Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Matthew od lat wzdycha do Camille, ale skrzętnie to ukrywa. Nie wierzy, że dziewczyna z bogatej i wpływowej rodziny zainteresuje się zwykłym zarządcą rancza. W dodatku Camille, porzucona niedawno przez narzeczonego, na pewno wciąż leczy złamane serce i nie jest jeszcze gotowa na nowy związek. Jego założenia okazują się fałszywe i Matthew przeżywa najpiękniejszy romans w życiu. A wkrótce potem… najburzliwszą kłótnię, która kończy się rozstaniem. Jeśli chce odzyskać Camille, musi zapomnieć o urażonej dumie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 185
Stella Bagwell
Miłość gorąca jak ogień
Tłumaczenie:
Wanda Jaworska
- Dwa tygodnie! Do diabła Blake, nie zostanę tak długo w Czerwonym Urwisku! – Siodło zaskrzypiało, gdy Matthew Waggoner odwrócił się do Blake’a Hollistera, swego szefa i jednego z właścicieli rancza Three Rivers.
- O co ci chodzi? – zdziwił się Blake. – Boisz się, że bez ciebie nasze ranczo popadnie w ruinę?
Matthew patrzył na stado bydła skubiące kępy trawy ukryte między kaktusami i zaroślami. Krajobraz Arizony był surowy i chropowaty, szczególnie na obszarze należącym do rancza Hollisterów zajmującego siedemdziesiąt tysięcy akrów powierzchni. A im bliżej końca października, tym trawy było mniej.
- W Three Rivers nie będą za mną tęsknić – mruknął Matthew.
- Mylisz się – odparł Blake. – Po czternastu latach twojej pracy u nas nie wyobrażamy sobie, żeby mogło cię zabraknąć. – Zaklął pod nosem. – Nie udawaj, Matthew, dobrze wiesz, dlaczego cię tam posyłam. Nikomu innemu nie mógłbym powierzyć tego zadania.
Ranczo Red Bluff, też należące do Hollisterów, znajdowało się w południowej części stanu, w pobliżu miasteczka Dragoon. Choć liczyło trzydzieści pięć tysięcy akrów, zaledwie połowę powierzchni Three Rivers, obfitowało w zaciszne zielone doliny, gdzie krowy z cielętami mogły paść się nawet w okresie zimowym. Zawsze w październiku z Three Rivers przewożono duże stado bydła do Red Bluff, więc nie było to dla Waggonera niczym nowym. Tyle że normalnie zajmowało mu to dwa dni, a nie dwa tygodnie.
- Pojadą ze mną ci sami ludzie co w zeszłym roku? – zapytał Blake’a, unosząc nieco kapelusz i przeciągając palcami po włosach.
- Tak, tyle że dołączy jeszcze Scott – odparł Blake.
- Domyślam się, że musimy wziąć składane łóżko – powiedział Matthew. – Co prawda w baraku z trudem mieści się pięć, ale jakoś sobie poradzimy.
- Nie trzeba brać składanego łóżka. Powiedziałem już Camille, że ty zatrzymasz się w jej domu.
- Co takiego? – Matthew aż uniósł się w siodle.
- Słyszałeś. Będziesz mieszkać w domu na ranczu. Jest tam aż nadto pokoi, a moja siostra nie będzie cię niepokoić.
Niepokoić! Camille Hollister niepokoiła go, od kiedy przed dziesięcioma laty z dziewczynki stała się kobietą. Ale Blake nie musiał znać jego tajemnicy.
- Zawsze mieszkałem w baraku z innymi. Nie chcę się od nich separować.
- Jesteś zarządcą i ich szefem – zwrócił mu uwagę Blake. – I tak cię traktują. Poza tym tylko do ciebie mam wystarczająco dużo zaufania, żeby pozwolić ci mieszkać pod jednym dachem z Camille.
- Nie spodziewam się, żeby twoja siostra była tym zachwycona.
- Camille nie jest właścicielką ani administratorką rancza. Przebywa tam tylko, dopóki nie… - Blake urwał, krzywiąc się cierpko. – Dopóki nie odzyska równowagi.
Camille przeniosła się na ranczo Red Bluff przed ponad dwu laty i od tamtego czasu ani razu nie zjawiła się w Three Rivers. Cała rodzina była przekonana, że wciąż nie może odżałować tego drania, który zerwał ich zaręczyny. Matthew wstrzymywał się z wyrażeniem swojej opinii co do przyczyny, dla której najmłodsza latorośl Hollisterów postanowiła pozostać z dala od rodzinnego domu i bliskich. Wiedział tylko, że dla niego przebywanie z nią w jednym domu będzie bardziej niż krępujące.
- Jest tam już tak długo – zauważył – że chyba zdążyła dojść do siebie.
- To dlaczego, do cholery, nie wróci do domu? Nic dziwnego, że mama jest taka przygnębiona. A Camille mogłaby poprawić jej samopoczucie, no ale ona jest zaprzątnięta wyłącznie myśleniem o sobie.
Nieczęsto się zdarzało, żeby Blake wygłaszał tak ostre opinie o rodzeństwie. Zwykle był wyrozumiały i pobłażliwy. Ta gniewna uwaga pod adresem siostry nie była w jego stylu. Z drugiej strony trudno się dziwić, że niekiedy bywał rozdrażniony. Ciężar, jaki spoczywał na jego barkach, był znacznie większy, niż zdołałby unieść Matthew.
- Tak uważasz?
- Sam nie wiem. Jestem zmęczony zastanawianiem się nad jej zachowaniem – westchnął Blake. – Jedźmy. Zaraz zrobi się ciemno.
Po dwudziestu minutach byli przed stajnią. Tak jak przewidywał Blake, zapadł zmierzch i robotnicy zakończywszy pracę, udali się do swego baraku. W stajni zastali tylko T.J., głównego stajennego.
- Kiedy zechcesz, żebyśmy zabrali krowy? – spytał Matthew, gdy rozsiodłali konie. – Myślę, że to zajmie z trzy dni, może więcej.
- Lepiej zacznijcie jutro – odrzekł Blake. – Wkrótce tu będzie nowe stado.
- Kupiłeś więcej bydła? – Matthew nie miał o tym pojęcia.
- Tak – mruknął Blake. – Chciałem to z tobą przedyskutować, ale byłem cholernie zajęty. Wybacz, Matthew.
- W porządku.
- Nie, to nie jest w porządku. Ty trzymasz rękę na pulsie i odpowiadasz za bydło, więc powinieneś być o wszystkim w porę informowany.
- A więc o ilu krowach mówimy? – zapytał Matthew.
- Pięciuset. I chcę, żeby wszystkie przeprowadzić z pozostałymi do Red Bluff. Gdy się tam znajdą, będzie trzeba je zakolczykować, a więc to wszystko może ci zająć nawet więcej niż dwa tygodnie.
Matthew był cholernie pewien, że upora się ze wszystkim w dwa tygodnie. Chciał jak najprędzej znaleźć się we własnym domu i własnym łóżku, a co najważniejsze z dala od Camille Hollister.
Tego samego wieczoru Camille obeszła budynek wzniesiony w stylu hacjendy i weszła tylnymi drzwiami do kuchni. Zapaliła światło nad stołem wykonanym ręcznie z sosnowego drewna, powiesiła kurtkę przy drzwiach, po czym wyjęła z szafki dzbanek z kawą.
Śmieszne, pomyślała, pracować każdego dnia w restauracji w Dragoon, gdzie kelnerki podają gościom jedną kawę za drugą, a samej bardzo rzadko mieć okazję wypić choćby filiżankę. Była za bardzo zajęta przygotowywaniem szybkich dań i wypiekaniem ciast. Nie narzekała jednak. Lubiła swoją pracę, nawet jeśli nie takiej kariery spodziewali się po niej rodzice.
Teraz czekając, aż kawa się zaparzy, wyjęła spinki z węzła upiętego na czubku głowy, pozwalając, by długie jasnobrązowe włosy opadły na ramiona. Sięgnęła po komórkę i szybko przejrzała wiadomości. Znalazła jedną od Blake’a.
Matthew z pracownikami powinien być u ciebie w piątek. Byłbym wdzięczny, gdyby poczuł się mile widziany.
Camille wzniosła niebieskie oczy ku sufitowi. Czego jej brat się obawia? Że zignoruje jego zarządcę? Potraktuje go ozięble? Fakt, że od ponad dwóch lat nie była w Three Rivers, nie znaczy jeszcze, że zmieniła się w jędzę czy odludka, który zapomniał o podstawowych zasadach gościnności.
Naprawdę? Nie zmieniłaś się, Camille? Od czasu, jak Graham zażądał zwrotu pierścionka zaręczynowego, nie chciałaś mieć z ludźmi żadnych kontaktów. Zakopałaś się w Czerwonym Urwisku i rzadko je opuszczałaś. Trudno uznać cię teraz za Pannę Towarzyską.
Uśmiechnąwszy się ironicznie, nalała sobie duży kubek kawy. W stosunku do Matthew Waggonera nie musi być towarzyska. Przez dziesięć minionych lat wypowiedział do niej może z dwadzieścia słów. A sposób, w jaki na nią patrzył… Nigdy nie wiedziała, czy ją lubi, czy może irytuje go jej obecność.
Z drugiej strony ona w ciągu minionych dwóch lat nie myślała o nim wiele. Ale rodzina powiedziałaby, że nikomu nie poświęcała żadnej myśli, z wyjątkiem siebie samej.
Może i mieli rację, zastanawiała się, siadając przy stole i kładąc nogi na krześle. Kiedy Graham ją porzucił, nie była sobą. Ale już go przebolała. Teraz ma inne życie i daje sobie radę bez mężczyzny. I bez rodziny obserwującej każdy jej krok. Czuje się dobrze i nie zamierza niczego zmieniać.
Wzięła telefon i wystukała wiadomość do Blake’a:
Nie martw się. Rozwinę przed nim czerwony dywan.
Kiedy w piątek wieczorem wróciła z pracy, na ranczu panowało duże ożywienie. W pobliżu obór stały zaparkowane ciężarówki, przyczepy do przewożenia bydła, przenośne zagrody dla dodatkowego stada. W powietrzu unosił się kurz, a mężczyźni przekrzykiwali się, starając się porozumieć mimo ogłuszającego hałasu.
Przez chwilę Camille stała, obserwując to, co się dzieje, aż nagle zdarzyło się coś dziwnego. W jej gardle urosła twarda gula, a do oczu napłynęły łzy. Zaklęła pod nosem, otarła oczy i weszła do domu. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz płakała. I była pewna, że nie stało się to z powodu tęsknoty za domem rodzinnym. Na ranczu Three Rivers spędziła dwadzieścia sześć lat i uznała, że to wystarczy. Kochała Czerwone Urwisko. Ale widok kowbojów na koniach, stad bydła i uwijających się psów przypomniał jej zmarłego ojca Joela. Obok żony i dzieci ranczo było jego największą radością i gdyby jeszcze żył, byłby tu teraz ze swoimi ludźmi.
Minęło dziewięć lat od jego śmierci, a Camille wciąż przeżywała ciężkie chwile, tęskniąc za jego uśmiechniętą twarzą i oplatającymi ją opiekuńczymi ramionami. Była córeczką tatusia i po jego śmierci nic już nie było takie samo.
Po chwili otrząsnęła się z posępnych myśli i skierowała prosto do sypialni, gdzie od razu ściągnęła spodnie i bluzkę przesiąknięte zapachem rozgrzanego oleju. Był piątek, w restauracji panował już weekendowy ruch. Straciła rachubę burgerów i kurczaków, które przez cały dzień wydawała. A teraz zamiast się zrelaksować z filiżanką kawy i książką, musiała wziąć prysznic i przygotować się na przyjęcie Matthew Waggonera.
Och, to tylko dwa tygodnie, przypomniała sobie. Na pewno zdoła jakoś wytrzymać jego obecność.
Dom na ranczu był kwadratowym budynkiem ze ścianami z piaskowca i żelazną bramą służącą jako wejście na tyłach dziedzińca. Wzdłuż całego domu biegł zadaszony ganek, a na piętrze był balkon. Grube ściany pomalowane na ciemny beż były ozdobione stiukami, płaski dach z gontów miał kolor szary. Drewniane framugi drzwi i okien, niegdyś czarne, z biegiem lat wyblakły, przyjmując ciemnoszarą barwę.
Budynek był typowym przykładem tradycyjnego stylu hacjendy, a uroku dodawało mu duże patio, na którym wśród sukulentów wznosił się wysoki kaktus. Przed laty Hollisterowie często zjeżdżali tu na parę dni w zimie, żeby nacieszyć się cieplejszym klimatem. Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Joel odszedł, a wszystkie jego dzieci, z wyjątkiem Camille, pozakładały własne rodziny. Ona też byłaby już mężatką, gdyby Graham Danby się nie rozmyślił i jej nie zostawił.
Ta myśl przemknęła przez głowę Waggonerowi, kiedy wszedłszy na dziedziniec, skierował się do tylnego wejścia. Mimo że miał klucze, nie zamierzał ich używać. Dom nie był co prawda wyłączną własnością Camille, ale obecnie tutaj mieszkała, więc nie chciał zachowywać się tak, jakby miał do niego jakiekolwiek prawo.
Zapukał do drzwi i obejrzał się przez ramię. Miał w zasięgu wzroku barak, z którego unosił się dym i choć było już po dziesiątej wieczór, okna były rozświetlone. Zaledwie przed pięćdziesięcioma minutami mężczyźni, z którymi przyjechał, udali się na spoczynek. Wyobrażał sobie, że teraz nie dawali spokoju Curly’emu, który podjął się roli kucharza. Co do niego, nie dbał o jedzenie. Po wyczerpującym dniu marzył tylko o tym, żeby paść na materac.
Na dźwięk skrzypnięcia drzwi zwrócił się z powrotem stronę wejścia i nagle znalazł się twarzą w twarz z Camille.
- Witaj, Matthew – powiedziała.
- Witaj, Camille.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, w czasie której słychać było tylko skowyt kojotów w oddali i porykiwanie bydła. Czerwone Urwisko było położone w surowej okolicy, z dala od miasta i wszelkiej cywilizacji, a jednak Camille mieszkała tutaj sama. Jaka dwudziestoośmioletnia kobieta podjęłaby taką decyzję? Taka, która wciąż leczy złamane serce? Zanim odpowiedział sobie na to pytanie, Camille otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła go do środka.
- Wejdź – powiedziała. – Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. Zdrzemnęłam się chwilę i mogłam nie słyszeć pukania.
- Przyszedłem minutę temu – odrzekł Matthew, wchodząc do kuchni.
W zasadzie nic się tutaj nie zmieniło od czasu, gdy był tu ostatni raz jakieś pięć czy sześć lat temu. Przez ostatnie dwa lata, w czasie których mieszkała tu Camille, trzymał się razem z pozostałymi mężczyznami z dala od domu.
- Przepraszam za późną porę – powiedział. – Mam nadzieję, że nie czekałaś specjalnie na mnie, mam klucz.
Camille zamknęła drzwi wejściowe i podeszła bliżej. Matthew rozpaczliwie próbował ignorować emanujący od niej kwiatowy zapach. Popatrzył na delikatne rysy jej twarzy. Zawsze była śliczna, ale tego wieczoru wydawała mu się jeszcze piękniejsza. A może odniósł takie wrażenie, bo nie widział jej od dwóch lat?
- Nie wiedziałam, czy masz klucz, czy nie – odrzekła. – Ale nie ma problemu. I tak nigdy nie kładę się przed jedenastą. A może masz ochotę coś zjeść albo się czegoś napić? – zapytała.
- Nie kłopocz się mną – powiedział. – Dam sobie radę.
- Nie pytałam, czy dasz sobie radę, tylko czy jesteś głodny.
- A więc tak, jestem głodny – oświadczył. – Ale jest późno i jestem zmęczony. Rano coś przegryzę.
Ku jego zdziwieniu Camille wzięła go pod ramię.
- Chodź ze mną – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Wyprowadziła go z kuchni i skierowała w lewo. Ściany były tu ozdobione dużymi zdjęciami Hollisterów i robotników przy pracy na ranczu. Nagle Camille się zatrzymała.
- Na wypadek, gdybyś się zastanawiał, czy i ty gdzieś tu jesteś, to zdjęcie twoje i tatusia. Pamiętasz tamten dzień?
Uniósłszy brzeg kapelusza, Matthew zbliżył się do zdjęcia i przyjrzał mu się uważnie.
- Nigdy go nie widziałem – powiedział zduszonym głosem, najwyraźniej pod wrażeniem. – Ten koń to Dough Boy. Kiedy się go pierwszy raz dosiadało, zawsze wierzgał, więc trzeba było uważać. Tamtego dnia twój ojciec na nim jechał. Zaganialiśmy bydło do kanionu Lizard. Dough Boy był tego dnia prawdziwym dżentelmenem i Joel żartował, że jest jedynym kowbojem na ranczu, który go może dosiadać.
- Tak – powiedziała Camille w zamyśleniu. – Czyż to nie ironia losu, że w dniu swojej śmierci ojciec jechał na Bobie, a nie na Boyu?
Ironia? Nie. W sprawie śmierci Joela Matthew podzielał zdanie rodziny. Niezależnie od tego, na którym koniu jechałby Joel, i tak by zginął, bo ktoś zamierzał go zabić.
- Pamiętam lepiej inne dni – powiedział. – Tego nie.
Camille westchnęła i pchnęła go lekko ku drzwiom po prawej stronie.
- To będzie twój tymczasowy pokój – oznajmiła. – Mogłabym dać ci inny, z widokiem na dziedziniec, ale pomyślałam, że wolisz dobry materac niż dobry widok.
Matthew wszedł do środka i poczuł się jak w meksykańskiej willi. Pomieszczenie wypełniały ciężkie meble z ciemnego drewna, cztery kolumny staroświeckiego łóżka z baldachimem sięgały niemal sufitu. Wysoki zagłówek zdobiły misternie wyrzeźbione wizerunki słońca, walczących byków i powoju. Grube zasłony w oknach, w kolorze burgunda, były rozsunięte, ukazując oświetlone blaskiem księżyca dalekie pustynne wzgórza.
- Masz tylko jedną torbę? – spytała Camille.
- Nie. Druga jest w ciężarówce, ale nie muszę jej dzisiaj wypakowywać.
- Możesz położyć rzeczy, gdzie chcesz, a obok masz prywatną łazienkę. Czuj się jak w domu.
Z każdym krokiem Matthew uprzytomniał sobie, że w tym domu, z tą kobietą nie jest na swoim miejscu. To nie jego poziom. Ale Blake tak postanowił, a Matthew zrobiłby wszystko, żeby go zadowolić. I to nie dlatego, że Blake był jego szefem, ale jakby bratem.
- Dziękuję, bardzo tu miło – Położył torbę na krześle. – Ja… hm… chcę ci powiedzieć, że to nie był mój pomysł, żeby zamieszkać u ciebie – tłumaczył się.
- Nawet do głowy by mi to nie przyszło – odparła.
- Blake przysłał tym razem jednego pracownika więcej. W baraku nie ma miejsca na dodatkowe łóżko.
- Nie ma sprawy. – Camille wzruszyła ramionami. – Nie będziesz mi przeszkadzać. Prawie cały czas jestem poza domem, więc też nie będę ci przeszkadzać.
Może i nie, ale jej obecność już teraz nie dawała mu spokoju. Dziwne, że zapamiętał ją inną. Teraz miała dłuższe włosy. Zanim opuściła Three Rivers, była bardzo szczupła. Teraz nabrała ciała, co, dobrze jej zrobiło.
- Nie martw się. Mamy tu tyle roboty, że wątpię, żebyśmy się w ogóle na siebie natykali – powiedział.
- Odśwież się i przyjdź do kuchni. – Camille lekko się uśmiechnęła. – Przygotuję coś do jedzenia.
Matthew chciał zaprotestować, ale wiedział, że to zbędny trud. A kłopot? Spodziewał się, że następnego dnia Camille pozostawi go samemu sobie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: The Rancher’s Best Gift
Pierwsze wydanie: Harlequin Special Edition, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Stella Bagwell
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-867-3
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek