Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W naszej kulturze bielik orłem jest i basta. Wystarczy spojrzeć na jego sylwetkę, gdy majestatycznie szybuje nad naszymi głowami. A jednak sprawa wcale nie jest taka oczywista. Bielik to dowód na to, jak mało wiemy o podniebnych łowcach. Nawet te najpospolitsze to w potocznej świadomości same orły i jastrzębie, a tymczasem ptaki drapieżne są grupą liczną i zróżnicowaną. Mamy tu waleczne jastrzębie i ich mniejszych kuzynów – krogulce, które lepiej niż orły sprawdziłyby się na godłach i sztandarach. Są też smakosze padliny – kanie, które jeszcze w połowie XVIII wieku przesiadywały na ulicach Londynu, pomagając w oczyszczaniu miasta. Nie można nie wspomnieć o najszybszym ptaku świata – sokole wędrownym, który w locie nurkowym potrafi osiągnąć prędkość ponad trzystu kilometrów na godzinę. Wreszcie mamy i bielika, jak się okazuje – oportunistę i lenia. To tylko początek długiej listy.
Myśliwce, łowcy, drapole, szponiaste. Ich sekrety znają nieliczni. Wśród wtajemniczonych znalazł się Konrad Malec, który postanowił opowiedzieć, jak żyją ptaki drapieżne, dlaczego trudno je odróżnić po głosie, do czego służy sokoli wzrok, biały ogon i czuły dziób, czym jest magnetyzm i kto jest większy – samice czy samce, oraz jak te ostatnie próbują przypodobać się partnerkom. A przy okazji wyjaśnia, dlaczego powinniśmy chronić te ptaki, które wcale nie są ponurymi zabójcami, mają przebogate i arcyciekawe życie, a ponadto są sprzymierzeńcami ludzi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Seria MENAŻERIA
Bernd Heinrich, Wieczne życie. O zwierzęcej formie śmierci
Stanisław Łubieński, Dwanaście srok za ogon
Helen Macdonald, J jak jastrząb
Bernd Heinrich, Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii
Bernd Heinrich, Umysł kruka. Badania i przygody w świecie wilczych ptaków
Robert Pucek, Sennik ciem i motyli
Arkadiusz Szaraniec, Żubry lubią jeżyny
Bernd Heinrich, Drzewa w moim lesie
Bernd Heinrich, Zimowy świat. Jak zwierzęta radzą sobie z zimnem
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by aDam Wildlife / Shutterstock
Copyright © by Konrad Malec, 2020
Opieka redakcyjna Tomasz Zając
Redakcja Paulina Piądłowska
Korekta Elżbieta Krok, Gabriela Niemiec
Skład Agnieszka Frysztak / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8191-049-1
Od zarania ludzkości ptaki drapieżne fascynowały ludzi. Nasi przodkowie, którzy oderwali przednie łapy od ziemi i stanęli na zadnich, musieli patrzeć z podziwem na sprawnych łowców, tym bardziej że sami gustowali w mięsie. Zapewne stąd ptaki drapieżne stały się ich przewodnikami duchowymi, co u części ludów przetrwało po dziś dzień. Pochodzić z rodu orła to niemal jak wygrać los na loterii. Dzięki tej publikacji dowiecie się nieco o tym, jak żyją, jak widzą świat i jak polują ptaki szponiaste. Ale dowiecie się też rzeczy nieprzyjemnych o nas samych. O tym, jak od podziwu ludzie przeszli do systematycznego tępienia podniebnych łowców. I mimo że dziś w Polsce nie robimy tego w sposób planowy, a nawet zaczęliśmy chronić ptaki drapieżne, ciągle mamy wiele za uszami.
Dlatego liczę, że jeśli przeczytacie tę książkę, to polubicie choć trochę tę grupę ptaków i uznacie, że warto otoczyć ją ochroną. A szerzej – że w ogóle pokochacie przyrodę i zaczniecie o nią dbać. Wiem, że przekonanie wynikające z takiej czy innej lektury jest zwykle krótkotrwałe, jeżeli nie zostanie czymś pogłębione. Dlatego po zakończeniu Myśliwców nie sięgajcie po kolejny tytuł (w każdym razie nie od razu), nie włączajcie telewizora ani gry. Zostawcie to wszystko i idźcie do najbliższego parku albo wybierzcie się za miasto. Popatrzcie na przyrodę. Przy odrobinie szczęścia dojrzycie ptaki drapieżne. Ale nie tylko – dostrzeżecie też inne ptaki, drzewa, kwiaty, motyle… I tak codziennie. Po jakimś czasie możecie wrócić do książek czy innych przyjemności, jednak uprzedzam, że zachłyśnięcie się przyrodą działa jak narkotyk, chcesz więcej i więcej, przy czym nie jest tak destruktywne. Jeśli połkniecie bakcyla, to możliwe, że spotkamy się kiedyś w lesie czy na bagnach.
Sam jestem ornitologiem. Czasem prowadzę badania terenowe, ale zajmuję się głównie przybliżaniem przyrody za pomocą spacerów, wycieczek, małych wypraw i wykładów, a niekiedy pisuję artykuły do mało znanych magazynów. Mam też trochę innych zainteresowań i one chyba nieco przebijają z kart tej książki, na przykład pracuję w Muzeum Historii Spółdzielczości w Polsce, które mieści się w Domu pod Orłami w Warszawie. Może to one stoją za zamieszaniem, którego rezultat trzymacie w ręku?
O kim jest ta książka? O ptakach szponiastych i sokołach, jak się je dziś określa, a konkretniej o tych żyjących w Polsce, których naliczyliśmy trzydzieści sześć gatunków. Spośród nich szesnaście bywa u nas jedynie na gościnnych występach, pozostałe odbywają tu lęgi. O gatunkach spoza naszego kraju, których na całym globie jest około trzystu, wspomnę tylko od czasu do czasu. Moi bohaterowie należą do dwóch rzędów (szponiastych i sokołowych) w obrębie gromady ptaków. Rząd i gromada? Wiem, że te terminy brzmią dziwnie. Mnie systematyka i historia naturalna oraz pokrewieństwo między gatunkami zachwyciły, gdy miałem około dwunastu lat. Wówczas znalazłem drzewa filogenetyczne (ukazujące pokrewieństwa między różnymi grupami organizmów żywych oraz historię ich pojawiania się i znikania) i zacząłem je przerysowywać, a następnie naklejać na biurko w meblościance. Kiedy zacząłem nauczać przyrody, zorientowałem się, że niewielu ludzi zna terminy z dziedziny systematyki. Spieszę zatem z krótkim wprowadzeniem w ten świat.
Wszystkie organizmy żywe dzielimy na dwie domeny: eukarionty (jądrowce) i prokarionty (bezjądrowce), w zależności od tego, czy mają jądro komórkowe czy też są go pozbawione. My, ludzie, należymy do tej pierwszej. Poniżej domen są królestwa, do niedawna trzy, czyli grzyby, rośliny i zwierzęta, ale w ostatnich latach ten podział nieco się zagmatwał. Rzecz jasna my zaliczamy się do królestwa zwierząt, wraz z ptakami, a także łosiami, osami, ślimakami czy tasiemcami. Dalej mamy typy. Wśród zwierząt wyróżnia się ich trzydzieści trzy, na przykład: gąbki, parzydełkowce (dawniej zwane jamochłonami), stawonogi czy strunowce, do których i my się zaliczamy. Te z kolei możemy podzielić na podtypy. Do podtypu kręgowców należą między innymi ryby kostnoszkieletowe, gady, ptaki czy ssaki. Jeszcze niżej występują gromady. Z nich wyodrębniamy zaś rzędy. Wśród ptaków jest między innymi rząd wróblowych, do których zalicza się nieco ponad połowa współczesnych gatunków, kusacze, gołębiowe czy właśnie szponiaste. Podobnie wśród ssaków możemy wyróżnić na przykład drapieżne, nietoperze, gryzonie, trąbowce czy nasz rząd naczelnych. Trzymajmy się dalej naszego podwórka. Rząd naczelnych, reprezentowany przez blisko ćwierć tysiąca gatunków żyjących współcześnie, dzielimy na rodziny, takie jak: lemurowate, galagowate, koczkodanowate czy nasza – człowiekowate. W skład tej ostatniej wchodzą cztery rodzaje: orangutan, goryl, szympans i człowiek. Goryli i szympansów mamy po dwa gatunki, orangutanów – trzy. W historii naszego rodzaju istniało przynajmniej piętnaście gatunków (do dziś przetrwał jeden), przy czym status niektórych nie został w pełni wyjaśniony, przykładowo badacze nie są zgodni, czy neandertalczyk był spokrewnionym z nami gatunkiem czy podgatunkiem. Na pewno doszło do wymiany genów między neandertalczykami a afrykańskim migrantem Homo sapiens, w wyniku czego znaczna część współczesnych ludzi ma niebieskie oczy, jasne włosy i białą skórę. Ogółem możemy mieć do czterech procent DNA neandertalczyka.
Rodzaje składają się z gatunków, przy czym w polskiej nomenklaturze nie funkcjonuje dobre nazewnictwo dla rodzajów kręgowców. Przykładowo gdy mówimy „trzciniak”, nie wiadomo, czy chodzi o konkretny gatunek czy o cały rodzaj, dlatego dla rodzaju przeważnie stosuje się nazwę łacińską. Wszystkie gatunki mają dwuczłonową nazwę łacińską, złożoną z pierwszego członu pisanego wielką literą, będącego zarazem nazwą rodzaju, i epitetu gatunkowego pisanego małą literą. Razem stanowią one nazwę naukową. My, jak zapewne wiecie, nazywamy się Homo sapiens (łacińskie nazwy rodzajów i gatunków zapisujemy kursywą). Wiem, że może się to wydać trochę zagmatwane, więc rozpiszę to jako drabinkę:
Domena: eukarionty, czyli jądrowce
Królestwo: zwierzęta
Typ: strunowce
Podtyp: kręgowce
Gromada: ssaki
Rząd: naczelne
Rodzina: człowiekowate
Rodzaj: Homo
Gatunek: człowiek rozumny (Homo sapiens)
Każdy z tych stopni zwiemy taksonem. Jest ich więcej, niż przedstawiłem. Pokazałem tylko te najważniejsze (poza podtypem pominąłem wszelkie „pod-”, „nad-”, „infra-” i tym podobne). Poszczególne stopnie odzwierciedlają pokrewieństwo między poszczególnymi taksonami – im bliżej spodu, tym bliższe pokrewieństwo. Na przykład organizmy z jednego rodzaju są bliżej spokrewnione niż z jednego rzędu, pokrewieństwo między gatunkami z dwóch różnych rzędów będzie z kolei bliższe w obrębie tej samej gromady niż między osobnikami z dowolnych rzędów w dwóch różnych gromadach. Ptaki i ssaki stanowią taksony siostrzane. Obie te gromady wywodzą się z gadów.
Rzecz jasna podobną drabinkę jak dla naszego gatunku możemy rozpisać dla każdego organizmu żywego (choć u roślin i grzybów spotkamy się z odmiennym nazewnictwem taksonów). Zobaczmy więc, jak to jest z właściwymi bohaterami tej książki na przykładzie naszego symbolu narodowego. Do podtypu rozpiska wygląda identycznie jak nasza, ale później kształtuje się tak:
Gromada: ptaki
Rząd: szponiaste
Rodzina: jastrzębiowate
Rodzaj: Haliaeetus
Gatunek: bielik (Haliaeetus albicilla)
W ostatnich latach systematyka, czyli nauka grupująca poszczególne gatunki, rodzaje, gromady i tak dalej, przeżywa istne trzęsienie taksonów za sprawą kolejnych odkryć, przez co na przykład rodzaj Parus, do którego zaliczano wszystkie sześć krajowych sikorek, rozbito na pięć rodzajów. Zmiany dotknęły też rząd szponiastych, z którego wyłączono sokoły. Trafiły one do osobnego rzędu sokołowych. W sumie od czasów Karola Linneusza – twórcy współczesnej taksonomii – systematyka podlega ciągłym zmianom w rytm nowych odkryć. Jeszcze półtora wieku temu do rzędu ptaków drapieżnych (dawna nazwa szponiastych) zaliczano sowy. Wpłynęły na to podobieństwa, takie jak ostre, zakrzywione pazury i hakowate, równie ostre dzioby. Gdyby dawni biolodzy korzystali z mądrości ludowych, nie popełniliby tego błędu, stare porzekadło głosiło bowiem, że „sowy z sokołem w jeden rząd nie włożysz” (choć raczej nie chodziło o systematykę we współczesnym ujęciu). Ja jednak będę się posługiwał terminem „szponiaste” w dotychczasowym rozumieniu, czyli tym, który obejmuje i dzisiejsze szponiaste, i sokoły, ale bez sów. Dlaczego? Ponieważ w praktyce wśród ornitologów wyróżnia się kastę zwaną drapologami, zajmującą się badaniami właśnie dzisiejszych szponiastych i sokołów (slangowo określanych wspólnie mianem drapoli), a często także ich ochroną, czego przykładem może być Komitet Ochrony Orłów. Wynika to też z wielu podobieństw między sokołami a właściwymi szponiastymi, w tym ze zbliżonych metod badawczych i identycznych sposobów ochrony. Sowy od dziennych drapieżców oddzielono dość dawno temu, na tyle dawno, że wyspecjalizowała się w nich druga grupa osób, nierzadko badająca również inne nocne organizmy, a kilkanaście lat temu powstała organizacja skupiona na tych ptakach – Stowarzyszenie Ochrony Sów.
Czym się charakteryzują nasi bohaterowie? Zacytujmy O ptakach drapieżnych w Królestwie Polskiem pod względem wpływu, jaki wywierają na gospodarstwo ogólne[1], pierwszą polską i jedną z pierwszych na świecie monografii poświęconych ptakom szponiastym z 1860 roku autorstwa Władysława Taczanowskiego[2]: „Wszystkie ptaki drapieżne są tak charakterystyczne i cechy mają tak wyraźne, że żadnej nie przedstawiają trudności w poznaniu ich na pierwszy rzut oka. Dziób ich mniej więcej ścieśniony[3], mocno zagięty i ostrym hakiem zakończony, przy nasadzie woskówką[4] jest pokryty, w której są umieszczone nozdrza otwarte[5] […]; nogi czteropalcowe, z których trzy są przednie, a jeden na tyle osadzony, uzbrojone ostremi, zakrzywionemi, potężnemi szponami”. Od siebie dodałbym charakterystyczną sylwetkę, dość powszechnie znaną w linii zarówno szponiastej, jak i sokolej. O innych cechach będę wspominał w dalszej części książki, przy konkretnych gatunkach. Wszystkie te ptaki są też wyłącznie mięsożerne, choć to mięso może mieć różne źródło, od owadów przez ryby po ptaki i ssaki.
A czym się różni sokół od właściwych szponiastych? Wygląd tych drugich jest dość zróżnicowany, ale zasadniczo mają one dość masywne sylwetki i często palczaste skrzydła (choć w rzeczywistości to lotki, czyli pióra brzegowe skrzydła, które zwykle widać pojedynczo, dlatego przypominają palce u ludzkiej dłoni). Z kolei sokoły są bardziej wysmukłe, za to z muskularną klatką piersiową. Ich potężne mięśnie przymocowane do wydatnego grzebienia na mostku wprawiają w ruch skrzydła. Skrzydła sokołów są dość wąskie i szpiczaste, nigdy okrągłe czy palczaste, jak to często bywa u szponiastych. Ponadto ich dzioby mają „sokole zęby”, czyli wyrostki w górnej szczęce, na dolnej znajdują się zaś odpowiadające im wgłębienia. To ewolucyjne przystosowanie do chwytania i zgniatania kręgów szyjnych ofiar, choć jak się przekonamy, wiele z tych ptaków zabija szponami. Sporo osób właśnie sokoły uważa za najbardziej interesujące.
W 2019 roku miałem przyjemność towarzyszyć Tomkowi Przybylińskiemu w jego pracach związanych z ochroną błotniaków łąkowych. Tomek jest bardzo dobrym drapologiem, koordynatorem regionalnym Komitetu Ochrony Orłów na region łódzki i autorem popularnego przewodnika Obserwowanie ptaków. Rozmawialiśmy, rzecz jasna, o naszych ukochanych ptakach. W przypadku Tomka sprawa jest oczywista – to szponiaste, a najulubieńsze spośród nich to właśnie błotniaki i sokoły.
– Z wyjątkiem bielika, który jest i będzie numerem jeden! – zastrzegł Tomek i rozwinął wywód o majestacie bielika. Słuchałem tego z przyjemnością, ponieważ słuchanie pasjonata opowiadającego o przedmiocie swojego uwielbienia to zawsze czysta przyjemność. Zwłaszcza gdy mówi o bieliku.
Bielik jest jednym z najlepiej znanych Polakom ptaków, przynajmniej z nazwy. Zwykliśmy ją łączyć ze słowem „orzeł”, co wydaje się oczywiste samo przez się. Jednak co jakiś czas pojawiają się nieco prześmiewcze artykuły i programy, w których ktoś udowadnia, że bielik nie zalicza się do orłów. Do niedawna za prawdziwe orły uznawano ptaki należące do rodzaju Aquila, co zresztą po łacinie znaczy: orzeł. Były do niego zaklasyfikowane ptaki o opierzonych skokach (to ta część ptasiej nogi, z której wystają palce, mylnie brana za ptasi goleń – w rzeczywistości stanowi anatomiczny odpowiednik naszego śródstopia). Ostatnio ten rodzaj uległ rozbiciu na trzy różne rodzaje (zresztą tak ptaki doń należące klasyfikowano dawniej). Wszystko za sprawą badań genetycznych, wspartych badaniami osteologicznymi (układu kostnego), które wykazały dalsze pokrewieństwo tych ptaków, niż dotąd sądziliśmy. Obecnie wśród prawdziwych orłów są więc przedstawiciele nie tylko rodzaju Aquila, które w pewnym uproszczeniu możemy nazwać dużymi orłami, lecz także rodzaju Clanga, czyli orlików. Sama nazwa wskazuje, że to takie niewielkie orły. Nazwa naukowa, czyli łacińska, wywodzi się z greki i również oznacza orła. Trzeci rodzaj to Hieraaetus, czyli orzełek. Orzełki są bardzo małymi orłami, jednak jak na drapole mają średnie rozmiary. Co śmieszniejsze, łacińska nazwa Hieraaetus wywodzi się z greckiego słowa oznaczającego jastrzębia. Jak wspomniałem, wszystkie te ptaki mają opierzone skoki, choć piórami aż po palce charakteryzują się też myszołowy włochate, a nikomu nigdy nie przyszło do głowy klasyfikować ich jako orłów. Bielik zaś, wraz z pozostałymi siedmioma przedstawicielami rodzaju Haliaeetus, cechuje się nagimi skokami, ale poza tym wizualnie przypomina orła, choć pod względem pokrewieństwa bliżej mu do rodzaju Milvus, czyli kań, niż do któregoś z powyższych rodzajów.
Ale to naprawdę aż tak istotne, czy dany ptak jest „prawdziwym” czy „nieprawdziwym” orłem? W naszej kulturze bielik orłem jest i basta. A co do orlich przymiotów, to „wielkie narody za herb go [orła] używają; poznawszy jednak dokładnie ich obyczaje, opinia ta słabnie, tracą wiele uroku i ustąpić muszą pierwszeństwa w szlachetności o wiele mniejszym sokołom i jastrzębiom, a natomiast przedstawiają pewne zbliżenie do sępów, albo raczej środkują między szlachetnemi i podlemi ptakami drapieżnemi”, jak pisał w O ptakach drapieżnych… Taczanowski.
Osobiście w pełni się zgadzam z opinią, że to jastrzębie (w tym ich mniejsi kuzyni, krogulce) odznaczają się cechami, które lepiej byłoby wynieść na sztandary, ale zapewne przemawia przeze mnie osobista sympatia, z tej grupy właśnie te ptaki lubię bowiem najbardziej. Dla jasności: słowo „podły” nie do końca oznaczało to co dziś. „Podłym” określano coś drugorzędnego, mniej ważnego czy wartościowego. Orły „środkują” również dlatego, że jak wyjaśniał Taczanowski w Ptakach krajowych: „chociaż sowicie obdarzone przymiotami odpowiedniemi do polowania na zwierzęta i ptaki o wiele od siebie większe, z powodu wrodzonego lenistwa i ociężałości lubią przestawać na łatwej zdobyczy i chętnie jadają padlinę”. „Podłością” miały się też charakteryzować niektóre mniejsze sokoły, gdyż jak to autor ujął z kolei w O ptakach drapieżnych…: „nie żywią się ptakami, lecz głównie owadami i drobnemi ssącemi zwierzątkami[6]; nie potrzebują zatem przymiotów tak doskonałych jak ptaki szlachetne”. Równie źle się prezentowały „prawdziwe” orły zwane orlikami, które „żywią się głównie gadami[7] i drobnemi ssącemi”. (Do „orłowatości” orlika wrócę jeszcze nieco później). O pośledniości orłów świadczyło pewne nieumiarkowanie w jedzeniu: „często zdarza się je spotykać tak objedzone, że nie są zdolne do lotu” – informował w O ptakach drapieżnych… Taczanowski. Równie mało sympatycznie scharakteryzował sępy w Ptakach krajowych: „jakkolwiek okazałe, nie mają wspaniałej i poważnej postaci orłom właściwej, lecz smętną, ociężałą i głupowatą”. Ich przeciwieństwo stanowią orły, odznaczające się „poważną postacią zapowiadającą niepospolitą siłę, odwagę i zuchwalstwo”. Przez to zuchwalstwo odbierano je w dość ambiwalentny sposób – z jednej strony były podziwiane, z drugiej ganione z powodu szkód wyrządzanych w inwentarzu gospodarczym i pogłowiu zwierząt łownych.
Choć zuchwałość, szlachetność i majestatyczność zapewniały drapolom pewną renomę, to większość z nich pozostaje nieznana ogółowi społeczeństwa (dawniej też tak było). Nawet te najpospolitsze lub najbardziej znane ze słyszenia ptaki okazują się nierozpoznawalne. Często jeżdżę autobusem do Warszawy, nierzadko rozmawiam ze współpasażerami i jestem pytany o „przydrożne orły i jastrzębie, te ogromne” (czyli zwykle myszołowy). Cóż się dziwić – to trudna do rozpoznawania grupa i nawet specjalizujący się w niej doświadczony ornitolog miewa trudności z oznaczeniem jej przedstawicieli. Wynika to zarówno z dużego podobieństwa między gatunkami, jak i ze znacznej różnicy ubarwienia u osobników tego samego gatunku, przynajmniej w części przypadków, oraz długiego dojrzewania większych gatunków, co się odbija na upierzeniu. Przykładowo bieliki dojrzewają przez pięć lat i co roku ich wygląd nieco się zmienia. Podobnie u innych dużych drapoli. Zdarzało się, że bieliki w pierwszym lub drugim roku brano za prawie dorosłe orły przednie. Młode przedniaki niekiedy uchodzą zaś za prawie dorosłe bieliki. Pomyłki między młodocianymi rarogami, rarogami górskimi i białozorami to właściwie standard. Pod tym względem trudniejsze do oznaczania są chyba tylko mewy. Na to wszystko nakładają się nieduże różnice w ubarwieniu między płciami, nie licząc błotniaków i kilku innych wyjątków. Dymorfizm płciowy przejawia się w rozmiarach – panie są większe od panów, u jastrzębi i krogulców nawet o jedną trzecią, u sokoła wędrownego „tylko” o jedną czwartą. U całej trójki dziewczyny są też dwukrotnie cięższe. Ale już u rybołowów „samica mało większa”, jak to ujął Taczanowski w pierwszej polskiej książce poświęconej ptakom drapieżnym. Największe różnice widzimy u ornitofagów, czyli gatunków żywiących się ptakami, najmniejsze, właściwie zerowe – u padlinożerców, a u pojawiających się w Polsce sporadycznie sępów płowych samiec może być okazalszy od partnerki. U błotniaków samice tak bardzo odbiegają barwą od samców, że kiedyś obie płcie brano za różne gatunki. Za to między gatunkami panie są do siebie niezwykle podobne. Dawniej zdarzało się też, że samca i samicę krogulca niektórzy przyrodnicy brali za dwa gatunki z uwagi na różnice wielkości najbardziej uwydatnione właśnie u tych ptaków, podkreślone jeszcze różnicami w ubarwieniu.
Bywa także, że koniecznie chcemy zobaczyć jakiś gatunek i… go widzimy! Ktoś, kto podchodzi do swoich umiejętności z rezerwą, nawet gdy jest bardzo doświadczonym drapologiem, potrafi się przyznać do błędu, nawet jeśli go popełnił wobec kogoś mniej obeznanego z tematem. Podczas wspomnianego objazdu za błotniakami łąkowymi w pewnym momencie Tomek Przybyliński dostrzegł nasz obiekt. Wydał z siebie okrzyk zadowolenia, błyskawicznie zaparkował samochód na poboczu, po czym wyskoczyliśmy na zewnątrz. Nim zdążyłem wcelować w pięknego, jasnego chłopaka (samce błotniaków są dość jasne), Tomek rzekł z rezygnacją:
– To śmieszka…
Śmieszka to niewielka mewa, ta z czarną głową. Możecie ją spotkać w miastach, nad wodą czy na polach w czasie orki. Oba ptaki charakteryzują się lekkim lotem (choć błotniak łąkowy lżejszym, muska powietrze skrzydłami bardziej jak rybitwa) i jasną barwą. Jak to się stało, że Tomek aż tak się pomylił? Byliśmy po całym dniu jazdy (ornitolog zwykle zaczyna pracę o świcie), a ptaki są do siebie podobne, przynajmniej z dużej odległości. Mój kolega mógł powiedzieć, że błotniak zapadł w zboże, i pewnie byśmy go chwilę poszukali, a po jakimś czasie odpuścili, uznawszy, że przy kolejnej kontroli prawdopodobnie się znajdzie. O klasie Tomka świadczy jednak fakt, że natychmiast przyznał się do błędu. Zresztą co to za błąd?
Innemu ornitologowi blisko świtu, i to w lutym, kiedy słońce wstaje późno, zdarzyło się powiedzieć przyjaciołom, którzy wpadli w odwiedziny, że na drzewie siedzą ślepowrony (czaple polujące głównie nocą, które dusze naszych słowiańskich przodków przeprowadzały do wyraju, bardzo rzadkie, choć ostatnio powoli ich przybywa). Pomijając już, że te ptaki spotyka się u nas niemal wyłącznie w południowej Małopolsce, a historia działa się na Kurpiach, to przylatują one do nas dopiero od połowy marca. Na drzewie siedziały wrony, a tym ornitologiem byłem ja. Do dziś bardzo chcę zobaczyć ślepowrona.
Nazwy „drapieżne” i „szponiaste” stosuję tu zamiennie, choć poprawna jest ta druga, a „drapieżne” to dawna nazwa tego rzędu, o czym już pisałem. Nazwę zmieniono z powodów ekologicznych, ponadto drapieżne są też inne gatunki, przykładowo wróbel. Miałem kiedyś przyjemność zwiedzać dolinę Nidy, jeden z najpiękniejszych regionów Polski. W Pińczowie obserwowałem śliczną, wielką ważkę – o ile pamiętam: żagnicę – gdy nagle zza załomu budynku wypadła samica wróbla, chwyciła obiekt moich westchnień, bez zbędnych ceregieli utrąciła skrzydełka ofiary o bruk, po czym poleciała nakarmić pisklęta. Swoją drogą ważki też są w swoim mikroświecie strasznymi drapieżnikami, stąd Anglicy nazwali je dragonfly – smoczymi muchami. Drapieżne znajdziemy również wśród ssaków. Nazwano tak nawet jeden z rzędów, do którego zaliczamy na przykład: łasicę (uchodzącą za najmniejszego ssaka drapieżnego świata, a na pewno jest to najmniejsza przedstawicielka swojego rzędu w Europie), rysia, niedźwiedzia czy wilka. Dawniej ten rząd zwano mięsożernymi, ale ponieważ mięsem odżywia się wiele innych ssaków, takich jak ważące pięć gramów ryjówki malutkie – najmniejsze polskie ssaki – to i tę nazwę zmieniono, choć ekologicznie także one są drapieżnikami. Nawet bardziej niż niedźwiedź, którego dieta w siedemdziesięciu procentach składa się z roślin, ryjówka zaś gardzi wegetariańskimi potrawami.
Przyjmijmy więc, że jeśli dalej wspomnę o ptakach drapieżnych lub po prostu drapieżnych, to rzecz będzie dotyczyła rzędu ptaków szponiastych i sokołowych. Miałem bowiem obawy, że gdybyście po raz dziesiąty w akapicie przeczytali słowo „szponiaste”, ziewnęlibyście i odłożyli tę książkę.
Mięsożerność bohaterów tej książki jest znana od bardzo dawnych czasów. Już w Nowych Atenach, jednej z pierwszych polskich encyklopedii, po latach (niezupełnie słusznie) uznanej za szczyt barokowego ciemniactwa, Benedykt Chmielowski[8] zanotował o jastrzębiu: „Chleba się najadłszy, zdycha”. Nie wiem, na ile jest to efekt powtórzenia wiedzy zaczerpniętej z innych źródeł, a na ile efekt własnych eksperymentów, w każdym razie z pewnością chleb jastrzębiowi nie służy. Zresztą tak jak wszystkim innym ptakom, w tym kaczkom, wróblom czy gołębiom. Chleb możemy porównać do jedzonych przez nas chipsów – ptaki go lubią, ale im szkodzi, przy czym nie są one tego świadome (podobnie jak część ludzi). Dlatego apeluję o niekarmienie ptaków chlebem.
Władysław Taczanowski, z całą pewnością opierający się już na klasycznej nauce, w swym dziele o ptakach drapieżnych zauważa: „Tem się głównie cały rzęd pod tym względem różni od ssących drapieżnych, że żaden ptak tu należący pokarmu roślinnego wcale nie jada, a nawet nie da się do tego przymusić”. Choć od tej zasady istnieje jeden wyjątek – jest nim spokrewniony z orłosępami palmojad, który żywi się niemal wyłącznie pokarmem roślinnym.
O ile z chlebem Chmielowski miał rację, o tyle kolejne zdanie jego autorstwa, że jastrząb „[s]erca innych ptaków nie jada”, trzeba akurat uznać za przesąd czy też stan wiedzy w epoce, w której to, co empiryczne, często przeplatało się z zabobonem. Tak samo stwierdzenie: „Ludzkim brzydzi się trupem”. Wprawdzie nigdy nie widziałem ani nie kojarzę, by ktoś inny zaobserwował jastrzębia pożywiającego się ludzkim truchłem, ale nie sądzę, by w tej dziedzinie robił sobie jakieś ograniczenia, podobnie jak inne szponiaste.
Gdy wspominam ludziom o jedzeniu padliny przez ptaki drapieżne, dość często spotykam się ze zdziwieniem. Zdarzyło mi się nawet usłyszeć głos oburzenia, gdy rzecz dotyczyła bielika. Zwykle przytaczam wówczas przykład z zaproszeniem do restauracji. Większość z nas chętnie je przyjmie, zwłaszcza jeśli to nie my płacimy rachunek. Czemu więc się dziwić myszołowom, że wolą, by samochód przejechał mysz, niż się pocić[9] ze złowieniem własnej? Zresztą w przydrożnej restauracji o wiele częściej niż myszami myszołowy pożywiają się rozjechanymi psami i kotami, co niestety nieraz kończy się dla nich tragicznie, bo same stają się padliną. Kiedyś zdarzyło mi się przyglądać dwóm myszołowom i krukowi jedzącym zastrzelonego lisa. Myśliwy powinien zabrać truchło i je zakopać, jeśli nie zamierzał korzystać z futra, ale je zostawił, dzięki czemu na moich oczach rozegrało się fantastyczne widowisko. Mam tylko nadzieję, że ptaki nie zatruły się ołowiem ze śrutu. Podobnie nie ma się co dziwić bielikowi, że posila się postrzałkiem kaczki, zamiast samemu za nią gonić (choć i on niekiedy truje się przy tym ołowiem). W tym wypadku lenistwo świadczy raczej o inteligencji niż o złych nawykach. Inna rzecz, że i my należymy do padlinożerców – nieliczni z nas własnoręcznie zabijają zwierzęta, którymi się żywią. W momencie gdy porcja mięsa ląduje w garnku, zwierzę jest martwe od wielu godzin, a może nawet dni. Istnieją też hipotezy mówiące o tym, że nasza pionowa postawa wynika z ewolucyjnego przystosowania do poszukiwań padliny na stepach porośniętych wysoką trawą.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] Czyli krajowe.
[2] Wybitny polski ornitolog, autor fundamentalnych prac dotyczących ptaków. Odkrył ponad dwadzieścia gatunków ptaków i ponad czterdzieści ich podgatunków, a także wiele ssaków. Nazwami naukowymi utworzonymi na jego cześć obdarzono dziewięć gatunków ptaków i jeden ssaka, co jest jednym z najwyższych dowodów uznania w świecie przyrodniczym.
[3] Bocznie spłaszczony.
[4] Skóra nachodząca na nasadę dzioba (u szponiastych i w kilku innych grupach ptaków; u kaczek pokrywa go w całości).
[5] Czyli niezasłonięte piórami.
[6] Dziś byśmy powiedzieli – małymi ssakami, do których w naszych warunkach zaliczają się głównie gryzonie i owadożerne (w sensie rzędu ssaków).
[7] W dziewiętnastym stuleciu płazy łączono w jeden rząd z gadami.
[8] Benedykt Chmielowski był księdzem z pasją pisarską i naukową. Częste zarzuty, że jego praca stanowi jedynie kompilację wiedzy i zabobonów z innych źródeł, są nieprawdziwe. Choć w istocie Chmielowski oparł się na zastanej wiedzy, to w wielu przypadkach przeprowadził własne eksperymenty, które zresztą opisał w Nowych Atenach. Zarzuty o zacofanie też wydają się nietrafione, bo jakkolwiek z dzisiejszego punktu widzenia, czy nawet oświeceniowego, gdy sformułowano taką ocenę, publikacja rzeczywiście zawiera wiele mitów i przesądów, było to zgodne ze stanem wiedzy w czasie, w którym Chmielowski pisał. Zapewne część dzisiejszych przekonań za kilkadziesiąt lat trafi do lamusa i nasi potomni podobnie będą obśmiewać ciemniactwo swoich poprzedników.
[9] Dla ścisłości – ptaki się nie pocą. Nie mają gruczołów potowych, więc chłodzą się podobnie jak psy – dyszą. Dla jasności – większość myszołowów, które widzicie przy drogach, szczególnie w porze zimowej, czeka nie na trupa, lecz na gryzonia do upolowania. W krótko strzyżonej, przydrożnej roślinności świetnie widać poruszające się norniki i myszy.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2020
Wydanie I