Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Skąd wiadomo, że żaglówka jest ustawiona z wiatrem? Może na to pytanie odpowiedzieć żona autora tej książki, będąca kapitanem żaglówki – wtedy, kiedy łódka ślizga się na falach. Skąd wiemy, że tak się dzieje? Staramy się usłyszeć szum. Niniejsza książka pokazuje, jak ustawić żagle naszego życia, by wypełnił je wiatr prawdy i by jak najlepiej współpracowały z Bożym Duchem. Przeczytaj tę książkę i usłysz szum.
-Leonard Sweet, autor bestsellera So Beautiful:
Divine Design for Life and the Church
Nasza kultura krzyczy: „Produktywność!” i często się zdarza, że również kościół przyjmuje i dalej rozprzestrzenia tę mantrę. „Łaska” to często używane słowo, rzadko jednak rozumiemy jego głębię i prawdziwe znaczenie. Andrew Farley w Nagiej Ewangelii odkłada na bok religię, pokazując nam wiarę i wolność, jakie Bóg nam przeznaczył w obfitym i roziskrzonym życiu.
-Anne Jackson, mówczyni i autorka Mad Church Disease
To wspaniały „podręcznik” o tym, jak odrzucić wszelkie religijne podróbki i przyjąć wyzwanie, by być po prostu zwykłym człowiekiem, pozostając zarazem zdrowym w wierze chrześcijaninem.
-Steve Arterburn, założyciel i prezes New Life Ministries
Czytając książkę Andrew Farley’a Naga Ewangelia przypomniałem sobie moje własne, przemieniające wiarę spotkanie z Jezusem, kiedy po raz pierwszy pojąłem tę niezwykłą ideę przemienionego życia. To przesłanie całkowicie mnie odmieniło i dlatego bardzo się cieszę z książki Andy’ego, będącej ugruntowanym w Biblii podręcznikiem o tym, jak współczesny, tkwiący w martwym punkcie chrześcijanin, może doświadczyć wolności. Jeśli nie chcesz już dłużej nosić maski z napisem: „Super-chrześcijanin”, jeśli jesteś wewnętrznie znużony i zniechęcony, przeczytaj tę książkę i niech wolność, jaką daje Jezus, stanie się Twoim udziałem.
-Mary DeMuth, autorka Daisy Chain
Naga Ewangelia to inteligentnie napisana i niezwykle intrygująca książka. Zawarta w niej mądrość i poglądy mogą przynieść wiele dobra w Twoim Kościele czy małej grupce. Ta książka to lektura obowiązkowa!
-Dave Stone, starszy pastor Southeast Christian Church
Przesłanie, jakie Andrew Farley zawarł w Nagiej Ewangelii, jest niezbędne dla współczesnego Kościoła; jest konieczne, abyśmy mogli cieszyć się udanym życiem, autentycznie skoncentrowanym na Chrystusie.
-John Best, dr teologii, były profesor Nowego Testamentu, literatury i egzegezy w Dallas Theological Seminary
Od niemal trzech lat wspólnie z Adrew Farley’em prowadzę programy radiowe i telewizyjne. Jest wnikliwym nauczycielem i autorem, którego Bóg obdarzył umiejętnością przekazywania sensu Pisma Świętego z niezwykłą prostotą. Przejrzystość jego przekazu odnowi ducha każdego wierzącego; będzie też wołać do zagubionych. Ta książka to samo sedno jego przesłania, które pojawia się w idealnym momencie, kiedy Stany Zjednoczone, a także cały świat, poszukują odpowiedzi. Naga Ewangelia to nieposkromiona prawda.
-Chip Polk, współzałożyciel i dramatopisarz,
Ragtown Gospel Theater
Dla mojego syna, Gavina – ta książka to mapa. Serio, naprawdę jest tak dobra. A nawet lepsza, niż jestem w stanie wyjaśnić. Ciesz się Nowym i ciesz się Nim! synu, jestem z Ciebie dumny.
Naga Ewangelia to odkrywanie Ewangelii, jaką głosił nasz Pan i Jego apostołowie; to poznanie, jakie zmiany i uzupełnienia pojawiły się w późniejszych wiekach, i jakie to przyniosło korzyści oraz szkody.
Arthur Bury, 1691
Książka Arthura Bury’ego, zatytułowana „Naga Ewangelia”, została spalona przez ówczesny kościół.
Prawdziwa, naga Ewangelia jest dużo lepsza, niż ktokolwiek z nas mógłby sobie wyobrazić. Muszę Cię jednak przestrzec: może się zdarzyć, że odrzucisz tę książkę z niesmakiem, a potem, powodowany ciekawością, do niej wrócisz; może sfrustrowany będziesz kręcić głową, zastanawiając się: „Jak mogłem tego wcześniej nie widzieć?” albo „Czy ten facet oszalał?”.
Zdaję sobie sprawę, że w przypadku chrześcijaństwa dużo łatwiej jest mówić ogólnikami. Kreślenie linii na piasku i stawianie czoła niesnaskom jest ryzykowne. Jednak być może zauważyłeś, że większość Nowego Testamentu została napisana, aby skorygować pewne nieporozumienia i fałszywe nauczanie. Najwyraźniej trwanie przy niepodważalnych prawdach, a nawet dzielenie przysłowiowego teologicznego włosa na czworo, ma być częścią zdrowego życia Kościoła.
Współcześni chrześcijanie są wdzięczni za Jezusa i niebo. Niektórzy z nas chodzą do kościoła, kiedy tylko jego drzwi stają otworem. Inni co roku wysłuchują setek kazań, a jeszcze inni uczą się na pamięć licznych wersetów biblijnych. Niektórzy mają nawet stopnie naukowe z „Bożych” specjalności.
Jednakże mimo zapału, wielu z nas wciąż, zamiast ekscytować się Ewangelią, podchodzi do niej z apatią. Może jednak istnieje jakaś odpowiedź na nasze głębokie pragnienie, by chrześcijańskie życie było bardziej żarliwe?
Czy takie właśnie chrześcijaństwo – niosące zachwyt w miejsce dawnej apatii – jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe? W gruncie rzeczy wierzę, że to jedyny rodzaj biblijnego chrześcijaństwa, chociaż wydaje się, że tej prawdy obecnie raczej nie usłyszymy w kościele.
Wiele współczesnych kościołów za bardzo zajmują błahostki, puste gadanie, mylący żargon i powierzchowne odpowiedzi. Możesz cały czas tego słuchać, a nawet może Cię to bawić, jednak nie da to autentycznego i trwałego spełnienia. Znalazłem tylko jedno przesłanie, które przynosi prawdziwą i trwałą zmianę. To naga Ewangelia.
Kiedyś sądziłem, że o wierze chrześcijańskiej wiem już wszystko, ale dopiero czternaście lat temu, po tym, jak przyjąłem Chrystusa, zacząłem pojmować jej prawdziwe sedno. Nie mówię tu o kolejnym doświadczeniu zbawienia czy powtórnym błogosławieństwie, ale o powrocie do stóp krzyża i kamienia zasłaniającego wejście do grobu, by nauczyć się od nowa.
Dla mnie to oznaczało tyle samo oduczania się, co ponownej nauki.
Mając to na uwadze, zapraszam Cię, byś wraz ze mną sięgnął do nieodzownego, przemożnego sedna chrześcijańskiej wiary. Znalazłem tam autentyczne odpowiedzi, które nie rozczarowują. Cieszę się, że mogę się nimi z Tobą podzielić. I jestem przekonany, że podczas tej podróży nie raz poczujesz się zaskoczony.
Tak zwykle działa prawda.
Możemy spędzać dni na tym, co nazywamy obowiązkami religijnymi, i odmawiać pełne żaru modlitwy, a jednak nadal być nieszczęśliwi. Nic nie zdoła ukoić naszego serca za wyjątkiem prawdziwego poznania Boga.
Hannah Whitall Smith (1832-1911)
Jako rozwiązanie zaproponowano mi leki, terapię i instytucję zajmującą się zdrowiem psychicznym. Jeden z doradców zasugerował, że mój stan już do końca życia nie ulegnie poprawie i że już zawsze będę brał leki, choć zdesperowany, nie przyjmowałem tego do wiadomości. Musiało istnieć jakieś inne rozwiązanie mojego problemu. Odwiedziłem kilku chrześcijańskich terapeutów, z których każdy prezentował odmienne podejście, lecz nikt nie był w stanie zmienić schematów zachowania, w jakich tkwiłem.
W końcu obsesyjne studiowanie Biblii oraz uliczna ewangelizacja to niezbyt często spotykane symptomy.
W szkole średniej byłem dość popularny, miałem dobre stopnie i wybrano mnie na przewodniczącego rady uczniowskiej. Bez trudu zyskiwałem przyjaciół i z łatwością doprowadzałem ich do śmiechu. Odnosiłem sukcesy sportowe i teatralne; miałem też powodzenie u dziewcząt. Żadna z tych rzeczy nie tłumaczyła odczuwanego przeze mnie głębokiego poczucia niższości.
Mój problem polegał na tym, że nie sprawdzałem się na innym polu – duchowości. Czy to w kościele, w chrześcijańskiej szkole średniej, na chrześcijańskim obozie, czy nawet na koncertach muzyki chrześcijańskiej, na które chodziłem, wciąż docierała do mnie jedna i ta sama myśl: musisz się ponownie zaangażować, ponownie się zobowiązać i zmienić. Nie robisz tyle, ile trzeba. Nie spoczywaj na laurach. Nie dopuść do zastoju. Nigdy nie odpoczywaj. Zawsze można zrobić dla Boga coś więcej.
Lęk. Poczucie winy. Presja. Od początku właśnie mną kierowało, nieomal doprowadzając do mojej śmierci. Do śmierci? Tak, kilka razy otarłem się o śmierć a także odniosłem poważne obrażenia. Napadnięto mnie, kiedy prowadziłem uliczną Ewangelizację w niebezpiecznej dzielnicy. Innym razem handlarz narkotykami, którego starałem się nawrócić, powalił mnie na ziemię. Zaangażowany i oddany? I to jeszcze jak. Ale oddany czemu?
Chociaż jeździłem metrem, głosząc tam ewangelię, wciąż odczuwałem wewnętrzną pustkę.
Chociaż jeździłem metrem, głosząc tam Ewangelię, wciąż odczuwałem wewnętrzną pustkę. Pomimo gotowości, by nieść świadectwo, chodząc od drzwi do drzwi po całej okolicy, tak naprawdę nie mogłem nikomu zaoferować życia dającego spełnienie. Czy nauczałem w pociągu, w różnych dzielnicach, czy nawet w miejscowym więzieniu, zawsze czułem ukryty lęk.
Mimo że dorastałem w atmosferze Ewangelii zapewniającej mnie, że pójdę do nieba, to nie pomagało w przeżywanym kryzysie. Bałem się, że Bóg jest tak bardzo niezadowolony z mojego działania, że nie zechce mnie używać, nie pozwoli wzrastać, ani nie będzie mieć ochoty na „społeczność” ze mną. Głosy wokół mnie tylko potwierdzały, że wciąż nie dorastam i że jeśli chcę sprostać wymaganiom, muszę się bardziej postarać.
Nikt nie miał pojęcia, co przeżywam, ponieważ niczego nie dawałem po sobie poznać. Ale wreszcie, po latach bycia pomijanym w szkole przy przyznawaniu Nagrody dla Chrześcijanina Roku, nagle do mnie dotarło. Kluczem do zdobycia tej nagrody była małomówność, a nawet nieśmiałość. Ci, którzy za wiele się nie odzywali, uchodzili za „cichych.” A ponieważ moja osobowość nie pasowała do wymogów, miałem problem.
Miałem osobistą relację z Chrystusem. Znałem Biblię lepiej niż inni. I naprawdę troszczyłem się o przyjaciół ze szkoły. Ale byłem klasowym klaunem i duszą towarzystwa, a humor nie idzie w parze z chrześcijańskim charakterem.
Powtarzałem sobie: „W college’u będzie inaczej”. To była moja szansa na zmianę – musiałem znaleźć nowe otoczenie i zacząć z czystym kontem. Otrzymałem listy z dwóch uniwersytetów, informujące mnie o przyjęciu na studia. Jednym z nich był Wheaton College, chyba najlepsza chrześcijańska uczelnia w Stanach Zjednoczonych, a drugim – Furman University, ciesząca się szacunkiem szkoła na Południu. Poinformowałem rodziców, że „nie jestem wystarczająco dobrym chrześcijaninem, by iść do Wheaton” i przyjąłem ofertę studiów na uniwersytecie Furman.
Mój pierwszy rok na uczelni był okresem przemiany. Postanowiłem, że dość już przeciętności na arenie duchowej. Zapragnąłem zaskarbić sobie szacunek Boga i otoczenia. Przeczytawszy mnóstwo chrześcijańskich książek, poczułem, że wiem więcej od moich rówieśników. Mając dziewiętnaście lat wygłosiłem pierwsze kościelne kazanie. Podczas krótkiej zagranicznej wymiany studenckiej prowadziłem uliczne ewangelizacje w Hiszpanii, Grecji i Włoszech. Byłem „gorący” i wszyscy o tym wiedzieli.
Po powrocie do USA straciłem wszystkich przyjaciół. Kto mógłby mieć im to za złe? Zmieniłem się. Wciąż pamiętam, jak jeden z moich najlepszych przyjaciół opowiadał innemu, że wstydzi się, że ktoś go ze mną zobaczy.
Oczywiście niektórzy outsiderzy mi kibicowali i darzyli szacunkiem. Ale to byli obcy ludzie. Widzieli tylko produkt końcowy – ludzi przyjmujących wiarę w Chrystusa, co wyglądało tak, jakby inni odnosili korzyść z tego, że są moimi „uczniami.” Ale to była mała grupa. Większość ludzi wyczuwała, że w głębi mnie coś jest nie tak. Cały czas coś mnie pchało do przodu i zawsze było mi za mało.
Moja nieustępliwość sięgnęła szczytu, kiedy nie mogłem w nocy spać, jeśli danego dnia nie opowiedziałem komuś o Chrystusie. Przykładając
nie mogłem w nocy spać, jeśli tego dnia nie opowiedziałem komuś o Chrystusie.
głowę do poduszki, przypominałem sobie niedociągnięcia w służbie. Zrywałem się więc, szedłem do najbliższego sklepu całodobowego i szukałem kogoś, komu można by wygłosić kazanie. Powiedziawszy to, co miałem do powiedzenia, mogłem wrócić do domu i iść spać. Uzyskana odpowiedź była bez znaczenia. Zwykłem sobie powtarzać, że „rezultat nie zależy od nas”. Spełniłem swój obowiązek, odpowiedziałem na wezwanie. A teraz mogłem iść spać.
Głupie? Być może. Ja tylko robiłem to, co zdaniem innych miało przynieść duchowy wzrost i spełnienie. Moje szaleństwo wydawało się dość skrajne, ale było tylko zaproponowaną mi metodą, posuniętą do granic ostateczności. Zawsze więc miałem gotową odpowiedź dla tych, którzy by się dopytywali o moją „drogę” i chcieli, żebym „zdał sprawę” z mojego postępowania. Nigdy by im się nie udało przyłapać mnie na jakimkolwiek uchybieniu czy braku duchowości. To by było bardziej bolesne niż przestrzeganie całego tego zewnętrznego rytuału. A w każdym razie tak mi się zdawało.
Wkrótce cały ten bezowocny wysiłek zaczął zbierać żniwo. Wpadałem w coraz głębszą depresję. Kilka miesięcy później, leżąc na podłodze w mieszkaniu, spędziłem długie godziny szlochając i powtarzając: „Boże, robię wszystko to, co powinienem, a nadal nie czuję, żebym był bliżej Ciebie. Właściwie jest gorzej niż przedtem! Jak to się stało, że wszystko poszło nie tak? Nie widzę żadnej drogi wyjścia. Pomóż mi!”.
Nie miałem wyboru, musiałem zadzwonić do domu. Podniosłem słuchawkę i kilka godzin później, w połowie semestru, zostawiłem uczelnię i wróciłem do mojego rodzinnego stanu, do Wirginii. Nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka, ale wiedziałem, że nie mogę dłużej trwać w takim stanie, w jakim wtedy się znajdowałem.
Nie było szybkiego sposobu, by to zmienić. Po miesiącach spędzonych na poszukiwaniu pomocy, wciąż nie mogłem się uwolnić od obsesji na punkcie działania dla Boga. Mój ojciec dowiedział się o pewnym człowieku, który mógł okazać się pomocny, więc wsiedliśmy do samolotu lecącego do Atlanty. Spędziłem z tym człowiekiem cały dzień na modlitwie i niektóre myśli zaczęły mi się klarować. A przynajmniej byłem w stanie uznać, że ten nieodparty przymus działania nie pochodzi od Boga. To był jakiś początek.
Kolejne lata nie należały do łatwych. Wróciłem na studia, uzyskałem stopień naukowy, a nawet rozpocząłem dalsze studia, jednak straciłem wszelką pewność co do tego, kim jestem. Zostałem zdradzony przez własne przekonania. Gdyby starczyło mi wrażliwości, by w trakcie ewangelizowania zdobyć się na uczciwość, mówiłbym ludziom coś w stylu: „Masz ochotę zostać chrześcijaninem i być tak nieszczęśliwy jak ja?”
Masz ochotę zostać chrześcijaninem i być tak nieszczęśliwy jak ja?
.
I tak zaczął się dla mnie okres odbudowy. Zostałem złamany i pozbawiony wszelkiego poczucia własnej wartości. Przesunąłem się ze stanowiska klasowego klauna i przewodniczącego rady uczniowskiej na pozycję gorliwego chrześcijańskiego wojownika, aż wreszcie spadłem do roli cichego, nieporadnego, siedzącego w kącie faceta. Z psychologicznego puntu widzenia, nie wiedziałem gdzie się zwrócić. Potrzebowałem odpowiedzi.
Od tamtej chwili, kiedy szlochając leżałem na podłodze w mieszkaniu, minęło siedemnaście lat. Dziś nie zamieniłbym mojej relacji z Bogiem na nic innego. Prawdę mówiąc, każdemu życzyłbym podobnej! Rozpacz, poddanie się Bogu w poszukiwaniu autentycznych odpowiedzi oraz gotowość zostawienia za sobą wszystkiego, w co dotąd wierzyłem, doprowadziły mnie do nagiej Ewangelii.
Byłem chrześcijaninem, jednak wcześniej nikt nie zadbał o to, by wyprostować wszystkie moje pogmatwane przekonania i odrzucić mylący żargon. Nikt nigdy nie zaprezentował mi nagiej prawdy. Potrzebowałem dożylnego zastrzyku nieskażonego przez religijność. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem na niewłaściwej ścieżce, Bóg pozwolił mi dostrzec Jego drogę – drogę ku wolności.
Treść tej książki to wynik mojej podróży. Nadzieja pojawiła się w chwili, kiedy pojąłem znaczącą różnicę między dwoma systemami działania – Starym i Nowym. Kiedy już dostrzegłem drzwi prowadzące do Nowego, wystarczyło tylko przez nie przejść.
To, co znajdowało się po drugiej stronie, przemieniło moje życie.
Nie jestem jedynym, który trafił na dno. Najwyraźniej wielu chrześcijan, przyjąwszy Chrystusa, początkowo doświadczyło entuzjazmu, który potem ustąpił miejsca poczuciu zawodu, rozczarowaniu czy nawet przygnębieniu.
Niektórzy amerykańscy liderzy kościołów próbowali dociec, skąd bierze się ta epidemia i co można na nią poradzić. W 2004 roku, kościół Willow Creek Community Church w South Barrington, w stanie Illinois, opracował ankietę REVEAL1, która miała pomóc zrozumieć i zmierzyć „serce” – czyli emocje i postawy – ludzi uczęszczających do tego kościoła. Od tamtej pory ponad czterysta kościołów najrozmaitszej wielkości, wywodzących się z różnych denominacji i znajdujących się w różnych częściach USA, skorzystało z tej ankiety, by zadać swoim członkom pytania podobne do tych, które zamieściłem poniżej.
Przyjrzymy się, jakich odpowiedzi udzielili chrześcijanie w Stanach Zjednoczonych, ale najpierw poświęć chwilę, by się zastanowić, jak Ty byś na nie odpowiedział. W odpowiedzi na każde z nich zakreśl cyfrę od 1 (najniższa punktacja) do 10 (najwyższa punktacja).
1. Jak oceniłbyś poziom swojego entuzjazmu wobec kościoła?
2. Jak oceniłbyś swój ogólny poziom życiowego spełnienia?
3. Jak oceniłbyś poziom zadowolenia ze swojego duchowego wzrostu?
4. Jak oceniłbyś poziom zaangażowania w działania związane z kościołem?
Ludzie z Willow Creek, przeprowadzający te badania, oczekiwali, że odkryją jakąś znaczącą zależność miedzy ilością czasu poświęcanego na czynności „kościelne” a poziomem duchowego wzrostu i spełnienia. Zakładali, że każdy, kto znajduje czas na chodzenie do kościoła, musi jednocześnie rozwijać się duchowo i mieć poczucie spełnienia. To miało sens, prawda?
Jak się okazało – niekoniecznie.
Ankieta ujawniła, że poziom zaangażowania wcale nie przekładał się na wzrost i poczucie spełnienia. Pokazała również, że tych, którzy doświadczali „zastoju” czy byli „niezadowoleni” jest dość dużo, bo stanowili około 25 procent wszystkich ankietowanych w Willow Creek. Inne kościoły przekonują się, że i w ich zgromadzeniach sytuacja wygląda podobnie.
Co złego dzieje się we współczesnych kościołach? Czy spędzając tam więcej czasu, nie powinniśmy oczekiwać, że będzie się to przekładać na duchowy rozwój i poczucie spełnienia? Czy nie słyszymy wciąż, że jeśli będziemy pić żywą wodę, którą Jezus nam daje, nigdy już nie będziemy pragnąć? Jeśli to prawda, co w takim razie dzieje się obecnie z tyloma chrześcijanami? Czego tu brakuje?
Wiele kościołów w Ameryce Północnej na pierwszy rzut oka ma wszystko – dopasowany kulturowo program pomocy ludziom, atrakcyjne obiekty oraz szereg programów i działań odpowiadających najrozmaitszym stylom życia. Do tego dorzućmy jeszcze żywiołowych mówców, profesjonalną muzykę i system małych grup. Jak więc możliwe, że ci najprężniej działający w kościele przeżywają zastój i rozczarowanie?
Nie ma nic złego w nowoczesnych obiektach, kreatywnych programach i szczerym duchu wspólnoty. Jednak zasadnicze pytanie brzmi: „Jakie, poprzez podejmowane działania, głosimy przesłanie pośród naszej społeczności oraz w naszych murach?”. Jestem przekonany, że to nasze sedno a nie struktura odpowiada za to, że tak wielu z nas popada w marazm i rozczarowanie. Kościół może oferować świetnie dopracowane projekty, doskonale wyszkoloną kadrę i żywiołowych mówców. Ale to zawartość ludzie zabierają ze sobą.
Żeby to zilustrować, zróbmy sobie krótki sprawdzian. Poniżej znajduje się dziesięć stwierdzeń związanych z wiarą, które raczej nie pojawiają się w kościołach. Jednak to, jak rozumiemy każde z nich, ma wpływ na naszą relację z Bogiem, duchowy wzrost i satysfakcję życiową. Dla każdego z tych twierdzeń wybierz odpowiedź prawda/fałsz, zgodnie z własnym przekonaniem. Po prostu obok danego stwierdzenia zakreśl odpowiedź P lub F. (Uwaga: nie zaglądaj do odpowiedzi, zanim nie przejdziesz przez wszystkie stwierdzenia.)
Chrześcijanie, popełniwszy grzech, powinni prosić Boga o przebaczenie i obmycie z winy.
Chrześcijanie zmagają się z grzechem, dlatego że w ich wnętrzu nadal żyje „stary człowiek”.
Powinniśmy szukać woli Bożej przed podjęciem zwykłych, codziennych decyzji.
Kiedy grzeszymy przeciwko Bogu, więź z Nim zostaje zerwana, dopóki nie okażemy skruchy.
Jako chrześcijanie mamy starotestamentowe prawo wypisane w sercu i dlatego chcemy go przestrzegać.
Biblia mówi, że chrześcijanie mogą otrzymać w niebie wiele nagród.
Chrześcijanie zdadzą sprawę z popełnionych grzechów na sądzie przed wielkim białym tronem.
Chrześcijanie powinni przeznaczać na kościół przynajmniej 10 procent dochodów.
Bóg się na nas gniewa, kiedy wciąż grzeszymy przeciwko Niemu.
Bóg patrzy na nas jako na sprawiedliwych, nawet jeśli nimi nie jesteśmy.
Po co ten quiz? Pamiętasz ankietę, którą wypełniłeś na początku tego rozdziału? Miałeś ocenić swoje uczucia wobec kościoła, swój entuzjazm wobec życia oraz zadowolenie z duchowego rozwoju. Nasze myślenie w sposób nieunikniony rodzi uczucia. A więc, kiedy doświadczamy niezadowolenia lub z niewyjaśnionych przyczyn tkwimy w martwym punkcie, jedynym skutecznym sposobem, by podążać w kierunku rozwoju i spełnienia, jest zagłębienie się w Boże Słowo, by tam znaleźć prawdziwe odpowiedzi przemieniające nasze myślenie.
Żyłem z konsekwencjami własnego sposobu myślenia, a powrót do zdrowia wymagał dziesięciu lat powolnego uczenia się, jak zastępować stare myśli, nowymi. Nie wiem, czy istnieje lepszy przykład niż opowieść o moich próbach i błędach, cierpieniu z powodu pomyłek i wreszcie o tym, jak znalazłem odpowiedzi.
A tak przy okazji, kiedy o tym mowa, biblijna odpowiedź na każde z pytań quizu to fałsz.
Owszem, fałsz.
No i jak Ci poszło?
Czy jesteś gotów usunąć całe pokłady religijności, aby odkryć upojną rzeczywistość (zawsze pamiętając, że prawda ma Cię wyzwolić)?
Wielu chrześcijan wciąż chodzi w jarzmie Starego Przymierza. Uznając Prawo za Boski dekret mający wskazywać nam drogę, uważają, że dzięki nawróceniu są gotowi i zdolni do tego, by wypełniać Prawo, traktując je jako naturalny obowiązek.
Andrew Murray (1828–1917)
Wiele znanych mi osób, nie będących chrześcijanami, świadomie postanowiło unikać „wirusa” chrześcijaństwa. Określają siebie mianem ateistów czy też agnostyków, i wydają się z tego dumni. Myślą, że wykazali się mądrością, unikając bolesnych symptomów zbędnej religii.
Być może prawdą jest to, co wciąż słyszymy, że „chrześcijaństwo jest jak laska”. I, w gruncie rzeczy, jest to dość przyjazne stwierdzenie, gdyż laska zapewnia oparcie, dzięki któremu nie upadamy. Jednak ostatnimi czasy, coraz częściej się słyszy: „Po co miałbym wchodzić w coś, co tak wielu ludzi unieszczęśliwia?”. Wiele osób postrzega chrześcijaństwo bardziej jako swego rodzaju chorobę a nie laskę do chodzenia.
Osoby postronne orientują się, że wielu chrześcijan czuje się rozczarowanych swoim kościołem czy osobistą relacją z Bogiem. Ich wiara już się w ich życiu nie sprawdza; nie potrafią też ze swojej strony dotrzymać warunków „umowy” z Bogiem. Wielu chrześcijan mogło przeżyć wspaniałe doświadczenie nawrócenia, a może nawet doświadczyli okresu satysfakcjonującego duchowego wzrostu, jednak z jakiegoś powodu to, co niegdyś przynosiło radość i zapał, teraz się wypaliło.
Nie jest to nowy problem. Ponad sto lat temu Hannah Whitall Smith zacytowała wypowiedź swojej przyjaciółki, przyglądającej się chrześcijaństwu z zewnątrz:
Jeśli wy, chrześcijanie, chcecie nas, agnostyków, zachęcić do przyjrzenia się waszej religii, sami musicie lepiej się w niej odnajdywać. Chrześcijanie, których spotykam, robią na mnie wrażenie najbardziej skrępowanych ludzi ze wszystkich dokoła. Żyją ze swoją religią jak człowiek z migreną. Nie chce pozbywać się głowy, a jednocześnie jest mu z nią bardzo niewygodnie. Ja w każdym razie nie mam ochoty na taką religię.
Cytat z: Hannah Whitall Smith The God of All Comfort2
Skoro więc przyznajemy, że problem istnieje, szukanie rozwiązania wydaje się być rozsądnym posunięciem. Gdzie jednak mamy się zwrócić w poszukiwaniu autentycznych odpowiedzi? Może powinniśmy zacząć od lepszego zrozumienia źródła problemu. I, owszem, ten problem liczy sobie grubo ponad sto lat.
By zrozumieć przyczynę tego problemu z religią, musimy cofnąć się o tysiące lat, do czasów, kiedy lud Izraela zebrał się, by posłuchać, czego Bóg od nich oczekuje. Zwróć uwagę, że opowiedzieli pełnym gotowości „tak”:
Przyszedł więc Mojżesz i obwieścił ludowi wszystkie słowa Pana i wszystkie prawa, lud zaś jednogłośnie odpowiedział, mówiąc: Wszystkie słowa, które wypowiedział Pan, wypełnimy. Wtedy Mojżesz spisał wszystkie słowa Pana(…) Następnie [Mojżesz] wziął Księgę Przymierza i głośno przeczytał ludowi, ten zaś rzekł: Wszystko, co powiedział Pan, uczynimy i będziemy posłuszni.
2 Księga Mojżeszowa 24,3.7 (BW)
Wszystkiego razem ponad 600 przykazań – ponad 350 rzeczy i czynności, których należy unikać, oraz niemal 250 czynności, które mają wykonywać. A w dodatku za złamanie niektórych przepisów prawa, jak na przykład za bałwochwalstwo czy grzechy seksualne, groziła śmierć!
Jak więc Izraelici wywiązali się ze swoich zobowiązań? Być może znasz tę historię. Dzieje Izraela zapisane w Starym Testamencie są opisem kolejnych porażek i kolejnych rozczarowań.
Bóg przeznaczył plemię Lewitów na kapłanów Izraela. Ci kapłani nauczali Prawa, składali ofiary ze zwierząt i modlili się o Boże prowadzenie. Najwyższy kapłan w Dzień Pojednania pełnił obowiązki w Miejscu Najświętszym. Wchodził tam, by pokropić krwią górną płytę Arki Przymierza jako ofiarę przede wszystkim za własne grzechy, a następnie także za grzechy Izraelitów. Kapłan pełnił służbę przez dwadzieścia pięć lat lub aż do śmierci – wtedy przywilej służenia Bogu przechodził na najstarszego syna. I Bóg zarządził, że służba kapłańska miała pozostać w linii rodzinnej Lewitów.
Asaf, lewicki kierownik chóru, doskonale podsumował doświadczenia Izraelitów pod panowaniem Prawa. W Psalmie 78 czytamy, że Bóg zawsze pozostawał wierny Izraelowi. Uwolnił ich z niewoli w Egipcie, rozdzielił wody Morza Czerwonego i prowadził ich za dnia jako obłok, w nocy zaś jako słup ognia. Rozdzielił skałę, powodując, że w cudowny sposób trysnęła z niej woda, a nawet sprawił, że z nieba spadało pożywienie. Wciąż na nowo dowodził swojej wierności. W zamian oczekiwał jedynie jednej prostej rzeczy – aby Izrael pozostał Mu wierny.
Jednak Psalm 78 pokazuje, że relacja z Bogiem przypominała przejażdżkę górską kolejką – po okresie posłuszeństwa następował upadek, po upadku – obietnica ponownej wierności, a potem znowu kolejny upadek. Oto krótki fragment podsumowania Asafa:
Oni zaś kusili Boga i buntowali się przeciwko Najwyższemu, I nie strzegli przykazań Jego, Lecz odstępowali i byli niewierni jak ojcowie ich; Zawiedli jak łuk obwisły. Rozgniewali Go swoim bałwochwalstwem na wzgórzach, A bałwanami swymi wzbudzili Jego zazdrość. Bóg usłyszał to, zapłonął gniewem I zupełnie odrzucił Izraela.
Księga Psalmów 78,56-59 (BW)
Wydaje się więc, że ci ludzie kiepsko skończyli. A co z samymi kapłanami? Może przynajmniej kapłańska linia Lewitów dochowała wierności Bogu, pomimo odstąpienia reszty Izraela?
A teraz was, kapłani, dotyczy to postanowienie: Jeżeli nie usłuchacie i nie weźmiecie tego do serca, że macie oddawać cześć mojemu imieniu - mówi Pan Zastępów - to Ja rzucę na was klątwę i przeklnę wasze błogosławieństwo. Zaiste, przeklnę je, gdyż nie bierzecie tego do serca.
Ksiga Malachiasza 2,1-2 (BW)
Sami kapłani nie radzili sobie o wiele lepiej niż świecki lud Izraela. Ale może posłuszeństwo całego narodu po prostu wymagało czasu, by wzrosnąć? Nie. Jeszcze długo po wyjściu z Egiptu, a nawet po czasach Malachiasza, wciąż widzimy, jak najbardziej pobożny żydowski sługa ma problemy z dochowaniem wierności. Szaweł z Tarsu, chyba najbardziej oddany Bogu spośród wszystkich Izraelitów, nie był w stanie wypełnić wszystkich religijnych zobowiązań wobec Boga:
Nie rozumiem własnych czynów. Robię nie to, czego chcę, lecz to, czego nienawidzę.
List do Rzymian 7,15 (NP)
Niektórym wydawało się, że Prawo zapewnia zadowalające przeżycie religijne oraz spełnione życie. Jednak w ten czy w inny sposób niosło przekleństwo porażki każdemu, kto usiłował go przestrzegać. Nikt nie zdołał uniknąć konsekwencji. Z pewnością Prawo jako takie nie było złe, ale każdy kolejny nakaz i przepis jasno pokazywał, że z każdym w Izraelu coś było nie w porządku.
Przesuńmy się naprzód o jakieś dwa tysiące lat – do czasów współczesnych. Nie tylko najbardziej oddani z rodu Izraela doświadczyli frustracji i cierpienia z powodu religii.
Znamy również dobrze walkę Marcina Lutra z religią. Pomimo całego zapału i życia pełnego poświęcenia, wciąż zmagał się z poczuciem winy. Uwielbiał samo-biczowanie i podejmował niezliczone próby odpokutowania za niekończącą się listę grzechów. Oprócz biczowania do krwi, czasami spędzał całe noce, leżąc w zimie na śniegu, doprowadzając się do takiego stanu, że przyjaciele musieli go przenosić w bezpieczne miejsce.
Również w wydanych niedawno prywatnych zapiskach Matki Teresy czytamy wyznanie: „Powtarzają mi, że Bóg mnie kocha – a jednak rzeczywistość ciemności, zimna i pustki jest tak ogromna, że nic nie dotyka mojej duszy. Zanim rozpoczęłam tę pracę, było tyle jedności, miłości, wiary, ufności, modlitwy i poświęcenia. Czy popełniłam błąd, ślepo ulegając wołaniu Najświętszego Serca?” (skierowane do Jezusa w odpowiedzi na sugestię spowiednika, bez daty).
Matka Teresa przez ponad czterdzieści lat niestrudzonej służby wywarła wpływ na tysiące istnień ludzkich. Docierała do chorych, bezdomnych i sierot we własnym kraju, a nawet poza jego granicami. A jednak jej prywatne zapiski ukazują zmaganie w poszukiwaniu znaczenia, celu i stabilnej relacji z Bogiem.
Co więc łączy Szawła z Tarsu, Marcina Lutra i Matkę Teresę? Wygląda na to, że wszyscy zmagali się z systemem religijnym, który nie przynosił im trwałego poczucia zadowolenia czy spełnienia, a jedynie przygnębienie. Sposoby przebłagania Boga a zarazem przybliżenia się do Niego ostatecznie niosły jeszcze głębsze poczucie przegranej. Zdobywszy się na wysiłek większy, niż my wszyscy razem, prawdopodobnie i tak sobie powtarzali: „Czy to wystarczy? Kiedy to się skończy? Dlaczego Bóg nadal nie jest zadowolony? Kiedy będę mógł odpocząć i się cieszyć? Musi być jakaś inna droga”.
A jeśli jest inna droga? A gdybyśmy mogli odrzucić wszelkie religijne poczucie winy i żyć w radości? A gdybyśmy mogli cieszyć się tak wielką intymnością z Bogiem, że mielibyśmy wrażenie, że On niemal jest w nas? A gdybyśmy tak mogli iść przez życie, będąc sobą, i jakimś sposobem jednocześnie ukazywać Chrystusa? No i gdyby to wszystko mogło się stać bez ponoszenia żadnych kosztów? To by znaczyło, że cała religijność może wreszcie się skończyć. To by znaczyło, że nie musimy już więcej bawić się w introspekcję czy mierzyć własną duchowość.
Istnieje Stara Droga, która zawsze prowadzi do rozczarowania, nieważne jak „święty” jest podejmowany przez nas wysiłek. Istnieje także Nowa Droga, która jest dostępna za darmo i która wszystko zmienia. No i jest jeszcze trzecia możliwość, będąca połączeniem Starej i Nowej – można ją znaleźć w wielu współczesnych kościołach.
Ta książka ma na celu ukazanie, jak daremna jest Stara Droga oraz jak upajająca jest ta Nowa. Co więcej, porozmawiamy o tym, jak się uchronić przed niedolą dzisiejszej hybrydowej religijności oraz jak się cieszyć czystością tej Nowej Drogi. Bóg od początku, przez całe dzieje ludzkości planował tę Nową Drogę dla oddanych Mu, ale nieszczęśliwych ludzi.
I ta Nowa Droga jest tym, co Bóg zaplanował dla Ciebie.
Uwaga 1. (ze strony 66.): To Bóg wypełnił Prawo w Chrystusie. Wypełnianie go nie jest czymś, co odbywa się cały czas w życiu współczesnych wierzących. Bóg uwolnił nas spod Prawa, abyśmy mu nie podlegali, ani nie byli przez nie kontrolowani (Ga 3,25).
Duch Święty nie zachęca nas do przestrzegania Prawa Mojżeszowego; nie sądzę również, abyśmy mieli traktować przepisy Prawa jako wskazówki do codziennego stosowania. Dlatego jest w nas Duch Święty, gdyż: „ Jeśli jednak Duch was prowadzi, nie podlegacie Prawu” (Ga 5,18, NP). Co więcej, Gdyby Bóg zachęcał nas do przestrzegania Prawa, dotyczyłoby to całego Prawa, a nie tylko jakiejś jego części. Wyobraź sobie, jak by wyglądało nauczanie Ducha Świętego, gdyby miał nas motywować do zachowywania setek reguł obowiązujących w Prawie Mojżeszowym.
Myślę, że to jasne, że wierzący nie powinni mieć nic wspólnego z Prawem. Siódmy rozdział Listu do Rzymian wyjaśnia, że umarliśmy dla Prawa, a teraz podlegamy Innemu. Bóg postrzega powrót do życia opartego na Prawie jako duchowe cudzołóstwo. Życie według reguł jest oszukiwaniem Jezusa!
Uwaga 2. (ze strony 81.): Owoce Ducha to piękne zjawisko. Sposób, w jaki Chrystus się manifestuje, znacznie wykracza poza wszelkie ludzkie rozumienie moralności czy etyki. W rajskim ogrodzie Adam i Ewa popełnili błąd, wybierając „poznanie” dobrego i złego. Wkroczyli na teren moralności i etyki, w którym mogli osądzać dobro i zło. Zamiast żyć dzięki Życiu, któremu zawdzięczali pierwsze tchnienie, postanowili wybrać kontrolę.
Grzech pierworodny na zewnątrz nie wydawał się czymś złym; dziś też nie byłby przedmiotem kpin. Może nawet spotkałby się z aprobatą, tak jak kibicujemy tym, którzy szukają tego, co „właściwe” w ich własnym mniemaniu. Nazywamy to spójnością charakteru i samodyscypliną. Ale Bogu nie podobała się ta pierwsza ludzka decyzja wkroczenia na teren dobra i zła.
Bóg stworzył nas, żebyśmy byli od Niego zależni, nie zajmując się moralnością czy etyką. Adam i Ewa mieli wiedzieć tylko jedno: życie, jakie widać na zewnątrz, to Boże życie. To wystarczało, by ich zadowolić. Ale historia upadku pokazuje, że nie czuli się zaspokojeni. Zostali zwiedzeni, by zadowolić się namiastką. Tę namiastkę nazywamy dziś moralnością i etyką.
Gdzie nas to stawia? Chrystus żyje w nas z tego samego powodu, dla którego Bóg tchnął życie w Adama – abyśmy mogli zależeć od Chrystusa, nie polegając na żadnym innym źródle życia. Tak jak kiedyś mógł to powiedzieć Adam, a potem powtórzył to apostoł Paweł, i my możemy teraz ogłosić: „Żyję już nie ja — żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20, NP).
Skoro otrzymujemy życie od Ducha, naszym przeznaczeniem nie jest życie zgodne z żydowskim Prawem, religijnymi przepisami, kodeksem moralnym czy nawet chrześcijańskimi „zasadami”. Przyjęcie i przekazywanie dalej życia Chrystusowego przewyższa to wszystko.
Uwaga 3. (ze strony 88.): Jak wspomina List do Galacjan, Jezus urodził się pod Prawem. List do Hebrajczyków podaje, że Stare zastąpiło Nowe dopiero po śmierci Jezusa. A więc Ewangelie są opisem relacji Jezusa z Żydami przed nastaniem Nowego. Każdy system wierzeń, który tego nie bierze pod uwagę, wprawi chrześcijan w konsternację. Próbując połączyć nauczanie Jezusa skierowane do faryzeuszy i pobożnych Żydów z tym, co znajduje się w listach apostolskich, niechybnie przyniesie zamęt.
Jezus mówi swoim słuchaczom, żeby sobie odcięli ręce, wyłupili oczy i byli tak doskonali jak doskonały jest Bóg. Mówi im, że ich sprawiedliwość powinna przewyższyć sprawiedliwość faryzeuszy. Mówi, że muszą najpierw wybaczyć sobie nawzajem, żeby im również zostało przebaczone. Jednym słowem, Jezus zniechęca współczesnych Mu ludzi, usiłujących osiągnąć sprawiedliwość poprzez przestrzeganie Prawa. Robi to, by później, poprzez swoją śmierć i zmartwychwstanie, móc im podarować doskonałą sprawiedliwość.
Uwaga 4. (ze strony 88.): Dzieje Apostolskie nie są serią doktryn, mających uczyć Kościół, jak żyć na co dzień. To księga historyczna, szczegółowo opisująca podróże apostołów i działanie Boga we wczesnym Kościele.
Jak więc możemy popełnić błąd, używając jej do stworzenia doktryny? Na przykład, polegając jedynie na księdze Dziejów Apostolskich możemy stworzyć następujące błędne nauczanie: (1) kiedy ktoś wierzy ku zbawieniu, powinien oczekiwać, że spocznie na nim ogień; (2) kiedy ktoś kłamie na temat tego, jaką część dochodów przeznacza na kościół, może nagle paść trupem; no i (3) zdolność mówienia nieznanymi ludzkimi językami otrzymuje się w chwili zbawienia. Mimo że wszystkie te wydarzenia są opisane w Dziejach Apostolskich, nie znaczy to, że mają być nauczane jako doktryna.
Okres początków Kościoła był czasem przemiany. Bóg dokonywał cudów, by ogłosić, że Jahwe można teraz odnaleźć poprzez osobę Jezusa Chrystusa. Wyobraź sobie rozmach potrzebny do zaprezentowania całego Nowego Przymierza tym, którzy tak długo doświadczali Starego. Bóg działał więc w potężny sposób, niosąc ewangelię poganom, którzy wcześniej nie byli związani żadnym przymierzem.
Te fajerwerki we wczesnym Kościele były czymś niezwykłym. Oczekiwanie, że dziś również możemy ich doświadczać równie intensywnie, z pewnością przyniesie wiele rozczarowania. Taki rodzaj manifestacji po prostu nie jest dziś niezbędny. Mamy spisane Słowo Boże, przetłumaczone na większość języków świata. Jego przesłanie dotarło niemal do krańców ziemi. W wielu miejscach (choć nie wszędzie), tych, którzy nauczają Ewangelii wita się z otwartymi ramionami. We wczesnym Kościele nie miało to miejsca.
Nie mówię tutaj, że zanikły dary duchowe. Staram się jedynie pokazać, że nie powinniśmy tworzyć doktryn przeznaczonych dla wszystkich chrześcijan, tylko na podstawie historycznych wydarzeń opisanych w Dziejach Apostolskich.
Uwaga 5. (ze strony 102.): Zabranie wierzącemu dziesięciu przykazań można porównać do zabrania dziecku ulubionego kocyka. Dziecko może zareagować lękiem, ale usunięcie laski jest niezbędne do osiągnięcia dojrzałości. To naturalne, że dorośli będą się czuć niepewnie, kiedy coś, co uznawali za fundamentalną prawdę w swoim życiu, jest, w przenośni, wyciągnięte im spod nóg. Jednak świadomość, że zostaliśmy uwolnieni spod Prawa, stanowi zasadniczy krok na drodze do chrześcijańskiej dojrzałości. Apostoł Paweł nie przebiera w słowach, starając się wyjaśnić kwestię wolności pierwszemu Kościołowi, a także nam dzisiaj.
Prawo nigdy nie było przeznaczone jako fundament dla chrześcijańskiego życia. Nie mamy prawa ani biblijnego precedensu, by wybierać pewne fragmenty Prawa Mojżeszowego i głosić, że wierzący powinni im podlegać. Paweł uczy, że wierzący są prowadzeni przez Ducha Świętego, a więc, że nie są pod Prawem. Z tego wynika, że nawet dziesięć przykazań nie powinno kierować naszym codziennym życiem. Dekalog jest określony jako służba potępienia, która niesie śmierć. Kto miałby na to ochotę w swoim życiu? Dowiadujemy się również, że grzech znajduje sposobność poprzez przykazania, w tym również przez „Wielką Dziesiątkę”. Prawo sprawia, że grzech, zamiast maleć, narasta. Kiedy w życiu zaczynamy kierować się Prawem, możemy oczekiwać więcej walki i więcej grzechu. I na odwrót, uwolnienie od Prawa ma bezpośrednie przełożenie na wolność od mocy grzechu. Bez Prawa, grzech jest martwy.
Nie wolno nam jednak lekceważyć celu Prawa dzisiaj. Prawo jest święte i doskonałe i ma swoje szczególne zastosowanie w dzisiejszym świecie. Jego przeznaczeniem jest przekonywanie grzeszników o ich upadłym stanie. Prawo pokazuje brud znajdujący się na obliczu ludzkości, jednak nie jest w stanie zaproponować rozwiązania. Tylko Jezus Chrystus obmywa nas z grzechu, ujawnianego przez Prawo.
Mimo że Prawo odgrywa dziś ważną rolę, w życiu wierzącego nie ma na nie miejsca. Duch Święty, który w nas przebywa, jest nadrzędnym Bożym zamiennikiem w miejsce uczynków Prawa. W gruncie rzeczy, czego Prawo nie mogło dokonać z powodu swojej niższości, tego dokonał Chrystus, zapewniając nam doskonałe miejsce przed Bogiem. Naszym powołaniem jest uwolnienie się od Prawa i podążanie za samym Duchem jako naszym Przewodnikiem w codziennym życiu.
Uwaga 6. (ze strony 132.): Gdybyś leżał na stole operacyjnym, a chirurg zabierałby się do użycia skalpela, oczywiście nie znalazłby w środku mocy grzechu! Tak samo jak nie jesteśmy w stanie wizualnie zlokalizować naszego ducha czy duszy, tak samo moc grzechu również jest niewidzialna. Jednak każdego dnia skrzętnie wysyła nam sygnały.
I tak jak Jezus był kuszony przez myśli, tak samo szarpie nas świat i sam grzech, atakując nasze zmysły. Przejmowanie grzesznych myśli od kogoś innego nie wskazuje na Twoją własną naturę czy prawdziwe pragnienia. Uznając moc grzechu działającego w ciele, możemy jednocześnie wytłumaczyć, skąd bierze się pokusa, a zarazem zrozumieć, że jesteśmy nowym stworzeniem. Możemy się zgodzić z Bogiem, że stare przeminęło i że nie walczymy przeciwko samym sobie.
Uwaga 7. (ze strony 136.): Wierzący wciąż grzeszą, ale nie z powodu swojego dawnego „ja”. Dawne „ja” zostało ukrzyżowane i pochowane wraz z Chrystusem. Teraz, kiedy jesteś w Chrystusie, ta duchowa osoba, którą kiedyś byłeś, została unicestwiona. Zostałeś wskrzeszony jako nowe stworzenie i posadzony wraz z Chrystusem. Jesteś całkiem nowym stworzeniem i w sercu Twojej istoty nie ma nic grzesznego. Twój sprawiedliwy ludzki duch przebywa tam, gdzie przebywa Jezus.
Niektóre nauczania na temat Listu do Rzymian nie wspominają o rzeczywistości naszego współukrzyżowania z Chrystusem. Powodem, dla którego niektórzy nie są gotowi, by jasno powiedzieć, że nasze dawne „ja” zostało wymazane, jest fakt, że wciąż popełniamy grzechy. Mamy wrażenie, że byłoby czystą hipokryzją nauczanie, że stary człowiek umarł, kiedy my wciąż zmagamy się z grzechem. Jednak apostoł Paweł nie był hipokrytą, a to on podaje nam dwa niezbite powody, tłumaczące dlaczego wciąż grzeszymy.
Pierwszym z nich jest obecność grzechu – mocy, która w nas żyje, ale nie jest nami. Moc grzechu nie jest naszym dawnym „ja”. Moc grzechu kontrolowała „starego” człowieka, którym byliśmy. Dawne „ja” było niewolnikiem grzechu, w odróżnieniu od nowego „ja”. Podobnie ciała nie należy utożsamiać z naszym dawnym „ja”. Ciało to całe nasze „zaprogramowanie” (mentalność, postawy, reakcje), które z biegiem czasu się rozrasta, w miarę jak dana osoba pozwala, by w jej życiu działał grzech. Kiedy stajemy się nowym stworzeniem w Chrystusie, te pokłady wspomnień, jak należy sobie radzić w życiu, wciąż znajdują się w naszym mózgu. Wciąż wracamy do starych nawyków z czasu, kiedy chodziliśmy w ciele.
Tak więc dawny człowiek został unicestwiony, ale wciąż działają dwa połączone ze sobą czynniki, usiłujące skierować wierzącego w stronę niewiary. Dlatego wciąż popełniany grzechy. Gdyby komentatorzy nauczali o obecności grzechu i ciała, jednocześnie mówiąc o naszym dawnym „ja”, jako tym, co zostało ukrzyżowane, pochowane i przeminęło, nie musieliby się martwić, że ktokolwiek uzna, że uczą herezji o bezgrzesznej doskonałości.
Uwaga 8. (ze strony 137.): Niektórzy odwołują się do słów Pawła w 1 Liście do Koryntian, w którym pisze: „Ja codziennie umieram” (1 Kor 15,31, BW), jako argumentu na rzecz teologii skupionej na wyrzekaniu się siebie. Jednak biorąc pod uwagę kontekst, ten fragment nie ma nic wspólnego z naszym dawnym oraz nowym „ja”. Jest to po prostu werset, w którym Paweł broni swojego apostolatu. Mówi jedynie, że codziennie ryzykuje życiem, nawet potykając się z dzikimi zwierzętami w Efezie. Najwyraźniej wspomina tu o fizycznych zagrożeniach, z jakimi się spotkał. A to nie wystarczy jako fundament dla teologii wyrzekania się samego siebie.
W Ewangelii Mateusza 16,24 Jezus mówi: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie, weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie” (NP). Ten werset to w gruncie rzeczy zaproszenie, by zrezygnować z własnego życia. I to właśnie dzieje się z chrześcijanami w momencie zbawienia. Ukrzyżowani wraz z Chrystusem, tracimy nasze poprzednie życie (Rz 6,6; Ga 2,20). A więc dla chrześcijanina próby dalszego „wyrzekania się samego siebie” oznaczają zlekceważenie wymiany, starego człowieka na nowe stworzenie, która odbyła się w momencie zbawienia.
Najważniejsze jest to, że chrześcijanie nie muszą umierać dla samych siebie. Natomiast potrzebujemy coraz lepiej rozumieć, kim jesteśmy w samej głębi naszej istoty. W ten sposób chodzimy w Duchu a nie w ciele.
Uwaga 9. (ze strony 139.): Prezentując prawdę o naszej nowej tożsamości i o tym, dlaczego wciąż zmagamy się z grzechem, często słyszę uwagę, że „to tylko kwestia nazewnictwa”. Ale tak nie jest! Chrześcijanin, który sądzi, że grzeszy z powodu dawnego „ja”, ulega poważnemu zwiedzeniu co do swojej natury, prawdziwych pragnień i tego, co dokonało dzieło Jezusa na krzyżu. Ostatecznie chodzi o to, że nie walczymy z sobą samym. To ważne, ponieważ Jezus uczył, że dom, który jest podzielony, nie ostoi się.
Prawda o naszej tożsamości w Chrystusie ma bardzo praktyczne zastosowanie. Kiedy sprzeciwiamy się grzechowi, nie sprzeciwiamy się samym sobie. Kiedy wyrzekamy się grzechu i postanawiamy ukazywać Chrystusa, żyjemy zgodnie z naszym przeznaczeniem, jednocześnie zaspokajając nasze najgłębsze pragnienia. Mimo że ciało jest szpetne i grzeszne, my tacy nie jesteśmy. Moc grzechu jest nader podstępna, przebiegła i nikczemna, ale nie my sami. Jesteśmy obmyci, a nasze serca pragną tego, czego pragnie Bóg.
Uwaga 10. (ze strony 186.): Zdaję sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że 6. i 10. rozdział Listu do Hebrajczyków mówi albo o sądzie, albo o możliwej utracie zbawienia przez wierzącego. Poruszę obie te kwestie w kolejnej książce poświęconej temu listowi. Tutaj chciałbym tylko zauważyć, że autor Listu do Hebrajczyków zwraca się do „nieprzyjaciół Boga”, którzy zakosztowali deszczu ewangelii, jaki na nich spadł, ale nie napili się go. Nadal dopuszczali się zła, popełniając jedyny grzech wspomniany w pierwszych dziesięciu rozdziałach listu – grzech braku wiary w Ewangelię. Żaden inny rodzaj grzechu nie jest tu wspomniany zanim nie przebrzmią te ostrzeżenia. Z kontekstu wynika, że autor kieruje te słowa do tych, którzy aktualnie się wahają, natomiast prawdziwi wierzący nie są „z tych, którzy się cofają na własną zgubę” (Hbr 10,39).
Pragnę podziękować mojej żonie Katharine. Bez jej wsparcia i zachęcających uwag ta książka nigdy by nie ujrzała światła dziennego! Dziękuję Ci, Katharine. Kocham Cię!
Chcę podziękować mojej matce, Leslie Farley. Fakt, że była otwarta na niebieskiego Ojca, pozwolił mi wcześnie zakosztować, czym jest prawdziwe życie. Jestem wdzięczny za wypełniony łaską dom, w którym, dzięki niej, dorastałem.
Pragnę podziękować liderom Ecclesii. Ich wsparcie i słowa zachęty okazały się niezbędne, kiedy starałem się ukończyć tę książkę. Chciałbym szczególnie podziękować Rexowi Kennedy’emu za wieloletni doping oraz Chipowi Polkowi za gorący zapał, by podzielić się tym przesłaniem poprzez Ragtown Gospel Theater.
Chcę też podziękować Robowi Jacksonowi z Extra Credit Projects za kreatywność w projektowaniu okładki. Specjalne podziękowania należą się także Beth Jusino z Alive Communications.
Spośród pracowników wydawnictwa Zondervan chciałbym podziękować Andy’emu Meisenheimerowi za to, że tak bardzo przyczynił się do ulepszenia tej książki. Poza tym, jestem wdzięczny Dirkowi Buursmanowi i Beth Shagene za dopilnowanie szczegółów i sumienną redakcję i projekt zawartości. Chcę również podziękować Maureen Girkins, Dudleyowi Delffsowi, Ginii Hairston, Tomowi Deanowi, Mike’owi Salisbury’emu, Robin Geelhoed i Jackie Aldridge za towarzyszenie mi. To było wspaniałe doświadczenie i nie mógłbym sobie wyobrazić bardziej pomocnego Wydawcy.
1ang. ujawnij (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
2 Bóg wszelkiego pocieszenia.
3A.A. Jacobs, Rok biblijnego życia, Wydawnictwo Literackie, 2009 r.
4zob. uwagę 1 na str. 255.
5zob. uwagę 2 na str. 256.
6zob. uwagę 3 na str. 257.
7zob. uwagę 4 na str. 258.
8zob. uwagę 5 na str. 259.
9 przypis red. ang. flesh.
10 przypis red. body.
11zob. uwagę 6 na str. 260.
12 zob. uwagę na 7 str. 261.
13 zob. uwagę 8 na str. 262.
14 zob. uwagę 9 na str. 263.
15zob. uwagę 10 na str. 264.
16 przyp. red. „Pył na wietrze”.
17Nowy Człowiek: Wyjaśnienie Listu do Rzymian, rozdział 6.