To, co najcenniejsze - Stella Bagwell - ebook

To, co najcenniejsze ebook

Bagwell Stella

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tessa niespodziewanie dostaje w spadku ranczo w Arizonie i duże pieniądze. Nie ma pojęcia, kim był mężczyzna, który zapisał jej w testamencie cały majątek. W odziedziczonym domu nie odnajduje odpowiedzi na te pytania, dlatego prosi o pomoc miejscowego stróża prawa, Josepha Hollistera, który dobrze znał jej darczyńcę. Rozwiązanie zagadki okaże się trudniejsze, niż przypuszczali, a jeszcze trudniejsza stanie się dla nich myśl o rozstaniu. Powinni porozmawiać o wspólnej przyszłości, ale brak im odwagi. A przecież wiedzą, że miłość to cenny dar... 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 187

Oceny
3,7 (6 ocen)
2
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Z braku laku…

strasznie przesłodzona
00

Popularność




Stella Bagwell

To, co najcenniejsze

Tłumaczenie:

Natalia Kamińska-Matysiak

Tytuł oryginału: The Arizona Lawman

Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2017

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2017 by Stella Bagwell

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9992-3

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

PROLOG

- Właśnie zostałaś właścicielką rancza, Tesso.

Dokument, który ściskała w dłoniach, wyglądał na prawdziwy, a Orin Calhoun zawsze traktował ją jak córkę i nigdy by jej przecież nie oszukał. Jednak jego słowa zupełnie nie miały sensu.

- To jakiś żart? – spytała, gapiąc się na ranczera.

Orin zerknął na Jetta Sundella, wieloletniego prawnika rodziny i rancza Silver Horn.

- Spróbuj to wyjaśnić, Jett – poprosił.

Młodszy z mężczyzn wstał z wygodnego fotela i podszedł do dziewczyny.

- Dokument jest prawomocny, Tesso. Zapoznałem się z pełnym brzmieniem testamentu i skonsultowałem się z prawnikiem zmarłego. Zapewnił mnie, że jego klient był w pełni władz umysłowych, kiedy spisywali jego ostatnią wolę – oznajmił. – Podsumowując, niejaki Ray Maddox zostawił ci w spadku spore włości w południowej Arizonie, a do tego całkiem pokaźną kwotę w bankowym depozycie. Moje gratulacje, Tesso.

Ręce zaczęły jej tak drżeć, że upuściła dokumenty na kolana.

- To niemożliwe! – zawołała, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. – Przecież ja tam nikogo nie znam! To musi być pomyłka!

- Według prawnika z Prescott twoją tożsamość potwierdzono wielokrotnie. Zapewnił on Jett, że nie ma mowy o błędzie – powiedział Orin.

- Pozostaje pytanie, co chcesz zrobić z tym niespodziewanym uśmiechem losu. – Jett posłał Orinowi ostrzegawcze spojrzenie. – Gdyby mnie to spotkało, chciałbym przed decyzją obejrzeć posiadłość.

- Owszem, ale Tessa nie jest tobą – zauważył Orin. – Nie musi się wlec do Arizony, żeby obejrzeć ziemię, której nie potrzebuje. Jej dom na ranczu Silver Horn. Nietrudno będzie znaleźć godnego zaufania agenta nieruchomości, który zajmie się sprzedażą rancza.

- Orin, rozumiem, że Tessa jest dla ciebie niemal jak własna córka, ale…

- Niemal jak własna córka? Dla mnie jest córką! I dlatego…

- Chcesz jej zapewnić szansę na szczęście – wpadł mu w słowo Jett. – Tessa otrzymała fortunę od kogoś, komu na niej najwidoczniej zależało. Sam przyznasz, że nie jest w jej interesie pośpieszna sprzedaż bez obejrzenia włości.

Orin wstał z masywnego fotela i zaczął nerwowo spacerować po gabinecie.

- Przecież nie jestem biedakiem, Jett. Dam Tessie wszystko, czego potrzebuje. Poza tym jest za młoda i zbyt niedoświadczona na samotną podróż do Arizony!

Orin i jego ojciec Bart byli właścicielami rancza Silver Horn, jednego z największych i najbardziej dochodowych w całej Nevadzie. Rodzina miała też udziały w kopalniach srebra i złota, kompaniach wydobywających ropę i gaz oraz papiery wartościowe i akcje lukratywnych spółek. Prawdą było więc, że Orin mógł jej zapewnić dostatek, ale Tessa nie chciała przyjmować od rodziny Calhounów kolejnych podarków. Pochodziła z Parkerów i miała własną dumę.

- Tessa ma dwadzieścia cztery lata i właśnie skończyła studia – przypomniał mu Jett. – Nie wątpię, że może wybrać się w podróż do Arizony i podejmować decyzje w kwestii własnej przyszłości.

Wisząca w powietrzu kłótnia poderwała Tessę na równe nogi.

- Orin, jedenaście lat temu dałeś mi dom. Kocham cię całym sercem, ale w tej sprawie Jett ma rację. Nie chciałabym podejmować pospiesznie takiej decyzji. Teraz jednak nie mogę skupić myśli. Ale jedno wiem na pewno. Jeśli dla kogoś znaczyłam tyle, że obdarował mnie fortuną, powinnam przynajmniej pojechać do Arizony, żeby zobaczyć posiadłość i odkryć, co się kryje za tym spadkiem.

- Mądra dziewczynka – pochwalił ją Jett.

Orin przerwał swój marsz.

- Zachęcaj ją dalej – warknął do Jetta. – Bo ta sprawa wcale nie śmierdzi!

- Orin, facet zmarł, a według prawnika nie miał żadnej rodziny – odparł Jett, wznosząc oczy do nieba. – W dodatku był emerytowanym szeryfem tamtego okręgu.

- Tesso, jesteś pewna, że twoja matka nie wspominała nigdy o tym człowieku? – zapytał Orin.

Gdyby Monica Parker nadal żyła, może mogłaby wytłumaczyć niespodziewany spadek. Niestety jej życie przerwał tragiczny wypadek samochodowy jedenaście lat wcześniej.

Tessa zamyśliła się głęboko, usiłując sobie przypomnieć cokolwiek o Rayu Maddoksie. Po chwili pokręciła głową.

- Nigdy nie słyszałam tego nazwiska, ale on musiał mnie skądś znać, prawda? Nie spocznę, póki nie dojdę prawdy.

- Pewnie czułbym to samo – przyznał niechętnie Orin. – Ale dotąd miałem cię blisko i mogłem chronić. I może trochę obawiam się, że już nie wrócisz. Że w Arizonie znajdziesz to, czego my nie mogliśmy ci dać.

Wzruszona Tessa uściskała potężnego ranczera.

- Tak wiele już mi dałeś, Orin. Niczego więcej mi nie trzeba.

- Kochanie, jest wiele rzeczy, których potrzebujesz. Jak choćby ktoś do kochania, dom i dzieci – oznajmił z rzewnym uśmiechem.

- Przestań, bo zmoczę ci łzami koszulę – mruknęła Tessa.

- Do diabła z koszulą. Mam ich wiele a ty jesteś jedna.

- Przecież nie wyjeżdżam na zawsze – chlipnęła. – Chcę tylko sprawdzić, dlaczego Ray Maddox oddał mi swój dom i pieniądze.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Palące majowe słońce zaczęło się zniżać ku poszarpanym szczytom gór, gdy Tessa zjechała białą półciężarówką przy znaku wznoszącym się ponad ogrodzeniem dla bydła. Ranczo Bar X. Dotarła na miejsce. To było jej ranczo. Jej ziemia.

Choć widziała to na własne oczy, nadal nie mogła uwierzyć. Niemożliwe wydawało się również to, że w banku w Prescott na rachunku założonym na jej nazwisko znajdowała się suma, której ktoś taki jak ona nie zdobyłby przez wiele lat. Cała ta sytuacja nadal wydawała się nierealna.

Walcząc z falą emocji, Tessa przejechała przez bramę.

Niecały kilometr dalej, gdy minęła niesamowite formacje skalne, zaparkowała przed dwuskrzydłowym domem pomalowanym na jasną zieleń. Budynek ocieniały wiekowe topole, a większą część ganku zajmowała dorodna bugenwilla obsypana intensywnie różowymi kwiatami. Pod oknami pyszniły się gęste krzaki róż.

Tessa przez chwilę mogła tylko stać i myśleć o ludziach, którzy tu kiedyś mieszkali.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Gdy się odwróciła, beżowy SUV ze światłami ostrzegawczymi na dachu i emblematem szeryfa na drzwiach właśnie parkował.

Może ktoś zgłosił, że wtargnęłam na teren prywatny, przemknęło jej przez głowę.

Zaciekawiona przyglądała się wysiadającemu kierowcy. Mężczyzna miał na sobie niebieskie dżinsy, skórzane trapery, czarny kowbojski kapelusz i koszulę khaki. Na jej długich rękawach znajdowały się oficjalne dystynkcje a do kieszeni na piersiach przypięto gwiazdę szeryfa. Nawet z tej odległości widziała, że przybysz jest młody, choć z pewnością nieco starszy od niej. Miał wysportowaną sylwetkę i sprężysty krok.

- Witam – odezwała się, gdy podszedł bliżej. – W czym mogę pomóc?

Nieznajomy zatrzymał się parę kroków od Tessy i grzbietem dłoni uniósł rondo kapelusza.

- Nazywam się Joseph Hollister i jestem zastępcą szeryfa hrabstwa Yavapai – przedstawił się. – Widziałem, że skręciła pani na drogę prowadzącą do tej posesji. Skoro pojazd ma tablice z Nevady, pomyślałem, że może pani nie wiedzieć, że obecnie nikt tu nie mieszka.

Tessa zastanowiła się, czy mężczyzna jest dociekliwy z natury, czy jest raczej zwykłym służbistą. Tak czy inaczej, miło było na niego popatrzeć.

- Jestem Tessa Parker i rzeczywiście pochodzę z Nevady – powiedziała. – Dokładnie spomiędzy Carson City i Reno. I wiem, że dom jest w tej chwili pusty.

Mężczyzna obrzucił ją szacującym spojrzeniem, jakby oceniał jej prawdomówność, ale Tessa nawet nie drgnęła.

- Bar X dzieli długa droga od Carson City. Co więc panią tu sprowadza?

- Przyjechałam zobaczyć swoją nową posiadłość – oznajmiła, prostując ramiona. – Czy to przestępstwo?

Tessa nie wiedziała, dlaczego zareagowała tak kąśliwie. Nigdy nie bywała złośliwa, a już na pewno nie w stosunku do przedstawicieli władzy.

- Nie. To nie przestępstwo. O ile to rzeczywiście pani posiadłość. Czy ma pani jakiś dowód tożsamości?

- Mam coś więcej niż dowód tożsamości – oznajmiła. – Mam przy sobie wszystkie dokumenty prawne potwierdzające własność rancza, jeśli chce się pan z nimi zapoznać.

- Nie ma takiej potrzeby, wystarczy mi pani prawo jazdy.

Tessa cofnęła się do wozu i wyjęła plastikową kartę z torebki. Gdy sprawdzał dokument, zauważyła, że ma duże, silne dłonie, opalone i pokryte ciemnymi włoskami. Na lewej nie widać było obrączki. Nagle uniósł wzrok i spojrzał wprost w oczy Tessy.

- Tak się składa, że dobrze znałem Raya Maddoxa, który tu mieszkał – poinformował. – I nie słyszałem, by po jego śmierci ranczo zostało wystawione na sprzedaż.

- Zrobił pan błędne założenie, szeryfie Hollister. Nie kupiłam rancza. Dostałam je w spadku.

- W spadku? – Zanim jego oczy zwęziły się podejrzliwie, dostrzegła w nich zaskoczenie. – Jest pani jego krewną?

- Nic mi o tym nie wiadomo – przyznała szczerze. – Nie sądzę, żebym kiedykolwiek spotkała pana Maddoxa.

Kiedy splótł ramiona na piersi, Tessa pomyślała, że Orin mógł mieć rację, protestując przeciwko jej samotnemu wyjazdowi do Arizony. Facet wyglądał, jakby zamierzał ją aresztować.

- Słyszałem wiele niestworzonych historii w swojej karierze, ale ta bije je wszystkie na głowę. Ray Maddox ponad dwadzieścia lat był szeryfem hrabstwa Yavapai. Nie oddałby ukochanego rancza kompletnie obcej osobie.

Tessa wróciła do samochodu i sięgnęła po dużą kopertę leżącą na siedzeniu. Zadzierając wojowniczo głowę, podała mu dokumenty.

- Skoro jednak uważa mnie pan za przestępczynię, może powinien pan to obejrzeć.

Przejrzał papiery, po czym schował je na powrót do koperty.

- Proszę mi wybaczyć, ale mój zawód wymaga ostrożności. Zresztą chyba sama pani przyzna, że sytuacja jest nietypowa.

Tessa poczuła nadciągającą migrenę i zaczęła masować skronie.

- Nie zaprzeczę – westchnęła, spojrzała na dom i poczuła napływające do oczu łzy. – Prawnik, który przekazał mi posiadłość pana Maddoxa, powiedział, że jego klient był szeryfem i znaną postacią w tej okolicy.

- To prawda. Do tego był bardzo lubiany. Ledwie pięć lat temu przeszedł na emeryturę.

- To wszystko wydaje mi się takie nierealne – westchnęła.

- Zamierza tu pani zostać na noc?

- Owszem – oznajmiła i uczyniła niepewny krok w stronę domu. – Przepraszam, ale muszę na chwilę usiąść.

Gdy tylko szeryf zauważył, że Tessa słania się na nogach, podbiegł i ujął ją pod ramię.

- Pomogę pani na schodach – powiedział, prowadząc ją w stronę kamiennego murku, a kiedy usiadła, usiadł obok. – Nie wydaje mi się, żeby nocowanie tu w pojedynkę było dobrym pomysłem, panno Parker.

- Dlaczego? Czyżby nie było tu bezpiecznie?

- Przestępstwa zdarzają się u nas rzadko. Mam raczej na myśli pani stan emocjonalny.

Tessa gwałtownie się wyprostowała. Jemu mogła się wydać krucha, ale sama uważała się za silną i kompetentną osobę.

- Nic mi nie będzie, szeryfie Hollister. Jestem tylko głodna i zmęczona. A potem zobaczyłam to miejsce i… chyba łatwo zrozumieć, że to wszystko jest nieco przytłaczające.

- Dlatego pomyślałem, że noc w hotelu w Wickenburgu i ciepła kolacja byłyby dla pani lepszą opcją. Nawet nie wiadomo, czy wszystkie domowe urządzenia działają.

Musiał uznać, że jestem zbyt głupia na planowanie, pomyślała. Albo za impulsywna. Lepiej, żeby już sobie poszedł, bo jego szerokie ramiona i przystojna twarz tylko mieszają mi w głowie, pomyślała.

- Wszystko jest w porządku. Muszę jedynie wnieść torby do środka. A z tym dam sobie radę.

- Jeśli upiera się pani przy pozostaniu, to zajmę się bagażem. Ale za chwilę, gdy już się pani pozbiera.

Jak miała się pozbierać, gdy siedział tak blisko i wyglądał jak bohater westernu?

Odwróciła wzrok, zastanawiając się, co stało się z przyjemnym wietrzykiem, który czuła jeszcze przed chwilą. Teraz wydawało jej się, że temperatura podskoczyła o parę kresek.

- Zawsze patrolujesz ten obszar? – zapytała.

- Niezupełnie patroluję. Jechałem do domu. Mieszkam z rodziną jakieś osiem kilometrów stąd na ranczu Three Rivers.

- Z rodziną? – powtórzyła zaskoczona. – Masz żonę i dzieci?

- Nie, miałem na myśli matkę i rodzeństwo. Mam trzech braci i dwie siostry – powiedział z dziwną miną.

- I wszyscy mieszkacie razem?

- Tak. Ranczo należy do naszej rodziny od przeszło stu siedemdziesięciu lat. Nie potrafilibyśmy żyć gdzie indziej.

- Och! Czy twoje ranczo graniczy z moim? – zapytała zaintrygowana.

- Na niewielkim fragmencie po wschodniej stronie. Nasza ziemia liczy prawie dwadzieścia osiem tysięcy hektarów.

- Więc jesteśmy sąsiadami.

- Na to wygląda. Oczywiście o ile planujesz zostać – dodał, unosząc lekko brew.

- Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów.– Otrzymałam ten spadek zupełnie niespodziewanie.

- Z pewnością musisz brać pod uwagę rodzinę, która została w Nevadzie.

Od śmierci matki poza Calhounami Tessa nie miała nikogo. Jednak w tej chwili była zbyt wyczerpana emocjonalnie, żeby zgłębiać ten temat z szeryfem z Arizony.

- Mam tam bliskich, ale nie mam męża ani dzieci. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata – powiedziała, jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Do tej chwili już parę razy dały się słyszeć z jego auta dźwięki krótkofalówki, ale szeryf nie zwracał na nie uwagi. Teraz jednak musiał dosłyszeć coś w głosie dyspozytorki, bo wstał.

- Przepraszam, ale muszę odpowiedzieć – oznajmił i szybko podszedł do samochodu.

Tessa wykorzystała tę chwilę, żeby wejść po kilku stopniach na niewielkie trawiaste podwórko otoczone grządkami żółtych irysów. Stojąc przy drzwiach, wyciągnęła klucz z kieszeni dżinsów i weszła do domu. Niewielki hol z dwoma długimi oknami i kaktusem w donicy prowadził do przestronnego salonu z telewizorem, pełnego wygodnych mebli. Jasne ściany ozdabiały obrazy i powiększone zdjęcia okolicznych krajobrazów. Drewnianą podłogę ocieplały kolorowe dywaniki. Grube beżowe zasłony ocieniały ogromne okna, blokując dostęp zachodzącego słońca.

Pokój wydawał się ciepły i przytulny. Tessę opanowało dziwne uczucie i dostała gęsiej skórki. Poczuła się, jakby wreszcie dotarła do domu. Podchodząc do dużego brązowego fotela, próbowała rozmasować przedramiona. Miękkie obicie mebla było lekko spłowiałe na zagłówku i Tessa doszła do wniosku, że mogło to być ulubione miejsce wypoczynku szeryfa.

Czy siadywał tu, oglądając telewizję lub czytając? Och, dlaczego to tak wiele dla mnie znaczy? Dlaczego pytania o tajemniczego ofiarodawcę nie dają mi spokoju?

Nadal stała przy skórzanym fotelu, kiedy szeryf Hollister wszedł do pokoju. Usłyszała jego kroki dudniące na drewnianej podłodze i kątem oka zauważyła, że czujnym spojrzeniem przeskanował przestrzeń, jakby oglądał miejsce zbrodni.

- Wszystko wygląda dokładnie tak jak wtedy, gdy żył Ray. Sam musiał utrzymywać tu porządek. Znaczy Samuel Lemans, który pracował dla Raya, odkąd pamiętam – wyjaśnił.

Jadąc tu, Tessa sądziła, że sama będzie zwiedzać dom. Nie spodziewała się seksownego szeryfa jako przewodnika.

- Rozumiem. Czy Samuel mieszka na ranczu?

- Nie. Po śmierci Raya wyprowadził się do małego domku niedaleko stąd. Musiałaś mijać go po drodze. Brzoskwiniowa fasada i stadko kóz – powiedział, a Tessa jak przez mgłę przypomniała sobie ten widok. – Większość tutejszych zakładała, że Ray pozostawi ranczo Samowi. W końcu to on dbał o niego, gdy wysiadły mu płuca.

- Może pan być ze mną szczery, szeryfie. Jestem pewna, że ani pan, ani nikt, kto znał pana Maddoxa, nie rozumie jego decyzji. Bo i jakim cudem? Sama jej nie rozumiem. I z pewnością nie uważam, że zasłużyłam na coś, na co harował przez całe życie. To on tego chciał, nie ja – podkreśliła, idąc w stronę korytarza.

Szeryf ruszył za nią i zatrzymał się, gdy stanęła niezdecydowana, którą stronę wybrać najpierw.

- Nie chciałem, żeby to zabrzmiało, jakbym panią o coś oskarżał, panno Parker. Albo sugerował, że nie jest pani godna spadku. Powiedziałem tylko, że Sam był lojalnym i wieloletnim pracownikiem Raya.

- Zatem mam nadzieję, że pan Maddox jemu również coś zostawił – odparła, wypuszczając wstrzymywany oddech. – Jeśli chodzi o mnie… Pewnie mam tyle samo pytań, co pan.

Joseph otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Zamiast tego wskazał gestem drzwi na lewo.

- Tam jest kuchnia. A sypialnie i gabinet znajdują się po prawej stronie.

Tessa zdecydowała się najpierw obejrzeć kuchnię. Skoro szeryf Hollister poszedł za nią, uznała, że nie spieszy mu się do domu. A może tylko czuł się w obowiązku sprawdzić na własne oczy, czy wszystko jest w porządku.

- Jak tu pięknie – zachwyciła się, podchodząc do okna, przy którym zaaranżowano kącik śniadaniowy. Roztaczał się stąd widok na odległe góry. Bliżej było widać łagodniejsze pustynne stoki pokryte kwitnącą szałwią, kaktusami i jukami. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło, gdy zapytała: – To moja ziemia?

- W większości. Granica biegnie u stóp gór. A najlepsze pastwiska znajdują się na wschodzie, w stronę rancza Three Rivers – wyjaśnił. – Zanim Ray zachorował, miewał od pięćdziesięciu do stu sztuk bydła. Gdy już nie mógł się nimi zajmować, musiał sprzedać stado. Sprzedaż koni i bydła była dla niego równie bolesna, jak choroba.

- Wierzę. Sama mieszkam na wielkim ranczu w Nevadzie i wiem, jak wiele znaczy inwentarz.

Kiedy zerknęła przez ramię, zauważyła, że szeryf jest zaskoczony jej słowami.

- Zatem wiejskie życie nie jest ci obce.

- Owszem. To miejsce znajduje się o wiele bliżej miasta, niż przywykłam – odparła, podchodząc do rzędu lakierowanych szafek z sosnowego drewna.

Nad porcelanowym zlewem znajdowało się kolejne okno. Tessa odkręciła kran, sprawdzając, czy jest woda, i wyjrzała na podwórko, które ocieniały dwa wiekowe drzewa. Na kamiennym patio stał niewielki biały stolik i dwa czerwone ogrodowe fotele.

- Do najbliższego miasta jest stąd około piętnastu mil – poinformował ją szeryf.

- Wiem. Z Sliver Horn do Carson City było dwa razy tyle – oznajmiła, bo rozbawił ją jego sceptycyzm.

- Silver Horn – powtórzył zamyślony. – Chyba słyszałem o tym ranczu.

- Należy do Calhounów. Do Barta i Orina Calhounów.

- Nie znam… – zaczął i raptownie urwał, marszcząc brwi, a potem strzelił palcami. – Już pamiętam! Mój brat Holt kupił rozpłodową klacz z tego rancza cztery lata temu.

- Calhounowie są znani z hodowli doskonałych koni – powiedziała z dumą.

Kiedy do niej podszedł, cofnęła się.

- Ty nie nazywasz się Calhoun – zauważył.

- Nie – potwierdziła. Nie musiała się przed nim tłumaczyć. – Wybacz, ale muszę iść po rzeczy do samochodu.

- Pomogę ci.

Tessa jęknęła w duchu. Czy gość nigdy sobie nie pójdzie?

- Dziękuję. Mam kilka toreb.

Czym się tak denerwujesz? Normalna kobieta cieszyłaby się z towarzystwa przystojnego mężczyzny, a Joseph Hollister bez dwóch zdań zalicza się do tej kategorii. Czego się boisz? Tego, że mogłabyś się zadurzyć w szeryfie?

Próbując zignorować wewnętrzny głos, Tessa wyminęła go i wyszła z kuchni.

Joseph przeklinał się w myślach, idąc za nią do samochodu. Co ja wyprawiam? Przecież już zdążyłem zbadać sytuację i upewnić się, że żaden wandal nie niszczy domu zmarłego przyjaciela. Sprawdziłem nawet dokumenty tej kobiety i wszystko wydaje się w porządku. Ma uzasadniony powód, żeby przebywać na ranczu, a ja powinienem wrócić do domu, tymczasem minęło pół godziny, a ja nadal nie mogę oderwać od niej wzroku.

W twarzy Tessy dominowały roziskrzone oczy. Miała wysokie kości policzkowe i wydatne usta. Choć była znacznie szczuplejsza niż kobiety, w których zwykle gustował, to jednak była zaokrąglona we wszystkich właściwych miejscach. Jej skóra miała kremowo-złoty odcień, jakby mieszkała w tropikach, do tego poruszała się z niewymuszoną gracją.

Te wszystkie rzeczy sprawiały, że miło było na nią patrzeć. Jednak bardziej niż jej wygląd, poruszyło go bezradne drżenie w jej głosie i emocje malujące się na jej twarzy. Nawet jeśli miała rodzinę w Nevadzie, wydawała się samotna. To poruszyło Josepha o wiele bardziej, niż powinno.

- Wiem, że wzięłam za dużo rzeczy – mówiła tymczasem, otwierając tylne drzwi auta. – Ale skoro nie wiem, jak długo tu zostanę, wolałam być przygotowana na każdą okoliczność – wyjaśniła, stawiając na ziemi dwie duże walizki i dwie sportowe torby.

- Wezmę te – oznajmił Joseph, biorąc większy bagaż, który okazał się całkiem ciężki. – A jeśli torby są za ciężkie, zostaw je, to po nie wrócę.

- Dziękuję, ale dam sobie radę.

Tessa postawiła torby w salonie, a potem włączyła lampę stojącą obok kanapy.

- Gdzie mam postawić walizki? – zapytał Joseph.

- Obok toreb – oznajmiła i machnęła ręką w stronę bagażu. – Obie mają kółka, więc bez problemu sobie potem z nimi poradzę.

- Widzę – mruknął. – Ale są bardzo ciężkie.

Kiedy zniecierpliwiona Tessa lekko się skrzywiła i rzuciła mu ostrożne spojrzenie, zrozumiał, że swoim zachowaniem wprawia ją w zakłopotanie. Uświadomił sobie, że nie może oczekiwać, by go traktowała jak starego przyjaciela. A on nie powinien się tak zachowywać.

- Masz rację, ale… – urwała, pokręciła głową i machnęła w stronę korytarza. – Dobrze, chodźmy – ustąpiła. – Pewnie nie wiesz, która sypialnia należała do pana Maddoxa?

- Byłem tylko w jego gabinecie – odparł, wyrwany jej pytaniem z zamyślenia. – To pierwsze drzwi na prawo. A dlaczego pytasz?

Tessa zatrzymała się w pół kroku i zerknęła na niego niepewnie.

- To pewnie zabrzmi głupio, ale chyba nie czułabym się komfortowo, śpiąc w jego sypialni.

- Nie rozumiem. Przecież to teraz twój dom.

Gdy tylko to powiedział, pożałował, że w porę nie ugryzł się w język. Zabrzmiało to dość niegrzecznie. Tessa niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.

- Masz rację – przytaknęła nieporuszona jego uwagą. – Ale jestem tu obca i na razie czuję się jak gość, więc wolałabym przenocować w pokoju gościnnym.

Choć przyznała, że nie poznała Raya Maddoxa, zamierzała uszanować jego pamięć. Joseph to doceniał.

- Rozejrzyjmy się, to może zgadniemy, która sypialnia należała do Raya - zaproponował.

Tessa pokiwała głową i zajrzała za pierwsze drzwi.

- Nie sądzę, by spał tu mężczyzna. Zajmę ten pokój – zdecydowała.

Joseph wszedł za nią do sypialni i postawił walizki w nogach ogromnego łóżka. Kiedy się odwrócił, zobaczył zachwyconą Tessę rozglądającą się po pokoju. Wszystko było urządzone w bieli, meblami wdzięcznie naśladującymi antyki.

- Nie wiem, o czym myślisz, ale to wszystko wygląda na zupełnie nowe.

Tessa podeszła do toaletki z lustrem w ozdobnej ramie i wzięła do ręki szczotkę do włosów i mniejsze lusterko. Oba przedmioty oprawione zostały w srebro. Zestaw nie wyglądał na użytkowy, przypominał raczej pamiątkę.

- Możesz mieć rację – powiedziała, wodząc palcami po miękkim włosiu szczotki. – Czy z panem Maddoxem mieszkała jakaś kobieta?

- Od śmierci jego żony nie.

- Czy to nie dziwne, znaleźć taki pokój w domu wdowca? – zapytała, przyglądając się z namysłem narzucie z futerka i poduszkom obszytym koronką.

- Może Ray przygotował to wszystko dla ciebie – zasugerował Joseph.

- To szaleństwo – mruknęła zaskoczona. – Ray Maddox mnie nie znał.

- Coś jednak musiało was łączyć, skoro jesteś jego spadkobierczynią. Mógł przygotować ten pokój dla ciebie – upierał się szeryf.

Ta myśl nią wstrząsnęła. Tessa odłożyła szczotkę na toaletkę i schylając głowę, przytrzymała się blatu w obawie przed utratą równowagi.

Josh musiał zwalczyć chęć wzięcia jej w ramiona i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Przecież dopiero ją poznał i nie miał prawa wkraczać w jej prywatną przestrzeń.

- Jestem skołowana i nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – wykrztusiła, zerkając na niego spod rzęs. – Dlatego muszę zostać tu dłużej, żeby poznać odpowiedzi.

Jej zamiar ucieszył Josepha. Żeby ukryć zadowolenie, podszedł do okna i ostentacyjnie zaczął sprawdzać zamki.

- Co robisz? – zapytała i podeszła tak blisko, że otoczył go jej zapach.

- Upewniam się, że będziesz bezpieczna.

- Mówiłeś, że to spokojna okolica.

- Przezorny zawsze zabezpieczony – powiedział mentorskim tonem. – Mieszkałaś już kiedyś sama?

Choć Joseph wiedział, że to nie jego sprawa, wmówił sobie z łatwością, że jako stróż prawa ma obowiązek zatroszczyć się o samotną kobietę.

- Nie, ale nie należę do strachliwych.

Już miał powiedzieć, że tylko głupcy nie czują strachu, ale na szczęście tym razem zdążył się powstrzymać. W porównaniu z jego trzydziestką, dziewczyna wydawała się młodziutka. I zdeterminowana, by stanąć na własnych nogach.

- Mogę zapewnić panią, panno Parker, że moja matka będzie zachwycona, jeśli zatrzyma się pani u nas na ranczu Three Rivers. Mamy dużo miejsca, a ona uwielbia towarzystwo.

Tessa spuściła wzrok, a on zagapił się na jej piersi, które uniosły się, gdy westchnęła.

- Dziękuję za zaproszenie, szeryfie Hollister, ale dam sobie radę. Nie musi się pan martwić o moje bezpieczeństwo.

- Taka praca.

- Musi być pan bardzo oddanym strażnikiem.

Nie, pomyślał, jestem po prostu idiotą. Pozostawała tylko nadzieja, że Tessa nie zorientuje się, jak wielkim.

- Propozycja nie miała nic wspólnego z moim zawodem. Starałem się po prostu być dobrym sąsiadem – wybrnął.

- Och.

To słówko ściągnęło jego spojrzenie na usta Tessy. Gdy tak przyglądał się jej wargom, poczuł przyjemne ciepło. W swojej pracy spotykał wiele kobiet, ale żadna z nich nie budziła w nim takich uczuć i myśli.

Odchrząknął, żeby pokryć zmieszanie i wyłowił wizytówkę z kieszeni.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, mój numer jest na odwrocie – oznajmił, wręczając jej kartonik. – A jeśli zdecydujesz się do nas zajrzeć, łatwo znajdziesz Three Rivers. Kiedy miniesz swoją bramę, skręć w prawo i jedź aż do rozjazdu. Tam, po skręcie w lewo dostrzeżesz znak naszego rancza. W domu zawsze ktoś jest.

- Kiedy się zadomowię, chętnie was odwiedzę – oznajmiła, obdarzając go ciepłym uśmiechem. – I… dziękuję za pomoc.

Godząc się z faktem, że spotkanie dobiegło końca, Joseph zmusił się do wyjścia, ale kiedy ją mijał, ruszyła za nim.

- Odprowadzę cię do drzwi – powiedziała.

I choć ten gest nie był potrzebny, bo Joseph orientował się w tym domu lepiej niż Tessa, nie zamierzał rezygnować z jej towarzystwa.

Cholera, musiałem zgubić rozum gdzieś między Wickenburgiem i Bar X, pomyślał. Nie szukam przecież kobiety. A już szczególnie takiej, która wkrótce stąd wyjedzie, wyrzucał sobie w myślach.

Kiedy wyszedł z domu, Tessa, ku jego zdumieniu, poszła za nim, a potem podała mu rękę na pożegnanie.

- Było mi bardzo miło, szeryfie.

Miło? On przeżył wstrząs.

- Hm… tak… może się jeszcze spotkamy przed twoim wyjazdem do Nevady.

- Możliwe – odparła, uwalniając delikatnie dłoń z jego uścisku.

To by było na tyle, pomyślał.

- Do widzenia, panno Parker – wykrztusił.

Walczył z chęcią zerknięcia przez ramię, idąc do samochodu. Kiedy usiadł za kierownicą i uniósł wzrok, zauważył, że Tessa nadal stoi na werandzie. A kiedy uruchomił silnik, pomachała na pożegnanie. Zrobiło mu się tak przyjemnie, że jeszcze zanim wyjechał za bramę, zaczął szukać pretekstu do ponownego spotkania.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY