Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Modlitwa wstawiennicza" to książka-świadectwo. Opowiada o doświadczeniu Odnowy w Duchu Świętym autorki, charyzmatyczki, której Pan Bóg powierzył niezwykłe zadanie – służbę kapłanom w uzdrawianiu duszy. Książka napisana z miłością i pokorą, zawiera cenne rady odnośnie życia duchowego, służby w Odnowie i tytułowej modlitwy wstawienniczej, wskazując na jej ogromną siłę i rolę w nawróceniu człowieka. To także ukazanie działania Ducha Świętego w każdym aspekcie ludzkiego życia i wskazówka, jak można się na Niego jeszcze bardziej otworzyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 188
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
SIOSTRA MARIA
od Ducha Świętego
MODLITWA
WSTAWIENNICZA
PORADNIK
dla służących modlitwą wstawienniczą
Nihil obstat
ks. dr Andrzej Perzyński Cenzor
Imprimatur
Ks. Władysław Ziółek Arcybiskup Łódzki
Kuria Biskupia Archidiecezji Łódzkiej
Ldz.378/98 z 4 kwietnia 1998 r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych
Korekta
Joanna Sztaudynger
Grafika i skład
Bogumiła Dziedzic
Zdjęcie
Magdalena Myjak
© by Maria Jurczyńska 1996
© by Mocni w Duchu
Łódź 2016
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-65469-02-1
Mocni w Duchu – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Wydanie V poprawione
Tak więc w imieniu Chrystusa
spełniamy posłannictwo jakby Boga samego,
który przez nas udziela napomnień.
(2Kor 5,20)
Wstęp
„Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami”.
Życie każdego człowieka jest historią łaski. Bóg kochający odwieczną miłością wychodzi naprzeciw człowiekowi. Przez całe życie ogarnia go swoją miłością. W Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (por. Dz 17,28), dlatego oczekuje On odpowiedzi również w miłości. Miłość za miłość, serce za serce.
Dopiero wówczas człowiek w pełni się realizuje i wypełnia swoją misję, gdy otwiera się na ocean Bożej łaski, Bożej woli i działania Ducha Świętego. Zaproszony do udziału w życiu Trójcy Świętej, podejmuje zaproszenie i sercem pokornym odpowiada na nie z głębi duszy płynącym „tak”. Właśnie w ten sposób odczytywałem życie Marii Jurczyńskiej, znanej wszystkim jako siostra Maria z Żar.
Spotkałem Marię, jeszcze gdy byłem w Seminarium, i ten kontakt nigdy się już nie urwał. Była dla mnie świadectwem żywej obecności i działania Boga. Korzystając z jej posługi charyzmatycznej, doświadczałem osobistej przemiany wewnętrznej, coraz głębszego kontaktu z Bogiem i świadomości Jego działania. Była dla mnie przykładem słuchania Ducha Świętego, posłuszeństwa Kościołowi, pracy wewnętrznej, przykładem zawierzenia do końca Bogu.
Był to człowiek, który „chodził po wodzie”. Zawsze pełna radości i otwarta na drugiego człowieka. Patrząc na jej życie często przypominały się słowa Psalmu 92: Zawsze pełni życiodajnych soków i w starości wydadzą dobre owoce. Widząc to tak wyraźnie, rozumiałem, że wiek podeszły – starość, nie musi być oczekiwaniem na śmierć, ale może być wspaniałą, charyzmatyczną służbą Bogu i ludziom do końca. Do końca, nawet w szpitalu, w ostatnich chwilach życia służyła modlitwą wstawienniczą – szczególnym charyzmatem, którym obdarzył ją Bóg dla posługi bliźnim, a zwłaszcza osobom duchownym.
Książka, która trafia do twoich rąk, jest więc świadectwem łaski, radosnej służby i zawierzenia w Duchu Świętym, służby w Jego mocy i sile, choć często znaczonej krzyżem i cierpieniem. Książka ta jest też zaproszeniem, aby każdy miał otwarte serce dla Boga, który jest przedziwny i nieograniczony w swojej miłości i planach względem każdego człowieka, a więc i ciebie także.
Zaproś Ducha Świętego, niech ogarnie twoją słabość – swoją mocą, twoją ciemność – swoim światłem, i poprowadzi cię Bożymi szlakami. „Duchu Święty – wołam: przyjdź! Bądź jak ogień duszy mej, rozpal mnie!” Prowadź, abym mógł za świętym Pawłem wołać: „Żyję ja – już nie ja – żyje we mnie Chrystus”.
Jesteśmy jak naczynia gliniane, które noszą w sobie skarb wielki (por. 2Kor 4,7). Te słowa szczególnie można odnieść do życia i posługi Marii Jurczyńskiej – koordynatorki Odnowy w Duchu Świętym diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, znanej wszystkim jako siostra Maria z Żar.
Poznałem siostrę Marię na początku studiów w seminarium duchownym, kiedy przyjechałem na przerwę semestralną do Żar. Poszedłem na ulicę średnią 10: ubogi dom, starsza kobieta mająca duże problemy z chodzeniem. Wszystko wyglądało tak zwyczajnie. Jednak od razu w pierwszym kontakcie można było odczuć bijące Boży pokój, miłość i radość z twarzy Marii. Człowiek od razu czuł się zaakceptowany i przyjęty z otwartymi ramionami, a jeszcze bardziej z otwartą duszą i sercem.
W trakcie rozmowy dowiedziałem się o modlitwie wstawienniczej i posłudze siostry Marii. W moim sercu zrodziło się pragnienie, aby doświadczyć tego, o czym usłyszałem. Modlitwa poprowadzona w Duchu Świętym przez siostrę Marię była jakby głęboką orką w mojej duszy. Sięgnęła do samych korzeni i pomogła zrozumieć różne moje błędy, ich przyczyny, jak również pozwoliła mi zobaczyć obecność Boga w moim życiu o wiele głębiej, niż dotąd ją zauważałem. To był pierwszy etap. Stanąłem w prawdzie.
Drugi etap to rozeznanie i pokazanie dalszej drogi: co należy odrzucić i zmienić, jak żyć, aby nie popełnić tych samych błędów; jak pracować nad sobą; jak otwierać się na Bożą łaskę i działanie Boga. Następnie była modlitwa nade mną, przez którą doświadczyłem głębokiego uzdrowienia wewnętrznego.
Tak związały się nasze losy na Bożym szlaku działania Ducha Świętego. Później przeżyłem poprowadzone przez nią głębokie i wymagające Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Zaczęła się nasza wspólna służba modlitwą wstawienniczą, a po moich święceniach kapłańskich – także wspólne prowadzenie rekolekcji.
Maria rzeczywiście położyła wszystko na jedną Bożą szalę. Zawsze totalnie oddana służbie drugiemu człowiekowi, często bez snu, odpoczynku czy posiłku. Nigdy nikomu nie odmówiła; gdy tylko słyszała czyjeś kroki na schodach, pukanie do drzwi, szczekanie psa – już oddawała tego człowieka Bogu i dziękowała za niego. Często, zwłaszcza w trudnych sytuacjach, towarzyszyły jej słowa: „Czy Pan Bóg o tym wie?”. Te słowa rozwiązywały wiele problemów, ponieważ wszystko jest w ręku Pana. W ten sposób uczyła się niezachwianej ufności wobec Boga.
Razem działaliśmy ponad dziesięć lat. Byłem świadkiem i uczestnikiem spełniania się proroctwa ojca Toma Forresta, gdy modlił się nad siostrą Marią w Żarach na średniej, w czasie pobytu w Polsce w 1980 roku. Proroctwo dotyczyło szczególnego posłania do modlitwy wstawienniczej, rozeznania i uwalniania od zła – osób duchownych i nie tylko. Przez nią Bóg uzdrawiał fizycznie i duchowo, przemieniał ludzkie serca, wprowadzał wielu na swoje ścieżki.
Zaraz po wyjeździe ojca Toma przyszło zaproszenie z Łódzkiego Seminarium Duchownego, aby poprowadzić dzień skupienia. To było jak lawina. Przez szereg kolejnych lat siostra Maria była zapraszana do wielu seminariów na rekolekcje kapłańskie i świeckie z konferencjami i posługą rozeznania i modlitwy wstawienniczej.
Przyszedł też czas choroby, lecz posługa nie skończyła się, została jeszcze bardziej naznaczona krzyżem. Odtąd dom siostry Marii stał się szczególnym miejscem ratunku dla wielu ludzi. Jeszcze na cztery lata przed odejściem do Pana dla piątego roku kleryków z Paradyża przez prawie rok prowadziła seminaria Odnowy w Duchu Świętym.
Jej dom był także miejscem spotkań modlitewnych – tutaj wielu przychodziło, prosząc o pomoc przy rachunku sumienia, rozeznawaniu woli Bożej. Była Bożym zaczynem wielu wspólnot Odnowy w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej i poza nią, a także wspólnoty z Żar, którą założyła, prowadziła i formowała. Dla wszystkich pozostała w pamięci jako „mama” – sercem i duszą oddana swoim dzieciom, kochająca wymagającą miłością.
Jej pomoc i opieka jest odczuwana w dalszym ciągu – tu potwierdzają się słowa: „Życie nasze nie kończy się, lecz tylko się zmienia” (por. 1Kor 7,31).
Dzięki wspaniałym fundamentom życia wewnętrznego, które Maria otrzymała u sióstr niepokalanek, a później od mądrych i świątobliwych spowiedników, potrafiła nie tylko modlić się nad innymi, ale ukierunkowywać ich życie na Boga i pokazywać, jak praktycznie z Nim żyć na co dzień.
Moje serce jest pełne wdzięczności za to naczynie gliniane, które Bóg postawił na mojej kleryckiej i kapłańskiej drodze, które zostało aż tak bardzo napełnione, ponieważ tak bardzo było otwarte na Boga – Ducha Świętego.
Życie siostry Marii było życiem Chrystusa w niej – mogła powiedzieć: „Żyję już nie ja, żyje we mnie Chrystus” (por. Ga 2,20). A teraz, wierzę, cieszy się razem ze swoim Panem, któremu oddała serce i duszę. Starała się, aby wszystko było AD MAXIMAM DEI GLORIAM – aby Bóg był uwielbiony. Tutaj prawdziwie: JEZUS stał się PANEM i KRÓLEM NA WIEKI!
ks. Zbigniew Tartak
Moja mama – Odnowa – i ja!
Przez długie lata nie mogłam zrozumieć (a może nie chciałam), co to takiego dzieje się w naszym domu.
Wychowani byliśmy (jestem piątym dzieckiem) w głębokiej wierze, bojaźni Bożej, praktykowaliśmy z całą powagą i szanowaliśmy wszystko, co Boże, święte i kościelne.
W naszym domu na średniej, pamiętam, od najmłodszych lat bardzo często gościły osoby duchowne i świeckie. Spędzali wiele czasu z mamą na długich rozmowach. Nasz tata, inżynier budowlany, był bardzo zaangażowany w pracę zawodową: nadzorował budowy, rozbudowy i remonty wielu kościołów nie tylko w Żarach. Najwięcej czasu poświęcił bazylice oo. filipinów na świętej górze w Gostyniu, gdzie superiorem w tym czasie był ojciec Jura, ukochana dusza naszej rodziny.
A mama coraz głębiej angażowała się w sprawy Kościoła. Ciągle gromadzili się duchowni i świeccy w domu, lub też ona sama wyjeżdżała na kilka dni. W naszym domu zaczęły się odbywać spotkania modlitewne, mówiono też o seminariach i rekolekcjach.
Patrzyłam z boku na to wszystko, nie reagowałam na delikatne prośby mamy, by zagłębić się w tym. Tylko podziwiałam, jak ludzie (nie tylko miejscowi), mimo swych obowiązków domowych systematycznie co tydzień – popołudniami, wieczorami, do późnych godzin nocnych z wielkim zapałem i gorliwością gromadzili się u nas na Średniej 10. Były chwile, gdy już jako dorosła osoba byłam zazdrosna o mamę. Bardzo pragnęłam, aby miała wolny czas, posiedziała ze mną, zajęła się trochę moimi dziećmi – lecz ona była ciągle rozchwytywana przez ludzi z całej Polski. Przyjeżdżali całymi rodzinami albo porywano ją gdzieś. Najczęściej było tak, że jeszcze nie zdążyła wrócić z Polski, a już następny samochód na nią czekał. Służyła na okrągło – dzień i noc. Próbowała mi czasem opowiedzieć: co robiła, gdzie była... Lecz do mnie to jeszcze nie docierało. Widziałam, jak świeccy i duchowni bardzo ją cenili, szanowali, kochali i nie rozumiałam dlaczego. Bardzo często zastanawiałam się, dlaczego to wszystko nie odbywa się w kościele. Czasem też podejrzewałam, że mama zapomina o mnie i o mojej rodzinie, żal ściskał moje serce, ogarniała mnie zazdrość i złość wobec obcych ludzi oblegających nasz dom. To był mój problem. Ale okazało się, że mama nieustannie polecała mnie Panu Bogu, prosiła nieustannie, bym wreszcie poddała się działaniu Ducha Świętego.
Aż przyszedł piękny ranek czerwcowy. Zapragnęłam nagle, by zaraz pójść do mamy: może będzie wolna? Wzięłam moich małych chłopców i poszliśmy odwiedzić babcię. Byłam ogromnie zdziwiona, gdy na podwórku przy ulicy Średniej natchnęłam się na dużą grupkę ludzi.
Trwała Msza święta – nie wypadało mi się wycofać ani wywoływać mamy, zmuszona byłam poczekać. Zachwyciły mnie słowa kazania, głoszonego przez młodziutkiego księdza. Te słowa miały w sobie dziwną moc. Były bardzo proste, ale głęboko poruszały moje serce. Potem była modlitwa wiernych: wielu ludzi wypowiadało swe prośby do Boga, tak jak każdy potrafił. Po raz pierwszy słyszałam, jak ludzie zwracają się do żywego i obecnego wśród nich Boga. Po raz pierwszy też (trzymaliśmy się za ręce) odmawiałam Ojcze nasz z jakimś dziwnym uczuciem. „Pokój z tobą” było także prawdziwym przekazaniem między sobą pokoju i miłości Bożej. Komunia święta już nie była dla mnie tradycją z Ostatniej Wieczerzy – ja naprawdę czułam się cudownie. śpiewano tam cudowne pieśni (jakieś dla mnie „inne”), przy akompaniamencie gitar – one naprawdę poruszały serca. Nigdy nie zapomnę tej Mszy świętej.
Okazało się, że właśnie teraz, tu na Średniej rozpoczęły się rekolekcje Odnowy dla młodzieży z Nowej Soli, Żar, Zielonej Góry, Głogowa itd. Namioty w ogrodzie, na łące przydomowej, polowa kuchnia. Prowadzący: ksiądz Zbigniew Tartak i moja mama. Zaczęłam nieśmiało ale codziennie przyglądać się i przysłuchiwać tym rekolekcjom. Oprócz cudownych przeżyć na Eucharystiach, zachwyciła mnie bardzo atmosfera panująca wśród uczestników: oni tryskali miłością, byli nasyceni radością, wyglądali na ludzi ogromnie szczęśliwych i wolnych – to było niesamowite. Zapragnęłam w sercu tego samego. Wielki ogród u mamy – pełno ławeczek, odbywały się na nich jakieś rozmowy z księżmi, spowiedzi święte. Przyszła sobota – ostatni dzień rekolekcji. Po podwieczorku zaczynają się zwijać do odjazdu (ja też śpiewam), każdy jest szczęśliwy i radosny. A ze mną zaczyna się coś dziać: ogarnia mnie smutek, że to już się kończy, w gardle dławią łzy, nie mogę już zmusić się do śpiewu, skrycie ocieram coraz to obfitsze łzy. Serce wali mi jak młotem. Nie mogę w żaden sposób opanować tego stanu. Nic z tego nie rozumiem. Patrzę – w drugim końcu długiego stołu siedzi mama z księdzem Zbigniewem, zupełnie bezradna zaczynam ryczeć w głos... Wtedy Pan zapukał do mnie. Położył mi rękę na ramieniu i zawołał mnie po imieniu: „Chodź ze mną, Marysiu!”. Zamknęłam oczy – czułam, że to Pan dotyka mnie swoją miłością. Za chwilę odwracam się – to ksiądz Zbigniew zaprasza mnie do pokoju. I tam oboje z mamą służyli mi modlitwą wstawienniczą. Z ich pomocą zostałam całkowicie przez Pana „wyprana”, przeszłam przez „wyrzymaczkę i przez magiel”. Pan dokładnie oczyszczał moje serce, leczył moje wspomnienia, wypełniał swoją miłością ten czas, gdy brakowało mi miłości. Pan wybaczył mi moje upadki. To ten Pan, który znał moje imię, dotknął mnie przeogromną mocą i pokojem. Jego przecudowne miłosierdzie przefiltrowało każdy moment mojego nędznego życia. Wszystkie przeżycia, kolce tkwiące w moim sercu i blizny, dobry Bóg uleczył swoją miłością. Przekonałam się, jak bardzo mnie kocha, że ogromnie Mu na mnie zależy. Zrozumiałam, że On chce bym rozpoczęła wszystko od nowa – czysta i wolna. On naprawdę chce mojego szczęścia. On chce bym była święta... Modlitwa wstawiennicza zakończyła się spowiedzią generalną. Od tej pory rozpoczęłam nowe życie z Nim. Na zawsze przylgnęłam do serca Jezusa Miłosiernego, którego obraz noszę w sercu. Od tamtej chwili pod kierownictwem duchowym mamy i księdza Zbigniewa wypowiedziałam walkę moim wadom i licznym słabościom. Moje życie wewnętrzne systematycznie nabierało nowego blasku. Zaczęło się od ogromnego zakochania się w Jezusie, który stawał się Panem mego życia. Odtąd wszelkie codzienne ciężary i krzyże miały swój sens i swoją wartość.
Potem były już moje pierwsze świadome rekolekcje w Głusku, z dala od cywilizacji, w lesie. Tam nastąpiło moje dalsze zasadnicze uzdrowienie. Rekolekcje te prowadzili ksiądz Zbigniew i moja mama. Tam widziałam ją i siadałam koło niej nie tylko na konferencjach. Oni oboje byli zajęci dzień i noc. W dzień – ogólne zajęcia, konferencje, adoracje, Eucharystia itd. A w przerwach i nocami służyli modlitwą wstawienniczą. Ludzie, około 60 osób, z Poznania, Żar, Nowej Soli, Zielonej Góry i wielu innych miast byli z każdym dniem coraz szczęśliwi. ściskali mnie z ogromną serdecznością, wychwalali pod niebiosa moją mamę, przez którą Pan dokonywał wielkich dzieł: uzdrawiał wspomnienia, wyrywał z nałogów, uzdrawiał serca i ciała, pokazywał lepszą drogę życiową – sensowniejszą, wartościowszą. Coraz liczniejsze były łzy radości w błyszczących ze szczęścia oczach.
Wtedy Pan otworzył szerzej moje serce. Po raz pierwszy prawdziwie pokochałam tych ludzi, którzy ciągle zamykali mi dostęp do mamy, o których wcześniej byłam zazdrosna. Pan pokazał mi wtedy potrzebę jej służby. Od tej chwili oni już nie byli moimi rywalami. Stali się dla mnie przyjaciółmi, braćmi i siostrami. Jej służba nabrała sensu w moich oczach. Zobaczyłam i przekonałam się, jak bardzo Pan jej potrzebuje. Tylko nie bardzo mogłam zrozumieć, jak ona, tak słabego zdrowia, ma tyle siły, aby prawie nie spać (spała jedną lub dwie godziny) i nieustannie służyć. Ciągle siedziała, wymieniali się tylko ludzie. Pamiętam, że po wielogodzinnym siedzeniu nie mogła stanąć na nogach i coraz trudniej jej było chodzić. Po chwili jednak znów siadała, głosiła konferencje lub służyła z księdzem modlitwą wstawienniczą.
Moje oczy zaczęły patrzeć wtedy coraz głębiej na jej trud i całkowite poświęcenie służbie Panu. Coraz częściej dziękowałam Panu za moją mamę.
Po roku zasmakowania życia w Duchu Świętym, moi przełożeni duchowni stwierdzili, że dojrzałam już, by przystąpić do seminariów. Przez cały następny rok na seminariach uczyłam się życia wewnętrznego, pracowałam nad sobą i coraz głębiej zanurzałam się w miłości Bożej. Lecz nie dopuszczano mnie do wylania, ponieważ przyjęcie charyzmatów zobowiązuje do służby, a ja do tego nie dojrzałam. Rozpoczęłam więc na nowo, ale z większym zapałem i gorliwością.
Zrozumiałam, że:
– wylanie darów Ducha Świętego nie jest dla mojej świętości, te dary potrzebne są dla służby drugiemu człowiekowi,
– jakże Duch Święty ma we mnie działać, jeżeli jeszcze nie we wszystkich dziedzinach mojego życia Jezus jest moim Panem (jeżeli kusi mnie jeszcze czasem papieros lub lampka wina; jeżeli nie umiem znosić krzywd; jeżeli telewizor zabiera mi cenne godziny wieczorne – zamiast stanąć w prawdzie przed Bogiem; jeżeli wstydzę się publicznie przeżegnać...),
– jakże mam pomóc drugiemu człowiekowi, kiedy sama jestem jeszcze zagubiona,
– jakże mam modlić się o uzdrowienie, jeśli odkrywam w sobie coś jeszcze nie oddanego Panu, nie uzdrowionego,
– jak mam komuś mówić o zaparciu się samego siebie, jeżeli moje „ja” jeszcze całkiem nie umarło?
Z taką świadomością rozpoczęłam na nowo seminaria odnowy życia wewnętrznego w Duchu Świętym. I te seminaria, prowadzone przez moją mamę, były głęboką szkołą życia wewnętrznego, a ich trwanie zależało od wprowadzenia treści seminariów w nasze życie. We wspólnocie z Żar nadal w tym samym duchu prowadzona jest formacja uczniów Chrystusa przez księdza Zbigniewa Tartaka, który jest jej opiekunem.
Ostatnie cztery lata życia mamy były dla mnie wyjątkowym świadectwem i przykładem heroicznej służby Bogu w drugim człowieku. Przykuta do łóżka, nieustannie służyła sama czy z księdzem modlitwą wstawienniczą i rozeznaniem dla przyjeżdżających z różnych stron Polski. Często byłam świadkiem, że w ciągu dnia zjawiało się do dwudziestu osób – dosłownie „drzwi się nie zamykały”.
Miała także wspaniały kontakt z młodzieżą. Była powiernicą ich problemów i tajemnic, służyła im radą, rozeznaniem i modlitwą. Była prawdziwą mamą dla wszystkich. Widziałam, jak można pięknie przeżywać czas podeszłego wieku i jak Bóg bierze kruche naczynie w swoje ręce i przez nie wlewa swoje łaski, aby jeszcze bardziej w słabości ludzkiej objawiła się Jego moc.
Nawet pogrzeb mamy – zamiast zwykłego żalu i łez był piękną uroczystością, wypełnioną pieśnią radości i chwały. Bo nie może być inaczej, gdy życiem całym, każdym uderzeniem serca śpiewa się Panu pieśń uwielbienia.
Pragnieniem mojego serca jest, aby Jezus także i mnie, jak kruche i marne naczynie wziął w swoje ręce i zechciał przelewać swoją łaskę tak jak w życiu mojej mamy.
Anna Maria Kusz (z domu Jurczyńska)
CZĘŚĆ I – HISTORIA ŁASKI
Spotkanie z klerykami
Wszystko dla Pana! Przez Niego, w Nim i z Nim – i z Maryją!
Czyniąc zadość waszej prośbie, kochani klerycy, na początku powiem nieco o sobie i o mojej drodze do Odnowy w Duchu Świętym, jak też o mojej charyzmatycznej (już siedmioletniej), skromnej służbie.
Abstrahując niejako od mego imienia Maria, sama z niemałym zdziwieniem obserwuję, czego Pan Bóg nasz dokonuje, posługując się mną, już sześćdziesięcioczteroletnią kobietą: żoną, matką, babką. Nigdy bym nie podjęła tej wyjątkowo odpowiedzialnej, trudnej i delikatnej służby z własnej inicjatywy.
Tylko Deus Solus – On Jedyny mógł mi to nakazać, ja zaś nigdy nie powiedziałam Mu „nie”. Nawet zgodziłam się „w ciemno”, scio Cui crediti (....), Temu bowiem, który mnie wpierw umiłował. No i właśnie! Co ja – starsza kobieta – tu robię, wśród was, kochani klerycy?
Czemu Bóg – nie pytając mnie nawet o zgodę – przekazał dla mnie proroctwo powiedziane (żeby nikt nie wątpił w jego prawdziwość), przez samego dyrektora Międzynarodowej Charyzmatycznej Katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, ojca Toma Forresta, redemptorystę, wyznaczonego na to stanowisko przez kardynała Leona Józefa Suenensa? Miało ono następują treść: „Pan Jezus przekazuje ci teraz dar specjalnej służby dla kapłanów, kleryków, zakonów; zabiera ci wszelką tremę, obawę. Otrzymasz moc Ducha Świętego, miłość i mądrość i będziesz dusze ich uzdrawiała i uwalniała od złego ducha”.
Historia łaski
Gdy wspominam swoje życie, wyraźnie widzę, że Pan Bóg mnie przez dziesiątki lat przygotowywał do tego zadania. Oto historia nie tyle mego życia, co właściwie Jego łaski.
Zacznę od mojego pierwszego, jeszcze z lat dziecięcych, najmilszego religijnego wspomnienia. Gdy miałam pięć lub sześć lat, w kościele zachwyciłam się figurą Niepokalanej Maryi. I taką – od pierwszego wejrzenia – pokochałam, a Ona, prześliczna, poruszyła się, cała w uśmiechu, podeszła do miejsca, gdzie stałam z Mamusią, i mocno pocałowała mnie w czoło, i zrobiła palcem krzyżyk na mym czole.
Odtąd często o Niej myślałam, tęskniłam, śniłam, a końcami palców dotykałam swego czoła, by je następnie ucałować, tak jakbym chciała dotknąć ustami tego miejsca, którego Jej usta dotykały.
Gdy zdałam do drugiej klasy szkoły podstawowej, Maryja zabrała mnie do internatu klasztornego Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Dała mi poznać i zaprzyjaźnić się z Jezusem dzięki Krucjacie Eucharystycznej Dzieci. Potem w gimnazjum zostałam sodalistką Maryi Niepokalanej. Dwanaście lat wychowywana głęboko religijnie przez kochane i kochające siostry oraz świątobliwego spowiednika (siostry starają się o jego beatyfikację), księdza prałata dr. Adama Żółkiewskiego; a także przez naprawdę świątobliwego księdza moderatora Sodalicji Mariańskiej, profesora Wyższego Seminarium Duchownego, a potem ojca duchownego kapłanów studiujących na KUL-u, obecnie infułata ks. dr. Stanisława Kobyłeckiego, zwanego Aniołem Stróżem naszej rodziny.
Gdy miałam dwanaście lat, na przerwach międzylekcyjnych podsłuchiwałam pod drzwiami kaplicy konferencji rekolekcyjnych dla gimnazjum na temat Ducha Świętego. I to był początek tego zakochania się, rozmiłowania w Duchu Świętym. Na rekolekcjach szukano mnie, gdyż wykradałam z klęczników sióstr lektury kontemplacyjne, które czytałam schowana za fisharmonią. Zapomniałam wtedy o całym świecie, a Bóg obsypywał mnie bogato łaskami.
W liceum w Jarosławiu, także byłam u sióstr niepokalanek. Ich hasło stało się moim: Deus Solus – tak jak u Maryi! Ponieważ nie mogłam niejako „wytrzymać” obecności Pana i Jego miłości, zaczęłam się modlić o takie życie i takie powołanie, w którym będę więcej cierpieć, gdyż tylko cierpienie mogłoby ugasić ten nieustający żar w sercu bliskim omdlenia.
I cierpienie przyszło. Pragnęłam wstąpić do klasztoru, ale wybuchła wojna w 1939 r. Ponieważ mieszkałam na Wołyniu, groziły nam zsyłki na Sybir. Zmuszono mnie do wyjścia za mąż, by na Syberii była męska opieka nie tylko dla mnie, bardzo delikatnej, ale i dla mojej młodszej siostry oraz prawie sparaliżowanej Mamusi. To przyjęcie woli Bożej właściwie uratowało mnie od zsyłki.
Wojna, dezorganizacja życia, ciągłe ucieczki! Tak się złożyło, że byliśmy wciąż blisko frontów, wyrzucani trzynaście razy, musieliśmy zmieniać miejsce zamieszkania wraz z malutkimi dziećmi. Tak to trwało, aż 1 grudnia 1945 r. znaleźliśmy się w Żarach koło Żagania. Tułaczka, po tylekroć pozostawianie coraz skąpszych dóbr materialnych dobrze rzutowały na życie wewnętrzne. Przestałam wraz z mężem przywiązywać wagę do posiadania. Pan Bóg w tym nam jeszcze dopomógł, bo oprócz pięciorga dzieci własnych, dorzucił nam jeszcze pięcioro sierot – niby „z przypadku”. Dzieci wychowywaliśmy w bardzo ciężkich warunkach. Mąż dzień i noc sam pracował na trzynaście osób, mnie bowiem wyniszczała choroba tarczycy.
Mąż – harcerz i prezes Akcji Katolickiej – oczywiście zorganizował na miejscu harcerstwo po katolicku, a gdy nie dało się go prowadzić, rozwiązał je, a dla młodzieży razem ze swym kolegą zorganizował Technikum Budowlane, gdzie prawie 25 lat wykładał aż pięć przedmiotów fachowych. Dziesięć lat – jako bezpartyjny – był tylko p.o. dyrektora. Ale przede wszystkim był wspaniałym wychowawcą, opierającym się na dziełach wychowawczych biskupa węgierskiego Tithamera Totha, jak np. „Chrystus i młodzieniec”, „Młodzieniec dobrze wychowany”, „Młodzieniec z charakterem” i innych. Pewnego razu został dyscyplinarnie zwolniony za „demoralizację”, gdyż razem z młodzieżą udał się do kościoła na rekolekcje. Mąż również całe życie służył i służy nadal Kościołowi (ma 71 lat). Prowadzi nadzory techniczne nad budującymi się kościołami lub nad ich remontami, oczywiście zawsze bezinteresownie, „odwdzięczając się” – jak mówi – Panu Bogu za liczne łaski.
Od kilku lat już jako emeryt, po ukończeniu trzyletniego kursu katechetycznego jest katechetą oraz nadal nadzoruje budowlane prace kościelne.
Jeżeli teraz pobiera wynagrodzenie za lekcje, to tylko dlatego, abym ja mogła jeździć i apostołować, podróże bowiem są bardzo drogie, a mąż ma emeryturę z tzw. „stare-go portfela”.
Formacja duchowa