Serce wie najlepiej - Stella Bagwell - ebook

Serce wie najlepiej ebook

Bagwell Stella

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chandler Hollister prowadzi klinikę weterynaryjną i pomaga zarządzać rodzinnym ranczem. Wiecznie zabiegany, żyje tylko pracą. Gdy pewnego dnia spotyka na parkingu wycieńczoną kobietę, bez namysłu zabiera ją do domu. Roslyn, zmęczona wielogodzinną podróżą, ma spędzić na ranczu Hollisterów noc. Otoczona serdeczną opieką, z radością zgadza się przedłużyć pobyt. Z czasem ona i Chandler stają się sobie coraz bliżsi, ale oboje próbują uciszyć podszepty serca. Jednak zakochane serca nie słuchają niczyich rozkazów…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 190

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stella Bagwell

Serce wie najlepiej

Tłumaczenie:

Wanda Jaworska

Rozdział pierwszy

Roslyn DuBose włączyła reflektory i utkwiła wzrok w nawigacji. Do Wickenburga w Arizonie pozostały już tylko niecałe trzy mile. Mogłaby się zatrzymać, zanim dotrze do tego niewielkiego miasta na pustyni, ale zjechanie z pustej szosy nawet na krótki odpoczynek wydawało jej się ryzykowne.

Chwyciła mocniej kierownicę. Przez dwa ostatnie dni przejechała ponad tysiąc mil i zmęczenie zaczęło dawać się jej we znaki. Tej nocy nie ma wyboru, musi odpocząć. Miała nadzieję, że kiedy ojciec przeczyta wiadomość, którą mu zostawiła w Fort Worth, zrozumie i nie będzie interweniował. Martin DuBose jednak nie był jednak człowiekiem wyrozumiałym ani łagodnym. Prędzej czy później ją wytropi.

Zdeterminowana ruszyła w kierunku świateł widniejących na ciemnym horyzoncie, ale dwupasmowa szosa zdawała się płynąć ku niej szerokimi falami. Boże, chyba zaraz zemdleje!

Ta przerażająca myśl przemknęła jej przez głowę w chwili, gdy zauważyła budynek z cegły, przed którym rozciągał się żwirowany parking. Zatrzymawszy samochód pod mdłym światłem alarmowym, wyłączyła silnik i sięgnęła po butelkę wody. Do diabła, była pusta. Oparła się o zagłówek, położyła rękę na brzuchu i poczuła ruchy dziecka.

Spokojnie, kochane maleństwo. Za minutę dojdę do siebie. Wtedy znajdę dla nas smaczny posiłek i wygodne łóżko.

Poczuła następne kopnięcie i gdyby nie była tak wykończona, uśmiechnęłaby się z zadowoleniem, że dziecko czyta w jej myślach. Teraz jednak z trudem zdobyła się na to, żeby wyjrzeć przez przednią szybę na szyld nad wejściem do budynku.

Dr Hollister. Klinika weterynaryjna.

Zaparkowała więc przed przychodnią dla zwierząt, najwyraźniej w nocy zamkniętą. Przynajmniej nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby ją skarcić za wałęsanie się po cudzym terenie. Tylko minuta lub dwie odpoczynku, obiecała sobie.

W normalny dzień Chandler Hollister starał się kończyć pracę o szóstej wieczorem, ale rzadko zdarzały mu się normalne dni. Najczęściej wychodził dopiero po siódmej, a nawet po ósmej wieczorem, kończąc jakąś operację albo wyjeżdżając do pilnego przypadku. Tak właśnie było tym razem.

Ostatnie trzy godziny spędził na ranczu w odległym zakątku hrabstwa Yavapai, gdzie cieliła się jedna z krów. Jako jedyny lekarz weterynarii w okolicy pracował praktycznie bez wytchnienia, ale nie zamieniłby swojej pracy na inną.

Wracając do lecznicy, spojrzał na zegarek. Miał przed sobą jeszcze pół mili.

– Ósma piętnaście – powiedział do siedzącego za nim młodego mężczyzny. – Nieźle, zważywszy, że jestem na nogach od wpół do piątej rano. Dotrę na ranczo gdzieś przed dziesiątą.

– Może ty się czujesz jak ogier rozpłodowy, ale ja nie jestem przyzwyczajony, by harować szesnaście godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu jak ty – burknął Trey.

– Powinieneś się już przyzwyczaić – powiedział kąśliwie Chandler. – Od dwóch lat jesteś moim asystentem. Poza tym masz trzydzieści lat. O sześć mniej niż ja.

– No i co mam z tej harówki? Poza czekiem i ciągłym zmęczeniem?

– Satysfakcję, Trey – zaśmiał się Chandler. – Możesz dzisiaj wrócić do domu ze świadomością, że krowa i jej maleństwo czują się dobrze.

– Ej, doktorze, jakiś samochód stoi przed lecznicą – zawołał Trey. – Nie wygląda na to, żeby należał do którejś z naszych dziewczyn.

Chandler wprowadził furgonetkę na parking. Przyjrzawszy się jasnemu samochodowi, przyznał Treyowi rację. Wykluczone, żeby ten pojazd należał do kogoś z personelu.

– Nie – powiedział. – To jaguar, w dodatku całkiem nowy.

– To musi być pani Whitley z jednym ze swoich kotów syjamskich. – Trey aż gwizdnął. – Stać ją na jaguara. Ale skąd mogła wiedzieć, że jeszcze tu dzisiaj wrócisz?

– Wątpię, by pani Whitley chciała się popisywać tak luksusowym wozem – stwierdził Chandler. – Ma węża w kieszeni, tak samo jak jej zmarły mąż. – Zaparkował w pobliżu zagrody dla koni. – Zaraz sprawdzę, co to za samochód. – Podszedł do zaparkowanego auta.

Światła były wygaszone, a przyciemnione szyby podniesione, więc trudno były zobaczyć, czy w środku ktoś jest. Zapukał w drzwi.

Upłynęła dłuższa chwila i już miał odejść uznawszy, że samochód jest pusty, gdy szyba zjechała kilka cali w dół i znalazł się na wprost czujnych, szeroko otwartych oczu jakiejś kobiety.

– Lecznica jest już zamknięta – oznajmił. – To nagły wypadek?

– Nagły wypadek? – powtórzyła.

– Ma pani w samochodzie swojego pupila?

– Och, nie mam żadnego zwierzęcia. – Szyba opadła niżej, ukazując bardzo młodą kobietę. Ja… tylko na chwilę się zatrzymałam, żeby… odpocząć – powiedziała.

– Przepraszam, ale nie wygląda pani za dobrze. Może powinna pani wysiąść i…

Nie dokończył zdania, bo nagle kobieta opadła twarzą na kierownicę. Zorientowawszy się, że zemdlała, Chandler chwycił za uchwyt drzwi, ale okazało się, że są zamknięte od środka. Bez namysłu sięgnął przez okno i odblokował je.

Gdy drzwi się otworzyły, dotknął ramienia kobiety. Nie zareagowała, więc dotknął tętna na jej szyi. Było słabo wyczuwalne i przyspieszone. Ostrożnie uniósł jej głowę znad kierownicy i dotknął dłonią twarzy. Delikatna skóra była wilgotna. Właśnie się zastanawiał, czy wezwać karetkę, czy zanieść kobietę do lecznicy, gdy nagle się ocknęła.

– Och – jęknęła. – Gdzie… ja jestem?

– W Wickenburgu, w swoim samochodzie – poinformował ją spokojnie. – Jest pani chora?

Czekając na odpowiedź, Chandler przesunął spojrzenie w dół, na wydatny brzuch.

– Nie – odpowiedziała z zakłopotaniem. – Nie jestem chora. Mam za sobą długą drogę. Gdybym mogła pana prosić o szklankę wody… to wszystko, czego potrzebuję.

– Zaprowadzę panią do lecznicy – zaproponował . – A jeśli czuje pani, że dziecko jest w drodze, zawiozę panią do szpitala.

– Och, nie muszę iść do szpitala. – Kobieta przesunęła rękę na brzuch. – Mam jeszcze trochę czasu do porodu. Po prostu zakręciło mi się w głowie i pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli odpocznę przed dalszą drogą. Ale teraz już czuję się dobrze. Przepraszam, że pana niepokoiłam.

Twarz kobiety była tak blada jak księżyc wschodzący nad odległymi wzgórzami. Nie byłaby w stanie ujechać nawet dziesięciu stóp.

– Nie jestem taki pewien – rzekł. – Proszę mi ścisnąć dłoń.

– Po co? – Kobieta zmarszczyła czoło.

– Proszę się nie niepokoić. Jestem lekarzem. Nazywam się Chandler Hollister i jestem właścicielem lecznicy dla zwierząt, przed którą pani zaparkowała.

– Ach, jest pan lekarzem weterynarii.

– Zdarza się, że i ludzkim – roześmiał się Chandler. – W końcu w większości jesteśmy dwunożnymi zwierzętami.

– Uh… chyba tak. – Kobieta zawahała się sekundę. – Miło mi pana poznać, doktorze Hollister. Jestem Roslyn DuBose.

Uchwyciła palcami jego dłoń, ale uścisk przypominał raczej delikatne muśnięcie skrzydłami motyla.

– Nie może pani ścisnąć mocniej, Roslyn? – spytał Chandler.

– Przykro mi – wymamrotała. – Jestem dość zmęczona.

– Proszę mnie objąć za szyję – powiedział, pochylając się ku niej.

– Doktorze, jeśli to pana następny test, to ja…

– To nie jest test – oświadczył Chandler. – Proszę mnie wziąć za szyję. Zaniosę panią do lecznicy.

– Ależ ja mogę chodzić – zaprotestowała. – Proszę mi tylko podać rękę.

– Później będzie pani chodzić. A teraz zrobi to, co powiedziałem. – Chandler wziął ją na ręce.

– Co się dzieje, doktorze? – zdziwił się Trey, zobaczywszy Chandlera zmierzającego do lecznicy z kobietą w ramionach. – Ona nie jest kotem!

– Nie jest – mruknął Chandler. – Idź do mego biura i zobacz, czy sofa jest czysta. Ta młoda dama musi parę minut odpocząć.

– Już się robi – odpowiedział Trey, przytrzymując drzwi, żeby Chandler mógł swobodnie wejść do środka.

– Będzie rodzić? – spytał, gdy Chandler kładł ją na sofie. – Mam wezwać karetkę?

– Nie, w każdym razie jeszcze nie teraz – odparł Chandler. – Przynieś mi butelkę wody z lodówki. – Proszę pić, pani DuBose. – Chandler przytknął butelkę do ust kobiety.

Roslyn chwyciła butelkę obiema rękami i łapczywie wypiła jej zawartość.

– Tak mi przykro – powiedziała. – Nie chciałam panom sprawiać kłopotu.

– Nie ma sprawy – uspokoił ją Chandler z uprzejmym uśmiechem. – Jesteśmy przyzwyczajeni do nadgodzin.

– To wszystko moja wina. – Roslyn odetchnęła głęboko. – Cały dzień za kierownicą, od kiedy minęłam Flagstaff.

– Chciała pani dotrzeć do celu jeszcze dzisiaj? – Chandler przesunął spojrzeniem po jej twarzy.

Bezbłędnie rozpoznawał wiek zwierząt, zwłaszcza koni, ale ludzie, to co innego, szczególnie kobiety. Gdyby miał zgadywać, to oceniłby panią DuBose na jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat.

Miała ciepłe piwne oczy i jasnobrązowe włosy, opadające łagodnie na ramiona. W tej właśnie chwili różowe usta były rozchylone, ukazując śnieżnobiałe zęby. Niewątpliwie była bardzo ładna.

– Dziś wieczór chciałam dojechać tylko do Wickenburga – powiedziała. – Planowałam, że zostanę tu kilka dni, po czym ruszę dalej, do… Kalifornii. – Chwilę się zawahała przed podaniem celu podróży.

– Dobry pomysł – orzekł Chandler. – Potrzebuje pani odpoczynku. – Wyjął z szuflady ciśnieniomierz i stetoskop. – Proszę pozwolić mi zbadać, jak tam pani serce, a potem spróbuje pani coś zjeść.

– Takich używa się dla ludzi. – Roslyn wskazała ciśnieniomierz. – Rzeczywiście nie wiem, co się ze mną dzieje. Wydawało mi się, że jesteśmy w lecznicy dla zwierząt.

– Proszę się nie martwić – włączył się Trey. – Czasami ludzie, którzy przywożą tu swoje zwierzęta, też potrzebują pomocy.

Chandler założył rękaw ciśnieniomierza na ramię Roslyn. Siedziała spokojnie, ale czuł na twarzy jej wzrok. Wyobrażał sobie, że wygląda okropnie, a jeszcze gorzej pachnie. Przed świtem wezwano go do pilnego przypadku, więc nawet nie miał czasu się ogolić. Od tamtej chwili brodził w krowim i końskim łajnie, odwiedzał chlewy i plamił krwią dżinsy i koszulę, kastrując źrebaki.

Wygląd Roslyn DuBose wskazywał, że jest przyzwyczajona do widoku mężczyzn w garniturach, krawatach i eleganckich butach, które nigdy nie dotknęły niczego brudniejszego niż betonowy chodnik.

– Czy mam jakieś ciśnienie, doktorze? – spytała z rozbawieniem.

Pod wpływem jej łagodnego głosu Chandler ponownie zwrócił spojrzenie na jej twarz. Jak by wyglądała bez ciemnych cieni pod oczami i napięcia w kącikach ust?

– Ma pani – odpowiedział. – Choć wciąż trochę za niskie. Woda powinna pomóc, proszę wypić, ile da pani radę. – Zawiesił stetoskop na szyi i już miał wstać, gdy w ostatniej chwili się rozmyślił. – Może chciałaby pani, żebym posłuchał dziecka? – zapytał. – Tylko żeby się upewnić, że nic mu nie grozi.

– O tak, będę bardzo wdzięczna.

Chandler przyłożył słuchawkę do brzucha Roslyn, a po uważnym badaniu, uniósł kciuk.

– Wygląda na zdrową dziewczynkę – oznajmił. – Bo to dziewczynka, prawda?

– Nie wiem. – Roslyn potrząsnęła głową. – Chciałam się dowiedzieć w tradycyjny sposób. Ale wydaje mi się, że chłopiec. Naprawdę myśli pan, że dziewczynka?

– Hm, moi bracia twierdzą, że jestem specjalistą w przewidywaniu płci źrebiąt. Ale to nie znaczy, że powinna pani natychmiast kupić wszystko w różowym kolorze. – Odłożył do szafki ciśnieniomierz i stetoskop. – Trey, czy w lodówce jest coś do jedzenia? – zwrócił się do asystenta. – Dziewczęta zwykle zostawiają coś z lunchu.

– Widziałem kawałek pieczonego kurczaka i karton jogurtu. Nic więcej.

– Wystarczy. – Dał znak Treyowi, żeby wyszedł z nim z pokoju – Co o niej myślisz? – zagadnął Trey, gdy Chandler przeszukiwał jedną z lodówek.

– Nic jej nie będzie – odparł Chandler. – Według mnie jest odwodniona i wyczerpana.

– Nie, nie chodzi mi o jej stan fizyczny. Chodzi mi o to, co tutaj robi?

– Wiem tyle co i ty. – Chandler wzruszył ramionami. – Z tego, co mówiła, wynika, że jest w drodze do Kalifornii. Szczerze mówiąc, to nie moja sprawa.

– Cóż, na pewno jest ładna – stwierdził Trey.

– Tak, na pewno – zgodził się Chandler.

– Ciekawe, gdzie jest jej mąż – ciągnął Trey. – Gość musi być idiotą, skoro pozwolił jej w tym stanie wybrać się w taką drogę.

– Nie jestem pewien, czy ma męża – zauważył Chandler.

– Skąd ta myśl, doktorze? – Trey szeroko otworzył oczy. – Spytałeś ją?

– Nie, nie spytałem. To tylko przypuszczenie. Nie ma obrączki.

– Może dlatego, że ma obrzęki na rękach i obrączka byłaby za ciasna – zastanawiał się Trey. – Moja siostra miała przez całą ciążę spuchnięte ręce.

Chandler położył kawałek kurczaka na papierowym talerzu.

– Nie zatrzymywałbym na niej oka, Trey – powiedział. – Za dwa dni jej tu nie będzie.

– Do diabła, nie zamierzam czuć się winny, jeśli zatrzymam oko na jakiejś kobiecie. A jej trudno nie zauważyć. I cholernie jej współczuję. Wydaje się zagubiona, prawda?

Chandler odetchnął głęboko. Od czasu, gdy przed dwunastu laty otworzył lecznicę, Trey był jego najlepszym asystentem. Niekiedy jednak nieustanna gadanina młodego człowieka tak go irytowała, że najchętniej zakleiłby mu usta taśmą. Tym razem jednak Trey wyraził dokładnie myśli swego szefa.

– Nic jej nie będzie, Trey – zapewnił go. – A gdy wszystko uporządkujesz, możesz iść do domu. Ja zostanę. Nie ma potrzeby, żebyś też tu tkwił.

– Rozumiem, doktorze. Wolisz być sam z tą damą. Nie ma sprawy. Już się zmywam. – Trey puścił do niego oko.

Chandler nie chciał zostać sam z Roslyn DuBose, w każdym razie nie w tym sensie, jak to sugerował Trey. Potrzebował jednak czasu, żeby się upewnić, czy jest zdolna opuścić lecznicę o własnych siłach.

– Zobaczymy się rano o szóstej, pamiętasz? – zwrócił się do asystenta. – Musimy pojechać na ranczo Johnsona, wykastrować źrebaki.

– O szóstej – powtórzył Trey. – Będę. Opowiesz mi wtedy wszystko o pani DuBose.

Roslyn usiadła i rozejrzała się z zainteresowaniem po gabinecie Hollistera. Pomieszczenie w niczym nie przypominało luksusowego gabinetu jej ginekologa, a już na pewno nie apartamentów, w których była kancelaria jej ojca w Fort Worth.

Prostokątny pokój miał gołą betonową podłogę i bielone ściany z pustaków. Po lewej stronie stało metalowe biurko i skórzany fotel. Przed biurkiem stały dwa drewniane krzesła, teraz zarzucone ubraniami i akcesoriami jeździeckim. Po swojej prawej stronie widziała metalowe szafki i półki zastawione pudełkami z lekami i materiałami medycznymi, a na wprost ścianę pokrytą niezliczoną ilością zdjęć zwierząt. Najwięcej było fotografii koni z wyścigów, ale także zdjęcia psów, oposów i szopów.

Niewątpliwie doktor Hollister jest miłośnikiem zwierząt, pomyślała. Była pod wrażeniem tego faktu, tak samo jak jego delikatnych rąk i życzliwego spojrzenia. Wciąż o nim myślała, gdy nagle wszedł do gabinetu, niosąc pełny talerz. Patrzyła na niego zafascynowana.

Miał nieco ponad sześć stóp wzrostu, a ramiona tak szerokie, że niemal rozsadzały dżinsową koszulę. Kiedy wędrowała wzrokiem wzdłuż jej zapięcia do kwadratowej srebrnej klamry paska, zauważyła, że jego szczupła talia kontrastuje z szerokością barków. Robocze spodnie opinały się na długich muskularnych nogach.

Uniosła wzrok, studiując jego szorstkie rysy – kwadratową brodę i szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem. Pod szarym kapeluszem kowbojskim widać było ciemne włosy sięgające kołnierza. W żywych niebieskich oczach obramowanych gęstymi czarnymi rzęsami było coś dziwnie niepokojącego.

– Oto, co znalazłem w lodówce. – Chandler podał jej talerz. – Proszę zjeść, jeśli ma pani ochotę. Trochę się pani wzmocni.

– Dziękuję, rzeczywiście zgłodniałam. – Roslyn zabrała się za kurczaka. – Jak tylko skończę, pojadę. Nie chcę pana przetrzymywać dłużej, niż to konieczne.

Chandler usiadł w rogu sofy. Brzegi dżinsów miał pobrudzone nawozem, nogawki pokryte kurzem i poplamione czymś, co przypominało krew. Roslyn nie musiała się zastanawiać, czy ten mężczyzna ciężko pracuje. Świadczyła o tym opalona twarz, zniszczone ręce i brudne ubranie. Choć Fort Worth było nazywane kowbojskim miastem i widywała wielu mężczyzn w wysokich butach i stetsonie na głowie, nigdy nie miała kontaktu z kimś takim jak ten weterynarz. Męskość wręcz z niego buchała.

– Proszę się nie martwić – odpowiedział. – Dla mnie to normalne godziny pracy.

– Od dawna ma pan tę lecznicę? – spytała.

– Dwanaście lat – odparł. – To mój drugi dom.

– A gdzie jest pierwszy? W mieście? – zapytała, zanim zdołała się powstrzymać.

– Nie. Mieszkam około dwudziestu pięciu minut jazdy stąd. Na ranczu.

– Ma pan ranczo?

– Częściowo. Należy do rodziny Hollisterów. Głównym zarządcą jest mój brat Blake, ale ostatnie słowo i tak należy do mojej mamy.

– Przepraszam. – Roslyn potrząsnęła głową. – Za dużo pytam.

– W porządku. – Chandler wskazał na jej brzuch. – Kiedy poród?

– Za cztery tygodnie – odpowiedziała. – To dlatego… teraz odbywam tę podróż, żeby zdążyć przed porodem.

– Nie jestem ginekologiem, ale wydaje mi się, że to może być wcześniej.

– Wyglądam tak, bo w ciągu ostatnich tygodni bardzo przytyłam.

– Nie, nie chodzi mi o to, że jest pani tęga. Po prostu to sprawa tego, jak pani się porusza. Ale jak mówiłem, nie jestem ginekologiem.

Nie, pomyślała Roslyn. O Boże, co ona tu robi, bez żadnej zaprzyjaźnionej czy znajomej osoby w promieniu tysiąca mil? Postradała rozum?

Nie, Roslyn, nie postradałaś rozumu. W końcu go odzyskałaś. Wraz z odwagą, żeby stać się inną osobą, żyć własnym życiem, rozprawić się z własnymi błędami.

– Powinnam dobrze się czuć do przyjazdu do Kalifornii – powiedziała.

– Ma tam pani krewnych? – zainteresował się.

Nie znała w Kalifornii nikogo. Wybrała ten stan, ponieważ był najdalej na zachód, dokąd mogła szybko dojechać z Teksasu, a poza tym jej nieżyjąca matka, która pochodziła z Redding, zostawiła jej tam niewielki dom z kawałkiem ziemi.

– Nie, ja… mam tam kawałek ziemi.

– I zamierza się pani tam osiedlić?

– Taki mam plan – opowiedziała, odstawiając talerz. – Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że Redding to ładne miasto.

Och Boże, po co ona mu to mówi? Teraz prawdopodobnie sobie pomyśli, że jest zupełnie nieodpowiedzialna i goni za jakimiś mrzonkami. Ale przecież to nieważne, co pomyśli o niej ten mężczyzna. Gdy wyjdzie z jego lecznicy, nigdy więcej go nie zobaczy.

– Hm, domyślam się, że zastanawia się pan, dlaczego podróżuję samotnie, bez męża – dodała.

– Przyznaję, że to pytanie przemknęło mi przez głowę.

Roslyn spojrzała na lewą rękę Chandlera. Nie miał obrączki, ale zważywszy na charakter wykonywanej pracy, mógł po prostu zrezygnować z jej noszenia. Niewykluczone, że dziś wieczór wróci do domu, do żony, która czeka na niego czekać z uśmiechem na twarzy i miłością w sercu. Ale czy takie bajkowe życie w ogóle się zdarza?

– Nie jestem mężatką – oznajmiła. – I nie zamierzam nią zostać, w każdym razie nie w najbliższym czasie. Ojciec dziecka okazał się wyjątkowym draniem. Więc raz na zawsze wykreśliłam go z mojego życia.

– To… niedobrze. – Chandler potarł kciukiem brodę. – Dziecko potrzebuje ojca. Nie ma szansy, żeby…

– Żadnej! – wybuchnęła. – Gdy się dowiedział, że jestem w ciąży, zrzekł się oficjalnie wszelkich praw do dziecka. A potem się wyprowadził i ożenił.

– Zgodziła się pani? Nie chciała pani alimentów?

– Nie potrzebuję ani nie chcę jego pieniędzy. – Roslyn energicznie potrząsnęła głową. – Zresztą on teraz i tak nie ma pieniędzy. Poza tym dla mnie jest ważniejsze, żeby całkowicie zniknął z życia mego dziecka.

– Przykro mi, że tak się stało.

Empatia, jaką zobaczyła w jego niebieskich oczach, była czymś więcej, niż mogły znieść jej rozchwiane nerwy, więc spuściła wzrok na kubek jogurtu, który trzymała w ręku.

– Cóż, lepiej teraz niż później – stwierdziła.

Zaczęła jeść jogurt, ale nie chciał jej przejść przez ściśnięte gardło. Muszę stąd wyjść, pomyślała, uciec od przenikliwego spojrzenia i niepokojącej obecności tego mężczyzny.

– Ma pani już zarezerwowany jakiś pokój w mieście? – spytał.

– Nie – westchnęła. – Miałam nadzieję, że wiosną, przed szczytem wakacyjnym, będzie sporo wolnych pokoi.

– Na pewno, ale ja…

– Co? – Podniosła na niego wzrok. – Jest jakieś miejsce w mieście, którego by pan nie polecał?

– Nie. – Na ustach Chandlera pojawił się lekki uśmiech. – Nie, nie to chciałem powiedzieć. Pomyślałem sobie, że byłoby znacznie lepiej, gdybym zabrał panią z sobą do domu.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: His Texas Runaway

Pierwsze wydanie: Harlequin Special Edition, 2019

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2019 by Stella Bagwell

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-519-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek