Modlitwa. Tajemnica spotkania człowieka z Bogiem - Anna Świderkówna - ebook

Modlitwa. Tajemnica spotkania człowieka z Bogiem ebook

Anna Świderkówna

4,7

Opis

Prof. Anna Świderkówna komentuje fragmenty Biblii dotyczące modlitwy. Porusza  na przykład takie tematy jak: brak czasu na modlitwę, wewnętrzna postawa człowieka modlącego się, modlitwy "niewysłuchana". Co to znaczy "być natrętnym" wobec Boga? Jaki jest sens modlitwy prośby? Jak zawierzyć  Bogu w trudnościach?  Jaka jest relacja wszechmocy Bożej do ludzkiej wolności?

Każdy z nas ma tendencję do tworzenia własnego wizerunku Boga. Czasami podświadomie pragniemy, aby Pan Bóg zachowywał się tak, jak my chcemy, a nasze plany utożsamiamy z planami Bożymi. Zdarza się również, że traktujemy Pana Boga jak „cudowny talizman”, który ma nas chronić od wszelkiego zła. O tym, jak uniknąć takich błędów oraz jak budować prawdziwą relację z Bogiem podpowiada znana biblistka prof. Anna Świderkówna.

Z książki dowiemy się, czym jest bojaźń Boża, świętych obcowanie, kim są święci i patroni. Poznamy znaczenie modlitwy wstawienniczej oraz żywego świadectwa wiary. Na przykładzie przypowieści o pannach mądrych i głupich, Autorka zachęca Czytelnika do wytrwania na modlitwie i bycia w ciągłej gotowości na spotkanie z Bogiem. Pisze też o modlitwie „niewysłuchanej”, doświadczeniu pustyni i o cierpieniu jako nieodzownej części rozwoju duchowego każdego chrześcijanina.

Swoje przemyślenia Autorka wzbogaciła licznymi przykładami biblijnymi, wypowiedziami znanych teologów i ojców Kościoła oraz wydarzeniami z historii świata. Lektura książki zachęca do głębokiej refleksji nad własnym życiem i do odnowienia swojego przymierza z Bogiem.

„Świętych obcowanie to jest bliskość. I to nie tylko bliskość ludzi bardzo odległych, ale ludzi bardzo nam bliskich. Przywykliśmy modlić się „za” zmarłych. I to bardzo dobrze. Ale spróbujmy kiedyś pomodlić się razem z nimi”. fragment książki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (32 oceny)
23
9
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wybór i opracowanie tekstu:

Sylwia Haberka

Projekt okładki:

Radosław Krawczyk

 

© Copyright by Hanna Trippenbach-Dulska, Kazimierz Dulski

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2019

 

ISBN 978-83-8043-132-4

 

 

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

 

Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

 

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

KonwersjaEpubeum

Zgłębianie oceanu

Choćbyś miał Arkę Przymierza

Przykazanie nieczynienia podobizn miało ułatwić zachowanie wierności wobec Jahwe w czasach, kiedy Izraelici byli zalani wokół światem pogańskim. Ale w moim pojęciu to przykazanie nadal jest dla nas ważne, tylko w innym sensie. Każdy z nas ma bowiem tendencję do tworzenia sobie swojego własnego „wizerunku” Boga. Oczywiście nie wyobrażamy sobie Boga jako starszego pana z siwą brodą, niemniej jednak chcemy, żeby Pan Bóg zachowywał się tak, jak nam się wydaje, że byłoby dobrze – żeby Bóg nas słuchał, a nie my Jego. I pod tym względem nie wyrzucałabym tego przykazania, choć w naszych katechizmach już go nie ma, żeby nie wprowadzać zamieszania. Bo tu nie chodzi o to, żebyśmy nie przedstawiali zwiastowania Matki Bożej czy wizerunków świętych. Oczywiście czasem zdarza się (sama zaobserwowałam), że ktoś wchodząc do kościoła, nie uklęknie przed Najświętszym Sakramentem, tylko odwraca się tyłem, żeby się znaleźć przed obrazem świętego Ekspedyta... Ale to jest kwestia kształcenia ludzi. Natomiast najważniejszy sens tego przykazania w czasach biblijnych to: Nie oddawajcie czci innym bogom. Natomiast dla nas najważniejsze jest: Nie róbcie sobie Boga na własny użytek.

Cała rzecz polega na tym, że my zazwyczaj nie uświadamiamy sobie wcale, że tak łatwo dajemy się pochłonąć naszym własnym sprawom, naszym własnym planom. Zupełnie źle się robi wtedy, kiedy te sprawy nasze i plany nasze utożsamiamy ze sprawami Bożymi i planami Bożymi. I wtedy chcemy Bogu służyć, ale istnieje niebezpieczeństwo, że On sam stanie się w naszym rozumieniu mniej ważny niż służba Jemu. A taka służba niepostrzeżenie może przemienić się w służbę naszemu własnemu „ja”.

W Starym Testamencie znajduje się opowiadanie, w którym Izraelici przegrali bitwę z Filistynami, mimo że mieli ze sobą Arkę Przymierza (zob. 1 Sm 4). Arkę, która była symbolem obecności Bożej. Wzięli ją z Szilo, sprowadzili do obozu, a jednak Bóg im nie sprzyjał. W innych czasach (kiedy Arka jako tron Boga niewidzialnego przebywała w Świątyni) prorok Jeremiasz, który znał sposób myślenia swoich współrodaków, powie: Nie ufajcie słowom kłamliwym, głoszącym: „Świątynia Pańska, świątynia Pańska, świątynia Pańska!” (Jr 7,4). Zdawali się myśleć: „Jeżeli my mamy Świątynię Jahwe, to znaczy, że możemy zrobić wszystko, co nam się podoba, bo Bóg jest z nami”. Ostatecznie Arka Przymierza to wyraz tego, że my chcemy, żeby Bóg był z nami. Ale jest takie polskie powiedzenie, brzydkie zresztą – „modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”. To znaczy: nie wystarczy, że ktoś z nas chodzi do kościoła, jeżeli Boga nie wprowadza do własnego życia. I wydaje mi się, że w tym opowiadaniu chodzi właśnie o to. Sama Arka nic nie pomoże, jeżeli Ty się nie zmienisz. I tu jest właśnie niebezpieczeństwo takiej zewnętrznej pobożności: Kościół wymaga, żebym ja w niedzielę chodziła do kościoła, to ja chodzę w niedzielę do kościoła. Ale co z tego wynika dalej? Czy tylko tyle, że idę do kościoła i nic więcej? Jeżeli Ty nie będziesz Panu Bogu rzeczywiście służyć, to nic Ci nie pomoże nawet to, że masz ze sobą Arkę Przymierza. Nie pomoże Ci, że chodzisz do Komunii, jeżeli tego daru, który otrzymujesz, nie będziesz przekazywać swoim bliźnim.

Ludzie niewierzący, tacy, którzy odeszli od wiary, często odchodzą z naszej winy. Bo ateiści – tacy „prawdziwi” ateiści – czują, że jeżeli Bóg jest, to życie człowieka, który wierzy (wie!), że Bóg jest, musi wyglądać inaczej. Miałam koleżankę, młodszą ode mnie zresztą, która była wtedy ateistką i członkiem partii komunistycznej. I kiedyś powiedziałam jej, że jadę do benedyktynek do Żarnowca na śluby wieczyste mojej kuzynki. Jej reakcja mnie zaskoczyła. Bo ona tak spontanicznie mi powiedziała: „A to, to ja rozumiem!”. No właśnie. Rozumiem, że jeżeli ktoś wierzy, to jest gotów... Niekoniecznie iść do klasztoru, ale – dążyć do tego, żeby robić to, co się Bogu podoba i żeby być z Bogiem na co dzień.

Czy mamy bać się Boga?

Czy mamy „bać się” Boga? Problem polega na tym, że w języku polskim mamy po prostu za mało słów. Mamy słowo „bać się” i mamy słowo „lękać się”, a „lękać się” jest jeszcze gorsze niż „bać”. Już lepiej jest z rzeczownikami, bo rzeczownik mamy jeszcze jeden – „bojaźń”. To nie jest strach, to nie jest lęk. Powiem na przykładzie stosunku do człowieka: jeśli trafimy na prywatną audiencję u Ojca Świętego, to też będziemy odczuwać pewną bojaźń.

Jak więc można zrozumieć, co to jest ta bojaźń Boża? Co to jest to „banie się” Boga? Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w jakimś pokoju, a za ścianą coś się dzieje. I teraz przychodzi do nas ktoś, komu wierzymy, i mówi nam: „Słuchajcie, tam jest tygrys, który uciekł z ogrodu zoologicznego i za chwilę może tu wpaść”. No, będziemy się bać. Zwyczajny strach. Będziemy myśleli, jak uciec. A teraz wyobraźmy sobie, że ten sam godny zaufania człowiek (tutaj to zaufanie do niego będzie trudniejsze) przyjdzie i powie nam: „Słuchajcie, tam w sąsiednim pokoju jest jakiś straszny upiór, który za chwilę przyjdzie nas zamordować, albo nie wiadomo, co z nami zrobi...”. Będziemy się bać – jeśli w to uwierzymy – choć inaczej. Bo my się inaczej lękamy widm czy duchów (jeżeli się w ogóle ich lękamy), a inaczej boimy się tygrysa. A jeśli teraz ten ktoś powie nam: „Zaraz przyjdzie do was jakiś bardzo wielki, bardzo wspaniały, bardzo potężny, ale bardzo dobry duch, który przychodzi, żeby was wzbogacić, żeby was pocieszyć...”. To już będzie zupełnie inny lęk, ale też się będziemy bać.

Tutaj chciałam dać jeszcze jeden obraz: pogodne niebo nocne w lecie. To jest coś, co wywołuje właśnie takie uczucie bojaźni. I to nawet u ludzi niewierzących. Mówi się o Bogu „strasznym” – choć lepiej brzmi tutaj „straszliwy”. Bojaźń Boża to nie tylko obawa przed zrobieniem Bogu przykrości, przed jakimś urażeniem Go... Tak, to na pewno, ale jest tu jeszcze coś innego, o czym my często zapominamy: że jednak On jest tym Całkiem Innym. Gdyby Pan Bóg chciał nam powiedzieć o sobie tylko to, co my możemy zrozumieć, toby w ogóle nie mógł nic powiedzieć. Prawdę najlepiej wyraził święty Augustyn: jeżeli mówimy o Bogu i Ty rozumiesz, to to jeszcze nie jest Bóg. Po prostu jeżeli wejdziemy chociaż parę kroków w tajemnicę Boga, to my tego zrozumieć nie możemy. W Starym Testamencie, pod koniec 33 rozdziału Księgi Wyjścia, jest taki fragment, gdzie Mojżesz chce zobaczyć chwałę Boga. A Bóg mu mówi – nie możesz zobaczyć Mojej chwały, bobyś nie przeżył.

To się zmieniło, kiedy Bóg stał się człowiekiem. On właśnie dlatego przyszedł w swoim Synu. Fizycznie też nie oglądaliśmy wtedy Boga – fizycznie widzieliśmy człowieka – jednak Chrystus jako Bóg-człowiek jest dla nas mostem do Bożej tajemnicy. Nie na darmo Jezus jako Pontifex (pontifex to z łaciny dosłownie „budowniczy mostów”) jest tym, który nas wprowadza w tajemnicę samego Boga, w tajemnicę wewnętrznego życia Boga. Bo dopiero On – stawszy się człowiekiem – umożliwia nam to spotkanie.

Bóg osobowy

Miałam takiego przyjaciela – księdza, który mieszkał w domu dla starych księży naprzeciwko ogrodu zoologicznego, na Ratuszowej. Kiedy do niego przychodziłam, wylewałam mu na głowę moje pretensje do różnych księży, a on ich zawsze bronił. Pewnego razu (wtedy nie wiedziałam, że widzimy się po raz ostatni) zaatakowałam go za to, że księża nigdy nie mówią o Trójcy Świętej. Bo ja rzeczywiście – do momentu, kiedy to powiedziałam – nie słyszałam księdza mówiącego o Trójcy Świętej; nie twierdzę, że żaden nie mówił, ale tak się złożyło, że tego nie słyszałam. I on bronił księży, mówił, że to niemożliwe, ale kiedy już wychodziłam, zatrzymał mnie niejako na progu i poprosił – napisz mi homilię o Trójcy Świętej. I to mnie zmusiło w pewnym sensie do zastanowienia...

Można by zapytać: Trójca Święta, no dobrze, ale co to ma wspólnego z modlitwą? Tutaj chciałam opowiedzieć taką historyjkę, którą jeden z teologów francuskich, Philippe Ferlay (który z upodobaniem pisze właśnie o Trójcy Świętej) zaczął swoją książeczkę Père et Fils dans l’Esprit („Ojciec i Syn w Duchu”). Podejrzewam mocno, że to jego własne przeżycie, chociaż on opowiada to w trzeciej osobie. Otóż kiedyś w seminarium duchownym uczony teolog wygłaszał bardzo piękny, bardzo misternie zbudowany wykład o Trójcy Świętej, żonglując takimi terminami (bardzo trudnymi do zrozumienia) jak circumincesio i perichoresis. I po tym wykładzie jeden z młodych słuchaczy podszedł do niego i powiedział: „Proszę księdza profesora, to był wspaniały, niesłychanie mądry wykład. Ale czy mógłby nam ksiądz powiedzieć, jaki to ma związek z duszpasterstwem? Jak to może nam pomóc w duszpasterstwie? I czy to może posłużyć w modlitwie?”. Na to ten uczony wzruszył ramionami i powiedział: „To nie ma z tym nic wspólnego”.

I tu jest ten wielki błąd wielu teologów (i to wielkich teologów) chrześcijańskich – oddzielili bowiem tajemnicę Trójcy od tajemnicy Wcielonego Słowa. A nie ma innej drogi. Nie na darmo Jezus mówi o sobie: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14,6) . Nie ma innej drogi do wejścia w tajemnicę Ojca i Syna i Ducha Świętego niż Chrystus. Nie na darmo mówi On: jestem drogą. Nie mówi „jestem przewodnikiem waszym na drodze”, tylko jestem drogą.

Zostawiając tę tajemnicę Bożą tylko teologom i filozofom, zapominamy, co mówi Jezus. Jezus, który sławi Ojca właśnie za to, że zakrył swą prawdę przed mądrymi i roztropnymi, a objawił ją ludziom przypominającym małe dzieci – prostym i nieuczonym (zob. Mt 11,25; Łk 10,21). I to jest rzecz bardzo niebezpieczna: gdy stajemy wobec tajemnicy Boga Trójjedynego i mówimy, że nic nie rozumiemy, więc nie będziemy się tym zajmować. Ale czy wobec tego jesteśmy jeszcze w stu procentach chrześcijanami? To jest przecież tajemnica, która jest w samym centrum chrześcijaństwa i która wyróżnia chrześcijaństwo spośród tych trzech wielkich religii monoteistycznych. To jest to, co różni teologię chrześcijańską od teologii islamu czy judaizmu. Otóż podstawową tajemnicą chrześcijaństwa jest właśnie tajemnica Boga Trójjedynego. Teolog protestancki Karl Barth pisał kiedyś w ten sposób: „Trójca jest tajemnicą piękna naszego Boga. Jeśli jej zaprzeczymy, mamy zaraz Boga bez blasku, bez radości (i bez poczucia humoru), Boga pozbawionego piękna”.

No tak, ale ktoś mógłby powiedzieć – dobrze, ale to jest tajemnica całkowicie niepojęta. Jest niepojęta, bo Bóg jest niepojęty. Poznawanie Go przypomina zgłębianie oceanu. Oceanu się nigdy nie zgłębi. Ale zgłębianie oceanu ma swój sens. I jest bardzo ciekawe. Jest jeszcze jedno porównanie, które mi się tutaj nasuwa. Często przychodzą ludzie, którzy twierdzą, że chcieliby uwierzyć, ale najpierw chcieliby zostać przekonani, chcieliby, żebyśmy im to udowodnili. Tak jakby ktoś przyszedł na basen, poszedł do trenera i powiedział: „Proszę pana, ja tak bardzo chcę się nauczyć pływać, ale nie wejdę do wody, póki mnie pan nie nauczy pływać”.

Ludziom, którzy są dalecy od chrześcijaństwa (czy po prostu dlatego, że nie są chrześcijanami, czy dlatego, że utracili wiarę) wydaje się czasem, że mówienie o Bogu osobowym jest jakąś antropomorfizacją. W rzeczywiści wielu ludziom jest łatwiej przyjąć jakąś bezosobową siłę – uznać że „coś” jest. Ateizm jest w gruncie rzeczy bardzo niepewny siebie i najczęściej w końcu dochodzi do takiego obrazu Boga bezosobowego. Ale ludzie, którzy w ten sposób rozumują, nie zdają sobie sprawy, że ściągają Boga poniżej poziomu człowieka! Bo jeżeli to jest nie „ktoś”, tylko „coś”, to taki Bóg byłby czymś niższym od człowieka. A trzeba Go szukać nieskończenie wyżej... Ojciec, Syn i Duch Święty nie są Osobami na sposób ludzki, ale można by powiedzieć, że to jest jakby nadosobowość Boga.

Radość Trójjedynego

Możemy się zgodzić z tym, że Bóg jest czymś przekraczającym nasze możliwości pojmowania. Nawet może łatwiej z tym się zgodzą niewierzący niż wierzący. Jest jednak jedna rzecz bardzo istotna, o której wielu gorliwych katolików nie wie. W Piśmie Świętym nie ma takiego imienia jak Trójca Święta. Bóg ma wiele różnych imion, zwłaszcza w Starym Testamencie, a i w Nowym też. Ale nie ma mowy o Trójcy. To termin teologiczny – mówię o samym słowie – określający właściwy chrześcijanom monoteizm. W Ewangelii Jezus nie każe swoim uczniom udzielać chrztu w imię Trójcy Świętej, lecz w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. To jest koniec Ewangelii według świętego Mateusza: idźcie i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (Mt 28,19). Zwracam jednak uwagę na jedną rzecz – w imię! W jedno imię. Otóż cała rzecz polega na tym, że autorzy Nowego Testamentu, mówiąc o Bogu, nigdy nie liczą. Dla niech jedyną Bożą liczbą jest jeden. Jeden Bóg, jeden Pan, jeden Duch. Nie ma nigdzie dodawania ani żadnych innych działań arytmetycznych. A kiedy Pismo Święte mówi jeden o Bogu, warto się zastanowić, co znaczy to jeden. To nie jest ani pierwsza z serii liczb, ani w ogóle liczba. Lecz właśnie zaprzeczenie liczb. Innymi słowy „jeden” znaczy tu tyle co „jedyny”, a nie można dodawać do siebie trzech Jedynych.

W tak zwanym symbolu świętego Atanazego (Atanazy nie był jego autorem; żył w IV wieku, a ten symbol powstał w wieku V) są takie słowa: „Nieskończony Ojciec, nieskończony Syn, nieskończony Duch Święty. Wiekuisty jest Ojciec, wiekuisty jest Syn, wiekuisty jest Duch Święty. Nie trzej jednak wiekuiści, ani nie trzej nieskończeni, lecz jeden Wiekuisty i jeden Nieskończony”. Jak pierwszy raz to przeczytałam, myśląc co czytam, to przyznam, że mnie to jakoś uderzyło... To było przeżycie bardzo żywe (podejrzewam, że Państwo będziecie mieli to samo uczucie). I teraz dalej: „Podobnie wszechmocny jest Ojciec, wszechmocny jest Syn, wszechmocny Duch Święty. Nie trzej jednak wszechmocni, lecz jeden Wszechmocny”. I to dziwne uczucie przechodzi nam wtedy, kiedy dochodzimy do zakończenia tej partii: „Podobnie Bogiem jest Ojciec, Bogiem jest Syn, Bogiem jest Duch Święty. Ale nie trzej bogowie, ale jeden Bóg”.

Otóż, nikt z nas nie ma wątpliwości, że Bóg jest jeden, ale nawykliśmy liczyć Osoby, zapominając, że Bóg jest poza wszelkimi kategoriami. Także poza kategorią liczby. Wracając do homilii o Trójcy, którą miałam przygotować... Nigdy tej homilii nie napisałam, bo kiedy już byłam gotowa do jej napisania, mój przyjaciel umarł. Ale rozmyślając o tej homilii, zrozumiałam, że jest pewna trudność, którą nam nasuwa sama formuła dogmatu (z IV wieku) – to znaczy, że w Bogu są trzy Osoby. Dziś my to tak odbieramy, jakbym powiedziała, że w pokoju są trzy osoby. Osoba w dogmacie nie oznacza tego co w naszym świecie. To nie znaczy człowiek. Bo u nas to jest znak równości: osoba to człowiek. Autorzy tej formuły, wypracowywanej przez trzysta lat ciągłych dyskusji, zderzeń, nawet walk, chcieli podkreślić, że w jedności Boga jest niezaprzeczalna odrębność Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Ojciec nie jest ani Synem, ani Duchem, Syn nie jest ani Ojcem, ani Duchem, a Duch nie jest ani Ojcem, ani Synem. I warto sobie uświadomić, że Trójca Święta to nie jest matematyczna zagadka, w jaki sposób trzy może równać się jeden. To jest tajemnica radości Boga, który (ja to skądś wzięłam, ale nie wiem skąd) jest jeden, a nie jest samotny.

Emmanuel

Ponieważ formuła dogmatu o Trójcy wyrosła ze słowa Bożego, to głębsze wniknięcie w to słowo pomoże nam zrozumieć lepiej – nie mówię do końca, ale lepiej – także formułę dogmatu. Stańmy wśród uczniów Jezusa wnet po zesłaniu Ducha Świętego i spróbujmy wraz z nimi – w świetle Zmartwychwstania, jak również i tego, co Bóg wcześniej objawił Izraelowi – odczytać na nowo sens śmierci, życia i nauki naszego Mistrza. Sens całej historii Boga z nami.

Bóg z nami to jest Emmanuel. I to też jest rzecz bardzo ważna i bardzo charakterystyczna: że Ewangelia według świętego Matusza zaczyna się od tego profetycznego imienia. Na samym początku, w pierwszym rozdziale, anioł uspokaja we śnie Józefa, że nie potrzebuje się lękać przyjęcia Maryi. Mimo że to Dziecko poczęte w jej łonie rzeczywiście jest z Ducha Świętego, on może je przyjąć. Mało tego – musi Mu nadać imię Jezus, czyli musi Je uznać za swoje własne. Zaraz potem jest komentarz Ewangelisty, który przytacza tutaj wyrocznię Izajasza, z siódmego rozdziału jego księgi – z tym, że przytacza ją według greckiego przekładu Septuaginty. Ten przekład powstał w III wieku przed Chrystusem w Aleksandrii. To bardzo dziwne, ale tam jest powiedziane dosłownie, że oto panna (dziewica) pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7,14) – Emanuel to znaczy „Bóg z nami” („Z nami Bóg” dosłownie, bo El znaczy Bóg). A na końcu Ewangelii Mateusza (Mt 28,20) Jezus mówi do swoich uczniów: A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni, aż po spełnienie się wieków (bo w oryginale greckim jest dosłownie: „po spełnienie się wieków”, a nie „aż do skończenia się świata”).

Otóż wtedy, kiedy zstąpił Duch Święty na Apostołów, nie było żadnego Nowego Testamentu (on się dopiero później miał tworzyć), a w Biblii hebrajskiej (Starym Testamencie) nie znajdziemy nigdzie wyraźnego objawienia Trójcy. Bóg jest po prostu za dobrym Pedagogiem i najpierw uczył przez całe długie wieki swój naród wybrany, że jest On Bogiem jedynym, że nie ma innego. Bez takiego przygotowania objawienie wewnętrznej tajemnicy życia Bożego doprowadziłoby łatwo do oddawania kultu trzem Bogom. A jeżeli już trzem, to dlaczego nie trzydziestu? Zwłaszcza że ten mały światek Izraelitów był otoczony morzem ludzi, którzy czcili najróżniejszych licznych bogów.

My dzisiaj szukamy przynajmniej jakiejś zapowiedzi Trójcy Świętej w Starym Testamencie. Rzeczywiście są takie momenty, choć my najczęściej szukamy tej zapowiedzi tam, gdzie jej nie ma. Na przykład, nie należy dopatrywać się Jej – mimo pięknych ikon – w trzech gościach odwiedzających Abrahama w Mamre (zob. Rdz 18). Nie wskazuje też na tę tajemnicę fakt, że gdy Bóg stwarza człowieka, przemawia nagle w liczbie mnogiej – Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam (Rdz 1,26). To jest prawdopodobnie pluralis deliberationis, czyli liczba mnoga zastanowienia się. Ja rozumiem to bardzo dobrze, bo mieszkam sama i jeżeli przede mną stanie jakiś trudny problem, to zdarza mi się usiąść i powiedzieć sobie: „no, zastanówmy się, co ja mam zrobić”. To jest właśnie to. Natomiast bardzo blisko tego 26 wersetu jest następny werset: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył ich mężczyzną i niewiastą. Mężczyzną i niewiastą na obraz i podobieństwo Boga. Czyli człowiek jest stworzony komplementarnie. To znaczy, my jesteśmy tak stworzeni – kobieta i mężczyzna – że się wzajemnie uzupełniamy i że w ten sposób odnajdujemy naprawdę siebie. I to dotyczy nie tylko małżeństwa. To dotyczy po prostu zwyczajnego życia. Nie na darmo jest tyle takich par świętych, gdzie w ogóle nie wchodziło w grę małżeństwo, jak na przykład święty Franciszek i święta Klara, Wielka Teresa i Jan od Krzyża i tak dalej. Otóż człowiek jest stworzony do wspólnoty. I to szczególnej wspólnoty.