Miłosny Dyżur - Rina Dark - ebook

Miłosny Dyżur ebook

Dark Rina

4,5

Opis

Główna bohaterka, Jagoda, to kobieta, która po traumatycznych doświadczeniach z przesłośći zdecydowała się na życie w samotności. Postanowiła, że nigdy już nie zakocha się w żadnym mężczyźnie by uniknąć bólu i cierpienia. Jednak, gdy na jej drodze pojawia się przystojny lekarz, jej dotychczasowe zasady zaczynają tracić na znaczeniu.

Czy kobiecie uda się pokonać swój lęk i zacznie żyć na nowo?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 67

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (40 ocen)
25
11
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Renifer5

Nie oderwiesz się od lektury

fajne krótkie opowiadanko, które wywoła usmiech na każdej twarzy. polecam
00
Mirka33124

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne, krótkie opowiadanie. Polecam
00
Kamilap1984

Dobrze spędzony czas

całkiem przyjemna lektura , fajna historia, dobrze napisana, czyta się ekspresowo. polecam
00
kinga9600

Dobrze spędzony czas

Fajna historia z walentynkami w tle.
00
gosiaa86

Nie oderwiesz się od lektury

całkiem calkiem
00

Popularność




Copyright by Rina Dark®

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wszelkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

ISBN: 978–83–967438–1-7

Redakcja i korekta: Agnieszka Dudek

Okładka: Agnieszka Dudek

Zdjęcie na okładkę: Canva

Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum

Wydanie I

Kilka dni przed walentynkami

 

Nienawidziłam tego dnia z całego serca. Wszystkie te pluszowe misie, serduszka, kolorowe kartki, bla, bla, bla. Dusiłam się, gdy tylko pomyślałam o tym dniu, a do niego, niestety zostało ich tylko dziesięć, w którym to nagle wszyscy okazywali sobie miłość, jakby nie potrafili robić tego codziennie przez cały rok. Na dodatek, gdy na Facebooku czy Instagramie widziałam dodawane relacje z kolacji, zdjęcia bukietów róż, to chciało mi się wymiotować. Miałam uraz, ponieważ nie wierzyłam w prawdziwą miłość po tym wszystkim, co mnie spotkało właśnie w taki jeden walentynkowy dzień. Pięć lat temu o tej porze szykowałam się do ślubu. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, miałam przepiękną suknię i wymarzonego księcia z bajki, któremu brakowało tylko białego konia. Miałam wszystko i mogłoby się wydawać, że złapałam Pana Boga za nogi, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Oglądaliście uciekającą pannę młodą? To w moim przypadku było podobnie, z tym, że uciekinierem był… niedoszły pan młody. I nie zmyślam, dokładnie tak było. O moich uczuciach chyba nie musiałam opowiadać, bo każda kobieta wiedziała lub przynajmniej się domyślała, jak się czułam, dlatego nikt nie powinien był się dziwić, że nienawidziłam tego dnia. Do dzisiaj nie miałam zielonego pojęcia, co się stało i dlaczego zostawił mnie w dzień ślubu. Kiedyś zastanawiałam się nad tym codziennie, przeżywałam to okropnie i chodziłam do psychologa, bo nie potrafiłam sobie z tym poradzić. W tym momencie, nie interesowało mnie, dlaczego tak zrobił, ale wiedziałam jedno, że nigdy tego nie zapomnę. Obiecałam sobie jedną rzecz, za żadne pieniądze świata się nie zakocham, nigdy więcej mężczyzn, a tym bardziej walentynek. Postanowiłam zostać zgorzkniałą, starą panną, ewentualnie lesbijką. Każdy mężczyzna był od razu skreślony na starcie. Z żadnym nawet nie chciałam rozmawiać. Zero mężczyzn w życiu Jagody Gaj. Zero. Powtarzałam tak sobie każdego dnia.

***

Wybierałam się właśnie do szpitala w odwiedziny do mojego kochanego dziadka. Kilka dni temu przeszedł rozległy zawał serca i musiał jakiś czas leżeć pod kroplówkami i jakimiś aparaturami, na których się kompletnie nie znam. Razem z babcią byli mi najbliżsi w rodzinie. Po stracie rodziców, którzy dwa lata temu zginęli w wypadku samochodowym, co spotęgowało mój zły stan psychiczny, zostali mi tylko oni. Kupiłam kilka pomarańczy, wzięłam sok i pojechałam autem do szpitala. Zastałam go oglądającego ,,M jak miłość”. Zaśmiałam się.

– Dziadku, proszę cię, znowu oglądasz ten serial?

– Cześć złośnico, tak, oglądam i wiesz, że twoja babka mnie nim zaraziła. – Uśmiechnął się na mój widok. Podeszłam do niego bliżej i przytuliłam go mocno. – Twoja babcia też zapewne go ogląda.

– Nie wątpię. Odpocznie przynajmniej troszeczkę od ciebie i tego jak za każdym razem musisz podczas oglądania wszystko komentować.

– Jagódka, my jesteśmy z tego pokolenia, co nie musi od siebie odpoczywać. Nie to, co teraz, każdy chodzi osobno na imprezy, osobne wyjazdy, co to w ogóle ma znaczyć?

– Czasy się zmieniły, dziadku, to nie to, co kiedyś. – Westchnęłam.

– Rozumiem wszystko, moja droga, ale babcia w twoim wieku już miała trójkę dzieci, a ty nawet nie masz męża.

– Dziadku, ja nawet nie mam chłopaka – prychnęłam. – I wcale mnie to nie martwi, więc proszę cię…

– Ale masz już trzydzieści lat, czas najwyższy.

– Wiem, wiem – przerwałam mu. Nie chciałam się z nim kłócić, więc zmieniłam temat. – Kupiłam ci twoje ulubione pomarańcze i sok pomidorowy. Nie wiem, jak ty możesz go pić. – Jedyny sok, którego nienawidziłam tak samo jak walentynek.

– Uwielbiam ten sok, sama dobrze wiesz i ma mnóstwo witamin. Mów dziecko, co tam u ciebie słychać?

– Bez zmian, dziadku, wszystko po staremu. Praca dom i tak w koło. – Wzruszyłam ramionami.

– Czyli nie doczekam się nowego mężczyzny u twojego boku? – Zapytał, podnosząc brew do góry.

– Znowu zaczynasz? – Pokręciłam głową. – Nigdy się go nie doczekasz i przyjmij to w końcu do wiadomości – odpowiedziałam oburzona. Miałam już dosyć tych jego pytań, kiedy w końcu pozna mojego chłopaka.

– Zbliżają się walentynki, przecież nie możesz ich kolejny raz spędzać sama, bo…

– Ale taki mam zamiar – przerwałam mu. – Dobrze wiesz, że ich nienawidzę i skończ ten temat, bo wyjdę – upomniałam go.

– No, jeszcze będziesz mi grozić? Wiem, Jagódka, jaki masz stosunek do walentynek, ale naprawdę nie wszyscy są tacy jak Piotr.

– Dziadku, nie wymawiaj tego imienia przy mnie – warknęłam.

– No, dobrze już, wiem, że ich nie lubisz, ale musisz mi pomóc.

– Pomóc? Nie rozumiem.

– Niestety, będę tutaj leżał jeszcze ponad tydzień, a ja nie potrafię korzystać z telefonu tak, jak ty i…. – zawahał się.

– Iii? – dopytywałam zaciekawiona.

– Kupiłabyś bukiet czerwonych róż dla babci na walentynki i przyniosła mi tutaj? Na pewno przyjdzie do mnie, a nie chce jej przywitać z pustymi rękoma.

– Ale wiesz, że ja w walentynki nie wychodzę z domu – odpowiedziałam zmieszana, ponieważ nie lubiłam mu odmawiać pomocy.

– Wiem, ale co mam zrobić?

Myślałam przez chwilę, w jaki inny sposób można to załatwić.

– Mam pomysł, zadzwonię do kwiaciarni i zamówię bukiet, kurier przywiezie go do szpitala. Swoją drogą, to powinieneś dawać babci kwiaty nie tylko w walentynki, przecież kocha się cały rok.

– Ależ ja ją kocham i kwiaty dostaje bardzo często, więc tutaj, młoda damo, nie możesz mi niczego zarzucić.

– Dobra, dobra. Kupię ten bukiet róż i przywiezie ci go kurier w walentynki około południa. Odpowiada Ci, tak? – potwierdziłam sama sobie z ulgą w głosie niż zapytałam, bo zauważyłam, że ten pomysł mu nie przeszkadzał.

– Pasuje – odpowiedział. – Jesteś kochana, a teraz już zmykaj, jest piątek, weekend, może poznasz jakiegoś przystojniaka.

– Dziadku…

– No dobra, dobra, ale nie wmówisz mi, że nie masz ochoty na małe bara, bara, i nie uwierzę, że żyjesz tyle lat w celibacie.

– Okej, wychodzę już, bo zaczynasz bredzić. Do jutra!

– Starego dziadka nie oszukasz! Do jutra! – Zaczął się śmiać, a ja opuściłam salę.

Dziadek był kochanym człowiekiem, opiekuńczym i wiedziałam, że nie chciał mi zrobić przykrości. Chciał dla mnie jak najlepiej, ale mnie już irytowały te jego pytania odnośnie do mężczyzn. Wyszłam ze szpitala i pojechałam do siebie. Kupiłam nieduże, dwupokojowe mieszkanie niedaleko rynku w Krakowie. Niepotrzebne mi było większe, pieniądze postanowiłam odkładać na konto i zbierać na mały domek, o którym zawsze marzyłam. Byłam dyrektorką w banku, więc na brak pieniędzy nie mogłam narzekać. Każdy się ze mnie śmiał, że mieszkam w norze, chociaż kompletnie nie wiedziałam, dlaczego. Mieszkanie było małe, ale nowocześnie urządzone. Chyba każdy myślał, że pani dyrektor to będzie miała ze sto metrów kwadratowych, a najlepiej to willę z basenem pod miastem! Taki miałam plan, z tą willą to lekka przesada, ale naprawę marzył mi się mały, przytulny domek, z daleka od tego zgiełku. A wszyscy inni? No cóż, mogli sobie myśleć, co chcieli, przecież nie mogłam im tego zabronić.

Koniec fragmentu