Moje kochane nastoletnie dziecko - Aleksander Drzewiecki, Janek Niziński - ebook

Moje kochane nastoletnie dziecko ebook

Aleksander Drzewiecki, Janek Niziński

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Toksyczna kultura masowa, hiperkonsumpcjonizm, nieosiągalne wzorce, brutalizacja języka, normalizacja przemocy i fałszu, cyfrowe zniewolenie, rosnąca presja i opresja świata zewnętrznego... I w tym wszystkim my - zagubieni rodzice.

Nic dziwnego, że z roku na rok stan zdrowia psychicznego dorastających dzieci i nastolatków pogarsza się. Objawia się to niską samooceną, brakiem poczucia sprawczości, poczuciem osamotnienia, depresjami, samookaleczeniami, próbami samobójczymi.

Czujesz, że masz zbyt mały lub malejący kontakt ze swoim nastoletnim dzieckiem – że je tracisz? Nie rozumiesz świata twojego dorastającego dziecka? Coraz częściej doświadczasz nieprzyjemnych i trudnych w odczuwaniu emocji związanych z rodzicielstwem? Pamiętasz, co robili twoi rodzice, gdy byłeś nastolatkiem i nie chcesz powtarzać tych schematów wobec swoich dzieci? Gubisz się w gąszczu porad, książek, kursów, podcastów na temat rodzicielstwa i nastoletnich dzieci?

Dzięki tej książce poznasz prawdziwe historie osób nastoletnich. Ich zmagania z presją i wyzwaniami:

·uzależnienie od mediów społecznościowych i gier,

·hejt i dręczenie w szkole

·używki, narkotyki, substancje

·pierwsze doświadczenia seksualne,

·doświadczenia osób LGBTQ+

·zaburzenia odżywiania,

·depresja, samookaleczenia, próby samobójcze.

Rozmowy z młodymi osobami koncentrują się na kwestiach rodzicielskich, zachowaniach wspierających i destrukcyjnych ze strony bliskich dorosłych.

W kolejnej części znajdziesz ogrom wskazówek i przykładów dla rodziców. Skąd czerpać moc? Jak sięgać do korzeni – instynktów rodzicielskich i źródła bezwarunkowej miłości? Jak pracować z własnymi przekonaniami na temat rodzicielstwa? Jak radzić sobie z nieprzyjemnymi emocjami i trudnymi w przeżywaniu odczuciami? Jak budować więź, rozmawiać, wspierać? Jak odzyskać spokój, wytchnienie i radość z bycia rodzicem nastoletniego dziecka.

Aleksander Drzewiecki (Gen X), przedsiębiorca i przedsiębiorca społeczny, edukator rodzicielski, współzałożyciel platformy wsparcia rodziców dorastających dzieci i nastolatków parenteen.pl, Przewodniczący Rady Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, tata dwójki nastoletnich dzieci.

Janek Niziński (Gen Z), twórca szkolenia „Lepiej nie wiedzieć”, student psychologii, współzałożyciel platformy wsparcia rodziców dorastających dzieci i nastolatków parenteen.pl.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Część I. Spotkanie

CZĘŚĆ I

SPO­TKA­NIE

Jan Niziń­ski

Szpital i początki

Ze wspo­mnień moich rodzi­ców wynika, że byłem szczę­śli­wym dziec­kiem. Sie­dzia­łem godzi­nami z zabaw­kami, wymy­śla­jąc różne histo­rie, dobrze się uczy­łem i dużo się śmia­łem. Gdy mia­łem cztery lata moi rodzice się roz­stali i nagle zna­la­złem się w nowej rze­czy­wi­sto­ści. Nie mia­łem już jed­nego domu, tylko dwa, w któ­rych to bywa­łem po trzy dni. Mia­łem poczu­cie, że ni­gdzie nie mam swo­jego miej­sca. Moi rodzice dużo pra­co­wali, więc we wcze­snych latach dzie­ciń­stwa naj­wię­cej czasu spę­dza­łem z bar­dzo czę­sto się mną opie­ku­jącą bab­cią. Wszystko zaczęło się zmie­niać, kiedy to w wieku dzie­wię­ciu lat zdia­gno­zo­wano u mnie nowo­twór zło­śliwy, który ulo­ko­wał się w mojej kostce i dużej czę­ści pisz­czeli. Nagle place zabaw i szkoła zamie­niły się w szpi­talne sale i zwi­sa­jące woreczki z che­mią. To było straszne doświad­cze­nie, wszę­dzie, gdzie się nie spoj­rzało, cier­piały i umie­rały inne dzieci. Che­mio­te­ra­pię prze­cho­dzi­łem w Pol­sce, ale na osta­teczną ope­ra­cję, dzięki zbiórce pie­nię­dzy zor­ga­ni­zo­wa­nej przez moich rodzi­ców, wylą­do­wa­łem w małym mia­steczku w Niem­czech, dzięki czemu unik­ną­łem ampu­ta­cji nogi. Mimo wszystko mam bar­dzo dużo cie­płych wspo­mnień z tam­tego okresu. Nie zro­zum­cie mnie źle, rak jest prze­ra­ża­jący, ale to był okres mojego życia, gdy moi rodzice mieli dla mnie naj­wię­cej czasu, a poza tym wal­czyli o moje życie wspól­nie, razem. Cało­dniowe leże­nie z mamą czy tatą, oglą­da­nie z nimi seriali było wręcz speł­nie­niem marzeń, a i tak byłem na takiej ilo­ści mor­finy, że bólu pra­wie nie czu­łem. Po ope­ra­cji nastał czas na reha­bi­li­ta­cję i powolne wra­ca­nie do „nor­mal­nego” życia. Jesz­cze przez wiele mie­sięcy nie byłem w sta­nie cho­dzić, a uwierz­cie mi, ponowna nauka cho­dze­nia to okrop­nie mozolny pro­ces. Mniej wię­cej po dwóch latach wró­ci­łem do pod­sta­wówki, do pią­tej klasy. Na początku byłem swego rodzaju feno­me­nem jako cie­kawy, dłu­go­włosy blon­dyn, który cią­gle kulał i prze­żył jakąś straszną cho­robę. Nie­stety z cza­sem ta cie­ka­wość zaczęła prze­ra­dzać się w nie­przy­jemne komen­ta­rze, uwagi, żarty, wyty­ka­nie, aż w końcu w peł­no­prawne prze­śla­do­wa­nie. Byłem sła­bym, wraż­li­wym ogni­wem, któ­remu bar­dzo zale­żało, by ludzie go lubili, a nie­zbyt mu to wycho­dziło. To był czas, w któ­rym uśmiech i moty­wa­cje do życia zaczęła mi zastę­po­wać samot­ność i powoli poja­wia­jąca się depre­sja.

Światełko w tunelu

W gim­na­zjum sprawy tro­chę się zmie­niły. Poje­cha­łem na pierw­szy w życiu obóz, gdzie przy­po­mnia­łem sobie, że ludzie jed­nak mogą mnie lubić, dzięki czemu odzy­ska­łem tro­chę pew­no­ści sie­bie i zaczą­łem pozna­wać coraz wię­cej osób. Nie byłem już jed­nak tym samym chło­pa­kiem co wcze­śniej, bar­dzo się zmie­ni­łem. Jak­bym miał jakoś nazwać ten okres gim­na­zjalno-lice­alny, to nazwał­bym go okre­sem pustki. Wiel­kiej, wszech­obec­nej pustki. Prze­stało mi zale­żeć na ludziach, prze­sta­łem wie­rzyć w jakiś sens życia, tra­ci­łem swoją wraż­li­wość, wcho­dzi­łem tylko w coraz więk­szy mrok. Zaczą­łem też eks­pe­ry­men­to­wać z róż­nymi sub­stan­cjami. Na początku była to mari­hu­ana, póź­niej alko­hol, różne psy­cho­ak­tywne leki, które można było kupić w aptece bez recepty, takie jak thio­co­din czy aco­din, a z cza­sem poja­wiały się też moc­niej­sze używki. Moim życiem kie­ro­wała coraz więk­sza auto­de­struk­cja, a ono samo było mi bar­dziej obo­jętne. Pozna­wa­łem masę zna­jo­mych i tra­ci­łem wielu przy­ja­ciół. Wcho­dzi­łem w puste rela­cje, oparte na wspól­nym ćpa­niu i sek­sie. Moje więzi z rodzi­cami też były tra­giczne, dużo się kłó­ci­li­śmy. Ja czu­łem się nie­ro­zu­miany, nie­ko­chany i nie­ak­cep­to­wany, a oni widzieli we mnie coraz mniej ze swo­jego uko­cha­nego syna. Przy­znaję, że byłem bar­dzo trud­nym dziec­kiem, ale oni nie byli też naj­ła­twiej­szymi rodzi­cami. Z per­spek­tywy czasu wiem, że kie­ro­wała nimi bez­rad­ność, strach, złość czy ból, a nie brak miło­ści czy chęć uka­ra­nia mnie, co wtedy tak odczu­wa­łem. Patrzyli na mnie głów­nie przez pry­zmat moich pro­ble­mów, z któ­rymi sami też nie dawali sobie rady. W końcu nasze kłót­nie i moje postę­pu­jące uza­leż­nie­nie dopro­wa­dziły do tego, że poje­cha­łem do ośrodka lecze­nia uza­leż­nień.

Ośrodki to straszne miej­sca, ale nie tra­fiają tam tylko okropne osoby. Oczy­wi­ście, więk­szość z nich to dile­rzy, któ­rzy cho­wają się przed wyro­kami, ale zda­rzają się wyjątki. Mimo wszystko, nie­za­leż­nie skąd przy­szli­śmy i jakie pro­wa­dzi­li­śmy życia, wszy­scy wylą­do­wa­li­śmy w tym samym miej­scu. W każ­dym razie nie jecha­łem tam pozna­wać nowych zna­jo­mych, a wytrzeź­wieć. Ośro­dek pozwo­lił mi spoj­rzeć z dystansu na to wszystko, co dopro­wa­dziło do tego, że się tam zna­la­złem. Był to czas zaj­rze­nia w głąb sie­bie i stwo­rze­nia sie­bie na nowo. Janek 2.0. Dopiero w tam­tym miej­scu zro­zu­mia­łem, co nar­ko­tyki robią z ludźmi. Obser­wo­wa­łem masę cudow­nych, cie­ka­wych i ambit­nych osób, które za sprawą nałogu stały się bez­mó­zgimi zom­bie, nie­po­tra­fią­cymi prze­żyć nocy bez kre­sek i table­tek. Przed ośrod­kiem zawsze dostrze­ga­łem w nar­ko­ty­kach jakąś este­tykę. Więk­szość ćpa­ją­cych zna­jo­mych, to osoby o arty­stycz­nych umy­słach, potra­fiące opi­sy­wać swoje nar­ko­tyczne tripy, w tak barw­nych sło­wach, że można by pomy­śleć, że dodają one cie­ka­wo­ści. W pewien spo­sób dragi były wpi­sane w kul­turę, która nas ukształ­to­wała. Ulu­bieni muzycy przedaw­ko­wy­wali, a ulu­bieni pisa­rze pisali książki w barach. W całym tym kul­cie auto­de­struk­cji był jakiś urok, a w ośrod­kach mia­łem oka­zję poznać ten świat z dru­giej strony. Więk­szość osób nawet nie zda­wała sobie sprawy z tego, że coty­go­dniowe bra­nie mefe­dronu nie jest zdrowe. Dla nich to była głów­nie ucieczka od rze­czy­wi­sto­ści, czę­sto pato­lo­gicz­nej, z którą sami sobie nie radzili. Czar prysł.

Samodzielność

Po poby­cie w ośrodku w wieku sie­dem­na­stu lat zamiesz­ka­łem sam. Mama i ojczym, z któ­rymi miesz­ka­łem od dru­giej klasy gim­na­zjum, wypro­wa­dzili się razem z moimi sio­strami na Tene­ryfę. W domu mamy i tak czu­łem się okrop­nie, mia­łem wra­że­nie, że jestem pro­ble­mem, a nie dziec­kiem. Czu­łem, że mama ze mną wal­czy, zamiast mnie wspie­rać. Nagle, kiedy się wypro­wa­dzi­łem, zrozumia­łem, że to ja muszę o sie­bie dbać, bo nikt inny tego nie zrobi, że to ode mnie zależy, jak będzie wyglą­dało moje życie. Ponadto byłem w kla­sie matu­ral­nej, a zale­żało mi, by dostać się na stu­dia. Ten kawa­łek nie­za­leż­no­ści i samo­sta­no­wie­nia spra­wił, że brzy­dziło mnie to, jakim czło­wie­kiem byłem, ile krzywdy wyrzą­dza­łem innym, a przede wszyst­kim samemu sobie. W pewien spo­sób prze­sta­łem też mieć się prze­ciwko czemu bun­to­wać. Zaczą­łem przy­kła­dać się do tera­pii i pra­co­wać nad sobą. Moim zda­niem wspól­nym pro­ble­mem depre­sji i uza­leż­nie­nia jest to, że zapo­mi­nasz, że może być ina­czej, lepiej. Cały świat traci sens, na niczym za bar­dzo ci nie zależy i przez to bar­dzo, ale to bar­dzo trudno jest uwie­rzyć, że za tymi wszyst­kimi ciem­nymi chmu­rami ist­nieje jesz­cze jakieś słońce. Godzisz się z tą chu­jową rze­czy­wi­sto­ścią, tra­cisz moty­wa­cję i odnaj­du­jesz pewien rodzaj kom­fortu w tym cier­pie­niu, bo wła­ści­wie nawet nie wiesz, o co miał­byś wal­czyć. Ja z tego jed­nak wysze­dłem. W ciągu dwóch mie­sięcy zali­czy­łem klasę matu­ralną i dosta­łem się na stu­dia. Odbu­do­wa­łem wiele zepsu­tych rela­cji i zaczą­łem zda­wać sobie sprawę, że nagle, pierw­szy raz od wielu lat, mam dużo rze­czy, na któ­rych mi zależy i któ­rych nie chcę stra­cić.

Lepiej Nie Wiedzieć

Całe życie byłem obser­wa­to­rem. W momen­cie, gdy moja rela­cja z rodzi­cami była trudna, dużo uwagi poświę­ca­łem lustrza­nym rela­cjom przy­ja­ciół i zna­jo­mych. Obser­wo­wa­łem co działa, a co nie i prze­no­si­łem te zacho­wa­nia do mojego życia. Nie­długo po wypro­wadzce moje rela­cje z rodzi­cami zaczęły się popra­wiać. Na początku powoli, bar­dzo trudno było nam odbu­do­wać wza­jemne zaufa­nie, ale im dłu­żej podą­ża­łem „dobrą ścieżką”, tym było ono coraz więk­sze. Cza­sem na­dal nie mogę uwie­rzyć w to, jak z rela­cji, w któ­rej w żaden spo­sób nie byli­śmy w sta­nie razem funk­cjo­no­wać, doszli­śmy do tego punktu, że nie wyobra­żam sobie życia bez rodzi­ców. Wszyst­kie te trudne doświad­cze­nia skło­niły mnie do myśli, że może trzeba coś z tym wię­cej zro­bić. Uwa­żam, że wszyst­kie trudne doświad­cze­nia nie mają żad­nego zna­cze­nia i są tylko pustymi trau­mami, jeśli ich jakoś nie wyko­rzy­stamy. Dosta­łem taką szansę dzięki mojej przy­jaźni z Jar­kiem Szul­skim, który aku­rat w tym cza­sie zakła­dał nową szkołę o nazwie Liceum Artes Libe­ra­les. Pozna­łem go trzy lata wcze­śniej na orga­ni­zo­wa­nym przez niego wyjeź­dzie o nazwie SHIFT12345 i mimo miej­sca, w jakim wtedy się znaj­do­wa­łem, zauwa­żył we mnie coś dobrego, uwie­rzył we mnie. Spo­ty­ka­li­śmy się dosyć czę­sto, a w trak­cie jed­nego z takich spo­tkań, roz­ma­wia­jąc o tym, jak wielka prze­paść dzieli poko­le­nie współ­cze­snych nasto­lat­ków i ich rodzi­ców, wpa­dli­śmy na pomysł, który mógłby tę prze­paść zmniej­szyć. Stwier­dzi­li­śmy, że trzeba stwo­rzyć warsz­taty dla rodzi­ców pro­wa­dzone przez mło­dych ludzi, któ­rzy wyja­śnią i opo­wie­dzą im o wszyst­kim, co powinni wie­dzieć o świe­cie swo­ich pociech. Pozwolą im zaj­rzeć przez dziurkę od klu­cza do świata nasto­lat­ków i po nim ich opro­wa­dzą. Na począ­tek zaczą­łem pro­wa­dzić roz­mowy i ankiety z róż­nymi mło­dymi ludźmi, tak, by samemu tro­chę bar­dziej zro­zu­mieć ich potrzeby, war­to­ści i to, czym żyją. Po prze­pro­wa­dze­niu kil­ku­set roz­mów, razem z dwójką byłych wycho­wan­ków Jarka Szul­skiego i pod nad­zo­rem psy­cho­lożki, zaczę­li­śmy two­rzyć pierw­sze na świe­cie warsz­taty o świe­cie mło­dych z per­spek­tywy mło­dych. Warsz­taty oka­zały się suk­ce­sem, rodzice mówili, że otwo­rzy­li­śmy im oczy, a sprawą zain­te­re­so­wały się też media, dopro­wa­dza­jąc do tego, że w ciągu lekko ponad mie­siąca poja­wi­łem się w „Dużym For­ma­cie”, Dzień Dobry TVN i Trójce Pol­skiego Radia. Zosta­łem zakwa­li­fi­ko­wany jako chan­ge­ma­ker przez Ashokę i zaczą­łem aktyw­nie dzia­łać w obsza­rach zdro­wia psy­chicz­nego nasto­lat­ków i ich rela­cji z rodzi­cami.

Na jeden z naszych warsz­ta­tów przy­szedł Alek­san­der Drze­wiecki, prze­wod­ni­czący Rady Fun­da­cji Dajemy Dzie­ciom Siłę i przed­się­biorca, z któ­rym od razu zła­pa­li­śmy wspólny język. Umó­wi­li­śmy się na kawę i oka­zało się, że obaj znamy pro­blem – tylko z róż­nych stron – jakim jest prze­paść mię­dzy doro­słymi a dziećmi z wza­jem­nym zro­zu­mie­niem. Zaczę­li­śmy współ­pra­co­wać, a efek­tem jest mię­dzy innymi plat­forma paren­teen.pl oraz ta książka.

Alek­san­der Drze­wiecki

Ojcostwo

Jestem ojcem dwójki wspa­nia­łych dzieci. Jed­nak rodzi­ciel­stwo nie przy­szło nam łatwo. Sta­ra­li­śmy się o pierw­sze dziecko sześć lat, pró­bu­jąc wszel­kich dostęp­nych wtedy metod lecze­nia bez­płod­no­ści. Uczest­ni­czy­li­śmy też w kur­sie dla rodzi­ców adop­cyj­nych, reali­zo­wa­nym przez Towa­rzy­stwo Przy­ja­ciół Dzieci. Osta­tecz­nie nie zde­cy­do­wa­li­śmy się wtedy na adop­cję, a rok póź­niej przy­szedł na świat nasz bio­lo­giczny syn Staś. Jak cie­szyło mnie spę­dza­nie z nim godzin na wspól­nych kąpie­lach, zaba­wach, roz­mo­wach, wyciecz­kach, wypra­wach, pozna­wa­niu świata, nauce, czy­ta­niu, grze na instru­men­tach. Te chwile wspo­mi­nam jako wspa­niały czas mojego życia i dziś wdzięczny jestem, że tyle było mi ich danych. Jed­no­cze­śnie, w tym okre­sie prze­sze­dłem ogromną wewnętrzną trans­for­ma­cję i roz­wój zwią­zany z rodzi­ciel­stwem. Więk­szość moich wyobra­żeń doty­czą­cych ojco­stwa, wzor­ców postę­po­wa­nia z mojego dzie­ciń­stwa, usły­sza­nych lub zaczerp­nię­tych z porad­ni­ków, oka­zała się nie­ade­kwatna do rze­czy­wi­sto­ści i dopro­wa­dziła mnie do bez­sil­no­ści. Radze­nie sobie z nią i towa­rzy­szą­cym jej uczu­ciom zło­ści, lęku, poczu­cia winy, bywało z pew­no­ścią trudne dla mojego dziecka. Prze­for­mu­ło­wa­nie wła­snych prze­ko­nań nie było dla mnie łatwym zada­niem.

Gdy piszę te słowa, mój syn ma lat sie­dem­na­ście i wciąż – tra­dy­cyj­nie od pięt­na­stu lat – regu­lar­nie wyjeż­dżamy na kil­ku­dniowy tzw. męski wypad, na któ­rym w sytu­acji jeden na jeden odby­wamy te naj­bliż­sze i naj­waż­niej­sze roz­mowy. Obec­nie dużo roz­ma­wiamy o wybo­rze kie­runku stu­diów i uczelni, doświad­cze­niach zwią­za­nych z wcho­dze­niem w doro­słość, doświad­cza­niu uży­wek i o róż­nych ryzy­kow­nych sytu­acjach, z któ­rymi spo­tyka się mój syn. Zda­rzają się trudne roz­mowy. Czuję, jak wiel­kimi kro­kami zbliża się moment, gdy mój syn wyfru­nie z domu.

Córeczkę – Biankę – pozna­łem, gdy miała sie­dem tygo­dni. Gdy Staś miał kilka lat, wró­ci­li­śmy do ośrodka adop­cyj­nego, by dokoń­czyć prze­rwany wcze­śniej kurs. Tym razem pewni, że chcemy adop­to­wać dziecko. Od poprzed­niej próby minęło zbyt wiele lat, więc musie­li­śmy zaczy­nać szko­le­nie od początku. Dzie­wię­cio­mie­sięczny kurs adop­cyjny PRIDE (Parents Reso­urce of Infor­ma­tion Deve­lop­ment and Edu­ca­tion), nosił pol­ski pod­ty­tuł „Jak być dobrym rodzi­cem adop­cyjnym”. Byli­śmy jedy­nymi rodzi­cami w gru­pie uczest­ni­ków szko­le­nia, więc szybko odkry­li­śmy, że w rze­czy­wi­sto­ści kurs w 95 proc. doty­czył tego, jak być dobrym rodzi­cem po pro­stu, a może 5 proc. doty­czyło spe­cy­fiki adop­cyj­nej. Jestem nie­zwy­kle szczę­śliwy i wdzięczny za moż­li­wość bycia tatą Bia­nusi. Uwiel­biam wspólne słu­cha­nie i śpie­wa­nie pio­se­nek, jej ogromną wraż­li­wość i zdol­ność współ­od­czu­wa­nia, kre­atywne, cza­sem sza­lone pomy­sły, otwar­tość na ludzi i na świat czy goto­wość do dzie­le­nia się ze mną waż­nymi spra­wami. Gdy piszę te słowa, ona ma jede­na­ście lat i z przy­tu­pem wcho­dzi w okres dora­sta­nia, i mimo róż­nych zgrzy­tów z tym zwią­za­nych codzien­nie odkry­wam, jak wspa­niale jest pozna­wać dru­giego, bli­skiego czło­wieka i towa­rzy­szyć mu w jego dro­dze. Czło­wieka, który roz­wija się i co chwila obja­wia w nowej wer­sji sie­bie. Jak dobrze jest móc przy tym wciąż odkry­wać i roz­wijać sie­bie.

Fundacja

Współ­pracę z Fun­da­cją Dajemy Dzie­ciom Siłę roz­po­czą­łem w 2004 roku (wtedy nazy­wała się jesz­cze Fun­da­cja Dzieci Niczyje). Przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat moja rela­cja i zaan­ga­żo­wa­nie w jej dzia­łal­ność przyj­mo­wała różną inten­syw­ność i wiele form. Naj­czę­ściej, pra­cu­jąc bez­po­śred­nio z zarzą­dem i ści­słym kie­row­nic­twem fun­da­cji, wspie­ra­łem roz­wój orga­ni­za­cji, dora­dza­łem w obsza­rze fun­dra­isingu, szko­leń pra­cow­ni­ków i w róż­no­rod­nych kwe­stiach stra­te­gicz­nych czy zarząd­czych. Od dzie­się­ciu lat jestem człon­kiem Rady Fun­da­cji, a od 2022 roku jej prze­wod­ni­czą­cym.

W paź­dzier­niku 2022 roku roz­ma­wia­li­śmy w zespole ds. szko­leń FDDS nad stwo­rze­niem pro­gramu pro­fi­lak­tycz­nego dla rodzi­ców dora­sta­ją­cych dzieci i nasto­lat­ków. Był to czas, gdy pra­wie sie­dem­dzie­się­ciu psy­cho­lo­gów i psy­cho­lo­żek pra­cu­ją­cych na linii tele­fonu zaufa­nia dzieci i mło­dzieży 116 111 nie nadą­żało odbie­rać połą­czeń. Pomimo, że tele­fon czynny jest całą dobę sie­dem dni w tygo­dniu, dodzwa­niało się jedy­nie co trze­cie dziecko: linie były prze­cią­żone, noto­rycz­nie zajęte. Wszyst­kie dostępne bada­nia na temat stanu psy­chicz­nego dora­sta­ją­cych dzieci i mło­dzieży oraz dane sta­ty­styczne doty­czące hospi­ta­li­za­cji psy­chia­trycz­nych, samo­oka­le­czeń i prób samo­bój­czych wska­zy­wały na gwał­tow­nie nara­sta­jący od 2010 roku pro­blem zdro­wia mło­dych osób. Więk­szość dostęp­nych badań wska­zuje na ogromną rolę rodzi­ców jako tych, któ­rzy mają naj­więk­szy wpływ na two­rze­nie oko­licz­no­ści chro­nią­cych dzieci przed kry­zy­sem psy­chicz­nym. Poczu­łem, że moja misja zwią­zana z Fun­da­cją Dajemy Dzie­ciom Siłę dotarła do miej­sca, w któ­rym potrze­buję i chcę zaan­ga­żo­wać się jesz­cze bar­dziej.

Relacyjna Psychologia Rozwojowa

Rodzi­ciel­stwo to fascy­nu­jąca dzie­dzina życia. Oprócz wspo­mnia­nego wcze­śniej kursu adop­cyj­nego PRIDE, mia­łem przez lata moż­li­wość uczest­ni­cze­nia w licz­nych kur­sach rodzi­ciel­skich (od szkoły rodze­nia poczy­na­jąc, po kursy pozy­tyw­nej dys­cy­pliny, szkolne warsz­taty dla rodzi­ców czy roczny kurs All About Paren­ting). Prze­czy­ta­łem na ten temat mnó­stwo ksią­żek, z któ­rych naj­bar­dziej rezo­nują we mnie dzieła Jespera Juula. Juul pisał „wszy­scy mamy ten sam pro­blem, który można okre­ślić nastę­pu­jąco: kocham cię, ale jak mam postę­po­wać, żebyś i ty poczuł, że cię kocham?” Pod­kre­śla on, że rolą rodzi­ców nie jest wycho­wy­wa­nie, lecz po pro­stu stwa­rza­nie oko­licz­no­ści sprzy­ja­ją­cych natu­ral­nemu roz­wo­jowi, takich jak prze­strzeń do prze­ży­wa­nia emo­cji i wyra­ża­nia uczuć, eks­plo­ro­wa­nia zain­te­re­so­wań, swo­bod­nej zabawy. Juul obu­dził we mnie prze­ko­na­nie, że nie potrze­buję być ide­al­nym rodzi­cem, ponie­waż każde dziecko ma w sobie natu­ralny poten­cjał do roz­woju. Cho­dzi jedy­nie o to, by tego poten­cjału nie zblo­ko­wać. Zamiast więc kon­cen­tro­wać się na „wycho­wy­wa­niu”, kształ­to­wa­niu i kon­tro­lo­wa­niu zacho­wań dziecka, lepiej sku­pić się na budo­wa­niu rela­cji opar­tej na zro­zu­mie­niu, peł­nej akcep­ta­cji, wspar­ciu i poczu­ciu bez­pie­czeń­stwa. Ogromną pomocą dla takiej formy rodzi­ciel­stwa oka­zała się książka Więź dr Gor­dona Neu­felda i Gabora Maté, która odkryła przede mną kolejne książki i szko­le­nia obu auto­rów i zapro­siła do zanu­rze­nia się w świe­cie Rela­cyj­nej Psy­cho­lo­gii Roz­wo­jo­wej. W bada­niach neu­ro­bio­lo­gicz­nych znaj­duje ona odpo­wiedź na pyta­nie, co jest naj­bar­dziej wspie­ra­ją­cym, natu­ral­nym dla gatunku ludz­kiego śro­do­wi­skiem wzra­sta­nia i roz­woju. Rela­cyjna Psy­cho­lo­gia Roz­wo­jowa pod­waża pewne psy­cho­lo­giczne pół­prawdy i wyja­śnia, dla­czego powszechne i pro­mo­wane w maso­wej kul­tu­rze prze­ko­na­nia doty­czące potrzeb dora­sta­ją­cych dzieci oraz wyni­ka­jące z nich wska­zówki postę­po­wa­nia dla rodzi­ców, wbrew dobrym inten­cjom, mogą być nie­wspie­ra­jące. Inspi­ro­wane pora­dami Insty­tutu dr. Neu­felda rodzi­ciel­stwo przy­nosi mi radość i wytchnie­nie. I oczy­wi­ście wciąż popeł­niam błędy i cza­sem się gubię. Jed­nak dziś czuję, że mam ze sobą kom­pas, który wska­zuje mi wła­ściwy kie­ru­nek.

Spotkanie międzypokoleniowe

W stycz­niu 2023 roku uczest­ni­czy­łem w warsz­ta­tach dla rodzi­ców „Lepiej nie wie­dzieć” reali­zo­wa­nych w Liceum Arters Libe­ra­les w War­sza­wie. Warsz­taty pro­wa­dzone były przez trzy młode, nasto­let­nie osoby. Tam pierw­szy raz spo­tka­łem Janka Niziń­skiego, głów­nego pro­wa­dzą­cego – wtedy osiem­na­sto­latka. Na sali kil­ku­dzie­się­ciu rodzi­ców wsłu­chi­wało się w opo­wie­ści o tym, jak dora­sta­jące dzieci wcho­dzą w doro­słość: o wyzwa­niach w świe­cie mediów spo­łecz­no­ścio­wych, gamingu, pato­mu­zyce, używ­kach, doświad­cze­niach sek­su­al­nych, pre­sji szkoły, rela­cjach rówie­śni­czych i roman­tycz­nych, zabu­rze­niach odży­wia­nia, depre­sji, samo­oka­le­cza­niu i pró­bach samo­bój­czych. Nie­co­dzienna sytu­acja: dzieci uczące rodzi­ców. A ze strony tych dru­gich nie­do­wie­rza­nie, zasko­cze­nie, zdzi­wie­nie i mnó­stwo pytań: „to co my mamy w tej czy innej sytu­acji robić?”. Szko­le­nie mocno uświa­do­miło mi, jak ogromna jest prze­paść w rozu­mie­niu wielu tema­tów mię­dzy dzi­siej­szymi oso­bami nasto­let­nimi, a poko­le­niem ich rodzi­ców. Zaan­ga­żo­wa­nie mło­dych doro­słych w pracę na rzecz dobrego rodzi­ciel­stwa wydała mi się koniecz­no­ścią. Kilka tygo­dni póź­niej spo­tka­łem się w Klu­bo­ka­wiarni Mię­dzy­po­ko­le­niowa na war­szaw­skim Mura­no­wie z Jan­kiem na kawie. Zawar­li­śmy wtedy poro­zu­mie­nie, by wspól­nie kon­ty­nu­ować rodzi­ciel­ską misję. Efek­tem tego poro­zu­mie­nia było powsta­nie paren­teen.pl, spo­łecz­no­ści rodzi­ców dora­sta­ją­cych dzieci i nasto­lat­ków oraz wspie­ra­ją­cych ich spe­cja­li­stów. No i ta książka.

Część II. Lepiej nie wiedzieć

CZĘŚĆ II

LEPIEJ NIE WIE­DZIEĆ

(Janek Niziń­ski)

„Lepiej nie wie­dzieć” to zbiór dzie­wię­ciu wywia­dów z mło­dymi doro­słymi, któ­rzy w momen­cie ich prze­pro­wa­dza­nia mają 18, 19 lub 20 lat. Opo­wia­dają o swo­ich doświad­cze­niach, sytu­acjach i emo­cjach z czasu dzie­ciń­stwa, dora­sta­nia, okresu nasto­let­niego i wcho­dze­nia w doro­słość. Przy­wo­łują zda­rze­nia, prze­ży­cia i słowa wciąż pul­su­jące świeżo w ich pamięci, choć widziane już z pew­nego dystansu. Wszystko to wyda­rzyło się naprawdę. Tutaj opo­wie­dziane jest oczy­wi­ście z subiek­tyw­nego punktu widze­nia.

Osoby te zde­cy­do­wały, że „jed­nak lepiej wie­dzieć”, choć wciąż „lepiej pozo­stać ano­ni­mo­wym”. Wielu z ich rodzi­ców, któ­rzy prze­cież także mogą się­gnąć po tę książkę – wciąż tkwi w tym „lepiej nie wie­dzieć”, lub „nie ma co już o tym gadać”. A my chcie­li­śmy odsło­nić karty.

Każda z tych roz­mów koń­czy się pyta­niami o rady dla rodzi­ców i opie­ku­nów. Niech będą one inspi­ra­cją dla wszyst­kich, któ­rzy mie­rzą się z sytu­acjami podob­nymi do opo­wie­dzia­nych.

1. Przyklejeni do ekranów

W jakim wieku zaczę­łaś korzy­stać z social mediów?

Zaczę­łam w wieku dzie­się­ciu lat od Snap­chata i Face­bo­oka. Face­bo­oka mia­łam dla­tego, że jest on takim pod­sta­wo­wym medium, jakimś must have. Snap­chat nato­miast był jedną z pierw­szych apli­ka­cji, gdzie można było wysy­łać sobie bez­po­śred­nio zdję­cia, gdzie ist­niało story, więc można było poka­zy­wać swój dzień, auten­tyczny moment, w któ­rym się czło­wiek znaj­do­wał.

Ja sam pamię­tam, że funk­cją Snap­chata, która naj­bar­dziej mnie wcią­gnęła były dni. Pole­gało to na tym, że jeśli codzien­nie wysy­łało się komuś jedno zdję­cie, to miało się przy kon­cie tej osoby poka­zaną liczbę tych dni. Mam wra­że­nie, że była to jedna z pierw­szych widzia­nych przeze mnie w inter­ne­cie rze­czy, która tak uza­leż­niała, zmu­szała ludzi do korzy­sta­nia z apli­ka­cji regu­lar­nie.

Też je pamię­tam. Stre­aki dawały to złudne poczu­cie, że budu­jesz z kimś rela­cję, co było ilu­zją. Bo jak można ją zbu­do­wać wysy­ła­jąc sobie wza­jem­nie tylko zdję­cia? W ogóle mam wra­że­nie, że Snap­chat roz­po­czął takie uwią­zy­wa­nie ludzi do apli­ka­cji, takie pośred­nie przy­mu­sze­nie do cią­głego rela­cjo­no­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Tę funk­cję naj­bar­dziej chyba prze­jął BeReal i Insta­gram.

A ile mniej wię­cej czasu spę­dzasz dzien­nie w social mediach?

Obec­nie do trzech godzin, a na samym Insta­gra­mie godzinę. Były jed­nak w moim życiu takie momenty, w któ­rych total­nie social mediów nad­uży­wa­łam. Wtedy czas w tele­fo­nie potra­fił docho­dzić nawet do dwu­na­stu godzin w ciągu dnia.

Kiedy miało miej­sce to apo­geum?

Nało­żyły się na sie­bie począ­tek pan­de­mii i mój gor­szy stan psy­chiczny. Zosta­li­śmy wtedy zamknięci w domach, lek­cje były online, a ja dosta­łam nagle dużo wol­nego czasu, z któ­rym nie do końca wie­dzia­łam co zro­bić. Pamię­tam, że pobra­łam wtedy po raz pierw­szy Tik­Toka, w któ­rego total­nie się wcią­gnę­łam, potra­fi­łam sie­dzieć na nim dosłow­nie cały dzień. Teraz jest to dla mnie straszne, boli mnie serce, jak o tym mówię, ale nie mia­łam wtedy poję­cia, jak mogę zago­spo­da­ro­wać tyle wol­nego czasu, więc mar­no­wa­nie go mi nie prze­szka­dzało.

Kiedy twoim zda­niem zaczyna się uza­leż­nie­nie od social mediów? Kiedy można mówić o szko­dli­wym ich uży­wa­niu? Bo jed­nak nie zre­zy­gnu­jemy z nich cał­ko­wi­cie, tyle pracy, kon­tak­tów mię­dzy­ludz­kich prze­nio­sło się do sieci, że obec­nie jest prak­tycz­nie nie­moż­liwe, by ich nie mieć.

Wtedy, gdy kli­kamy w ikonkę Insta­grama czy Tik­Toka auto­ma­tycz­nie, bez­myśl­nie oraz gdy nasze rela­cje, obo­wiązki i pasje w świe­cie rze­czy­wi­stym są zanie­dby­wane wła­śnie na rzecz social mediów. Wiem, że nie trzeba wiele, by do takiego stanu się dopro­wa­dzić, bo są one skon­stru­owane tak, byśmy chcieli spę­dzać na nich jak naj­wię­cej czasu. Mogą być jakąś formą ucieczki od samego sie­bie. Poma­gają w dystan­so­wa­niu się od obo­wiąz­ków, znie­czu­lają na wła­sne uczu­cia. Są więc zapy­cha­czem czasu. Ma to odbi­cie też w mózgu, bo nasz układ nagrody jest wtedy cią­gle zaspo­ka­jany. Social media to pro­sta dopa­mina, dostępna na wycią­gnię­cie ręki, zde­cy­do­wa­nie łatwiej­sza w osią­gnię­ciu niż ta, którą otrzy­mu­jemy po wyko­na­niu jakie­goś zada­nia w świe­cie rze­czy­wi­stym.

Jaką rolę odgry­wają twoim zda­niem social media? Bo jak o nich opo­wia­dasz, to mam wra­że­nie, że one potra­fią naprawdę wiele czło­wie­kowi zastą­pić.

Pozwa­lają na pewno utrzy­my­wać rela­cje mię­dzy­ludz­kie. Pod­glą­da­jąc przez cho­ciażby Insta­grama życie innych ludzi, możemy dowia­dy­wać się gdzie są, z kim są, jak się czują. Oczy­wi­ście jest to rela­cja jed­no­stronna, bo ci ludzie nie mają poję­cia o naszym ist­nie­niu, ale my dosta­jemy wypa­czone, ale jed­nak, poczu­cie bli­sko­ści z dru­gim czło­wie­kiem. W social mediach możemy też wyra­zić sie­bie tak, jak chcemy. Daje to moż­li­wość ucieczki od sie­bie, wła­snych pro­ble­mów, nie­kiedy bar­dzo trud­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Powie­dzia­łaś przed chwilą, że social media są dla nas ucieczką od rze­czy­wi­sto­ści, ale też miej­scem, gdzie możemy wyra­zić samych sie­bie. Jak rozu­miesz tę auten­tycz­ność w nich?

Dla mnie jest to tro­chę kwe­stia sporna, bo prze­cież każdy z nas przed wsta­wie­niem jakie­goś zdję­cia czy rela­cji poświęca temu dłuż­szą chwilę, wybiera te naj­cie­kaw­sze, więc ta auten­tycz­ność już jakoś zanika. Z dru­giej jed­nak strony dają one moż­li­wość wyrazu sie­bie. Może patrzę na to tro­chę ina­czej niż ty, bo pocho­dzę z małego mia­steczka, gdzie w świe­cie rze­czy­wi­stym mia­łam bar­dzo ogra­ni­czoną liczbę osób, z któ­rymi mogłam się trzy­mać i social media te ogra­ni­cze­nia tro­chę zdej­mo­wały. Mogłam przez nie kon­tak­to­wać się z oso­bami o podob­nych zain­te­re­so­wa­niach, podob­nych poglą­dach, podob­nych ambi­cjach, któ­rych w świe­cie rze­czy­wi­stym bym nie poznała. To miało oczy­wi­ście też swoją ciem­niej­sza stronę, bo słu­żyło mi do ucieczki od rze­czy­wi­sto­ści. Jeśli mia­łam kon­flikt z rodzi­cami, ze zna­jo­mymi ze szkoły czy masę obo­wiąz­ków, to zato­pie­nie się w tele­fo­nie dawało mi kom­fort, poma­gało odcią­gać moje myśli od trud­no­ści w realu, co było dla mnie o wiele prost­sze, niż sta­nię­cie z moimi pro­ble­mami, uczu­ciami czy ocze­ki­wa­niami twa­rzą w twarz.

Mogła­byś roz­wi­nąć jesz­cze temat auten­tycz­no­ści?

Tak jak mówi­łam, jest to dla mnie temat sporny. Ja sama przy­znaję się, że nie jestem w mediach taka, jak w rze­czy­wi­sto­ści i myślę, że nie była­bym w sta­nie być, nawet gdy­bym bar­dzo się sta­rała. Więc z jed­nej strony możemy na tych plat­for­mach pró­bo­wać poka­zy­wać to, jacy jeste­śmy w real­nym świe­cie, ale zawsze siłą rze­czy będziemy deli­kat­nie zmie­niać ten obraz sie­bie, by poka­zać go od naj­lep­szej strony, czy to przez poka­zy­wa­nie naj­cie­kaw­szych chwil, czy naj­ład­niej­szego zdję­cia.

Od razu nasuwa się pyta­nie o edy­to­wa­nie zdjęć. Wiem, że robi to zde­cy­do­wana więk­szość osób. Ty sama masz z tym jakieś doświad­cze­nia?

Inte­re­suję się foto­gra­fią, więc oczy­wi­ście prze­ra­biam zdję­cia, ale tro­chę w innym celu; można powie­dzieć, że robię to bar­dziej pro­fe­sjo­nal­nie. Zda­rzało mi się jed­nak edy­to­wać zdję­cia, na któ­rych byłam. Myślę że w momen­cie, w któ­rym zaczę­łam dora­stać, moje poczu­cie wła­snej war­to­ści, pew­ność sie­bie bar­dzo się obni­żyły. Zma­ga­łam i wciąż zma­gam się z trą­dzi­kiem, który wtedy był moim dużym kom­plek­sem, więc korzy­sta­łam z jakichś retu­szy, by wygła­dzić sobie cerę, wyglą­dać tak jak inne osoby w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Teraz już tego nie robię, bo jestem bar­dziej samo­świa­doma, wiem, że wypry­ski są nor­malne i natu­ralne, ale wtedy tak nie myśla­łam. Bar­dziej od retu­szu zdjęć są też chyba popu­larne fil­try udo­stęp­niane przez apli­ka­cje. Obec­nie masz je na tak zaawan­so­wa­nym pozio­mie, że nawet nie zauwa­żysz, że ktoś ich używa. Jest to dużym pro­ble­mem, bo o ile ja czy ty wiemy, że są one sztuczne, tak dzie­ciom oglą­da­ją­cym influ­en­ce­rów ser­wo­wane są nie­re­alne, nie­osią­galne stan­dardy piękna.

Co sądzisz o influ­en­ce­rach? Małaś jako dziecko swo­ich ulu­bio­nych?

Jak byłam mała, obser­wo­wa­łam tylko tych topo­wych youtu­be­rów, więc w świat influ­en­ce­rów za bar­dzo wtedy nie weszłam. Jed­nak póź­niej wpa­dłam w pułapkę i fak­tycz­nie śle­dzi­łam masę kont. Co prawda były wśród nich war­to­ściowe tre­ści, ale więk­szość z nich to była kom­pletna papka. W ogóle jak pomy­ślę sobie o współ­cze­snych influ­en­ce­rach, to tro­chę prze­raża mnie fakt, że mają oni po dwa­dzie­ścia parę lat, a ich główną widow­nią są kil­ku­lat­ko­wie. Moim zda­niem to, co mówią, co pro­mują jest w wielu przy­pad­kach bar­dzo nie­wła­ści­wie dla dzieci, które nie mają jesz­cze wypra­co­wa­nego wła­snego sys­temu war­to­ści.

Prawda. Dodat­kowo współ­cze­śnie zosta­nie influ­en­ce­rem jest sto­sun­kowo łatwe. Mam wra­że­nie, że nasto­la­tek, idąc do liceum, musi liczyć się z tym, że przy­naj­mniej jedna osoba z klasy jakoś tam wybije się w inter­ne­cie. Może przez łatwość tego „zawodu” jed­nym z popu­lar­niej­szych marzeń dzieci jest zosta­nie wła­śnie influ­en­ce­rem. Powie­dzia­łaś też o youtu­be­rach, któ­rych trzeba było obser­wo­wać, byli must have. Co przez to rozu­miesz?

Oni po pro­stu byli naj­po­pu­lar­niejsi. Na ich pro­fi­lach mogłeś dowie­dzieć się naj­wię­cej. Moi rówie­śnicy czę­sto do nich nawią­zy­wali, więc jeśli się ich nie obser­wo­wało, to było się gdzieś tam poza wie­loma tema­tami w roz­mo­wach, czuło się tro­chę wyklu­czo­nym.

Mówisz wiele o nega­tyw­nych stro­nach social mediów. Mają one w ogóle jakieś swoje pozy­tywy?

Oczy­wi­ście. Prak­tycz­nie wszystko ma swoją złą i dobrą stronę. Mam wra­że­nie, że pomocą dla dobrego korzy­sta­nia z social mediów jest świa­do­mość tego, jak one dzia­łają, jak możemy nimi zarzą­dzać. Więc jeśli zro­zu­miemy, jak ota­czać się tre­ściami dla nas war­to­ścio­wymi, to mogą nas edu­ko­wać, zain­spi­ro­wać, pomóc w nawią­zy­wa­niu kon­tak­tów z innymi. Naprawdę stwa­rzają nie­zwy­kłe moż­li­wo­ści.

Mówi­łaś wcze­śniej o tym, że nad­uży­wa­łaś social mediów. Dla­czego wła­ści­wie zde­cy­do­wa­łaś się to zmie­nić?

Chyba dla­tego, że zoba­czy­łam, jak duży mają one wpływ na moje codzienne życie i na jego jakość. W tym naj­gor­szym momen­cie potra­fi­łam odwle­kać naj­waż­niej­sze zada­nia tylko po to, by posie­dzieć dłu­żej w tele­fo­nie. Poza tym potwor­nie mnie on męczył. Wiesz, jak prze­glą­dasz trzy­dzie­sto­se­kun­dowe fil­miki na Tik­Toku, to bom­bar­du­jesz swój mózg ilo­ścią bodź­ców, któ­rych nie jest on w sta­nie prze­ro­bić. Skut­kuje to trud­no­ściami w nauce, pro­ble­mami z kon­cen­tra­cją, co też zaczę­łam wyraź­nie u sie­bie zauwa­żać. Wtedy stwier­dzi­łam, że muszę z tym nad­uży­wa­niem mediów skoń­czyć, bo nie byłam w sta­nie przez pięć minut słu­chać jed­nej osoby, w trak­cie wyłą­cza­łam się i kom­plet­nie zapo­mi­na­łam, o czym ona wcze­śniej mówiła. Pomo­gło mi na przy­kład poświę­ce­nie jed­nego wie­czoru na przej­rze­nie pro­fi­lów, które śle­dzę i zro­bie­nie „czystki”. Stwier­dzi­łam, że od teraz obser­wuję tylko te tre­ści, które mnie edu­kują, inspi­rują, w jakiś spo­sób roz­wi­jają. Dzięki temu zaczę­łam się dużo mniej porów­ny­wać z oso­bami w inter­ne­cie, prze­stał być on moim głów­nym punk­tem odnie­sie­nia. Wyj­ście z uza­leż­nie­nia było nie­zwy­kle trudne, musia­łam na nowo nauczyć się czer­pać przy­jem­ność z zadań, które sta­wiam sobie w świe­cie rze­czy­wi­stym, ale im bar­dziej udaje mi się to osią­gnąć, tym więk­szą odczu­wam radość z życia, z małych rze­czy.

Jak w ogóle udało ci się tego doko­nać? Bo mam wra­że­nie, że wielu nasto­lat­ków to prze­ra­sta, a tobie jed­nak udało się zejść z tych dwu­na­stu do trzech godzin dzien­nie przed ekra­nem tele­fonu.

Moje odkle­ja­nie się od smart­fona było dłu­go­trwa­łym pro­ce­sem, który zresztą na­dal trwa. Na pewno pomo­gła mi świa­do­mość tego, jak social media dzia­łają na nasz mózg, na wydzie­la­nie dopa­miny, dla­czego mają taki wpływ na jakość mojego życia. Pomo­gło też odin­sta­lo­wa­nie Tik­Toka, na któ­rym spę­dza­łam naj­wię­cej czasu. Gdy to zro­bi­łam, przy­ła­py­wa­łam się na tym, że czę­sto auto­ma­tycz­nie kli­ka­łam pal­cem w miej­sce, gdzie znaj­do­wała się wcze­śniej jego ikonka, co też bar­dzo wyraź­nie poka­zy­wało mi, jak mocno jestem uza­leż­niona. Pierw­szy tydzień był kosz­marny. Byłam przy­gnę­biona, sfru­stro­wana, nie wie­dzia­łam, co ze sobą zro­bić, ale dalej było już coraz łatwiej. Sku­tecz­ność odcho­dze­nia od social mediów zapew­niła mi też myśl, że nie jest to na stałe. Jak wcze­śniej pró­bo­wa­łam usu­wać konta na apli­ka­cjach, usta­wiać sobie w tele­fo­nie ogra­ni­cze­nia, to moje uza­leż­nie­nie wra­cało ze zdwo­joną siłą. Tym razem stwier­dzi­łam, że będzie to raczej próba ich ogra­ni­cze­nia, zna­le­zie­niu balansu niż odcię­cia cał­ko­wi­tego, i dopiero to podej­ście dało efekt. W ogóle myślę, że ten balans jest klu­czem. Bo tak, jak mówi­łam, współ­cze­śnie tro­chę nie da się żyć bez social mediów, a one same, o ile wie się, jak z nich korzy­stać, mogą dać czło­wie­kowi naprawdę wiele.

Zgo­dzę się, że obec­nie młode osoby nie są w sta­nie nie mieć kont w tych wszyst­kich apli­ka­cjach, bo znaczna część życia wła­śnie na nich się opiera. Kon­takty mię­dzy­ludz­kie, wie­dza na temat róż­nych wyda­rzeń czy imprez, zada­nia domowe, GPS-y, doku­menty − to wszystko jest w tele­fo­nie. Dla mnie bez­sen­sowne byłoby odci­na­nie dziecka od tego wszyst­kiego, mimo że social media potra­fią tak nie­zdrowo wcią­gać, szybko i mocno uza­leż­nić. Co twoim zda­niem powi­nien zro­bić rodzic?

Oczy­wi­ście stan­dar­dowa odpo­wiedź brzmi: roz­ma­wiać ze swoim dziec­kiem. Moim zda­niem po stro­nie rodzica leży uświa­do­mie­nie sobie, a póź­niej mło­dej oso­bie, jak te apli­ka­cje wpły­wają na nasze życie. Na pewno bez­sen­sowne jest dawa­nie szla­ba­nów na tele­fon, bo to spo­wo­duje utratę zaufa­nia do rodzica i poczu­cie wyklu­cze­nia z czę­ści życia towa­rzy­skiego u dziecka, a przez to jesz­cze zwięk­szy chęć korzy­sta­nia z social mediów. Jeżeli fak­tycz­nie ma ono pro­blem z nad­uży­wa­niem tele­fonu, to można spró­bo­wać ina­czej wypeł­nić mu czas. Zapi­sać na jakieś cie­kawe zaję­cia dodat­kowe albo samemu coś zor­ga­ni­zo­wać. I tak, jak mówi­łam wcze­śniej, naj­waż­niej­sza jest roz­mowa, świa­do­mość tego, co dziecko ogląda w inter­ne­cie. Wia­domo, że nie będzie tak, że wyspo­wiada się ono ze wszyst­kiego co ogląda, a rodzic nie może też tego ocze­ki­wać czy pró­bo­wać naru­szać jego pry­wat­ność. Nie cho­dzi też w tym wypadku o dokładną wie­dzę na temat tego, co młoda osoba ogląda, a bar­dziej świa­do­mość tego, jak to na nią wpływa, czy te tre­ści, pro­file ją roz­wi­jają, uwraż­li­wiają, inspi­rują, pozy­tyw­nie roz­śmie­szają. Jeśli cho­dzi o rów­no­wagę, to naszła mnie taka myśl, że jeżeli rodzic naprawdę bar­dzo stre­suje się tre­ściami, które dziecko ogląda i fak­tycz­nie wal­czy sam ze sobą, by nie naru­szać jego pry­wat­no­ści, to może pod­sy­łać mło­dej oso­bie jakieś fajne, wcze­śniej przez sie­bie zwe­ry­fi­ko­wane pro­file czy fil­miki. To, poza poczu­ciem wpływu, pokaże też dziecku, że widzi on jego zain­te­re­so­wa­nia, nie neguje ich i może pro­wa­dzić do polep­sze­nia rela­cji.

Czyli świa­do­mość rodzica jest klu­czem. Mam wra­że­nie, że zarówno w przy­padku gier, jak i social mediów są one już na tyle roz­wi­nięte, są tak istotną czę­ścią naszego świata, że bez sensu jest z nimi jako rodzic wal­czyć, a raczej sku­pić się na pozy­ty­wach i mini­ma­li­zo­wa­niu szkód, które mogą dziecku wyrzą­dzić. Co sądzisz o roz­wią­za­niach bazu­ją­cych na part­ner­stwie, czyli takich, gdzie rodzic nie tylko daje kary i nakazy, ale razem z dziec­kiem ogra­ni­cza czas przed ekra­nem?

Uwa­żam, że to dobry pomysł, ale musi się to dziać za zgodą wszyst­kich stron. Ważne też jest, by rodzic pamię­tał, że to po jego stro­nie leży wycią­ga­nie dziecka z tele­fonu, czy to poprzez pla­no­wa­nie wspól­nych aktyw­no­ści, czy poprzez zaczy­na­nie cie­ka­wych roz­mów. W tym roz­wią­za­niu podoba mi się jesz­cze to, że by ono zadzia­łało, to rodzic też musi odło­żyć smart­fona. Teraz rów­nież coraz wię­cej doro­słych ma pro­blem z nad­uży­wa­niem social mediów i nawet nie są tego świa­domi. Dopiero w momen­cie, gdy wszy­scy w rodzi­nie odłożą tele­fony, można fak­tycz­nie spę­dzać ze sobą czas, cele­bro­wać wspólne chwile, zatrzy­mać się, sku­pić na sobie nawza­jem.

2. Gaming

Kiedy zaczą­łeś grać w gry?

Wydaję mi się, że mogłem być w przed­szkolu, gdy na zjaz­dach rodzin­nych kuzyn poka­zy­wał mi jakieś gierki. Póź­niej gry­wa­łem na kom­pu­te­rze sio­stry. Momen­tem prze­ło­mo­wym była komu­nia, bo dosta­łem wtedy lap­top i mogłem już grać na nim inten­syw­nie.

Co zna­czy inten­syw­nie?

W zasa­dzie ni­gdy nie gry­wa­łem przez jakąś chorą ilość czasu. Może sam sobie nie pozwa­la­łem za długo sie­dzieć przed kom­pu­te­rem, bo byłem grzecz­nym dziec­kiem i obcho­dziło mnie, czy rodzice będą się tym mar­twić. W moim przy­padku ta inten­syw­ność obja­wiała się nawet nie cza­sem, który zaj­mo­wała mi gra, ale samym myśle­niem o gra­niu. Zaj­mo­wało mnie to non stop, można powie­dzieć, że jakoś tam tym żyłem.

W jakie gry naj­czę­ściej gra­łeś?

W sin­glowe, bo mia­łem w domu słaby inter­net. Uwiel­bia­łem bawić się lego, więc natu­ral­nie moją pierw­szą miło­ścią były gry lego. Póź­niej taką poważ­niej­szą, doro­ślej­szą grą było Unchar­ted na Play­Sta­tion. Jed­nak czymś, co zro­biło na mnie naj­więk­sze wra­że­nie był Sky­rim. Dosta­łem go, jak mia­łem jede­na­ście lat. Mimo że kupili mi go moi rodzice, to bar­dzo się kry­łem z odpa­la­niem go, bo gra była od osiem­na­stu lat i poja­wiały się w niej serio bru­talne, prze­mo­cowe sceny. Pamię­tam, że w któ­reś waka­cje na trzy tygo­dnie poje­cha­łem z moim kuzy­nem do dziad­ków i pół dnia napie­prza­li­śmy w Sky­rima, a pół dnia sie­dzie­li­śmy na dwo­rze i o nim gada­li­śmy. Ty się teraz śmie­jesz, ale to serio były jedne z naj­lep­szych waka­cji w moim życiu.

A jak oce­niasz gry jako spo­sób na spę­dza­nie wol­nego czasu?

Przez gra­nie głów­nie w gry solowe doce­nia­łem w roz­grywce tro­chę inne rze­czy niż moi rówie­śnicy. Oso­bi­ście gry dawały mi tro­chę tego, co innym dają książki czy filmy, czyli cie­kawy spo­sób dostar­cza­nia jakichś nar­ra­cji, fabuł, uka­zy­wa­nie inte­re­su­ją­cych postaci. Poma­gało mi też się zre­lak­so­wać, odstre­so­wać po szkole, odciąć się tro­chę od życia i wejść w ten nie­sa­mo­wity, wir­tu­alny świat. Dzi­siaj jed­nak widzę, że gry są faj­nym uzu­peł­nie­niem życia, ale raczej nie są rze­czą, na któ­rej chciał­bym budo­wać oso­bo­wość i moje zain­te­re­so­wa­nia. Po pro­stu na prze­strzeni lat zauwa­ży­łem, że bra­kuje mi w nich poczu­cia spraw­czo­ści, zaczą­łem wtedy szu­kać innych zaja­wek i zna­la­złem two­rze­nie muzyki, która wypeł­niła mi tę lukę. To nie jest tak, że total­nie odpu­ści­łem sobie gry, na­dal poma­gają mi się roz­luź­nić, ode­rwać od codzien­no­ści i ocze­ki­wań, ale to muzyka daje mi jed­nak to, czego tak bar­dzo w grach szu­ka­łem.

Kiedy wła­ści­wie gra­nie zaczyna być pro­ble­mem?

Warto chyba zauwa­żyć, że gry tak naprawdę nie­wiele róż­nią się od książki czy filmu. Oczy­wi­ście to jest dość kon­tro­wer­syjne stwier­dze­nie, bo te dru­gie są bar­dziej kla­sycz­nymi mediami, więc ludzie raczej je będą uzna­wać za wyż­szą, lep­szą formę roz­rywki. Jed­nak te trzy formy spę­dza­nia wol­nego czasu łączy to, że w któ­rymś momen­cie możemy się w nich zatra­cić. Prze­stać przez nie widy­wać się z bli­skimi, prze­stać wypeł­niać swoje obo­wiązki, prze­stać robić inne rze­czy — ogól­nie zanie­dby­wać życie. W takim przy­padku poja­wia się pro­blem i wtedy możemy mówić już o uza­leż­nie­niu. Jed­nak w grach docho­dzi jesz­cze aspekt spę­dza­nia czasu z ludźmi. Bo o ile w przy­padku czy­ta­nia czy oglą­da­nia fil­mów jesteś kom­plet­nie sam, więc masz poczu­cie wyalie­no­wa­nia i w któ­rymś momen­cie może zacząć ci po pro­stu bra­ko­wać innych, tak gry online dają ci ilu­zję, że jesteś wśród ludzi, masz z nimi kon­takt, więc nie czu­jesz się wyob­co­wany. Myślę, że przez to gry mogą być i są uzna­wane za bar­dziej uza­leż­nia­jące.

Powie­dzia­łeś wcze­śniej, że ty byłeś zwo­len­ni­kiem gier solo­wych. Masz jed­nak jakieś doświad­cze­nie z roz­grywką wie­lo­oso­bową?

Oczy­wi­ście. Mimo tego, że zawsze lubi­łem gry solowe, to byłem jed­nak też na nie tro­chę „ska­zany” przez słaby inter­net w domu. Jed­nak raz na jakiś czas uda­wało mnie się go zła­pać i gry­wa­jąc w te gry ze zna­jo­mymi, dostrze­ga­łem, że jest to dla mnie świetna roz­rywka. Rozu­miem przez to, jak potra­fią wcią­gnąć. Jed­nak dla mnie były one o tyle pro­ble­ma­tyczne, że, jak mówi­łem wcze­śniej, ja gra­łem, by się zre­lak­so­wać, a gry online zawsze bar­dzo mnie stre­so­wały. Przez to, że nie byłem w nie naj­lep­szy, czu­łem się zawsze tym sła­bym ogni­wem, czu­łem, że inni, gra­jąc ze mną, real­nie tra­cili. Zda­rzały się sytu­acje, że jakiś kum­pel potra­fił na mnie nakrzy­czeć, bo źle rozegra­łem misję. Nie mia­łem do niego o to pre­ten­sji, rozumia­łem, że jest to dla niego ważne, ale wie­dzia­łem, że mnie te roz­grywki po pro­stu męczą. Z jed­nej strony chcia­łem brać w nich udział, inte­re­so­wa­łem się nimi, ale z dru­giej powo­do­wały u mnie wielki stres, więc było to takie love-hate rela­tion­ship.

Pozna­łeś jakichś ludzi poprzez gry?

Sły­sza­łem o histo­riach, jak dwie osoby żyjące na róż­nych kon­ty­nen­tach zaczy­nają ze sobą grać i przez to zostają naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi, więc jest to dość czę­ste zja­wi­sko, ale ja tak nie mia­łem. Pozna­wa­łem zna­jo­mych moich zna­jo­mych przez Coun­ter Strike, ale nie nawią­zy­wa­łem z nimi jakichś głęb­szych rela­cji.

Dużo się mówi, że dzieci grają z oso­bami star­szymi, już doro­słymi, od któ­rych uczą się wul­ga­ry­zmów, róż­nych wyzwisk. Myślisz, że fak­tycz­nie tak jest?

Pew­nie że tak. To moim zda­niem w ogóle jest bar­dzo cie­kawe pyta­nie, bo w popu­lar­nych grach online typu CS:GO czy League of Legends jest tyle agre­sji, tam wszy­scy wyzy­wają się na prawo i lewo. Rze­czy­wi­ście są to miej­sca, gdzie młoda osoba może zostać po raz pierw­szy zmie­szana z bło­tem, gdzie dosta­nie takimi wyzwi­skami, że nawet nie będzie do końca wie­działa, o co cho­dzi. Oso­bi­ście nie mia­łem takich doświad­czeń, bo zawsze gra­łem z moimi kum­plami, któ­rzy mieli tyle lat ile ja, więc zwy­zy­wany ni­gdy nie zosta­łem, ale współ­cze­śnie dzieci wcho­dzą dużo szyb­ciej w ten świat i dużo szyb­ciej orien­tują się, ile jest w nim agre­sji. I myślę, że więk­szym pro­ble­mem niż to, że poczują się one zra­nione przez słowa ludzi, z któ­rymi grają, jest to, że przejmą agre­sywne zacho­wa­nia z gier i od innych gra­czy. Wia­domo, że nie będzie to tak, że młoda osoba wyj­dzie na ulicę i zacznie strze­lać, bo tak robiła w grze. Cho­dzi mi tu bar­dziej o agre­sję wer­balną, nie­cier­pli­wość do ludzi.

Mam też jed­nak wra­że­nie, że jest też druga strona tego medalu. Wiesz, że gry mogą powo­do­wać agre­sję, nakrę­cać ją, ale mogą być też miej­scem, gdzie złość można wyła­do­wać.

Tak rze­czy­wi­ście jest. Znam gościa, który na co dzień jest mega kul­tu­ralny, wraż­liwy, two­rzymy razem muzykę, a jak zaczyna grać w CS’a, to się odpala, total­nie pusz­czają mu hamulce. Nie mówię oczy­wi­ście, że to dobrze, ale coś w tym jest, że nie­któ­rzy, tylko gra­jąc, mogą dać upust swoim emo­cjom. Może tak jest przez poczu­cie ano­ni­mo­wo­ści, braku kon­se­kwen­cji tego, że nie widzisz tak naprawdę czło­wieka, któ­rego obra­żasz. Mam wra­że­nie, że to jest w ogóle dość czę­ste zja­wi­sko, że ludzie, gra­jąc, zmie­niają się kom­plet­nie, bo mogą sobie na to pozwo­lić, myślę, że w grach nikt aż tak bar­dzo jak w świe­cie rze­czy­wi­stym nie przej­muje się tym, co ktoś inny mu powie.

Zauwa­ży­łem, że popu­lar­ność gier wzro­sła w cza­sie pan­de­mii. Masz oso­bi­ście poczu­cie, że wtedy zaczą­łeś wię­cej grać?

Tak. Wia­domo, gra­łem z kum­plami pod­czas tych nud­niej­szych lek­cji, w week­endy nie można było prze­cież nor­mal­nie wyjść na imprezę, więc gry były natu­ralną opcją, by się z kimś „spo­tkać”. Mam parę swo­ich ulu­bio­nych histo­rii z pan­de­mii. Posze­dłem kie­dyś na przy­kład z kum­plem na kon­cert w Mine­craf­cie. To chyba naj­lep­szy przy­kład tego, jak ludzie w grach robili sobie alter­na­tywę dla nor­mal­nego życia.

Opo­wiedz o tym coś wię­cej, bo w sumie trudno to sobie wyobra­zić.

Mnie też nie było łatwo sobie to wyobra­zić. Po pro­stu pew­nego dnia napi­sał do mnie kum­pel, że jest takie wyda­rze­nie i musimy koniecz­nie wziąć w tym udział. Było to hosto­wane w Sta­nach, dla nas odby­wało się zatem w środku nocy, więc spe­cjal­nie nie spa­li­śmy. Jeśli cho­dzi o dźwięk, to trzeba było wejść na Twi­cha, czyli taką plat­formę live­stre­amową i odpa­lić kon­kret­nego stre­ama, gdzie leciała sama muzyka. Dla doświad­cze­nia wizu­al­nego wcho­dziło się na spe­cjalny ser­wer w Mine­craf­cie, gdzie były wybu­do­wane psy­cho­de­liczne, wiel­kie drzewa, a w nich sale kon­cer­towe. Była też scena, na któ­rej mogły być tylko postaci repre­zen­tu­jące muzy­ków, a na widowni były postaci gra­czy. Było to naprawdę super i tro­chę otwo­rzyło mi to też głowę. Wiesz, uświa­do­mi­łem sobie, że ta spo­łecz­ność gamin­gowa potrafi być wspa­niała, że ludzie z niej potra­fią w sumie zro­bić coś z niczego.

W ogóle myślę że takie gry jak Mine­craft potra­fią roz­wi­jać kre­atyw­ność.

Pew­nie, że tak. Mine­craft ma masę zalet. Sły­sza­łem nawet o szko­łach, które wyko­rzy­stują go do zajęć i każą dzie­cia­kom na przy­kład coś w nim zbu­do­wać. Budo­wa­nie jest tam teo­re­tycz­nie bar­dzo pro­ste, ale po cza­sie oka­zuje się zło­żone, bo możesz two­rzyć różne skom­pli­ko­wane mecha­ni­zmy. Wiem, że powstała kie­dyś na jed­nym z ser­we­rów biblio­teka, gdzie można było prze­czy­tać książki w wielu kra­jach zaka­zane ze wzglę­dów poli­tycz­nych. To poka­zuje, że w Mine­craf­cie jest sporo pro­jek­tów, które mogą edu­ko­wać, roz­wi­jać, poma­gać w zdo­by­wa­niu wie­dzy.

Porów­ny­wa­łeś wcze­śniej gry do ksią­żek czy fil­mów. Myślisz, że wejdą one kie­dyś na ten sam poziom?

Moim zda­niem już weszły. Ich budżet jest już na przy­kład podobny do tego w dużych hol­ly­wo­odz­kich pro­duk­cjach. Nato­miast jeśli cho­dzi o nar­ra­cję, stronę fabu­larną, to gry nie odbie­gają od dobrych ksią­żek. Pamię­tam, jak kie­dyś kłó­ci­łem się o to z moim tatą, który mówił, że są one dużo mniej war­to­ściowe i oczy­wi­ście są takie gry, które mają zapew­nić jedy­nie dyna­miczną roz­grywkę. Jed­nak naprawdę są takie, które w spo­sób moż­liwy chyba tylko dla gier prze­ka­zują bar­dzo roz­bu­do­waną i piękną nar­ra­cję. Trzeba pamię­tać, że gra będąca w pełni inte­rak­tyw­nym doświad­cze­niem umoż­li­wia twór­com przed­sta­wie­nie histo­rii w zupeł­nie inny spo­sób, niż zro­bi­liby to za pomocą książki czy filmu. Myślę, że warto, by rodzice o tym pamię­tali i w momen­cie, gdy ich dziecko inte­re­so­wa­łoby się grami, umieli wyna­leźć takie, które przed­sta­wiają histo­rię w cie­kawy spo­sób i mu je pod­su­nęli. Dzięki temu może ono roz­wi­jać sie­bie czy swoją wraż­li­wość, dowia­dy­wać się nowych rze­czy tak, jak robi­łoby to, czy­ta­jąc książki albo oglą­da­jąc filmy.

Wspo­mnia­łeś teraz o swoim ojcu. Jak rodzice reago­wali na twoją zajawkę grami?

Tak jak mówi­łem wcze­śniej, zawsze mia­łem taką auto­blo­kadę, jeśli cho­dzi o nad­uży­wa­nie gier. Nie zanie­dby­wa­łem na ich rzecz innych spraw, więc myślę, że oni tak naprawdę nie zdą­żyli się zmar­twić tym, że za dużo sie­dzę przed kom­pu­te­rem. Jed­nak czuję, że trak­tują oni gry jako rzecz gor­szą niż inne media, ale może brać się to z tego, że są dość wie­ko­wymi ludźmi i po pro­stu nic na ten temat nie wie­dzą. Pamię­tam jed­nak, jak kie­dyś w pod­sta­wówce zawa­li­łem jakiś spraw­dzian i moja mama od razu zrzu­ciła to na kom­pu­ter i dała mi mój jedyny w życiu szla­ban, który trwał trzy dni. To było dla mnie bar­dzo cie­kawe doświad­cze­nie. Byłem wtedy mały, a w gry gra­łem naprawdę nie­wiele, więc było to dla mnie bar­dzo bole­sne i nie­zro­zu­miałe.

A jak twoim zda­niem mogliby zacho­wać się rodzice w momen­cie, gdy ich dziecko fak­tycz­nie za dużo gra? Nale­ża­łoby jakoś to ogra­ni­czać, czy sta­rać się w ogóle w to nie inge­ro­wać?

Moim zda­niem sła­bym pomy­słem jest dawa­nie mło­dej oso­bie, która coraz wię­cej gra nagłego szla­banu. To, jak w przy­padku każ­dego uza­leż­nie­nia, po pro­stu nie zadziała. Zresztą w przy­padku gier to nie tylko uza­leż­nie­nie, ale też jakieś wyklu­cze­nie ze spo­łecz­no­ści, bo jeśli w kla­sie inni uma­wiają się na gra­nie po lek­cjach, a jed­nej z tych osób rodzice zabro­nią korzy­stać z kom­pu­tera, to będzie się ona czuła kom­plet­nie poza grupą i jesz­cze bar­dziej na gra­nie będzie się nakrę­cać, bo wia­domo, że zaka­zany owoc sma­kuje naj­le­piej. Warto też podejść do gier poważ­nie od samego początku, sta­wiać dziecku od jego pierw­szej z nimi stycz­no­ści gra­nice, by zro­zu­miało, że to ono kon­tro­luje grę, a nie gra jego. Inną, tro­chę mniej kon­wen­cjo­nalną rze­czą jest zain­te­re­so­wa­nie się tym, co tak inte­re­suje młodą osobę. Wiesz, tak jak mówi­łem wcze­śniej, można wyna­leźć takie gry, które nie są tylko bez­myślną strze­lanką i odkry­wać razem z dziec­kiem cie­kawy świat, który nam pre­zen­tują. Wielu rodzi­ców nie­stety demo­ni­zuje gry, trak­tuje je jako źró­dło wiel­kiego zła, co nie pomaga dziecku w zdro­wym do nich podej­ściu, a jest to roz­rywka, któ­rej naprawdę warto dać szansę. Rodzic może zna­leźć dzięki nim frajdę, nie tyle z samej roz­grywki, ile ze spę­dza­nia z dziec­kiem czasu, pozna­nia w jakimś stop­niu świata, które je fascy­nuje. Myślę też, że wtedy samo dziecko nabiera faj­nego zda­nia o rodzicu. Spoj­rzy na niego jako na osobę nim zain­te­re­so­waną, chcącą być bli­sko, w tema­cie, co jest nie­zwy­kle ważne. To wszystko, co mówię można przy­rów­nać do sytu­acji z alko­ho­lem. Dziecko prę­dzej czy póź­niej po niego się­gnie i trudno jest jaki­miś racjo­nal­nymi kro­kami spra­wić, by tego nie zro­biło, więc może warto nie uda­wać, że ono nie pije, tylko jakoś tam to zaak­cep­to­wać, wyzna­cza­jąc przy tym jed­nak gra­nice, może zabrzmi to banal­nie, ale po pro­stu zain­te­re­so­wać się tym.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki