Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy każdy wydany odgłos może oznaczać śmierć...
Ogromny system jaskiń, odcięty od świata przez miliony lat, był siedliskiem przerażających ślepych stworzeń żyjących w absolutnej ciemności. Kiedy jaskinie zostają odkryte, bestie wydostają się na zewnątrz i błyskawicznie rozprzestrzeniają się po całej Europie, polując na wszystko, co wydaje jakiś dźwięk.
Ally straciła słuch w wypadku i dobrze wie, jak żyć w absolutnej ciszy. Teraz jest dla swojej rodziny jedyną szansą na przeżycie. Muszą opuścić dom i znaleźć odosobnione miejsce, by przeczekać katastrofę, która budzi demony również wśród ludzi…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 421
…historyczne wydarzenie, jako że po raz pierwszy relacja z przebiegu tak ważnego naukowego odkrycia transmitowana jest na żywo. Emocje, które towarzyszą nam tu, na powierzchni, są wręcz namacalne. Możemy się domyślać, jak wielkie poruszenie musi panować na dole, u wejścia do jaskini. Naukowcy i speleolodzy cały czas pozostają w bezpiecznej odległości od szczeliny, podczas gdy specjalnie zaprojektowane i zbudowane do takich celów roboty szykują się właśnie do rozbiórki prastarego zapadliska. Nikt nie wie dokładnie, co znajdziemy pod nim, aczkolwiek ostatnie badania aktywności sejsmicznej wskazują, że dotychczas nieodkryty, przypuszczalnie odizolowany przez miliony lat system jaskiń jest ogromny. Krążą plotki, że mogą się tam znajdować jaskinie większe nawet od niedawno odkrytej w Wietnamie jaskini Son Doong oraz systemy korytarzy równie długie, jak w słynnej Jaskini Mamuciej w Kentucky. Ja w każdym razie jestem niezwykle podekscytowana. Dzień ten na zawsze pozostanie w pamięci wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób związani są z tą ekspedycją. Mam nadzieję, że państwo również go zapamiętają…
Nieodkryte jaskinie — na żywo! Discovery Channel, czwartek, 17 listopada 2016
PATRZYŁAM WŁAŚNIE, jak trzy ubrane na czarno i wyposażone w sprzęt do wspinaczki postacie opuszczane są w głąb jaskini, gdy Jude rzucił we mnie ogryzkiem jabłka, celując w głowę. Chybił o włos i trafił w ścianę za moimi plecami. Ogryzek rozpadł się na kawałki, obryzgując mnie miąższem i pestkami.
— Spieprzaj! — krzyknęłam. Ruchomy cień zniknął z drzwi do mojego pokoju — jego właściciel usiłował oczywiście uniknąć odwetu — ale już po chwili lewa dłoń oraz głowa winowajcy wysunęły się zza framugi.
— Powiem mamie, że przeklinasz — zamigał.
— No i dobrze! — odparłam. Własne słowa odbierałam jako wibracje, rozpoznawałam je głównie z pamięci. Miarowe drgania towarzyszące ciężkim krokom mego młodszego brata świadczyły o tym, że wraca do swego pokoju, a chwilę później, gdy wskoczył na łóżko, potwierdził to łomot, od którego zadrżała ściana. Niewątpliwie ciąg dalszy nastąpi. Gówniarz wyraźnie się dziś nudzi.
Strząsając z ramienia wilgotny miąższ, ponownie spojrzałam w telewizor. Dopiero co go włączyłam. Wcześniej przez godzinę usiłowałam brzdąkać na gitarze, by w końcu się poddać przemożnej chęci poleniuchowania oraz pogapienia się na jakieś byle co w telewizji. Tymczasem pierwsza rzecz, którą zobaczyłam, natychmiast pochłonęła całą moją uwagę.
To chyba nie była dżungla. Raczej jakiś gęsty las, zbocza gór pokryte drzewami i krzewami, a majaczące gdzieś w oddali szczyty nagie, surowe i otulone mgłą. Z rosnących wysoko w górze drzew zwisały pnącza, wnikając w mrok niczym uśpione macki, a dno wąwozu leniwym zygzakiem przecinał strumień. Stało tam parę dużych namiotów, w sąsiedztwie których rozbito kilka mniejszych. Prowizoryczny magazyn wypełniony był plastikowymi skrzynkami i torbami na sprzęt. Po wąwozie poruszali się ludzie i to wyraz ich twarzy był tym, co tak naprawdę mnie zafascynowało.
Wszyscy wydawali się bardzo podekscytowani i nie wyglądało to na euforię pod wpływem chwili. Byli poważni i naprawdę przejęci swoim odkryciem oraz tym, co robią. Znaczek „Na żywo” w rogu ekranu dodawał całej scenie dynamiki. Wokół widocznego w tle obozu zgromadził się spory tłumek, a obiektyw kamery wycelowany był cały czas w to samo miejsce — w troje ludzi ubranych w uprzęże i owiniętych linami, w ustawioną przy nich wciągarkę oraz ziejącą w zboczu wzgórza czarną otchłań wejścia do jaskini. Wciągarka pracowała, obsługiwana przez dwie kobiety, a badacze po kolei zjeżdżali w ciemną czeluść, znikając z pola widzenia.
Dziwił mnie brak komentarza przez tak długi czas, aż wreszcie zorientowałam się, o co chodzi. Gdy nacisnęłam odpowiedni guzik na pilocie, natychmiast pojawiły się napisy. Czyli Jude znów oglądał u mnie telewizję i coś poprzełączał. Ależ ten gnojek mnie wkurzał.
„…nieco ponad półtora kilometra, tak więc — choć na razie nie jest to w żadnym wypadku ani najdłuższy, ani najgłębiej położony system jaskiń w Europie — ta wyjątkowa właściwość czyni go najbardziej fascynującym, tym bardziej że potencjał do dalszej eksploracji jest ogromny. Jak to wcześniej ujął doktor Krasnow, na państwa oczach tworzy się historia, teraz i tutaj, na żywo w Discovery Channel. Podczas gdy troje speleologów opuszczanych jest do pionowej szczeliny, w głębi jaskini roboty są już…”
Jaka wyjątkowa właściwość? Zdziwiłam się. Wejście do jaskini wyglądało zwyczajnie — otwór o długości może ze czterech i pół metra, obrośnięty wokół krzakami. Na jedną stronę padało trochę dziennego światła, ukazując pokrytą roślinnością ścianę, która najwyraźniej biegła pionowo w dół. Ponieważ wszystko to robiło nieco upiorne wrażenie, obserwując, jak ostatni z trojga speleologów znika w ciemnościach, zaczęłam się zastanawiać, czy nie trafiłam czasem na jakiś nowy program sensacyjny albo film. Ale sprawdziłam i rzeczywiście był to Discovery Channel, zresztą akurat wtedy po raz pierwszy na ekranie pojawiła się prezenterka. Poznałam ją, oglądałam już jej relacje z różnych miejsc na całym świecie. To dopiero jest wspaniałe zajęcie, pomyślałam. Miałam czternaście lat i właśnie zaczynałam się zastanawiać, co chciałabym robić w przyszłości, a widok tej reporterki przy pracy stanowczo utwierdzał mnie we wcześniejszym wyborze. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by ograniczać marzenia z powodu niepełnosprawności.
„Jak wspominaliśmy, w najodleglejszym punkcie systemu jaskiń rozbiła już obóz grupa piętnastu badaczy — kontynuowała prezenterka. — Należą do niej doświadczeni speleolodzy oraz specjaliści z dziedziny botaniki, biologii, geologii i paleontologii. Przebywają pod ziemią od niemal sześciu dni, pobierając próbki oraz katalogując na bieżąco nowe gatunki odkrytych tam roślin i owadów. Jednakże po odnalezieniu wejścia do kolejnego korytarza następni badacze gotowi są zejść wzdłuż osuwiska, które najprawdopodobniej kryje zdecydowanie głębiej położony i bardziej rozległy system jaskiń. Odkrycie to może się stać jednym z najważniejszych naukowych…”
Sięgnęłam po mojego zawsze gotowego do użytku iPada i otworzyłam aplikację służącą do kolekcjonowania wycinków. Dostosowawszy ją do swoich potrzeb, używałam jej, ilekroć zainteresował mnie jakiś temat, wklejając relacje z gazet, pliki wideo i wpisy oraz komentarze z portali społecznościowych. Czasami dawałam te analizy do przeczytania rodzicom. Wiedziałam, że cieszy ich moja chęć zostania dziennikarką, aczkolwiek tacie zdarzyło się wspomnieć, że może mi być trudno. Miał na myśli oczywiście problem mojego wypadku, chociaż otwarcie tego nie przyznał. Mnie jednak pasjonowała wymiana informacji, czemu raczej trudno było się dziwić. Tata trochę mnie zaskoczył tymi wątpliwościami, zwłaszcza że często słuchał, jak gram. Jude planował nawet stworzyć zespół, w którym on byłby liderem, a ja pełniłabym funkcję tekściarki i kompozytorki — w zasadzie każdą, która nie łączy się ze skokami ze sceny w tłum kochających fanów. Powiedz to Beethovenowi, odpowiedziałam wtedy tacie. Nigdy więcej już o tym nie wspomniał, w każdym razie nie przy mnie.
Otworzyłam plik, nazwałam go „Nowe światy?” i już się zabierałam do pisania wstępu, gdy kątem oka dostrzegłam ruch.
Jude ponownie prześliznął się przez wejście do mego pokoju, pełznąc niczym snajper. Między kciukiem a palcem wskazującym trzymał napiętą gumkę, którą załadował papierową kulką. Zauważywszy go, zrobiłam unik, ale on był szybszy. Papierowy nabój trafił mnie jakieś dwa centymetry nad lewym okiem.
Zawyłam z bólu, po czym ryknęłam z wściekłości.
Otworzywszy szeroko oczy, Jude starał się czmychnąć na czworakach, zaśmiewając się przy tym do łez.
Upuściłam iPada na łóżko i skoczyłam ku niemu, rzucając się przez całą długość pokoju. Lata spędzone w balecie oraz na uprawianiu różnych sportów zrobiły swoje — dopadłam go, zanim zdążył się podnieść.
Zacisnęłam dłonie wokół jego kostek, a wtedy Jude obejrzał się przez ramię. Skrzywiłam się, próbując nadać twarzy najgroźniejszy możliwy wyraz. Brat doprowadzał mnie do szału, ale nie miałam sumienia znęcać się nad nim, widząc na jego buzi ten uśmiech pełen szalonego zachwytu.
— I oto nadeszła godzina zemsty — zaczęłam.
— Nie, Ally, przepraszam!
Coś mokrego szturchnęło mnie w bok, wciskając się w miejsce, w którym koszulka podjechała mi do góry.
— Otis! — krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. Jude wykorzystał okazję i wydostał się z mego uścisku, odpełznął kawałek, po czym przykucnął w drzwiach swojego pokoju, gotów bronić terenu przed wrogiem.
Pies usiadł i ponownie szturchnął mnie nosem. „Już idę!”, krzyknęłam, wiedząc, że to mama wysłała Otisa, aby mnie przyprowadził. Nasz wyżeł Otis nie był prawdziwym psem opiekunem — w każdym razie nie został profesjonalnie przeszkolony w tym kierunku — ale spędziłam wiele godzin, ucząc go, jak ma dawać mi znać, kiedy ktoś mnie woła, gdy dzwoni telefon stacjonarny albo dzwonek u drzwi. Otis i ja byliśmy ze sobą bardzo związani, a jednak wciąż zadziwiał mnie tym, jak potrafił rozróżniać poważne zadania od zabawy — rolę mego opiekuna traktował poważnie, a wszystko inne było zabawą.
„Dobry pies!”, pochwaliłam, głaszcząc go po głowie, a potem drapiąc za uchem. Otis szczeknął krótko i donośnie — poczułam to wyraźnie gdzieś w okolicy serca — po czym zbiegł z powrotem na dół.
Jude i ja całą drogę w dół po schodach pokonaliśmy na siedząco, walcząc ze sobą na niby. Śmialiśmy się przy tym do rozpuku. Zdążyłam już zapomnieć o wąwozie położonym gdzieś na końcu świata, o szczelinie w ziemi i ludziach znikających w jej nieprzeniknionej, czarnej głębi.
*
Był to pokój w jednym z wielu podobnych do siebie, nijakich hoteli i Huw pewnie w ogóle by go nie zapamiętał, gdyby nie to, że ten akurat śmierdział moczem.
W sumie miejsce to prezentowało się całkiem przyzwoicie. Każdy z pokoi urządzono inaczej — ten, w którym mieszkał Huw, nosił raczej mało oryginalną nazwę „Czerwony apartament” i został wyposażony w czerwone zasłony oraz takąż pościel, a także w serię abstrakcyjnych obrazów przedstawiających blade, ascetyczne widoczki tudzież krwawe zachody słońca — prowadząca hotel para zaś wydawała się sympatyczna i chyba sprawnie radziła sobie z obsługą gości. Żona właściciela była tylko trochę starsza od Huw, a gdy zahaczył wzrokiem o niedopięte guziki jej bluzki, uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. Nic wielkiego się nie stało, zobaczył raptem skrawek koronkowego stanika. Nie umiał się powstrzymać, by nie rzucić okiem, ale nigdy nie pozwalał sobie na nic więcej. Kolację miał zjeść w hotelowej restauracji, która podobno cieszyła się świetną opinią. Czyli nie było źle, a nawet zaskakująco przyjemnie. Niemniej pokój śmierdział moczem.
Krążył wolno po pomieszczeniu, pociągając nosem tu i tam. Zajrzał do łazienki, chcąc sprawdzić, czy zapach nie dochodzi aby z najbardziej prawdopodobnego miejsca, ale nie udało mu się go zlokalizować. W zasadzie nie był to silny odór, nic strasznego, i raczej za mało, by przekonać Huw do prośby o zmianę pokoju. A już na pewno nie będzie z tego powodu składał skargi. Coś podobnego po prostu nie leżało w naturze Huw, który nie znosił sprawiać kłopotu i za wszelką cenę unikał konfrontacji. Mógłby ewentualnie zdecydować się na skargę, gdyby na środku podłogi leżała wielka kupa. Ewentualnie.
Westchnął, po czym usiadł z powrotem na łóżku, moszcząc się na czterech poduchach, które przygotował sobie jako podparcie pod plecy. Obok niego leżała nietknięta książka. Na nocnym stoliku stała filiżanka stygnącej herbaty, zupełnie niezłej, tyle że z posmakiem… no cóż, moczu. Do tego sztuczne skondensowane mleko w jednorazowym plastikowym pojemniczku.
Tym właśnie by się zajął, gdyby prowadził taki hotel. Wstawiłby do pokoju małą lodówkę z dzbankiem normalnego mleka. Często opowiadał o tym Kelly, a raz czy dwa całkiem poważnie rozmawiali o kupnie jakiegoś niewielkiego pensjonatu, tu, na wybrzeżu Kornwalii. Ona mogłaby na serio zająć się malowaniem, na które teraz miewała czas tylko hobbystycznie. On mógłby uprawiać surfing. Jude bawiłby się w skalnych jeziorkach przy plaży, a Ally miałaby okazję dać upust wszelkim swoim pasjom — od zbierania muszli, przez pływanie kajakiem, aż po piesze wędrówki brzegiem morza. Huw uśmiechnął się do siebie. Znając Ally, nie poprzestałaby na tym.
Zerknął na zamkniętą książkę, znów westchnął, po czym włączył telewizor i zaczął przerzucać kanały, ściszywszy uprzednio dźwięk.
Ostatnie dwa dni okazały się bardzo długie, trwały bowiem prace nad nowym domem. Albo raczej rezydencją. Jego klient miał na własność konia wyścigowego, był bogaczem, który skończył sześćdziesiąt lat i szykował się właśnie do przejścia na emeryturę. Jako że ten uroczy człowiek miał w zanadrzu mnóstwo ciekawych historyjek, z góry było wiadomo, że do każdego spotkania z nim Huw musi doliczyć co najmniej godzinę. I wcale mu to nie przeszkadzało. Zdarzało się, że Max przynosił w teczce butelkę wina, po czym spędzali wspólnie zakrapiane popołudnie na budowie, na której wkrótce miała stanąć jego luksusowa willa.
Ponieważ Max płacił firmie Huw prawie milion funtów za zbudowanie tego domu, Huw był zdania, że ma on prawo żądać choćby i cząstki jego duszy.
Westchnął jeszcze raz i sięgnął po herbatę. Ruch powietrza sprowadził kolejną falę woni amoniaku. Dochodziła szósta. Stolik w restauracji miał zamówiony na siódmą, a w telewizji nie było kompletnie nic. Nie od rzeczy byłoby pójść pobiegać. Dużo wody w rzece upłynęło, odkąd ostatni raz miał na nogach buty do biegania. Zawsze znalazł się jakiś powód, żeby zrezygnować z treningu — dziś było nim zmęczenie. Bolały go wszystkie kości. Musiałby nieźle się postarać, aby odnaleźć w sobie motywację, a nie miał na to siły. Jeśli tam była, to głęboko schowana i stanowczo odmawiała współpracy.
Wrócił myślami do kobiety, która go przyjmowała, do jej zachęcającego uśmiechu. Przyszło mu do głowy, że celowo mogła zostawić ten guzik rozpięty.
Kelly dogryzała mu czasem delikatnie z powodu jego częstych wyjazdów z miasteczka Usk w hrabstwie Monmouthshire, gdzie mieszkali. I chociaż rzadko się zdarzało, aby Huw nie było w domu dłużej niż trzy dni, Kelly lubiła drążyć ten temat, niby obracając wszystko w żart, ale on czuł, że jednak nie do końca. Pytała na przykład, czy zamówił już prostytutkę albo czy przygruchał sobie pannę do bzykania na stałe w każdym mieście. Huw odpowiadał w podobnie żartobliwym tonie, uważając, żeby nie przesadzić, a później przytulał ją i zapewniał, że dla niego nie ma żadnej innej. To była prawda, mówił najzupełniej szczerze. Po dwudziestu latach małżeństwa nadal się kochali — oczywiście inaczej niż na początku, ale równie głęboko. Wiedział, że inni miewają skoki w bok — sypiają z kimś regularnie, od czasu do czasu albo po prostu idą do łóżka w hotelu z jakąś przygodnie napotkaną osobą, której nigdy nie poznają z nazwiska. Ale Huw coś takiego nie pociągało. Dla niego najważniejsza była rodzina i to dla niej chciał wracać do domu.
Wziął łyk herbaty, ale natychmiast tego pożałował.
A może napuści sobie wody do wanny i odpręży się przy książce Iaina Banksa, którą od jakiegoś czasu próbował zacząć? Uwielbiał Banksa, tyle że do czytania potrzebował odpowiedniego nastroju. Podjąwszy decyzję, sięgnął po pilota, ale zanim wyłączył telewizor, przeskoczył jeszcze po kilku kanałach. Przejął ten nawyk od Kelly.
Jedna ze scen na ekranie przykuła jego wzrok.
Kilka osób stało skupionych wokół jakiegoś urządzenia, z czego dwoje w pocie czoła usiłowało obrócić korbę, podczas gdy trzecia próbowała chyba naprawić coś, co wyglądało na sterownik. Ujęcie musiało być kręcone z ręki, bo obraz drżał i podskakiwał. W tle widać było kilka namiotów, między nimi wisiały rozpięte kable z oświetleniem, a wokół nerwowo biegali pogrążeni w cieniu ludzie. Znajdowali się gdzieś w lesie albo w górach — świadczyły o tym drzewa, rozgwieżdżone niebo i nierówny teren.
Ale to wyraz ich twarzy przyciągnął jego uwagę.
Byli przerażeni.
„To pewnie zwiastun nowego filmu”, mruknął Huw. Mówił do siebie całkiem często, zazwyczaj nie zwracając na to uwagi. Tym razem jednak zrobił to świadomie, ponieważ miał wątpliwości. Jeśli w istocie oglądał zwiastun, trzeba przyznać, że był on niezwykle realistyczny. I sugestywny.
Widoczni na ekranie ludzie nadal z wysiłkiem kręcili korbą. Dopiero widząc, jak na powierzchnię ziemi wydobywa się coś lśniącego i czerwonego, Huw zorientował się, że wciąż nie włączył głosu.
Nacisnął guzik na pilocie i aż się wzdrygnął na dźwięk rozrywającego uszy krzyku, który wypełnił pokój.
„Jasna cholera!” Huw zaśmiał się z tego, jak łatwo go wystraszyć, choć serce łomotało mu w piersiach. Przechyliwszy się przez łóżko, sięgnął po swój telefon komórkowy i rzucił na niego okiem, sprawdzając godzinę. Dochodziło piętnaście po szóstej.
Nie do pomyślenia, żeby coś podobnego szło w telewizji przed dwudziestą trzecią.
*
Uwielbiałam spaghetti bolognese. Mama przyrządzała sos własnoręcznie i za każdym razem wychodził nieco inaczej. Bardzo lubiła eksperymentować w kuchni. Mawiała, że żaden przepis nie powstał po to, aby się go sztywno trzymać.
Najważniejsze, że był w nim parmezan. A był zawsze.
Jude siedział po przeciwnej stronie stołu, mama po mojej lewej. Była piękną, pełną wdzięku kobietą, jedną z tych, które dumnie i z godnością przyjmują swój wiek, zamiast maskować go na siłę drogimi kosmetykami czy farbą do włosów albo zwyczajnie się do niego nie przyznawać. Nieraz mówiłam jej, że srebrne pasma na skroniach — a stopniowo ich przybywało — nadają jej wygląd superbohaterki. Mama śmiała się z tego, na co Jude nazwał ją Superkucharką.
— Tylko tym dla ciebie jestem? — zapytała go wtedy.
— Zgadza się — odparł. — Kiedy będzie pudding? — No cóż, tak to bywa z dziesięciolatkami.
Otis przysiadł z głową opartą na moim udzie, zerkając proszącym wzrokiem. Gdyby był z nami tata, odesłałby go na posłanie na czas posiłku. Nie zgadzał się, żeby pies żebrał u stołu, ale mnie to nie przeszkadzało. Otis dobrze wiedział, kiedy pana nie ma w domu.
— Gdzie jest babcia? — spytałam. Babcia przyjechała do nas na kilka tygodni i jak dotąd zawsze jadała z nami obiad.
— Poszła się położyć — odparła mama. — Masz coś zadane? — Tylko z nią łatwo było mi się porozumieć za pomocą czytania z ruchu warg. Przy tacie musiałam solidnie się skoncentrować, a rozmawiając ze znajomymi, wychwytywałam jedno słowo na trzy. Dziwne.
— Tak, z geografii. Ale to dopiero na przyszły tydzień.
— Spróbuj dzisiaj chociaż zacząć.
— Zobaczę.
Jude szturchnął mnie pod stołem, co z reguły oznaczało, że zamierza powiedzieć coś obraźliwego. Zgromiłam go wzrokiem.
— Śmierdzisz — powiedział samymi ustami. To akurat odczytałam bez problemu.
— Jude — odezwała się ostrzegawczo mama.
Zaczęliśmy jeść. Jude rzucił się na bochenek chleba czosnkowego, który leżał na środku stołu, ale byłam szybka i zdążyłam zgarnąć trochę dla siebie. Smakował wspaniale. Moja przyjaciółka Lucy nie cierpiała zapachu czosnku, w związku z czym następnego dnia w autobusie wiozącym nas do szkoły specjalnie przysuwałam się bliżej niej i chuchałam niepostrzeżenie w jej kierunku. Było to oczywiście dziecinne, ale nieodmiennie mnie bawiło. Wiele rzeczy mnie bawiło. W ogóle byłam wesoła, co niektórym ludziom — głównie tym niedouczonym, nie mówiąc już o zwykłych dupkach — z trudnością przychodziło zrozumieć.
Pewnego razu pewien chłopak ze szkoły postanowił się zabawić moim kosztem. Sądząc, że go nie widzę, zaczął mnie paskudnie wyzywać — od mongołów, niedorozwojów — strojąc przy tym za moimi plecami miny, o których dowiedziałam się dopiero później od znajomych. Wszyscy wiedzieli, że to palant, ale tym razem zachował się tak w stosunku do mnie. Postarałam się więc wyjaśnić mu, co o nim myślę, dużo wysiłku wkładając w to, aby te nieczęsto używane przeze mnie wyrazy wybrzmiały należycie w każdej zimnej jak lód sylabie. Po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam, nim zdążył choćby otworzyć usta w odpowiedzi, a na koniec pokazałam mu środkowy palec. Uśmiechy widoczne na twarzach wokół mnie idealnie odzwierciedlały to, jak się wtedy czułam.
Niekiedy brak słuchu ma swoje zalety.
Jude’ owi spadło na ziemię trochę jedzenia, więc Otis zanurkował pod stół, aby wylizać podłogę. Jude błyskawicznie podniósł krzyk, lamentując wniebogłosy, że jeszcze chwila i spadnie przez to z krzesła. Mama zrobiła groźną minę i powiedziała do niego coś, czego nie wychwyciłam. Jadłam więc sobie spokojnie dalej, zajęta wyłącznie swoim talerzem.
Po skończonym posiłku mama postawiła przed każdym z nas po miseczce lodów. Zerknęłam przez stół na Jude’a, który przyglądał mi się wyczekująco. Zwróciwszy na siebie moją uwagę, zaczął migać w języku rodziny Andrewsów, jak przywykłam nazywać tę odmianę języka migowego, którego wszyscy się nauczyliśmy po wypadku, tyle że rozwiniętą i przystosowaną do naszego użytku. Moim rodzicom miganie szło świetnie, ale Jude — który miał wtedy raptem sześć lat — załapał je dosłownie w lot, i to właśnie my dwoje wymyśliliśmy tę własną, zmienioną wersję. Mamie i tacie pozostało tylko iść w nasze ślady.
— Zagramy w dwadzieścia pytań? — zapytał.
Wzruszyłam ramionami, ale mój brat dobrze wiedział, że mu nie odmówię.
— No dobrze, moi drodzy — oznajmiła mama. — Tym razem to ja posprzątam ze stołu. Tylko żeby mi tu był porządek!
Roześmiałam się, a Otis uniósł pysk i zawył nam do wtóru. Wciąż pamiętałam ten dźwięk — niezbyt głośny, rodzaj zawodzenia, tyle że przepełnionego radością i chęcią do psot — i pominąwszy głosy mojej rodziny, to za nim właśnie tęskniłam najbardziej. Połaskotałam Otisa pod brodą, a Jude zadał pierwsze pytanie.
Wygrałam trzema punktami do dwóch, ale zgodziłam, się gdy Jude poprosił „Gramy do siedmiu?”. Po czym rzecz jasna pozwoliłam mu wygrać. Zdawał sobie z tego sprawę i być może właśnie dlatego z jeszcze większym entuzjazmem świętował swoje zwycięstwo. Skończyliśmy, tarzając się po podłodze, podczas gdy Otis skakał jak oszalały wokół, obszczekując nas i raz po raz trącając któreś nosem. Gdy weszła mama, która przyszła nas obsztorcować, udałam, że jej nie widzę. Omal nie straciłam ucha w ferworze walki, nim w końcu spojrzałam mamie w oczy, napotykając jej groźny wzrok. Uśmiechnęłam się tylko i rozłożyłam przepraszająco ręce.
To był chyba ostatni raz, kiedy wygłupialiśmy się tak beztrosko z Jude’ em. Podobnie jak wiele innych przełomowych dla nas momentów, tak i ten minął niepostrzeżenie. Później wspominałam ten obiad jako ostatnie przyjemne chwile.
Pobiegłam na górę do swego pokoju, ku strasznej, pełnej hałasu przyszłości.
*
Uwielbiałam horrory. Najpierw tata zaczął mnie zaznajamiać z niektórymi ze swoich ulubionych — To, Obcy — ósmy pasażer Nostromo, Inwazja porywaczy ciał, Lśnienie. Spodobały mi się, a jeszcze bardziej lubiłam oglądać je razem z nim; sprawiało mu to wyraźną przyjemność. Kiedy jednak ostrzegł mnie, że do pewnego rodzaju filmów muszę jeszcze trochę podrosnąć, oczywiście poszukałam ich na własną rękę. Hostel, Piłę oraz wszystkie pozostałe tego typu horrory — pełne przemocy, tortur i krwi — obejrzałam z poczuciem niezdrowego zainteresowania, ale na tym raczej się kończyło. Nie czułam strachu. Czasem obrzydzenie. Doszłam do wniosku, że filmy te mają za zadanie przede wszystkim szokować, a według mnie o wiele łatwiej wywołać szok niż niepokój czy przerażenie. Mimo to oglądałam je nadal, wyszukując coraz mroczniejsze, nie bardzo wiedząc, po co to robię, a jednak nie umiejąc sobie odmówić tej dziwnej przyjemności.
Wróciwszy do swego pokoju, pomyślałam, że może zostawiłam jeden z nich w odtwarzaczu DVD, w dodatku włączony. Ale już po kilku sekundach wiedziałam, że to nie film.
To działo się naprawdę.
Mimo że twórcy horrorów starali się osiągnąć maksymalny poziom realizmu, zawsze miałam świadomość, że wszystko tam jest udawane. To pozwoliło mi stworzyć w głowie blokadę, rodzaj odporności, z której nie zdawałam sobie sprawy do chwili, gdy ujrzałam autentyczne cierpienie. Zdarzało się, że sceny z wieczornych wiadomości doprowadzały mnie do płaczu, nie mówiąc już o co bardziej drastycznych materiałach, które znajdowali w Internecie moi znajomi — takich jak egzekucje, wypadki samochodowe, śmierć czy morderstwa na żywo — w ogóle nie byłabym w stanie czegoś podobnego obejrzeć.
Na dodatek odległe wspomnienia z mojego wypadku potrafiły powrócić w najmniej oczekiwanym momencie.
Upłynęło trochę czasu, nim się zorientowałam, na co właściwie patrzę. Coś jakby kawał czerwonego mięsa zwisało z liny, kołysząc się lekko na boki. Dalej widać było dwa czy trzy leżące na ziemi, pozapadane namioty, na jednym z nich zaś miotała się jakaś postać, młócąc powietrze gwałtownymi ruchami. Skojarzyła mi się ze zbyt mocno nakręconą zabawką.
Przysiadłam na łóżku. To jest to samo miejsce, z którego relację oglądałam wcześniej. Teraz jaskini nie było już widać, a kamera trwała w bezruchu, przypuszczalnie ustawiona na statywie. Kable z oświetleniem przerzucone niedbale przez goły stelaż namiotu poruszały się niespokojnie w tę i z powrotem, rzucając długie cienie.
Zamknęłam i otworzyłam oczy, jakby licząc na to, że obraz zniknie. Przymknęłam na moment powieki, zastanawiając się, co to ma być.
Kiedy spojrzałam ponownie, zobaczyłam, że spomiędzy drzew wybiegł jakiś człowiek i próbuje się dostać do jednego ze stojących jeszcze dużych namiotów. Coś — jakaś postać, plama na ekranie, a może po prostu odbicie — ruszyło za nim przez polanę. Gdy się z nim zrównało, człowiek upadł na ziemię.
Moje serce biło coraz szybciej, aż zaczęło walić w piersi jak młotem. Nachyliłam się mocniej w kierunku ekranu, ale ten ktoś był daleko, pogrążony w ruchomych cieniach, więc całość zrobiła się jedynie bardziej rozmazana. Wydawało się, że z kimś walczy. Jego twarz nie była już biała.
Stała się czerwona.
Gdyby to był horror, uznałabym, że jest wyjątkowo kiepsko zrealizowany. Nic nie było widać. Na ekranie panował zamęt. Walczące postacie ledwo się ruszały, tak jakby uchodziło z nich powietrze. Mięso nadal się kołysało.
Coś się oderwało od zwisającego z liny krwawego płata albo raczej — co właśnie z trudem sobie uświadomiłam — od szczątków jednego ze speleologów. Niewyraźny kształt, który zdawał się wykluwać z tej makabrycznej, czerwonej mazi, pozostał w miejscu jeszcze przez chwilę, a potem rozłożył jakby skórzaste skrzydła i zniknął z pola widzenia.
— Mamo — zawołałam cicho. Nie podobało mi się to wszystko. Wyglądało zbyt autentycznie.
Napisy wciąż były włączone, chociaż nikt już nic nie mówił.
*
„Ja pierdolę, kurwa mać”, mamrotał Huw. Było mu zimno. Ciarki przebiegały mu po wilgotnych od potu plecach, wciskały się pod pachy, czuł je nawet na jądrach. Cokolwiek to było, skutecznie wytrąciło go z równowagi. Znów nacisnął guzik na pilocie, po czym ściągnął brwi. Discovery Channel. Kto jak kto, ale oni nie wyprodukowaliby chyba czegoś podobnego? W końcu to kanał poświęcony nauce. Poważna telewizja. W dodatku był listopad, dobre dwa tygodnie po Halloween. „Kurwa mać”.
Z dolnej krawędzi widocznego na ekranie obrazu wyfrunęło kilka dziwnych stworzeń, które w popłochu uleciały ku drzewom niczym wielkie, wystraszone ptaki. Huw podkręcił dźwięk, aż pasek skali na telewizorze dotarł do stu, a pokój wypełnił się głośnym szumem. Coś krótko zaszeleściło. Zaraz potem coś przebiegło — w oddali dał się słyszeć przelotny tętent.
Przez ekran przemknęły kolejne ptaki — Huw założył, że właśnie tym są owe stworzenia, chociaż właściwie to określenie niezbyt do nich pasowało. Któryś z nich zderzył się z jednym z wciąż stojących namiotów, po czym najwyraźniej zniknął w środku.
Do tego, że ogląda prawdziwy materiał na żywo, przekonały go przerwy. Owszem, zdarzały się momenty gorączkowego ożywienia, najczęściej w postaci odgłosów dobiegających gdzieś spoza ekranu, a także okazjonalne przebłyski widocznego ruchu. Lecz to właśnie chwile ciszy między nimi — długie minuty, kiedy słychać było tylko łagodny szelest liści na wietrze, buczenie rozkręconego na cały regulator telewizora oraz brzęczenie owadów krążących wokół kamery ustawionej pośrodku nieznanej mu leśnej polany — były tym, co przydawało całej sytuacji realizmu.
No i jeszcze ten strzęp kołyszący się na linie. Zakrwawiony kawał czerwonego mięsa nasuwał skojarzenia z polowaniem, zwisając z liny niczym naszykowana przynęta. Tylko że tutaj mięso miało na sobie resztki ubrania.
„To musi być film”. Wypowiedział te słowa na głos, żeby przerwać okropną ciszę i dodać sobie otuchy.
Ktoś zaszlochał. Dźwięk rozległ się tak niespodziewanie, że Huw aż podskoczył, rozglądając się po swym śmierdzącym moczem hotelowym pokoju za tajemniczym gościem, który zdołał niepostrzeżenie się doń zakraść.
„One… chyba wyszły stąd — odezwał się jakiś kobiecy głos. Mówiła cicho i z przestrachem, ale z pewnością była to kobieta. — Chyba…”
Na ekranie dosłownie znikąd pojawiły się te same stworzenia co wcześniej. Zupełnie jakby czekały, siedząc lub unosząc się w powietrzu kompletnie bez ruchu, niewidoczne, bo nieruchome jak tło, którego były częścią. Gdy się poruszyły, a kobieta krzyknęła, Huw miał kilka sekund, aby im się przyjrzeć.
Były podobne do ptaków, tyle że bez koloru. Miały skórzaste skrzydła. I zęby.
Obraz zaczął się gwałtownie poruszać, zmieniać i rozmywać. A później pokój wypełniły kolejne krzyki, głośne i przeszywające, tak głośne, że Huw omal nie wyłączył telewizora. Mimo to nie był w stanie oderwać wzroku od tego, co działo się na ekranie.
Kamera upadła na bok, ukazując głównie wysoką trawę. Zaraz potem spadło na nią wijące się w konwulsjach ciało. Krzyk przeszedł w rozdzierający pisk.
Obraz zniknął, a ekran wypełniła czerń. Cisza, która nagle zapadła, była nie do zniesienia.
Dysząc ciężko, Huw złapał za pilota, ściszył telewizor, po czym natychmiast przełączył na wiadomości.
„…liczy, iż w tej kadencji uda jej się stworzyć konserwatywny rząd, a następnie kolejny raz powtórzyła, jak bardzo zależy jej na tym, aby Wielka Brytania stała się krajem nowych możliwości. W odpowiedzi na co lider opozycji wygłosił długą listę zarzutów pod adresem premier, wskazując na…”
Huw wyłączył dźwięk, a następnie patrzył przez chwilę, jak spiker czyta swojskie, bezpieczne informacje. Nic przerażającego, żadnej krwi ani krzyków. Prowokacje polityków, ostrzeżenia ekonomistów, celebryci na odwyku. Zachichotał. „Kurwa mać”. Żeby tak się dać nastraszyć. Kretyn.
Pomyślał jeszcze o planowanej wcześniej kąpieli, ale jakoś przeszła mu ochota.
*
— Mamo! — Zbiegając po schodach, wciąż czułam w żołądku niedawny obiad, a na myśl o scenach, które obejrzałam przed chwilą, ogarniały mnie mdłości. Zostawiłam telewizor włączony na tym samym kanale, ale nie zamierzałam dalej tego oglądać. W każdym razie nie sama. — Mamo!
U stóp schodów przywitał mnie Otis, który przydreptał korytarzem. Przechodząc obok niego, podrapałam go po głowie. Mama i babcia Lynne — która nalegała, abyśmy zwracali się do niej po imieniu, do czego już dawno zdążyłam się przyzwyczaić — siedziały w dużym pokoju. Obie patrzyły na drzwi, gdy wchodziłam. Uśmiechnęły się, ale nie był to szczery uśmiech. Nie rozumiałam dlaczego. Telewizor w tym pokoju był wyłączony i wyglądało na to, że zwyczajnie rozmawiały sobie przy herbacie.
— Cześć, Lynne — powiedziałam, również się uśmiechając.
Lynne odwzajemniła powitanie. Była wysoka i szczupła — tata nazywał takie kobiety jak ona sztywnymi — a jej sposób bycia niejednokrotnie zdradzał, po kim mama odziedziczyła swój naturalny wdzięk. Teraz jednak wyglądała tylko na słabą i zmęczoną.
— Co się stało? — zamigała mama.
— Zobaczyłam coś w telewizji. Na Discovery Channel, jakiś koszmar, ludzie ginęli… Było mnóstwo krwi. Gdzieś w jaskini. — Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze dodać. Wbrew sobie co chwilę zerkałam na płaski ekran wiszącego na ścianie telewizora, tak jakby jego ciemna powierzchnia miała się okazać ujęciem z wnętrza jaskini. Być może właśnie na nich patrzę, pomyślałam, dziwiąc się z niepokojem, skąd mi to przyszło do głowy. Ekran był wyłączony, pusty, a nie ciemny. Ciemność ma w sobie głębię.
— Znów oglądasz jakiś horror? — zapytała Lynne. Ściągnęłam brwi. Musiałam poprosić ją o powtórzenie pytania, a ona spróbowała zrobić to w języku migowym.
— Nie, nie, to był program na żywo. Discovery Channel. Tam nie puszczają horrorów. To było… — Wzięłam do ręki pilota i włączyłam telewizor, po czym przeszukałam kanały. Nic. — Naprawdę to widziałam.
— Czy ty nie miałaś przypadkiem odrabiać pracy domowej z geografii? — zapytała mama.
Lynne zamachała dłonią na znak, że też chce mnie o coś zapytać.
— Co jest stolicą Norwegii?
— Oslo — odparłam. — Ale geografia nie kończy się na tym, babciu.
Lynne skrzywiła się żartobliwie na dźwięk tego słowa, a ja wróciłam wzrokiem do ekranu telewizora. Discovery Channel nadawał planszę testową z przepięknym górskim krajobrazem oraz biegnącym u dołu napisem: Przepraszamy za przerwę w odbiorze sygnału, już wkrótce wznowimy nasz codzienny program.
— Codzienny program — przeczytałam głośno, myśląc o zakrwawionym, kołyszącym się na linie kawałku ludzkiego mięsa.
— Daj spokój — zamigała mama. — Lepiej mi pomóż.
— Mamo! — krzyknął Jude, wpadając do pokoju. — Właśnie przyszło… Na moim iPodzie… teraz… wiadomości…!
Wychwyciłam ledwie połowę z tego, co powiedział, ale ostatnie słowo powtórzył, pokazując mi je gorączkowo w naszym rodzinnym języku migowym Andrewsów — zęby na wierzchu, palce zakrzywione jak szpony, oczy w słup.
Potwory.
Najprawdopodobniej kilka osób zginęło w wypadku, który miał miejsce podczas eksploracji zespołu jaskiń położonego w północnym rejonie Mołdawii. Do zdarzenia doszło podczas telewizyjnej relacji na żywo transmitowanej przez Discovery Channel. Nic nie wskazuje na to, aby wśród ofiar mieli się znaleźć pracownicy stacji. Przyczyna wypadku nie jest jasna, a doniesienia o „dziwnych stworzeniach” wychodzących z jaskini wciąż nie zostały potwierdzone przez niezależne źródła. Doktor Kyryło Orlik z Państwowego Uniwersytetu Mołdawskiego w Kiszyniowie, który widział film rzekomo dokumentujący całe zdarzenie, powiedział: „Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że ta ekspedycja — lub może sama relacja z jej przebiegu — padła ofiarą manipulacji kogoś, kto planuje wykorzystać uzyskane materiały do wzbudzenia sensacji”.
Reuters, piątek, 18 listopada 2016
POWOLI BUDZIŁAM SIĘ z jednego z tych uporczywych koszmarów, które podążają za śpiącym w rzeczywistość. Gdy sen odchodził, ustępując miejsca świadomości — przypominając mi, kim jestem, umysł kolejny raz ratował mnie przed ucieczką w tę bezdenną pustkę, w jaką czasem zamieniają się sny — potwory zostawały. Zwykle nie umiałam ich nazwać, nie potrafiłabym nawet opowiedzieć, jak wyglądają. Były jak nękające przeświadczenie, jak wiszące w powietrzu nieszczęście, jak coś, co psuje każdą chwilę, a wraz z nimi pojawiał się dźwięk, który towarzyszył wszystkim moim koszmarom: przeraźliwy pisk hamulców.
Rozbrzmiewał w nieskończoność, jak to zwykle bywa w takich snach. Cokolwiek się działo w moich koszmarach oprócz tego, nie miało znaczenia — wszystkie i tak związane były z wypadkiem.
Tym razem było inaczej. Spróbowałam unieść powieki, mrużąc oczy przed porannym słońcem wciskającym się przez szparę w zasłonach, i wtedy zobaczyłam, jak jeden z tych zagadkowych latających stworów krąży nad rozpadającym się labiryntem mego snu. Usta miał otwarte. Wydobywał się z nich przeciągły, niekończący się pisk gwałtownie hamującego samochodu, aż wreszcie się podźwignęłam, by uniknąć nieuchronnego zderzenia.
Usiadłam raptownie na łóżku, a resztki snu zdławiła cisza. To, że dane mi było słyszeć wyłącznie podczas przeżywania najgorszych koszmarów, uważałam za wyjątkową niesprawiedliwość.
Rozejrzałam się po swoim pokoju. Uwielbiałam go. Przy łóżku spoczywał mój iPad, który łączył mnie ze światem. Niewielkie biurko pokryte było papierami, rysunkami i notatkami, leżały na nim pootwierane podręczniki szkolne oraz inne drobiazgi. Na ścianach wisiało kilka różnych plakatów, od zapierającego dech w piersiach krajobrazu z Kanady aż po komiksową wersję tegorocznej olimpiady w Rio. Moja gitara stała oparta na swoim stojaku w jednym kącie, ubrania walały się na podłodze przed szafą, a w drugim kącie mieścił się cały bałagan będący odzwierciedleniem moich wciąż nowych pomysłów na sport — kij do hokeja, buty do biegania, piłka do koszykówki. Westchnęłam, odsuwając od siebie złe sny. To był tylko koszmar, pomyślałam. Nic więcej.
Kiedy wzięłam do ręki tablet, na ekranie pojawiło się kilka wiadomości od znajomych. Jedna z nich świeciła się na czerwono — wyróżniłam w ten sposób pewną osobę — i momentalnie poczułam, że moje policzki przybierają ten sam odcień. To Rob napisał do mnie w nocy. Nie należał może do moich najbliższych przyjaciół, ale z pewnością był moim ulubionym kolegą. Tata nabijał się ze mnie z tego powodu. A jednak tym właśnie był Rob, kumplem i nikim więcej, chociaż pod jednym względem nie miał sobie równych. Wyjąwszy moją najlepszą przyjaciółkę Lucy, on jeden w całej szkole potrafił migać.
Otworzyłam wiadomość od niego. Nigdy w życiu nie wejdę do żadnej jaskini.
Wystarczyła sekunda skupienia i wszystko sobie przypomniałam. To wcale nie był sen, pomyślałam, a wspomnienia, lęki i wątpliwości poprzedniego wieczoru ożyły na nowo. Już samo oglądanie osobliwych, chaotycznie przygotowanych wiadomości poświęconych temu tematowi było stresujące. Nie podano zbyt wielu szczegółów, a powtarzany w kółko urywek nagrania nie był ani w części tak drastyczny jak to, co widziałam wcześniej na żywo na Discovery Channel. Najwyraźniej ktoś odpowiedzialny za materiał prezentowany na antenie uznał, że większość scen jest zbyt brutalna, aby je pokazać.
Do tego dochodziła jeszcze dziwna atmosfera panująca między mamą a Lynne. Cały czas siedziały blisko siebie, a napięcie, które między nimi wyczułam, kiedy weszłam wczoraj do pokoju, wcale od tamtej pory nie zmalało. Od pewnego czasu stałam się bardzo wrażliwa na otoczenie i emocje. Mama mawiała, że dzieje się tak z powodu mojej głuchoty, ale moim zdaniem w tym przypadku nie miała racji. Być może do pewnego stopnia rekompensowałam sobie w ten sposób brak słuchu, ale akurat zarówno empatia, jak i umiejętność oceny sytuacji zawsze były moją mocną stroną.
Później tego wieczoru zapytałam mamę, co się stało, ale w odpowiedzi pokręciła tylko głową i pocałowała mnie na dobranoc.
Przesunąwszy palcem po ekranie, weszłam na stronę BBC News. Już sam rozmiar nagłówka, który zajmował całą szerokość strony, świadczył o tym, że sprawa jest poważna — zwróciłam na to uwagę, jeszcze zanim zaczęłam czytać.
Szczegóły faktycznie nie podnosiły na duchu.
Coś się działo w jednym z regionów Mołdawii i nikt nie wiedział co. Mówiło się o wycieku chemikaliów, ataku terrorystycznym, a nawet o pladze szerszeni. Dołączone do artykułu migawki ukazywały dwie zarejestrowane telefonem sceny, które zaniepokoiły mnie zdecydowanie bardziej, niż teoretycznie powinny ze względu na swoją zawartość: porzucony na moście samochód ze stertą ubrań leżącą obok otwartych drzwi kierowcy i podobne do wielkich, pobudzonych ciem insekty trzepoczące w cieniu pod drzewami. Pod koniec drugiej sceny ujęcie nagle się zmieniało; na ekranie pojawiały się dwie przerażone, milczące twarze. Wspominano o ofiarach śmiertelnych. Rosja zamknęła granice. ONZ obserwowała rozwój sytuacji. Sam artykuł nie zawierał tak naprawdę żadnych konkretnych informacji, powtarzał tylko, że coś się dzieje.
Dopiero czytając tekst po raz drugi, dostrzegłam wzmiankę o podziemnej ekspedycji, w dodatku bardzo lakoniczną. Można by pomyśleć, że obie rzeczy nie mają ze sobą prawie nic wspólnego.
Ale przecież chyba każdy, kto widział transmisję na Discovery Channel, powiązałby jedno z drugim?
Premier zwołała posiedzenie sztabu kryzysowego Cobra…
Prezydent Federacji Rosyjskiej dotychczas nie wydał oświadczenia…
Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych stwierdza…
Z tabletem w dłoni poszłam obudzić mamę. W domu panowała cisza, więc otwierając drzwi do sypialni rodziców, zerknęłam na zegarek. Było wcześniej, niż sądziłam, dochodziła zaledwie szósta rano.
— Mamo? — zaczęłam. Rozczochrana, skrzywiona mama otworzyła jedno oko i od razu przeszła w stan pełnej gotowości.
— Co się stało?
Żyła w ciągłym niepokoju, wiedziałam o tym. Od czasu wypadku była kłębkiem nerwów, źle sypiała; kilka razy przyznała mi się, że nieustannie obawia się najgorszego. Nawet kiedy tłumaczyłam jej, że miałam dużo szczęścia — zginęli wtedy moi dziadkowie ze strony taty, równie dobrze mogłam zginąć i ja — mamie trudno było dostrzec jakiekolwiek dobre strony w tym, co się wydarzyło. A już na pewno nie szczęście. Wypadek nieodwracalnie zmienił naszą rodzinę, ja zaś stale robiłam, co mogłam, by odnaleźć w tej zmianie początek czegoś pozytywnego.
— Jest coś — zdążyłam powiedzieć, nim zobaczyłam, że na leżącym na szafce nocnej telefonie miga niebieska dioda.
Wzięłam telefon do ręki i spojrzałam na ekran: Huw. Podałam aparat mamie.
*
— Cześć, skarbie — powiedział Huw. Nagle poczuł się głupio, zawracając Kelly głowę czymś, co pewnie w ogóle ich nie dotyczyło. Media potrafiły skutecznie podgrzać atmosferę wokół każdej sprawy, a bombardowanie w kółko tą samą informacją utrudniało trzeźwą ocenę sytuacji. Może niepotrzebnie histeryzuję? — przeszło mu przez głowę. A może po prostu tęsknił za domem bardziej, niż sądził. Do powrotu została mu jeszcze tylko doba, jednak tego dnia obudził się w jakimś rzewnym nastroju.
Ale był też niespokojny.
— Cześć — odparła Kelly zaspanym głosem. — Wszystko w porządku?
— Tak, tak, chciałem tylko… oglądałaś wiadomości?
— Zaczekaj — poprosiła Kelly, po czym do uszu Huw dobiegł szelest pościeli. — Właśnie przyszła Ally, chce mi coś pokazać.
Ally! Huw sam powinien był na to wpaść. Jego córka zawsze lubiła wcześnie wstawać, a poza tym od dłuższego już czasu bardzo interesowały ją bieżące wydarzenia ze świata. Podczas gdy wiele dzieciaków w jej wieku zaczynało dzień od wejścia na Facebooka, ona wybierała zazwyczaj którąś ze stron z wiadomościami. Była naprawdę bystra, chociaż Huw ubolewał czasem nad jej straconym dzieciństwem.
— No dobrze, o co tu chodzi? — zapytała Kelly.
— O to, co się dzieje w Mołdawii — odparł Huw.
— Tak, tak, tyle już zrozumiałam. Ale co tam się właściwie dzieje?
— Tego chyba nikt nie wie. — Siedział na brzegu łóżka, przed sobą miał migający ekran telewizora. Nim zadzwonił do domu, wyciszył dźwięk, myśląc: Tak wygląda świat w oczach Ally. — Wczoraj wieczorem widziałem w telewizji naprawdę straszne rzeczy.
— To przykre. Dobrze chociaż, że z dala od nas.
Huw przywołał w myślach mapę Europy, ale nie był w stanie precyzyjnie umiejscowić na niej Mołdawii. Była jednym z tych krajów, o których mówi się tylko wtedy, kiedy wydarzy się tam coś niedobrego.
— Po prostu… groźnie to wygląda. — Znów usłyszał szelest po drugiej stronie słuchawki. Wyobraził sobie Kelly siedzącą na łóżku i Ally opartą obok niej.
— Teraz niewiele jeszcze wiadomo, w dodatku media lubią panikować, ale coś czuję, że niedługo zrobi się z tego wielka sprawa. Nieraz już tak bywało. Wiesz, co mam na myśli?
Cisza. Kelly pociągnęła nosem. A potem powiedziała:
— Ale Mołdawia jest daleko.
— No tak. Tak.
— Czekaj — przerwała mu Kelly. W telefonie znów na chwilę zaległa cisza, po czym usłyszał głos Ally.
— Właśnie to widziałam wczoraj wieczorem w telewizji.
— Przekaż jej, że ja też to widziałem — poprosił Huw. Kelly w milczeniu porozumiała się z córką.
— To był jakiś koszmar — powiedziała Ally.
— To prawda — potwierdził Huw. — Skarbie… Mogę ruszyć do domu już teraz zamiast jutro.
— Z takiego powodu? — zapytała Kelly. — Skończyliście już na ten tydzień?
— Nie, została masa roboty. Mamy problem z odprowadzeniem ścieków — możliwe, że trzeba będzie zainstalować pompę. — Max jest wściekły i szuka winnych.
— Nie lepiej w takim razie najpierw to załagodzić?
— Masz rację — przyznał, ponieważ wiedział, że tak właśnie powinien zrobić. — Może spróbuję dzisiaj wieczorem. — Mimo to pilnował wiadomości, w których kolejny raz pokazywano to samo, jako że nie pojawiły się żadne nowe informacje. Pojawiają się doniesienia o ofiarach śmiertelnych, głosił pasek na ekranie. Nawet ten komunikat miał w sobie coś nierzeczywistego, albowiem nie było mowy ani o tym, jak zginęli ci ludzie, ani kto konkretnie zginął lub gdzie to się stało. Co najmniej jedna z ofiar wisiała na końcu liny, pomyślał, przy okazji ponownie zadając sobie pytanie, dlaczego zdjęcia z materiału, który oglądał na żywo poprzedniego wieczoru, nie zostały uwzględnione w porannych wiadomościach.
— Tęsknię za tobą — powiedziała Kelly.
— A ja za tobą. Za wami wszystkimi. Jak Ally?
— W porządku. Znasz ją, wpada czasem w obsesję na jakimś punkcie. No i trochę wczoraj się zdenerwowała tym, co pokazywali w telewizji.
— Bo to nie było nic przyjemnego. — Wyłączył telewizor. Nie był w stanie rozmawiać z żoną, patrząc jednocześnie na tę stertę szmat obok auta przypominającą kształtem zwłoki, na te stworzenia w gałęziach drzew.
— Daj mi znać, o której będziesz w domu — poprosiła Kelly. — Przygotuję coś smacznego. Usmażę stek.
— Dla mnie bomba. — Pożegnali się, Huw się rozłączył i jego pokój wydał mu się nagle jeszcze cichszy niż zwykle. Kiedy czuł się naprawdę samotny, te chwile tuż po tym, jak skończył rozmawiać przez telefon z najbliższymi, były zawsze najgorsze. Stary analogowy budzik stojący przy łóżku odmierzał tykaniem sekundy, a gdzieś z oddali dobiegało niosące się po niewielkim hotelu stłumione brzęczenie innego telewizora.
Do śniadania została godzina, więc Huw poszedł pod prysznic.
*
— Dzień dobry — przywitała go właścicielka hotelu. Guziki miała tego dnia zapięte po samą szyję. — Proszę wybrać sobie stolik i częstować się płatkami. Za kilka minut podejdę, aby przyjąć zamówienie.
— Dziękuję — odparł Huw. W odpowiedzi otrzymał służbowy uśmiech. Przeszedł do sali restauracyjnej, z zadowoleniem odnotowując, że w środku są już goście. Przy jednym ze stolików siedziała para Hindusów z córeczką, przy drugim kobieta w średnim wieku pracowała na laptopie, a przy jeszcze innym dwóch ubranych w sportowe stroje młodych mężczyzn pochylało się nad mapą. Ci ostatni rozmawiali i śmiali się głośno, dziewczynka zaś robiła do nich miny. W pewnym momencie jeden z nich odpowiedział jej tym samym, na co mała radośnie zachichotała.
W tle grała łagodna muzyka, nie za głośna, w sam raz, żeby można było w miarę swobodnie porozmawiać. Panowała przyjemna atmosfera. Nikt nie wydawał się niespokojny czy poruszony. Może żadne z nich nie oglądało wiadomości, pomyślał Huw. Pozdrowił młodych ludzi skinieniem głowy, wymienił uśmiechy z rodziną Hindusów, po czym zajął stolik przy oknie. Bardziej prawdopodobny scenariusz był taki, że wszyscy oni widzieli wiadomości, lecz mimo to ich dzień toczył się swoim torem. Ci dwaj pewnie planują wycieczkę rowerową przez wrzosowiska albo bieg brzegiem morza. Rodzina z córką przyjechała na wakacje lub do krewnych mieszkających w okolicy. A kobieta z laptopem jest tu oczywiście w interesach, skoro o siódmej trzydzieści rano już siedzi przy pracy.
Najwyraźniej byli inni niż on. On był czarnowidzem.
Kelly starała się być delikatna, używając wobec niego tego określenia, i miała ku temu dobry powód. Oboje rodzice Huw zginęli w wypadku samochodowym, w którym poważnie ucierpiała także jego córka — miała kilka złamanych żeber i obojczyk oraz pękniętą czaszkę. Większość z tych urazów udało się wyleczyć, ale część ucha wewnętrznego uległa uszkodzeniu w wyniku przeciążenia, co w połączeniu z krwawieniem wewnątrzczaszkowym doprowadziło do całkowitej utraty słuchu, tym samym wywracając do góry nogami świat zarówno jej, jak i jego oraz Kelly. Dla Huw był to najgorszy dzień w jego życiu. Z tego, co zdołał się dowiedzieć od policji oraz wyczytać z zeznań świadków, wypadek spowodował lis, który wybiegł na drogę. Ojciec Huw gwałtownie skręcił, zahaczył kołem o krawężnik, po czym auto przekoziołkowało, uderzając w mur. Ally niewiele pamiętała z samego zdarzenia, podobnie zresztą jak z poprzedzających je godzin. Dręczyło ją to niemal tak mocno, jak utrata słuchu, ponieważ za wszelką cenę pragnęła przypomnieć sobie, w jaki sposób spędziła ten czas tuż przed wypadkiem. Wedle tego, co powiedziała rodzicom, czuła się tak, jakby ktoś odebrał jej ostatnie miłe chwile z dziadkami, a Huw zastanawiał się nieraz w środku nocy, dokąd oni wtedy poszli i co robili. Może zabrali Ally do kina? Może pewnego dnia Ally sądząc, że ogląda jakiś film po raz pierwszy, przypomni sobie nagle jego zakończenie?
Starał się żyć dalej najlepiej, jak umiał, ale wciąż zdarzały się trudne, ponure chwile, kiedy to jego skłonność do czarnowidztwa wydawała się w pełni uzasadniona. Huw w każdym przypadku przyjmował najgorszą możliwą wersję zdarzeń. Załóżmy, że Jude prosi o deskorolkę na prezent urodzinowy, a oni się zgadzają, po czym Jude idzie ją wypróbować. Większość rodziców martwiłaby się co najwyżej o to, że ich syn może się przewrócić i w rezultacie złamać sobie rękę. Wersja Huw zakładała, że upadek na pewno skończy się złamaniem, co z kolei doprowadzi do tego, że usiłując wrócić do domu, słaniający się i zapłakany Jude zasłabnie na środku ulicy, gdzie potrąci go samochód.
Choć te pesymistyczne wizje bywały przerażające, Huw nie potrafił się opanować.
Poprzedniego wieczoru i w trakcie niespokojnego snu mózg podsuwał mu podobne wizje w związku z tym, co wyemitowano w wiadomościach.
— To co pan zamawia? — Huw podskoczył na krześle. Podczas gdy siedział pogrążony w rozmyślaniach, przy jego stoliku zjawiła się niespodziewanie właścicielka hotelu. — O, nie zamierzałam pana wystraszyć, mój drogi! — Ścisnęła go za ramię, a Huw naszła nagle paskudna myśl: — Ciekawe, ilu gości przeleciała. Była to myśl ordynarna, do tego z pewnością niezasłużona, a jednak się pojawiła, tak samo nieoczekiwanie, jak żona właściciela.
— Nic się nie stało — odparł, patrząc na nią z uśmiechem. — Poproszę o śniadanie angielskie. I kawę.
— Już podaję. Proszę się częstować płatkami. — Odeszła, nie czekając na odpowiedź. Huw rozejrzał się po sali, zerkając na pozostałych gości. Wszyscy pogrążeni byli we własnym świecie, zajęci swoimi sprawami. Jeden z dwóch mężczyzn, którzy przy stoliku obok studiowali mapę, pochwycił jego wzrok.
— Wybieracie się w góry z rowerami? — zapytał Huw.
— To też — odparł tamten. Miał ze dwadzieścia parę lat, ogorzałą twarz i wysportowaną, silną sylwetkę kogoś, kto każdą wolną chwilę spędza na zewnątrz. — Chcemy też trochę pobiegać i się powspinać.
— Jedziemy od wybrzeża do wybrzeża — dorzucił jego kolega. Wyglądał na starszego, włosy miał nieco rzadsze, ale był równie wysportowany. — Zaczynamy dziś w południe w Polperro, za dwa dni mamy być w Tintagel. Oby nasze żony się nie rozmyśliły i nie wyjechały stamtąd do tego czasu!
— Czyli trasa przez Bodmin — zauważył Huw.
— Zgadza się. Aż się palę, żeby odwiedzić to miasto — odrzekł pierwszy mężczyzna. — Ale co cię nie zabije, to cię wzmocni, nie?
Huw odkrył, że tych dwóch wywołuje u niego uczucie kuriozalnej wręcz zazdrości. Wydawali się nie mieć żadnych zmartwień, mogli poświęcać czas temu, na co akurat mieli ochotę. On sam tuż po narodzinach Ally spędził rok, przygotowując się do maratonu, i bardzo miło to wspominał. Udało mu się wtedy pobiec, ukończył maraton w cztery godziny, po czym robił nawet plany na przyszłość, ale na ich drodze stanęła praca. Później zaś urodził się Jude, a czas wolny Huw skurczył się z godzin do minut. Nie biegał od ponad roku, chociaż wielokrotnie bliski był założenia butów. Za każdym razem, gdy wyjeżdżał z domu, zabierał je ze sobą, zapakowane schludnie w niebieski woreczek. Pewnie zdążyły w nim zatęchnąć.
W rzeczywistości Huw zdawał sobie sprawę z tego, że była to raczej kwestia braku motywacji niż czasu. Będąc w podróży, wiele razy miał okazję, by wieczorem pójść pobiegać. Problem polegał na tym, że wolał raczej napić się piwa w hotelowym barze albo obejrzeć film przy kolacji zamówionej do pokoju.
I tak niepostrzeżenie wyrósł mu piwny brzuszek, Huw zaś myślał nieraz, że gdyby dziesięć lat temu mógł podejrzeć, jak będzie wyglądało jego życie, sam by sobie nie uwierzył.
Zapragnął pojechać z tymi chłopakami. A potem przypomniał sobie, że jedyny rower górski, jaki stoi w garażu, przerdzewiał na wylot.
Westchnął i zanim się spostrzegł, właścicielka hotelu stawiała na jego stoliku dzbanek z kawą.
— Piękny mamy dziś dzień — zagadnęła. — Zostaje pan na festiwalu?
— Niestety nie, wyjeżdżam dziś wieczorem zaraz po pracy — odparł Huw. — Oczywiście zapłacę za tę ostatnią noc. Wrócę jeszcze tylko wziąć prysznic i ruszam w drogę.
— Jak pan uważa — rzuciła, on zaś nie był pewien, czy dostrzegł błysk zawodu w jej oczach, czy może po prostu coś sobie głupio uroił.
Pomieszczenie wypełniło się szczękiem sztućców i stłumionym dźwiękiem rozmów prowadzonych przez siedzącą w pobliżu rodzinę z małą dziewczynką oraz mężczyzn planujących wycieczkę. Westchnąwszy ponownie, Huw nalał sobie kawy.
To będzie długi, trudny dzień. Max był miłym facetem, ale jak każdy szanujący się biznesmen nie znosił wyrzucać pieniędzy w błoto. Podobną awersję żywił do idiotycznych błędów, tymczasem problem z odprowadzaniem ścieków z jego przyszłej willi łączył w sobie obie te rzeczy. Huw bronił się argumentem, że hydraulik, z usług którego korzystała jego firma, został im polecony właśnie przez Maxa. Max natomiast wychodził z założenia, że kosztorys — przygotowany na podstawie projektu i przeprowadzonych wcześniej badań geotechnicznych — miał być ostateczny. Wina leżała po stronie hydraulika, jednak firma, dla której pracował, nie paliła się do tego, by wziąć na siebie odpowiedzialność. Należało przede wszystkim zachować spokój, tymczasem Huw miał poważne obawy, że Max dostanie szału na samą wzmiankę o kosztach. Ostrożne szacunki zakładały bowiem trzydzieści tysięcy funtów za dodatkowe prace związane z przesunięciem głównej rury oraz podłączeniem pompy, która wtłoczy ścieki do kanalizacji.
Pił swoją kawę, marząc o tym, by znaleźć się już w domu. Prowadził porządną, dochodową firmę, która od lat pozwalała im żyć na przyzwoitym poziomie. Ale to przez nią się zestarzał.
Rzucił okiem na swoich sąsiadów.
— Znajdzie się jeszcze jedno miejsce? — Obaj unieśli wzrok znad talerzy, przy czym młodszy odruchowo obrzucił go taksującym spojrzeniem, w którym raczej trudno byłoby się doszukać aprobaty.
— A ma pan rower? — zapytał ten starszy.
Huw zaśmiał się cicho, pociągając łyk kawy.
— Niestety.
— Problemy pierwszego świata, co, kolego? — rzucił młodszy z pełnymi ustami. Huw doszedł do wniosku, że chyba go nie polubi. Miał tupet, którego jego starszy towarzysz najwyraźniej był pozbawiony.
— Coś w tym rodzaju.
— Śniadanie — oznajmiła właścicielka, przechodząc przez salę i stawiając talerz przed Huw. — Dałam panu dodatkową parówkę.
Huw roześmiał się w głos i właśnie wtedy siedząca w przeciwległym kącie pomieszczenia bizneswoman krzyknęła:
— O mój Boże!
Na sali zapanowało milczenie. Jakiś odkładany nóż brzęknął o talerz. Hinduska zamarła z serwetką przyłożoną do ust, a jej córeczka odchyliła się do tyłu razem z krzesłem.
Kobieta wpatrywała się w ekran tabletu, z którego dochodziły bliżej nieokreślone, metaliczne dźwięki. Przez chwilę nie zdawała sobie chyba sprawy z ciszy, jaka nagle zapanowała wokół, aż wreszcie uniosła wzrok. Nie wydawała się speszona czy zakłopotana — w każdym razie wyraz jej twarzy się nie zmienił, machnęła tylko niedbale ręką.
— Czy państwo to widzieli? — zapytała.
Huw od razu podniósł się z miejsca, po czym ruszył do jej stolika. Kobieta drgnęła, niemile zaskoczona, gdy nagle stanął tuż obok niej, ale było mu wszystko jedno.
Pewnie znów jakaś gwiazdeczka rzuciła męża po dziewięciu dniach od wesela, na które poszło trzydzieści milionów dolarów, powtarzał w myślach. Albo aresztowali naszą nową premier za szczypanie asystenta w tyłek. Do końca się łudził, że naprawdę chodzi o tego typu bzdurę. A potem spojrzał na ekran i odruchowo wyciągnął rękę, żeby zwiększyć głośność.
„…pojedynczych incydentów doszło na Ukrainie i w Rosji, docierają do nas także niepotwierdzone jeszcze doniesienia o podobnych zdarzeniach w Rumunii. Ten materiał nagrano telefonem komórkowym kilka kilometrów na wschód od Doniecka”. Włączył się film. Nie było głosu, tylko widok z drugiego lub trzeciego piętra na ulicę, po której w popłochu biegali ludzie. Na środku jezdni utknęło kilka rozbitych samochodów, w głębi ulicy zaś szalał pożar, trawiąc kolejne auta oraz stojący dalej autobus. Część przechodniów leżała już martwa, reszta miała wkrótce do nich dołączyć. Wszystko razem wyglądało na tragiczną powtórkę z ostatnich wydarzeń w Mołdawii. I do tego te straszne stworzenia.
„Nie do końca wiadomo, z czym mamy do czynienia…”, dał się słyszeć głos prezentera.
Nadlatywały zewsząd, dopadając ludzi i powalając ich na ziemię.
„Wydaje się, że mogą to być nietoperze. Ewentualnie może jakiś gatunek ptaków? Wabi je zapewne przemoc związana z zamieszkami, widać jednak…”
— Przecież to one są źródłem tej przemocy! — zawołał Huw. Czy doprawdy nikt nie widział wczoraj tego cholerstwa w jaskini?
Obraz kilka razy poruszył się gwałtownie na boki, tracąc ostrość. Po chwili znów się ustabilizował, a w centralnej części ekranu pojawiła się postać pełznąca wzdłuż krawężnika. Okazało się, że jest to kobieta w biało-czerwonej sukience. W jej plecy wczepiło się już kilka tych skrzydlatych stworów — były mniej więcej rozmiarów małego kota, jak ocenił Huw — a dwa kolejne usiłowały się dobrać do jej brzucha i twarzy. Darły pazurami. Gryzły.
„Materiał, który państwo oglądają, jest niepokojący, ale należy pamiętać, że nie został jeszcze zweryfikowany przez niezależne źródła”.
Kobieta przewróciła się na plecy i wymachując desperacko rękami, próbowała odgonić atakujące ją stworzenia. Jedno z nich odleciało wreszcie, unosząc ze sobą kawałek wyrwanego mięsa. Z otwartych ust kobiety wydobywał się krzyk, tym bardziej przeraźliwy, że nie było słychać dźwięku.
Pojawiła się krew.
Obraz zamigał i zniknął, a po chwili pojawiła się para prezenterów siedzących w studiu. Mężczyzna wyglądał na wstrząśniętego, ale jego koleżanka zachowała pełen profesjonalizm.
„To były wiadomości z ostatniej chwili, więcej na ten temat…”
Bizneswoman wyłączyła głos, po czym odchyliła się na krześle.
— Reklamują jakiś horror — stwierdziła. — To się nazywa marketing wirusowy. Bardzo sprytny ruch, a już pomysł z puszczeniem tego w ogólnokrajowym dzienniku był genialny.
— Nie — zaprzeczył Huw. — Tu wcale nie chodzi o reklamę. — Wymienili spojrzenia i wtedy zrozumiał, że ona także zna prawdę. Po prostu nie chciała w nią uwierzyć.
— Ja też coś wczoraj widziałem — odezwał się Hindus, stając obok swojej żony i córki. — Ale wyłączyłem, bo nie sposób było na to patrzeć.
Podeszli do nich również dwaj mężczyźni w sportowych strojach, aby zobaczyć, co się dzieje na ekranie. Młodszy kończył śniadanie, a na jego twarzy malowała się raczej ciekawość niż obawa.
— Nam się zdawało, że trafiliśmy na kanał filmowy — włączył się starszy. — Przełączyliśmy na mecz. United strasznie dostał po tyłku.
Huw nie odrywał wzroku od tabletu. Dźwięk był wyciszony, ale prowadzący wiadomości nie zniknęli. Prezenterka mówiła, gdy tymczasem siedzący obok niej kolega stukał na klawiaturze laptopa, słuchając głosu w słuchawce. W pewnym momencie jego oczy zrobiły się okrągłe. Rozejrzał się, zerkając najpierw na swoją towarzyszkę, później gdzieś za ekran. Ewidentnie puszczały mu nerwy.
— Spójrzcie — powiedział Huw, a kobieta z powrotem włączyła głos.
„…otrzymaliśmy właśnie informację — mówił prezenter. — Tym razem z Buzau, które znajduje się około stu kilometrów na północny wschód od Bukaresztu, stolicy Rumunii. Nie dysponujemy materiałami wideo, ale mamy doniesienia o masakrze w żłobku, a także o zgonach na terenie restauracji, fabryki komponentów elektrycznych oraz w kilku innych miejscach. Hmm… nie wiadomo nic na temat tego, kto stoi za tymi atakami ani w jaki sposób są dokonywane”. Prowadzący stawali się coraz bardziej nerwowi, wreszcie prezenter znów przycisnął słuchawkę mocniej do ucha, przekrzywiając głowę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki