Ukryte w ciszy - Karolina Klimkiewicz - ebook

Ukryte w ciszy ebook

Karolina Klimkiewicz

4,4

Opis

Głęboko poruszająca powieść o dorastaniu, zmaganiu się z własnymi demonami i przeszłością, która nie daje o sobie zapomnieć.

Niespełna siedemnastoletnia Felicja wydaje się być zwykłą nastolatką. Lubiana, sympatyczna, jedna z lepszych uczennic. Na pozór jej życie jest idealne. Z powodu zbiegu okoliczności poznaje wybuchowego i zbuntowanego syna dyrektora – Nikodema, który nie chce podporządkować się panującym zasadom. Mimo że zupełnie różni, coś ich jednak łączy. Oboje skrywają bolesne tajemnice, które niszczą ich od środka.

Karolina Klimkiewicz przedstawia świat, który jest tuż obok, i w emocjonalny sposób ukazuje jego realia.

W ciemności poza bólem i cierpieniem jest również nadzieja, a najwięcej prawdy jest ukryte w ciszy...



Książka Karoliny Klimkiewicz, to niezwykle wartościowa powieść o młodzieży, która może być inspirująca dla odbiorcy w każdym wieku. Ukryte w ciszy wprost opowiada o zaburzeniach psychicznych, borderline, trudnościach życia codziennego, problemach w kontaktach społecznych i tym, w jaki sposób można sobie próbować z nimi radzić, to kopalnia wiedzy o życiu, także tym wewnętrznym nastolatków. Polecam.

Monika Kotlarek, autorka "Borderline, czyli jedną nogą nad przepaścią" 

 

Uśmiech tylko maskuje smutek, a prawda nigdy nie może wyjść na jaw. To książka o "dlaczego" każdego z nas. Klimkiewicz ukryła tu ogrom emocji: smutek, strach, potrzebę bycia sobą i równocześnie walkę o siebie. Ciężar jaki spoczywa na barkach bohaterów jest przygniatający, wyniszczający i może okazać się zbyt duży. Czy wystarczy kamerton by zmienić wszystko? Ukryte w ciszy to książka nie tylko dla nastolatków. Zmusi Cię do przemyśleń, wyciśnie łzy, ale być może także ukoi...

Poligon Domowy, Katarzyna Bieńkowska

 

Ukryte w ciszy to poruszająca historia młodych ludzi, którzy mimo tak młodego wieku już zmagają się z przeciwnościami losu. To opowieść pełna bólu i smutku. Ukazuje jak kruche jest życie i jak niewiele trzeba by poddać się w tej codziennej walce o normalność. Każdy pragnie miłości i szczęścia, ale nie każdemu jest to dane.

Karolina Wójciak, autorka książki "Koszmar" 



Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (127 ocen)
77
30
13
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iCate0
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam ją dwa razy w ciągu dwóch dni. Co ta książka zrobiła z moim sercem. Muszę ją przemyśleć. Absolutnie cudowna.
30
Rainbowdash55

Nie oderwiesz się od lektury

rany... niesamowita historia. mnóstwo emocji. istny rollercoaster: ból, strach, smutek, uśmiech, spokój, szczęście. takie historie po prostu zapisują się w moim sercu na zawsze. czytajcie!!
30
Sikorka612

Dobrze spędzony czas

Wciągająca opowieść o ciężkim życiu ale i wielkiej sile i nadziei na lepsze jutro.
20
DianaDanka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka trzymajaca w napięciu do samego końca! Historia przez którą miałam wielokrotnie łzy w oczach! Polecam gorąco!
20
martyna_pam

Całkiem niezła

sam motyw może i ciekawy, momentami emocjonalnie też dawała radę, ale totalnie przeszkadzał mi ten patetyczny język, którym napisana jest książka, no nie mogłam się odnaleźć w świecie bohaterów
10

Popularność




Felicja

Trzymam w dłoniach czerwony skrawek papieru, składam go na pół, rozkładam i składam ponownie. Tępym wzrokiem wpatruję się w zagniecenia. Nie myślę, moje dłonie instynktownie poruszają kartką, tworząc kolejne nierówności. Już po kilku chwilach pojawia się kształt. Wystarczy dosłownie kilka ruchów dłonią, żeby finalnie zwykła kartka stała się lilią. Wzdycham, a ucisk w klatce piersiowej się powiększa. Staram się go zignorować. Sięgam po kolejną kartkę, dokładnie w tym samym kształcie, i zaczynam powielać ruchy – zginam, rozkładam…

– Znów bawisz się tymi śmieciami? – pyta z pogardą Oliwia, przybliżając twarz. – Wiem, że pan Olecki przynudza, ale chyba nie aż tak – szepcze.

Jej oczy fikają koziołka, a z ust mimowolnie wydobywa się sapnięcie.

Nie odpowiadam. Bo cóż mogłabym jej powiedzieć? Że origami to jedyne zajęcie, które daje mi poczucie kontroli? Że trzymając skrawek papieru, który jest niczym, a równocześnie już czymś, mam na niego wpływ? Poczucie sprawstwa mnie odpręża i przynajmniej przez chwilę mogę się pozbyć tych natrętnych, obsesyjnych myśli. Ucisk w klatce piersiowej nie dusi mnie do tego stopnia, że tracę oddech, i mogę wykrzesać z siebie uśmiech. Właśnie to dają mi te „śmieci”. Tylko czy ta rudowłosa dziewczyna z oczami w kolorze nieba jest w stanie to zrozumieć? Szczerze wątpię.

Ostrożnie wkładam lilię do torby, a kartkę, którą złożyłam dopiero kilka razy, wsuwam do zeszytu. Uśmiecham się do Oliwii z udawaną życzliwością i również teatralnie przewracam oczami. Skupiam wzrok na nauczycielu, który tłumaczy budowę pantofelka. Moje dłonie samoistnie zaczynają się zaciskać, a ucisk, który chwilowo zelżał, znów przybiera na sile. Oblizuję wargi, lęk świdruje moje wnętrzności, zalewając toksynami każdą komórkę ciała. Spoglądam na zegarek. Została mi godzina. Jeśli nie zdążę, będzie po mnie. Wczorajsze plany i myśl, że uda mi się wszystko ze sobą zgrać, tracą na wartości.

Dźwięk dzwonka brzmi jak ukojenie. Nie zrywam się jednak raptownie, lecz spokojnie – jakby nigdy nic – wstaję i wrzucam do torby rzeczy leżące na stoliku.

– Wybieramy się z dziewczynami do galerii kupić sukienki na wieczór, idziesz? – pyta Oliwia, gdy wychodzimy z klasy.

– Pewnie. Muszę tylko coś załatwić w sekretariacie, spotkamy się na miejscu, okej? – kłamię.

– Możemy na ciebie poczekać – proponuje.

– Nie, dzięki. Damian na mnie czeka, wiesz, jaki on jest. – Wykrzywiam twarz w grymasie. – Lubi wiedzieć. gdzie jestem – śmieję się.

– No okej. – Wzrusza ramionami. – Ale, Feli, nie daj mu się tak kontrolować.

– Nie dam.

Oliwia się oddala, a ja się cieszę, że wreszcie mam ją z głowy. Na wszelki wypadek udaję się do sekretariatu, żeby zachować pozory. Wchodzę do środka. Pani Ela siedzi na swoim stałym miejscu i przewraca dokumenty. Uwielbiam tę kobietę, jest taka miła i życzliwa. Zawsze zwraca się do nas z szacunkiem, jakbyśmy byli dorośli. Biorąc pod uwagę jej zarobki, to naprawdę nietypowe. To jeszcze bardziej napawa mnie sympatią do niej.

– Dzień dobry – witam się i staję przy ladzie oddzielającej petentów od sekretarki.

– O, panna Kolska, w czym mogę pomóc?

– Pojebało cię! – Słyszę nagle, przez co nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Z gabinetu wyskakuje Nikodem – syn dyrektora szkoły.

Nasz dyrektor, pan Juncewicz, ma troje dzieci. Dwie córki, jedna ma osiem lat, a druga dwadzieścia dwa, i syna Nikodema, dziewiętnastolatka, który jest, a raczej był, uczniem naszej szkoły. W maju pisał maturę i nie wiem jakim cudem, ale skończył szkołę. Aż dziw bierze, że udało mu się przechodzić z klasy do klasy. Z tego, co mówiono, nie chodził na zajęcia, kilka razy miał poprawkę. Nepotyzm jednak jest tu wielką siłą, każdy wie, że gdyby nie „tatuś”, chłopakjuż dawno wylądowałby w ośrodku lub został wywalony.

Mierzę go wzrokiem i zastanawiam się, jakim idiotą trzeba być, żeby tak się zachowywać w miejscu publicznym. Chłopak dostrzega moje spojrzenie i przeszywa mnie wzrokiem, który może zabijać.

– Przepraszam panią, ale przyjdę jutro – zwracam się szeptem do kobiety, spoglądam na zegarek i z przerażeniem wychodzę z sekretariatu.

W pośpiechu wyciągam telefon, wybieram pożądany numer i czekam trzy sygnały, pędząc ile sił w nogach.

– Nie! – Słyszę gromki krzyk po drugiej stronie słuchawki.

– Grzegorz, już jadę – tłumaczę się.

– Powiedziałem ci już, jeśli się spóźnisz…

Nie daję mu skończyć.

– Wiem, nie spóźnię.

– Yhy – jęczy, po czym się rozłącza.

Zawaliłam na całego i zdaję sobie z tego sprawę. Łapię autobus, kupuję bilet i siadam na wolnym miejscu. Wciąż trzymając telefon w dłoniach, piszę SMS do Oliwki:

Nie dam rady wpaść. Coś mi wypadło. Spotkamy się na imprezie.

Dokładnie taką samą wiadomość wysyłam do Damiana. Wyciszam telefon i wrzucam go głęboko do torby. Aż do wieczora nie będzie mi potrzebny.

Gdy autobus zatrzymuje się na moim przystanku, wysiadam i szybkim krokiem podążam do celu. Na chwilę przystaję, związuję długie blond włosy w kitkę, nawilżonymi chusteczkami zmywam makijaż, przeglądając się w podręcznym lusterku. Jedyne, co dostrzegam w odbiciu, to smutne oczy. Bez względu na to, ile ton makijażu nakładam, ile masek przybieram i jak długo się uśmiecham, jedno pozostaje bez zmian – oczy.

Zawsze smutne.

Jeśli ktoś uważa, że strój to jedynie kawałki szmatek, które na siebie zakładamy, na pewno nie jest nastolatkiem i nie ma pojęcia o życiu. Właśnie te szmatki, a co ważniejsze – metki, decydują o pozycji w szkole. O tym, czy jesteś gwiazdą czy luzerem i ile znaczysz. Osoby, które próbują się wyłamać i udowodnić, że niepisane normy i zasady mają gdzieś, lądują na samym końcu łańcucha pokarmowego. Nigdy nie zamierzałam się tam znaleźć. I nie dlatego, że zależało mi na modzie czy jestem na tyle próżna. Nie byłam też liderką i nie próbowałam utrzymać tej pozycji. Gra toczyła się o coś więcej – o moją przyszłość – i właśnie kilka dobrze dobranych szmat, które wyznaczały mój status społeczny, miały mi ją zapewnić.

– Cześć – witam się i wsiadam do samochodu Damiana.

Nachylam się i całuję go w usta.

– Hej! – Chłopak odwzajemnia pocałunek. – Widzę, że u ciebie ciemno, może przeniesiemy imprezę i zostaniemy? – mruczy mi do ucha, całując równocześnie jego płatek.

Odwracam głowę i spoglądam w okna wystawnego domu przy ulicy Ojca Beyzyma we Wrocławiu. Jest piękny – biały i ozdobiony ciemnymi drewnianymi belkami. Ma piętro i poddasze, na parterze duże, przejrzyste okna z firankami i kwiatami, podwójne, masywne drzwi, dające poczucie bezpieczeństwa. Przed domem posadzono zielony żywopłot, dodający gankowi intymności. Okolica jest czysta i spokojna. Dookoła same małe uliczki i domki jednorodzinne.

– Rodzice pojechali na zakupy, zaraz wrócą – mówię i odsuwam się, śmiejąc kokieteryjnie. – Daj spokój, rozmażesz mi makijaż.

– Ach, szkoda, wyglądasz apetycznie. – Po raz ostatni muska moją skórę, mierzy mnie wzrokiem i prostuje się, żeby usiąść wygodnie w fotelu.

Przekręca kluczyk w stacyjce i rusza. Spoglądam w lusterko i poprawiam kosmyk włosów. Ma rację, wyglądam obłędnie. Niewidzialna maska delikatnego makijażu mająca podkreślić urodę. Jasna sukienka do łydek z najnowszej kolekcji Maje – na szerokich ramiączkach i z usztywnianym gorsetem, boki i plecy z wycięciem, sznurowana i zapinana na rząd guzików, z ozdobnymi haftami. Do tego buty od Casadei wydłużające nogi. Całość przyozdabia wisiorek z białego złota od Dana.

– Oliwia i Remik już są? – pytam, nakładając na usta błyszczyk.

– Chyba tak. Po osiemnastej Remik pisał, że jedzie po Oliwię i Zosię.

Spoglądam na zegarek na kokpicie, dochodzi dwudziesta. Milczymy, włączam więc radio, a samochód zalewa głos Eminema.

– Lose Yourself, serio?

– Nie podoba ci się?

– Nienawidzę tej piosenki. – Krzywię się. – Przypomina mi, że takie podziały jak w Detroit zdarzają się i u nas, nie tylko w filmach. To wszystko wygląda jak w pieprznej króliczej norze.

– Chyba przesadzasz…

– Tak uważasz? – irytuję się. – Wystarczy przejść kilka kilometrów dalej, a cały świat się zmienia. W jednej chwili jesteś w pięknej bajce, żeby zaraz znaleźć się w gównie, z biedą, przemocą i całym syfem tego miejsca. Jakby dwie rzeczywistości w jednej. To chore…

– Nas to nie dotyczy, nie wiem, po co się tym zamartwiasz. Zawsze jest gdzieś jakieś gówno, ale to nie nasz problem, ci ludzie sami doprowadzili do tego, gdzie teraz są.

Patrzę na niego szeroko otwartymi oczyma. Miałabym ochotę uświadomić mu, jak bardzo się myli. Wiem jednak, że nie zrozumie, nie jest w stanie tego pojąć.

Damian parkuje na końcu ulicy. Dzisiejsza impreza odbywa się w domu Alicji Lisiewskiej. Jej rodzice wyjechali z okazji dwudziestej rocznicy ślubu, a ponieważ młodszy brat został oddany pod opiekę babci, dziewczyna postanowiła uczcić wolność i zrobić „małą imprezę dla znajomych”.Oczywiście już tydzień temu wszyscy wiedzieli, że będzie to największa zabawa w okolicy.

Wysiadam z samochodu, Damian wyciąga z bagażnika zgrzewkę piwa i idziemy do tylnego wejścia, utrzymując pozory przed sąsiadami. Ogród na tyłach jest zalany pijanymi nastolatkami, którzy tańczą do muzyki dochodzącej z domu. Czerwiec jest idealnym miesiącem na tego typu imprezy, wakacje zbliżają się wielkimi krokami, w zasadzie wszystkie przedmioty zaliczone, na dworze ciepło, ale nie na tyle gorąco, żeby było to uciążliwe.

Idziemy wzdłuż alejki, mijając pijanych już ludzi. Dwie godziny spóźnienia to jak wieczność. Wchodzę na taras i otwieram drzwi balkonowe. Zalewa mnie fala ciepła, dziwnego zapachu i jeszcze głośniejszej muzyki. Przekraczam próg, uczucie chaosu jest nie do odparcia. Przez chwilę stoję nieruchomo, Damian szturcha mnie w bok, dając znać, że zatarasowałam drogę. Spoglądam na niego przepraszająco i puszczam go przodem, sama jeszcze nie ruszam z miejsca. W końcu robię pierwszy krok, później kolejny i następny. Tłum nieznajomych wita się ze mną uśmiechem. Odpowiadam tym samym, mając wrażenie, że wszystkie twarze są mi zupełnie obce.

– Uważaj! – Słyszę nagle.

Nie wiem, co się dzieje, gdy nagle dostrzegam swoją jasną sukienkę brudną od jakiejś mazi.

– Popieprzyło cię?! – drę się, biorąc w palce skrawek lepiącego się materiału.

– Mówiłem „uważaj” – odpowiada z pretensjami Nikodem.

– Chyba żartujesz! – jestem bliska płaczu. Sukienka jest zniszczona, jedyne, do czego się nadaje, to do wycierania podłogi. – To koronka – mówię sama do siebie, pewna, że chłopak nie zrozumie powagi sytuacji.

– To tylko kiecka, kupisz nową – drwi z mojej rozpaczy z lekkim uśmiechem ironii.

– Kurwa! – syczę i zaciskam zęby. – A niech cię!

Wściekłość zalewa mnie od środka. Odwracam się i wychodzę z pomieszczenia. Klnąc pod nosem, kieruję się w stronę domu. Z torebki wyciągam telefon i piszę do Damiana.

Muszę wracać do domu, przepraszam.

Co się stało?

Opowiem Ci jutro.

Idę oświetloną ulicą. Jest cicho i spokojnie. Dzielnica należy do tych lepszych. Zadbane ogródki z żywopłotami i placami zabaw dla dzieci. Ganki, małe pieski biegające po posesjach, dzieci bawiące się i jeżdżące na rowerach. Przystaję i patrzę w okno jednego z domów. W środku świeci się światło, rodzina zasiada do kolacji, są uśmiechnięci. Będą opowiadać o swoim dniu i planach na weekend, może wypad poza miasto?

Wzdycham i uśmiecham się do obrazka, który widzę. To ładny widok, miły i napawający nadzieją, że dobro, miłość i szczęście istnieją. Może nie tuż pod naszym nosem i może pisane są komuś innemu, ale jednak gdzieś tam są.

Niko

Libertas zespołu Recreated zalewa moje uszy. Uśmiecham się w duchu na pierwszy wers: Welcome to the darkness, that dwells inside my mind1. Jakie to, kurwa, prawdziwe. Z moich ust wydobywa się jęk rozczarowania egzystencją. Ciemne myśli na powrót bombardują mi głowę. W dzień jest trochę lepiej. Emocje, które mnie zalewają, udaje się jakoś kontrolować, myśli biegną każda w inną stronę, ale ludzie dookoła sprawiają, że nie czuję się tak jak teraz. Mogę się na nich skupić, a przynajmniej postarać się to zrobić. A jeśli nie na nich, to na udawaniu. Poczucie pustki, rozpacz, ta cisza i mrok… samotność, noc – to wszystko nie pomaga. Podnoszę się z łóżka, podchodzę do okna, otwieram je i zapalam papierosa, który jeszcze niedawno był w kieszeni spodni. Przytrzymuję dym w ustach, żeby poczuć jego cierpki i gorzkawy smak. Po chwili go wypuszczam, nozdrzami wdychając zapach. Utwór się kończy, wyciągam bezprzewodowe słuchawki i rzucam je na parapet, na którym siedzę. Kątem oka dostrzegam światła na podjeździe. Spoglądam na elektryczny zegarek stojący przy łóżku. Wskazuje drugą w nocy.

– Yhym – mruczę pod nosem. Już się nawet z tym nie kryje. Ta myśl napawa mnie odrazą i gniewem.

Kończę papierosa i odpalam kolejnego. Wychylam się z okna, ciekawy, czy chociaż spojrzy. On jednak zamyka samochód i idzie prosto do domu. Słyszę, jak drzwi się otwierają. Odkłada klucze i idzie do salonu. Reszty mogę się jedynie domyślić: siada na fotelu, włącza telewizor i nalewa sobie burbona. Delektuje się jego smakiem. Gdy ma wyjątkowo dobry dzień, zapala do tego cygaro. Mama nienawidziła zapachu cygar, ja również go nienawidzę. Dlatego ojciec pali go jedynie późnym wieczorem lub w gabinecie. To jednak na nic, smród jest tak intensywny, że zostaje na meblach jeszcze kolejnego dnia.

Kończę następnego papierosa, a niedopałek wyrzucam przez okno. Nagle nachodzi mnie ochota, by wyjść z tego więzienia. Mógłbym to zrobić po kryjomu. Zeskoczyć na drzewo, które sąsiaduje z moim oknem, a następnie zejść. Nie jestem sportowcem roku, ten manewr jednak wykonywałem tak często, że weszło mi to w krew. Dziś jednak świadomie schodzę na dół dość głośno. Mijając salon, nie odwracam się. Udaję, że nie mam pojęcia o jego obecności. W przedpokoju zakładam buty i skórzaną kurtkę.

– Wybierasz się gdzieś? – Słyszę za plecami.

Jednak się pofatygował.

– Nie twój interes – warczę, wciąż odwrócony tyłem.

– Jest druga w nocy, więc chyba jednak mój! – mówi ojciec stanowczo.

Nie odpowiadam. Odwracam głowę, spoglądam na niego z politowaniem i zaczynam się śmiać. Naciskam klamkę i wychodzę.

– Basia już śpi? – pyta nagle.

Moja siostra to temat, który ojciec zawsze wykorzystuje przeciwko mnie. Doskonale wie, że nawet gdybym był w czarnej dupie i chciał się na nim odegrać, to nigdy jej kosztem.

– Nakarmiona, lekcje odrobiła i owszem, śpi, ale to nie twoja zasługa – mówię, nie spoglądając w jego kierunku.

– Nikodem, nie będę tego dłużej tolerował. Albo coś się zmieni…

– Albo… – przystaję i mu przerywam – mnie wyrzucisz? – Marszczę brwi i czekam, aż odpowie.

Na jego zmęczonej i pomarszczonej pięćdziesięcioletniej twarzy maluje się rozpacz.

Przez chwilę jest mi go żal. Mam nawet ochotę rzucić się na niego i błagać, żeby mnie kochał. Kiedyś tak robiłem. Błagałem, żebrałem wręcz o zainteresowanie, miłość, spojrzenie, dobry gest.

– Tak myślałem. – Wzruszam ramionami, wsadzam dłonie w kieszenie spodni i ruszam przed siebie.

Nie wiem, dokąd dojdę, nie wiem, czy wrócę i co przyniesie mi ta noc. Nigdy tego nie wiem, wszystko zależy od tego, jaka emocja przejmie nade mną władzę. Czasami mam wrażenie, że jestem niewolnikiem własnego ciała. Jedyne, na co mam jeszcze wpływ, to czy dziś się zabić, czy jeszcze chwilę powalczyć. Dziś, choćby na złość ojcu, nie zamierzam tego zrobić.

Idę na najbliższy przystanek tramwajowy i siadam. Cierpliwie czekam, aż coś podjedzie. Nocne jeżdżą rzadziej, mnie jednak nigdzie się nie śpieszy. Odpalam kolejnego papierosa i włączam muzykę. Nie wiem, czemu do głowy przychodzi mi obraz Felicji i jej brudnej sukienki. Przez sekundę czuję lęk i wyrzuty sumienia. Laska jak ona może mieć takich ubrań na pęczki, a jednak w jej spojrzeniu była rezygnacja, jakby ten skrawek materiału był wart znacznie więcej niż kilkaset złotych. Właśnie to spojrzenie sprawia, że postanawiam ją przeprosić. Wstaję i wracam do domu. Ojciec zdążył zasnąć przed telewizorem. Po cichu zaglądam do pokoju Basi, śpi. Jest bezpieczna i taka nieświadoma. Uśmiecham się do niej i jeszcze chwilę na nią patrzę. W końcu zamykam drzwi i idę do pokoju Klary, mojej starszej siostry, która mieszka w Anglii ze swoim gachem. Gdy tylko skończyła liceum, wyjechała tam na studia. Cała rodzina uważa mnie za czarną owcę, zapominając, że ja wciąż tu jestem, opiekuję się Baśką i znoszę ojca. Klara, pod pretekstem nauki, po prostu podwinęła ogon i uciekła. Zostawiła nas.

Wchodzę do pomieszczenia. Ojciec niczego tu nie ruszał na wypadek, gdyby postanowiła wrócić. Jest idiotą, skoro tak myśli. Jeśli nawet Klara wróci do Polski, to nie do nas – a już na pewno nie do niego. Po ciemku zbliżam się do szafy, otwieram ją i dopiero wtedy zapalam latarkę w telefonie. Przeglądam rzeczy, które siostra zostawiła, a moim oczom ukazuje się kremowa koronkowa bluzka. Nie znam się na ubraniach, na markach i modzie. Pamiętam tylko, że ojciec zrobił Klarze jazdę o tę bluzkę, bo była w pizdu droga.

– Nada się – mówię sam do siebie.

Zabieram ją, zamykam szafę i wyłączam latarkę. Wracam do swojego pokoju. Z szuflady biurka wyciągam reklamówkę i wsadzam do niej bluzkę, którą następnie wrzucam do czarnego plecaka.

Przez chwilę czuję euforię. Dawno już nie była tak wyraźna i długotrwała. Z tym uczuciem rozbieram się i kładę do łóżka. Nie włączam muzyki jak zawsze, tylko zamykam oczy i staram się uchwycić tę chwilę, bo wiem, że nie będzie trwała wiecznie.

1 Witaj w ciemności, która mieszka w moim umyśle.

Felicja

– Jagoda, idziesz? – krzyczę na siostrę, która zamknęła się w łazience – spóźnimy się!

– Nie idę! – Słyszę jej zapłakany głos.

Podchodzę do drzwi i pukam. Pociąga nosem. Opieram się o nie i chwytam za klamkę, delikatnie nią poruszając. Zamek jest zamknięty a drzwi ani drgną.

– Pomogę ci, ale muszę wiedzieć, w czym problem – mówię spokojnie.

– Chodzi o ciasto – mówi rzewnie – miałam na dziś upiec.

– Boże, jakie znów ciasto?

– Z truskawkami! – wrzeszczy. – Mamy dziś Dzień Truskawki i każdy miał coś przynieść, a ja obiecałam upiec ciasto.

– Dlaczego nie mówiłaś wcześniej?

– Zapomniałam. Wczoraj poszłam tak późno spać, zapomniałam – płacze jeszcze głośniej.

Spoglądam na zegarek i wiem, że nawet gdybym była szefem cukiernictwa, nie dałabym rady w kilka minut upiec ciasta z truskawkami.

Wzdycham, bo wiem, jak zależy jej na szkole i na tym, żeby się dopasować. Koleżanki spotykają się po lekcjach w swoich domach, zapraszają na urodziny i inne uroczystości. Na początku zapraszały i Jagodę, jednak kiedy ona nie mogła zrewanżować się tym samym, przestały to robić. Mimo że nigdy się nie skarży, widzę, że nie jest jej łatwo. Całe dnie siedzi w domu, nigdzie nie wychodzi, nie uczęszcza na kółka zainteresowań, nie jeździ na szkolne wycieczki. Mimo że obie mamy teraz ciężko i musimy z czegoś zrezygnować, ja przynajmniej miałam dzieciństwo.

– Kupimy po drodze w cukierni – mówię w końcu.

Zamek puszcza, drzwi się otwierają, a moim oczom ukazuje się mała zapłakana dziewczynka z blond czupryną. Uśmiecham się do niej kojąco i ją przytulam.

– Ubieraj się i wychodzimy, skoro mamy zdążyć jeszcze do cukierni.

– Przepraszam, wiem, że…

Przerywam jej i patrzę głęboko w podpuchnięte niebieskie oczy.

Natura jest jednak dziwna. Mimo że obie jesteśmy blondynkami po mamie, każda z nas ma inny kolor oczu. Ona niebieskie, niemal błękitne jak niebo – właśnie po mamie, a ja zielone jak soczysta i dojrzała trawa – takie miała prababcia od strony mamy. Tata był z nas wszystkich najciemniejszy. Brunet o piwnych oczach nie pasował nigdy do naszej babskiej gromadki. Mama zawsze się śmiała, że Bóg podarował mu trzy kobiety, żeby mógł być samcem alfa, bo w przeciwnym razie różnie by to mogło być.

To prawda, tata zawsze był tym delikatnym i wrażliwym. Mama dawała kary i stawiała granice, a on nas bronił. Był naszym aniołem stróżem, który jest przy nas do tej pory.

– Ciii, to mój problem okej? – poważnieję, by się upewnić, że nie będzie cały dzień się obwiniać. – Rozumiesz?

– Tak.

– To umyj buzię i wychodzimy – wzdycham i przecieram twarz dłońmi, zmęczona tym porankiem, choć jest dopiero siódma czterdzieści.

Wchodzę do szkoły i idę pod klasę. Oliwia stoi oparta o ścianę, z kacem wymalowanym na twarzy. Mierzę ją wzrokiem i uśmiecham się pod nosem. Nie drwię jednak, zapewne wyglądałabym podobnie, gdybym nie opuściła imprezy zaraz po tym, jak się na niej zjawiłam.

– Nic nie mów. – Słyszę zmęczony i zachrypnięty głos przyjaciółki.

– Przecież milczę.

– Aha – wydobywa się z jej ust – twoje myśli są tak głośne, że nie potrzeba słów.

– Swoją drogą, kto robi imprezę w środku tygodnia – rzucam, a Oliwia spogląda na mnie spod byka, z morderczym wyrazem twarzy.

– Milcz, kobieto!

Śmieję się i gdy pojawia się pani Sarbińska, biorę torby swoją i Oliwii i wchodzę do klasy. Siadam na naszym standardowym miejscu, odkładam rzeczy i odsuwam krzesło dla koleżanki, pewna, że dziś ta czynność może być dla niej trudna.

Oliwia siada i zakrywa dłońmi oczy.

– Przewaletuję tu i idę do domu spać – oznajmia.

– Mamy sprawdzian z historii – przypominam jej.

– Dlaczego…? – piszczy. – Za sześć dni mają wystawić oceny, kto normalny robi sprawdzian?

– Dzień dobry – wita się nauczycielka i wbija nam kolejnego klina – proszę wyciągnąć karteczki. Wielu z was wciąż waha się ocena, dlatego warto ją podwyższyć.

Po klasie rozchodzi się jęk i błagalne litanie do sumienia pani profesor. Skarbińska jest jednak nieustępliwa.

– Sprzymierzyli się przeciwko mnie – jęczy Oliwia i udaje, że płacze.

Wyrywam dwie kartki z zeszytu, jedną podaję Oliwii, na drugiej podpisuję się i czekam na pytania. Ostatni materiał z geografii nie był trudny, liczę, że sobie poradzę. Na pewno jestem lepiej przygotowana od mojej towarzyszki z ławki. Nauczycielka podaje zagadnienia, zapisuję je i przystępuję do pracy. Kątem oka widzę, jak przyjaciółka gryzie długopis i wpatruje się w kartkę. Robi mi się jej żal, jednak egoistycznie skupiam się na sobie. Nie mogę zawalić, tym bardziej tydzień przed wystawieniem ocen. Mój jedyny cel to być nieskazitelną – bardzo dobrą uczennicą, grzeczną i ułożoną, lubianą i nierzucającą się za bardzo w oczy. Bez skazy. Oliwia może sobie pozwolić na jedną czy dwie pały. Rodzice najwyżej zabiorą jej telefon lub zmienią hasło do wi-fi, poradzi sobie. Ich złość minie, ona poprawi ocenę i wszystko wróci do normy. Ja nie mogę się potknąć nawet raz.

Czas mija, stawiam ostatnią kropkę i oddaję kartkę. Nauczycielka jakby nigdy nic zaczyna prowadzić lekcję. Czuję, że Oliwia jest wściekła: na siebie, na kobietę, ale i na mnie, że mimo szturchnięć pod stołem jej nie pomogłam. Udaję, że tego nie widzę, czynnie uczestniczę w lekcji, zgłaszam się, notuję, czytam i pracuję z mapą, w myślach wizualizując sobie, jak układam origami, i czekając na dzwonek.

– Sucz jesteś, wiesz – zarzuca mi Oliwia, gdy stoimy na dziedzińcu podczas przerwy.

– Sama nie znałam odpowiedzi, musiałam improwizować – kłamię. – Też byłam na imprezie i się nie uczyłam.

– No właśnie! – wytyka mi. – Szukałam cię całą noc. Damian powiedział, że nagle wyszłaś bez słowa wyjaśnienia.

– Jagoda źle się poczuła. – Kolejne kłamstwo. – Rodzice musieli z nią jechać do szpitala i…

– Hej, piękne! – Na ratunek przybywa mi Damian, który podbiega i całuje mnie w policzek. – Jak tam, Oliw, kacyk mutant? – śmieje się.

Zanurzam się w myślach, pozwalając przyjaciołom droczyć się ze sobą. Wzrok wbijam w podłogę i zastanawiam się, dlaczego okłamałam Oliwię. Powiedzenie jej prawdy o sukience nie byłoby niczym złym, a jednak wolałam wymyślić kolejną bajeczkę. Kłamanie stało się dla mnie jak oddychanie i mimo że tego nienawidzę, nie sprawia mi to już trudności. Czasami wręcz zastanawiam się, czy zawsze muszę to robić, czy powiedzenie prawdy nie byłoby prostsze. Być może jedynie w mojej głowie scenariusz jest tak mroczny i destrukcyjny, a w rzeczywistości zakończenie nie byłoby tak demoniczne? Ryzyko jest jednak za duże i nie mogę go podjąć. Na szali leży Jagoda, a jej przyszłości nie zaryzykuję.

Dzwonek wybija mnie z zadumy. Wracam do ciała i na powrót zakładam maskę.

– Wpadniesz do mnie po szkole? – pyta Damian, obejmując mnie w talii.

– Nie mogę – mówię z prawdziwym żalem – mam plany.

– Plany?

– Muszę pomóc rodzicom.

– Oni cię wykorzystują – oburza się. – Jesteście dziani, a traktują cię jak służącą.

– Wiesz, jacy potrafią być rodzice.

Biorę go za rękę i ciągnę w stronę wejścia do szkoły. Mimo że jestem młodsza o rok i powinnam być klasę niżej, jesteśmy w równoległej klasie, za rok oboje piszemy maturę. Bardzo szybko zaczęłam czytać i pisać, rodzice bali się, że jeśli będę szła normalnym trybem nauki, zmarnują mój ukryty talent. Dlatego na podstawie opinii z poradni zaczęłam pierwszą klasę szybciej. Na początku faktycznie byłam wybitnym dzieckiem, los jednak zadecydował, że nauka musi pójść w kąt, a moje priorytety uległy zmianie.

Damian planuje iść na prawo, jak jego ojciec i dziadek. Ja nie mam takich możliwości. Mimo że jesteśmy ze sobą od pół roku, nie jest to wielka i płomienna miłość, jak ta, którą opisują w książkach lub pokazują w filmach dla nastolatków. Chodzimy na imprezy, do kina czy przesiadujemy u niego i oglądamy filmy. Poznaliśmy się u Oliwii. Kumpel Damiana, Remik, jest jej chłopakiem i wydaje mi się, że tych dwoje chciało nas zeswatać, a my po prostu nie mieliśmy nic przeciwko. Poszliśmy na kilka randek, a że ogólnie dobrze nam się rozmawiało, to jakoś tak zostało. Damian chciałby czegoś więcej – romansu, seksu, fajerwerków. Tym bardziej, że dla niego to nie jest pierwszy związek. Wcześniej był z Kamilą, laską ze swojej klasy. Nie wiem, co poszło nie tak, ale zerwali z wielkim hukiem i teraz trzymają się na dystans. Kilka osób twierdzi, że jestem dla niego jak plaster lub gorzej – zemsta na byłej dziewczynie. Ja tego nie czuję, a nawet jeśli to prawda, to dla mnie jest dobrze, jak jest, stabilnie i bezpiecznie. Dziś mi to wystarczy.

– Ale zobaczymy się po lekcjach? – nie ustępuje.

– Dziś już piątek, wpadnę do ciebie jutro, dobrze?

– No dobrze – zgadza się niechętnie.

Widząc, że korytarze opustoszały, żegnam się z nim i biegnę na matematykę. Przed klasą jest pusto, jedyna osoba, która tam stoi, to Nikodem. Zastanawiam się, po co on tu wciąż przychodzi, skoro ma wakacje i to najdłuższe w swoim życiu. Zająłby się czymś. Mijam go i podchodzę do drzwi.

– Cześć – wita się, kiwam więc do niego głową i naciskam klamkę. – Poczekaj! – Zatrzymuje mnie ruchem ręki.

Patrzę na niego wymownie.

– Jest po dzwonku.

– Proszę. – Daje mi reklamówkę, w której ewidentnie coś jest. Patrzę na niego pytająco. – Otworzysz, jak będziesz miała czas, ale to za tę zniszczoną bluzkę.

– Sukienkę – poprawiam go – i …

– Powinienem od razu przeprosić – przerywa mi i odchodzi.

Odprowadzam go wzrokiem, otwieram reklamówkę i widzę, że to jakieś ubranie. Wzdycham, chowam prezent do torby i wchodzę do klasy, przepraszając nauczyciela za spóźnienie. Siadam w ławce i staram się skupić na lekcji, myślami jednak wciąż jestem przy Nikodemie.