Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ponadczasowa opowieść o miłości i stracie.
Studentka literatury hebrajskiej Hannah poznaje studenta geologii Michaela. Pobierają się, dość szybko jednak – mimo udanego małżeństwa i macierzyństwa – Hannah zaczyna odczuwać pustkę, ucieka w marzenia senne. Pojawiają się w nich bliźniacy, jej towarzysze zabaw z dzieciństwa, raz jako wybawcy, innym razem – oprawcy. Oz mistrzowsko maluje postępujący rozpad małżeństwa, wyrafinowanie delikatną kreską, z wyczuciem, ukazując zarazem panoramę Jerozolimy lat pięćdziesiątych XX wieku. Powieść (uznaną przez krytykę za izraelską Panią Bovary) przetłumaczono na kilkadziesiąt języków, na jej podstawie powstał amerykańsko-izraelski film Michael Sheli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Jerozolima, styczeń 1960
Piszę, ponieważ ci, których kochałam, umarli. Piszę, bo będąc dzieckiem, miałam w sobie ogromną moc kochania, a teraz ta moc umiera. Ja nie chcę umrzeć.
Jestem zamężną trzydziestoletnią kobietą. Moim mężem jest doktor Michael Gonen, geolog, zgodny człowiek. Kochałam go. Poznaliśmy się dziesięć lat temu w budynku Terra Santa. Byłam wolnym słuchaczem na Uniwersytecie Hebrajskim w czasach, kiedy wykłady odbywały się jeszcze w tym budynku.
Oto jak się poznaliśmy:
W zimowy dzień o dziewiątej rano potknęłam się na schodach. Nieznajomy chłopak chwycił mnie za łokieć. Rękę miał silną i pewną. Zauważyłam krótkie, blade palce o płaskich paznokciach, porośnięte czarnym meszkiem. Rzucił się, by uprzedzić mój upadek. Wsparta na jego ramieniu czekałam, aż minie ból. Byłam zmieszana, ponieważ to upokarzające – potknąć się nagle na oczach obcych ludzi: te badawcze, wścibskie spojrzenia i nieszczere uśmiechy. Byłam zmieszana również dlatego, że jego dłoń była szeroka i ciepła. Gdy mnie podtrzymał, przez rękaw niebieskiej wełnianej sukienki, którą zrobiła dla mnie na drutach matka, poczułam ciepło jego palców. W Jerozolimie była zima.
Spytał, czy nic mi nie jest.
Odpowiedziałam, że chyba zwichnęłam kostkę.
Stwierdził, że podoba mu się słowo „kostka”. Uśmiechnął się. Był to uśmiech wstydliwy i zawstydzający. Poczerwieniałam. Nie odmówiłam, gdy spytał, czy może mnie odprowadzić do mieszczącego się na parterze bufetu. Noga bolała. Budynek Terra Santa to klasztor chrześcijański użyczony uniwersytetowi po odcięciu drogi do zabudowań na Górze Skopus. Jest zimny: ma wysokie, szerokie korytarze. Podtrzymywana przez nieznajomego szłam w roztargnieniu. Poddawałam mu się z przyjemnością. Nie wypadało mi przyglądać się jego twarzy. Wyobrażałam sobie, że jest pociągła, śniada i szczupła. Powiedział:
– A teraz usiądźmy.
Siedzieliśmy, nie patrząc na siebie. Nie spytał, czego sobie życzę, tylko sam zamówił dwie filiżanki kawy. Swojego zmarłego ojca kochałam jak nikogo w świecie. Kiedy mój nowy znajomy odwrócił głowę, zauważyłam, że włosy ma ostrzyżone po żołniersku i jest nierówno ogolony. Zwłaszcza pod brodą widoczny był ciemny zarost. Nie wiem, dlaczego ten szczegół wydał mi się istotny, świadczący na jego korzyść. Podobał mi się uśmiech i palce, które bawiły się łyżeczką, jak gdyby, niezależne od niego, żyły własnym życiem. Łyżeczce miły był ich dotyk. Mój palec nieśmiało pragnął dotknąć niedogolonego miejsca pod jego podbródkiem, gdzie kiełkował zarost.
Nazywa się Michael Gonen.
Studiuje geologię na trzecim roku. Urodził się i mieszka w Holonie.
– Zimno w tej pani Jerozolimie.
– W mojej Jerozolimie? Skąd pan wie, że nie jestem z innego miasta?
Och, jeśli tym razem się omylił, to bardzo przeprasza, chociaż nie przypuszcza, by tak było. Nauczył się już rozpoznawać jerozolimczyków na pierwszy rzut oka. I w tym momencie pierwszy raz spojrzał mi w oczy. Jego były szare. Widziałam w nich iskrę rozbawienia, ale nie była to wesoła iskra. Potwierdziłam, że odgadł trafnie. Rzeczywiście jestem jerozolimką.
– Odgadłem? Och, nie.
Udawał obrażonego, uśmiechając się jednocześnie kącikami ust: nie, wcale nie zgadywał. Zobaczył to we mnie. Zobaczył? Tego też uczą w zakładzie geologii? Naturalnie, że nie. Nauczył się tego od kotów. Od kotów?! Tak. Lubi je obserwować. Kot nigdy nie zaprzyjaźni się z kimś, kto nie mógłby go pokochać. Koty nie mylą się co do ludzi.
– Wesołek z pana – stwierdziłam wesoło i roześmiałam się.
Ten śmiech mnie zdradził.
Potem Michael Gonen zaproponował, żebym wraz z nim udała się na trzecie piętro budynku Terra Santa, gdzie odbędzie się pokaz filmów dydaktycznych o Morzu Martwym i dolinie Arawa.
Kiedy wchodząc po schodach, mijaliśmy miejsce, w którym się wcześniej potknęłam, Michael znów ciepłą dłonią ujął mnie za łokieć. Jakby ten schodek sprowadzał wypadki. Przez niebieską wełnę czułam każdy z pięciu palców. Zaniósł się suchym kaszlem i wtedy na niego spojrzałam. Zauważył mój wzrok i zaczerwienił się aż po uszy. Deszcz siekł w okna. Michael rzucił:
– Co za ulewa.
– Ulewa – przytaknęłam radośnie, jakbym się właśnie od niego dowiedziała, że jesteśmy rodziną.
Zawahał się. Potem dodał:
– Już wcześnie rano widziałem, że jest mgła i wieje silny wiatr.
– W mojej Jerozolimie jak zima, to zima – odpowiedziałam wesoło, akcentując wyraz „mojej”, by mu przypomnieć jego pierwsze słowa. Chciałam, żeby mówił dalej. Ale on nie znalazł odpowiedzi, bo nie jest błyskotliwy. Dlatego uśmiechnął się znowu. W deszczowy dzień w Jerozolimie w budynku Terra Santa na schodach między drugim a trzecim piętrem. Nie zapomniałam.
Na filmie pokazano, jak odparowuje się wodę, dopóki nie ukaże się czysta sól: lśniące kryształy bieli wśród szarego mułu. Minerały w kryształach wyglądają jak delikatne, drobne i bardzo kruche naczynia krwionośne.
Szary muł rozpękał się dosłownie na naszych oczach, bo był to film dydaktyczny i naturalne procesy przedstawiono w nim w przyspieszonym tempie. Obrazy były nieme. Okna pozawieszano czarnymi roletami, aby zatrzymać światło dzienne, które i tak było szare i mętne. Stary profesor co pewien czas wygłaszał jakieś uwagi i udzielał niezrozumiałych objaśnień. Głos uczonego był chropawy, zmęczony. Pamiętałam pełen dobroci głos doktora Rosenthala, który leczył mnie na dyfteryt, gdy miałam dziewięć lat. Profesor kilkakrotnie wskazywał cienkim kijkiem to, co najważniejsze na poszczególnych kadrach, by ich istota nie uszła uwagi studentów. Ja jedna mogłam swobodnie skupiać się na szczegółach pozbawionych wartości dydaktycznej, na przykład na ascetycznych, upartych roślinach pustynnych, widocznych co chwila na płótnie u stóp maszyn pozyskujących potas. W nikłym świetle rzutnika mogłam się także do woli przyglądać wskaźnikowi, ręce i rysom twarzy profesora, jak z drzeworytu w starej książce. Lubiłam stare książki. Miałam w pamięci mroczne drzeworyty z Moby Dicka.
Na zewnątrz przetoczyło się kilka chrapliwych, ciężkich grzmotów. Deszcz wściekle tłukł o zaciemnione okna, jakby miał do przekazania pilne wiadomości i żądał, byśmy go trwożnie wysłuchali.
Mój zmarły ojciec Josef mawiał przy różnych okazjach: ludzie silni mogą uczynić niemal wszystko, czego zapragną, lecz nawet najsilniejszym nie wolno pragnąć tego, czego chcą. Ja nie należę do najsilniejszych.
Jeszcze tego wieczoru umówiliśmy się z Michaelem w kawiarni Atara przy ulicy Ben Jehuda. Na dworze rozpętała się prawdziwa burza, szalała wściekle, wystawiając na próbę kamienne mury Jerozolimy.
Nadal obowiązywała polityka oszczędności. Podano nam namiastkę kawy i cukier w maleńkich saszetkach: Michael opowiedział w związku z tym jakiś żart. Nie był śmieszny, bo Michael nie jest błyskotliwy. A może nie potrafił zabawnie go opowiedzieć. Jego wysiłki były ujmujące, cieszyłam się w duchu, że wywołuję w nim napięcie. Że dla mnie wychodzi z siebie, stara się być wesoły i rozweselać. Jako dziewięciolatka miałam jeszcze nadzieję, że gdy dorosnę, będę mężczyzną, a nie kobietą. W dzieciństwie nie miałam przyjaciółek. Lubiłam chłopców i książki dla chłopców. Biłam się, kopałam, wspinałam na drzewa. Mieszkaliśmy w Kiriat Szmuel, na granicy dzielnicy Katamon. Na zboczu wzgórza była opuszczona posesja, nic, tylko skały, złom i ciernie. W dole stał dom bliźniaków. Bliźniacy, Halil i Aziz, byli Arabami, synami Raszida Szahady. Ja byłam księżniczką, a oni moją strażą. Ja zdobywcą, oni oficerami. Ja badaczem przyrody, oni myśliwymi. Ja kapitanem, oni załogą. Ja szpiegiem, oni zwiadowcami. Błąkaliśmy się po odległych ulicach, wędrowaliśmy po zagajnikach, wygłodniali, zdyszani, dręczyliśmy dzieci ortodoksów, zakradaliśmy się pod monastyr Świętego Symeona, wołając po imieniu angielskich policjantów. Uciekaliśmy i goniliśmy. Chowaliśmy się, by wychynąć znienacka. Rządziłam bliźniakami. To była zimna rozkosz. Jakże daleka. Michael powiedział:
– Nieśmiała z pani dziewczyna.
Gdy wypiliśmy kawę, wyjął z kieszeni płaszcza fajkę i położył ją między nami na stoliku. Byłam ubrana w brązowe sztruksowe spodnie i niezgrabny czerwony sweter. Jerozolimskie studentki nosiły w tamtych latach takie swetry, by uzyskać efekt swobody i naturalności. Michael zauważył nieśmiało, że rano, w niebieskiej sukience, wyglądałam bardziej kobieco. Jego zdaniem oczywiście. Odpowiedziałam:
– Pan też rano wyglądał inaczej.
Michael miał na sobie szary płaszcz przeciwdeszczowy. Nie zdjął go ani na chwilę. Przejście z zimna do ciepłej kawiarni sprawiło, że płonęły mu policzki. Sylwetkę miał szczupłą, kanciastą. Podniósł zgaszoną fajkę i rysował nią wzory na obrusie. Uspokoił mnie widok jego bawiących się fajką palców. Może pożałował uwagi na temat mojego stroju: żeby naprawić błąd, dodał, że jego zdaniem jestem piękną kobietą. Gdy to powiedział, zaczął się uporczywie przyglądać fajce. Nie należę do najsilniejszych, ale jestem silniejsza niż ten chłopak.
– Niech pan opowie o sobie – poprosiłam.
– Nie walczyłem w szeregach Palmachu, tylko w wojskach łączności – zaczął. – Służyłem w brygadzie Karmeli. Byłem radiotelegrafistą.
Potem opowiedział mi o swoim ojcu. Jest wdowcem, pracuje w urzędzie miejskim w Holonie, w wydziale wodociągów.
Raszid Szahada, ojciec bliźniaków, był w czasach mandatu urzędnikiem w wydziale technicznym magistratu Jerozolimy. Ten wykształcony Arab wobec obcych ludzi zachowywał się uniżenie jak kelner.
Michael powiedział mi, że ojciec większość zarobków wydaje na jego studia: jest jedynakiem, a ojciec pokłada w nim wielkie nadzieje. Nie przyjmuje do wiadomości, że jego syn jest przeciętny. Czyta na przykład z respektem prace, które Michael pisze na ćwiczenia, i chwali zawsze tak samo: „To bardzo skrupulatna praca naukowa”. Ojciec marzy, że Michael zostanie profesorem w Jerozolimie, bo jego zmarły dziadek po mieczu uczył przyrody w hebrajskim seminarium nauczycielskim w Grodnie. Był bardzo znany. Ojciec Michaela sądzi, że warto kontynuować tradycję w kolejnych pokoleniach.
Powiedziałam:
– Rodzina to nie sztafeta olimpijska, a zawód to nie pochodnia.
Michael odpowiedział:
– Ale nie mogę tego powiedzieć ojcu, bo jest sentymentalny i słowa hebrajskie traktuje jak cenny serwis z kruchej porcelany. A teraz niech pani opowie coś o swojej rodzinie.
Powiedziałam mu, że mój ojciec zmarł w roku czterdziestym trzecim. Był zgodnym człowiekiem. Do ludzi zwracał się tak, jakby sądził, że musi ich udobruchać, kupić sympatię, na którą nie zasługuje. Miał sklep z radiami i sprzętem elektrycznym, wykonywał też proste naprawy. Po jego śmierci matka zamieszkała w kibucu Nof Harim, u mojego starszego brata. Pod wieczór siaduje w pokoju Immanuela i jego żony Riny, popija herbatę i usiłuje nauczyć Josiego, mojego bratanka, dobrych manier, bo jego rodzice należą do pokolenia, które je lekceważy. Całe dnie spędza zamknięta w niewielkim pokoiku na obrzeżach kibucu, czytając po rosyjsku Gorkiego czy Turgieniewa, pisząc do mnie listy łamaną hebrajszczyzną, słuchając radia, robiąc na drutach.
– Tę niebieską sukienkę, w której się panu rano tak spodobałam, też zrobiła dla mnie matka, Malka – dodałam.
Michael uśmiechnął się.
– Może warto by było, aby pani matka spotkała się z moim ojcem. Na pewno znaleźliby wiele wspólnych tematów. Nie tak jak my, Chano. Siedzimy tu i rozmawiamy o rodzicach. Nie nudzisz się? – spytał z lękiem i w tym momencie jego oczy się zwęziły, jakby sam sobie zadał ból tym pytaniem.
– Nie – odpowiedziałam. – Dobrze mi tu.
Michael spytał, czy przypadkiem nie mówię tego, by mu oszczędzić przykrości. Zaprzeczyłam. Nalegałam nawet, by opowiedział mi więcej o swoim ojcu. Przyjemnie się go słucha.
Ojciec Michaela to człowiek surowy i skromny. Wieczorami prowadzi społecznie klub robotniczy w Holonie. Prowadzi? Taszczy ławki, nakleja ogłoszenia, powiela hasła, a po zebraniach zbiera niedopałki. Może warto by było, żeby nasi rodzice się poznali. Już to mówił, przeprasza, że się powtarza i mnie męczy. Co studiuję na uniwersytecie? Archeologię?
Wynajmuję pokój u ortodoksyjnej rodziny w dzielnicy Achwa. Przedpołudniami pracuję w przedszkolu Sary Zeldin w Kerem Awraham. Popołudniami chodzę na wykłady ze starożytnej i współczesnej literatury hebrajskiej. Ale nie jestem pełnoprawną studentką.
„Pełnoprawna” rymuje się z „niepoprawna”. Michael desperacko starał się odwlec chwilę, w której zapadnie milczenie, stąd ta w zamyśle zabawna gra słów. Żart nie był zrozumiały, więc go powtórzył raz jeszcze. Nagle zamilkł i podjął kolejną niecierpliwą próbę rozpalenia opornej fajki. Cieszyło mnie jego zmieszanie. Wtedy odstręczał mnie jeszcze typ twardego mężczyzny, uwielbiany przez moje koleżanki: wszelkiego rodzaju niedźwiedzie z Palmachu, zalewający kobietę kaskadą kpiarskiej dobroduszności, traktorzyści o grubych ramionach, cali w kurzu, którzy zjeżdżali z Negewu jak grabieżcy, co po zdobyciu miasta rzucają się na bezbronne kobiety. Podobało mi się zmieszanie studenta Michaela Gonena w kawiarni Atara w zimowy wieczór.
Do kawiarni wszedł słynny badacz w towarzystwie dwóch kobiet. Michael nachylił się do mnie, by szepnąć mi na ucho nazwisko naukowca. Dotknął wargami moich włosów i pomyślałam: teraz wdycha mój zapach. Czuje na swojej skórze moje włosy. Ta myśl była przyjemna. Powiedziałam:
– Potrafię cię przejrzeć. Czytam w twoich myślach. Właśnie zadajesz sobie pytanie, co będzie dalej. Co teraz zrobić. Mam rację?
Poczerwieniał gwałtownie, jak dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy.
– Nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny na stałe.
– Wcześniej?
Ostrożnie przesunął pustą filiżankę. Spojrzał na mnie. Na dnie jego spojrzenia, pod uległością, czaiła się stłumiona drwina.
– Aż do teraz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału hebrajskiego: Michael szeli
MY MICHAEL
Copyright © 1968, Amos Oz
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2020
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Jawor-Polak, 2007
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor poprzedniego wydania: Anna Mencwel
Projekt i opracowanie graficzne serii i okładki: Zbigniew Mielnik
Fotografia na okładce
© Ineke Kamps/Getty Images Poland
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Mój Michael, wyd. III w tym przekładzie, poprawione, Poznań 2020)
ISBN 978-83-8188-802-8
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer