Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka jest prawdziwą historią o Bożej mocy i łasce. To wspaniałe świadectwo wyzwolenia dla każdego człowieka, a szczególnie dla tych, którzy potrzebują wybaczyć to, co jest niewybaczalne, gdyż w istocie rzeczy wybór: przebaczyć czy też nie, leży w zasięgu ręki każdego człowieka.
Kitty, jej mama i rodzeństwo doświadczyli z rąk jej ojca przerażających cierpień. Urodzona w środowisku patologicznej przemocy domowej, dzień po dniu przeżywała ból rodzący się z emocjonalnego i fizycznego spustoszenia, poniżenia, a w końcu z wściekłości i urazy.
Gdy w kolejnej awanturze ojciec niemalże zamordował jej matkę, Kitty Chappell poczuła, że nigdy, przenigdy mu tego nie wybaczy. Trwała w tym postanowieniu nawet wówczas, gdy już została chrześcijanką. Z furią wprost zareagowała, gdy zadano jej pytanie „Czy już wybaczyłaś swojemu ojcu?”. Miesiącami wrzała gniewem, przesiąkała zgorzknieniem, aż w końcu zrozumiała, że nie będzie w stanie normalnie funkcjonować, jeśli prawdziwie nie wybaczy swojemu ojcu. Problem tkwił jednak w tym, że nie chciała tego uczynić. Zdesperowana błagała Boga, by dał jej siłę potrzebną do takiego wybaczenia. „Ale Bóg nie odpowiadał na moje modlitwy” - jak to sama relacjonuje. „On czekał, abym z własnej woli poddała się Jego zasadom przebaczania innym”. W końcu zrozumiała, wbrew wszystkim swym emocjom, że Bóg czeka, by to ona podjęła osobistą decyzję wybaczenia ojcu. Gdy w końcu to uczyniła, Bóg otoczył ją swoim nieprawdopodobnym wprost błogosławieństwem, udzielając jej siły, dzięki której mogła doświadczyć prawdziwej wolności od pęt gniewu, które przez lata ją zniewalały. Ponieważ poddała się Bogu, nie stała się kimś, kto jedynie przetrwał horror domowej przemocy, ale okazała się zwycięzcą w każdej dziedzinie życia.
Historia życia Kitty Chappell jest niezwykła, ale nie z powodu przerażającej udręki, jaką przeżyła, lecz z powodu emocjonalnej i duchowej odnowy, której doświadczyła. Jej książka, choć rozpoczyna się opisem dramatu dziecka doświadczającego okrucieństwa domowej przemocy, to jednak kończy się nadzieją, tak potrzebną każdemu, kto zaznał podobnych prześladowań. Na świecie żyją bowiem miliony okaleczonych psychicznie ludzi, którzy funkcjonowali w piekle przemocy, ale niewielu z nich zwyciężyło. Skąd ta różnica? Przeczytaj prawdziwą historię Kitty Chappell i odkryj, jak stała się życiowym zwycięzcą.
Kitty Chappell prowadzi konferencje dla kobiet od ponad dwudziestu sześciu lat. Pomaga nie tylko odkrywać Bożą moc i łaskę, ale także naucza, jak sobie radzić z negatywnymi emocjami, tak powszechnymi wśród kobiet na całym świecie. Kitty mieszka w Chandler w Arizonie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
I Can Forgive If I Want To
Przekład:
Zofia Dimitrijević
Redakcja:
Elżbieta Mamczarz
Redakcja techniczna:
Małgorzata Biegańska-Bartosiak
Projekt okładki:
Joanna Złonkiewicz
Korekta:
Magdalena Geraga
Copyright © 2008 by VOCATIO
All rights reserved
Copyright for the Polish edition © 2008 by Oficyna Wydawnicza „Vocatio”.
All rights to the Polish edition reserved
Wszelkie prawa do wydania polskiego zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
W sprawie zezwoleń należy zwracać się do:Oficyna Wydawnicza „Vocatio”02-798 Warszawa, ul. Polnej Róży 1e-mail:vocatio@vocatio.com.pl
Redakcja: fax (22) 648 63 82, tel. (22) 648 54 50Dział handlowy: fax (22) 648 03 79, tel. (22) 648 03 78e-mail:handlowy@vocatio.com.pl
Księgarnia Wysyłkowa „Vocatio”02-798 Warszawa 78 , skr. poczt. 54tel. (603) 861 952e-mail:ksiegarnia@vocatio.com.plwww.vocatio.com.pl
ISBN 978-83-7829-155-8
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Dla mojego brata, Chucka, i mojej siostry, Chris, którzy razem ze mną mogą powiedzieć:
„Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”.
(Rz 12,21)
Każdy z nas jest artystą. Nasze myśli, słowa i działania są niczym pociągnięcia pędzlem. Tworzymy dzięki nim nie tylko obraz samych siebie, ale także wpływamy na to, jak postrzegają siebie inni. Dziękuję Bogu za tych wszystkich artystów, których umieścił na drodze mojego życia, za moich przyjaciół i krewnych, którzy przez lata nanosili na płótno mojego umysłu ciepłe barwy zachęty i uznania – z miłością tworząc to dzieło.
Jestem wdzięczna za wspaniałych duchownych, nauczycieli ze szkółki niedzielnej i innych chrześcijan, z którymi się zetknęłam – ich słowa odcisnęły się złotą czcionką w moim umyśle.
Dziękuję Bogu szczególnie gorąco za wyjątkowego artystę – moją Babcię ze strony Mamy, która była osobą głęboko wierzącą. Jej ciepłe słowa pochwały i zachęty w mojej ponurej sytuacji sprawiły, że poczułam, iż niezależnie od swoich osiągnięć jestem kimś wartościowym. Od najmłodszych lat Babcia napełniała każdy zakątek mojego umysłu diamentami Słowa Bożego i ozdabiała go modlitwą. Te drogie kamienie pozostały tam, gotowe, by zabłysnąć, kiedy w wieku czternastu lat moją duszę wypełniło światło Chrystusa i zrozumiałam w pełni ich znaczenie.
Dziękuję Bogu również za trudne doświadczenia, fioletowe siniaki na mojej duszy, bolesne uwagi i zachowania, które pozostawiły rozdarcia na płótnie mego umysłu. Gdyby nie wniknęły tam ponure odcienie przykrych przeżyć, obraz byłby pozbawiony głębi. Ciemne barwy zmieszane z jasnymi pozwoliły stworzyć idealny odcień purpury Bożego miłosierdzia.
Jestem wdzięczna za Bożą ekonomię, w której nic nie idzie na marne. Bóg pozwolił mi wykorzystać dobre i złe pociągnięcia pędzla, przyjaciół i wrogów, aby z ich pomocą stworzyć taki obraz mojego charakteru, którym warto się podzielić – obraz pełnego radości zwycięzcy.
Szczególną wdzięczność jestem winna wymienionym poniżej.
Joan Englander, dziennikarka, która jako pierwsza przedstawiła moją historię w rubryce kalifornijskiego czasopisma z Ojai w 1982 roku. Nasze spotkanie było dziełem Boga. To ono zainicjowało łańcuch zdarzeń, które trwają do dziś.
Gerry King, moja droga przyjaciółka, regionalna reprezentantka organizacji Stonecroft Ministries. Po przeczytaniu artykułu, który napisała Joan, Gerry zachęciła mnie do tego, bym zaczęła wygłaszać wykłady w kobiecych organizacjach przykościelnych. Dzięki nim przez ponad dwadzieścia pięć lat mogłam dzielić się z tysiącami kobiet w całym kraju dobrą nowiną – że one też mogą przezwyciężyć przeszłość.
Betty Arthus, pisarka, oraz do inni drodzy mi przyjaciele z organizacji Tuesday’s Children Christian Writer’s Group. Z drżeniem serca wręczyłam Betty pierwszy rozdział mojej książki (pierwszy w moim życiu), prosząc ją o szczerą opinię. Gdybym dostrzegła u niej choćby cień dezaprobaty, męczące mnie wątpliwości jeszcze by wzrosły (obawiałam się, że książka będzie nudna) i prawdopodobnie zrezygnowałabym z całego przedsięwzięcia. Ale jej spontaniczna reakcja: „To jest świetne!” dodała mi otuchy i pomogła kontynuować pracę.
Etta Mae Pickens, moja niezłomna wojowniczka modlitwy. Za każdym razem, kiedy ogarniało mnie przygnębienie i zniechęcenie, dzwonił telefon i w słuchawce słyszałam jej słodki głos, przypominający mi, że modli się za mnie każdego dnia.
Shawna Bedal, której jestem bardzo wdzięczna za nieocenioną pomoc w poszukiwaniach biblijnych.
New Hope Publishers, które opublikowało oryginalną wersję tej książki pod tytułem Sins of a Father, Forgiving the Unforgivable. Będę za to wdzięczna do końca życia.
Oficyna Wydawnicza VOCATIO – entuzjazm, z jakim podszedł do pomysłu wydania wznowionej wersji książki Prezes wydawnictwa, Pan Piotr Wacławik, okazał się zaraźliwy. Jestem mu niezmiernie wdzięczna za jego wiarę w tę książkę i jej przesłanie.
Pat Harris, moja najdroższa, wieloletnia przyjaciółka (nie mogę wam powiedzieć, jak długo trwa nasza przyjaźń, bo Pat zarzeka się, że nie jest aż tak stara), która była moim najwierniejszym kibicem.
Jerry Chappell, mój nieżyjący już mąż, który przez czterdzieści siedem cudownych lat był moim największym fanem. Jestem mu wdzięczna, że mnie nie opuścił, kiedy pisałam pierwszą wersję tej książki, jestem mu wdzięczna za jego cierpliwość, która czasami wystawiana była na ciężką próbę. Kiedyś wkroczył do mojego biura (mimo tabliczki ostrzegawczej, która głosiła: „Strefa zagrożenia”), pytając nieśmiało: „Kochanie, czy zamierzasz jeszcze kiedykolwiek wybrać się do sklepu?”.
Kto z nas nigdy nie został zraniony? Nigdy nie poczuł, że dzieje mu się krzywda? Nie zaznał pustki odrzucenia? Czyjej duszy nie wypełniła nigdy piekąca niechęć czy nienawiść?
Choć nie wszyscy doświadczyli przemocy w pełnym znaczeniu tego słowa, każdy z nas czuł się kiedyś wykorzystany, źle potraktowany. Każdy kiedyś poddał się pokusie użalania się nad sobą. Ale uwaga! Użalanie się nad sobą jest typowe dla mentalności ofiary. Jeśli pozwolimy temu stanowi trwać i rozwijać się, może zamienić się w pułapkę, która przysporzy nam cierpień znacznie większych niż te, których przyczyną mógłby być jakikolwiek napastnik z zewnątrz, pułapkę, w której nic nigdy nie może ulec poprawie, a tylko wzrasta zgorzknienie.
Tematem tej książki jest przetrwanie i zwycięstwo. Milionom ludzi udało się przetrwać w trudnych życiowych sytuacjach, ale tylko niewielu potrafiło naprawdę przezwyciężyć przeszłość – i pójść dalej. Na czym polega różnica? Ci pierwsi przetrwali mimo dramatycznych okoliczności, lecz nigdy nie uwolnili się od bólu. Przeżyli, ale jakby nie byli żywi. Tkwią uwięzieni w położeniu ofiary, obwiniając innych za własne problemy. Niektórzy otulają się w łachmany użalania się nad sobą, wloką za sobą swoje krzywdy niczym brudną i postrzępioną przytulankę, nie pozwalając, by im ją ktokolwiek odebrał. Inni rzucają ogniste oskarżenia nienawiści na niewinnych obserwatorów, używając słów lub pocisków. Inni wreszcie przeklinają swoje cierpienie, patrząc pusto zza krat więzienia, które sami sobie stworzyli swoją negatywną postawą. Nie dostrzegają klucza, który wisi tuż obok – klucza do wolności.
Zwycięzcom nie tylko udało się przetrwać w ciężkich i bolesnych doświadczeniach, lecz także dostrzec znajdujący się w zasięgu ręki klucz i mądrze go wykorzystać. Otwarli drzwi swojej klatki, którą była ich przeszłość, i wykorzystali przeżyty dramat jako drogę do wolności. Zamienili łachmany użalania się nad sobą na praktyczne odzienie odpowiedzialności za własne życie. Stąpają z siłą i wdziękiem. Oddychają pełną piersią i cieszą się tym życiem, wiedząc, iż żadne przeciwności losu, żadne cierpienie już nigdy im tej wolności nie odbierze.
Choć w tej książce jest i cierpienie, i strach, i rozczarowanie, tak naprawdę jest to książka o nadziei i zwycięstwie. Nie została ona napisana przez grupę obserwatorów cudzego cierpienia czy też przez zespół fachowców prowadzących teoretyczne debaty nad tym, jak ci, którzy zostali dotkliwie zranieni, mogą poradzić sobie ze swym bólem. Nie jest to też książka ta temat: „Ktoś mnie skrzywdził, ale ja żyję dalej”. Jest to historia o Bożej mocy i łasce.
Autorem tej książki jest ktoś, kto od najmłodszych lat żył w środowisku pełnym przemocy, doświadczył wiele bólu i krzywd, a także pustoszącej siły gniewu i żalu, a jednak nie tylko udało mu się przetrwać, lecz także przezwyciężyć przeszłość.
Przez ponad dwadzieścia pięć lat wygłaszałam wykłady dla kobiet i w tym czasie coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że większość z nas potrzebuje pomocy, by uwolnić się od bolesnej przeszłości. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam wyrobić w sobie odpowiedzialność wobec Boga i ludzi, abyśmy mogli poradzić sobie z naszym bólem i stać się tacy, jakimi chciałby widzieć nas Bóg – i jakimi my sami w głębi serca pragniemy być.
Patrzyłam na stojące obok siebie dwie trumny. Jedna pokryta była kwiatami, a na wstęgach widniały słowa: „Naszej ukochanej matce i siostrze”. To była moja macocha. Na drugiej nie było wieńców, tylko jedna czerwona róża – samotny symbol pamięci o moim ojcu.
Przygnieciona ciężarem żalu i poczucia winy, w milczeniu ocierałam łzy. Myśli kłębiły się w mojej głowie: Czy znów doznałam porażki? Czy mogłam temu zapobiec? Może powinnam była go zastrzelić dawno temu, o czym skrycie marzyłam… Gdybym tak zrobiła, to wszystko nigdy by się nie wydarzyło…
Ojciec zawsze był agresywny. On bije mamę, a ja w przerażeniu kulę się w kącie – to moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa. Zatykałam uszy, żeby nie słyszeć jej krzyku.
Mój brat Charles urodził się, kiedy miałam trzy lata, a nasza siostra Christine przyszła na świat cztery lata później. Szybko zaczęłam im matkować, i to nie tylko rodzeństwu, lecz także naszej młodziutkiej mamie, starszej ode mnie ledwie o piętnaście lat.
Kiedy Charles był mały, często przez sen wymykał się nocą z łóżeczka i ruszał w stronę drzwi wejściowych. Z oczami rozszerzonymi z przerażenia, skamląc niczym przestraszone zwierzątko, na czworakach lunatykował w ich kierunku – to były rozpaczliwe wysiłki małego chłopczyka, który podświadomie pragnął uciec z miejsca, w którym przyszło mu żyć.
Byłam odpowiedzialna za to, żeby jak najszybciej odnieść brata do jego łóżeczka. Mama nie mogła tego zrobić. Za bardzo się bała, że jej najmniejszy ruch mógłby obudzić ojca. Czasami jednak spałam zbyt mocno i nie ocknęłam się na czas. Wtedy ojciec, wściekły, że go obudzono, zrywał się z łóżka i chwytał wątłe ciałko Charlesa.
– Już ja oduczę tego gnojka… budzić mnie w środku nocy – mamrotał, wymierzając kolejne uderzenia skórzanym pasem.
– Clyde, błagam cię, przestań, to tylko dziecko! – jęczała mama, chwytając ojca za ręce.
– Zamknij się, Esther! Nie wtrącaj się! – odpowiadał.
– Ale on nie zrobił tego umyślnie! On chodzi we śnie! – łkała.
– W takim razie to go obudzi – warczał ojciec.
Próby powstrzymania ojca zawsze kończyły się dla mamy tak samo. Powalona na podłogę, zostawała już na niej, zesztywniała ze strachu. Wiedziała, że dalsza interwencja tylko bardziej go rozwścieczy i sprawi, że Charles oberwie jeszcze mocniej. Wzdrygałam się, słysząc smagnięcia paska, który uderzał w delikatne, małe ciałko mojego brata. Jego krzyk rozdzierający spokój nocy wypełniał moje serce coraz głębszym poczuciem winy.
Leżałam w bezruchu, wstrzymując dech ze strachu. Dopiero kiedy dobiegał do moich uszu regularny oddech ojca, na palcach podchodziłam do łóżeczka Charlesa i głaskałam jego wilgotną twarzyczkę. „Przepraszam, że nie obudziłam się na czas”, szeptałam, a moje łzy mieszały się z jego łzami.
– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie! Od dziś nie jesteś już dzieckiem – powiedziała mama z uśmiechem na twarzy i błyskiem dumy w oczach. – Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki.
Wpatrywałam się w kilkuwarstwowy czekoladowy tort pokryty puszystym białym kremem. Brzeg tortu zdobiły różowe kwiatki o drobnych zielonych listkach. Nad nimi zaś tkwiło rozstawionych symetrycznie trzynaście bladozielonych świeczek. „Wszystkiego najlepszego, Kitty!” – głosił amarantowy napis, wykaligrafowany starannie na środku z drobnymi kwiatuszkami zamiast kropek nad każdym „i”.
– Jest taki piękny, mamo! Dziękuję.
Mama zawsze przywiązywała wielką wagę do urodzin. Nigdy nie zapomniała upiec nam ulubionego tortu i jak daleko sięgam pamięcią, zawsze zachęcała nas, żebyśmy zapraszali tego dnia naszych kolegów i koleżanki. Ale nie tym razem.
Zamknęłam oczy i w myślach wypowiedziałam życzenie. Chciałabym, żeby tata umarł.
Choć trzynaste urodziny miały dla mnie szczególne znaczenie, w ostatniej chwili odwołałam przyjęcie. Nie chciałam, żeby mama czuła się skrępowana. Miała podbite i opuchnięte prawe oko, a na szczęce wyraźne sińce. Wiedziałam, że będzie chciała kryć tatę i skłamie, a tego bym nie zniosła.
Mama sprawiała wrażenie pogodnej, mimo to atmosfera była raczej posępna. Rzuciłam okiem na Charlesa, którego teraz nazywaliśmy Chuckiem. Siedział wsparty na łokciach, ze zwieszoną głową. Nie byłam pewna, czy ma zamknięte oczy, czy też wpatruje się po prostu we wzór na ceracie. Z lewej strony siedziała nasza sześcioletnia siostra, Chris. Jej złote włosy lśniły. Z okazji moich urodzin wyszczotkowała je szczególnie starannie. Nie mogła oderwać wzroku od tortu; niecierpliwie czekała, kiedy odkroję pierwszy kawałek – wiedziała, że to ona dostanie następną porcję. Niczym pełen wdzięku motyl machała drobnymi rączkami, starając się rozproszyć dym tlących się świeczek, podczas gdy ja i mama wyjmowałyśmy je z tortu i zbierałyśmy na spodek.
Miejsce taty było puste. Zerwał się od stołu już wcześniej, jak zwykle rzucając groźby pod naszym adresem. Ponieważ w czasie posiłku zbieraliśmy się za stołem w komplecie, była to dla niego doskonała okazja do gromienia nas za wszystkie nasze występki, rzeczywiste lub urojone. Kto nie straciłby apetytu, słysząc zapowiedź kary, która go spotka, gdy tylko skończy jeść? Urodziny nie stanowiły wyjątku.
– Mniam, jest taki pyszny! To najlepszy tort, jaki kiedykolwiek zrobiłaś, mamusiu! – powiedziałam z ożywieniem, zerkając w stronę Chucka. Mlaskałam głośno, zlizując krem z palców, kiedy nałożyłam sobie pierwszy nasączony ponczem kawałek. Obserwowałam reakcję brata, wiedziałam, jak bardzo lubi czekoladowy tort. Powoli podniósł głowę i śledził wzrokiem porcję, którą przesuwałam w jego kierunku. Kiedy talerzyk ze smakołykiem znalazł się tuż przed nim, jego smutne niebieskie oczy odzyskały blask.
Okrucieństwo ojca i jego zmienne nastroje były bezustannie przyczyną naszej dezorientacji. Choć wydawało się, że lubi niektóre nasze domowe zwierzątka, inne potrafił zabić bez wyraźnego powodu.
Pewnego sobotniego popołudnia wróciłam do domu od sąsiadów, których dziećmi zajmowałam się przez cały dzień. Umierałam z głodu, a już od progu poczułam apetyczny zapach smażonego kurczaka.
– Pachnie przepysznie! – zawołałam do mamy, stając w drzwiach kuchni. Mama nie odwróciła się w moją stronę, nie przywitała mnie uśmiechem, jak to miała w zwyczaju. Nawet mi nie odpowiedziała. Tkwiła nieruchomo przy kuchence.
– Coś się stało, mamo? – zaniepokoiłam się.
W końcu odwróciła się do mnie. Po jej twarzy spływały łzy.
– Twoja siostrzyczka cię potrzebuje – powiedziała z trudem.
– Dlaczego? Co się stało?
Mama zagryzła górną wargę, starając się powstrzymać jej drżenie, i skinęła głową w kierunku pokoju Chris.
Przez chwilę stałam pod drzwiami, słuchając szlochu, który dobiegał ze środka.
– Kochanie, to ja – powiedziałam w końcu, powoli otwierając drzwi. Chris siedziała na podłodze oparta o łóżko, z twarzą ukrytą w dłoniach. Miała na sobie swoją ulubioną marszczoną sukienkę, którą tak trudno się prasowało. Wiedziałam, jak bardzo się zawsze starała, żeby jej nie ubrudzić, dlatego byłam zaskoczona, widząc na niej ciemnoczerwone plamy. Siostra rzuciła się w moje ramiona.
Czy to krew? Serce we mnie zamarło.
– Co się dzieje, maleńka? Skaleczyłaś się?
Chris zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła się do mnie z całej siły. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, kiedy zanosząc się od płaczu, wykrztusiła w końcu:
– Moja Henrietta nie żyje.
O nie! Tylko nie jej ulubione pisklę!
Poprzedniej wiosny jeden z naszych znajomych podarował każdemu z nas farbowane wielkanocne pisklę. To były najsłodsze i najmilsze stworzenia, jakie kiedykolwiek widziałam w życiu. Trzy puszyste kuleczki – różowa, niebieska i pomarańczowa – dzięki którym nasze dni stały się jaśniejsze. Chris od razu nazwała swoje pisklę Henriettą i wkrótce stały się nierozłączne. Miesiąc później z dumą prezentowała nam, jak to nauczyła Henriettę przybiegać na zawołanie. Codziennie po powrocie ze szkoły Chris z impetem wpadała w kuchenne drzwi, otwierała je z rozmachem i od progu wołała: „Henrietta! Henrietta!”.
Henrietta pojawiała się niemal natychmiast i zaczynała ocierać się pierzastą główką o nogi Chris, przeciskając się w tę i z powrotem pomiędzy jej nóżkami, dopóki Chris nie uniosła jej z podłogi i nie wzięła w objęcia.
„Tylko dusza dziecka może pojąć głęboką miłość łączącą zwierzątko i kogoś, kto się o nie troszczy – zapisałam w swoim pamiętniku tego dnia. – Wszystkie żywe stworzenia odwzajemniają miłość. Dziecko także potrzebuje tego uczucia i pragnie je okazywać”.
Myślałam o tym, że Chris całą swoją miłość do ojca, który nigdy nie okazał nam cieplejszych uczuć, przelała na to małe stworzenie, w pełni tę miłość odwzajemniające. „Moja Henrietta” – mruczała często, szczęśliwa, gładząc czerwone piórka swojej ulubienicy, którą tuliła w ramionach. Henrietta przymykała oczy, nigdy się nie wyrywała, nie próbowała uciekać. Te pieszczoty najwyraźniej sprawiały jej przyjemność. O zmierzchu niechętnie pozwalała mojej siostrze umieścić się klatce, w której miała bezpiecznie spędzić noc razem z pozostałymi kurczętami.
– Jak to się stało? – zapytałam, odsuwając Chris od siebie na tyle, żebym mogła zobaczyć jej buzię.
Nie byłam przygotowana na jej odpowiedź. Oczy Chris zwęziły się. Drżącymi wargami wycedziła przez zaciśnięte zęby:
– Tata ją zabił. – Drżała, uwalniając powstrzymywany dotąd ból. – Zabił je wszystkie. Nasze kurczaczki. Twojego, Chucka i moją Henriettę. I zmusił mnie, żebym na to patrzyła. Nie pozwolił mi odejść.
Nie! Jak on mógł to zrobić! Łzy popłynęły mi z oczu, spływały na włosy wtulonej we mnie Chris. Przygarnęłam ją mocno do siebie. Obie drżałyśmy.
– Tak mi przykro, kochanie – płakałam razem z nią.
Ale ona chciała mówić. Musiała wyrazić słowami to przerażające przeżycie.
– Wyszłam na dwór, bo chciałam się pobawić z Henriettą, ale tata już tam był. Stał nad klatką. Powiedział, że na mnie czekał. Kazał mi stanąć obok, bo chce mi coś pokazać. Potem chwycił twojego kurczaka, wyciągnął go z klatki i zatrzasnął drzwiczki. Trzymał go wysoko i powoli zaczął wykręcać mu szyję. Zaczęłam płakać. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu, ale wtedy wrzasnął: „Wracaj tu natychmiast! Masz się stąd nie ruszać!”. Kwiatuszek, twój kurczak, rzucał się po ziemi, umierając w konwulsjach, a tata tymczasem złapał kurczątko Chucka. Kiedy zrobił to samo z Bessie, wiedziałam, że moją Henriettę zostawił sobie na koniec.
Kiedy Chris wreszcie wyrzuciła to z siebie, zaniosła się szlochem. Przytuliłam ją z całej siły, ale jej ból był jak lawina, której nie sposób zatrzymać. Dotarła wreszcie do punktu kulminacyjnego swej strasznej opowieści.
– Zaczęłam krzyczeć. Wołałam: „Tato, proszę, nie rób krzywdy Henrietcie!”. Ale on nie zwracał na mnie uwagi. Wiedziałam, że Henrietta jest przerażona. Przed chwilą widziała, jak jedno po drugim umiera jej rodzeństwo. Machała skrzydłami, próbując wydostać się z klatki. Nie chciałam oglądać jej śmierci, ale kiedy się odwróciłam, tata znowu zaczął wrzeszczeć: „Jeśli chociaż drgniesz, stłukę cię tak, że popamiętasz do końca życia!”. Sięgnął po Henriettę i złapał ją za główkę. Jednym skrzydłem zaczepiła o drzwiczki i wtedy zaczęła głośno gdakać. Wiedziałam, że to ją boli, ale tata po prostu szarpnął jeszcze mocniej i wydobył ją wreszcie z klatki. Potrząsał nią i obracał, trzymając ją za głowę, i podchodził do mnie coraz bliżej, żebym musiała na to patrzeć. W końcu cisnął nią o ziemię tak mocno, że jej szyjka się złamała i krew trysnęła naokoło, aż na moją sukienkę.
Siedziałam ze ściśniętym sercem, z trudem powstrzymywałam spazm płaczu. Biedna mała Chris. Zawsze tak bardzo bała się widoku krwi!
– Krzyczałam coraz głośniej, ale tata nie pozwalał mi się poruszyć. „Zamknij się!”, wrzeszczał. „I nie zamykaj oczu. Nie powinniście tak bardzo przywiązywać się do rzeczy. Masz patrzeć!”. Stał tam i uśmiechał się, kiedy ciało Henrietty w drgawkach rzucało się po ziemi. Zobaczyłam w trawie jej małą główkę. Miała otwarte oczy, tak jakby i ona musiała to wszystko oglądać. Uskoczyłam, kiedy jej pióra otarły się o moje nogi, a tata, widząc to, zaczął się śmiać. Podskakiwałam dalej, tupiąc i próbując strząsnąć z siebie krew. A tata śmiał się coraz głośniej i głośniej.
Chris, zupełnie wyczerpana, wtuliła twarz w moje ramię. Łkała cichutko, z trudem łapiąc oddech. Usiadłam na łóżku, obejmując mocno skuloną na moich kolanach siostrę. Kołysałam ją w milczeniu. Co mogłam powiedzieć, żeby złagodzić jej ból?
Nagle przerażająca myśl przemknęła mi przez głowę i serce we mnie zamarło. Och, nie! Nic dziwnego, że mama była taka zdruzgotana! Ona, która zawsze pielęgnowała każdego przyniesionego przez nas do domu rannego ptaszka, ona, która kochała wszystko, co ma pióra, została zmuszona przez ojca do oprawienia i przyrządzenia na kolacje naszych ulubieńców! To straszne! Nie wiem, jak w ogóle uda nam się przebrnąć przez czekający nas posiłek!
Podczas kolacji panowała prawdziwie grobowa atmosfera. Tylko ojciec zajadał ze smakiem, głośno mlaszcząc i oblizując palce z tłuszczu. Chris nawet pod groźbą lania nie przełknęłaby ani kęsa ze stojącej przed nią porcji kurczaka. Żeby odwrócić od niej uwagę taty, staraliśmy się robić jak najwięcej zamieszania. Nakładaliśmy mięso, dzieliliśmy je na kawałki, przekładaliśmy z talerza na talerz… Ale nie braliśmy go do ust. Skubaliśmy tylko warzywa, podczas gdy Chris wodziła widelcem po ziemniaczanym purée i gmerała w fasolce, oddzielając jedno ziarnko od drugiego.
Na szczęście tata nie zauważył, że nie jadła.
Pozwolił Chris odejść od stołu dopiero wtedy, gdy zaczęła wymiotować. Kiedy ruszyła biegiem do łazienki, zawołał za nią:
– Jeszcze nigdy nie jadłem tak pysznego kurczaka!
I roześmiał się. Już wcześniej zdarzało mi się odczuwać do niego nienawiść, ale nigdy dotąd nie paliła mojej duszy z taką siłą. Kiedy odkładał kostki na oddzielny talerzyk, ukryłam prędko dłonie pod stołem i zacisnęłam je w pięści. „Nienawidzę cię, nienawidzę! – krzyczałam w duchu, przepełniona wściekłością. – Kiedyś cię zabiję!”.
Kiedy miałam czternaście lat, nienawidziłam ojca z całego serca. Byłam bezsilna, czułam się, jakbym tkwiła w pułapce. Często budziłam się w nocy, wyczerpana powtarzającymi się koszmarami. Śniłam, że ręce miałam skrępowane na plecach, ale kazano mi robić różne rzeczy. „Nie mogę, mam związane ręce!” – krzyczałam. Ale jakiś głos bez twarzy wciąż powtarzał polecenia. Miałam wykonywać proste czynności, ale nie byłam w stanie tego zrobić bez użycia rąk. Wiele razy budził mnie mój własny krzyk. Słyszałam swój głos: „Nie mogę, nie mogę!”. Ze strachem kładłam się spać.
W końcu zdałam sobie sprawę z rzeczy oczywistej: choć bardzo tego pragnę, nie jestem w stanie chronić swojej rodziny. Marzyłam, że pewnego dnia uciekniemy gdzieś daleko, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Ojciec ostrzegał nas: „Jeśli piśniecie komukolwiek chociaż słówko, gorzko tego pożałujecie!”.
Czuł się bezpiecznie w naszym małym teksańskim miasteczku. Był tam znany i lubiany. „Żaden sąd mnie nie skaże – przechwalał się. – Zawsze mogę się wytłumaczyć chwilową niepoczytalnością”. Nikt nie podejrzewał prawdy, nawet moi najbliżsi przyjaciele. Nie mieli pojęcia, ile cierpienia i bólu kryło się za zamkniętymi drzwiami naszego porośniętego różami i otoczonego starannie skoszonym trawnikiem domu. Dla nich byłam zwykłą, beztroską nastolatką, której największym zmartwieniem jest to, w co się ubrać i z którym chłopcem umówić się na randkę.
Nasze życie było tak idealnie z pozoru, że niektóre moje koleżanki nawet mi zazdrościły.
– Ty to masz szczęście, Kitty! – powiedziała mi kiedyś koleżanka z klasy. – Twoja mama jest młoda, śliczna i przemiła, a twój tata jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałam. Te fantastyczne niebieskie oczy, falujące kasztanowe włosy… Tak ci zazdroszczę! Chciałabym być na twoim miejscu.
– Nigdy tak nie mów! Nigdy nie pragnij być na cudzym miejscu – odpowiedziałam szorstko, chwytając ją za ramiona i silnie potrząsając. – Bądź wdzięczna za to, kim jesteś i za takie życie, jakie tobie przypadło w udziale.
Patrzyła z zaskoczeniem w moje wypełniające się łzami oczy. Odwróciłam się i odeszłam szybkim krokiem.
Swój strach i nienawiść ukrywałam starannie pod maską uśmiechu i poczucia humoru, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że długo tak nie wytrzymam. Musiałam coś zrobić. Ale co? Jaki mieliśmy wybór?
Urodziłam się w połowie lat trzydziestych i dorastałam w okresie, w którym Stany Zjednoczone nie podźwignęły się jeszcze po wielkim kryzysie1. Nie było jeszcze ośrodków dla maltretowanych kobiet i dzieci, które ofiarom domowej przemocy udzielałyby pomocy finansowej czy bezpłatnej porady prawnej. Większość bitych i wykorzystywanych kobiet przyjmowała taką postawę jak moja matka, stwierdzając: „Przyzwoici ludzie nie piorą publicznie swoich brudów”.
Zresztą co mógł zrobić ktoś z zewnątrz? Musieliśmy radzić sobie sami.
Byłam sfrustrowana. Próbowałam dociec przyczyn, dla których ojciec tak nas traktuje, ale nie byłam w stanie tego zrozumieć. Nie był alkoholikiem, nie znęcał się nad nami w pijackim oszołomieniu. Pił rzadko. Zdarzyło się, że parę razy wrócił do domu po kilku piwach. Był wtedy tak potulny, że w ogóle się go nie baliśmy. Żałowałam wręcz, że nie pije częściej.
Nie raz, nie dwa zastanawiałam się, dlaczego moja mama za niego wyszła, zwłaszcza że była wówczas taka młodziutka. Wkrótce poznałam odpowiedź na to pytanie, ale ona tylko wzmogła moje pragnienie uwolnienia się od ojca.
Któregoś dnia, wkrótce po moich czternastych urodzinach, mama i ja pracowałyśmy w ogrodzie. Przycinałyśmy więdnące irysy na rabacie, z której mama była bardzo dumna. Popołudniowe słońce oblewało światłem przejrzyste płatki kwiatów, sprawiając, że wyglądały niczym barwne plamy w odcieniach głębokiej purpury, błękitu, żółci i złota, wypełniające powietrze słodkim zapachem przy każdym leciutkim powiewie wiatru.
– Mamo, dlaczego wyszłaś za tatę w tak młodym wieku? – zapytałam, wręczając jej bukiet, do którego zaczęła dołączać ucięte przed chwilą irysy.
Nic nie odpowiedziała.
– Wiem, że twoja mama i twój tata byli świetnymi rodzicami. Z rodzeństwem też się dogadywałaś. Wiem, że byliście biedni, bo dziadek był inwalidą. Pewnie było wam ciężko przeprowadzać się ciągle z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pracy, ale byliście przecież szczęśliwi. Co cię podkusiło, żeby w wieku czternastu lat opuścić rodziców i wyjść za mąż? Ja sobie nawet nie mogę wyobrazić, żebym teraz miała iść do ślubu.
Ciągle nie było odpowiedzi.
– Jak to możliwe, że babcia ci pozwoliła?
Mama uniosła się z klęczek, odchyliła się, rozprostowała plecy i powoli zaczęła snuć opowieść.
– Ktoś przedstawił mi Clyde’a wkrótce po tym, jak przeprowadziliśmy się do Oklahomy. Zaczął nas odwiedzać. Często ze mną rozmawiał. Był przystojnym, pewnym siebie osiemnastolatkiem i jego zainteresowanie mi pochlebiało. Uchodził za najlepszą partię w naszym miasteczku, a tymczasem to właśnie ja mu się spodobałam. Ja, nieśmiała dziewczyna, która ledwie co skończyła czternaście lat.
– Najlepszą partią? Na czym to właściwie polegało?
– Tak się o nim mówiło po prostu. Widziałam, jak inne dziewczyny wciąż się koło niego kręcą. Ale twoja babcia nie pozwalała mu się ze mną spotykać. Uważała, że jestem za młoda. Ale on i tak do nas przychodził. Był czarujący. No i stale przekonywał babcię, żeby nie broniła nam się widywać. W końcu powiedziała mu, że jeśli chce, może chodzić z nami do kościoła i siadać obok mnie. Ale nadal nie zgadzała się, żeby zabrał mnie na randkę. Nasza rodzina nigdy nie opuszczała niedzielnego nabożeństwa. Wkrótce i Clyde zaczął bywać w kościele regularnie.
– Skoro babcia nie chciała się zgodzić nawet na to, żebyście się spotykali, jak mogło dojść do ślubu? – chciałam wiedzieć.
Mama zamilkła. Zmarszczyła brwi i szukała właściwych słów. Niełatwo jej było odpowiadać na te wszystkie moje pytanie. Obcięłam kilka przywiędłych kwiatów i czekałam, aż mama znowu zacznie mówić.
Z domu dobiegły mnie wesołe głosy. Chuck i Chris śmieli się ze swoimi przyjaciółmi. Uwielbiam ich śmiech, pomyślałam. Tutaj nieczęsto mają powody do radości. Bardzo się kochamy, a przecież wciąż się ze sobą kłócimy. Zmartwiła mnie ta myśl. Byłam najstarsza i uważałam, że powinnam im dawać lepszy przykład. Ale czasami po prostu nie mogłam się opanować, a to sprawiało, że stawałam się jeszcze bardziej rozdrażniona.
Zdrętwiały mi nogi. Kiedy uniosłam się, żeby je rozprostować, nad głową przeleciał mi przedrzeźniacz2, głośno skrzecząc. Ostrzegał mnie w ten sposób: „Nie waż się zbliżyć do drzewa, na którym uwiłem sobie gniazdo!”.
– Mamo? – przypomniałam jej w końcu o sobie. Wzięłam do ręki sekator i znów pochyliłam się nad grządką.
– Może to zabrzmi dziwnie – odparła, wyciągając rękę w stronę wysokiej rośliny – ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wychodzę za mąż.
Odwróciłam się do niej z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, dodała:
– Naturalnie, dopóki nie stanęliśmy w urzędzie przed sędzią pokoju.
– Chyba żartujesz! Jak mogłaś nie być świadoma tego, że właśnie masz wziąć ślub?
Usiadłyśmy obie. Mama strzepnęła trawę ze spódnicy i odparła:
– Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co Clyde naopowiadał mojej mamie. A powiedział jej, że chce się ze mną ożenić, że jesteśmy w sobie zakochani bez pamięci i jeżeli ona i tata nie udzielą nam pozwolenia na zawarcie małżeństwa, uciekniemy i pobierzemy się bez ich zgody. A co ważniejsze, że nie wie, dokąd potem pojedziemy… i może moi rodzice już nigdy mnie nie zobaczą.
– Zrobiłabyś coś takiego? Uciekłabyś, nie wiedząc, czy kiedykolwiek zobaczysz znów mamę?
– Oczywiście, że nie. Mówiłam ci już, że nic nie wiedziałam o ich rozmowie.
– Nie rozumiem, jak to się stało, że babcia tak mu się dała omotać! Ona, która stawiłaby czoło nawet samemu diabłu! I dlaczego zgodziła się na coś tak poważnego jak decyzja o małżeństwie, nie pytając cię nawet o zdanie?
– Cóż, twój ojciec potrafił być niezwykle przekonujący. Był sprytny. Wszystko starannie zaplanował. Kupił mi nawet nową sukienkę, co prawda o wiele za dużą… Babcia uwierzyła, że wiem o wszystkim, że tego właśnie pragnę. Sąsiadki ciągle paplały dookoła, jaki to wspaniały z Clyde’a chłopak. Wciąż powtarzały: „Jakaż to wspaniała okazja dla małej Esther, pani Watson. Jaki przystojny! Jak ciężko pracuje! No i wszyscy go lubią. Każda matka w tym mieście dałaby sobie rękę uciąć, byle tylko został jej zięciem!”.
– Ale ty byłaś taka młoda!
– W tamtych czasach wiele nastolatek wychodziło za mąż, i to z błogosławieństwem rodziców. Myślę, że babcia zgodziła się na to małżeństwo przede wszystkim dlatego, że zamartwiała się o Marthę. Twoja ciotka, a moja starsza siostra, wyczyniała w tym czasie niewyobrażalne rzeczy. Babcia była wprost chora ze zmartwienia. Martha przechodziła okres buntu i zupełnie wymknęła się spod kontroli. Zaczęła pić. Całe noce bawiła się w towarzystwie mężczyzn o wątpliwej reputacji. Moi rodzice odchodzili od zmysłów. I właśnie wtedy pojawił się Clyde, informując ich, że zamierzamy się pobrać w przyszłym tygodniu.
– Ale dlaczego babcia nawet nie próbowała z tobą o tym porozmawiać?
– Wszystko to wydarzyło się tak szybko… Tyle się w ogóle działo w tym okresie. Wybryki Marthy, kłopoty z pracą… Babcia pewnie uznała, że wszystko już ustalone, a im nie pozostaje nic innego, jak tylko to zaakceptować. A może w głębi duszy myślała, że będę bezpieczna, jeśli poślubię tego miłego młodego człowieka. Z całą pewnością mogę ci powiedzieć jedno. Wiem, jak bardzo cierpiała, że się zgodziła na to małżeństwo.
Biedna babcia. Ile razy mi mówiła: „Do śmierci sobie nie wybaczę, że pozwoliłam mojej małej Esther poślubić twojego ojca!”. Skąd mogła wiedzieć, jak złym człowiekiem się okaże…
– Więc jak to się stało? Kiedy w końcu w pełni pojęłaś, że macie się pobrać?
– Kiedy twój ojciec podarował mi nową sukienkę, nie miałam pojęcia, że to ma być moja suknia ślubna. Wręczył mi tę sukienkę, mówiąc, że moja mama nie ma nic przeciwko temu, żebym ją zatrzymała. Powiedział, że kupił mi ją na wyjątkową okazję, bo już wkrótce wybierzemy się na całodzienną wycieczkę do pobliskiego miasta, a on chciałby, żebym ją właśnie wtedy założyła. Żebym pięknie dla niego wyglądała. W tamtych czasach suknie ślubne nie wyglądały tak jak dziś, nie były białe i strojne. Tego dnia kobiety zakładały po prostu najładniejszą sukienkę, jaką miały. Ta sukienka była zupełnie odpowiednia na jakąś specjalną okazję. Pamiętam, jak byłam przejęta, kiedy w następną sobotę zapakowaliśmy się wszyscy do starego forda twojego wuja Vernona i ruszyliśmy do miasta. Twój ojciec i ja siedzieliśmy na tylnym siedzeniu rozklekotanego auta. Dopiero wtedy, kiedy sędzia w urzędzie zaczął nam zadawać ceremonialne pytania, dotarło do mnie, że właśnie odbywa się mój ślub.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Szalałam wtedy za twoim ojcem. Pomyślałam, że skoro go kocham, to dlaczego nie…?
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
– Mamo, niezależnie od tego, jak bardzo byłaś w nim wtedy zakochana, jak mogłaś wyjść za mąż za człowieka, który wprowadził w błąd twoich rodziców i nic ci nie powiedział o twoim własnym ślubie? Zwłaszcza za kogoś tak bezwzględnego i okrutnego?
– Mówiłam ci. Nie wiedziałam, co nawygadywał moim rodzicom. Byłam zaskoczona. Ale to wszystko wydało mi się takie romantyczne. Clyde jawił mi się niczym rycerz w lśniącej zbroi, który ze wszystkich panien w miasteczku wybrał właśnie mnie, i który kochał mnie tak bardzo, że zgotował mi taką niespodziankę, porwał mnie na swego białego rumaka i powiódł w stronę zachodzącego słońca. Jak w bajce. Poza tym nigdy dotąd nie zachowywał się agresywnie. Przeciwnie, imponowały mi jego doskonałe maniery, zawsze uprzejme traktowanie ludzi. Nie miałam pojęcia, jaki był w głębi duszy. Żaden mężczyzna w mojej rodzinie nie bił swojej żony ani dzieci. Coś podobnego nawet nie przyszłoby mi do głowy. Myślałam, że będziemy żyli długo i szczęśliwie…
– Kiedy uderzył cię po raz pierwszy? – zapytałam.
– Byliśmy małżeństwem od miesiąca. Pewnego dnia, kiedy twój ojciec był poza domem, ja zamiatałam podłogę w kuchni. Promieniałam ze szczęścia. Jestem żoną, która sprząta nasze własne małe gniazdko! Wtedy zauważyłam obluzowaną deskę. Z dziecięcą ciekawością uniosłam ją i zajrzałam do środka. Nic nie było widać, ale kiedy moje oczy przywykły do ciemności, zobaczyłam rząd leżących na ziemi butelek, wypełnionych ciemnym płynem. Ależ byłam podniecona! To takie tajemnicze! Nie mogłam się wprost doczekać powrotu mojego męża do domu, żeby mu o tym opowiedzieć. Kiedy tylko stanął w drzwiach, chwyciłam go za rękę i w podskokach zaprowadziłam do kuchni, mówiąc: „Muszę ci coś pokazać!”. Uklękłam na podłodze i pospiesznie uniosłam deskę. „Zobacz, co znalazłam! Jak myślisz, co jest w tych butelkach? Skąd one się tam wzięły?”. Clyde wpatrywał się we mnie bez słowa. Jego błękitne oczy stawały się coraz zimniejsze. Nagle zacisnął pięść i uderzył mnie z całej siły. Upadłam na podłogę. Byłam przerażona i zupełnie zdezorientowana. To był człowiek, którego kochałam i który kochał mnie. Dlaczego mój rycerz, który to miał mnie bronić, obrócił się przeciwko mnie? Cała twarz mnie bolała, szczęka zaczynała już puchnąć. To jakaś straszna pomyłka!, myślałam. „Ale dlacze…”. Nie zdążyłam dokończyć pytania. Uderzył mnie znowu. Zaczęłam krzyczeć. Szlochałam rozpaczliwie, a on bił coraz mocniej. „Nigdy więcej nie wspominaj mi o tych butelkach. I nie waż się powiedzieć o nich komukolwiek. To cię oduczy wpychać nos w nie swoje sprawy. Jeśli będę chciał, żebyś się o czymś dowiedziała, sam ci o tym powiem”. A potem po prostu wyszedł, zostawiając mnie skuloną na podłodze, płaczącą i zakrwawioną. Jakbym go nic nie obchodziła.
Uświadomiłam sobie nagle, że przez cały czas w napięciu wstrzymywałam oddech, słuchając pełnych bólu słów padających z ust mojej matki. Westchnęłam, przepełniona smutkiem. Co za straszne doświadczenie dla młodziutkiej, świeżo upieczonej mężatki. Jakie to straszne, dowiedzieć się w taki sposób, że najbliższy człowiek nie jest tym, za kogo się go uważało. Moja biedna mamusia…
– Tak mi przykro – wykrztusiłam z trudem. Przylgnęłam do niej, objęłam z całej siły. Przytulone, płakałyśmy obie, a nasze łzy mieszały się ze sobą.
Przejmujący ból zasznurował mi gardło, dławił tak bardzo, że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Kiedy spazm minął i byłam już w stanie coś powiedzieć, zapytałam:
– Dlaczego go wtedy nie zostawiłaś? Wtedy, kiedy zrozumiałaś, jaki jest naprawdę? Dopóki nie mieliście dzieci, byłoby to dużo łatwiejsze.
Mama odgarnęła z twarzy kosmyk długich, lśniących, kruczoczarnych włosów, przylepiony do jej wilgotnego od łez policzka. Miała piękną jedwabistą skórę, na której tym wyraźniej z prawej strony twarzy odcinały się bladą smugą ślady sińca. Jest taka piękna! I taka delikatna… Wygląda jak królowa, wygląda zupełnie jak królowa Estera z Biblii, po której nadano mamie imię. Nic dziwnego, że ojciec wybrał ją spośród tylu innych dziewcząt. Na samą myśl o tym, przez co musiała przejść, ściskało mi się serce. Spojrzała na mnie ciepło swoimi wielkimi orzechowymi oczami.
– Nie opuściłam go, ponieważ go