Pozostaniesz moim snem - Karolina Klimkiewicz - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pozostaniesz moim snem ebook

Karolina Klimkiewicz

4,4

13 osób interesuje się tą książką

Opis

PS. Moje serce bije coraz mocniej... Nessa kocha romanse i zdarza się jej bujać w obłokach. To nie przypadek, że pewnego zimowego dnia właśnie ona znajduje tajemniczy list. Jednak dane adresata się zatarły, więc dziewczyna odsyła zgubę do nadawcy, Landona. W ten sposób zaczyna się niezwykła korespondencyjna znajomość. Nessa z każdym kolejnym listem czuje, że Landon coraz bardziej zaprząta jej myśli. Jest inny niż wszyscy jej znajomi i pisze w taki niezwykły, staroświecki sposób... Czy Nessie uda się odnaleźć szczęście w tym magicznym, zimowym czasie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (16 ocen)
9
6
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magal767

Dobrze spędzony czas

To subtelna, ale głęboka opowieść, która jak balsam koi duszę czytelnika. Idealna na spokojne popołudnie, oferuje młodym odbiorcom coś, czego dziś brakuje – historię pozbawioną ostrych scen, a za to pełną uniwersalnych wartości: przyjaźni, rodziny, honoru i prawości. To książka dla tych, którzy cenią prawdziwe relacje, proste przyjemności i życie z dala od ekranu, przypominająca, że pasje mogą być różnorodne i autentyczne. Klimkiewicz mistrzowsko udowadnia, że literatura wciąż potrafi inspirować do bycia sobą i życia zgodnego z własnymi zasadami.
00
AliDebPaw

Nie oderwiesz się od lektury

dziękuję wspaniała historia
00
Karolinamati

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka dla młodszych
00
Bezimienna30011990
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka nie zawiodła, kolejna super książka, bardzo lubię ten styl pisania, historia mega wciągająca, praktycznie od samego początku do końca ciekawi co bedzie dalej, polecam
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Dag­mara Po­wolny
Ko­rekta: Alek­san­dra Wie­to­cha, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Ilu­stra­cja na okładce: Pau­lina Fo­ryś
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: Mał­go­rzata Ćwie­luch
© Co­py­ri­ght for text by Ka­ro­lina Klim­kie­wicz, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 All ri­ghts re­se­rved
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe są tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-68-6
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla prze­zna­cze­nia.

Do­brze, że je­steś

i wska­zu­jesz to,

co w ży­ciu ważne.

Bo wła­śnie ta­kie są sny: prze­pla­tają się

ze wspo­mnie­niami i sce­nami, lecz ni­gdy nie są

praw­dziwe. I wła­śnie za to ich nie­na­wi­dzę.

Beth Re­vis, W ot­chłani

Pro­log

Sta­ro­żytne wie­rze­nia gło­szą, że jedna du­sza przy­pada na jedno ciało. Zda­rza się jed­nak tak, że z tej sa­mej po­je­dyn­czej cząstki ma­te­rii po­wstaje wię­cej niż jedna du­sza. Ta sama du­sza zo­staje wów­czas po­dzie­lona i umiesz­czona w dwóch róż­nych oso­bach. Na­zy­wamy ją lu­strzaną du­szą lub bliź­nia­czym pło­mie­niem.

Spo­tka­nie z wła­sną cząstką du­szy jest jak hu­ra­gan w sło­neczny dzień. Jest piękne, a za­ra­zem nisz­czy­ciel­skie. Pustka, którą do tej pory od­czu­wa­li­śmy, na­gle się za­skle­pia. Tak jakby bra­ku­jący ele­ment, któ­rego szu­ka­li­śmy przez całe do­tych­cza­sowe ży­cie, na­gle, bez ostrze­że­nia, wkom­po­no­wał się w na­sze wnę­trze, roz­świe­tla­jąc je ni­czym pło­mień. Świat, który zna­li­śmy, prze­staje ist­nieć. Oka­zuje się, że do tej pory ży­li­śmy w mroku.

***

Biel. Białe, cie­płe świa­tło otu­la­jące całą prze­strzeń. Tylko ja i ona. Czy­sta, bez­pieczna i bez­gra­niczna. Wła­śnie ta­kie są sny. Moje sny. Na ze­wnątrz sza­leje wi­chura, lu­dzie się kłócą i krzyw­dzą na­wza­jem. Jed­nak tu­taj, tu­taj jest do­brze.

Do­tąd to miej­sce na­le­żało tylko do mnie. Mo­głam je kre­ować na wła­sny spo­sób. Być księż­niczką, wo­jow­niczką czy po­grom­czy­nią smo­ków. Dzi­siej­szej nocy wszystko się zmie­niło. Na­gle z mo­jej bieli wy­ło­nił się on. Szedł w moim kie­runku, za­gu­biony. Sie­dzia­łam na pu­cho­wej po­duszce i de­lek­to­wa­łam się spo­ko­jem, li­cząc, że ta noc po­trwa jak naj­dłu­żej, że nie będę mu­siała wra­cać do szkoły, gdzie nikt poza Astrid nie trak­tuje mnie po­waż­nie. Do domu, w któ­rym z dnia na dzień dzieje się co­raz go­rzej.

– Wi­taj! – Sta­nął przede mną, spo­glą­da­jąc na mnie z góry. De­li­kat­nie się uśmiech­nął, roz­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie.

– Cześć. – Od­su­nę­łam się ka­wa­łek, aby zro­bić mu miej­sce.

„Czuję się bez­piecz­nie, mimo że go nie znam” – prze­mknęło mi przez głowę. „Zna­lazł się w moim śnie, nie może więc być ni­kim złym”.

– Gdzie je­ste­śmy?

– To – wska­za­łam dło­nią nie­skoń­czoną prze­strzeń – mój azyl.

– A co ja tu ro­bię? – za­py­tał wciąż za­kło­po­tany.

– Nie wiem, może za­błą­dzi­łeś? – Ro­ze­śmia­łam się.

Nie­zna­jomy dłuż­szą chwilę przy­glą­dał mi się ba­daw­czo, a z jego spoj­rze­nia stop­niowo ula­ty­wały nie­pew­ność i nie­uf­ność. Usiadł w końcu obok mnie. Wy­dał mi się nad wy­raz po­ważny i do­stojny. Na­wet gdy sie­dział, spra­wiał wra­że­nie spię­tego i prze­sad­nie uprzej­mego.

– Jak masz na imię? – ode­zwał się po dłuż­szej chwili.

– Hmm – mruk­nę­łam pod no­sem. – A czy tu­taj to jest ważne?

– Nie wiem, a nie jest? Imię to ważna kwe­stia, nie uwa­żasz?

– Może tam, na ze­wnątrz. Tu­taj, gdzie ani ty, ani ja nie je­ste­śmy re­alni, to chyba nie jest aż tak istotne.

– Prze­cież mu­szę się do cie­bie ja­koś zwra­cać – nie ustę­po­wał.

– Okej – wes­tchnę­łam w ge­ście ka­pi­tu­la­cji. – To ja będę twoją pa­nią ze snu, a ty moim Mr Dream?

– A może Rêve?

– Ma­rze­nie?

– Znasz fran­cu­ski?

– To za dużo po­wie­dziane. – Wy­mie­ni­li­śmy uśmie­chy, a on jakby się roz­luź­nił.

– To mamy usta­lone. – Jego spoj­rze­nie prze­szyło mnie na wy­lot. A ja my­śla­łam tylko o tym, że gdy na­sta­nie ra­nek, chcia­ła­bym, żeby oka­zał się kimś wię­cej niż tylko ma­rze­niem.

Nessa

24.11.2023

North Ber­wick (Szko­cja)

Gę­ste chmury na do­bre za­wi­sły nad North Ber­wick. Od kilku ty­go­dni nie prze­pusz­czają żad­nego zbłą­ka­nego pro­mie­nia sło­necz­nego, jak zwy­kle pod ko­niec li­sto­pada. A jed­nak szkocka aura dziś jest bar­dziej do­kucz­liwa niż za­zwy­czaj. Zimny deszcz, za­le­wa­jący szare domy i ulice, za­po­wiada na­dej­ście zimy.

Otu­lam się ra­mio­nami i raz po raz gła­dzę weł­nianą fak­turę swe­tra. Para z cie­płego dy­nio­wego latte wi­ruje wo­kół mo­jej twa­rzy. Mi­mo­wol­nie za­my­kam oczy, a przez moje ciało prze­cho­dzi dreszcz. Pod­no­szę po­wieki i kie­ruję wzrok w stronę szyby po­kry­tej smu­gami desz­czu. Z nie­do­wie­rza­niem po­trzą­sam głową i nie mogę po­wstrzy­mać uśmie­chu. W kie­runku ka­wiarni bie­gnie Astrid, w dło­niach trzyma kar­to­nowe pu­dła, kom­plet­nie mo­kre, tak samo jak ona. Mimo ta­kiej po­gody jest ubrana w kusą su­kienkę na ra­miącz­kach, na którą na­rzu­ciła tylko kasz­mi­rowy swe­ter.

Dźwięk dzwo­neczka za­wie­szo­nego nad drzwiami wej­ścio­wymi roz­nosi się po po­miesz­cze­niu, głosy na chwilę milkną. Spoj­rze­nia pi­ją­cych kawę i za­ja­da­ją­cych cia­sto sku­piają się na prze­mo­czo­nej do su­chej nitki blon­dynce, która swym wtar­gnię­ciem za­kłó­ciła cie­pły głos Bretta Younga w pio­sence In Case You Didn’t Know.

Nie pod­no­sząc się z miej­sca, uśmie­cham się do niej i ma­cham dło­nią na po­wi­ta­nie. Astrid wraz z pu­dłami prze­ci­ska się w moją stronę i zo­sta­wia przy tym wiel­kie ka­łuże na do­piero co umy­tej po­sadzce.

– Da­lej nie mo­głaś usiąść – karci mnie, od­kła­da­jąc pu­dła na krze­sło obok ostat­niego sto­lika w rogu ka­wiarni.

Ściąga swe­ter, który wy­gląda te­raz jak mo­kra ścierka, i spo­gląda na niego z ża­lem.

– Didi mnie za­bije – sa­pie.

– Chyba ma po­wód? – Pa­trzę z ża­lem w stronę swe­terka. Spo­glą­dam na pu­dła i wi­dząc gry­mas nie­za­do­wo­le­nia na twa­rzy Astrid, nie drążę wątku jej re­la­cji ze star­szą sio­strą. – Latte? – zmie­niam te­mat. Się­gam w stronę opar­cia krze­sła i ścią­gam z niego za­mszową kurtkę. – Za­rzuć to na plecy, bo się roz­cho­ru­jesz.

Ostat­nio Astrid ma gor­szy czas. W szkole nie ra­dzi so­bie naj­le­piej, ro­dzice od­cięli ją od kasy, aż nie po­prawi stopni. A na do­da­tek jej chło­pak Vin­cent, z któ­rym spo­tyka się od dwóch lat, pod­jął de­cy­zję o stu­diach za gra­nicą. Nie wy­brał co prawda jesz­cze miej­sca, ale tak czy ina­czej, bę­dzie na tyle da­leko, że ich zwią­zek ra­czej nie prze­trwa. W ak­cie de­spe­ra­cji i z chęci udo­wod­nie­nia ca­łemu światu, że ni­kogo nie po­trze­buje i że ma ży­cie poza Vin­cen­tem, Astrid zgło­siła nas do ko­mi­tetu przy­go­to­wu­ją­cego świą­teczny fe­styn.

Co roku w oko­li­cach Bo­żego Na­ro­dze­nia na­sza szkoła or­ga­ni­zuje taką im­prezę – ze stra­ga­nami, z lo­do­wi­skiem i zi­mo­wym ba­lem. Wszyst­kie ze­brane środki są prze­ka­zy­wane na po­moc ubo­gim ro­dzi­nom z mia­steczka.

Za­zwy­czaj nie an­ga­żu­jemy się w ta­kie przed­się­wzię­cia. Ja mam sporo pracy w bi­blio­tece, a Astrid to po pro­stu Astrid – jej za­pał i za­an­ga­żo­wa­nie trwają dość krótko i wszel­kie bar­dziej wy­ma­ga­jące ini­cja­tywy koń­czą się fia­skiem.

Ten rok jest inny. Obie po­trze­bu­jemy celu i po­czu­cia sensu. Ona ze względu na Vin­centa, ja z po­wodu ro­dzi­ców. I mimo że nie prze­pa­dam za zgieł­kiem, za­mie­sza­niem i słabo to­le­ruję tłumy ob­cych lu­dzi, nie mo­głam jej od­mó­wić. Jest moją je­dyną przy­ja­ciółką i wiem, że gdy­bym to ja ją po­pro­siła o taką przy­sługę, zgo­dzi­łaby się bez wa­ha­nia.

– Tak, ko­niecz­nie cie­płe i słod­kie latte. – Roz­ch­mu­rza się. – I do­brze, że cza­sem je­steś zmar­z­lu­chem. – Z wdzięcz­no­ścią przyj­muje kurtkę i od razu na­kłada ją na mo­kre ciało.

Wstaję i pod­cho­dzę do kel­nerki, żeby za­mó­wić ko­lejny na­pój i ba­beczkę. Płacę, a do sło­iczka na na­piwki wrzu­cam kilka cen­tów.

– Za­wsze mu­sisz da­wać na­piwki? – za­uważa Astrid.

– To nie­dużo – tłu­ma­czę – a taki gest jest miły i po­ka­zuje, że do­ce­niam czy­jąś pracę.

Astrid wzru­sza ra­mio­nami, po czym pod­nosi wieczko pierw­szego z kar­to­nów i wy­ciąga księgę po­my­słów. Pie­czę nad nią spra­wuje co roku prze­wod­ni­cząca rady uczniow­skiej, ona też dzieli or­ga­ni­za­to­rów fe­stynu na trzy grupy i co dwa dni prze­ka­zuje księgę in­nemu ze­spo­łowi. Każdy z nich wpi­suje tam swoje po­my­sły i wkleja in­spi­ra­cje. W nie­dzielę od­damy księgę Ines – która jest prze­wod­ni­czącą – żeby wkrótce się spo­tkać i omó­wić kon­cep­cje.

Kilka lat temu inna prze­wod­ni­cząca chciała uno­wo­cze­śnić pro­ces pla­no­wa­nia fe­stynu i za­miast księgi po pro­stu stwo­rzyć grupę na Fa­ce­bo­oku. Rada uczniow­ska jed­nak ten po­mysł zboj­ko­to­wała, po­nie­waż każda księga staje się pa­miątką i na ko­niec im­prezy jest uro­czy­ście prze­ka­zy­wana do bi­blio­teki szkol­nej, gdzie każdy uczeń ma moż­li­wość do niej zaj­rzeć. Każdy też może wpi­sać się do księgi i wkleić pa­miąt­kowe zdję­cia z tego dnia.

– Mu­simy przej­rzeć stare po­my­sły – Astrid wy­ciąga za­war­tość kar­to­nów na stół – żeby się za­in­spi­ro­wać, a jed­no­cze­śnie ni­czego nie po­wie­lić. Dzię­kuję – od­po­wiada na wy­de­chu kel­nerce, która sta­wia przed nią za­mó­wie­nie. Szybko jed­nak wraca do po­przed­niego wątku: – Wy­po­ży­czy­łam z bi­blio­teki stare księgi. Po­dzie­limy się, ty weź­miesz te naj­star­sze, a ja te z ostat­nich lat. Ju­tro się spo­tkamy i prze­dys­ku­tu­jemy po­my­sły. Co ty na to?

– Tak, pew­nie – zga­dzam się i biorę swoją część.

Przy­ci­skam je do klatki pier­sio­wej i uśmie­cham się mar­kot­nie. Astrid nie za­uważa mo­jej zmiany na­stroju. Pro­wa­dzi mo­no­log i po­pija cie­pły na­pój. Słu­cham jej, choć moje my­śli gdzieś błą­dzą.

Stare przed­mioty zwy­kle bu­dzą we mnie no­stal­gię. Do­ty­ka­jąc ich i oglą­da­jąc je, za­sta­na­wiam się, do kogo wcze­śniej na­le­żały, z jaką hi­sto­rią są zwią­zane, co prze­ży­wał ich po­przedni wła­ści­ciel. To nie­sa­mo­wite móc ob­co­wać z kimś, kogo być może już tu nie ma. Czy­tać pi­smo, które wy­cho­dziło spod pal­ców tej osoby, czuć za­pach, który ona czuła, a pod pal­cami fak­turę tego sa­mego ma­te­riału.

Obej­muję księgi jesz­cze moc­niej, jakby ich pa­mięć mo­gła we mnie wnik­nąć, i cie­szę się, że będę mo­gła po­znać hi­sto­rię szkoły i jej wcze­śniej­szych uczniów. To tro­chę tak, jak­bym to­wa­rzy­szyła im w tym dniu.

– Czy ty mnie wła­ści­wie słu­chasz? – Astrid nie­mal krzy­czy w moim kie­runku z ob­ra­żoną miną.

– Tak, tak. – Ki­wam głową, bu­dząc się z le­targu. – Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się.

– Znów my­śla­łaś o NIM? – Spo­gląda na mnie spod byka, drwiąco się uśmie­cha­jąc. – Po­win­naś po­szu­kać chło­paka z krwi i ko­ści, a nie snuć fan­ta­zje o wy­two­rze swo­jej wy­obraźni. On cię nie przy­tuli w chłodne dni, nie po­ca­łuje kuku i nie za­prosi na randkę.

– Nie my­śla­łam o nim – rzu­cam za­wsty­dzona, ob­le­wa­jąc się ru­mień­cem. Od­wra­cam wzrok w kie­runku szyby.

– Daj spo­kój. Prze­cież w na­szej szkole jest kilku spoko go­ści, na­wet w kla­sie Vina. Mo­żemy wy­brać się na ja­kąś po­dwójną randkę czy coś.

– Prze­cież wiem, że on nie ist­nieje – tłu­ma­czę się, czu­jąc się jak idiotka – ale nie po­tra­fię zro­zu­mieć, dla­czego od pra­wie pół roku po­ja­wia się w mo­ich snach. Mo­żemy roz­ma­wiać, tak jakby był re­alny. Astrid, to musi być coś wię­cej niż sen. Czuję to.

– Za dużo czasu spę­dzasz w bi­blio­tece, se­rio – kwi­tuje i do­pija swoją kawę. – To już robi się cre­epy.

Trudno nie zgo­dzić się z Astrid. A jed­nak Mr Dream wy­daje się bar­dziej rze­czy­wi­sty niż wszystko inne wo­kół mnie. Cza­sami mam po­czu­cie, że to sen jest jawą, a praw­dziwe ży­cie je­dy­nie po­cze­kal­nią przed tym, co ma mnie spo­tkać. I nie po­tra­fię na to nic po­ra­dzić.

– Za­pewne masz ra­cję – przy­ta­kuję, żeby za­koń­czyć już te­mat. – Le­piej po­wiedz, co u cie­bie i Vina. Udało wam się ja­koś do­ga­dać?

Uwiel­biam Astrid. Na­wet jej ego­izm i sku­pie­nie na so­bie mają do­bre strony. Przy­naj­mniej można bar­dzo ła­two zmie­nić nie­wy­godny te­mat, je­śli za­cznie się roz­mowę o niej. Tym ra­zem to też działa. Astrid z miej­sca za­czyna opo­wia­dać o jej re­la­cji z Vi­nem, o dłu­gich roz­mo­wach i o tym, ile bro­szur miej­sco­wych uczelni mu wy­słała. Za­chwala lo­kalne uni­wer­sy­tety i moż­li­wość wy­jazdu w ra­mach Era­smusa na rok, a nie na cały okres stu­diów. Roz­wo­dzi się nad po­my­słami wspól­nego stu­dio­wa­nia; wy­mie­nia kroki, ja­kie w tym kie­runku pod­jęła, i ko­re­pe­ty­cje, na ja­kie się za­pi­sała.

Słu­cham jej uważ­nie, szczę­śliwa, że nie mu­szę mó­wić o so­bie. Słu­cha­nie in­nych jest w po­rządku. My­ślę, że to je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ja i Astrid się przy­jaź­nimy. Ona lubi mó­wić, ja mil­czeć. Ona musi być w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia, ja wolę stać z boku. Ona chce kie­ro­wać, ja mogę za nią po­dą­żać. Ona daje mi bli­skość i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, ja jej bez­wa­run­kowe słu­cha­nie i prze­ko­na­nie, że jest ważna i po­trzebna.

– To chyba tyle – koń­czy z po­licz­kami za­czer­wie­nio­nymi od emo­cji. – Wie­rzę, że zro­zu­mie, co jest ważne i że do­bre stu­dia nie mu­szą być na końcu świata.

– Mam na­dzieję, że się do­ga­da­cie – mó­wię z głębi serca.

– Na pewno. – Ma­cha dło­nią, uda­jąc obo­jęt­ność, w jej szklą­cych się oczach wi­dzę jed­nak, że nie jest do końca prze­ko­nana. – Chodź, pod­wiozę cię, eko­lu­dzie, nie dasz rady je­chać z tymi kar­to­nami swoim ro­wer­kiem.

– Nie ob­ra­żaj Al­fiego! – Staję w obro­nie le­ci­wego skła­daka.

– Czy ty se­rio mu­sisz wszystko na­zy­wać, i to na A? – Za­czyna wy­li­czać, zbie­ra­jąc księgi ze stołu i cho­wa­jąc do kar­to­nów: – Alfi, Ama­de­usz, Aria...

– Astrid – prze­ry­wam jej, chi­cho­cząc. – Ty też masz imię na A, może was ko­lek­cjo­nuję.

– Su­per! – Prze­wraca oczami. – Mam za przy­ja­ciółkę psy­cho­fankę sta­roci i bi­be­lo­tów, z na­tręc­twem ko­lek­cjo­no­wa­nia rze­czy i imion na li­terę A. 

– A Aria to piękne imię dla te­le­fonu. – Daję jej kuk­sańca w ra­mię i ra­zem, ob­ła­do­wane sta­rymi księ­gami, wy­cho­dzimy z ka­wiarni, za­no­sząc się śmie­chem.

***

Głu­sza pa­nu­jąca w domu na­pawa mnie nie­po­ko­jem. W miej­scu za­zwy­czaj gwar­nym i peł­nym lu­dzi ci­sza od­bija się od ścian. Dziad­ko­wie, z któ­rymi miesz­kamy, wy­je­chali do Wa­lii do sio­stry mamy – cioci Rity. Mama, która dziw­nie się za­cho­wy­wała już od kilku dni, oznaj­miła dziś rano, że musi wy­je­chać i wróci ju­tro pod wie­czór. Oj­ciec jak zwy­kle jest w Lon­dy­nie ze względu na pracę i po­wi­nien za­wi­tać do domu na week­end.

Wcho­dzę do środka, przy­staję na progu przed­po­koju i się roz­glą­dam. Mimo cie­płego wnę­trza, dy­wa­nów i ta­pet na ścia­nach, ko­minka w sa­lo­nie i przy­tul­nej sofy czuję we­wnętrzny chłód. Za­my­kam oczy i sta­ram się so­bie przy­po­mnieć, jak było kie­dyś, gdy drzwi domu były za­wsze dla wszyst­kich otwarte. Kiedy ro­dzice śmiali się i wy­głu­piali, a gdy nikt nie pa­trzył, ca­ło­wali się ukrad­kiem ni­czym para na­sto­lat­ków.

Mi­mo­wol­nie uśmie­cham się do wspo­mnień, które wy­dają się te­raz ob­ra­zami zu­peł­nie in­nej ro­dziny. Od­kąd tata za­czął pra­co­wać w Lon­dy­nie, a mama za­trud­niła się jako pie­lę­gniarka w po­bli­skim domu se­niora, każde z nich żyje swoim ży­ciem i chyba już za­po­mnieli, co to zna­czy bli­skość.

Z za­dumy wy­rywa mnie dźwięk te­le­fonu. Po­trze­buję kilku chwil, żeby uświa­do­mić so­bie, co ozna­cza de­li­katna me­lo­dyjka skrzy­piec. Mru­gam kil­ku­krot­nie, się­gam po urzą­dze­nie i przy­kła­dam je do ucha.

– Cześć – wi­tam się z mamą.

– Wró­ci­łaś już do domu? – pyta, w od­dali sły­szę gwar du­żego mia­sta. – W lo­dówce masz gu­lasz z sar­niny, pod­grzej so­bie.

– Tak, je­stem już w domu i dzię­kuję, ale mó­wi­łam ci, że sta­ram się nie jeść mięsa – przy­po­mi­nam jej z lek­kim wy­rzu­tem.

– Cią­gle za­po­mi­nam o tych two­ich dzi­wac­twach – ko­men­tuje nie­uważ­nie. Przy­gry­zam wargę i cie­szę się, że ta roz­mowa od­bywa się przez te­le­fon i nie może zo­ba­czyć roz­cza­ro­wa­nia, które ma­luje się na mo­jej twa­rzy. – W każ­dym ra­zie po­ra­dzisz so­bie przez ten czas, prawda?

– Tak, mam sporo za­dane i na gło­wie jesz­cze przy­go­to­wa­nia do fe­stynu, więc nie na­rze­kam na brak za­jęć. Nie martw się.

– Do­brze, wró­cimy ju­tro. Mi­łego wie­czoru – że­gna się i roz­łą­cza.

„Wró­cimy” – po­wta­rzam w gło­wie. Skoro użyła liczby mno­giej, czy miała na my­śli ojca? Może to wła­śnie do niego po­je­chała. Od­dy­cham z ulgą. Kieł­kuje we mnie na­dzieja, że to może być do­bry znak.

Z pod­grzaną zupą z so­cze­wicy, którą bab­cia zdą­żyła ugo­to­wać przed wy­jaz­dem i wło­żyć do za­mra­żarki, oraz z peł­nym ple­ca­kiem wcho­dzę do swo­jego po­koju. Ple­cak rzu­cam na łóżko, za­pa­lam rząd zwi­sa­ją­cych lam­pek i za­bie­ram się do ko­la­cji. Cie­pło zupy, przy­go­to­wa­nej z mi­ło­ścią, roz­grzewa mnie od środka. Mama nie za­wsze po­trafi mnie zro­zu­mieć. Moje przej­ście na we­ge­ta­ria­nizm, czy­ta­nie sta­rych kla­sy­ków, styl vin­tage, za­mi­ło­wa­nie do hi­sto­rii i in­tro­wer­tyzm to jej zda­niem „dzi­wac­twa” – inny ro­dzaj na­sto­let­niego buntu. Na­to­miast bab­cia ma du­szę po­dobną do mo­jej. Chyba od­biera świat jak ja. Ro­zu­mie, dla­czego nie chcę jeść zwie­rząt, wolę ro­wer lub spa­cery od jazdy sa­mo­cho­dem; wie, co fa­scy­nuje mnie w spa­da­ją­cych li­ściach i dla­czego mam tylko pięć kon­tak­tów w te­le­fo­nie i dwoje przy­ja­ciół, z któ­rych je­den jest pta­kiem.

Opróż­nioną mi­skę sta­wiam na pa­ra­pe­cie. Spo­glą­dam w szybę, karm­nik świeci pust­kami. Ama­de­usz mu­siał być dziś wy­jąt­kowo głodny lub przy­pro­wa­dził przy­ja­ciół. Zde­cy­do­wa­nie wy­daje się bar­dziej to­wa­rzy­ski ode mnie.

Z szafki w biurku wy­cią­gam ziarna i wsy­puję je do karm­nika. Chłód z dworu wdziera się do po­koju. „Zbliża się zima” – my­ślę i nie cze­ka­jąc, aż całe po­miesz­cze­nie się wy­ziębi, za­my­kam okno.

Na­je­dzona, prze­cią­gam się i prze­cie­ram twarz. Po­win­nam zaj­rzeć do ksiąg. Spo­glą­dam na ze­ga­rek. Do­cho­dzi dwu­dzie­sta.

– Tylko go­dzinkę – mó­wię sama do sie­bie i kładę głowę na po­duszce.

Nie je­stem pewna, ile do­kład­nie mija czasu, za­nim za­sy­piam.

***

Roz­glą­dam się po bieli, która mnie ota­cza. Uśmie­cham się na wi­dok ry­su­ją­cej się w dali mę­skiej syl­wetki. Bie­gnę w tam­tym kie­runku i roz­pro­mie­niona wi­tam się z przy­by­szem, szczę­śliwa, że mogę go dziś zo­ba­czyć.

– Dawno cię nie było.

– Rêve – wy­po­wiada moje senne imię z czu­ło­ścią – może mu­simy spać w tym sa­mym cza­sie – snuje teo­rię, którą roz­wa­ża­li­śmy już nie­raz.

– Może po­wiedz le­piej, co z tatą – nie tracę czasu, prze­cho­dzę do py­tań, które ko­tłują mi się w gło­wie. Ni­gdy nie wiem, kiedy sen się skoń­czy i ile mamy dla sie­bie czasu.

– Wciąż cho­ruje, a naj­gor­sze jest to, że nie wiem, czy chcę, żeby wy­zdro­wiał.

– Cza­sami ży­wimy różne uczu­cia wo­bec ro­dzi­ców, wiem coś o tym... – Po­sęp­nieję na samą myśl o re­la­cjach ze swo­imi.

– Po­roz­ma­wia­łaś z nimi? – pyta, bio­rąc moją twarz w dło­nie.

– Nie wiem, co mia­ła­bym im po­wie­dzieć. Od­no­szę wra­że­nie, że oni nie słu­chają lub co gor­sza, nie chcą słu­chać. Dla nich je­stem tylko dziec­kiem.

– To udo­wod­nijmy im, że je­ste­śmy kimś wię­cej niż tylko dziećmi i że nasz głos też się li­czy.

– Do­bry plan.

– Do­bry.

Biorę jego dłoń w swoją i resztę snu mil­czymy, wpa­tru­jąc się w sie­bie. Astrid nie ma ra­cji. On musi być re­alny, cie­pło, wspar­cie, ja­kie od niego czuję, nie mogą być je­dy­nie wy­two­rem mo­jej buj­nej wy­obraźni. Te spo­tka­nia mu­szą coś zna­czyć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki