniuansowanym świetle.

Do której z tych kategorii można zatem przypisać Zana i jego wileńskich przyjaciół? Jako studenci, w dodatku szlacheckiego pochodzenia, byli oni wolnymi ludźmi, chociaż wolność w Rosji była ograniczona (wymieńmy tylko trudności z uzyskaniem paszportu). Z reguły nie dysponowali też kapitałem ekonomicznym – Daniel Beauvois określił to pokolenie jako generację „ludzi zbędnych”, marzących jednak o odegraniu ważnej roli w swojej zbiorowości31. Natomiast jako skazańcy stali się poddanymi, ludźmi zepchniętymi na obrzeża społeczeństwa i cesarstwa. W świetle dokumentów osobistych Zan jawi się jednak nie tylko jako pozbawiony prawa do samostanowienia wygnaniec. W oczach mieszkających na prowincji Rosjan oczytany i biegły w naukach ścisłych Zan był atrakcyjnym partnerem do rozmów i mile widzianym gościem32. Toteż szybko znalazł opiekunów, a nawet przyjaciół wśród orenburskiej elity. Sytuacja ta tylko z pozoru wydaje się paradoksalna. Negocjowanie hierarchii przebiegało przecież wielowymiarowo, w różnych układach odniesienia. Poza tym Zan zakładał bibliotekę w jednej ze szkół, poszukiwał złota, sporządzał mapy i analizy geologiczne, czyli pracował jako ekspert na zlecenie gubernatorów. Dlatego można go uznać za agenta imperium, jeśli pod tym pojęciem rozumieć nie tylko elity decyzyjne i wykonawcze33, lecz i osoby, które pracą na zlecenie władz centralnych lub lokalnych przyczyniły się do rozwoju i eksploracji Rosji34. Jednocześnie biografia Zana świetnie ilustruje przełamywanie binarnych opozycji poddany/prześladowany – obywatel/agent imperium35.

Czeczot po doświadczeniu przymusowego pobytu na Uralu (i społecznej degradacji) wraca na Litwę wolny, podobnie jak Zan, lecz wciąż zmuszony jest szukać u innych pomocy materialnej. Pomimo to w jego pozesłańczej działalności na plan pierwszy wysuwają się zagadnienia klasowe, związane z aspektem narodowościowym. Czeczot – nieutożsamiający się z chłopstwem, ale wyczulony na niesprawiedliwość – bada ludowe piosenki i mowę Krywiczan36. Zarazem apeluje wciąż do polskich i spolonizowanych „panów” o lepsze traktowanie (białoruskich) włościan. Można widzieć w tym pewną strategię, obliczoną na odzyskanie (sympatii) Białorusinów dla kultury polskiej i przeciwstawienie się antypolskiej narracji, osnutej wokół motywu ucisku ludu przez polską szlachtę. Usiłowania te nie mają, rzecz jasna, szansy powodzenia w zderzeniu z nachalnie promowaną wersją dziejów Białorusi jako części wielkiej Rosji37. Niemniej postawa Czeczota zasługuje na uwagę.

Bułharyn stanowi sui generis przeciwieństwo „zesłanego pokolenia”38. Jako „rosyjski” dziennikarz i pisarz z wyboru, współpracownik tajnej policji, człowiek zamożny, szanowany, ba, budzący lęk, spełniał bez wątpienia kryteria przynależności do grupy obywateli imperium. Co więcej, w swoich utworach literackich i publicystycznych prezentował pozytywny, aczkolwiek nie panegiryczny obraz Cesarstwa Rosyjskiego. Zarazem nie wypierał się swojego prowincjonalnego, nierosyjskiego pochodzenia ani się od niego nie odcinał. Utrzymywał kontakty z autorami z historycznej Litwy, prezentował literaturę i historiografię polską w rosyjskiej prasie, wstawiał się też za niepokornymi, podejrzanymi politycznie wilnianami u swoich mocodawców, a w powieści Iwan Wyżygin wytykał wady rosyjskim czytelnikom z różnych warstw społecznych, prowadząc swoistą grę z cenzurą i publicznością. Jak bowiem staram się dowieść, Iwan Wyżygin daje się interpretować zarówno jako głos poparcia dla aneksji Litwy przez Rosję, jak i satyra na społeczeństwo imperialne. Ambiwalencje biografii i twórczości Bułharyna sprawiają, że można w nim widzieć agenta imperium – imperium, które podporządkowało sobie ziemie i naród, z którego sam Bułharyn się wywodził – lecz równocześnie pisarza stosującego strategię mimikry (w rozumieniu Homiego Bhabhy).

Bliższe przyjrzenie się rozmaitym aspektom wielojęzyczności oraz biografiom i wypowiedziom Georga Forstera, Gottfrieda E.Groddecka, Tomasza Zana, Jana Czeczota czy Tadeusza Bułharyna – ludzi wprawdzie nie „naczelnych”39, lecz nie mniej ciekawych od królów, wieszczów lub prawodawców – dopełnia naszą wiedzę o warunkach działania wileńskiego środowiska (około)akademickiego w ostatnich dekadach XVIII i pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku, o mechanizmach procesów transferu nauki, o funkcjonowaniu sieci uczonych i ich komunikacji, o postawach przedstawicieli klasy umysłowej wobec imperialnej polityki rosyjskiej, wreszcie o postrzeganiu asymetrii kulturowych, politycznych i społecznych oraz reakcjach na nie.

Podziękowania

Chcę serdecznie podziękować prof.dr.hab.Michałowi Kuziakowi za pomysł włączenia książki do serii „Studia Romantyczne”, sugestie poprawek i czuwanie nad przebiegiem procesu wydawniczego. Wnikliwe, a zarazem bardzo życzliwe uwagi krytyczne prof.dr.hab.Daniela Beauvois, za które jestem ogromnie wdzięczna, pozwoliły mi dostrzec szereg kontekstów ważnych dla moich rozważań. Podziękowania za cenne wskazówki i inspirujące rozmowy nie tylko o XIX wieku zechce przyjąć również Ela Dąbrowicz. Jako że rozdziały składające się na tę książkę powstawały na przestrzeni kilku lat i na ich kształt wpłynęły osoby, z którymi dyskutowałam podczas różnych spotkań, oraz recenzenci i recenzentki pierwotnych wersji tekstów, także Im wszystkim w tym miejscu dziękuję za propozycje ulepszeń oraz ciepłe słowa. Na etapie redakcji całość wiele zyskała dzięki uważności i stylistycznemu wyczuciu pana Krzysztofa Smólskiego oraz pani dr Emilii Kolinko. Największy dług zaciągnęłam u mojej wspaniałej Rodziny oraz Przyjaciółek i Przyjaciół. Bez Waszego wsparcia i entuzjazmu ta książka by nie powstała. Dziękuję, że mi kibicujecie i towarzyszycie w kolejnych intelektualnych przygodach!

Wielojęzyczność w kontekście akademickimNauka, samodoskonalenie i polityka w Wilnie w końcu XVIII i pierwszych dekadach XIX wieku

Rozpocznę od trzech wypowiedzi, które ilustrują funkcje, typy i dynamikę wielojęzyczności w świecie uniwersyteckim oraz szerzej: kulturalnym Wilna – dynamikę podległą różnym przemianom społeczno-politycznym. Pierwszy fragment odnosi się do przebiegu posiedzeń, które odbywały się co miesiąc na Cesarskim Uniwersytecie Wileńskim:

Posiedzenie publiczne 8 czerwca [1806]. […] Capelli czytał po łacinie: Praecipuae, quibus criminibus occurri potest, rationes exponuntur atque illustrantur. Józef Frank po francusku czytał rozprawę: Sur la police médicale des prisons.

Posiedzenie 15 lutego [1815]. Prof.Czerniawski czytał po rosyjsku: O tolerancji religijnej w Rosji, od wieków zachowywanej.

Posiedzenie 15 marca. Jędrzej Śniadecki czytał: Objaśnienie niektórych punktów w nauce o ciepliku; następnie prof.Bojanus czytał: Découvertes relatives à l’allantois et la vesicule ombilicale du poulain, et observations sur l’opercule bronchiale des poissons.40

Druga wypowiedź to wyimek z listu Adama Mickiewicza do Józefa Jeżowskiego:

Czytam […] Drevesa Resultaten41, niezmiernie ciekawe i ważne. W entuzjazm mnie wprawiły wyciągi […] z pierwszej części Helwecjusza de l’Esprit42 […]. Jarosz niech powie Zawadzkiemu, żeby przysłał […] Eutropiuszów43 20 […].44

Trzeci cytat pochodzi z korespondencji Tomasza Zana, który na zesłaniu na Ural zajął się m.in.dydaktyką: „Piotruś mój kochany umarł […]. W kilka miesięcy umiał doskonale mówić, czytać i pisać po polsku i po rusku, dobrze po francusku”45.

Już pobieżny przegląd tych świadectw zmusza do refleksji nad znaczeniem wielojęzyczności dla losów danej postaci, jak też nad efektami nauczania języków obcych oraz przyczynami ich zmieniających się na przestrzeni lat hierarchii i kontekstów społeczno-politycznych46. Przywołane wyżej ustępy z dokumentów dotyczących wileńskiej uczelni i jej absolwentów wskazują po pierwsze, że w akademickim mikrokosmosie występowało obok siebie kilka języków, po drugie – że z rozmaitych powodów zmieniało się ich miejsce w hierarchii. Rolę odgrywały tutaj zarówno funkcjonalność, przydatność danego języka w uprawianiu konkretnej gałęzi nauki oraz dydaktyki, jak i procesy polityczne i kulturowe. W XVIII wieku łacina ustępowała miejsca francuskiemu, który miał rangę języka uniwersalnego. Później, na przełomie pierwszej i drugiej dekady XIX wieku, na znaczeniu zyskiwały niemiecki i angielski. Jednocześnie uwagę zwraca wejście na scenę uniwersytecką rosyjskiego. Poza językami obcymi pamiętać trzeba o obecności w akademii czy też wokół niej języków lokalnych, którymi liczni studenci posługiwali się w pewnych kontekstach, a przynajmniej je rozumieli. Białoruski, ukraiński oraz litewski funkcjonowały wprawdzie długo poza środowiskiem stricte uniwersyteckim, tak jak do pewnego momentu język polski (jeszcze na przełomie XVIII i XIX wieku niechętnie widziany przez rektora Marcina Poczobutta na wykładach47), lecz wciąż były obecne w praktyce komunikacyjnej, niekiedy też literackiej.

Zarówno zebrania i publiczne odczyty profesorów – pomimo iż bardzo krytycznie wypowiada się o nich wybitny znawca dziejów Uniwersytetu Daniel Beauvois48 – jak i aktywność samokształceniowa oraz przekładowa filomatów tudzież innych przedstawicieli wileńskiej elity umysłowej (od wykładowców po księgarzy i publicystów) zaświadczają o istnieniu specyficznego typu wielojęzyczności, który zasługuje na uwagę. Wobec licznych dzisiaj możliwości poznawania języków obcych oraz zdobywania doświadczenia naukowego i zawodowego za granicą zdarza nam się bowiem zapominać, że ani wielojęzyczność, ani mobilność akademicka nie są zjawiskiem nowym. Od tysięcy lat ludzie posługiwali się więcej niż jednym językiem i również współcześnie normą jest bilingwizm lub multilingwizm, oczywiście w różnym stopniu biegłości, zarówno jeśli chodzi o komunikację wysoką, jak i naturalną, typową dla kontaktów codziennych. Od wieków istnieli tłumacze, dwujęzyczne i wielojęzyczne elity umysłowe, a ci, którzy szukali wiedzy i lepszych perspektyw, przemieszczali się między państwami i kulturami49. Zmianie w ostatnich kilkunastu dekadach uległ głównie stopień natężenia i rozpowszechnienia tych praktyk.

Wielojęzyczność jako kompetencja

Ogólnie rzecz biorąc, termin „wielojęzyczność” odnosi się do różnych form komunikacji społecznej, instytucjonalnej i indywidualnej, w której dochodzi do posługiwania się więcej niż jednym językiem, przy czym mówiąc o języku, badacze mają na myśli nie tylko języki narodowe, lecz także regionalne, języki diaspor, migrantów, a nawet języki migowe50. Ta liberalna definicja odchodzi od tradycyjnej, wedle której bilingwizm i multilingwizm oznaczały opanowywanie drugiego języka z ambicją osiągnięcia perfekcji51. Mało kto jednak uzyskuje równie doskonały stopień znajomości dwóch lub więcej języków we wszystkich ich aspektach (nawet tłumacze specjalizują się w danych dziedzinach). Co więcej, wypada zapytać, co znaczy native speaker? Szczególnie trudno sprecyzować tę kategorię w odniesieniu do języków byłych imperiów: angielskiego, hiszpańskiego, francuskiego, ich odmiany bowiem mocno od siebie odbiegają52. Już francuszczyzna wieków wcześniejszych, tak we Francji, jak poza nią, była „pluralistyczna”53. Zastrzeżenia podobnej natury budzi również łacina, skoro od IX wieku nie istnieją jej rodzimi użytkownicy54. Toteż obok słowa multilingualism występuje multicompetence, oznaczające „współistnienie w umyśle jednostki więcej niż jednego języka”55.

Dla uczonych czynnych w Wilnie czy Krakowie w XVIII i XIX wieku posługiwanie się dwoma lub trzema językami obcymi stanowiło conditio sine qua non pracy naukowej i dydaktycznej w jeszcze większym stopniu niż w przypadku dzisiejszych pracowników naukowych, jako że szereg dyscyplin czekało dopiero na powstanie fachowej terminologii w językach wernakularnych. Joachim Lelewel wspominał o przeszkodach, na jakie się natykał – podobnie jak Leon Borowski czy Ignacy Daniłowicz, a wcześniej bracia Śniadeccy – podczas prób transferu i aplikacji zdobytej wiedzy do języka polskiego. Włączanie nowych informacji i koncepcji w wykłady oraz własne dociekania było trudne z powodu „mowy naszej polskiej, niewolącej przy bogactwie swym do baczności w wysłowieniu powziętych i rozjaśniających się pojęć naszych”56. Nie rozwijam tutaj kwestii kształtowania się polskojęzycznego dyskursu naukowego (czy raczej szeregu specjalistycznych dyskursów), znamiennej dla nowoczesności. Podkreślę tylko, iż w tym skomplikowanym procesie, obejmującym tworzenie nowych kategorii pojęciowych, nazw procedur i narzędzi analitycznych itd., istotna rola przypada relacjom między różnymi językami.

Co przy tym znamienne, bilingwizm i multilingwizm nie oznaczają doskonałego opanowania każdego kodu. O różnicach pod tym względem wśród profesorów – od Ferdynanda Spitznagla (Szpitznagla) z Konstancji, podobno „rozumiejącego kilkanaście języków”, lecz mówiącego zawsze z niemieckim akcentem, po Jacques’a Briôteta, który (wedle opinii niechętnego mu kolegi) „po polsku […] przekładając wyrazami francuskimi”, wykładał chirurgię – a nawet o sytuacjach wzajemnego korygowania francuszczyzny wzmiankuje Joseph (Józef) Frank57. Nowsze definicje wielojęzyczności zakładają jednak zróżnicowany stopień znajomości poszczególnych języków, zależny m.in.od dziedziny życia, w której dany kod jest stosowany, i owo sprzężenie doskonale widać na przykładzie Wilna. Naukę uprawiano po łacinie, francusku, później po polsku, niemiecku, rosyjsku. W kontekście prywatnym dominowały natomiast języki wernakularne, z wyjątkiem kilku uczonych posługujących się nawet w domach np.francuskim.

Zainspirowana współczesnymi ujęciami problemu, chcę ukazać akademicką wielojęzyczność jako fenomen znamienny dla epoki i dla określonego środowiska. Koncentruję się przy tym na pewnym okresie działalności Szkoły Głównej Litewskiej i Uniwersytetu Wileńskiego. Świadomie nie wydzielam epoki Szkoły Głównej Litewskiej i epoki Imperatorskiego Uniwersytetu, bo od czasu zmian wprowadzonych przez Komisję Edukacji Narodowej część profesorów pozostała w Wilnie przez kolejne lata już na zreformowanej uczelni, a mechanizmy, trudności i szanse związane z multilingwizmem nie zmieniły się. Moje uwagi dotyczą przy tym wybranych języków, celem tych rozważań jest bowiem tylko przybliżenie i uporządkowanie pewnych zagadnień. Z tych powodów nie analizuję sytuacji języka litewskiego na Uniwersytecie i nie odnoszę się do dzieł Józefa Ignacego Kraszewskiego, Teodora Narbutta, Ludwika Adama Jucewicza czy Szymona Dowkonta (Simonasa Daukantasa) poświęconych historii i kulturze Litwy, a powstałych lub opublikowanych często już po zamknięciu wileńskiej uczelni58. Warto jednak przypomnieć, że właśnie w latach dwudziestych XIX wieku dyskutowano o miejscu języka litewskiego na wileńskiej uczelni59. Z narodowością litewską identyfikowało się około trzydziestu absolwentów Uniwersytetu Wileńskiego, aktywnych jako pisarze, poeci i historycy, lecz – jak zaznacza badaczka tej problematyki – kategoria pokolenia nie wydaje się tutaj uzasadniona60. Nie analizuję również sytuacji języków ludności żydowskiej61.

Zaznaczam również, że interesują mnie nie tyle strategie w sferze dydaktyki i uczenia się języków czy ocena kompetencji lingwistycznych poszczególnych postaci, ile sam fakt współwystępowania rozmaitych języków oraz przyczyny ich rosnącej bądź malejącej popularności. Asymetria na tym tle widoczna jest już w cytowanych opisach posiedzeń profesorów oraz liście Mickiewicza do Jeżowskiego. Jak wiadomo, KEN wprowadziła do szkolnictwa, także wyższego, polszczyznę (obok obecnych już w nim w różnym stopniu: greki, łaciny i francuskiego)62. Po rozbiorach na ziemiach zabranych na znaczeniu zyskiwał wprawdzie rosyjski, lecz stał się językiem urzędowym dopiero po zdławieniu powstania listopadowego. Z kolei w pierwszych dekadach XIX wieku w świecie kultury, przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej, język niemiecki doganiał francuski. Wśród przyczyn tego procesu wymienić można – obok siły przyciągania klasyków weimarskich – neohumanizm, idee Burschenschaftu63, hasła antyabsolutystyczne i rozwój nauki w krajach niemieckich. Przejawem entuzjazmu dla niemczyzny (i kultury niemieckiej) była chociażby intensywna autodydaktyka. Myślę przede wszystkim o elitarnej, na swój sposób „odizolowanej”64 grupie filomatów, lecz i wcześniej, np.w naukach przyrodniczych, zainteresowanie niemieckim było zauważalne. Jego naukę popierały zresztą takie osobistości, jak Hugo Kołłątaj, który sam zdobywał doświadczenie m.in.w Akademii Górniczej we Freibergu65. Dodać trzeba, że niemczyzna miała też przeciwników, przede wszystkim Jana Śniadeckiego66.

W tym miejscu rodzi się pytanie, na ile języki obce były narzucane przez akty prawne, a na ile wiązały się z tradycją danej dyscypliny, wymogami władz uczelni, wreszcie z możliwościami profesora powołanego na daną katedrę. W zreformowanej Szkole Głównej nauczano przede wszystkim po łacinie i po polsku. Akt Potwierdzenia Imperatorskiego Uniwersytetu w Wilnie, podpisany 4 kwietnia 1803 roku przez Aleksandra I, sprawy tej nie reguluje. Zdecydowanie więcej miejsca poświęcono w tym dokumencie sprawie majątkowego zabezpieczenia rodzin zmarłych profesorów niż dydaktyce. Ustawy czyli ogólne postanowienia Imperatorskiego Wileńskiego Uniwersytetu i Szkół jego Wydziału także nie wymieniają obowiązujących w danych dziedzinach języków wykładowych67. Zaznaczają jedynie, iż klerycy w Seminarium Duchownym powinni uczyć się hebrajskiego, rosyjskiego oraz francuskiego lub niemieckiego, a także iż biblioteka miała gromadzić zbiory „we czterech najużywańszych językach”, czyli polskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim68.

Co więcej, nawet w prospektach lekcji z reguły brak wskazania, w jakim języku odbywać się będą zajęcia, a opisy tych ostatnich sporządzone są po polsku. Dotyczy to również Johannesa Andreasa (Jana Andrzeja) Lobenweina, Josepha Franka, Ludwiga Heinricha Bojanusa czy Jacques’a (Jakuba) Briôteta, o których wiadomo, iż wykładali po łacinie lub francusku69. W programie na rok 1811/1812 wyjątkami od tej reguły są tylko Joseph Saunders, przy którego nazwisku znalazła się zapowiedź, że na jednym z wykładów, „tłumacząc się w języku francuskim, objaśni […] język sztuk pięknych i tychże sztuk początek”, a na tym poświęconym literaturze angielskiej używać będzie „już to francuskiego, już angielskiego na przemian”, oraz Aloisio Luigi (Alojzy Ludwik) Capelli, o którym studenci mogli przeczytać, iż „językiem włoskim toskańskim dawać będzie historię krytyczną filozofii, literatury i sztuk wyzwolonych, którymi się wsławili Włosi”70. Nasuwa się zatem wniosek, iż język „lekcji”, jak określano także zajęcia dydaktyczne na Uniwersytecie, od roku 1803 zależał od decyzji władz uniwersyteckich i uzgodnień poczynionych z danym profesorem oraz ministerstwem71.

Podobnie wyglądała sytuacja na innych uniwersytetach w zachodnich guberniach Rosji, zreformowanych u progu XIX wieku. Jeśli spojrzymy na Dorpat, okaże się, że już podczas uroczystej inauguracji w dniach 21–22 kwietnia 1803 roku manifestowała się owa specyficzna wielojęzyczność, znana nam z Wilna. Po nabożeństwie i przemówieniach władz nastąpiła seria wystąpień naukowych, i tak prorektor Lorenz Ewers, profesor dogmatyki, notabene uczony szwedzkiego pochodzenia, wygłasza mowę inauguracyjną po łacinie72. Kolejne mowy są zarówno w języku łacińskim, jak i niemieckim. Profesorowie dorpaccy byli w dużej części niemieckojęzyczni, lecz niemiecki był także językiem nauczanym jako obcy (w ramach lektoratu), podobnie jak francuski, angielski, rosyjski, estoński i łotewski73.

Osobnym zagadnieniem, które zasługuje na analizę, jest związek wielojęzyczności z tożsamością narodową czy kulturową. O postawach studentów, zwłaszcza tych zainteresowanych literaturą, kulturą i historią, stosunkowo wiele wiadomo74, mniej natomiast zajmowano się profesorami-cudzoziemcami. W tym miejscu mogę jedynie ogólnie odnieść się do tej kwestii. Niektórzy wykładowcy niewątpliwie byli bardzo blisko związani z krajem swojego pochodzenia, szczególnie ci nauczający krótko (jak Georg Forster, Karl Langsdorf czy Paolo Tarenghi), ale można sądzić, że podobnie było z Bojanusem, który spędził na Litwie wiele lat. Jakaś część uczonych uważała siebie za kosmopolitów i tutaj zapewne najdobitniejszym przykładem jest Frank (syn), który urodził się niedaleko Karlsruhe, później wraz z ojcem pracował na kilku uniwersytetach europejskich, a emeryturę postanowił spędzić w Como. Byli też tacy, którzy założyli w Wilnie rodziny, nauczyli się polskiego i tam już pozostali, jak Gottfried Ernst Groddeck lub Johann Heinrich Abicht.

Stan badań nad wielojęzycznością

W pracach poświęconych wielojęzyczności Wielkiego Księstwa Litewskiego jej naukowo-akademicki aspekt jest raczej pomijany. Znakomity badacz zagadnienia Leszek Bednarczuk nie odnosi się do ważnej dla dziejów regionu elitarnej grupy, jaką stanowili uczeni poligloci i ich wychowankowie75. Uwagę poświęca polszczyźnie, językowi białoruskiemu, językowi Tatarów litewskich, Karaimów trockich i północno-wschodniemu jidisz, mowie rosyjskich staroobrzędowców i gwarom z Narewu76. Od tak zarysowanego pola komunikacji, pogłębionego o problematykę relacji międzywyznaniowych, wychodzą także redaktorzy i autorzy tomu Litauen und Ruthenien. Studien zu einer transkulturellen Kommunikationsregion (15.–18. Jahrhundert) (2007)77. Złożoną sytuację językową w szkolnictwie na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego jako jeden z nielicznych analizuje Daniel Beauvois, który jako historyk podchodzi wprawdzie do problematyki wielojęzyczności z nieco innej niż ja perspektywy, lecz jego ustalenia są ważnym punktem odniesienia dla moich rozważań78.

Dla humanistów oczywiste jest, że Europa średniowieczna, renesansowa, barokowa i oświeceniowa była wielojęzyczna, a poczesne miejsce zajmowała w niej łacina, postrzegana nie tylko jako język religii oraz nauki, ale i pewna wartość kulturowa79. W interpretacjach późniejszych twórców częściej jednak spotykamy słowo „poliglota” lub wskazanie języków znanych danej osobie, poetów czytanych w oryginale itd. niż analizę multilingwizmu jako szerszego fenomenu. Wyróżniają się na tym tle publikacje badaczy recepcji literatur zachodnich, zwłaszcza niemieckiej80, studia Pawła Bukowca nad literaturą dwujęzyczną, a także komentarze Stanisława Świrki i Henryka Batowskiego na temat miejsca języka i kultury białoruskiej w twórczości filomatów (do prac tych będę się odwoływać). A przecież w Wilnie od końca XVIII wieku do zamknięcia Uniwersytetu oferta dydaktyczna poszerzała się o kolejne języki. Co ambitniejsi studenci konsekwentnie zmagali się z różnojęzycznymi książkami. O talentach lingwistycznych Mickiewicza wiemy dużo, zwłaszcza o jego umiejętności salonowej konwersacji w języku francuskim i niemieckim81. Jego przyjaciele byli nie mniej pilni. Tak oto jesienią 1820 roku Malewski projektował dla nich zestaw lektur: „wstawiłem […] do szafy L’homme des champs à table; wydobądź go stamtąd […]. Romanse mogą stać obok, wybrańsze ody z Horacego takoż […]. Przezieram teraz Henninga82 […]. Kowalewski Eschenburga83 i Funka84. Musimy choć po wierzchu w tych książkach rozpatrzyć się” (Korespondencja II, 365, 368).

Polski odgrywa, oczywiście, bardzo ważną rolę, zwłaszcza po roku 1807, kiedy to po okresie preferowania cudzoziemców wśród nowo zatrudnianych dominować zaczynają osoby utożsamiające się z kulturą polską85. Szczególnie Jan Śniadecki optuje za zatrudnianiem tych drugich. Zresztą część cudzoziemców pracujących w Wilnie uczyła się polszczyzny i asymilowała, jak Groddeck, o którym jeden ze studentów napisał: „Z Germanii on był rodem, ale pisał po polsku jak Polak i kochał naszą młodzież, jak żaden z Niemców nie kochał”86. Niektórzy przekładali swoje prace na polski lub inspirowali takowy przekład, aby przyspieszyć transfer nauki. Z kolei romantyczne idee narodowe pogłębiały zainteresowanie językami wernakularnymi.

W opracowaniach Józefa Bielińskiego znajdujemy mnóstwo wzmianek o znajomości języków obcych przez profesorów, adiunktów i studentów wileńskich. Wiele informacji dokumentujących ten multilingwizm zawierają klasyczne studia Aliny Witkowskiej87 i Daniela Beauvois. Istotne jest w tym kontekście także zestawienie pozycji wypożyczanych z bilioteki uniwersyteckiej sporządzone przez Krystynę Bednarską-Ruszajową88. Nieocenionym źródłem wiedzy są wreszcie listy i pamiętniki. Przechodzę więc do analizy ról, jakie przypadały wybranym językom w środowisku uniwersyteckim Wilna od końca XVIII wieku do powstania listopadowego, i nakreślenia ich różnych kontekstów, zaczynając od łaciny jako lingua franca nauki i religii.

Mikrokosmos akademicki i łacina

Za czasów Akademii jezuickiej językiem wykładowym była łacina, zapewniająca w miarę płynną komunikację między słuchaczami z Litwy czy Ukrainy a Włochami, Francuzami i Niemcami obejmującymi katedry. Także po KEN-owskiej reformie szkolnictwa nauczano łaciny w szkołach, niekiedy nowoczesnymi metodami. Zygmunt Rewkowski wspomina np.księdza Stanisława Czerskiego, nauczyciela greki i łaciny, którego „kochali […] uczniowie”, gdyż „Pełno miał facecji, konceptów, które lekcją jego bardzo dla wszystkich wesołą i przyjemną, a tym samym pożyteczną czyniły”89. Antoni Edward Odyniec, który łaciny zaczął się uczyć w trzeciej klasie szkoły powiatowej w Borunach, gdzie trafił w roku 1813, także wspomina nauczyciela zachęcającego do samodzielnych lektur opowieściami (po polsku) o bohaterach Homera90.

Dzięki edukacji szkolnej studenci przybyli do Wilna rozumieli przynajmniej w jakimś stopniu wystąpienia takich znakomitości, jak Jean-Emmanuel Gilibert, Georg Forster czy Joseph Frank, ale także części polskich uczonych. Mówię: w jakimś stopniu, gdyż od lat siedemdziesiątych XVIII wieku poziom znajomości łaciny na ziemiach polskich widocznie się obniżył91. Zaznaczyć trzeba jednak, że zagraniczni wykładowcy również miewali na tym polu trudności, np.Forster, dla którego praca dydaktyczna byłaby łatwiejsza, a może i przyniosłaby bardziej spektakularne efekty, gdyby mógł wykładać po francusku lub niemiecku.

Podobnie jak język grecki, łacina nauczana była w Wilnie od 1580 roku (literatura klasyczna zaś od 1804). Na zajęcia przeznaczano trzy do sześciu godzin tygodniowo92. Jej detronizacja na rzecz polszczyzny, która nastąpiła w Wilnie w początku XIX wieku, była z kilku względów niepełna. Po pierwsze nadal zalecano przygotowywanie dysertacji doktorskich w języku łacińskim93, chociaż z czasem łacińskie pozostały jedynie tytuły94. Po drugie prowadzono w nim część przedmiotów, głównie medycznych. Czynili tak nie tylko cudzoziemcy, jak wykształcony w Wiedniu i Padwie Joseph Frank, Francuz Jacques Briôtet czy włoski prawnik Aloisio Capelli, który w zakresie zagadnień prawa podobno „tłumaczył się nader płynnie, lubo nie zupełnie wzorowie, w języku łacińskim i francuskim”95 (literaturę włoską wykładał natomiast po włosku)96. Za łaciną opowiadał się także Jędrzej Śniadecki; ten sam, który dokonał wyłomu w dotychczasowej praktyce akademickiej i od roku 1797 sam nauczał chemii po polsku. Uważał on jednak, iż lekarze powinni doskonale władać łaciną, toteż po przejściu na wydział lekarski powrócił do wykładów w tym języku97. Ponadto niektórzy profesorowie publikowali programy zajęć w języku łacińskim, mimo że już kilka lat wcześniej drukowano prospekty lekcji (czyli opisy zajęć) po polsku98.

Wśród członków uniwersyteckiej społeczności zdarzały się osoby, które osiągnęły godny podziwu stopień biegłości w łacinie. Jan Śniadecki już w szkole, po trzech latach ćwiczeń w retoryce i dialektyce „wielkiej nabył łatwości w pisaniu mów polskich i łacińskich”. Poza tym recytował z pamięci swojego ulubionego poetę – Horacego99. Ksiądz Stanisław Jundziłł nauczył się języków obcych podobno jeszcze szybciej pod opieką pijarów w Lidzie: „tyle zaraz w pierwszym roku postąpiłem, iż wszelkie dzieła klasyczne tak w łacińskim jak francuskim języku pożytecznie czytać mogłem”100. Tenże Jundziłł jawnie kpił z niezrozumienia przez wileńskich akademików fragmentów łacińskich wystąpień cudzoziemców. Pojawia się tutaj nie tyle kwestia niewystarczającej znajomości łaciny, aczkolwiek i tego nie można wykluczyć, ile problem odmiennej wymowy, utrudniającej komunikację między uczonymi oraz dydaktykę. Z obawy przed utratą prestiżu nie poruszano jednak publicznie takich spraw. O wygłoszonym w 1803 roku wykładzie matematyka i przyrodnika Karla Christiana von Langsdorfa (1757–1834), przez krótki czas profesora w Wilnie101, później wykładowcy i rektora Uniwersytetu w Heidelbergu, pisze oto Jundziłł nie bez złośliwej satysfakcji:

Oswojony dobrze z niemieckim łaciny wysłowieniem, rozumiałem wszystko, ale byłem pewny, że nieumiejętni języka niemieckiego, jakich było najwięcej, nic z tego nie rozumieli […]. Siedząc blisko X.Golańskiego, który za dobrego łacinnika uchodził, a słysząc zeszpecone niemczyzną aż do niepojęcia, łacińskie […] wyrazy, na przykład acheres zamiast aggeres, spytałem go, co by to znaczyło? odpowiedział: są to wyrazy techniczne.102

Młodzież kształcąca się w Wilnie także radziła sobie z łaciną rozmaicie. Jedni nabywali umiejętności pozwalających na rozumienie treści danych zajęć, inni natomiast musieli sobie intensywnie pomagać słownikami, a i to nie zawsze wystarczało. Dość zerknąć do listów Georga Forstera z roku 1785, w których pojawia się taka oto wypowiedź: „Mam około trzydziestu do czterdziestu słuchaczy, wśród których są dominikanie, bernardyni, augustianie i inni zakonnicy. Zdolności słuchaczy są jednak bardzo różne, bo są wśród nich także chłopcy w wieku czternastu lub piętnastu lat, którzy jeszcze ledwo znają łacinę na tyle, by pojąć choćby najmniejszą część tego, co im mówię”103.

Trzy dekady później znawcami języka i literatury łacińskiej (oraz greckiej) wśród studentów byli filomaci. Mickiewicz komentował Horacego, którego styl odcisnął ślady nie tylko na wczesnej twórczości poety. Jeżowski, świetny na tym polu, namawiał go do zajęcia się Wergiliuszem. Malewski i Czeczot parali się tłumaczeniami. Znakomite osiągnięcia filologiczne miał Józef Kowalewski (Korespondencja I, 160; II, 24). Niestety, część dorobku przekładowego filomatów zaginęła104, a sam Kowalewski po procesie kierowanym przez Nowosilcowa otrzymał od władz rosyjskich propozycję nie do odrzucenia i porzucił łacinę na rzecz mongolskiego105. W gronie przyszłych wybitnych absolwentów biegłością w łacinie wyróżniał się również późniejszy turkolog Antoni Muchliński, który wspomagał kolegów w szlifowaniu gramatyki i stylu ich rozpraw106.

Pomimo dystansu części wykładowców, w tym rektora Jana Śniadeckiego, do kształcenia po łacinie, wyrażanego m.in.w uwagach kierowanych do kuratora okręgu wileńskiego Adama Jerzego Czartoryskiego, jak w liście z 6 kwietnia 1810 roku, w którym czytamy: „Nie spuszczaj się J.O.W.Ks.Mość na ofiarowaną od cudzoziemców do lekcji łacinę, bo w niej człowieka czysto i płynnie mówiącego nie znajdziem. […] Więcej powiem, że nauki w stopniu dzisiejszym dobrą łaciną tłumaczyć się nie dadzą”107 – a może ze względu na ów dystans – lokalni działacze kulturalni wspierali ten język. Wymienić można tutaj Kazimierza Kontryma, który publikował w „Dzienniku Wileńskim” tłumaczenia z klasyków rzymskich dokonywane przez co zdolniejszych studentów (korekta leżała w gestii Jeżowskiego)108. Generalnie jednak zarówno kompetencje profesorów, jak i słuchaczy pozostawiały mniej lub więcej do życzenia. Z pomocą przychodził wtedy Gottfried Ernst Groddeck. Zaprzyjaźniony z nim Frank zlecał mu np.stylistyczne szlify swoich publikacji, a kandydaci do uzyskania stopnia magistra lub doktora opłacali korektę (Karol Kaczkowski mówi o dziesięciu dukatach). Zgodnie uznawano konieczność tego kroku w imię dbałości o jakość: „każda rozprawa łacińska […] przechodziła […] przez czyszczący ogień […] Grodka […], który gdy ją […] wygładził, rozprawa mogła już śmiało cały świat uczony obiegać”109.

Jednym z nielicznych, którzy nie podlegali tej regule, był wywodzący się z Alzacji zoolog Ludwig Heinrich Bojanus (1776–1827), władający też kilkoma językami nowożytnymi. Jemu podobno „sam Groddeck […] pierwszeństwo w czystości i poprawności języka [łacińskiego] przyznawał”110. Bojanus, profesor weterynarii, a następnie anatomii porównawczej, zdobył szeroki rozgłos nie tylko jako badacz111, ale również twórca wileńskiej szkoły weterynaryjnej i mistrz dla wielu późniejszych medyków112. Jeden z jego uczniów pisał po latach: „Była to prawdziwa rozkosz słyszeć i widzieć Bojanusa, kiedy w pięknym amfiteatrze kreślił od ręki trafny dla uczniów rysunek, w tejże chwili objaśniał go wyborną, potoczystą łaciną, a w tych objaśnieniach zawsze rzucał śmiałe […] myśli”113.

Wracając do Groddecka, trzeba zaznaczyć, że jako profesor literatur i języków antycznych musiał się on wykazać szczególnymi kompetencjami na tym polu; tego samego wymagano od jego – znacznie mniej dzisiaj znanego – następcy Wilhelma Münnicha. Warto przypomnieć, że Münnich114, który trafił najpierw do Krakowa, a w roku 1826 został powołany na katedrę w Wilnie, gdzie też wykładał do 1830 roku, budził w Wilnie z początku większy podziw niż Groddeck. Cierpliwość słuchaczy wkrótce wystawiona została jednak na ciężką próbę. O postawie Münnicha oraz jego postrzeganiu przez młodzież, której uwadze nie umykały ani próżność, ani intelektualna nieuczciwość, wiele mówi relacja Placyda Jankowskiego:

Wielkiego Grodka już nie zastałem. […] Münnich był najświeższym dla Wilna przykładem, jak niebezpiecznie jest dowierzać pierwszemu wrażeniu. Po pierwszych jego lekcjach jednomyślnie okrzykniono, że Grodek został przewyższonym. W rzeczy samej, niepodobna było żądać wykładu swobodniejszego, ani słyszeć piękniejszego i ozdobniejszego łacińskiego języka. Nie znajdowano porównań i pochwał. Lecz entuzjazm nie długo potrwał. Godziny literatury łacińskiej i greckiej zaczęły być poświęcane autobiografii profesora, potem nastąpiło długie opisanie przestarzałych uczonych, potem wszystkich uniwersytetów Rzeszy Niemieckiej, potem powtórzenie i powtarzanie powtarzanego. Po kilku miesiącach, wszyscy się przekonali, że lekcje Münnicha były uczoną katarynką, w której na pierwszym miejscu figurowało: Ego, potem Wolf, Heine, Mitscherlich, Buttmann i tak dalej, i potem znowu Ego, Wolf, Heine, Mitscherlich, Buttmann i tak dalej. Okazało się, że Münnich nie lubił czytać i nie chciał wiedzieć o tym, co się mogło dziać bez niego w uczonym świecie. Obojętność tę rozciągnął nawet i do Niemiec. Słuchacze zapłacili mu takąż samą monetą, lecz obojętność ich przeszła wkrótce w oburzenie, a potem w urąganie i pogardę, gdy Münnich, wziąwszy pozostałe po ś.p.Grodku papiery, zaczął je z razu krytykować z nikczemną stronnością, a potem wykładać z nich lekcje bez najmniejszej odmiany.115

Łacina jednak, mimo trudności nie tylko studentów z biegłym pisaniem i mówieniem, umożliwiała – podobnie jak języki nowożytne – tworzenie sieci kontaktów naukowych, rozwijanej dzięki przesyłaniu sobie publikacji, okazów mineralogicznych, wręczaniu medali pamiątkowych, przyznawaniu honorowych członkostw akademii, a przydatnej chociażby w poszukiwaniach właściwej osoby do objęcia danej katedry uniwersyteckiej116. Dzięki łacinie jeszcze w końcu XVIII wieku przybysze z polskich ośrodków znajdowali w nowych miejscach partnerów do dyskusji, ba, niekiedy wywierali duże wrażenie na zagranicznych uczonych. I tak Jan Śniadecki, matematyk i astronom, wiózł z Getyngi list polecający od znawcy starożytności Christiana Gottloba Heynego, któremu zaimponował znakomitą znajomością łaciny w mowie117. Wiedza i biegła znajomość języków obcych także w okresie późniejszym otwierały rozmaite drzwi.

Zapisy reprezentantów wileńskiej communitas potwierdzają, że łacina nie została nagle wyparta przez języki nowożytne. Wprawdzie rewolucja naukowa je uprzywilejowała, bo łacina kojarzyła się coraz bardziej z wiedzą „książkową”, a języki nowożytne z postawą empirycystyczną, ale łacina przetrwała jako kod uczonych, literatów, dyplomatów118. Generalnie ceną za uczestnictwo w ponadnarodowej „łacińskojęzycznej” sieci uczonych było zaniedbywanie publikacji polskojęzycznych i, co za tym idzie, „opóźnione” formowanie się rodzimego dyskursu naukowego – dotyczy to nie tylko historycznej Litwy. Lecz mimo że polska kultura i nauka tego czasu miały charakter raczej receptywny, zauważano niektórych czynnych w Wilnie uczonych właśnie dzięki rozprawom wydawanym po łacinie, a później po francusku i niemiecku. O Anatome testudinis Europaeae (1819) Bojanusa rzec miał Georges Cuvier, zresztą jeden z mistrzów autora tej pracy i członek honorowy Uniwersytetu Wileńskiego od 1806 roku119, iż „żadne zwierzę nie będzie nigdy lepiej poznane”120. Znane były też w Europie Środkowej publikacje Josepha Franka, w tym ambitne repertorium Praxeos Medicae Universae Praecepta (Lipsk 1811–1842). Rezonans poza Wilnem budziły łacińskie prace Groddecka, m.in.Sophoclis Philoctetes graece (1806), Historiae Graecorum litterariae elementa (1811) czy Initia historiae Graecorum litterariae (1821), których recepcję poświadczają listy innych filologów do autora.

Kariery języków nowożytnych

Podczas gdy w akademiach I Rzeczpospolitej poczesne miejsce zajmowała jeszcze łacina, na uniwersytetach zachodnioeuropejskich wprowadzano już nauczanie w językach wernakularnych121. Stwarzało to czasami trudności cudzoziemcom, jak pokazuje doświadczenie Jana Śniadeckiego z Getyngi z 1778 roku:

Co to był za wielki […] zawód i zmartwienie, kiedym znalazł wszystkie tam nauki tłumaczone w języku niemieckim […]. Wziąłem metra i przy wielkiej usilności we trzy miesiące byłem zdolny rozumieć książki […] i mówiących […].

[…] słyszałem tam […] Püttera i Böhmera w prawie, Heynego w literaturze greckiej i łacińskiej […], Michaelisa dowcipnego orientalistę, Schlözera w historii, Federa w filozofii […].122

Niemczyzna stanie się ważna dla wileńskich studentów i niektórych wykładowców za kilka dekad. Poważniejsza rola przypada początkowo francuskiemu, który w epoce oświecenia i romantyzmu był nader istotny dla rozwoju kultury i nauki nie tylko na ziemiach polskich. W latach osiemdziesiątych XVIII wieku, jeśli wierzyć Forsterowi, „wszystko […] w Polsce, co ma jakiekolwiek wykształcenie, mówi po francusku”123, a francuski to „jedyny język obcy, którym mówi się tu dość powszechnie”124. Przy tym jego nauka przychodziła wielu łatwiej niż łaciny; przykładem może być Lelewel.

Francuskiego nauczano w szkołach125. Ponadto rozpowszechnione były prywatne lekcje, także u Francuzów, których część zresztą wierzyła w swą cywilizacyjną misję. Niejaki Pidot, czynny na Litwie nauczyciel, głosił jakoby mądrości w rodzaju: „Ani fizik, ani matematik, ani retorik, ani kto, tylko francuski janzik najpotrzebności”126. Zdarzały się jednak wśród prywatnych nauczycieli osoby wątpliwej reputacji; zapewne m.in.o nich mówi Forster przyjacielowi, że Polacy i spolszczeni Litwini „przez francuskich włóczęgów i włoskich nicponiów zepsuci zostali bez żadnej nadziei poprawy”127. Na wileńskiej uczelni język francuski wszedł do programu już w roku 1580; zajęcia wznowiono oficjalnie w 1797 roku128, lecz od połowy XVIII wieku ukazywały się słowniki i podręczniki gramatyki przeznaczone dla młodzieży129. Literaturę francuską jako przedmiot wprowadzono dopiero w 1815 roku. Języka nauczał (w wymiarze sześciu godzin tygodniowo) Jean Pinabel de Verrière130, były lektor króla Stanisława Augusta, a od lat dwudziestych XIX wieku – Jean de Neuve (inne wersje nazwiska: Deneuve i Néve), który, choć wątpliwej reputacji131 i nielubiany, ponoć „miał naukę i takt w wykładaniu”132. Przy tym lekcje języków nie były obowiązkowe133. Po francusku odbywały się także niektóre inne zajęcia, w tym teoria sztuki prowadzona przez rytownika Saundersa.

W języku tym drukowano też rozprawy, niekiedy w wersji dwujęzycznej134. Francuski przeważa w korespondencji kuratora Adama Jerzego Czartoryskiego z Bojanusem, Groddeckiem (mimo że książę znał także niemiecki i angielski), wielkim księciem Konstantym i Aleksiejem Razumowskim135. Francuskim posługiwali się nierzadko uczeni w kontaktach z kolegami136. Używano go w salonach, w tym w domu profesora Franka, który zapraszał do siebie tak profesorów, jak studentów (z osobami niemieckojęzycznymi komunikował się, naturalnie, po niemiecku)137. Wybierano wreszcie francuski jako kod korespondencji, aby zaszyfrować pewne treści albo zredukować liczbę osób zdolnych je odczytać (cenzura). Być może właśnie dlatego uczynił tak w jednym z listów do ojca student Józef Ignacy Kraszewski, aresztowany w grudniu 1830 roku za udział w spisku patriotycznym138.

Francuski, a następnie niemiecki, umożliwiają dostęp do publikacji zachodnich; dlatego Lelewel, doskonalący u Groddecka grekę, rozmawiał z nim wprawdzie po polsku, lecz otrzymywał „i francuskie i niemieckie erudycyjne nowostki”139. Języki te stają się sygnałem przynależności do wspólnoty czytającej określone lektury, obracającej się w kręgu podobnych pojęć i wyobrażeń. W korespondencji filomatów powracają wyrażenia obcojęzyczne na zasadzie wtrąceń. Zilustruję to na materiale listów Zana, który stosował dłuższe cytaty w funkcji motta. I tak, zwracając się do Maryli Wereszczakówny jesienią 1822 roku, rozpoczyna dwuwierszem z Delille’a, tłumacząc: „[…] zdrój mądrości arabskiej wyczerpany […]. Czekałem stamtąd […] natchnienia […] i nie doczekałem się […]. Dlatego też udałem się do francuskiej poezji” (Korespondencja IV, 277; por.IV, 379). Maryla włączała niekiedy do wypowiedzi serie francuskich zdań (IV, 376–377). Natomiast zabawnym przykładem przydatności francuskiego w razie flirtu jest relacja Malewskiego, który zarysowując Jeżowskiemu in extenso przebieg spotkania z pewną damą, usprawiedliwiał się: „Przytaczam rozmowy w oryginale po francusku; nie gorsz się z tego, bo gdyby do ciebie zagadała, sam byś nie tylko po francusku, ale i po grecku gadał” (III, 412).

Chociaż łacina i francuski nie przestają być niezbędne, w młodszym pokoleniu, zwłaszcza, rzecz jasna, w jego części żywo zainteresowanej kulturą, daje się poznać pragnienie głębszego kontaktu z nowymi nurtami kulturalnymi i literackimi, a dostęp do nich zapewniają języki dotychczas mniej w Wilnie znane: niemiecki i angielski140. Dla filomatów momentem przełomu okazał się rok 1819. Rozmach poznawczy i lingwistyczny członków stowarzyszenia był wielki. Świetnie obrazuje go prośba Malewskiego do Jeżowskiego z siepnia 1820 roku: „Czy przyszły książki od Moritza? Jak z nimi ułożyłeś się? (Horacjusza już przeczytałem; zda mi się za długi). […] Wyszukaj […] Oevres de Shaftesburi t.1 i odeszlij; ditto, gdybyś mógł Eschenburga, wielkąbyś zrobił łaskę […]. Przyszlij Izydę, możebym wytłumaczył na polski, albo lepiej dostań z biblioteki od Kontryma dla mnie samych Annałów” (Korespondencja II, 203). Mowa o francuskim przekładzie dzieł hrabiego Shaftesbury’ego (1671–1713)141, o pracach Eschenburga, znanego filomatom jako tłumacz Szekspira i badacz literatury klasycznej (zapewne chodzi o jego Entwurf einer Theorie und Literatur der schönen Wissenschaften, 1783), oraz o czasopismach „Isis oder Encyclopädische Zeitung” i „Europäische Annalen”. Niemiecki bowiem, obok angielskiego, urasta wśród filomatów do rangi synonimu romantyzmu142. Ponadto, i to dotyczy już większej grupy młodzieży, jest elementem łączącym Uniwersytet Wileński z uczelniami niemieckojęzycznymi w Rosji, chociażby w Dorpacie, dokąd przenoszą się niektórzy studenci i wykładowcy także po to, by łatwiej uzyskać paszport (Korespondencja V, 82).

Niemiecki był wprawdzie językiem ojczystym kilku wykładowców (Frank, Bojanus, Groddeck, Beniamin Haustein, Johann Lobenwein143 czy Karl Eduard Eichwald144), lecz z zasady w nim nie nauczali. Używali go w korespondencji145, częściowo w publikacjach oraz w rozmowach prywatnych, chociaż w tym ostatnim wypadku trudno o uogólnienia, skoro Frank twierdził, iż po niemiecku komunikował się w Wilnie „tylko z Żydami”, o wiele częściej zaś posługiwał się w kontekście zawodowym i publicznym łaciną146. Studenci natomiast uczyli się niemieckiego jako trzeciego lub czwartego języka obcego, toteż rzadziej osiągali w nim biegłość. Nawet jednak jego bierna znajomość była szansą dostępu do nowych tendencji w literaturze, filozofii i nauce. Przy tym w odróżnieniu od dość częstej wśród członków społeczności akademickiej Wilna dwujęzyczności polsko-francuskiej, w kontekście znajomości niemieckiego wśród młodzieży trafniejsze wydaje się pojęcie wielojęzyczności receptywnej i częściowej147, o czym dalej.

O wczesnej świadomości potrzeby nauki niemieckiego świadczyć mogą po pierwsze wysiłki wykładowców w tym zakresie. Konieczność rozumienia tego języka wypływała w pierwszym rzędzie z rozwoju nauk przyrodniczych, historycznych, filozofii i językoznawstwa diachronicznego. Co ambitniejsi wilnianie zdawali sobie sprawę, że muszą poznać opracowania pojawiające się na zachodzie Europy, aby orientować się w stanie badań poszczególnych dyscyplin, poznawać przeszłość, także własnego narodu, wreszcie aby móc polemizować z opiniami rozpowszechnionymi za granicą. Dobrą ilustracją tych procesów jest aktywność Lelewela, który nie bez trudności rozpoczął w Wilnie u progu XIX wieku przymiarki do zmagań z językiem i dziełami Niemców: „Nie bez fatygi z powodu często filozoficznie wymyślonego ich języka, niezmordowanie tłoczyłem lekturę historycznych niemieckich płodów […], filozofii, literatury, nauk […]”148. Dzięki temu, usłyszawszy od Groddecka o przekładzie i komentarzu do latopisu Nestora, jakie sporządził August Ludwig von Schlözer z Getyngi149, mógł Lelewel w rozprawce Rzut oka na dawność litewskich narodów i związki ich z Herulami z 1801 roku – jak dumnie stwierdzał – obnażyć „schlecerowską […] docta ignorantia”150.

Niemieckiego uczyli się czy to na Litwie, czy już za granicą mineralodzy i geolodzy (Roman Symonowicz151, Feliks Drzewiński152, Norbert Alfons Kumelski153), botanicy (Stanisław Jundziłł)154, lekarze (asystenci Franka) oraz badacze języków słowiańskich, starożytnych i orientalnych, którzy nie tylko sięgali do prac autorów niemieckojęzycznych, ale też ich komentowali i przekładali. Niemiecki był ponadto przydatny, a niekiedy niezbędny, aby uczestniczyć w dyskusjach nad kulturą i historią Indii155 oraz sanskrytem156, które pośrednio dotyczyły miejsca polszczyzny i Polski w Europie oraz świecie157.

Mirja Lecke zauważa, że w Dziejach starożytnych Indii Lelewela stosunkowo liczne są błędy literowe przy niemieckich tytułach i nazwiskach, co jej zdaniem wskazuje na niewielką rolę niemieckiego w Wilnie jako języka nauki158. Można dodać, że znacznie gorzej wypadają pod tym względem prace dyplomowe studentów nauk przyrodniczych159. Przypomnę jednak, że w ujęciu, jakie tutaj przyjmuję, wielojęzyczność nie wymaga biegłej ani nawet dobrej znajomości innych języków; wystarczą kompetencje receptywne, a te Lelewel, tak jak wielu innych, posiadał. Warto też dodać, że akurat w wypadku historyka dystans wobec niemieckiego wiązał się z jego genealogią160.

Innym przejawem dostrzegania potrzeby znajomości niemczyzny przez młode pokolenie, a przynajmniej przez wielbicieli literatury, jest komentarz Mickiewicza do działań Wydziału I Towarzystwa Filomatów z września 1819 roku. Fakt, że wyznaczone do omówienia prace przekładano i referowano z opóźnieniem, wyjaśniał poeta tak: „[…] jeśli nie wszyscy mogą złożyć ilość ustawami naznaczoną, wymawia mała znajomość języka […], co […] przy ciągłej gorliwości przestanie być przeszkodą”161. Zajęcia z niemieckiego na zreformowanej uczelni prowadził przez dwadzieścia pięć lat Benjamin Haustein, absolwent prawa Uniwersytetu w Lipsku. Haustein wykładał zresztą początkowo niemiecki łącznie z angielskim162. Wobec braku podręczników sam przygotował wypisy z literatury niemieckiej i wydał je własnym sumptem w roku 1810163. Dziewięć lat później ukazała się, także nakładem autora, obszerna praca poświęcona w większej części oświeceniu i klasyce164. Filomatom te wypisy Hausteina były znane (Korespondencja IV, 313), niektórzy uczęszczali prawdopodobnie na jego lekcje (I, 206), lecz przede wszystkim edukowali się we własnym gronie, i to pomimo dotkliwie odczuwalnego niedostatku słowników oraz podręczników. W roku 1819/1820 kurs samokształceniowy niemieckiego dla filomatów prowadził Franciszek Malewski. Jesienią 1820 za korepetycje odpowiedzialny był Marian Piasecki165.

Jednym nauka (głownie autodydaktyka) szła dobrze, innym – gorzej. Mickiewicz donosił Czeczotowi – i radził – w październiku 1819 roku: „W języku niemieckim bardzo wiele od przyjazdu postąpiłem i za pomocą dykcjonarza (fatalnego) czytam dosyć prędko i skończyłem grube tłómaczenie Cicerona de officiis […]. Ty także bierz się, ile sił, do niemczyzny; najpewniejszy sposób czytać i mordować dykcjonarz” (Korespondencja I, 311). Sam podchodził do sprawy z tak wielkim zacięciem, że Malewski obawiał się, by ten, „rzucając się w tak systematyczny las niemiecki, nie stracił na poetyckiej wenie” (Korespondencja II, 408). Dobrze radził sobie na tym polu Jeżowski, nieźle – Kowalewski i Domeyko. Częstokroć jednak niemczyzna szła „żółwim krokiem” (II, 409). Pietraszkiewicz przyznawał: „Cztery razy mam lekcję niemiecką, ale idę na goły łeb, stąd postępek mały” (I, 296). Pocieszeniem mogłyby być dla niego wspomnienia Śniadeckiego, który męczył się w Getyndze „aż do płaczu i rozpaczy”166