Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy po zdaniu wszystkich egzaminów w sesji Hiacynta wraz z przyjaciółmi postanawia wyjechać nad morze, nie wie jak tragiczne w skutkach będą to wakacje. Dziewczyna wraca odmieniona, a jej życie rozpada się niczym domek z kart.
Rok później Hiacynta wciąż nie może się otrząsnąć z traumatycznych wydarzeń. Rzuca studia, wraca do rodzinnego domu i zrywa wszelkie kontakty ze znajomymi. Zrozpaczeni rodzice wysyłają dziewczynę na Mazury, do przyjaciela, który prowadzi ośrodek dla młodzieży z trudną przeszłością.
Tam Hiacynta poznaje Teodora, chłopaka z alkoholowej rodziny, którego głównym celem jest walka o najbliższych.
Czy to spotkanie jest w stanie uleczyć dwie poranione dusze?
Czy pozwoli im odkryć w sobie nadzieję?
„Najskrytsze miejsca duszy” to historia o stracie i walce o lepsze jutro.
To lekcja wybaczania samemu sobie.
A jeśli Ty lub Twoi bliscy doświadczacie trudności związanych ze zdrowiem psychicznym, uzależnieniem lub po prostu macie potrzebę porozmawiać ze specjalistą, na końcu książki znajdziecie numery telefonów organizacji, do których możecie zwrócić się o pomoc.
Karolina Klimkiewicz - doktor nauk społecznych, wykładowca akademicki na Uniwersytecie Dolnośląskim DSW, psycholog, pedagog. W swojej twórczości opisuje zazwyczaj ludzkie dramaty, przeplatane szczęściem ulotnych chwil. Stara się opowiedzieć prawdę skrywaną w codziennym uśmiechu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Trigger Warning
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jeśli tematyka dotycząca myśli i prób samobójczych, stanów depresyjnych i lękowych, opisów przemocy fizycznej, seksualnej i psychicznej, zespołu DDA i DDD jest dla Ciebie trudna, zadbaj o siebie i podejmij świadomą decyzję, czy chcesz przeczytać tę książkę. Twoje zdrowie psychiczne jest najważniejsze.
Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami
Dla mojego brata Tomka.
Dziękuję za porady i konsultacje
na temat teatru ognia.
Za wspaniałe rozmowy przy sushi
i za to, że jesteś. Posiadanie rodzeństwa
to jak skrawek własnej duszy ukryty w przyjacielu.
Kocham Cię.
Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jak drogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci ukraść. Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, co powiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś, mówiąc. Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje niewyjawiona nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia.
Stephen King, Cztery pory roku
Patrzę w niebo, dziś jest wyjątkowo piękne. Świeci słońce, a mimo to po drugiej stronie nieboskłonu widać delikatnie zarysowany księżyc. Ta dualność połączenia nocy i dnia jest mi tak znajoma. Taka moja. Światło i ciemność. Dobro i zło. To, co słuszne, i to, co nie do przyjęcia. Podejmuję ostateczną decyzję, a wraz z nią po policzku spływa łza. Ostatni raz patrzę w górę i myślę o Hiacyncie, o nas, o Poli. Zamykam oczy, wspomnienia, plany, marzenia wirują w mojej głowie. Wspólne cele, działania i nadzieje zataczają koło. Zaczynają się i kończą w tym samym miejscu. W mojej duszy. Dotykam dłonią mostka. Wciągam powietrze i nie pozwalam mu ulecieć, w obawie, że gdy je wypuszczę, a delikatny podmuch zaszeleści, wszystko dookoła mnie – świat, wspomnienia, słońce, księżyc rozmyją się i znikną. Będę stał pośrodku nicości, sam i samotny, pogrążony w pustce. A nie chcę czuć się teraz sam. Właśnie teraz potrzebuję poczucia miłości.
Otwieram oczy i wypuszczam powietrze. Świat nadal jest w tym samym miejscu, słońce nie przestało świecić, a księżyc nie był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Jednak wszystko, co kochałem, w czym pokładałem nadzieje, rozpada się na milion drobnych kawałeczków i ulatuje wysoko, wysoko do nieba, zmieniając się w okruchy wspomnień, w przeszłość, która wciąż wysyła swój blask, mimo że już jej tam dawno nie ma.
Wraz z podjętą decyzją uświadamiam sobie, że straciłem wszystko, co było dla mnie tak ważne. A bez ciebie niebo nie jest już tak piękne, straciło swój blask i majestat. Kolory jakby zbladły, a zaczęły dominować biel i czerń. I może nawet kiedyś będzie szansa na to, że znów ujrzę świat naszymi oczyma – piękny i kolorowy. Przykro mi jedynie, że nie będę mógł ci o tym opowiedzieć i dzielić z tobą przyszłości. Bo ty i ja, my, to jedynie wspomnienie zapisane w gwiazdach. Kiedyś jedną ukradnę i schowam przed całym światem do czasu, aż niebo znów stanie się naszym wspólnym domem.
Siadam na mahoniowych schodach, głowę opieram o poręcz, dłonie zaciskam na szczebelkach. Wzrokiem wędruję po cieniach malujących się na ścianie. Przypominają potwory, które schowały się pod łóżkiem i czekają, aż bezbronna istota uśnie, żeby mogły wbić w nią swe szpony. Nigdy nie miewałam koszmarów, nie bałam się duchów i potworów. Ciemność mnie nie przerażała, lecz dawała ukojenie. W zasadzie kiedyś nie bałam się nikogo i niczego. Wiedziałam, że bez względu na to, co się wydarzy, rodzina i przyjaciele mi pomogą. Czułam się bezpieczna.
Dziś jest inne. Mroczne i takie nie moje. W ułamku sekundy domino ruszyło: wystarczyła jedna zła decyzja. Tornado zmian pochłonęło wszystko na swej drodze – również mnie i moje poczucie bezpieczeństwa.
Wzdycham po cichu, zmieniam pozycję na wygodniejszą i przysłuchuję się rozmowie. Nie muszę specjalnie podsłuchiwać, słychać ich w całym domu. Znów się kłócą. Znów o mnie. Mama płacze. Wyobrażam sobie, że gestykuluje we wszystkie strony świata. Jakby to mogło sprawić, że złość i bezradność, jakie czuje, miały wyparować z każdym ruchem dłoni. Jej głos jest piskliwy i dynamiczny. Krzyczy. Ojciec nie pozostaje jej dłużny, mimo że czyni to rzadko, dziś bez oporów podnosi głos. Jego barytonowy tembr jest mocny i głęboki, kontrastuje z piskami matki.
– Musimy coś zrobić! – powtarza po raz kolejny mama.
– Zrobię! Zrobię wszystko, tylko powiedz mi co? – zarzuca jej ojciec. – Byliśmy u psychologa, psychiatry, mam ją wysłać do egzorcysty?
– Nie drzyj się na mnie, nie wiem!
– Sabina, ona nie chce rozmawiać. – Ojciec schodzi z tonu. Jego głos staje się spokojniejszy i cichszy, wciąż jednak pełen skrajnych emocji. – Według prawa nic nie możemy, ona jest dorosła. Jeśli nie chce pomocy… – rozwija, ale matka nie daje mu dokończyć.
– To mam ją tak zostawić? To, że ma dwadzieścia jeden lat, nie znaczy, że mam patrzeć, jak dokonuje samozagłady!
– Psychiatra przepisał jej leki, nie bierze ich, psycholog próbowała trzy miesiące, nie odezwała się do niej ani słowem. Nawet ksiądz zaoferował swoją pomoc, a ona nic. Musiałabyś ją ubezwłasnowolnić! – dodaje tata i słyszę, jak z impetem siada na swoim skórzanym fotelu naprzeciwko telewizora. Wiem, że wolałby go teraz włączyć i zatracić się w swoich programach, niż po raz setny uczestniczyć w rozmowie, która toczy się prawie od roku.
– Grzesiek, musimy coś zrobić, nawet jeśli to będzie ubezwłasnowolnienie…
Po tych słowach zapada cisza.
Moje dłonie samowolnie puszczają barierkę. Wstaję i kieruję się do pokoju, który jeszcze niedawno był gabinetem matki. Wyprowadziłam się z domu zaraz po ukończeniu szkoły średniej i dostaniu się na pielęgniarstwo w Krakowie. Do rodzinnej miejscowości miałam jakieś czterysta kilometrów, więc nie planowałam przyjeżdżać zbyt często; święta, czasami kilka dni wakacji. Moje nowe życie rozpoczęło się tam, z tamtymi ludźmi, w nowym mieszkaniu, na studiach. Nigdy nie planowałam wrócić. Dlatego, gdy rodzice postanowili mój pokój przerobić na gabinet mamy, nie protestowałam. Cieszyłam się, bo to oznaczało, że odcięli pępowinę, posprzątali gniazdo i szykowali się na nowy etap w życiu. Żadne z nas nie przypuszczało, że nadejdzie taki dzień, że wrócę i będę znów ich małą dziewczynką, która bez nich nie jest w stanie funkcjonować. A już na pewno ten dzień nie miał nadejść tak szybko.
Wchodzę do pokoju. Jest mały, przy oknie stoi biały sekretarzyk, a na nim mój laptop i książki mamy. Prawą ścianę pokrywają regały z książkami, czasopismami i dokumentami. Przy przeciwnej ścianie stoi rozkładana sofa w kolorach pudrowego różu. Przytulny pokoik, jeszcze wczoraj oaza dla zagubionych myśli, dziś jaskinia potwora.
Kładę się na sofie, poduszkę przykładam do skroni; jest zimna i przynosi ukojenie. Telefon wibruje. Od niechcenia podnoszę go, to Kacper. Nie odbieram. Doskonale wiem, co powie: to nie twoja wina, musisz żyć dalej… Sęk w tym, że go z nami nie było. Siedział w poradni swojego ojca i odbywał praktykę kliniczną. Skrajność emocji, jakie odczuwam na tę myśl, dobija mnie tak bardzo, że nie jestem w stanie na niego spojrzeć. Szczęście, że go nie było i tego nie doświadczył, miesza się z gniewem, wręcz wściekłością – bo nie rozumie i nigdy nie zrozumie. Ulga, że jest cały, okazuje się zbyt słaba w porównaniu z zazdrością i nutą nienawiści.
Oczy wpatrzone w nicość; gdyby chociaż mogły uronić łzę, może wtedy byłoby lepiej. Może wtedy coś bym poczuła. Zaciskam mocniej poduszkę, która stała się gorąca i nieprzyjemna. Mrugam bezwiednie, jakby tylko to mi zostało. Mruganie i oddychanie, dwie czynności poza moją świadomością, które utrzymują mnie przy życiu.
– Hiacynto… – Głos taty przedziera się przez niewidzialną barierę. Nie poruszam się, jedynie moje gałki oczne podążają w jego kierunku. Stoi wraz z mamą w progu pokoju. Coś wymyślili, widzę to po ich speszonych twarzach.
– Kochanie, musimy porozmawiać – dodaje mama, nieco pewniej. Wchodzi i siada na sofie. Głaszcze moje stopy i uśmiecha się markotnie. – Razem z tatą… – Spogląda na ojca, oczekując jego pomocy i potwierdzenia dla jej słów.
– Uzgodniliśmy, że pojedziesz na Mazury, do Mikołajek, do mojego znajomego, Kamila, i jego żony Dagmary. Poszukują do pracy młodej dziewczyny i… – Ojciec przerywa. Co miałby jeszcze powiedzieć? Że się nadaję do tej pracy? Że to racjonalne i rozsądne: polecać córkę w kryzysie do pracy?
– Oni mają taki ośrodek dla młodzieży i szukają kogoś do pomocy, wiesz: opieki nad dzieciakami, zrobienia jakiejś herbaty, posprzątania. Drobna praca – mówi lekkim i łagodnym głosem mama. Czuję, jak mi się przygląda, bada, co myślę, jak się zapatruję na ten pomysł. Odpowiadam jej mrugnięciem i lekkim grymasem. Nie chcę nigdzie jechać, nie chcę udawać, że jest dobrze, nie chcę żyć.
– I pomyśleliśmy, że skoro na razie wzięłaś dziekankę i nie pracujesz, to będzie to dobry pomysł – kończy ojciec. – Co myślisz?
Ostatnimi resztkami sił patrzę na nich i jest mi ich nawet żal. Żal, że mają w sobie nadzieję, że to pomoże, że to coś zmieni. Przeszłości nie można zmienić. Zamykam oczy i odwracam się do nich tyłem, okrywam kocem i mam nadzieję zasnąć.
– Jutro tata cię zawiezie – mówi mama i wychodzą. Niedomknięte drzwi uderzają o framugę. Wstaję, pochodzę do nich, nie zamykam ich jednak od razu. Przysłuchuję się szeptom.
– Czy to dobry pomysł? – pyta mama, stojąc za drzwiami.
– Jedyny, jaki mamy – odpowiada smutno ojciec.
Spoglądam na podłogę, staram się wykrzesać z siebie jakąś myśl. Jakąkolwiek. Jedyne, co przechodzi przez moją głowę, to totalna pustka, która jest stałym towarzyszem mojej beznadziejnej egzystencji. Pochodzę do laptopa, biorę go w dłonie i siadam na łóżku. Odpalam Google i wpisuję Mikołajki. Klikam w link Wikipediii czytam: miasto w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie mrągowskim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Mikołajki. Położone na Mazurach, w Krainie Wielkich Jezior Mazurskich, nad jeziorami: Tałty i Jeziorem Mikołajskim. Według danych z 1 stycznia 2018 roku Mikołajki liczyły 3852 mieszkańców.Wychodzę i klikam w zakładkę ze zdjęciami, z nadzieją, że gdy je zobaczę, to coś poczuję. Fotografie wyświetlają się jedna za drugą, ale nie pojawia się żadna emocja. Kompletnie nic. Nie jestem w stanie ulokować się w tym mieście. Mam wrażenie, że oglądam jakieś fikcyjne obrazy. Nie umiem wyobrazić sobie, że za kilkanaście godzin będę przechadzać się tymi ulicami, rozmawiać z ludźmi, oddychać tamtejszym powietrzem.
Nigdy nie poznałam Dagmary i Kamila, choć ojciec często o nich opowiadał. Szczególnie o Kamilu, że gdyby nie on, nie wiadomo, gdzie by teraz był. Przeszywa mnie dreszcz, kładę głowę na poduszce, odkładam laptop i zastanawiam się, czy jeśli ten wyjazd nie pomoże i pokładane nadzieje w Kamilu nie sprawdzą się, to odpuszczą i pozwolą mi powoli i w samotności dogorywać?
***
Księżyc w pełni prześwituje przez zasłony, wpadając ukradkiem do pokoju. Niczym cichy podglądacz usadawia się tuż obok mnie i zagląda mi przez ramię. Poruszam się nerwowo, dociskając swoje skulone ciało do zimnej ściany. Wzrok wbijam w wyświetlacz telefonu, jaśniejący rażącym światłem, kontrastującym z ciemnym pomieszczeniem. Mrużę oczy, które szczypią nie tylko od światła, a również od gromadzących się w kącikach łez, które nie chcą wypłynąć. Na ekranie przewijam nagrane przez nią tiktoki. Jej śmiech rozbrzmiewa w całym pomieszczeniu, jak gdyby tu była. Przesuwam palcem w górę, zatrzymując kolejne ujęcie.
– Zapraszam was do prosektorium, tylko musicie być cicho. – Palec wskazujący kładzie na ustach i ucisza widzów. Przesuwając kamerę w stronę zwłok leżących na metalowym stole do sekcji, mówi: – Dziś na zajęciach z anatomii będziemy robić sekcję zwłok, w celu diagnostyki pośmiertnej.
– Pani Grzybowska, co pani robi? – Słychać głos profesora i filmik się kończy.
Odtwarzam go raz jeszcze i jeszcze jeden. Staram się dostrzec, jak wyglądały zwłoki, i żałuję, że w dniu tych zajęć byłam chora. Może mogłabym przygotować się na widok martwego ciała, jego zapach, strukturę, koloryt. Porównuję fragment nogi trupa leżącego na stole z jej piękną, śniadą cerą. Te zajęcia odbyły się zaledwie dwa miesiące przed… Wystarczyło tylko sześćdziesiąt dni, żeby perspektywa zmieniła się całkowicie.
Czuję, jak mdłości napływają do mojego gardła. Rzucam telefon i biegnę do łazienki znajdującej się po drugiej stronie korytarza. Nie dobiegam do toalety, wymiociny lądują w zlewie.
– Cysia… – Zaspana mama przytrzymuje mi włosy i głaszcze po plecach.
Odsuwam się od zlewu, przecieram twarz ręką i z pustką spoglądam na jej zatroskaną twarz.
– Weź prysznic na dole, a ja tu posprzątam.
Nie protestuję. Dotykam jej ramienia z wdzięcznością i schodzę na dół. Odkręcam kurek, ściągam przepocone i brudne ubrania. Nie myłam się od trzech dni. Choć sprzątanie wymiocin do przyjemnych nie należy, to perspektywa, że dzięki temu muszę się umyć, stanowi dla mamy jakieś pocieszenie.
Naga, trzęsąca się wchodzę pod ciepły strumień wody, który otula mnie niczym ciepły koc zimą. Odkąd schudłam prawie dziesięć kilo, niemal cały czas odczuwam chłód. Nie wiem, czy wynika to z braku tkanki tłuszczowej, która mogłaby mnie ogrzać, czy raczej ciągłego lęku, który mi towarzyszy. Ciepła woda jednak skutecznie mnie ogrzewa, a przynajmniej na tyle, że jestem w stanie przestać się trząść. Sięgam po rumiankowy szampon, oblewam nim włosy oraz całe ciało, które jest mi wdzięczne za odrobinę ukojenia.
Stoję w bezruchu dobre dwadzieścia minut i zapewne stałabym nadal, gdyby nie stukanie do drzwi pozbawionych zamka. Jeszcze kilka tygodni temu nie było tu nawet drzwi. Gdy odmówiłam jednak kąpieli bez ich obecności, tata na nowo je zamontował, wyjmując jedynie zamek.
– Kochanie, czy wszystko w porządku?
– Tak – odpowiadam resztką sił, zmuszona do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi. Jeśli chcę posiadać choć skrawki prywatności, muszę co jakiś czas dawać znak życia i względnej poczytalności psychicznej.
– Dobrze, posprzątałam łazienkę na górze, zmieniłam ci też pościel i… – Głos mamy zawiesza się. Oznacza to, że chce poruszyć drażliwy temat, który może zostać przeze mnie odebrany dwuznacznie. – Wzięłam telefon na dół, żeby ci nie przeszkadzał w spaniu – dodaje na jednym wydechu.
Obie wiemy, że zobaczyła filmik i się przestraszyła. Stara się mnie chronić, w swój irracjonalny i matczyny sposób. Nie zdaje sobie sprawy, że obraz zwłok mam wyryty w głowie niczym tatuaż, niedający się zmyć. I żaden tiktok nie zmieni tego, że zamiast jej pięknej twarzy, uśmiechu, świdrującego spojrzenia widzę zakrwawione ciało owinięte wokół drzewa.
– Gdzie mam dać te farby? – pytam Kamila, trzymając w dłoniach puszki z białym kolorem.
– Te są do salki, wieczorem przyjdą graficiarze i prosili o biały podkład – wyjaśnia Kamil, malując wałkiem sufit.
Kamil i Dagmara stworzyli stowarzyszenie ponad dziesięć lat temu. Dzieci z miasta i okolic nie miały co ze sobą zrobić, szczególnie zimą. W domu kultury zazwyczaj odbywały się zajęcia dla małych dzieci, a młodzież włóczyła się po mieście z głupimi pomysłami. Latem było łatwiej – turyści, hotele, festiwale – ale jesienią i zimą miasto zamierało, a wraz z nim zainteresowanie tym, co się dzieje z młodymi ludźmi.
Na początku powstała jedna pięcioosobowa grupa, która raz w tygodniu spotykała się w piwnicy ośrodka sportowego. Z czasem dzieciaków przybywało. Kamil i Dagmara mieli coraz więcej pomysłów, a i potrzeby się zwiększyły. Ze zwykłego spędzania czasu, pomagania w lekcjach czy wspólnych rozmów stowarzyszenie stało się placówką opiekuńczo-wychowawczą pobytu dziennego czy – jak nazywają ją dzieci – Naszą Terabithią. Dla nich to miejsce jest jak życie w filmie, przechodzą przez most i są w innym świecie, bezpiecznym i pełnym magii.
To już nie piwnica, a dobrze zorganizowany klub młodzieżowy, w którym mamy salkę do ćwiczeń z lustrami i sprzętem muzycznym. Studio nagrań – do którego głównie przychodzi młodzież słuchająca hip-hopu i nagrywa własne kawałki – staje się dla nich miejscem terapii. Ponadto punkt konsultacyjny do spraw uzależnień, gabinet psychologa czy barek, gdzie można zjeść ciepłe tosty i pograć w Fifę. Wszystko za darmo; część rzeczy dostaliśmy od sponsorów, niektóre są z projektów, a jeszcze inne z budżetu miasta.
Zazwyczaj przed sezonem letnim klub dostaje dodatkową kasę. Tym razem Kamil postanowił przeznaczyć ją na generalny remont i stworzenie nowej salki komputerowej. Podczas pandemii i lekcji zdalnych okazało się, że wiele dzieciaków nie ma w domu sprzętu lub warunków do nauki. Od razu powstał pomysł na napisanie projektu o dofinansowanie sprzętu i środków na wydzielenie pomieszczenia.
Zanoszę farby, przeciskając się między dzieciakami malującymi ściany. W klubie nie ma osób sprzątających czy konserwatora, tutaj wszystko robimy wspólnie z młodzieżą. To ich miejsce i czują się za nie odpowiedzialni, mają również poczucie, że posiadają dom. A dla niektórych to jedyny dom, jaki mają.
– Iza, kładę wam tu farby – zwracam się do szesnastolatki, która nadzoruje pracę w tym pomieszczeniu. – Wystarczy pomalować cienką warstwą jako podkład, bo później będą malowane graffiti.
– Spoko! – odpowiada, bujając się w rytm muzyki, która rozbrzmiewa w całym pokoju. – Myślę, że do siedemnastej skończymy.
– Super! – Kiwam głową i rozglądam się po salce. To największe pomieszczenie. Jedna ściana pokryta jest lustrami, druga już od dziś będzie ozdobiona graffiti, pod którym każdy będzie mógł się podpisać. Odbywają się tu zajęcia taneczne, nocki, seanse filmowe, teatr ognia czy zajęcia z capoeiry. – Jutro będę od piątej sprzątał, więc po południu możecie wpaść.
– Nie idziesz do pracy? – dziwi się Iza, marszcząc brudny od farby nos.
– Jutro ma przyjechać ta nowa dziewczyna – tłumaczę – a Kamil jedzie do gminy złożyć projekt, dlatego wziąłem wolne.
– Aaa, okej. Ja wpadnę jutro po szkole, dziewczyny też mówiły, że przyjdą. – Spogląda na Anię i Justynę, siostry malujące obramówkę wokół luster. – Oceny już prawie wystawione, to w szkole mamy luzik.
– Dzięki. – Uśmiecham się i zbieram w sobie. – Okej, idę działać, bo jeszcze studio mi zostało.
Wychodzę z salki, kieruję się w stronę studia. Z trudem przechodzę między puszkami farby i kartonami. Wchodzę do pomieszczenia, które na czas remontu służy za magazynek. Mierzę wzrokiem porozrzucane rzeczy i łapię się za głowę: jeszcze tyle zostało do ogarnięcia.
– Macie co robić! – Słyszę śmiech Dagi, która niespodziewanie znalazła się za moimi plecami.
– Oj, tak, jak ten twój mąż już coś wymyśli… – Przewracam teatralnie oczyma.
– Wiesz, to jak z naszymi dzieciakami. Najpierw musisz ogarnąć bałagan w ich głowach, żeby móc go uporządkować i zrobić generalny remont.
– Hmm, coś w tym jest. – Zamyślam się na ułamek sekundy, wzrok wbijając w ślepy punkt.
– Przyniosłam wam kolację i chciałam obgadać przyjazd Hiacynty.
– Kogo? – Wybijam się z własnych myśli.
– Hiacynty, dziewczyny, która jutro przyjeżdża.
– Aa, okej. – Kiwam głową i idę za Dagmarą z dziwnym poczuciem pustki, które nagle mnie ogarnęło. Gdy powiedziała o porządku w głowie, jakiś nieznany prąd przeszedł po moich plecach, dając o sobie znać. Nie mam jednak czasu dociekać jego źródła. Uśmiecham się na tyle uczciwie, na ile teraz mogę, i siadam razem z nią przy prowizorycznym stole, który jest cały brudny od farby. – Henio przyszedł z tobą? – pytam o jej siedmioletniego syna.
– Nie – odpowiada, wypakowując plastikowe pojemniki, w których zapakowała ryż z kurczakiem – został z moją mamą na podwórku. Tak świetnie się bawił z kolegami, że nie chciałam go odciągać.
– Rozumiem.
– Co rozumiesz? – Kamil podchodzi do Dagmary i wita się z nią czułym pocałunkiem. – Mmm… pachnie pysznie – chwali jedzenie, po czym siada na krześle.
– Rozmawialiśmy o Henryku. Znów zaraz po szkole przesiaduje na dworze.
– Oj, tak, jak otworzy oczy, od razu chce iść na dwór – odpowiada Dagmarze Kamil, a sekundę później wkłada widelec pełen ryżu do ust.
– To chyba dobrze – wtrącam, uśmiechając się równocześnie z wdzięcznością do Dagmary, która podaje mi talerz z potrawą. – Teraz dzieci wolą siedzieć przed telefonem lub komputerem.
– Tak, to prawda. To trochę męczące, ale zdecydowanie bardziej nas cieszy – reasumuje Kamil. – Przechodząc do konkretów… – Zmienia temat, a zarazem postawę i mimikę.
Podziwiam go za to, że potrafi oddzielić różne role, które pełni. Czasami się zastanawiam, jak to możliwe, że Dagmara jest w stanie z nim pracować, a następnie z uśmiechem wrócić do domu. Oboje jednak posiadają taką umiejętność. Praca to praca, w pracy jest szefem odpowiedzialnym za nas i za dzieciaki. Potrafi być stanowczy i konkretny. Prywatnie to zupełnie inna osoba. Nie łączy tych dwóch sfer. Pamiętam, gdy pokłóciłem się z nim o jakąś głupotę, wydarł się niemiłosiernie i kazał coś zrobić, mimo że totalnie się z nim nie zgadzałem. Wyszedłem z pracy wściekły, a po godzinie zadzwonił, czy wyjdę z nim na piwo, bo ma wolny wieczór i chętnie spędzi go z przyjacielem. Jeszcze przez godzinę w barze siedziałem wściekły, nie mogąc ogarnąć, o co mu chodzi.
– Drzesz się, a teraz chcesz pić?
– Co? – zapytał, biorąc łyk piwa. – Wcześniej byłem szefem, podważyłeś moje zdanie przy dzieciakach i oberwałeś, tyle – stwierdził i wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
– To po co to piwo, skoro jesteś zły?
– Zły? – Zaczął się śmiać. – Nie! Postawiłem ci granicę, ale jako pracownikowi, teraz jesteś kumplem, a dla kumpla nie jestem szefem. Tu i teraz jesteśmy sobie równi.
Potrzebowałem czasu, żeby to zrozumieć, poczuć. W świecie, w którym żyłem, mimo ról, jakie pełniłem, gdy ktoś przykleił mi jakąś łatkę, nie miało znaczenia nic więcej. Dla kumpli z osiedla byłem kolesiem, który wszystko załatwi, zawsze pomoże, ogarnie temat. Dla szefa kuchni w hotelu byłem zwykłym kuchcikiem: przynieś, podaj, pozamiataj. Nie ważne, jak się starałem, ile z siebie dawałem, zawsze było coś źle. Już widzę, jak taki typ idzie ze mną po pracy na piwo i mówi, że jesteśmy równi. Niedorzeczność. Dlatego podejście Kamila było dla mnie tak dziwne, inne, a jednak tak potrzebne. Czułem się szanowany i wiedziałem, że choćby nie wiem co, zawsze mogę do niego przyjść, a on mnie wysłucha. A gdy krzyczy, to z powodu tego, co zrobiłem, a nie jaki jestem, i że to nigdy nie wpłynie na naszą relację. To była dla mnie cenna lekcja.
– Jutro przyjeżdża Hiacynta – kontynuuje poważnym tonem, a ja odrywam się od wspomnień. – Dzięki, że będziesz mógł ją ogarnąć. Ma ją przywieźć ojciec. Najpierw pojadą do nas, ale chciałbym, żeby poznała klub, zanim zjawi się tu gromada dzieciaków. Wiesz, zaaklimatyzowała się, poczuła bezpiecznie.
– Ja bym mogła się nią zaopiekować – wtrąca się Dagmara – ale mają przyjechać akurat w tych godzinach, kiedy odbieram Henryka ze szkoły, a Kamil…
Przerywam jej, czując, że ma wyrzuty sumienia, że sceduje to na mnie:
– Ale nie ma problemu i tak będę tu od piątej sprzątał, więc zajmę się nią.
– Super. Ja, gdy tylko skończę w urzędzie, przyjadę. Gdyby była głodna, zrób jej, proszę, jakiegoś gofra…
– Jeśli się da – wtrąca Daga, ironicznie taksując wzrokiem pomieszczenie.
– Spoko, jak coś, zamówię pizzę – stawiam alternatywę.
– Widzisz – pokazuje na mnie triumfalnie Kamil – mam porządnych ludzi.
– Teoś… – Dagmara zwraca się do mnie ze smutnym wyrazem twarzy, patrząc ukradkiem na Kamila. – Ona jest… – Wzdycha.
Patrzę na nich pytająco.
– Widzisz, to córka mojego przyjaciela, jeszcze z czasów dzieciństwa. Przyjeżdża tu, żebyśmy jej pomogli. Ma ciężką depresję, miała próbę samobójczą i…
Pierwszy raz widzę, żeby Kamil miał problem, aby się wysłowić. Waży każde słowo, spogląda na Dagmarę, a ona na niego.
– Spoko, zaopiekuję się nią. Rozumiem – uspakajam ich – jest poturbowana, jak my wszyscy.
Redakcja: Dorota Krowicka | Instytut Słowa
Korekta: Dagmara Michalak | „W cudzysłowie”
Projekt okładki: Adam Krempiński
Skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2024 by Karolina Klimkiewicz
All rights reserved
Copyright © 2024 by MT Biznes Sp. z o.o.
All rights reserved
Warszawa 2024
Ta książka jest dziełem fikcji. Wszelkie odniesienia do wydarzeń historycznych, prawdziwych ludzi lub rzeczywistych miejsc są fikcyjne. Wszystkie imiona, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i wszelkie podobieństwa do rzeczywistych wydarzeń, miejsc lub osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-521-9 (format epub)
ISBN 978-83-8231-522-6 (format mobi)
Okładka
Strona tytułowa
Dedykacja
Motto
Prolog
Hiacynta
Teodor
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta (rok wcześniej, lipiec)
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Hiacynta (rok wcześniej)
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor (dziesięć lat wcześniej, grudzień)
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Hiacynta
Teodor
Teodor (dziewięć lat wcześniej)
Hiacynta
Epilog
Od autorki
Strona redakcyjna
Okładka
Strona tytułowa
Dedykacja
Prolog
Strona redakcyjna
Spis treści