Marzenia mają Twoje imię - Karolina Klimkiewicz - ebook + audiobook

Marzenia mają Twoje imię ebook

Karolina Klimkiewicz

4,0

Opis

Marzenia mają twoje imię - Karolina Klimkiewicz

On — nigdy nie spodziewał się, że w ciągu jednego dnia całe jego życie może runąć, niczym domek z kart. Wszystko, w co wierzył, straciło na wartości — rozmyło się, wraz ze wschodem słońca.

Ona — pogodziła się z tym, co podarował jej los. Mimo że utkwiła w świecie marzeń, tak do końca nie wierzyła, że kiedykolwiek się spełnią.

Oni — los postawił ich sobie w najlepszym i najgorszym momencie ich życia. Mimo że starali się temu zaprzeczyć, to nie był przypadek.

To opowieść o nadziei, wierze w ludzi i miłość. Historia Cedricka i Lettie pokazuje, że dziś jest najważniejsze i zależy tylko od nas. Ich życie to dwa światy, które są tak różne, mimo że istnieją tak blisko siebie. Przeczytajcie tę powieść o miłości jakże niebanalnej i wielowymiarowej.


„Marzenia mają twoje imię” to piękna i wzruszająca powieść, którą po prostu musicie przeczytać!

Małgorzata Falkowska, autorka powieści Spełniacze i Na lodzie

Karolina Klimkiewicz stworzyła historię, której nie czytamy. My ją pochłaniamy, a także przeżywamy. To nie jest kolejna banalna powiastka, o której zapominamy kilka minut po odłożeniu na półkę. ,,Marzenia mają Twoje imię” to książka, która chwilami wzbudza tak silne emocje, że trudno sobie z nimi poradzić. To opowieść (nie tylko) o miłości, obok której nie sposób przejść obojętnie.

Katarzyna Ewa Górka @katherine_the_bookworm

Piękna, pełna emocji opowieść o przyjaźni i miłości. „Marzenia mają twoje imię” to książka, o której długo nie będziecie mogli zapomnieć.

Ewelina Nawara, My fairy book world

Piękna, przejmująca i prawdziwa. Taka właśnie jest najnowsza książka Karoliny Klimkiewicz. Otula emocjami, daje nadzieję i uświadamia, że najważniejsze jest TU I TERAZ! Gwarantuje, że ta powieść skradnie Wasze serca!

Hanna Smarzewska, Nie oceniam po okładkach

„Marzenia mają Twoje imię” to piękna, wyjątkowa, emocjonalna powieść, która porusza serce. Opowiada o miłości, przyjaźni, ale również o stracie, zdradzie i bólu. Gdy raz wejdzie się do tego świata, później trudno będzie się z nim rozstać. To książka, o której długo  nie zapomnicie.

Magda Zimna, Czytamy bo kochamy

Piękna i poruszająca historia. Dojrzale napisana. Bardzo wartościowa. Trafia głęboko i skłania do refleksji. To jedna z tych książek, które pozostają na długo w pamięci czytelnika.

Agnieszka Raszeja, fefiorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (178 ocen)
83
45
29
17
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jarkom4415

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszające, zarazem smutne i niosące nadzieję
00
Han_Mar

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia. Wolałbym chyba polskich bohaterów, bo trudno było mi się odnaleźć w gąszczu wymyślnych i obco brzmiących imion. Pomysł ciekawy ale mało zaskakujący przebieg i nieco za dużo uniesień i filozofii w treści.
00

Popularność




Dla Eweliny. Dziękuję, że przy Tobie mogę być sobą

– nieidealna, zbyt szczera, zwariowana,

dziecinna, ale akceptowana, a przede wszystkimważna.

pytasz co umnie...

łzy ułożone na półcesmutek równo stoi na biurkuból poskładany w szufladziegniew wisi w szafienadzieja już w koszu

wszystko w porządku

autor nieznany

Prolog

Nie poddam się. Obiecuję, że nie poddam się bez względu na wszystko. Będę walczyć dla ciebie, dla siebie, dla nas. Trzymając cię w ramionach, nie wypuszczę cię – nigdy! Obiecuję. Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Bo gdy zamykam oczy, widzę nasz świat. Jeden, idealny, bez granic i podziałów. Świat, w którym wszystkie marzenia się spełniają. Jednak gdy moje powieki otwierają się, ten świat znika. Stajemy się różni, inni, obcy. Tylko przy tobie jestem tym, kim jestem. Bo w tobie ukryte są wszystkie moje marzenia. Dlatego obiecuję, nie poddam się nigdy.

1

– Tylko nie pij za dużo. – Diana całuje mnie delikatnie w usta.

Leży swobodna i dzika, w samej koszulce i damskich bokserkach na satynowej pościeli, i czyta książkę. Wymalowana i pachnąca, z kokieteryjnym spojrzeniem. Gdy na nią patrzę, czuję się prawdziwym szczęściarzem. Jest mądra, piękna, dobra – czasami może zbyt zadziorna i zbyt pewna siebie, choć w sypialni te cechy stają się bardziej atutem niż przywarą.

– Jeśli poprosisz, mogę zostać – mruczę jej do ucha.

– Może i poproszę! – Śmieje się zalotnie i przyciska wargi do moich ust. Zdejmuję marynarkę. Kładę się na łóżko i zaczynam całować jej nagie stopy. Czubkiem języka przesuwam się coraz wyżej, muskając rozgrzane uda.

– Spóźnisz się – przypomina mi.

W tej chwili nie myślę o przyjaciołach, w sumie w ogóle nie myślę. Teraz chcę ją poczuć, zanurzyć się w gorącym, ponętnym ciele. Zatracić się w chwili, tylko z nią. Nie patrząc na zegarek i zobowiązania. Pragnę jej.

– Walić ich – rzucam, nie przestając całować Diany.

Rozsuwam jej uda, ściągam bieliznę. Ciepłe wargi przybliżam do ciała. Drży, ja również. Moje serce i oddech przyśpieszają, dłonie sunące po gładkiej skórze zaczynają się pocić. Nie odrywam ust, sięgam nimi coraz wyżej i wyżej, jeszcze łapczywiej jej pragnąc.

– Ced… – zaczyna, jednak rozkosz nie pozwala jej kontynuować. Wygina się do tyłu. Dłonie zaciska na pościeli.

Podnoszę się i rozbieram. Uśmiech triumfu widnieje na mojej twarzy. Przybliżam się do niej, chcąc ją objąć. Diana odsuwa mnie od siebie delikatnym ruchem dłoni.

– Prezerwatywa! – przypomina mi.

Wzdycham, uważając ją za zbędną. W końcu niedługo będziemy małżeństwem, dziecko nie byłoby wcale złą wiadomością. Nie dyskutuję jednak. Sięgam do nocnej szafki, wyciągam gumkę i powracam do mojej bogini.

Seks z Dianą najczęściej jest zajebisty. Niepozbawiony wad, a jednak sam jej wygląd potrafi rozgrzać mnie do czerwoności. Sprawia, że chociaż na chwilę mogę zapomnieć o etykiecie i konwenansach i być po prostu facetem. Dominującym, pewnym siebie i władczym.

– Kochanie, ja już doszłam – mówi nagle i odwraca się na bok.

Dziś jednak jest inaczej. Podnoszę się, czując, że nie ma ochoty na dłuższe pieszczoty.

Patrzę na nią z rezerwą i lekkim niedowierzaniem. W myślach pytając, o co, kurwa, chodzi? W środku aż cały krzyczę. Podniecony i pełen emocji, mam wrażenie, że zaraz eksploduję.

– Mogłaś chwilę jeszcze poczekać! – mówię ostrzej, niż planowałem, zakładając nerwowo bokserki.

– Bolało mnie, miałam to robić na siłę? – Marszczy czoło w grymasie niezadowolenia. Okrywa się kołdrą i sięga po niedokończoną książkę.

Chcę na nią krzyknąć. Obszar seksu jest jednak jednym z tych, o które mamy zakaz kłótni. Diana ma bzika na punkcie przemocy, wartości i granic. Dla niej nie – to nie! I każda ingerencja w jej autonomię jest od razu uznawana za przejaw seksizmu i toksyczną władzę.

– Będziesz teraz czytać? – dziwię się, nie potrafiąc do końca ukryć oburzenia.

– Tak, przecież ty wychodzisz… – Nawet na mnie nie patrzy. Wpatrzona w tekst, przewraca kolejną stronę.

Zaciskam wargi. Koszulka, którą trzymam w dłoniach, staje się moim emocjonalnym wentylem, gniotę ją i wykręcam w dłoniach.

– Chciałem zostać, myślałem, że zamówimy sushi, napijemy się wina.

– Miałeś iść z chłopakami na piwo, zaplanowałam sobie ten wieczór inaczej. Potrzebuję pobyć sama. – Rzuca mi chłodne spojrzenie.

Czy my naprawdę uprawialiśmy przed chwilą seks? Rozczarowany zadaję sobie w myślach pytanie.

– Serio?! – Podnoszę głos.

– Boże – rzuca książkę i patrzy na mnie gniewnie – mogę chyba mieć jeden dzień tylko dla siebie, czy to taka zbrodnia?

– Spoko. – Kiwam głową i zakładam spodnie. – Miej sobie tyle czasu dla siebie, ile chcesz, śpię dzisiaj w swoim mieszkaniu.

– Ced, proszę. Kocham cię, chcę po prostu…

– Czego? – warczę. – Czego chcesz?

Nie wiem, czy jestem wściekły, bo nie doszedłem, czy dlatego, że potraktowała mnie jak gówno. Najbardziej chyba jednak wkurza mnie to, że bez względu na powód swoich emocji nie mogę tego głośno powiedzieć. Muszę udawać, że mi to odpowiada, w innym wypadku zostanę nazwany toksycznym i bezuczuć.

– Już nic!

– Tak myślałem.

Zakładam nową koszulę, bo stara do niczego już się nie nadaje. Sięgam po buty, biorę marynarkę w dłonie i trzaskając drzwiami, wychodzę z mieszkania.

Słońce ogrzewa moją twarz. Wyciągam paczkę papierosów, przypalam jednego. Biorę wdech, papierosowy dym przenika przez usta do płuc. Wkładam lewą dłoń do kieszeni i idę przed siebie. Staram się odpowiedzieć na pytanie, co jest, kurwa, nie tak. Od jakiegoś czasu coś nie gra. Czuję to. Seks jest instrumentalny lub w ogóle go nie ma. Na pytanie, czy chce porozmawiać, zbywa mnie lub się denerwuje. Wzdycham, szukając uzasadnienia jej zachowania.

Ona twierdzi, że to we mnie jest problem. Tego też próbowałem – znaleźć w sobie winę, którą ona dostrzega. Nie potrafię. Może za mało się staram, może za dużo, może nadinterpretuję, a może wręcz odwrotnie. Nie potrafię jednak wytłumaczyć, co się dzieje i dlaczego.

Przechodzę na drugą stronę ulicy, idę wzdłuż alejki, żeby po kilku minutach znaleźć się pod barem. Otwieram drzwi. Mimo wczesnej pory lokal jest pełen.

– Cześć. – Podchodzę do stolika, przy którym siedzi Troy i Sommerly. Witam się i siadam.

– Siema, właśnie mówię Sommerly`emu jak powinien postępować z kobietami, kolejna dała mu kosza. – Śmieje się Troy.

– Ta z zielonymi włosami? – upewniam się.

Sommerly nie należy do facetów, którzy potrafią utrzymać kobietę dłużej niż przez jedną randkę. On uważa, że jeszcze nie urodziła się taka, która by sprawiła, że jego serce zabije mocniej. My uważaliśmy, że problem tkwi w zupełnie czymś innym.

– Właśnie, i w tym był problem! – emocjonuje się Som. – Kojarzycie ją po kolorze włosów, a nie po cyckach czy dupie, nawet oczy byłyby lepszym znakiem rozpoznawczym!

– Ale przecież to ona zlała ciebie, a nie ty ją… – wypomina mu Troy, śmiejąc się odrobinę kpiąco.

– Nieprawda, to ja dałem kosza jej, ale sprawiłem, że myślała inaczej.

Wraz z Troyem patrzymy po sobie i wybuchamy śmiechem. Som zaczyna się miotać i tłumaczyć, co tym bardziej powoduje, że nie możemy się opanować.

Wraz z tym śmiechem czuję, jak zgromadzone we mnie napięcie puszcza i przemija. Zamykam na chwilę oczy z ulgą. Czuję się nieco lżejszy. Usiłuję wyprzeć myśli związane z Dianą i jej fochami. Rano znów będę musiał się nad tym zastanawiać, dlatego pozwalam sobie na chwilę chillout`u.

– Nie rozumiecie sztuki manipulacji – fuka wkurzony Som.

– Dobra, to podziel się nią. Mam jutro rocznicę, chętnie nauczę się czegoś od ciebie! – Wciąż z niego żartuję. – Co prawda zarezerwowałem hotel, zamówiłem kwiaty, szampana i kupiłem biżuterię, ale może się okazać, że zapomniałem o kluczowym elemencie.

– Drwijcie sobie – warczy Som i upija trochę piwa – jeszcze kiedyś będziecie mi zazdrościć, zobaczycie.

– O tak! – Troy daje mu kuksańca w ramię. – Tego jestem pewien.

Wzdycham, wstaję i idę zamówić kolejne piwo. To nasza stała miejscówka. Każdy z nas ma do tego baru mniej więcej tę samą odległość, wystarczającą, żeby nasze kobiety tu nie przychodziły.

– Trzy lane – mówię do barmana.

– Słyszałem, że jutro wielki dzień – śmieje się mężczyzna, który zazwyczaj nas obsługuje.

– Można tak powiedzieć – odpowiadam, kładąc na ladę pieniądze.

– Może dasz sobie postawić drinka? – Obok mnie stoi blondyna w miniówce i szpilkach niemal tak wysokich, jak długie są jej nogi. Ma mocny i wyzywający makijaż, przyklejone rzęsy, a pachnie jak wytwórnia perfum. Spod tony kosmetyków widać, że nie jest brzydka, zastanawiam się więc, po co jej aż tak mocny make up.

– Dzięki, ale jestem z kumplami. – Spoglądam w stronę swojego stolika.

– Myślę, że by zrozumieli.

– To mi pochlebia – mówię grzecznie, jest napalona, a ja nie chcę jej urazić. – Ale mam narzeczoną.

– Jest tutaj? – Rozgląda się ostentacyjnie.

– Nie.

– No właśnie! – Wzrusza ramionami i przybliża się do mnie. Wskazującym palcem dotyka mojej koszuli. – Czego oczy nie widzą…

Zaczynam się śmiać. Nie odpowiadam. Biorę piwa, które stoją przede mną, i wracam do kumpli.

– Som, tamta jest chętna – rekomenduję przyjacielowi blondynkę.

– Hmm. – Marszczy czoło. – Nie wiem – mlaska z dezaprobatą – jakoś nie w moim typie.

– A ty masz w ogóle jakiś typ? – rzuca Troy już lekko podchmielony.

– Albo wiesz co, dobra! – Sommerly przyjmuje wyzwanie. Wypija do końca piwo. Odstawia z impetem kufel i podchodzi do dziewczyny.

Odwracam się, za nic w świecie nie mogę tego przegapić. Sommerly mówi jej coś na ucho, ona się uśmiecha i kiwa głową, po chwili idą oboje w stronę toalety.

– No nieźle – komentuję, podnosząc brwi do góry ze zdziwienia, że jednak się zdecydował. Był wolny, nic go nie ograniczało, mógł robić, co chciał. Mimo że ta dziewczyna naprawdę mnie nie interesuje, przez chwilę zazdroszczę mu tej wolności.

– Się chłopak zabawi.

– Może my też powinniśmy – mówię na głos to, co powinienem zachować dla siebie.

– No co ty… – dziwi się Troy. – Serio? Mógłbyś zdradzić Dianę?

– Pewnie, że nie! – Wzdrygam się. – Nie o to mi chodziło. Zazdroszczę mu, że nic go nie ogranicza.

– Wszystko w porządku? – pyta mężczyzna.

– Tak – kłamię. – Wszystko okey.

Upijam łyk piwa, które właściwie mi nie smakuje. Wpatruję się w złocisty napój, mam ochotę wrócić do domu i porozmawiać z Dianą. Nie mogę jednak, obiecałem, że będzie miała dzień dla siebie. Siedzę więc dalej i gadam o bzdurach z nadzieją, że jutrzejsza rocznica będzie milsza i wreszcie będziemy mogli spokojnie pogadać. Próbuję się okłamywać, że bez problemu mogę wyrzucić ją ze swoich myśli i bawić się sam bez wyrzutów sumienia.

***

Poruszam się najciszej, jak potrafię. Zamykam drzwi, wchodzę do środka. Kurtkę wieszam na wieszaku, ściągam buty. Niezauważony udaję się do łazienki. Przekręcam klamkę, wzdycham.

Dłonią przemywam wannę, zaczynam ją napełniać, dolewam płynu. W tym czasie golę się, myję zęby i rozbieram. Wchodzę do gorącej wody, sycząc pod nosem, szybko dolewam zimnej. Skóra przyzwyczaja się, zanurzam głowę.

Nie mogłem dłużej wysiedzieć w swoim mieszkaniu. Dziś jest rocznica, kłótnia, spotkanie dopiero w hotelu, nie umiałbym tak. Musiałem zobaczyć się z nią wcześniej. Przedtem konieczna jest kąpiel. Śmierdzę jak gorzelnia.

Namydlam ciało i głowę. Zamykam oczy, relaksuję się chwilą ciszy i samotności. Po nasiadówce w barze poszliśmy do mnie. Sommerly dogodził sobie, tylko że zapomniał o kasie. Troy musiał pożyczyć mu gotówkę, bo w drzwiach stał sutener. Zaraz potem wyszliśmy. Za bardzo nie pamiętam, co było później, świta mi wódka kupiona w sklepie, wyjadane resztki z lodówki i obleśne żarty. To bardziej przypomina wieczór kawalerski, a nie zwykły wypad do baru.

Moim ciałem wstrząsa dreszcz. Uśmiecham się do własnych myśli i raz jeszcze zanurzam głowę w ciepłej wodzie.

– Dzień dobry… – Słyszę zdenerwowany głos Diany. Wynurzam się, pocieram twarz dłońmi. Stoi z założonymi rękoma, jest wściekła.

– Cześć, obudziłem cię?

– Nie, sama się obudziłam i poczułam gorzelnię!

– Dlatego się myję – rzucam.

Wstaję, biorę ręcznik z wieszaka, okręcam nim biodra.

– Dlaczego nie wróciłeś do domu na noc? – pyta podniesionym tonem.

– Przecież chciałaś mieć czas dla siebie – przypominam jej.

– Jesteś głupi, martwiłam się! – Jej twarz łagodnienie. Podchodzi do mnie i całuje znienacka.

– Przeszło ci?

Nie lubię takich huśtawek nastroju, labilności, która przechodzi z jednej skrajności w drugą. Humorki działają na mnie dezorientacyjnie, gubię się w tym kobiecym, emocjonalnym odbiorze świata.

– Tak – dotyka mojego ramienia. – Chciałam tylko poczytać książkę, a o ciebie się bałam.

– Nie wiem po co, złego diabli nie biorą – żartuję, dając trochę na luz.

Widząc, że jej przeszło, staram się nie drążyć tematu. Przynajmniej nie dziś. Mokry ręcznik wrzucam do prania, nago wychodzę z łazienki, idę do sypialni, zakładam czyste bokserki.

– Chcesz kawy? – pyta, nalewając wodę do czajnika.

– Poproszę. Odpoczęłaś?

– Nie. – Śmieje się. – Martwiłam się, co chwilę się budziłam, żeby spojrzeć na telefon.

– Czemu nie zadzwoniłaś?

– Było mi głupio, najpierw na ciebie naskoczyłam, a później… – Marszczy nos zawstydzona.

Podchodzę do niej, ujmuję jej twarz w dłonie i całuję w usta.

– Jestem twoim narzeczonym, znam cię! – Ponawiam pocałunek, który ona odwzajemnia.

Czajnik gwiżdże, lekceważę go. Biorę Dianę na ręce, chichocze radośnie. Zanoszę ją do sypialni i kładę na łóżko, całując szyję, wargi, uszy.

– Wyłączę tylko czajnik – mówię i idę w stronę kuchni.

– Wróć! – krzyczy, przygryzając wargi z podniecenia.

– Zawsze – odpowiadam.

Takie poranki uwielbiam. Pełne miłości i pożądania, poranki, po których wiadomo, że pomimo kłótni i niedomówień wszystko się ułoży.

Wyłączam czajnik i wracam do niej, leży już naga, przykryta kołdrą, uśmiechając się uwodzicielsko.

– Zaczynamy od deseru, miło. – mruczę.

Idę w stronę łóżka, ściągając garderobę, którą zdążyłem na siebie włożyć Diana śmieje się w głos, kusicielsko wystawiając nogę spod kołdry. W tej chwili znów zazdroszczę sam sobie, nie pamiętam już nawet, dlaczego pomyślałem, że Som miałby mieć lepiej ode mnie.

Zatracam się w tym poranku, delektując się Dianą, tą chwilą i nami. To piękny początek dzisiejszego świętowania, a wszystko to, co nas poróżniło, stało się jedną z miliona chwil, które będziemy wspólnie dzielić przez resztę naszego życia.

2

Mówiąc, kocham, mówimy znacznie więcej. Pod tym pozornie prostym słowem, składającym się z sześciu liter, skrywa się czułość, dobro, zaangażowanie. Oznacza ono, że gdy druga osoba nas potrzebuje, my zawsze będziemy w pobliżu. Jej uczucia są tak samo ważne, jeśli nie ważniejsze od naszych własnych. To nieprzespane noce i czuwanie przy chorym, to robienie kanapek do pracy, kupowanie czekolady i leków przeciwbólowych, gdy wiemy, że zbliża się jej okres. Odśnieżanie auta, żeby mogła chwilę dłużej pospać w mroźne i zimowe poranki. Kłótnia i odchodzenie od zmysłów, gdy spóźnia się do domu ponad godzinę, a jej telefon rozładowany leży na dnie torebki. To nieopisana lawina radości, gdy mówi: tak, wyjdę za ciebie. Pod tym jednym słowem kryje się tak wiele historii, wspomnień, planów. Z pojęcia ja zmieniamy się wmy. To znowu znaczy, że nie żyjemy jedynie dla siebie, nasze życie zaczyna mieć większą wartość, jest coś poza pracą i hobby. Jest osoba, która na nas czeka i na którą my czekamy. Bo od tej chwili już nigdy nie musimy być sami.

Wchodzę do windy, nie rozglądam się. Staram się nie myśleć, w innym przypadku mógłbym eksplodować. Drzwi windy zamykają się, odruchowo przyciskam guzik z napisem 0. Zamykam oczy, głowę przykładam do zimnej powierzchni poruszającego się w dół pudełka. Emocje pragną znaleźć ujście, staram się je tłumić, jednak tym razem mózg mi nie pomaga; aktywuje milion myśli, które chciałbym teraz wyłączyć. Pięści zaciskają się w odruchu wściekłości.

– Kurwa mać! – wydobywa się z ust, a wraz z tymi słowami zaciśnięta pięść uderza w metalową osłonę windy.

W pierwszym odruchu czuję się odrobinę lepiej, to jednak pozorne. Już po chwili mam ochotę wyrazić swoją wściekłość na wiele innych sposobów. Niecierpliwie czekam, aż winda stanie i będę mógł wyjść z tego więzienia, znaleźć się na zewnątrz. Czuję, jakbym się dusił, i mimo głębokich oddechów jest coraz gorzej. Pomimo świadomości, że to nie pomoże, kopię w ścianę. Winda zgrzyta, co na chwilę sprawia, że przytomnieję.

– Nie zabij nas, dobrze? – Słyszę za sobą cichy, delikatny damski głos.

Odwracam się, w samym kącie stoi drobna, szczuplutka dziewczyna. Wpatruje się we mnie zielonymi oczyma, jakby chciała dojrzeć, co mam w środku. Prześwietlić. Jej widok mnie uspokaja, peszy – zamiast złości, która jeszcze chwilę temu buzowała w moich żyłach, czuję wstyd, że musi oglądać mnie w takim stanie. Mimo że na jej twarzy nie maluje się strach, zdaję sobie sprawę, że to jedynie pozory. Znaleźć się w zamkniętej przestrzeni z szaleńcem niejednego musiałoby wystraszyć. Zastanawiam się, jak to możliwe, że jej obecność umknęła mojej uwadze. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak bardzo byłem zaślepiony przez własne uczucia. Złość, rozczarowanie, wściekłość, zagubienie – to wszystko sprawiło, że straciłem chwilowo rozum, a również, jak się okazało, umiejętność postrzegania rzeczywistości.

– Przepraszam – mówię.

Powinienem zapewne jej wytłumaczyć, dlaczego tak się zachowuję. Nie jestem jednak w nastroju, by opowiadać przypadkowo spotkanej osobie o życiowej porażce. Wracam do stanu początkowego, tym razem jednak staram się cierpliwie doczekać, aż winda zjedzie na parter.

Dlatego nienawidzę ogromnych drapaczy chmur; człowiek ma wrażenie, że gdy już zamknie się w windzie to nic, tylko jedzie i jedzie, jakby budynek nie posiadał końca ani początku. Penthouse nie znajduje się jednak nigdy na dole, taki jego urok. W chwili rezerwowania apartamentu miało to sens. Teraz wydaje mi się to najgorszym pomysłem świata. Zamiast celebrować z narzeczoną naszą miłość, wściekam się w windzie, która zjeżdża najprawdopodobniej do piekielnychczeluści.

– Nie musisz, rozumiem: gorszy dzień – rzuca dziewczyna.

Spoglądam w jej kierunku, wciąż opiera się o ścianę. Mam jednak wrażenie, że się rozluźniła. Jest spokojna, a wyraziste szmaragdowe tęczówki błyszczą w świetle jarzeniówek. Dopiero teraz przyglądam się jej dokładniej. Ma bardzo delikatną urodę. Szczupłą i podłużną twarz, duże zielone oczy, brązowe długie włosy z prostą grzywką zakrywającą brwi. Jest ładna, choć nie należy do kobiet, za którymi mężczyźni się oglądają. Dość niska, wygląda na góra osiemnaście lat. Niemalże jak dziecko, stoi w kącie windy i uśmiecha się nieśmiało. Odwzajemniłbym uśmiech, gdybym posiadał w sobie chociaż odrobinę radości. Zostawiłem ją jednak na ostatnim piętrze tego przeklętego hotelu.

Nie odpowiadam. Wsadzam ręce do kieszeni, wzrok skupiam na cyfrach, które nieustannie maleją. Jeszcze tylko kilka sekund i będę pozornie wolny. Dzwonek zwiastujący dotarcie do celu i otwarcie drzwi przynosi minimalne ukojenie. Zapominam całkowicie o kulturze, wychodzę jako pierwszy, szybkim krokiem kieruję się w stronę wyjścia.

– Proszę! – Nie wiem nawet, kiedy dziewczyna z windy staje między mną a drzwiami do wolności. W dłoni trzyma małe pudełeczko. Spoglądam na nią pytająco. – Na poprawę humoru.

– Wybacz, ale się spieszę... – wzdycham poirytowany.

– Proszę, to prezent. Weź i już cię nie zatrzymuję.

Jej bezpośredniość mnie dziwi. Nie zastanawiam się, biorę paczuszkę, próbuję wykrzesać z siebie uśmiech. Wychodzi sztuczny i wymuszony grymas - opuszczam hol, zostawiając za sobą wszystko, w co wierzyłem.

Ulice Belfastu są zatłoczone, ludzie pędzą, rozmawiając przez telefon lub słuchając muzyki na słuchawkach. Czasami czuję się wyobcowany w tym wielkim mieście. Dziś jednak to mi odpowiada. Pragnę wtopić się w tłum i pozostać niewidzialnym.

Rozglądam się dookoła, szukając najbliższego baru. Dostrzegam szyld Bittles Bar i nie zastanawiam się ani chwili. Zamaszystym krokiem wchodzę do środka, zajmuję wolne miejsce przy ladzie i zamawiam Tullamore. Gdy szklanka pojawia się przede mną, a w niej błyszczy złocisty trunek, zdaję sobie sprawę, że ten wieczór może okazać się dużo milszy, niż wydawał się jeszcze kilka sekund temu.

Słowo kocham znaczyło dla mnie wiele, nie szastałem nim na prawo i lewo. Wierzyłem w nie, było dla mnie ważne. Nie sądziłem, że dla niej oznaczało jedno z miliona wypowiadanych codziennie słów bez znaczenia, przekazu, bez wartości. To bolało mnie chyba najbardziej, jej kłamstwa. Jeszcze wczoraj patrzyła mi prosto w oczy, mówiła, że kocha, że pragnie, potrzebuje. Dziś, w dzień naszej rocznicy, postanowiła powiedzieć żegnaj, nie kocham cię, to już nie to, wypaliło się... Starałem się zrozumieć. Dać jej więcej przestrzeni, wolności, czasu. Czegokolwiek tylko by potrzebowała. Można więc powiedzieć, że poniekąd jej to podarowałem. Oddałem ją w ręce innego mężczyzny, zostawiając im naszą rocznicową kolację, opłacony hotel, róże w wazonie, szampana na stole, świece przy wannie, kolię z białego złota i moje połamane serce.

3

Ból głowy, opuchnięta twarz, zatarte wspomnienia, właśnie to budzi mnie następnego ranka. Otwieram oczy, co nie jest dobrym pomysłem, pomruk dezaprobaty sam wyrywa się z gardła. W ustach czuję kwaśny posmak, co powoduje, że i tak podrażniony żołądek daje o sobie znać. Szybko idę do łazienki na bliskie spotkanie z muszlą klozetową, którą czule obejmuję. Jest zimna i teraz mi najbliższa.

Torsje mijają, jednak ja nie czuję się ani trochę lepiej. Wstaję z podłogi i idę w stronę lodówki. Zapach, jaki się z niej wydobywa, ponownie wzbudza nudności. Szybko ją zamykam i kładę się do łóżka. Mam kaca, dawno już się tak nie upiłem. Nie wszystko kojarzę, opuchnięta warga oraz pęknięty łuk brwiowy przypominają mi, że porównałem czyjąś facjatę do spoliczkowanej pupy. Ewidentnie dziś moja twarz tak wygląda, a może nawet jeszcze gorzej.

Spoglądam na telefon, pięć nieodczytanych wiadomości i kilka nieodebranych połączeń. Nie interesuje mnie nawet od kogo, lekceważę esemesy, wybieram jedynie numer do szefa. Po kilku sygnałach zgłasza się poczta głosowa, co dziś jest mi wyjątkowo na rękę.

– Benjamin, z tej strony Cedric. Potrzebuję tygodnia urlopu. Ważna rodzinna sprawa, wyjaśnię, gdy wrócę.

Wyłączam telefon i rzucam go na podłogę. Kładę głowę na poduszkę i zasypiam z nadzieją, że gdy się ponownie obudzę, ból złagodnieje.

Ociężałe powieki otwierają się bardzo wolno. Boli tak samo, ale już nie czuję zawrotów głowy, co pozwala mi udać się do kuchni po piwo. Otwieram butelkę, biorę łyk. Smakuje ohydnie, wiem jednak, że jeśli nie wypiję wystarczająco dużo, tym razem nie zasnę, a tylko we śnie nie czuję nic.

Zabieram ze sobą butelkę, włączam radio, zasiadam przed telewizorem i uruchamiam Fifę. Dłonie same naciskają odpowiednie przyciski, postacie podążają w kierunku bramki, kilka ruchów... gol! To takie proste. Mój mózg nie musi się na tym skupiać. A szkoda! Przed oczyma mam jej rude włosy i szaro–zielone oczy. Jej śmiech dźwięczy mi w uszach. Wszystko to przecina jedno zdanie;

– Cedric, nie kocham cię! – Patrzę na nią z niedowierzaniem. Jak może tak mówić, jeszcze wczoraj twierdziła coś zupełnie innego. Jeszcze dziś rano uprawiała ze mną seks i wybierała tapety do naszego domu przyszłości.

– Masz kogoś? – pytam, choć podświadomie znam odpowiedź.

– Tak, ale... to nie ma znaczenia.

– A co ma znaczenie? – pytam, czując, że obłęd jest coraz bliżej.

– Jestem w ciąży, wiem to od dzisiejszego popołudnia. – Przez chwilę milczę, zupełnie nie rozumiejąc, co właśnie powiedziała. Staram się dodać dwa do dwóch i poznać wynik. Mimo że rozwiązanie jest przed moimi oczyma, nie potrafię go dostrzec.

– Skąd pewność, że to nie moje dziecko?

– Po prostu wiem, nie komplikujmy tego proszę. Zależy mi na tobie, ale...

– Nie pierdol, dobrze!? – Pierwszy raz w życiu używam wulgaryzmu pod jej adresem.

Jak się okazuje, miłość od nienawiści dzieli naprawdę bardzo cienka linia. Kochałem ją…wciąż kocham, a mimo to w jednej sekundzie zalewa mnie fala obrzydzenia. W głowie mam okrutne myśli, których równocześnie się wstydzę i które sprawiają mi nieopisaną satysfakcją.

– Nie chcę, żebyśmy rozstawali się w kłótni, porozmawiajmy. Pięć lat, które razem byliśmy, przecież coś znaczą.

Czuję się jak w eksperymencie społecznym. To obłęd, szaleństwo, coś absolutnie odrealnionego. Stoję pośrodku apartamentu, który miał ukoronować naszą piątą rocznicę. Kupiłem biżuterię, seksowną bieliznę, wydałem na ten dzień wszystkie oszczędności... a ona... Boże!

– Muszę stąd wyjść! – rzucam.

Nie czekając na jej reakcję, zabieram rzeczy i po prostu wychodzę.

Gol! Tym razem nie mój. Jednak nie jestem aż tak dobry, jak przypuszczałem. Piwo się skończyło, nadzieja również. Rzucam pada na łóżko, wyciągam kolejne piwo. Tym razem nie rozczulam się, otwieram butelkę, stojąc przy lodówce, kilka łyków i koniec. Za słaby znieczulacz. Podchodzę do barku, jego zawartość nie zachwyca, ale z tyłu znajduję flaszkę wódki. Nie jest to mój ulubiony alkohol, ale dziś nie zamierzam wybrzydzać. Sięgam po szklankę i sok jabłkowy. Zapełniam wódką połowę szklanki i dopełniam sokiem, tworząc drinka o dziwnym smaku.

Kanapa znów mnie przygarnia, gracze stają się moimi najlepszymi kumplami, kopią piłę i nie zadają zbędnych pytań. Alkohol, który buzuje w moim krwiobiegu, wreszcie zaczyna działać. Czuję nawet ulgę, a może to jedynie złudzenie?

Ze snu, w który zapadłem, sam nie wiem kiedy, wyrywa mnie łomotanie do drzwi.

– Cedric, ty psia mordo, otwieraj! – Przewracam oczami.

– Jeszcze on mi tu potrzebny – jęczę sam do siebie. Może udam, że mnie nie ma?

Bez względu na chęci muszę mu otworzyć, Sommerly jest moim kuzynem. Jeśli tego nie zrobię, zaraz zleci się tu cała rodzina.

Jego matka to siostra mojego ojca. A ponieważ Sommerly jest w moim wieku, nasi rodzice zrobili wszystko, żebyśmy poza byciem rodziną stali się również przyjaciółmi. Chodziliśmy do tego samego przedszkola, do tej samej szkoły i na tę samą uczelnię wyższą. Nic więc dziwnego, że Som nawet pracę dostał w tej samej firmie, w której i ja pracuję. Nie przepadam za nim. Jest obleśny i burakowaty, jednak chcę czy nie, jestem na niego skazany.

– Cedric, otwórz musimy pogadać! – Drugi głos, nieco milszy, należy do Troya.

Z Troyem jest zupełnie inaczej. Przyjaźnimy się z wyboru. Pracujemy razem, śmieszą nas te same rzeczy. Do tego jest starszy i chwilami traktuję go jak swojego mentora. Wie o tym, jednak żaden z nas nie mówi tego głośno. Taka niepisana umowa.

I właśnie z powodu tej umowy i szacunku do niego znajduję w sobie siłę, żeby zejść z kanapy i otworzyć te zasrane drzwi.

– Czego? – pytam od progu.

– Stary, dziś to nawet panadol przyprawiłbyś o ból głowy.

– Dymaj się, Sommerly.

– Cedric, nie lubię tego robić, ale muszę przyznać mu rację. Wyglądasz strasznie, śmierdzisz, a mieszkanie… – Troy marszczy nos i rozgląda się dookoła. – No zostawia wiele do życzenia.

– Diana ze mną zerwała… – Stoją i gapią się na mnie z głupim wyrazem twarzy. – Zdradziła mnie, jest w ciąży z innym. Zazdrościłem ci, Som, wolności, no to, kurwa, mam!

Kończę mówić, podchodzę do lodówki, wyciągam kolejne piwo i upijam łyk. Następne dwa stawiam na stole, a obok rzucam otwieracz.

– Możecie zostać i napić się ze mną lub prawić morały i spierdalać.

Sommerly bierze swoją butelkę, otwiera ją i usadawia się na kanapie.

– To co, pizza? – pyta, nie poruszając więcej tematu Diany.

– Zamówię – kwituje Troy.

Na tym opiera się nasza przyjaźń.

Mogliśmy się nie lubić i wkurzać nawzajem, wyzywać od zapitych mord i kazać spierdalać. Mogliśmy nawet nie akceptować własnych decyzji i czynów, co zdarzało się dość często. Zawsze jednak mogliśmy liczyć na siebie. W milczeniu, w piciu piwa, w graniu w gry. Nieważne. Ważne było to, że zjawiali się, gdy ich potrzebowałem i odchodzili, gdy miałem ich po dziurki w nosie. Nawet gdy nie wiedzieli, jak pomóc, gdy ja sam nie wiedziałem, czy potrzebuję pomocy, potrafili zrobić tak, że nie działo się gorzej, nawet jeśli nie było też lepiej. Tak jakby zatrzymywali na chwilę czas. Wchodziliśmy wszyscy razem do naszego pudełka nicości i rozumieliśmy się bezsłów.

– Czyli co…? – Próbuje zdefiniować zaistniałą sytuację Troy.

– Czyli pięć lat poszło się jebać – podsumowuję, najlepiej jak potrafię.

– Znasz go? – Som jest ciekawy.

– Nie pytałem, kim jest, nie interesuje mnie to.

– Mnie by interesowało, chciałbym wiedzieć, komu mam obić mordę. – Som bierze łyk piwa i wybiera grę na konsoli.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z nią, z nim i… nie chcę! – stwierdzam stanowczo.

– No dobra, ale mieszkałeś u niej, chcieliście kupić wspólne większe mieszkanie… – Jak zwykle Troy podchodzi do problemu pragmatycznie.

Nie zastanawiałem się nad tym, co z rzeczami, co z listą gości na ślub, co z wykupioną wycieczką na wakacje. To wszystko przestało mieć znaczenie z chwilą, gdy oznajmiła, że jest w ciąży, a dziecko nie jest moje.

– Rzeczy może wyrzucić, na szczęście nie sprzedałem własnego mieszkania, inaczej musiałbym się martwić, a tak… – wzruszam ramionami, udając obojętnego – wszystko jest w porządku. Dam sobie radę – zapewniam ich, wcale w to nie wierząc.

– Ced… – zaczyna Troy z politowaniem.

– Znam twój numer, okey? Poradzę sobie – ucinam i wzrokiem proszę go, żeby nie drążył tematu. – Nie mogę o tym rozmawiać, jeszcze nie teraz.

– To z czym ta pizza? – pyta Troy po dłużej chwili ciszy.

Kiwam głową i podaję mu swoje ulubione składniki. Som dodaje swoje i tak komponujemy najbardziej kaloryczną i mięsną pizzę świata. Dziś tylko to się liczy, kumple, pizza i piwo z wódką. Dziś to mi wystarczy, a jutro… jutro mogłoby nie nadejść nigdy.

4

Tydzień minął, jak w mordę strzelił. Nie mogę się dłużej upijać i staczać. Szef wydzwania, zaległości w pracy rosną, nieodebranych połączeń na skrzynce pocztowej przybywa.

Wstaję rano, golę się, biorę prysznic i zakładam czystą koszulę, spodnie w kant i marynarkę. Praca w banku wymaga ode mnie odpowiedniego wyglądu i skupienia. Jestem starszym bankierem, odpowiadam za klientów firmowych, którzy są wymagający i oczekują profesjonalizmu.

Wypijam łyk kawy, chwytam torbę, spoglądam na nadgarstek, na którym brakuje zegarka. Rozglądam się dookoła, leży na szafce w przedpokoju. Staję naprzeciwko, tuż pod moimi nogami leży mała paczuszka, o której całkowicie zapomniałem. Podnoszę ją z podłogi, wyciągam zawartość. W środku znajduję skórzaną, męską bransoletkę z blaszką, na której wygrawerowane jest słowo Hodie. Spoglądam raz jeszcze na podarunek, a oczyma wyobraźni widzę drobną, brązowowłosą dziewczynę z windy. Mimowolnie uśmiecham się i odkładam bransoletkę na szafkę, żeby po chwili sięgnąć po zegarek i założyć go na rękę.

Nie oglądając się za siebie, ruszam w stronę czekającej na podjeździe taksówki.

– Cztery przez osiem High Street, Bank Ireland – zwracam się do kierowcy.

– Oczywiście – odpowiada mężczyzna

– Cedric, nareszcie, za pięć minut masz umówione spotkanie – odzywa się moja asystentka, gdy tylko przekraczam próg biura.

Lexy jest pulchną, rudowłosą kobietą po czterdziestce. Została mi przydzielona trzy lata temu, gdy awansowałem. Jest dość zabawna i roztrzepana jak na asystentkę. Lubię jednak jej towarzystwo, zawsze potrafi mnie rozbawić, nawet w kryzysowych sytuacjach. Do tego ma wspaniały gust, mogę jej powierzyć kupowanie prezentów dla całej mojej rodziny i zawsze wychodzę na tym zwycięsko.

– Z kim to spotkanie? – pytam, przeglądając papiery, które w pośpiechu podaje mi Lexy, idąc tuż obok długim, oświetlonym korytarzem.

– Cedrik! – Robi wielkie oczy, zdziwiona moim brakiem przygotowania. – Zrobili ci pranie mózgu?

– Spokojnie, poradzę sobie. Daj dokumenty, a za piętnaście minut wejdź i powiedz, że dzwoni moja matka.

– Twoja matka?

– Tak. – Biorę od niej pozostałe papiery i z powagą wchodzę do środka. – Witam państwa, zaczynajmy.

Biznesowe spotkania odbywają się jedynie po to, żeby wybadać grunt. Wszyscy o tym wiemy, podpisanie umowy i tak może nastąpić dopiero wtedy, gdy prawnicy sprawdzą ją na wszelkie możliwe sposoby. Moim zadaniem jest ich przekonać, że warto nam zaufać i powierzyć swoje pieniądze. Mimo że jestem wyprany i na ponadtygodniowym kacu, nie straciłem swojej ikry do negocjacji. Potrafię wmówić każdemu, że to, co mu ofiaruję, jest dokładnie tym, czego potrzebuje. Tak jest i tym razem.

– Przepraszam, ale dzwoni pana mama. – Lexy spisuje się doskonale. Jej spanikowany wyraz twarzy i niepewność udzielają się pozostałym.

– Nie widzi pani, że mam spotkanie – karcę ją.

– Ale to ważne, ona chyba jest w szpitalu… – Uśmiecham się w duchu, jednak zrozumiała przekaz lub doczytała, że spotykamy się z fundacją działającą na rzecz osób starszych.

– Nie ma problemu, proszę odebrać – odzywa się rzeczniczka fundacji.

– Ale to może potrwać...

– Wie pan co, zdrowie mamy jest najważniejsze. A my w zasadzie już się zdecydowaliśmy. Powierzymy państwu prowadzenie naszych finansów.

– Dziękuję i przepraszam, w takim razie umówię spotkanie z prawnikami.

– Oczywiście i proszę życzyć dużo zdrowia mamie. – Niska, zadbana pani koło pięćdziesiątki podaje mi dłoń i uśmiecha się. Odwzajemniam się tym samym i pochodzę do telefonu.

– Mamo? Ojej, mamusiu, co się stało? – Chwila ciszy i przejęta mina… – Już do ciebie jadę. Jesteś pewna? Dobrze, zadzwonię za godzinę. Też cię kocham.

– Oni już poszli. – Lexy przewraca oczami.

– Pamiętaj, tylko wiarygodną grą możesz coś zdziałać.

– Co się stało? Improwizacja, tygodniowy urlop, brak przygotowania? Zamierzam jej odpowiedzieć, ale w tym momencie słyszę głos szefa.

– O’ Reilly!

– Trzymaj kciuki, żeby mnie nie zabił – mówię do kobiety i ruszam w jego stronę. – Dzień dobry.

– Co się z tobą dzieje! – Jest zagniewany. Jego siwe wąsy poruszają się nerwowo, a oczy lśnią z wściekłości. – Gdzie ty byłeś do cholery!?

– Musiałem coś załatwić, ale już jestem. Benjamin panu nie przekazał? – pytam, pamiętając, że dzwoniłem do przełożonego.

– Przekazał, nie wspomniał jednak, że gdy wrócisz, nadal nie będziesz przygotowany.

Kentigern Bloylock, prezes zarządu, już w wieku trzydziestu lat zarobił swój pierwszy milion. Ludzie gadają, że wzbogacił się na współpracy z nazistami. Mnie jednak jest obojętne, jak zarobił, jest dobrym szefem. Sprawiedliwym, choć surowym. Ma pod sobą wszystkie banki z naszej sieci i pięćdziesiąt dwa procent w zarządzie. Czuję się zaszczycony, że mogę się od niego uczyć. Już dawno mógł pójść na emeryturę lub zarządzać bankami zza wielkiego, złotego biurka. On jednak codziennie zjawia się w pracy. Co tydzień w innym banku. Zna swoich pracowników, wymaga od nich i dba o nich. Może chce odkupić winy, a może jest już starym dziadkiem, który potrzebuje pracy bardziej niż ona jego. Trzykrotnie rozwiedziony, z piątką rozpieszczonych dzieciaków na karku. Czasami wydaje mi się, że biznes to jego życie, jedyne, które kocha tak naprawdę i które odwzajemnia mu się tym samym.

– To nie tak, panie Bloylock – próbuję się tłumaczyć.

– Właśnie widziałem, spotkanie trwało piętnaście minut.

– Gwarantuję, że to był pierwszy i ostatni raz.

– Oczywiście, że tak, w innym przypadku wylatujesz. Nie ma tu miejsca na takie zachowanie. Też coś – mamrocze pod nosem. – Zabieraj się do pracy! – krzyczy, odwraca się i idzie w stronę swojego gabinetu.

Wzdycham. Jestem zmęczony tym dniem, mimo że to dopiero dwunasta. Pocieram twarz dłońmi i zabieram się do nadrobienia zaległości. Siadam przed stertą papierów, które na mnie czekają, i zaczynam je przeglądać. Staram się skupić na liczbach, wykresach i opisach. Wszystko jednak migocze mi przed oczyma, w uszach piszczy, a głowę ściska imadło.

Ściągam marynarkę, otwieram okno, klepię się po policzkach, starając się doprowadzić do porządku. Potrzebuję tej pracy, teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest jedynym, co mi zostało.

– Ogarnij się! – mówię sam do siebie. Proszę Lexi o kawę i wracam do papierów, które, czy chcę czy nie, są jedynym, co teraz na mnie czeka i czym powinienem się zająć.

– Idę na obiad do Bright’s – rzucam Lex około siedemnastej. Zazwyczaj o tej godzinie wracam już do domu, dziś zostaję dłużej, żeby przygotować się na jutrzejsze spotkanie. Przedtem muszę jednak coś zjeść. Czuję, że z głodu skręca mi żołądek.

Restauracja Bright’s mieści się naprzeciwko banku. Jest stosunkowo tania i posiada duży wybór, od śniadania, po kolację i desery. Jedzenie syte i smaczne. Nie jest zbyt duża ani luksusowa. Po bokach znajdują się boksy z tapicerowanymi kanapami i drewnianymi stolikami, na środku jeszcze rząd dwuosobowych stolików. Dużym atutem są dość spore witryny, które sprawiają, że irlandzkie słońce, gdy tylko świeci, rozjaśnia przestrzeń w środku.

– Poproszę lasagne i wyciskany sok z pomarańczy – zwracam się do kelnerki, która przyjmuje zamówienie.

Usadawiam się wygodnie, w stałym miejscu, w lewym kącie restauracji, na uboczu, tuż przy oknie. Gdy tam siedzę, mam wrażenie, że mogę niezauważony przyglądać się ludziom. Uczestniczyć w ich życiu, zastanawiając się, jacy są, jak minął im dzień i dokąd się tak śpieszą. Czasami z Dianą snuliśmy opowieści na temat nieznajomych przechodniów. O co się kłócą, gdzie pracują, jak wygląda ich codzienność. Godzinami mogliśmy siedzieć w parku lub w małych kawiarenkach i opowiadać historie. Dziś jednak jestem tak zmęczony, że gdy tylko siadam, a kelnerka przyjmuje zamówienie i przynosi sok, zamykam oczy. Dziś nie starcza mi wyobraźni, żeby zobaczyć cokolwiek innego niż destrukcyjne zakończenie. Bez względu na to, na kogo patrzę, mam wrażenie, że nie czeka go nic dobrego. Zwolnią go z pracy, będzie miał wypadek, rzuci go narzeczona… Moje katastroficzne myślenie jest zbyt uciążliwe. Dlatego staram się nie myśleć, a przynajmniej nie o tym.

Próbuję za to pojąć, co się właściwie stało w pracy. Z zasady jestem profesjonalistą i uwielbiam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Improwizacja i niefrasobliwość, jakie dziś zaprezentowałem, nie leżą w mojej naturze. Pomimo wrażliwości, jaką czasami prezentowałem przy Dianie i dla niej, jestem zdecydowanie pragmatykiem, a na dodatek umiarkowanym pesymistą. Dlatego mimo pozorów dzisiejsza sytuacja w pracy wiele mnie kosztowała. Dopiero teraz, gdy siedzę swobodnie w restauracji i przez pół godziny znów mogę być Cerdiciem, a nie bankierem, czuję napięcie, które kumuluje się w moich ramionach. Poruszam nimi, żeby je trochę rozluźnić. Nic to jednak nie daje. Ciągle są twarde i napięte, a w mojej głowie wciąż przewijają się pesymistyczne wizje.

Wyciągam telefon, który cały dzień tkwi wyciszony w mojej kieszeni. Wiem, że to zły pomysł, w końcu jednak muszę skonfrontować się z wiadomościami. Spoglądam na wyświetlacz i na nieprzeczytane esemesy, z których aż trzy są od Diany. Dłoń sama zaciska się na aparacie. Przygryzam wargę z wściekłości i upijam łyk soku.

Diana: Cedric, proszę, odezwij się. Musimy uzgodnićszczegóły.

Diana: Jesteś jak dziecko! Musisz zabrać swojerzeczy.

Diana: Masz rację, nieodzywaniem się rozwiążemy nasze problemy! A później się dziwisz, czemu tozrobiłam????

Piszę wiadomość, pierwszą, która przychodzi mi na myśl.

Ja: Pewnie! To moja wina, że siękurwisz!

Tak czuję, nic i nikt tego nie zmieni. Kocham ją i ta miłość mnie niszczy. Wiem jednak, że jeśli wyślę tę wiadomość, rozpętam kolejną lawinę słów, pretensji i być może – a to wkurza mnie najbardziej – przyznam, że zostawiając mnie, postąpiła słusznie. Kasuję więc zdanie. Piszę kolejne, równie krótkie, ale mniej wulgarne. Takie, które może na chwilę sprawi, że telefon zamilknie.

Ja: Wyrzuć rzeczy i usuń mójnumer.

Nie wkładam telefonu do kieszeni, jeszcze nie. Wchodzę na jej kontakt, szukam zakładki opcje i blokuję numer. Wiem, że nie odpuści, ma poczucie winy i żeby je stłumić, musi ze mną porozmawiać i udowodnić sobie, że postąpiła słusznie, a między nami wszystko już będzie okey. Musi też pozbyć się dręczącej świadomości, że jest wredną suką. Nie mam zamiaru jej tego ułatwiać. Być może powinienem, wówczas ułatwiłbym i sobie pewne rzeczy.

W tej samej chwili na moim stole pojawia się lasagne.

– Smacznego.

– Dziękuję – odpowiadam kelnerce.

Mimo że danie wygląda apetycznie, właściwie odechciewa mi się jeść. Odsuwam talerz na środek stołu i spoglądam w szybę. W jej odbiciu widzę, że do mojego stolika zbliża się znajoma postać. Odwracam głowę dopiero, gdy dziewczyna staje tuż obok mnie.

– Cześć, nie wiem, czy mnie pamiętasz… – zaczyna, ja jednak szybko jej przerywam.

Ostatnie, czego teraz chcę, to rozmowa z tą gówniarą, która na domiar złego przypomina mi o wydarzeniach sprzed tygodnia.

– Pamiętam, ale nie interesuje mnie nic, co masz do powiedzenia.

– Chciałam zapytać, czy masz jakieś imię i przywitać się – mówi lekko speszona.

– Jasne, że mam imię… – Marszczę brwi. Ból głowy, towarzyszący mi od tak dawna, jeszcze się nasila. Czy to w ogóle możliwe? Spoglądam na nią błagalnym wzrokiem, żeby sobie poszła. Dziś nie mam nawet odrobiny samokontroli, a nie chcę wchodzić w kolejny konflikt z nic nieznaczącą postacią.

– Aha… – Kiwa głową, jakby nagle wszystko stało się dla niej jasne. Na jej twarzy widnieje lekki uśmiech. – Rozumiem i nie będę ci już przeszkadzać, przepraszam.

– Titty! – Blondynka siedząca trzy stoliki dalej w głębi sali woła i macha do dziewczyny. Ta jednak ciągle stoi. Patrzę na nią pytająco, nie do końca rozumiejąc, co chce osiągnąć.

– Nie wierzę w przypadki, a tym bardziej w zbiegi okoliczności. Nie wierzę też w to, że siedzisz tu samotny z wyboru lub że winda zrobiła ci coś złego.

Na to wspomnienie czuję zażenowanie. Chcę odpowiedzieć, przerwać jej, może nawet powiedzieć coś miłego, żeby tylko sobie poszła – ona jednak wyczuwa ten moment i zaczyna mówić głośniej i szybciej.

– Wierzę za to w przeznaczenie, w przyjaźń i w to, że nie bez powodu spotykamy się już drugi raz, i to w najgorsze dni twojego życia.

Na końcu języka mam słowo spierdalaj. Gryzę się jednak w ten niewyparzony ozór, wzdycham zmęczony wymianą zdań i robię coś, co w tym momencie wydaje mi się najrozsądniejsze w rozmowie z wariatką.

– Jeśli spotkamy się trzeci raz, wówczas zdradzę ci swoje imię.

– Przeznaczenie? – upewnia się.

– Ty się na tym znasz. – Wzruszam ramionami i przysuwam lasagne, która jest już zapewne zimna. Chcę jednak, żeby wreszcie sobie poszła.

– W porządku, zostawmy to przeznaczeniu. – Uśmiecha się, tym razem radośnie i niewinnie niczym dziecko, które wierzy w świętego Mikołaja i czeka nadejścia świąt.

Nic więcej nie mówi, odwraca się w miejscu i odchodzi. Siada wraz ze swoją znajomą i wesoło coś jej opowiada. Wpatruję się w nią jeszcze chwilę. Pierwsza myśl, która pojawia się w mojej głowie to, że to jakaś wariatka. Nikt o zdrowych zmysłach nie rozmawia z nieznajomym, nie podchodzi do niego, nie pieprzy bzdur o przeznaczeniu. Chyba że liczy na gwałt i śmierć w ciemnej uliczce. Może właśnie jest tego typu dziewczyną, która szuka okazji na jedną noc. Może powinienem się zgodzić, pociągnąć bajeczkę, pobajerować, zaprosić na kawę, później na drinka i spędzić upojną noc z zainteresowaną i chętną kobietą. Coś mnie jednak powstrzymuje, mimo że ona zachowuje się dziwnie – tak teraz, jak i w windzie – myśl, że jest dziewczyną na jedną noc, nie pasuje mi do niej. Jest zbyt delikatna, sensualna. Analizując jej słowa o przeznaczeniu, mam wrażenie, że naprawdę w to wierzy. Co jeszcze bardziej zmusza mnie do myślenia o niej jak o niepoczytalnej. Przeznaczenie, miłość, los zapisany w gwiazdach, to wszystko fanaberie i bajki dla małych dziewczynek. Komercjalizacja miłości tylko po to, żeby sprzedać książkę, film czy wino, które będzie można wypić ze swoją drugą połówką. Połówka, która nie istnieje, jest jedynie efektem ubocznym propagandy wciskanej nam od małego.

Zapominam jednak o niej. Odwracam głowę i dopijam sok. Dzióbię odrobinę makaronu. Zostawiam pieniądze na stoliku i wychodzę. Dość tych mrzonek, muszę skupić się na pracy. To dobry moment na to, żeby zająć się karierą na poważnie. Cały czas ograniczałem się, żeby móc poświęcić każdą wolną chwilę Dianie. Teraz nie ma Diany, nie ma przeszkody, z powodu której nie mógłbym awansować, mogę wreszcie wejść do spółki. Muszę stworzyć nowy plan na życie a praca wydaje się najlepszym celem na ten moment.

Marzenia mają Twoje imię

Copyright © Karolina Klimkiewicz

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover photo by © Владимир Стороженко/Adobe Stock & KCULP/Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2020 r.

druk ISBN 978-83-7995-516-9

epub ISBN 978-83-7995-517-6

mobi ISBN 978-83-7995-518-3

Redaktor prowadzący: Ewelina Nawara

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Bożena Walewska

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniach

www.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl