Należę do ciebie. Baleary #4 - Greta Eden - ebook
NOWOŚĆ

Należę do ciebie. Baleary #4 ebook

Eden Greta

4,9

360 osób interesuje się tą książką

Opis

Co jest lepsze: gorzka wolność czy słodka niewola? Anja zadawała sobie to pytanie wiele razy, od kiedy została porwana i trafiła w ręce mafii.

Choć wiedzie na Balearach życie pełne luksusów, to ciągle złota klatka, a ona sama pozostaje tylko zabawką w rękach Patricka Alvareza-Talavery, który chce się nią posłużyć do realizacji jakiegoś niejasnego planu. Z biegiem czasu kobieta łapie się jednak na tym, że jej uczucia ewoluowały, a ucieczka przestała być wymarzonym celem. Tylko czy można się zakochać w potworze? I co zrobi ten potwór, kiedy się o tym dowie?

To nie kolejna odsłona historii Pięknej i Bestii, a życie to nie bajka. Kiedy Anja po raz kolejny boleśnie przekonuje się, że jej zdanie nic nie znaczy, upokorzona i zraniona obiecuje sobie, że nigdy więcej nie pokocha i nie będzie do nikogo należała… Tylko czy w jej wypadku to jest wykonalne?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (138 ocen)
125
11
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SamaraMorgan

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna część ale tak się nie zostawia czytelnika z niewiedza co dalej 😭😭😭 wiadomo kiedy wyjdzie kolejny tom?
MR4747

Nie oderwiesz się od lektury

Seria Baleary są naprawdę świetne. Przeczytałam już wszystkie części i z chęcią powrócę kiedyś jeszcze do tej serii. Niesztampowe historie , bardzo dobrze wykreowane postacie oraz świetne pióro Grety Eden tworzą niezapomniane chwile z historiami bohaterów. 🔥🔥🔥
60
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna historia ❤️ nie można oderwać się nawet na moment. Coś czego jeszcze nie było u nas na rynku 🥰 ogromnie polecam! 🖤
40
Olian

Nie oderwiesz się od lektury

kiedy następny tom ja się pytam ?? jak można tak zostawić czytelnika ??? GRETA !!!!
Domka1997

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię. Kolejna świetna książka . Polecam
30



Co­py­ri­ght © 2025 by Gre­ta Eden

Co­py­ri­ght © 2025 by Pro­jekt B przy wspó­łpra­cy z Li­te­ra In­ven­ta

Wy­da­nie pierw­sze, 2025

Re­dak­tor pro­wa­dząca: He­le­na Le­blanc

Re­dak­cja: Ewe­li­na Ga­łdec­ka

Pierw­sza ko­rek­ta: Kin­ga Rut­kow­ska

Dru­ga ko­rek­ta: Aga­ta Gó­rzy­ńska-Kie­lak

Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki: Me­lo­dy M. Gra­phics De­si­gner

Źró­dła ob­ra­zów: Mi­cha­el/gu­drun/vi­xen­kri­sty/Ado­be stock, Yury Dvo­rak/123rf

ISBN: 978-83-974408-1-4

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

Je­steś zbyt mło­da, żeby uwie­rzyć, że nie spo­tka cię już nic do­bre­go.

Za­trzy­maj się.

Od­dy­chaj.

Po­zwól łzom cię oczy­ścić!

Rozdział 1

Anja La Pal­ma, Ba­le­ary

Po ak­cji w Pa­ler­mo ode­sła­no mnie na Ba­le­ary. Do­kład­nie tak się czu­łam: jak­bym zo­sta­ła kar­nie ze­sła­na do Al­ca­traz Ma­jor­ka i od­sia­dy­wa­ła wy­rok. Tyle że nie bar­dzo wie­dzia­łam za co, a sędzia nie kwa­pił się do wy­ja­śnień! Zno­si­łam jed­nak swój los z god­no­ścią, wró­ciw­szy do prze­te­sto­wa­nej już wcze­śniej przy­jem­nej ru­ty­ny, w któ­rej Pa­trick był mi po­trzeb­ny jak ry­bie ro­wer!

Oczy­wi­ście zda­wa­łam so­bie spra­wę, że za­sło­ni­ęcie fa­ce­ta w ka­mi­zel­ce ku­lo­od­por­nej to idio­tyzm, ale za­dzia­ła­łam od­ru­cho­wo. Sęk w tym, że uzmy­sło­wi­łam so­bie, jak mi na nim za­le­ży, i prze­ra­zi­ła mnie in­ten­syw­no­ść wła­snych uczuć. Co­raz częściej ła­pa­łam się na tym, że do­brze się ba­wię w roli „bran­ki”. Nie że­bym przy­my­ka­ła oczy na to, że fa­cet, z któ­rym sy­piam, to gang­ster pierw­szej wody. Ot, po pro­stu spy­cha­łam ten fakt na dno świa­do­mo­ści.

A nie taki był plan!

Mia­łam po­znać wro­ga, od­kryć jego sła­bo­ści, wy­ko­rzy­stać je do uwol­nie­nia się i spier­da­lać w pod­sko­kach do domu.

I to tyle z mo­jej mi­ster­nej stra­te­gii!

Za­częły we mnie kie­łko­wać uczu­cia, któ­rych nie prze­wi­dzia­łam.

Przy­zna­nie się do nich…

NIE!

Sta­now­czo nie!

Mia­łam kom­plet­ny mętlik w gło­wie. Z jed­nej stro­ny Pa­trick mnie ku­pił i nie zro­bił tego z do­bro­ci ser­ca. Z dru­giej – oka­zy­wał mi czu­ło­ść i dbał, żeby ni­cze­go mi nie bra­ko­wa­ło – sło­wem ide­ał fa­ce­ta, o któ­rym się ma­rzy pod­czas bez­sen­nych nocy. Nie by­łam na­iw­na, a ży­cie na­uczy­ło mnie już, że wy­obra­że­nia to jed­no, a rze­czy­wi­sto­ść – dru­gie. Ksi­ążko­wi bad boye? Po­dzi­ęku­ję. Ale czter­dzie­sto­let­ni fa­cet o ugrun­to­wa­nej ka­rie­rze w… eee… mi­ędzy­na­ro­do­wej or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czej? To wła­ści­wie sta­bil­na po­sad­ka z furą kasy. Mo­żna by go w su­mie okre­ślić mia­nem biz­nes­me­na, któ­ry osi­ągnął suk­ces, gdy­by nie to, że ka­sy­na sta­no­wi­ły gi­gan­tycz­ne pral­nie pie­ni­ędzy dla wie­lu ma­fij­nych świat­ków.

Żyć nie umie­rać, mo­żna by po­wie­dzieć.

A jed­nak gdzieś z tyłu gło­wy za­gnie­ździ­ło mi się prze­czu­cie, że to tyl­ko gra w celu uro­bie­nia mnie. Szó­sty zmy­sł nie da­wał spo­ko­ju. Mimo że nikt mnie nie wta­jem­ni­czał w „in­te­re­sy”, nie by­łam prze­cież śle­pa i głu­cha. Ale co­kol­wiek się do tej pory wy­da­rzy­ło, nie wi­ąza­ło się z za­ku­pem w Du­ba­ju. Za­pew­ne „to” do­pie­ro nad­cho­dzi­ło.

W czar­nym – ale chy­ba naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym – sce­na­riu­szu ko­ńczy­łam ze zła­ma­nym ser­cem. Pa­trze­nie na So­fię i Ada­ma nie po­ma­ga­ło my­śleć ina­czej. Co­raz częściej do­cho­dzi­łam do wnio­sku, że je­stem jej sub­sty­tu­tem. Do cze­go mnie po­trze­bo­wa­li? Py­ta­nie po­zo­sta­wa­ło otwar­te. Ża­ło­wa­łam, że Pa­trick nie po­tra­fił wy­ło­żyć kawy na ławę i po­pro­sić o po­moc. Nie mia­łam in­ne­go wy­jścia, jak tyl­ko cze­kać na roz­wój wy­da­rzeń i ko­rzy­stać z ka­żde­go dnia.

Kie­dy Pa­tric­ka nie było w domu, cen­trum mo­je­go wszech­świa­ta sta­no­wi­ła al­tan­ka na ty­łach ogro­du. Wi­ęk­szo­ść jej prze­strze­ni zaj­mo­wa­ło ogrom­ne drew­nia­ne łó­żko z czte­re­ma słup­ka­mi w ru­sty­kal­nym sty­lu, pod­pie­ra­jący­mi bal­da­chim z bia­łej, prze­zro­czy­stej tka­ni­ny. Obok sta­ły sto­lik i pufy. Ten pierw­szy przy­ci­ągnęłam bli­żej już pierw­sze­go dnia, by móc na nim usta­wić owo­ce i szklan­kę. Na pu­fie ukła­da­łam ksi­ążkę, te­le­fon i co tam jesz­cze przy­tar­ga­łam z domu. Jak na przy­kład ręcz­nik kąpie­lo­wy, żeby od cza­su do cza­su móc się ochło­dzić w ba­­se­nie.

Moja mała cu­dow­na ru­ty­na.

Prysz­nic, ksi­ążka, leki, cza­sem śnia­da­nie. Dużo wody, na­po­jów i owo­ców. I tyl­ko ja. Od cza­su do cza­su za­gląda­ła Lil­ly, je­śli nie po­ja­wia­łam się w kuch­ni po do­kład­ki przy­sma­ków, któ­re wy­cza­ro­wy­wa­ła ka­żde­go dnia. Sta­now­czo oznaj­mi­łam, że kie­dy prze­by­wa­my same w domu, ma nie go­to­wać tyl­ko dla mnie, chy­ba że za­mie­rza kar­mić ochro­nia­rzy, bo ja z pew­no­ścią nie ma­rzy­łam o go­rących po­si­łkach w tro­pi­kach. Cza­sem le­d­wo uda­wa­ło mi się prze­trwać dzień bez ukry­wa­nia się w kli­ma­ty­zo­wa­nym domu, a co do­pie­ro gdy­bym mia­ła się opy­chać pa­ru­jącym ma­ka­ro­nem z pe­sto czy chi­li con car­ne.

Ba­le­ary ja­wi­ły mi się za­wsze jako miej­sce wiecz­nie świe­cące­go sło­ńca, ale dzi­siaj dla od­mia­ny pa­da­ło. Deszcz zda­wał się cu­dow­nie cie­pły, więc po­drep­ta­łam boso po mo­krej tra­wie do swo­jej kry­jów­ki. Dźwi­ęk ude­rza­jących o dach kro­pli spra­wił, że za­snęłam. Obu­dził mnie chłód pe­łza­jący po skó­rze. Le­ża­łam chwi­lę, wsłu­chu­jąc się w deszcz. Na­dal pa­da­ło, ale już nie tak in­ten­syw­nie.

Prze­kręci­łam gło­wę na bok i do­strze­głam śpi­ące­go za mo­imi ple­ca­mi Pa­tric­ka. Nie miał na so­bie ko­szul­ki, tyl­ko same spodnie tre­nin­go­we. Zsu­nęłam się z ma­te­ra­ca. Prze­szłam na jego stro­nę łó­żka i si­ęgnęłam po koc, któ­ry Lil­ly przy­nio­sła wczo­raj, kie­dy za­częło się ochła­dzać. Przy­kry­łam go de­li­kat­nie, sta­ra­jąc się go nie obu­dzić. Wy­glądał tak… spo­koj­nie.

Za­mie­rza­łam usi­ąść w fo­te­lu i po­czy­tać, ale nie zdąży­łam się od­wró­cić, kie­dy zła­pał mnie za dłoń, przy­pra­wia­jąc o pal­pi­ta­cję ser­ca.

– Hej – szep­nęłam. Przez chwi­lę wpa­try­wał się we mnie za­spa­ny, po czym za­mknął oczy. – Śpij.

– Nie od­cho­dź – po­pro­sił sen­nie.

Prze­szłam nad nim i uło­ży­łam się za jego ple­ca­mi. Po­ci­ągnęłam za koc, żeby też sko­rzy­stać z cie­pła, i po­now­nie za­pa­dłam w drzem­kę. Mu­siał być na­praw­dę zmęczo­ny, bo kie­dy prze­bu­dzi­łam się na­stęp­nym ra­zem i wy­szłam z łó­żka, na­dal spał. Prze­ło­ży­łam te­le­fon Pa­tric­ka na swo­ją stro­nę. Uło­ży­łam go na ręcz­ni­ku, więc na­wet kie­dy wi­bro­wał przy przy­cho­dzącym po­łącze­niu, nie było go sły­chać. Za­kry­łam go wkrót­ce, bo iry­to­wa­ło mnie to, że ekran mi­gał z często­tli­wo­ścią sa­mo­lo­tów pod­cho­dzących do lądo­wa­nia na He­ath­row.

Uło­ży­łam so­bie wy­god­nie po­du­chy pod ple­cy i si­ęgnęłam po ksi­ążkę. Lil­ly zaj­rza­ła do nas, ale po­ło­ży­łam pa­lec na ustach, na­ka­zu­jąc jej mil­cze­nie. Po­pa­trzy­ła uwa­żnie naj­pierw na nie­go, a po­tem na mnie.

– Daj mu po­spać – szep­nęłam. – Zje, jak wsta­nie.

Zmarsz­czy­ła brwi.

– Wte­dy może i do­pad­nie go głód, ale ape­tyt będzie miał nie na moje je­dze­nie… Nie da się żyć mi­ło­ścią – po­uczy­ła mat­czy­nym to­nem.

– Tlen jest wa­żniej­szy. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi, a ona po­gro­zi­ła mi pal­cem.

Zo­sta­wi­ła ta­lerz z cia­stecz­ka­mi i cia­stem mar­chew­ko­wym dla mnie. Na­praw­dę do­ce­nia­łam jej sta­ra­nia w pil­no­wa­niu mo­jej die­ty cu­krzy­co­wej. Po­chła­nia­łam ko­lej­ny ka­wa­łek, kie­dy po­czu­łam na so­bie wzrok Pa­tric­ka. Wpa­try­wa­li­śmy się w sie­bie dość dłu­go.

– Hej. – Od­gar­nęłam mu ko­smyk wło­sów z czo­ła.

Prze­kręcił się na ple­cy i po­ta­rł twarz dło­ńmi. Si­ęgnął za sie­bie na sto­lik. Za­pew­ne po ko­mór­kę.

– Któ­ra go­dzi­na?

Wy­jęłam jego te­le­fon spo­mi­ędzy fałd ręcz­ni­ka.

– Do­cho­dzi czwar­ta – od­pa­rłam, po­da­jąc mu to, cze­go szu­kał.

Wzi­ął go do ręki, wa­żył chwi­lę i rzu­cił za sie­bie na sto­lik bez spraw­dza­nia wia­do­mo­ści. Zer­k­nęłam przy oka­zji na swój. Bez nie­spo­dzia­nek: ani jed­ne­go po­wia­do­mie­nia. Na­wet So­fia i Ni­co­la o mnie za­po­mnia­ły!

– Coś do je­dze­nia? Pi­cia? – spy­ta­łam mi­ęk­ko.

Po­gła­ska­łam go po gło­wie, więc znów za­mknął oczy, a ja wró­ci­łam do czy­ta­nia. Kie­dy jego od­dech się wy­rów­nał, prze­sta­łam to ro­bić. Te­le­fon znów za­czął mnie wku­rzać, więc wy­lądo­wał po­now­nie w ręcz­ni­ku.

– Cho­ler­stwo – mruk­nęłam.

Na­ło­ży­łam słu­chaw­ki i pu­ści­łam so­bie ście­żkę dźwi­ęko­wą z fil­mu. Pod­ja­da­jąc tru­skaw­ki, za­to­nęłam w lek­tu­rze. Adam zja­wił się go­dzi­nę pó­źniej. Na wi­dok tej siel­skiej sce­ny po­kręcił gło­wą z re­zy­gna­cją. Wy­pchnęłam go z al­tan­ki na taką od­le­gło­ść, żeby nie obu­dzić Pa­tric­ka.

– Daj mu spo­kój – za­żąda­łam, bio­rąc się pod boki.

Zmie­rzył mnie spoj­rze­niem, któ­re pew­nie mia­ło mnie prze­stra­szyć, ale i tak za­stąpi­łam mu dro­gę.

– Se­rio? – spy­tał, uno­sząc brwi z iry­ta­cją.

– Se­rio – od­pa­rłam tym sa­mym to­nem. – Świat się nie sko­ńczy, je­śli na je­den dzień znik­nie i od­pocz­nie. W du­pie mam, czy ci się to po­do­ba, czy nie.

Mie­rzy­li­śmy się spoj­rze­nia­mi, ale w ko­ńcu od­sze­dł, mam­ro­cząc coś po por­tu­gal­sku. Pa­trick obu­dził się, kie­dy czy­ta­łam ksi­ążkę, le­żąc na boku zwró­co­na w jego stro­nę. Wci­na­łam przy tym ko­lej­ną por­cję tru­ska­wek z bitą śmie­ta­ną.

Tak, wiem, dupa ro­śnie.

Za­nu­rzy­łam tru­skaw­kę w śmie­ta­nie i prze­su­nęłam po jego war­gach.

– Nie?

Nie za­re­ago­wał, więc zja­dłam ją sama, po czym po­chy­li­łam się i zli­za­łam śmie­ta­nę z jego ust. Po­ca­ło­wa­łam go de­li­kat­nie. Prze­su­wa­jąc war­ga­mi po jego, chwy­ta­łam raz gór­ną, raz dol­ną mi­ędzy swo­je, ko­niusz­kiem języ­ka ob­ry­so­wa­łam ich kszta­łt. Ode­rwa­łam się od nie­go i jak­by ni­g­dy nic si­ęgnęłam po ko­lej­ną tru­skaw­kę. Na ta­le­rzy­ku mia­łam też ana­na­sa. Kie­dy kro­pel­ka soku spa­dła na jego usta, ob­li­zał war­gi. Uśmiech­nęłam się i wsu­nęłam mu so­czy­sty ka­wa­łek do buzi. Na prze­mian ja­dłam tru­skaw­kę i kar­mi­łam go ana­na­sem. Wol­ną ręką gła­ska­łam go po gło­wie.

– Ostat­ni – rzu­ci­łam z prze­pra­sza­jącym uśmie­chem.

Zer­k­nęłam za sie­bie. Lil­ly zo­sta­wi­ła też wi­no­gro­na i me­lo­ny. Wło­ży­łam za­kład­kę w ksi­ążkę i odło­ży­łam ją na sto­lik. Za­nim wsta­łam, pal­cem ze­bra­łam resz­tę śmie­ta­ny z mi­secz­ki i ob­li­za­łam.

– Chcesz coś jesz­cze? – Od­sta­wi­łam na­czy­nia na sto­lik.

– Je­steś pi­ęk­na – szep­nął.

Po­ci­ągnął mnie w dół, aż uklękłam na ma­te­ra­cu. Naj­wy­ra­źniej na­dal był za­spa­ny, bo bez ma­ki­ja­żu, w bia­łym to­pie, mi­ęk­kim sta­ni­ku bez fisz­bin i spodniach od dre­su nie mo­gła­bym pre­ten­do­wać nie tyl­ko do kan­dy­do­wa­nia na Miss World, ale na­wet do by­cia fa­wo­ryt­ką oko­licz­ne­go kem­pin­gu.

– Po­ca­łuj mnie.

Po­chy­li­łam się i zro­bi­łam, o co pro­sił. De­li­kat­nie. Spo­koj­nie, jak­by­śmy mie­li cały czas świa­ta. Ca­ło­wa­li­śmy się bez po­śpie­chu, jak­by to był nasz pierw­szy po­ca­łu­nek. Czu­łe mu­śni­ęcie warg bez krzty za­chłan­no­ści. Opa­rłam się o jego bok i le­że­li­śmy zwró­ce­ni twa­rza­mi do sie­bie. Nie cho­dzi­ło o na­mi­ęt­no­ść, a o bli­sko­ść i za­ufa­nie.

– Za­wsze kie­dy cię ca­łu­ję, wy­da­jesz z sie­bie ten sam dźwi­ęk – szep­nął. – A ja się za­sta­na­wiam, ja­kie jesz­cze mogę z cie­bie wy­do­być, je­śli do­tknę cię w in­nym miej­scu?

Uśmiech­nęłam się. Zde­cy­do­wa­nie jego mózg na­dal fun­cjo­no­wał w opa­rach snu, ina­czej nie ser­wo­wa­ła­by mi tych ckli­wych, ro­man­tycz­nych wy­nu­rzeń, któ­re, choć tego nie chcia­łam, po­wo­do­wa­ły słod­ki ból w ser­cu. Pro­wa­dzi­li­śmy ry­zy­kow­ną grę, usi­łu­jąc prze­chy­trzyć tę dru­gą stro­nę w uwo­dze­niu i na­gi­na­niu do swo­jej woli. I Pa­trick zde­cy­do­wa­nie wy­gry­wał.

– Lu­bię cię ca­ło­wać – po­wie­dzia­łam ci­cho.

– Co jesz­cze lu­bisz ze mną ro­bić?

– Lu­bię, kie­dy ca­łu­jesz mój kark, obej­mu­jesz w ta­lii, przy­ci­skasz do ścia­ny, a ta­kże ten mo­ment, kie­dy się po­chy­lasz, żeby mnie po­ca­ło­wać. – Opusz­ka­mi gła­dzi­łam li­nię jego szczęki. – Kie­dy mnie przy­ci­ągasz do sie­bie i do­mi­nu­jesz. Two­je wędru­jące po moim cie­le ręce, wtu­la­nie się w cie­bie, kie­dy wbi­jasz się we mnie pod­czas sek­su. Jak po­ka­zu­jesz, kto tu rządzi, i przej­mu­jesz kon­tro­lę w łó­żku – ci­ągnęłam. Te­raz on gła­dził mnie po twa­rzy i szyi. – Kie­dy się ze mną dra­żnisz, obej­mu­jesz od tyłu, mó­wisz, co za­mie­rzasz ze mną zro­bić, jak wró­ci­my do domu. Spra­wiasz, że ro­bię się mo­kra, kie­dy pie­ścisz mój kark i ra­mio­na, gdy je­ste­śmy w miej­scu pu­blicz­nym. Nie prze­szka­dza mi, że tra­cę kon­tro­lę, a wręcz kręci mnie, że mi ją od­bie­rasz. I za­wsze chcę wi­ęcej…

Znów go po­ca­ło­wa­łam. Po pro­stu nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Kie­dy na­sze usta się roz­łączy­ły, zsu­nęłam się i przy­tu­li­łam do nie­go, a on okrył nas ko­cem. Dłu­go le­że­li­śmy, cie­sząc się ci­szą, spo­ko­jem i bli­sko­ścią.

Pa­trick prze­ta­rł twarz dło­nią.

– Jak dłu­go spa­łem?

– Jest siód­ma.

Wes­tchnął. Od­wró­cił się, by si­ęgnąć po te­le­fon.

– Jest na krze­śle przy we­jściu, w ręcz­ni­ku – po­in­for­mo­wa­łam. Zerk­nął na mnie py­ta­jąco. Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Iry­to­wał mnie i roz­pra­szał.

– Mogę so­bie wy­obra­zić licz­bę nie­ode­bra­nych po­łączeń.

Wspa­rłam się na łok­ciu i spoj­rza­łam na nie­go z góry.

– Adam przy­sze­dł tu ja­kieś dwie go­dzi­ny temu.

Mu­snął mój po­li­czek kciu­kiem.

– Po­win­naś była mnie obu­dzić.

– Po­trze­bo­wa­łeś snu.

Po­ca­ło­wał mnie de­li­kat­nie i wstał z łó­żka. Opa­dłam na po­dusz­ki z wes­tchnie­niem, za­my­ka­jąc na chwi­lę oczy, żeby nie wi­dział w nich roz­cza­ro­wa­nia. Wpa­try­wa­łam się z upo­rem w su­fit, wy­rzu­ca­jąc so­bie od idio­tek. Prze­cież wie­dzia­łam, że or­ga­ni­za­cja będzie za­wsze na pierw­szym miej­scu, ni­g­dy nie sta­nę się prio­ry­te­tem.

Ta­kie chwi­le kra­dzio­ne­go spo­ko­ju zła­mią mi ser­ce. Po­win­nam so­bie po­wta­rzać, że to nie jest praw­dzi­we. To tyl­ko gra w uda­wa­nie, żeby osi­ągnąć cel.

– Mu­szę iść.

Nie ode­zwa­łam się, bo i po co? Drzwi otwo­rzy­ły się, a po­tem za­mknęły. Okręci­łam się ko­cem i wró­ci­łam do czy­ta­nia. W ko­ńcu nie mo­żna zo­sta­wić głów­nej bo­ha­ter­ki ksi­ążki w za­wie­sze­niu tuż przed upra­wia­niem sek­su. Włączy­łam play­li­stę z iPho­ne’a. Pół go­dzi­ny pó­źniej zro­bi­ło się już za ciem­no na czy­ta­nie. Ze­bra­łam swo­je za­baw­ki i po­bie­głam do domu, po czym wró­ci­łam po na­czy­nia. Za dru­gim prze­jściem się nie śpie­szy­łam. Pa­da­ło, ale deszcz był przy­jem­nie cie­pły.

Żeby do­stać się do sy­pial­ni, mu­sia­łam prze­jść przez hol do scho­dów, po dro­dze za­ha­cza­jąc o kuch­nię. Za­to­pio­na w po­nu­rych my­ślach, nie­szcze­gól­nie zwra­ca­łam uwa­gę na oto­cze­nie, w efek­cie cze­go wpa­dłam na ko­goś, a na­czy­nia jed­no za dru­gim za­częły spa­dać na ka­mien­ną podło­gę. Sta­ra­łam się je zła­pać, ale bez­sku­tecz­nie. Skrzy­wi­łam się na dźwi­ęk roz­bi­ja­nej por­ce­la­ny. Mężczy­zna, z któ­rym się zde­rzy­łam, wrza­snął coś, cze­go nie zro­zu­mia­łam, zła­pał mnie za ra­mio­na i po­trząsnął. Cu­dow­nie, tyl­ko tego było mi trze­ba! Prze­stra­szy­łam się, że tra­fi­łam na ja­kie­goś in­tru­za, i in­stynk­tow­nie ude­rzy­łam go w splot sło­necz­ny, tak jak mnie uczył Aiden. Fa­cet cof­nął się, ale nie­mal od razu wzi­ął się w ga­rść i dał mi w twarz z taką siłą, że po­le­cia­łam do tyłu i wy­lądo­wa­łam na ty­łku. Przy­ło­ży­łam dłoń do po­licz­ka, wsłu­chu­jąc się w jego wrza­ski. Cho­ciaż za­częłam się już uczyć lo­kal­ne­go języ­ka, wy­rzu­cał z sie­bie sło­wa tak szyb­ko, że do­cie­rał do mnie je­dy­nie nie­zro­zu­mia­ły be­łkot.

– Wszyt­ko okej? – do­sze­dł mnie z tyłu głos Ada­ma.

Co za głu­pie py­ta­nie! Prze­cież sie­dzę na podło­dze po­środ­ku po­roz­bi­ja­nych na­czyń, a ja­kiś pa­jac z prze­ro­śni­ętym ego i syn­dro­mem dam­skie­go bok­se­ra wy­wrza­sku­je pew­nie ja­kieś obe­lgi. Nor­mal­ka, nie ma na co pa­trzeć!

– Jezu, nie śpiesz się tak z po­mo­cą, bo do­sta­niesz za­dysz­ki – sark­nęłam, usi­łu­jąc się pod­nie­ść na ko­la­na. – Po­wiedz mu, żeby prze­stał się wy­dzie­rać. Nie wpa­dłam na nie­go spe­cjal­nie.

Pa­no­wie wy­mie­ni­li parę zdań. Było jed­no sło­wo, któ­re do­sko­na­le ro­zu­mia­łam w tym języ­ku: „dziw­ka”. Adam od­po­wie­dział coś ostro, nie pod­no­sząc na­wet gło­su. Fa­cet od­sze­dł, ale na­dal ner­wo­wo wy­ma­chi­wał ra­mio­na­mi, a na­wet mam­ro­tał coś pod no­sem.

– A on jaki ma pro­blem? – spy­ta­łam non­sza­lanc­ko, zbie­ra­jąc co wi­ęk­sze sko­ru­py.

– Co się sta­ło? – Adam zła­pał mnie za ra­mię, po­wstrzy­mu­jąc przed sprząta­niem.

W przy­dy­mio­nym świe­tle ko­ry­ta­rza mo­gło mu się wy­da­wać, że za­ru­mie­ni­łam się z wy­si­łku albo za­że­no­wa­nia sy­tu­acją, ale wie­dzia­łam, jak do rana będzie wy­glądać moja twarz. Wy­swo­bo­dzi­łam się, bo w moim in­te­re­sie le­ża­ło od­da­lić się stąd, i to w try miga, za­nim czer­wień po ude­rze­niu zmie­ni się w gra­nat po­pęka­nych na­czy­nek.

– Nic – skła­ma­łam. – Mu­szę po­sprzątać, za­nim ktoś na to sta­nie i zro­bi so­bie krzyw­dę. Za­pew­ne by­ła­bym to ja, bo tyl­ko ja za­su­wam tu na bo­sa­ka, więc się od­wal i daj mi to ogar­nąć. Zaj­mij się le­piej ne­an­der­tal­czy­kiem.

– Zo­staw to Lil­ly.

Aż sap­nęłam z obu­rze­nia. Ta ko­bie­ta się nie roz­dwoi.

– Nie. – Zbie­ra­łam da­lej sko­ru­py. – Ja na­roz­ra­bia­łam i ja po­sprzątam.

Prze­cze­sał wło­sy z fru­stra­cją.

– Cze­mu je­steś tak cho­ler­nie upar­ta?

– Bo mogę, a cie­bie to wku­rza – przy­zna­łam zgod­nie z praw­dą.

– Kur­wa! – wark­nął.

Prze­sła­łam mu swój spe­cjal­ny, trium­fal­ny uśmiech, któ­re­go szcze­rze nie­na­wi­dził.

– Jak kre­atyw­nie – sark­nęłam.

Po­drep­ta­łam do kuch­ni. Pod czuj­nym spoj­rze­niem go­spo­si wzi­ęłam szczot­kę i szu­fel­kę.

– Na two­im miej­scu – ode­zwa­ła się Lil­ly – naj­pierw przy­ło­ży­ła­bym coś do po­licz­ka, żeby nie spu­chł.

Ta ko­bie­ta zde­cy­do­wa­nie była zbyt spo­strze­gaw­cza, ale w kuch­ni, w od­ró­żnie­niu od ko­ry­ta­rza, pa­li­ło się ja­sne świa­tło.

– Za pó­źno – wy­mam­ro­ta­łam. – Mam ska­zę na­czy­nio­wą. Kru­cho­ść na­czyń krwio­no­śnych.

– To le­piej się ni­ko­mu nie po­ka­zuj. – Ode­bra­ła mi szczot­kę i szu­fel­kę. – I po­sma­ruj to czy­mś szyb­ko.

– Mogę sama… – za­pro­te­sto­wa­łam.

– Nie mo­żesz – od­pa­rła, wska­zu­jąc na moje bose sto­py.

– Nic mi nie będzie. Cze­mu wszy­scy trak­tu­ją mnie tu­taj, jak­by bra­ko­wa­ło mi pi­ątej klep­ki? – wes­tchnęłam nie­cier­pli­wie.

Ob­rzu­ci­ła mnie zi­ry­to­wa­nym spoj­rze­niem su­ge­ru­jącym, że do­kład­nie tak jest.

– Weź lód z za­mra­żar­ki i idź na górę. I to szyb­ko, chy­ba że chcesz mieć oka­zję zo­ba­czyć, co się dzie­je w tym domu z mężczy­zną, któ­ry bije ko­bie­ty.

Jak­by to ko­goś ob­cho­dzi­ło!

– Ha! – mruk­nęłam, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Adam nie wy­da­wał się zbyt­nio prze­jęty.

Wy­da­wa­ła się za­szo­ko­wa­na na tyle, żeby od­wró­cić się w we­jściu do kuch­ni.

– Po tym, co się przy­da­rzy­ło So­fii? Nie­mo­żli­we.

– No do­brze – przy­zna­łam. – Przy­sze­dł, jak już sie­dzia­łam na podło­dze.

– Wie, co się sta­ło?

– A ma to zna­cze­nie?

Lil­ly wy­da­wa­ła się zre­zy­gno­wa­na. Po­kręci­ła gło­wą z dez­apro­ba­tą i po­drep­ta­ła przed sie­bie.

– Pro­szę, nie mów ni­ko­mu – za­wo­ła­łam za nią.

Za­częła coś mam­ro­tać pod no­sem. Przy­ło­ży­łam opa­tru­nek lo­do­wy, ale nie­wie­le to po­mo­gło. Za­nim po­szłam spać, si­niec zmie­nił ko­lor na pur­pu­ro­wy. Cu­dow­nie. Po­sma­ro­wa­łam obi­te miej­sce że­lem ar­ni­ko­wym. Cie­ka­we, czy Pa­trick znów gdzieś wy­je­dzie bez po­że­gna­nia i nie będzie go przez kil­ka dni?

Zmęczo­na za­snęłam, nim po­ja­wił się w łó­żku. Po­ra­nek nad­sze­dł zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko.

– Co ci się, kur­wa, sta­ło?! – Wście­kły głos wda­rł się bru­tal­nie w cie­plut­ki ko­kon snu.

Skrzy­wi­łam się, uchy­la­jąc po­wie­kę. Pa­trick wpa­try­wał się we mnie z fu­rią. A mia­łam taki przy­jem­ny sen z nim w roli głów­nej… Szko­da, że po prze­bu­dze­niu za­miast piesz­czot cze­ka­ło mnie star­cie z roz­gnie­wa­nym fa­ce­tem. Ja to mam szczęście! Je­den wczo­raj, dru­gi dzi­siaj. Może się za­ra­ził wście­kli­zną od tam­te­go ne­an­der­tal­czy­ka?

– Cze­mu krzy­czysz? – wy­szep­ta­łam.

Prze­kręci­łam się na bok i za­kry­łam ko­cem, ale od­wró­cił mnie na ple­cy. Nad­zwy­czaj de­li­kat­nie ujął moją twarz tak, by przyj­rzeć się si­ńco­wi.

– Za­kła­dam, że żel z ar­ni­ki zbyt­nio nie po­mó­gł? – wy­mam­ro­ta­łam, zdu­sza­jąc ziew­ni­ęcie.

Wi­dzia­łam, jak bie­rze głębo­ki od­dech, usi­łu­jąc za­pa­no­wać nad sobą.

– Co. Ci. Się. Kur­wa. Sta­ło?! – wy­skan­do­wał.

Wie­dzia­łam, że jest wście­kły nie na mnie, ale na tego, kto mnie skrzyw­dził. Naj­wy­ra­źniej nie do­wie­dział się o tym wcze­śniej, co by ozna­cza­ło, że Adam nie do­strze­gł śla­du ude­rze­nia na mo­jej twa­rzy.

– Nic, mam sła­be na­czy­nia krwio­no­śne.

Z fru­stra­cją prze­cze­sał wło­sy pal­ca­mi.

– Na­praw­dę mam ocho­tę tobą po­trząsnąć.

– Na­praw­dę uwa­żasz, że coś by to dało? – si­li­łam się na sar­kazm.

– Cze­mu je­steś taka upar­ta?

Po­chy­lił się nade mną. Pew­nie chciał mnie onie­śmie­lić, ale prze­sta­łam się go bać już daw­no temu. Nie był w sta­nie mnie fi­zycz­nie skrzyw­dzić, to wie­dzia­łam na sto pro­cent od in­cy­den­tu po przy­jęciu. Opa­dł ni­żej na przed­ra­mio­na, wi­ężąc mnie pod swo­im cia­łem.

– Bo cię to wku­rza – wy­zna­łam z sa­tys­fak­cją. – A mu­szę mieć ja­kąś roz­ryw­kę.

– Wła­ści­wie – zmie­nił odro­bi­nę po­zy­cję nade mną – to mnie nie­sa­mo­wi­cie kręci, kie­dy mi się sta­wiasz.

Ujęłam jego gło­wę w swo­je dło­nie.

– No to będziesz cały czas w eks­ta­zie!

Bar­dziej po­czu­łam, niż zo­ba­czy­łam, że się uśmie­cha, za­nim mnie po­ca­ło­wał. Mężczy­źni byli tacy ła­twi w ma­ni­pu­la­cji, zwłasz­cza kie­dy zma­ga­li się z po­ran­ną erek­cją. Po­tem ich za­spo­ko­jo­ny i na­ła­do­wa­ny ener­gią mózg funk­cjo­no­wał na mniej­szej ilo­ści te­sto­ste­ro­nu, czy­ni­ąc ich mniej za­bor­czy­mi, a bar­dziej roz­sąd­ny­mi. W teo­rii. Mo­jej. Do tego spraw­dzo­nej w prak­ty­ce w po­przed­nich zwi­ąz­kach. Po­sta­no­wi­łam za­tem wy­ko­rzy­stać wła­sne cia­ło, żeby go tro­chę „wy­ci­szyć”.

Mia­łam wła­śnie do­jść, a całe moje cia­ło za­sty­gło w ocze­ki­wa­niu na falę przy­jem­no­ści, kie­dy Pa­trick ode­rwał usta i za­py­tał spo­koj­nie, jak­by cała gra wstęp­na zu­pe­łnie go nie pod­nie­ci­ła:

– Co się sta­ło?

Jęk­nęłam prze­ci­ągle, sfru­stro­wa­na, że or­gazm ucie­kł mi sprzed nosa. Przy­mknęłam oczy, roz­chy­la­jąc usta i ocie­ra­jąc się su­ge­styw­nie o jego dłoń wci­ąż tkwi­ącą mi­ędzy mo­imi uda­mi. Co praw­da pie­ścił mnie, ale nie w taki spo­sób, że­bym do­szła. W my­ślach po­gra­tu­lo­wa­łam mu po­dziel­no­ści uwa­gi oraz tak­ty­ki, ale ja też nie by­łam ama­tor­ką.

– Wej­dź we mnie – bła­ga­łam, ste­ru­jąc jego dło­nią. – Mu­szę po­czuć cię w so­bie.

Usły­sza­łam rzu­co­ne na wy­de­chu so­czy­ste prze­kle­ństwo i już wie­dzia­łam, że prze­grał.

Czy może, że obo­je wy­gra­li­śmy?

Bez wy­si­łku prze­kręcił mnie na bok. Boże, ile on miał siły! I jak mnie to nie­sa­mo­wi­cie kręci­ło, że nie bał się tej siły uży­wać w sy­pial­ni. Pie­ści­łam dło­ńmi ka­żdy do­stęp­ny skra­wek opa­lo­nej skó­ry, czu­jąc pod pal­ca­mi twar­de mi­ęśnie. Wsu­wał się do środ­ka po­wo­li, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze. Świa­do­mie za­ci­snęłam na nim mi­ęśnie, a on w od­po­wie­dzi chwy­cił moc­niej moje bio­dro.

– Do­pro­wa­dzasz mnie do sza­łu – wy­mru­czał.

Gdy­bym do tej chwi­li nie sta­ła się ro­ze­dr­ga­nym kłęb­kiem ner­wów, zo­rien­to­wa­nym tyl­ko na od­czu­wa­nie, pew­nie sark­nęła­bym: „I kto to mówi?”. Nie­ste­ty w obec­nym sta­dium pod­nie­ce­nia by­łam w sta­nie tyl­ko jęk­nąć, pod­da­jąc się piesz­czo­tom zdol­nych pal­ców, któ­re gła­dzi­ły łech­tacz­kę.

Po dłu­ższym cza­sie le­ża­łam wy­czer­pa­na, de­lek­tu­jąc się cu­dow­ną bło­go­ścią krążących w ży­łach en­dor­fin. Za­czy­na­łam przy­sy­piać, kie­dy usły­sza­łam jego ci­chy głos.

– Po Etha­nie przy­rze­kłem so­bie, że ni­g­dy wi­ęcej nie spo­tka cię nic złe­go – przy­znał. – A te­raz coś sta­ło ci się w moim domu. Czy wiesz, jak się czu­ję?

Echa nie­daw­nych przy­jem­no­ści na­tych­miast zni­kły, ustępu­jąc miej­sca wy­rzu­tom su­mie­nia. Boże, ten fa­cet po­tra­fił ma­ni­pu­lo­wać jesz­cze le­piej niż ci­ężar­na ko­bie­ta na hor­mo­nal­nym haju. Nie chcia­łam wy­znać praw­dy, to trze­ba było mnie wzi­ąć pod włos!

– Nic się nie sta­ło – skła­ma­łam po raz ko­lej­ny.

– Jak mo­żesz tak mó­wić?

Wes­tchnęłam z re­zy­gna­cją.

– Bo w su­mie to moja wina. I ja za­ata­ko­wa­łam pierw­sza – wy­zna­łam.

Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie. Chcia­łam od­wró­cić wzrok, ale mi nie po­zwo­lił.

– Nie, patrz na mnie – roz­ka­zał ostro. – Nie je­steś w sta­nie kła­mać, kie­dy pa­trzysz mi w oczy.

– In­te­re­su­jące, ale nie­praw­dzi­we! – za­prze­czy­łam, na co unió­sł brwi. – Nie­wa­żne… Wra­ca­jąc do te­ma­tu. W skró­cie: on mnie zła­pał, ja za­re­ago­wa­łam i ude­rzy­łam, jak uczył Aiden, on mi od­dał. Ko­niec hi­sto­rii.

Za­ci­snął zęby, a w jego oczach po­ja­wi­ły się iskry fu­rii.

– Kto? – wy­ce­dził.

– Fa­cet.

– Jak wy­glądał?

Mam mu po­dać ry­so­pis jak w Kto­kol­wiek wi­dział, kto­kol­wiek wie?

– Dwie nogi, dwie ręce…

– Prze­stań! – roz­ka­zał gniew­nie, pra­wie mną po­trząsa­jąc. – Po­trak­tuj to po­wa­żnie.

– Nie za­mie­rzam. – Wes­tchnęłam z re­zy­gna­cją. – Na­wet gdy­bym uwa­ża­ła, że zro­bił to spe­cjal­nie, i tak nie przy­bie­gła­bym się po­ska­rżyć.

Zmarsz­czył brwi.

– Dla­cze­go?

Mu­siał być na­praw­dę wście­kły, sko­ro nie za­da­wał pre­cy­zyj­nych py­tań, pro­wo­ku­jąc mnie do pod­sy­ca­nia bu­zu­jących emo­cji.

– Dla­cze­go nie przy­bie­gła­bym się po­ska­rżyć czy dla­cze­go nie trak­tu­ję tego po­wa­żnie?

– I jed­no, i dru­gie – wy­ce­dził przez zęby.

Cie­ka­we, czy wyj­dzie z tego dru­ga run­da gniew­ne­go sek­su?

– Za duża je­stem, żeby się ska­rżyć, no i sama za­częłam. W ra­mach kary chcia­łam po­sprzątać, bo ro­zu­miesz, na­ba­ła­ga­ni­łam przez swo­ją nie­uwa­gę, to mo­głam i po­sprzątać. – Chciał coś po­wie­dzieć, ale uci­szy­łam go, kła­dąc dłoń na jego ustach. – Nie, Lil­ly nie po­win­na mi usłu­gi­wać. Je­stem już dużą dziew­czyn­ką i sama so­bie wi­ążę buty, to mogę też ogar­nąć baj­zel, któ­ry ro­bię. A po dru­gie, to ja mam trau­mę po Etha­nie, to ja ude­rzy­łam pierw­sza, to ja się prze­stra­szy­łam, kie­dy mnie zła­pał. Może po pro­stu chciał mi po­móc. Adam nas roz­dzie­lił.

Wi­dzia­łam, jak w jego oczach prze­my­ka­ją ró­żne emo­cje. Mo­głam so­bie tyl­ko wy­obra­zić, jak jego mózg roz­wi­ja pręd­ko­ści nadświetl­ne, ana­li­zu­jąc dane. Mo­ment, w któ­rym wszyst­ko zło­ży­ło się w ca­ło­ść, zbie­gł się z moc­nym za­ci­śni­ęciem szczęki.

– Nie chciał.

Od­su­nął się ode mnie i usia­dł na skra­ju łó­żka.

– Słu­cham?

– Te­raz już wiem, kto to był, i z całą pew­no­ścią nie chciał ci po­móc.

Pod­nio­słam się, okry­wa­jąc prze­ście­ra­dłem.

– Wiesz, ja­kim jest czło­wie­kiem, a jed­nak wpusz­czasz go do swo­je­go domu, w któ­rym je­stem ja… – za­wie­si­łam zna­cząco głos. Wy­szłam spod po­ście­li i na­ci­ągnęłam na sie­bie ko­szul­kę. – Dzi­ęki, Pa­trick. Te­raz już z całą pew­no­ścią nie masz pra­wa nic mu zro­bić.

– Nie mia­ło go tam być! I nie by­ło­by, gdy­bym nie spał.

Przez chwi­lę mnie za­tka­ło po tym oświad­cze­niu.

– O! To te­raz ja je­stem ta zła, bo po­zwo­li­łam ci spać? To świet­nie! – fuk­nęłam. – Sama so­bie naj­wy­ra­źniej za­słu­ży­łam.

Zła­pał za skraj mo­jej ko­szul­ki, ale szyb­ko roz­pi­ęłam gu­zicz­ki z przo­du i zo­sta­ła mu w ręku. Mi­nęłam go łu­kiem i po­szłam do ła­zien­ki.

– Jesz­cze z tobą nie sko­ńczy­łem – za­wo­łał za mną.

– Ja z tobą tak – mruk­nęłam ze zło­ścią, za­trza­sku­jąc z pa­sją drzwi do ła­zien­ki i blo­ku­jąc za­mek. – Od­wal się.

Po se­kun­dzie na­my­słu otwo­rzy­łam za­mek, bo to gów­no i tak by go nie po­wstrzy­ma­ło.

Patrick

Jak tyl­ko znik­nęła za drzwia­mi, wzi­ąłem do ręki te­le­fon.

– Już jadę – przy­wi­tał się ze mną Mar­co.

– Mam dla cie­bie inne za­da­nie. – Z ła­zien­ki do­sze­dł mnie szum wody. – Znaj­dź Sala i spo­tkaj­my się w Ob­li­vio­nie. Wy­ci­ągnij od Fa­bie­go albo Aide­na na­gra­nie z domu, z wczo­raj­sze­go wie­czo­ru.

Jak za­wsze nie za­da­wał zbęd­nych py­tań.

– Za go­dzi­nę?

– Dwie. Może zjem śnia­da­nie z moją „ofia­rą”.

– Chy­ba losu – za­żar­to­wał.

– Obej­rzyj za­pis z ka­mer. Ja z pew­no­ścią tak zro­bię, za­nim przy­ja­dę.

– Mam się nim za­jąć?

– Nie. Zo­sta­wiam so­bie tę przy­jem­no­ść. – Roz­łączy­łem się z nim.

Roz­wa­ża­łem przez chwi­lę, czy bar­dziej mam ocho­tę znów się z nią ko­chać, czy za­je­bać tego chu­ja, któ­ry po­zo­sta­wił ślad na jej ślicz­nej twa­rzy. Naj­pierw rze­czy naj­wa­żniej­sze. Czy­li żądza krwi. Mój ku­tas wy­da­wał się na ra­zie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, za to be­stia we mnie do­ma­ga­ła się ze­msty. W po­ko­ju ochro­ny za­sta­łem tyl­ko jed­ne­go z lu­dzi Aide­na. Przy­wi­tał się ze mną uprzej­mie.

– Kto sie­dział wczo­raj wie­czo­rem na mo­ni­to­rach?

– Jay.

– Znaj­dź na­gra­nia z Anją po siód­mej wie­czo­rem, we­jście od al­ta­ny po tej go­dzi­nie. Sama cię po­pro­wa­dzi – po­pro­si­łem.

Za­czął prze­ska­ki­wać mi­ędzy pli­ka­mi z ró­żnych sek­cji domu. Parę mi­nut pó­źniej zna­la­zł, co chcia­łem. Wi­dzia­łem, jak Sal ude­rzył ją w twarz. Moja be­stia ryk­nęła gło­śno. Za­ci­snąłem dło­nie w pi­ęści. Ochro­niarz aż sap­nął.

– Co za skur­wiel!

– Mnie bar­dziej in­te­re­su­je, ja­kim cu­dem Jay tego nie wi­dział. – Chło­pak po­bla­dł nie­znacz­nie na te sło­wa.

– Może za­ło­żył, że Adam się tym za­jął, sko­ro tam był?

– To jest aku­rat pierw­sze py­ta­nie, któ­re mam za­miar za­dać.

Po­zo­sta­wi­łem w do­my­śle, któ­re­mu z nich. Nie mu­sia­łem na­wet dzwo­nić po Ada­ma. Do­łączył do nas, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– Co jest?

Spoj­rza­łem na nie­go po­nu­ro.

– Od­twórz to jesz­cze raz – roz­ka­za­łem ochro­nia­rzo­wi.

– Kur­wa! Nie wi­dzia­łem tego! – wark­nął Adam, kie­dy na­gra­nie się sko­ńczy­ło. – Ja pier­do­lę, za­je­bię go­ścia.

– Za pó­źno! Te­raz ja się nim zaj­mę – po­wie­dzia­łem śmier­tel­nie po­wa­żnie.

Prze­cze­sał wło­sy pal­ca­mi, za­nim się ode­zwał.

– Za­cho­wy­wa­ła się, jak­by nic się nie sta­ło! Kur­wa, za­je­ba­łbym go na miej­scu! – Pod­pa­rł się pod boki. – Cze­mu ona jest tak upar­ta?

– Bo może, a cie­bie to wkur­wia.

Spoj­rzał na mnie, przy­mru­ża­jąc oczy.

– Do­kład­nie to po­wie­dzia­ła wczo­raj.

Ja­koś nie osła­bi­ło to mo­je­go gnie­wu. By­łem wście­kły na Ada­ma, bo nie za­re­ago­wał, ale zda­wa­łem so­bie spra­wę, że nie wi­dział, co się na­praw­dę sta­ło. Zna­la­zł się na miej­scu, kie­dy ona sie­dzia­ła już na ty­łku. A po­tem zro­bi­ła wszyst­ko, żeby nie zo­ba­czył jej twa­rzy. Upar­ta be­styj­ka. Nie wiem, na co li­czy­ła? Że się nie do­wiem?

– Kto sie­dział na mo­ni­to­rach?

– Jay – od­pa­rł ochro­niarz na­tych­miast.

– Znaj­dź go! – wark­nął Adam. – Sal?

– Wy­sła­łem po nie­go Mar­ca – od­pa­rłem.

– Ob­li­vion?

Po­ki­wa­łem gło­wą.

Anji nie było przy sto­le. Lil­ly wska­za­ła na al­tan­kę. A więc po­sta­no­wi­ła znów się ukry­wać i uda­wać ob­ra­żo­ną. Zje­dli­śmy z Ada­mem w ci­szy. Do­jazd do klu­bu za­jął nam nie­ca­łe pół go­dzi­ny. Mar­co stał opar­ty o bar, bęb­ni­ąc pal­ca­mi po bla­cie.

– Wi­dzia­łem na­gra­nie. Co za ku­tas! Za­pro­si­łem go już na dół.

Sal sie­dział przy­wi­ąza­ny do krze­sła na środ­ku na­sze­go po­ko­ju prze­słu­chań. Da­łem znak, żeby zdjąć mu kne­bel.

– Co jest, kur­wa? – wrzu­cił z sie­bie ze zło­ścią. – Tak trak­tu­je­cie wspól­ni­ków?

– Wiesz, cze­mu tu je­steś? – Usi­ło­wa­łem opa­no­wać w so­bie po­trze­bę prze­fa­so­no­wa­nia mu ryja.

– Gdy­bym, kur­wa, wie­dział, to­bym nie py­tał – nie­mal z sie­bie wy­pluł.

– To nie ma nic wspól­ne­go z in­te­re­sa­mi. Wpu­ści­łem cię do swo­je­go domu – za­cząłem gro­bo­wym gło­sem – a ty pod­nio­słeś rękę na ko­bie­tę, któ­ra w nim prze­by­wa­ła.

– To tyl­ko ja­kaś pier­do­lo­na słu­żąca!

Ża­den z nich nie zdążył za­re­ago­wać, kie­dy za­ser­wo­wa­łem mu pierw­szy cios. Chy­ba się go nie spo­dzie­wał. W ci­szy roz­le­gł się dźwi­ęk prze­sta­wia­nej chrząst­ki, a krew try­snęła ze zła­ma­ne­go nosa. Fa­cet za­wył, jak­bym go ob­dzie­rał ze skó­ry. Co za piz­da! Spo­dzie­wa­łem się po nim cze­goś wi­ęcej, w ko­ńcu był wy­słan­ni­kiem ro­dzi­ny Del­ga­da.

– Może Del­ga­do po­zwa­la dam­skim bok­se­rom ukry­wać się w jego sze­re­gach – wark­nąłem. – Chuj mnie to ob­cho­dzi. Ale kie­dy do­ty­kasz mo­jej ko­bie­ty… – za­wie­si­łem głos. Strach w jego oczach wska­zy­wał, że w ko­ńcu za­try­bił. – Mo­jej ko­bie­ty! – ryk­nąłem. – W moim domu!

– To tyl­ko ko­bie­ta! – od­szczek­nął.

Fa­cet miał IQ mar­chwi i zero in­stynk­tu sa­mo­za­cho­waw­cze­go!

– Nie dość, że dam­ski bok­ser, to jesz­cze głu­pi jak but – do­szły mnie wy­po­wie­dzia­ne z po­li­to­wa­niem sło­wa Mar­ca.

Fa­cet nie ro­zu­miał za­sad. Mia­łem w du­pie, czy Del­ga­do po­zwa­la swo­im lu­dziom mal­tre­to­wać ko­bie­ty. Ta jed­na na­le­ża­ła do mnie! I ni­ko­mu nie wol­no jej do­ty­kać. Za­cząłem go okła­dać pi­ęścia­mi, usi­łu­jąc ostu­dzić pa­lące emo­cje. Już daw­no nie czu­łem ta­kiej przy­jem­no­ści z ręcz­nej ro­bo­ty. Nie­wa­żne, że ob­tar­te kost­ki bo­la­ły.

W ko­ńcu Adam od­ci­ągnął mnie do tyłu.

– Kur­wa, za­bi­jesz go – wark­nął. – Zo­staw coś dla nas.

Strząsnąłem z sie­bie jego dło­nie. Sta­nął mi­ędzy mną a tym po­je­bem, po­py­cha­jąc mnie do tyłu. Fa­cet wy­da­wał z sie­bie bo­le­sne jęki.

– Czy te­raz moja ko­lej? – za­py­tał mrocz­nie Mar­co, pro­stu­jąc się.

– Czy żonę Del­ga­da też byś ude­rzył? – spy­tał Adam zwod­ni­czo spo­koj­nym gło­sem.

– Nie była ozna­czo­na! – be­łko­tał Sal, pró­bu­jąc się bro­nić.

– I to ci pew­nie ura­tu­je dzi­siaj ży­cie.

Drzwi się otwo­rzy­ły. Do środ­ka we­szli Aiden i Jay. Twarz tego dru­gie­go była w nie­co lep­szej for­mie niż Sala. Po­ru­szał się dość sztyw­no, czy­li Aiden się nie opier­da­lał. Mo­głem się osta­tecz­nie na to zgo­dzić, bo to jego czło­wiek. On po­wi­nien się z nim roz­pra­wić. Nie żeby mnie to sa­tys­fak­cjo­no­wa­ło, ale od­bi­ję so­bie na Ada­mie, jak tyl­ko sko­ńczy­my. Mar­co wy­ci­ągnął nóż.

– Sal, to twój szczęśli­wy dzień. Wiesz, dla­cze­go? – Zła­pał go za wło­sy i wy­pro­sto­wał bru­tal­nie. – Mia­łeś kupę szczęścia, że ude­rzy­łeś ją lewą ręką, sko­ro je­steś pra­wo­ręcz­ny.

Bez dal­sze­go ga­da­nia od­ci­ął mu naj­mniej­szy pa­lec u le­wej ręki. Ja bym skur­wie­lo­wi od­je­bał całą dłoń. Fa­cet za­wył jak za­rzy­na­ne pro­się. Na­praw­dę, kur­wa, ża­ło­sne. Jay wy­glądał, jak­by miał się po­cho­ro­wać, ale pod moim spoj­rze­niem wy­pro­sto­wał się na­tych­miast. Na­dal był bla­dy jak ścia­na. Lu­dzie od Aide­na po­trze­bu­ją wi­ęcej wpra­wy.

– Za­bierz to gów­no sprzed mo­ich oczu, za­nim, kur­wa, zmie­nię zda­nie i go po pro­stu od­je­bię – wy­ce­dzi­łem do Aide­na, po czym zwró­ci­łem się do Sala. – Wy­pier­da­laj z mo­jej wy­spy!

– Do­pil­nu­je­my jego bez­piecz­nej pod­ró­ży – za­pew­nił Aiden.

Zo­sta­wi­li­śmy ich i prze­nie­śli­śmy się parę drzwi da­lej, do si­łow­ni.

– Wszy­scy wy­pier­da­lać! – za­wo­łał Mar­co.

Dwóch lu­dzi, któ­rzy byli na ma­cie, prze­rwa­ło po­je­dy­nek. Nikt nie śmiał dys­ku­to­wać z wy­ra­źnie pod­mi­no­wa­nym eg­ze­ku­to­rem. Zwłasz­cza że my dwaj sta­li­śmy z tyłu. Zdjąłem ko­szul­kę. Choć było już na to tro­chę za pó­źno, Mar­co rzu­cił mi owij­ki.

– Zo­sta­wię was, że­by­ście so­bie upu­ści­li nie­co pary – stwier­dził i za­mknął za sobą drzwi.

Adam chy­ba nie spo­dzie­wał się mo­je­go pierw­sze­go cio­su, któ­ry nie­mal po­słał go na matę. Pod­nió­sł się szyb­ko. Ota­rł kącik ust i zli­zał krew. Na jego twa­rzy po­ja­wił się de­mo­nicz­ny uśmiech.

– Może za­słu­ży­łem na jed­ne­go.

– Se­rio?! – wark­nąłem, na­cie­ra­jąc na nie­go z tłu­mio­ną do­tąd wście­kło­ścią.

Na­sza „po­ga­dan­ka” trwa­ła nie­mal go­dzi­nę, ale mo­głem po niej wy­je­chać spo­koj­niej­szy, wie­dząc, że będzie miał Anję na oku. I to bar­dziej niż do­tych­czas.

Anja

W tak ogrom­nym domu pew­nie po­tra­fi­ła­bym się ukry­wać przez ty­dzień i ni­ko­go nie spo­tkać. Na Ada­ma wpa­dłam w kuch­ni do­pie­ro dwa dni pó­źniej. Zi­gno­ro­wa­łam go i po­de­szłam do eks­pre­su.

– Pi­jesz za dużo kawy – gde­ra­ła Lil­ly, krząta­jąc się po kuch­ni. Je­śli sądzić po za­pa­chu uno­szącym się w po­wie­trzu, ro­bi­ła słod­kie bu­łecz­ki cy­na­mo­no­we.

– Mó­wią, że lu­dzie skła­da­ją się w osiem­dzie­si­ęciu pro­cen­tach z wody. Ja mam osiem­dzie­si­ąt pro­cent kawy we krwi, gru­pa A…ra­bi­ca moc­no pa­lo­na! Co­dzien­nie mu­szę uzu­pe­łniać nie­do­bo­ry.

Adam par­sk­nął śmie­chem. Usia­dłam z fi­li­żan­ką przy sto­le. Prze­cież nie od­mó­wię so­bie go­rącej bu­łki pro­sto z pie­kar­ni­ka!

– Kot ci od­gry­zł język? – za­ga­iłam, bo by­cie igno­ro­wa­ną za­czy­na­ło mi dzia­łać na ner­wy.

Od­wró­cił się do mnie, a ja za­sty­głam w bez­ru­chu. Na po­licz­ku miał ogrom­ne­go si­ńca. Fi­li­żan­ka brzęk­nęła o blat, kie­dy od­sta­wi­łam ją ener­gicz­nie.

– A to­bie co się, kur­wa, sta­ło? – wy­pa­li­łam nie­co za gło­śno.

Mil­czał chwi­lę, mie­sza­jąc kawę w kub­ku.

– Ty.

Nie ta­kiej enig­ma­tycz­nej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wa­łam.

– Ja? – spy­ta­łam z nie­do­wie­rza­niem. Za­try­bi­łam do­pie­ro po chwi­li. – A to podły…

Si­ęgnęłam po swój te­le­fon, ale za­brał mi go z ręki.

– Za­nim wy­ko­nasz to po­łącze­nie, po­słu­chaj.

Ze zło­ścią skrzy­żo­wa­łam ra­mio­na pod pier­sia­mi i za­częłam tu­pać sto­pą.

– Ow­szem, ja i Pa­trick da­li­śmy so­bie po ra­zie – oświad­czył, a ja prze­wró­ci­łam ocza­mi. – I on wy­gląda te­raz zde­cy­do­wa­nie le­piej, ale przy­znać mu trze­ba, że na­praw­dę był wście­kły i mu­siał od­re­ago­wać, a mnie za­bra­kło uwa­żno­ści. Pech, że na­sze­go re­gu­lar­ne­go spa­ring­part­ne­ra nie było aku­rat w po­bli­żu.

Nie czu­łam się prze­ko­na­na.

– I będziesz mi usi­ło­wał wmó­wić, że to, co mam na po­licz­ku, nie ma z tobą nic wspól­ne­go?

Te­raz on za­pló­tł ra­mio­na na pier­si.

– Ma. Ewi­dent­nie prze­oczy­łem oczy­wi­ste – przy­znał. – To moja rola, że­byś była cała i zdro­wa. Tak samo jak po­przed­nio pil­no­wa­łem jego ple­ców za ka­żdym ra­zem, kie­dy od­wra­cał się ty­łem do wro­gów. Praw­dę mó­wi­ąc, by­łem rów­nie wkur­wio­ny jak on, kie­dy mi po­wie­dział, a po­tem po­ka­zał, co się sta­ło.

Te wy­ja­śnie­nia tyl­ko pod­sy­ca­ły mój gniew. Nie by­łam ja­kąś cho­ler­ną ksi­ężnicz­ką na ziarn­ku gro­chu, żeby mnie trze­ba było ra­to­wać z opre­sji!

– Po­wiem to dru­gi i mam na­dzie­ję ostat­ni raz: to ja za­ata­ko­wa­łam pierw­sza – wy­ce­dzi­łam. – W skró­cie: on mnie zła­pał, ja za­re­ago­wa­łam, ude­rzy­łam, od­dał. Ko­niec hi­sto­rii.

– Kur­wa! – wy­rzu­cił z sie­bie z fru­stra­cją. – Nie ma wy­tłu­ma­cze­nia dla fa­ce­ta, któ­ry bije ko­bie­tę.

Po­wie­dział fa­cet w ma­fii.

– Na­praw­dę chcesz, że­bym uwie­rzy­ła, że je­śli cię ude­rzę, nie od­dasz mi? – po­wąt­pie­wa­łam.

– Nie je­stem dam­skim bok­se­rem – za­prze­czył.

– Zga­dzam się, ale za­sko­cze­ni lu­dzie ró­żnie re­agu­ją.

Za­śmiał się nie­we­so­ło. Tro­chę, jak mi się wy­da­wa­ło, z za­kło­po­ta­niem.

– Wierz lub nie, ale So­fia ser­wu­je mi ró­żne ak­cje.

Po­kręci­łam gło­wą z re­zy­gna­cją.

– Nie chcę wie­dzieć. Czy mogę te­raz do nie­go za­dzwo­nić?

Po­dał mi te­le­fon.

– Nie od­bie­rze.

– Po­nie­waż?

– Jest za­jęty. Wró­ci za parę dni, a tam, gdzie jest, nie wol­no mieć te­le­fo­nu.

– A gdy­by coś się sta­ło?

– W spra­wie ży­cia lub śmier­ci wiem, jak go zła­pać, ale opier­da­la­nie go nie pod­cho­dzi na­wet pod ka­te­go­rię „pil­ne”.

– Może dla cie­bie – mruk­nęłam. – Jego żona też będzie w ka­te­go­rii „na pó­źniej”?

Za­nim zdążył do­po­wie­dzieć, zła­pa­łam dwie bu­łki i po­szłam do al­ta­ny.

So­fia po­ja­wi­ła się na Ba­le­arach na­stęp­ne­go dnia. Zła­pa­ła mnie za pod­bró­dek, żeby obej­rzeć si­niec.

– Czy­żby do­go­ni­ły cię kon­se­kwen­cje wła­snych czy­nów? – za­kpi­ła. Wy­su­nęłam się z jej uści­sku. – Adam ma ład­ne­go do kom­ple­tu – do­da­ła.

– No i? – spy­ta­łam de­fen­syw­nie. – Ka­za­łam się Pa­tric­ko­wi od­wa­lić i po­wie­dzia­łam ja­sno, że to jego wina. To on wpu­ścił do swo­je­go domu tego ne­an­der­tal­czy­ka. Chcesz ro­bić sce­ny? To idź do Pa­tric­ka. O ile go znaj­dziesz, bo ode mnie te­le­fo­nu nie od­bie­ra! Za­czy­nam po­dej­rze­wać, że się przede mną ukry­wa. Taka je­stem strasz­na! – Roz­ło­ży­łam ra­mio­na. – Jak­bym była ksi­ężnicz­ką w wie­ży strze­żo­nej przez smo­ka, to ry­ce­rze ra­to­wa­li­by smo­ka.

– Wie­dzia­łam, że lu­bię cię nie bez po­wo­du. – Przy­tu­li­ła mnie. – Po­wiedz cio­ci So­fii, co się na­praw­dę sta­ło.

Czu­ły gest spra­wił, że mia­łam ocho­tę się roz­pła­kać.

– Prze­stra­szy­łam się – wy­szep­ta­łam.

– Cze­mu nic nie po­wie­dzia­łaś Ada­mo­wi?

– Obie wie­my, jak się tu do­sta­łam. W hie­rar­chii sto­ję dość ni­sko.

Spoj­rza­ła na mnie z za­sko­cze­niem.

– Chy­ba nie znasz swo­jej war­to­ści.

– Ja­sne, oświeć mnie. Gdzie na dra­bi­nie jest ko­bie­ta ku­pio­na z bur­de­lu w Du­ba­ju…

Prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Ty idiot­ko – mruk­nęła z gniew­nym wes­tchni­ęciem.

– Kom­ple­men­ty… – sark­nęłam.

Zła­pa­ła mnie moc­no za ra­mio­na, spo­gląda­jąc gniew­nie w oczy.

– Na­praw­dę z cie­bie idiot­ka! – za­wo­ła­ła, po­trząsa­jąc mną. – Ni­ko­mu nie wol­no cię tknąć. Jest Pa­trick, a po­tem ty. Wszy­scy w domu to wie­dzą. Na­wet Ethan to wie.

– Ja­sne! I dla­te­go je­stem tu uwi­ęzio­na? W pie­przo­nym Al­ca­traz Ma­jor­ka?

Otwo­rzy­ła usta ze zdu­mie­nia.

– Nor­mal­na je­steś? – spy­ta­ła z po­wąt­pie­wa­niem.

– Obie wie­my, że od­po­wie­dź na to py­ta­nie brzmi „nie”!

– Se­rio tak my­ślisz? Ubie­raj się – roz­ka­za­ła. – Je­dzie­my do mia­sta!

– Ale po co? – Zer­k­nęłam na moje szor­ty i ko­szul­kę. – Je­stem ubra­na.

– Chy­ba na wy­bo­ry Miss Przy­cze­py Kem­pin­go­wej na Ala­sce – iro­ni­zo­wa­ła.

– Nie po­trze­bu­ję dro­gich ubrań, żeby ład­nie wy­glądać!

Po­gła­ska­ła mnie po gło­wie.

– Ale one spra­wia­ją, że czu­jesz się ze sobą le­piej. W tej chwi­li wy­glądasz jak bez­dom­na.

– Co tak jak­by jest praw­dą? – Obej­rza­łam ją od stóp po czu­bek gło­wy. – A ty jak wy­so­kiej kla­sy do­brze opła­ca­na dama do to­wa­rzy­stwa.

Okręci­ła się nie­zbyt prze­jęta moją wred­ną opi­nią.

– I to też jest praw­da – przy­zna­ła. – Ale ni­g­dy, prze­nig­dy nie mów tego w obec­no­ści Ada­ma. Nie spodo­ba ci się jego re­ak­cja. – Po­stu­ka­ła pal­cem po ustach w za­my­śle­niu. – Zrób­my deal.

Ukła­dy z So­fią to za­wsze śli­ski te­mat.

– Już się boję.

– Ja wy­bio­rę ci kil­ka ciu­chów, a ty kil­ka dla mnie – za­pro­po­no­wa­ła. Prze­ra­ża­jąca per­spek­ty­wa. – W za­le­żno­ści od tego, kto będzie or­ga­ni­zo­wał daną roz­ryw­kę, ten ubie­ra dru­gą oso­bę?

Do­bra, na to mo­głam się zgo­dzić.

– Brzmi sen­sow­nie.

– Moje wło­sy są dzi­siaj do dupy – oświad­czy­ła. – Ale to nic, wło­żę coś z głębo­kim de­kol­tem, żeby się wy­rów­na­ło.

– Ja mam za to ogrom­ne­go si­ńca na po­licz­ku, więc nie ma zna­cze­nia, w co się ubio­rę!

Po­ło­ży­ła dłoń na ser­cu.

– Do za­tu­szo­wa­nia tego man­ka­men­tu masz mnie! Nie ta­kie si­ńce ma­sko­wa­łam.

– Nie chcę mieć sko­ru­py z pu­dru na twa­rzy – za­pro­te­sto­wa­łam sła­bo, kie­dy ci­ągnęła mnie za sobą na dru­gie pi­ętro, do ich sy­pial­ni.

– Spo­ko! Zro­bi­my tak, że nikt się nie do­my­śli, ale za to wło­żysz coś ład­ne­go.

– Z two­jej czy z mo­jej sza­fy? – do­cie­ka­łam. – Bo jak z two­jej, to pas na ca­łej li­nii!

– Weź nie psuj za­ba­wy! – uda­wa­ła ob­ru­szo­ną.

– Czy ty w ogó­le masz w sza­fie coś, co nie pod­kre­śla cyc­ków albo ty­łka?

– Mam faj­ny ty­łek i jesz­cze lep­sze cyc­ki, któ­re po­ma­ga­ją mi od­ci­ąg­nąć uwa­gę od mo­jej zu­pe­łnie po­wa­lo­nej oso­bo­wo­ści. Lu­dzie sku­pia­ją się na tym, co wi­dzą, i zo­sta­wia­ją mnie w spo­ko­ju. – Po­sa­dzi­ła mnie przed to­a­let­ką. – Daj mi się tym za­jąć.

Go­dzi­nę pó­źniej pa­trzy­łam na swo­je od­bi­cie w lu­strze i mu­sia­łam obiek­tyw­nie przy­znać, że So­fia zro­bi­ła ge­nial­ną ro­bo­tę, co znów zmu­si­ło mnie do prze­my­śleń, ile razy mu­sia­ła tu­szo­wać wła­sne si­nia­ki?

– Gdzie się tego na­uczy­łaś?

– Po­ma­gam cza­sem w schro­ni­sku, któ­re za­pew­nia spo­koj­ny kąt mal­tre­to­wa­nym ko­bie­tom – od­pa­rła, za­ska­ku­jąc mnie to­tal­nie. – Wiem, jak trud­no pa­trzy się na wła­sne od­bi­cie, kie­dy do­strze­gasz do­wo­dy zbrod­ni ko­goś in­ne­go do­ko­na­nych na to­bie. Mogę po­móc cho­ciaż na tyle, żeby po­pa­trzy­ły w lu­stro z na­dzie­ją.

Ta wy­po­wie­dź zła­pa­ła mnie za ser­ce. W od­ru­chu przy­tu­li­łam ją do sie­bie moc­no, a po­tem po­zwo­li­łam się ubrać. O dzi­wo su­kien­ki So­fii pa­so­wa­ły na mnie pra­wie ide­al­nie.

Wy­lądo­wa­li­śmy w nie­zna­nej mi wcze­śniej, uro­czej, nie­wiel­kiej re­stau­ra­cji z prze­pysz­nym je­dze­niem. Sądząc po za­ży­ło­ści Ales­sie­go z ob­słu­gą, do­szłam do wnio­sku, że by­wa­li tu z So­fią re­gu­lar­nie. Wręcz nie­przy­zwo­icie się ob­ja­dłam i mo­głam tyl­ko ża­ło­wać, że da­łam się sku­sić na do­pa­so­wa­ną su­kien­kę. Zresz­tą na stro­ju ku­sze­nie się nie sko­ńczy­ło, po­nie­waż So­fia za­mó­wi­ła de­ser. Traj­ko­cząc jak najęta, za­ba­wia­ła py­ta­nia­mi nie tyl­ko mnie, ale i Ales­sie­go, u któ­re­go pierw­szy raz zo­ba­czy­łam ludz­kie ob­li­cze. Kie­dy po sko­ńczo­nym po­si­łku pod­nio­słam się od sto­łu, od razu zro­bił to samo. Spoj­rza­łam na nie­go wy­mow­nie.

– A ty gdzie?

– Wy­cho­dzi­my?

– No chy­ba ty! Ja idę tyl­ko do to­a­le­ty i nie po­trze­bu­ję eskor­ty ani trzy­ma­nia za rękę.

Opa­dł na krze­sło bez sło­wa, cho­ciaż czu­łam na so­bie jego nie­za­do­wo­lo­ne spoj­rze­nie. Za­ła­twi­łam po­trze­bę i wy­szłam z ka­bi­ny. Ota­cza­ła mnie ci­sza, co było dość dziw­ne, bo w re­stau­ra­cji było spo­ro go­ści, a dam­ski ki­bel jest jak Mek­ka: ka­żda musi się tu po­ja­wić przy­naj­mniej raz. Ro­zej­rza­łam się i do­strze­głam mężczy­znę opar­te­go o za­mkni­ęte drzwi we­jścio­we. Spi­ęłam się nie­znacz­nie, nie­pew­na, co zro­bić. Zmarsz­czy­łam brwi, kie­dy nie wy­ko­nał żad­ne­go ru­chu. Mo­głam za­cząć wrzesz­czeć, żeby zwró­cić uwa­gę ob­słu­gi, ale by­li­śmy obok gwar­nej kuch­ni, więc szan­se, że ktoś mnie usły­szy, oce­ni­łam na coś po­mi­ędzy „sła­be” a „żad­ne”. Po­zo­sta­ło mi go onie­śmie­lić za­cho­wa­niem lo­do­wa­tej ksi­ężnicz­ki, a osta­tecz­nie spraw­dzić, czy lek­cje sa­mo­obro­ny na coś się zda­dzą.

– Je­steś w złej to­a­le­cie – oznaj­mi­łam spo­koj­nie, od­kręca­jąc wodę w kra­nie i przyj­mu­jąc tak­ty­kę, że naj­pierw spró­bu­ję „po do­bro­ci”, cho­ciaż ze stra­chu pot wy­stąpił mi na czo­ło.

– Prze­ciw­nie: je­stem w od­po­wied­nim miej­scu i cza­sie – za­pew­nił. Ner­wo­wo ro­zej­rza­łam się za czy­mś, co mo­gło­by po­słu­żyć za broń. – Za­nim za­czniesz świ­ro­wać i wpędzisz nas obo­je w kło­po­ty, przed­sta­wię się. Nick Bu­chan­nan, pra­cu­ję dla In­ter­po­lu.

Tę na­zwę sły­sza­łam mi­mo­cho­dem już nie raz. Trze­ba by mieć ze­ro­we IQ, żeby iść na wspó­łpra­cę z po­li­cją czy ja­ki­mi­kol­wiek słu­żba­mi, będąc ko­chan­ką sze­fa ma­fii. Dość już wi­dzia­łam przez ostat­nie ty­go­dnie, żeby do­jść do wnio­sku, że na­wet sama roz­mo­wa sta­no­wi dla mnie śli­ski grunt. W to­a­le­cie nie za­mon­to­wa­no ka­mer, więc w przy­pad­ku kon­fron­ta­cji mie­li­by­śmy sło­wo prze­ciw­ko sło­wu.

– Co­kol­wiek masz mi do po­wie­dze­nia, nie je­stem za­in­te­re­so­wa­na – od­pa­rłam de­fen­syw­nie.

– Od daw­na szu­ka­my ko­goś do wspó­łpra­cy. – Zu­pe­łnie zi­gno­ro­wał moje sło­wa.

Spo­tka­li­śmy się wzro­kiem w lu­strze.

– Po­my­łka w ad­re­sie – oznaj­mi­łam do­bit­nie.

Ewi­dent­nie roz­ba­wi­łam go swo­imi od­po­wie­dzia­mi.

– Mamy mało cza­su, więc do rze­czy. Nie chcia­ła­byś wró­cić do Pol­ski? Do domu? Do ro­dzi­ny? Chy­ba że po­do­ba­ło ci się w bur­de­lu w Du­ba­ju? Lu­bisz, jak ktoś cię po­ry­wa i gwa­łci?

Tego się nie spo­dzie­wa­łam! Aż roz­chy­li­łam usta, zdu­mio­na jego bez­po­śred­nio­ścią. Po­czu­łam, jak krew od­pły­wa mi z twa­rzy, a ser­ce przy­śpie­sza. Za­sty­głam z ręcz­ni­kiem pa­pie­ro­wym w ręku.

– Na­praw­dę dasz się ku­pić ma­fii? – do­dał. Ob­li­za­łam usta, po czym wy­pu­ści­łam drżący od­dech. – Nie wy­glądasz na taką.

Te czte­ry sło­wa spra­wi­ły, że zde­ner­wo­wa­nie prze­szło we wście­kło­ść. Mru­żąc oczy, prze­chy­li­łam gło­wę na bok i splo­tłam ra­mio­na na pier­si.

– O! A jak „ta­kie” wy­gląda­ją?

– Jak two­ja to­wa­rzysz­ka przy sto­li­ku – od­pa­lił. Brwi pod­sko­czy­ły mi do góry. Co in­ne­go, jak ja ob­ra­żam So­fię, na­zy­wa­jąc ją ob­sy­py­wa­ną zło­tem damą do to­wa­rzy­stwa, a co in­ne­go, jak ob­ra­ża ją ja­kiś ku­ta­si­na z In­ter­po­lu! – Oni mają w du­pie swo­je ko­bie­ty. To taka ozdo­ba i nic poza tym.

Fa­cet nie miał po­jęcia, o czym mówi. Pa­trick był za­bor­czy jak dia­bli. Ni­cze­go mi nie od­ma­wiał, o ile w jego mnie­ma­niu nie było to nie­bez­piecz­ne lub nie sta­wia­ło go w złym świe­tle. Adam nie raz, nie dwa da­wał pu­blicz­nie do­wo­dy, że So­fia jest jego ko­bie­tą. A co dzia­ło się za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi? Prze­cież ci dwo­je za­cho­wy­wa­li się cza­sem jak para na­sto­lat­ków na hor­mo­nal­nym haju. Sło­wa agen­ta spra­wi­ły, że otrząsnęłam się z za­sko­cze­nia. Może i dużo wie­dział o mnie, ale nie­wie­le o or­ga­ni­za­cji, któ­rą po­ten­cjal­nie mia­ła­bym dla nie­go szpie­go­wać.

– Za­po­mnia­łeś do­dać: „I ni­g­dy się w to­bie nie za­ko­cha”.

Uśmiech­nął się aro­ganc­ko.

– To też. Jak mu się znu­dzisz, znaj­dzie so­bie nową.

– Zu­pe­łnie jak w nor­mal­nym ży­ciu – skon­tro­wa­łam, pod­cho­dząc do nie­go bli­żej.

– Wiesz, co się dzie­je z ko­bie­ta­mi, któ­re po­rzu­ca­ją? – spy­tał, ta­ra­su­jąc mi dro­gę. – Lądu­ją dwa me­try pod zie­mią. Je­steś ład­na i in­te­li­gent­na. Po­łącz krop­ki!

Odro­bin­kę prze­sa­dził z tym „ład­na”. Odro­bin­kę.

– A ty nie­wy­star­cza­jąco uro­czy, że mnie sku­sić. – Prze­chy­li­łam gło­wę na bok. – Poza tym skie­ro­wa­łeś kro­ki do złej oso­by, sko­ro ko­bie­ty są tak bez­u­ży­tecz­ne, jak twier­dzisz… Nic nie wiem.

Sta­nął bo­kiem, po­zwa­la­jąc mi si­ęgnąć do klam­ki. Za­nim jed­nak otwo­rzy­łam drzwi, opa­rł się o nie ci­ężko, unie­mo­żli­wia­jąc mi wy­jście. Dreszcz stra­chu prze­mknął mi po ple­cach. Czy Ales­si na­praw­dę przy­bie­głby mi z po­mo­cą? Czy usły­szy, kie­dy za­wo­łam?

– Nie masz po­jęcia, ile może usły­szeć po­stron­na oso­ba. Po­trze­bu­ję tyl­ko kil­ku in­for­ma­cji…

Szarp­nęłam za drzwi, pró­bu­jąc je otwo­rzyć. Par­sk­nęłam, kręcąc gło­wą.

– Dzia­łasz w ak­cie de­spe­ra­cji? Je­śli mnie nie wy­pu­ścisz, Ales­si ru­szy ty­łek od sto­łu, a tego z pew­no­ścią nie chcesz – za­ble­fo­wa­łam. – Po co wam ko­lej­na skar­ga za na­ga­by­wa­nie?

Wy­pro­sto­wał się i po­zwo­lił mi wy­jść. Wy­gła­dzi­łam su­kien­kę i wró­ci­łam do sto­li­ka, sta­ra­jąc się przy­wo­łać na twarz wy­raz ra­do­sne­go roz­le­ni­wie­nia star­ty bez­pow­rot­nie przez kmio­ta z In­ter­po­lu. Ode­tchnęłam głębo­ko, przy­kle­ja­jąc na usta kpi­ący uśmiech.

– Jesz­cze je­den de­ser? – spy­ta­ła So­fia. – Albo kawa?

– Mo­że­my już je­chać do domu? – Spoj­rza­łam na nią pro­sząco.

– Ja­sne. – Ski­nęła na kel­ne­ra, któ­ry na­tych­miast ru­szył w jej kie­run­ku.

Agent In­ter­po­lu mi­nął nasz sto­lik, jak­by ni­g­dy nie skła­dał mi w to­a­le­cie pro­po­zy­cji wspó­łpra­cy. Po­wio­dłam za nim spoj­rze­niem ze zmar­szczo­nym czo­łem. Ales­si przy­mru­żył oczy, wędru­jąc wzro­kiem mi­ędzy mną a jego od­da­la­jący­mi się ple­ca­mi.

– Tyl­ko do to­a­le­ty? – mruk­nął, wsta­jąc, i rzu­cił bank­no­ty na ra­chu­nek.

Nie mia­łam po­jęcia, o co cho­dzi! Prze­cież nie ode­zwa­łam się sło­wem! Może wie­dział, kto to jest? Ta myśl spra­wi­ła, że zbla­dłam, a po­tem się za­czer­wie­ni­łam. Może le­piej, jak sama po­wiem Pa­tric­ko­wi o tej sy­tu­acji, za­nim Ales­si do­ro­bi do tego ja­kieś nie­stwo­rzo­ne hi­sto­rie, a ja nie będę mia­ła się jak bro­nić?

Wy­ci­ągnęłam te­le­fon z to­reb­ki i wy­sła­łam Pa­tric­ko­wi SMS.

Anja: Za­dzwoń. Mu­si­my po­roz­ma­wiać!

Obym brzmia­ła na wy­star­cza­jąco zde­spe­ro­wa­ną, żeby naj­pierw skon­tak­to­wał się ze mną, a do­pie­ro po­tem z Ales­sim. W gło­wie two­rzy­łam sce­na­riu­sze, co mo­gło­by się stać, gdy­bym zgo­dzi­ła się na taką wspó­łpra­cę, a po­tem zo­sta­ła zde­ma­sko­wa­na. Kul­ka w łeb jak nic. Czy Pa­trick po­my­śli so­bie, że je­stem go­to­wa na wszyst­ko, żeby wró­cić do Pol­ski?

Po­nie­waż mil­cza­łam w dro­dze do domu, w któ­ry­mś mo­men­cie So­fia do­tknęła mo­jej dło­ni.

– W po­rząd­ku?

– Tak, po pro­stu… – za­wa­ha­łam się, pa­trząc na Ales­sie­go.

– Je­den z „tych” dni?

Po­ki­wa­łam gło­wą, wra­ca­jąc spoj­rze­niem do kra­jo­bra­zu za oknem. Ada­ma nie było ni­g­dzie w po­bli­żu, Mar­ca rów­nież, a Pa­trick nie od­pi­sał. Ba! Na­wet nie od­czy­tał mo­jej wia­do­mo­ści. Za­częłam się tym stre­so­wać. Roz­mo­wa z agen­tem In­ter­po­lu mo­gła zo­stać uzna­na za zdra­dę. Nie czu­łam się z tym kom­for­to­wo.

Gme­ra­jąc w sza­fie w po­szu­ki­wa­niu cze­goś na prze­bra­nie, wy­bra­łam nu­mer Mar­ca. Ode­brał po któ­ry­mś dzwon­ku, wy­ra­źnie roz­ba­wio­ny.

– Gdzie je­steś? – spy­ta­łam na­gląco.

– Tęsk­nisz?

Zi­gno­ro­wa­łam jego sło­wa.

– Wiesz, gdzie jest Adam?

Mój za­nie­po­ko­jo­ny ton gło­su mu­siał w ko­ńcu wy­wo­łać od­po­wied­nią re­ak­cję.

– Co się sta­ło? Ales­si jest z wami?

– Jest, ale… hmm…

– Nie ufasz mu? – W jego gło­sie brzmia­ło nie­do­wie­rza­nie.

Prze­cze­sa­łam ner­wo­wo wło­sy pal­ca­mi.

– Nie tak jak to­bie czy Ada­mo­wi – przy­zna­łam szep­tem, mimo że w po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­łam się sama. – Mu­szę z tobą po­roz­ma­wiać. Albo z Ada­mem. Wy­sła­łam Pa­tric­ko­wi SMS, ale na­wet go nie od­czy­tał.

– Co się sta­ło?

– Nie przez te­le­fon.

Do­szło mnie zi­ry­to­wa­ne wes­tchnie­nie.

– Spraw­dzę, o któ­rej lądu­je sa­mo­lot Pa­tric­ka. Po­cze­kaj. – Wsłu­chi­wa­łam się w ci­szę po dru­giej stro­nie, czu­jąc, jak wali mi ser­ce i znów robi mi się go­rąco z emo­cji. – Nie masz szczęścia, do­pie­ro w śro­dę wie­czo­rem.

– Nie­ee – za­wo­ła­łam pó­łgło­sem, sia­da­jąc na podło­dze. – Nie.

– Anja, po­roz­ma­wiaj z Ales­sim.

– Nie – rzu­ci­łam gwa­łtow­nie. Mu­szę prze­stać pa­ni­ko­wać, bo Mar­co go­tów mnie do­star­czyć jak wa­liz­kę do miej­sca, gdzie obec­nie prze­by­wał Pa­trick. Uspo­kój się, wa­riat­ko. – Nie, w po­rząd­ku – do­da­łam spo­koj­niej. – Po­cze­kam.

Roz­łączy­łam się. Wy­szłam z sy­pial­ni, kie­ru­jąc ner­wo­we kro­ki na pó­łpi­ętro. Opa­rłam się o ścia­nę na­prze­ciw­ko scho­dów w ocze­ki­wa­niu, aż moja wspó­łlo­ka­tor­ka z góry ła­ska­wie zej­dzie, a po­tem usia­dłam na podło­dze, pod­ci­ąga­jąc nogi do pier­si. So­fia zna­la­zła mnie w ta­kiej po­zy­cji parę mi­nut pó­źniej.

– W po­rząd­ku?

– Nie – po­wie­dzia­łam bez­gło­śnie.

Usia­dła obok i ob­jęła mnie ra­mie­niem.

– Co jest?

– Usi­ło­wa­łam się do­dzwo­nić do Pa­tric­ka, ale nie mogę go zła­pać.

Po­ło­ży­ła mi gło­wę na ra­mie­niu.

– Adam po­le­ciał do nie­go rano, a Mar­co jest w Pa­ler­mo? – gdy­ba­ła.

– Wiem – przy­zna­łam z de­spe­ra­cją w gło­sie, ude­rza­jąc lek­ko gło­wą o ścia­nę.

– Ales­si jest na miej­scu – za­pro­po­no­wa­ła.

– On jest two­im ochro­nia­rzem, a ja…

W jej oczach po­ja­wi­ły się iskry roz­ba­wie­nia.

– Nie ufasz mu?

– Nie czu­ję się z nim… kom­for­to­wo. Nie od tej kłót­ni po afe­rze z kasą.

Opa­rła po­now­nie gło­wę na moim ra­mie­niu.

– A ze mną?

Mil­cza­łam, chwi­lę ści­ska­jąc te­le­fon w dło­ni.

– To nie jest za­baw­ne, So­fia – wy­du­si­łam.

– Co się sta­ło?

Za­ci­snęłam kon­wul­syj­nie po­wie­ki.

– W ła­zien­ce re­stau­ra­cji był fa­cet. Po­wie­dział, że jest z In­ter­po­lu.

– Ożeż ty, orzesz­ku! – wy­rwa­ło się So­fii. Pod­nio­sła gło­wę, a ja opa­rłam swo­ją o jej ra­mię. – Cze­go chciał?

– Zło­żyć mi ofer­tę.

– I to cię tak prze­ra­zi­ło? – Po­gła­dzi­ła mnie po po­licz­ku.

Po­tak­nęłam bez słów.

– Po­wie­dział… że nie mam co li­czyć na szczęśli­we za­ko­ńcze­nie, a je­dy­na mo­żli­wo­ść wy­jścia z tego to… sze­ść stóp pod zie­mią. – Nie mo­głam się zmu­sić do uży­cia sło­wa „śmie­rć”. – Więc w su­mie mo­gła­bym się na coś przy­dać, sko­ro Pa­trick jesz­cze nie zna­la­zł so­bie no­wej dupy.

– Kur­wa! Uro­czy gość. Wi­dzę, że miał dla cie­bie ofer­tę spe­cjal­ną – sark­nęła.

– Wszy­scy wie­dzą, że wci­ąż wal­czę z Pa­tric­kiem, i na­wet po tych mie­si­ącach mogę po­wie­dzieć, że je­stem roz­dar­ta po­mi­ędzy lo­jal­no­ścią wo­bec nie­go… czy tam czym­kol­wiek, co jest mi­ędzy nami… a nie­wie­dzą, co da­lej ze mną będzie. Na­dal nie mam po­jęcia, jaki Pa­trick ma co do mnie plan, bo prze­cież nie trzy­ma mnie tu­taj dla­te­go, że do­brze daję dupy – przy­zna­łam szep­tem. – A co, je­śli po­my­śli, że się zgo­dzi­łam być ka­pu­siem?

– Ty i Pa­trick ca­łkiem nie­źle się do­ga­du­je­cie. Dla­cze­go uwa­żasz, że jest w tym dru­gie dno? – spy­ta­ła szep­tem.

– Nie wiem. – Te sło­wa były pra­wie bez­gło­śne. – Czu­ję, że je­stem za­baw­ką, a to jest klat­ka. Prze­cież się we mnie nie za­ko­cha. On jest gdzieś tam, ja je­stem tu­taj. Spędza­my ze sobą nie­wie­le cza­su. Je­stem mu do cze­goś po­trzeb­na, ale jesz­cze nie wiem do cze­go! On mi nie ufa na tyle, żeby po­wie­dzieć mi praw­dę, a ja… Ja oba­wiam się, że gdy­bym ją po­zna­ła, pew­nie zro­bi­ła­bym wszyst­ko, żeby uciec, bo prze­cież to nie może być nic do­bre­go, nie? Cza­sem… po pro­stu… czu­ję się sa­mot­na.

Po­gła­ska­ła mnie po ko­la­nie.

– Nie znam od­po­wie­dzi na wszyst­kie py­ta­nia, Anja. – Za­mil­kła na chwi­lę, a po­tem za­su­ge­ro­wa­ła: – A może, gdy­byś częściej od­wie­dza­ła ro­dzi­nę i zna­jo­mych, by­ło­by ci… ła­twiej?

– Mu­sia­ła­bym kła­mać. Co mia­ła­bym im po­wie­dzieć? Uda­wać jak po­przed­nim ra­zem? To po­pie­przo­ne. – Za­kry­łam twarz dło­ńmi.

– Nie­chęt­nie, ale się zga­dzam.

Sie­dzia­ły­śmy w ci­szy przez chwi­lę.

– Kie­dy le­cisz do domu… nie je­steś zmęczo­na kłam­stwa­mi? – za­py­ta­łam w ko­ńcu.

Par­sk­nęła smut­no.

– Sta­ram się nie kła­mać. Trzy­mać jak naj­bli­żej praw­dy. No i jest jesz­cze Ewa.

– Ale… – Spoj­rza­łam jej w oczy. – Nie chcia­ła­byś po­le­cieć do domu z Ada­mem?

– By­li­śmy ra­zem na we­se­lu Ewy.

– Wiesz, o co mi cho­dzi…

– Wy­jść za mąż, mieć dwój­kę dzie­ci, dom z ogro­dem i psa? – Ton był iro­nicz­ny, ale w oczach błysz­cza­ły łzy. – Ma­rze­nia są dla fra­je­rów, jak po­wie­dział Her­ku­les w baj­ce Di­sneya.

Na dźwi­ęk kro­ków obie skie­ro­wa­ły­śmy gło­wy w stro­nę scho­dów i zo­ba­czy­ły­śmy blond czu­pry­nę Ales­sie­go.

– Wy dwie po­tra­fi­cie do­pro­wa­dzić świ­ęte­go do bia­łej go­rącz­ki – oznaj­mił, cho­wa­jąc te­le­fon do kie­sze­ni. – Pa­ko­wać się, ale już! – roz­ka­zał, uda­jąc gro­źny ton. – Obie, na ty­dzień.

So­fia pi­snęła prze­ci­ągle i rzu­ci­ła mu się na szy­ję. Spoj­rza­łam na to z mie­sza­ni­ną nie­sma­ku i po­bła­żli­wo­ści.

– O któ­rej wy­la­tu­je­my?

– Sa­mo­lot cze­ka.

So­fia po­bie­gła w stro­nę swo­jej sy­pial­ni. Ales­si zmie­rzył mnie ba­daw­czym spoj­rze­niem, któ­re śmier­tel­nie mnie za­nie­po­ko­iło. Za­chęcił ge­stem, że­bym się ru­szy­ła, a kie­dy za­my­ka­łam drzwi, stał na ko­ry­ta­rzu.

Mia­łam złe prze­czu­cia.

Rozdział 2

Anja Mo­na­ko

Mar­co ode­brał nas z lot­ni­ska. Otwo­rzył mi drzwi do BMW i wsia­dł po dru­giej stro­nie. Mia­łam na­dzie­ję, że będzie­my mo­gli po­roz­ma­wiać, ale za kie­row­ni­cą już sie­dział De­me­trio. I to sku­tecz­nie za­mknęło mi usta. Ja i De­me­trio nie by­li­śmy wro­ga­mi, ale naj­lep­szy­mi przy­ja­ció­łmi też nie! Je­śli mo­głam unik­nąć jego to­wa­rzy­stwa, scho­dzi­łam mu z dro­gi.

– Mu­szę z tobą po­ga­dać – rzu­ci­łam na­gląco do Mar­ca, pa­trząc na nie­go wy­mow­nie i wska­zu­jąc ocza­mi De­me­tria.

– Wiem.

– Cze­mu nie mogę je­chać z So­fią? – Obej­rza­łam się na auto za nami.

– Względy bez­pie­cze­ństwa.

– Jaka wy­god­na wy­mów­ka – wy­mam­ro­ta­łam do sie­bie pod no­sem.

Do­je­cha­li­śmy do wil­li w to­tal­nej ci­szy. Nie gra­ło na­wet ra­dio, ale nic mnie to nie ob­cho­dzi­ło. W gło­wie two­rzy­łam sce­na­riu­sze tego, co się może stać, kie­dy do­trze­my na miej­sce. Nie po­dzi­wia­łam na­wet kra­jo­bra­zu za oknem.

Mo­na­ko było chłod­niej­sze niż Ba­le­ary. Moje cia­ło po­kry­ła gęsia skór­ka, i to nie tyl­ko z po­wo­du tem­pe­ra­tu­ry. Cała ta sy­tu­acja była idio­tycz­na. Za­cho­wa­nie Mar­ca i De­me­tria świad­czy­ło, że coś jest nie tak. Obaj przy­pra­wia­li mnie o dresz­cze nie­po­ko­ju. BMW, któ­re za­bra­ło So­fię, sta­ło już za­par­ko­wa­ne przed we­jściem. Cie­ka­we, czy zro­bi­li to ce­lo­wo? Dy­wer­sja? Roz­dzie­lić i prze­słu­chać osob­no?

Ro­bi­ło mi się co­raz zim­niej. Z ka­żdym kro­kiem mój in­stynkt co­raz gło­śniej krzy­czał, że po­win­nam ucie­kać. A jed­nak po­tul­nie szłam za moim ochro­nia­rzem, a po­chód za­my­kał De­me­trio. Ner­wo­wo wy­ta­rłam dło­nie o po­ślad­ki, drzwi otwo­rzy­ły się i do­sze­dł nas gwar roz­mów. Roz­po­zna­łam gło­sy Ales­sie­go i Da­riu­sa. Mar­co wpu­ścił mnie przo­dem, a roz­mo­wa na­tych­miast uci­chła. Eks­tra! Tego mi było trze­ba! Za­trzy­ma­łam się tuż za drzwia­mi, ale kie­dy do­tknął mo­ich ple­ców, nie­mal pod­sko­czy­łam i od­su­nęłam się poza za­si­ęg jego rąk.

Żo­łądek za­ci­snął mi się ze stra­chu. Cała szóst­ka w kom­ple­cie. Tyle te­sto­ste­ro­nu, że mo­żna ze­mdleć z ra­do­ści! Gdy­bym nie była prze­ra­żo­na, po­dzi­wia­ła­bym wi­dok. A było na czym za­wie­sić oko. Ka­żdy z nich był inny, a jed­nak ka­żdy z nich pre­zen­to­wał się nie­sa­mo­wi­cie męsko i na swój wła­sny spo­sób roz­ta­czał aurę wła­dzy. Z pew­no­ścią ka­żdy za­wró­cił w gło­wie nie­jed­nej ko­bie­cie. Wszy­scy ra­zem sta­no­wi­li bal­sam dla oczu, zwłasz­cza ubra­ni tak ele­ganc­ko jak te­raz.

W in­nych oko­licz­no­ściach za­pew­ne do­ce­ni­ła­bym tę ja­kże ró­żno­rod­ną ko­lek­cję męskich wdzi­ęków. Adam opie­rał się o fra­mu­gę okna, Da­rius stał obok nie­go. Ales­si sie­dział na jed­nym fo­te­lu, a na dru­gim Aiden. Pa­trick zaj­mo­wał miej­sce za biur­kiem. Pod­nió­sł się, a ja nie wie­dzia­łam, czy oka­że się moją bez­piecz­ną przy­sta­nią, czy ka­tem. Sze­ść do jed­ne­go. By­łam bez szans. I na sto pro­cent mia­łam za mały de­kolt, żeby go roz­pro­szyć.

Im bli­żej Pa­trick pod­cho­dził, tym bar­dziej wy­ła­my­wa­łam drżące pal­ce.

– Nie zro­bi­łam nic złe­go – wy­szep­ta­łam nie­mal pro­sząco.

Nie ode­zwał się sło­wem, ale ujął moją twarz w dło­nie i mnie po­ca­ło­wał. Opa­rłam pal­ce w zgi­ęciu jego łok­ci, gdzie ko­ńczy­ły się pod­wi­ni­ęte ręka­wy gra­na­to­wej ko­szu­li. Ca­ło­wał mnie, aż ca­łkiem nie uleg­łam i nie za­częłam od­da­wać się przy­jem­no­ści.

– W po­rząd­ku? – spy­tał, szu­ka­jąc cze­goś w mo­ich oczach. Piesz­czo­tli­wie prze­su­nął pal­cem po za­ma­sko­wa­nym ma­ki­ja­żem si­ńcu.

– Nie – od­pa­rłam, przy­my­ka­jąc po­wie­ki. – Cze­mu oni są tu w kom­ple­cie?

– Nie patrz na nich.

– Nie da się! Wy­gląda­cie jak świ­ęta in­kwi­zy­cja na chwi­lę przed roz­po­częciem pro­ce­su. Bra­ku­je wam tyl­ko czer­wo­nych wdzia­nek i krzy­ży na pier­siach.

Wy­rwa­ło mu się zdu­szo­ne par­sk­ni­ęcie. Po­ci­ągnął mnie do sofy i po­sa­dził ty­łem do wszyst­kich poza nim i Mar­kiem, któ­ry opa­rł się przed­ra­mio­na­mi na opar­ciu fo­te­la, spla­ta­jąc pal­ce.

– Opo­wiedz, co się dzi­siaj wy­da­rzy­ło w re­stau­ra­cji.

Wbi­łam pa­znok­cie w skó­rę wnętrza dło­ni.

– By­li­śmy na obie­dzie. Ja, So­fia i Ales­si. Po­szłam do ła­zien­ki.

Chcia­łam zer­k­nąć na Ales­sie­go, ale Pa­trick mi nie po­zwo­lił.

– Nie patrz na nich – po­le­cił ci­cho.

– Jak wy­szłam z ka­bi­ny, drzwi ta­ra­so­wał fa­cet, któ­ry przed­sta­wił się jako Nick Bu­chan­nan. Po­wie­dział, że jest z In­ter­po­lu. Wie­dział o Du­ba­ju, jak się na­zy­wam, o mo­jej ro­dzi­nie… O to­bie.

Nie wy­da­wał się za­sko­czo­ny tymi sło­wa­mi. Ani tym bar­dziej zły czy obu­rzo­ny.

– Cze­go chciał?

– Po­wie­dział, że ko­muś ta­kie­mu jak ja ła­two by­ło­by usły­szeć przy­pad­kiem coś, cze­go on mó­głby użyć. – Zer­k­nęłam na wła­sne dło­nie, sku­bi­ąc skór­ki. – Chy­ba nie ma po­jęcia, że dzie­wi­ęćdzie­si­ąt pro­cent cza­su spędzam sama – do­da­łam z nutą pre­ten­sji.

– Co mu po­wie­dzia­łaś?

Zmarsz­czy­łam brwi i przy­mru­ży­łam oczy. Czy on su­ge­ru­je…?

– Żar­tu­jesz, praw­da? – Prze­cze­sa­łam wło­sy pal­ca­mi.

Za­czy­nał mnie wku­rzać. Może i ku­pił mnie w Du­ba­ju, może nie wszyst­ko jest ide­al­ne, może i seks jest za­je­bi­sty, może i chcia­ła­bym wró­cić do domu, a może i nie, ale, do dia­bła!, nie mia­łam sa­mo­bój­czych za­pędów. Pierw­sze za­sko­cze­nie za­stąpił gniew.

– Anja – rzu­cił ostrze­gaw­czo Mar­co, kie­dy się nie ode­zwa­łam.

PA­RA­NO­JA!

Opa­dłam do tyłu na po­dusz­ki i skrzy­żo­wa­łam bun­tow­ni­czo ra­mio­na na pier­si. Prze­nio­słam spoj­rze­nie mi­ędzy Mar­kiem a Pa­tri­ckiem. By­łam wście­kła na­wet za samą su­ge­stię.

– Obaj, kur­wa, żar­tu­je­cie? Praw­da?

– Nie zna­la­złaś się tu­taj z wła­snej woli… – za­czął Mar­co.

– Przy­tar­ga­łeś mnie tu­taj w kaj­da­nach? – od­pa­ro­wa­łam z ro­snącą wście­kło­ścią, po czym spoj­rza­łam na Pa­tric­ka. – A ty pew­nie mu­sisz mnie brać siłą za ka­żdym ra­zem? Że też tak spraw­nie to ro­bisz, że nie mam śla­dów na nad­garst­kach – iro­ni­zo­wa­łam.

– Bądź po­wa­żna przez chwi­lę – wtrącił się Adam.

Aż sap­nęłam z obu­rze­nia, od­wra­ca­jąc się.

– Będę – wark­nęłam, mie­rząc go wście­kłym spoj­rze­niem, po czym po­wio­dłam wzro­kiem po ca­łej szó­st­ce. – Tak szyb­ko jak wy też za­cznie­cie. Za­cho­wu­je­cie się, jak­bym była co naj­mniej upo­śle­dzo­na i nie ro­zu­mia­ła kon­se­kwen­cji oraz lo­gi­ki przy­czy­no­wo-skut­ko­wej. Nie je­stem idiot­ką, Adam. Za­mknęli­ście mnie w klat­ce. Co praw­da zło­tej, ale na­dal klat­ce. Niby mo­gła­bym so­bie po­la­tać na sznur­ku, ale za dużo za­cho­du. Gdy­bym się ja­koś cu­dem wy­do­sta­ła, gdzie bym po­szła? Mu­sia­ła­bym się ukry­wać całe ży­cie. – Prze­nio­słam oczy z po­wro­tem na Pa­tric­ka. – Do­sko­na­le zda­ję so­bie spra­wę, że to nie jest łza­wy ro­mans i nie sko­ńczy się na „żyli dłu­go i szczęśli­wie”. W naj­lep­szym wy­pad­ku będę mia­ła szczęś­cie, je­śli kie­dyś wró­cę do Pol­ski. Ro­zu­miem też wie­le in­nych kwe­stii, ale wspó­łpra­ca z In­ter­po­lem to ostat­nia rzecz – wy­rzu­ci­łam z sie­bie z pa­sją – jaką bym zro­bi­ła, żeby od­zy­skać wol­no­ść, bo tak na­praw­dę wszy­scy wie­my, że by­ła­by to ko­lej­na klat­ka, o wie­le gor­sza niż ta te­raz. Nie wiem, co jest bar­dziej ob­ra­źli­we: to, że ten kmiot uznał, że mo­gła­bym się zgo­dzić, czy to, że wy – pod­kre­śli­łam to sło­wo – tak po­my­śle­li­ście.

– To nie jest coś, co mo­że­my ot tak po­mi­nąć – od­pa­rł Adam.

– Ni­cze­go ta­kie­go nie za­su­ge­ro­wa­łam! – Wsta­łam gwa­łtow­nie i od­wró­ci­łam się w jego stro­nę. – Je­śli nie zro­zu­mia­łeś, co po­wie­dzia­łam, to spe­cjal­nie dla cie­bie wer­sja uprosz­czo­na: mam w du­pie In­ter­pol – rzu­ci­łam ze zło­ścią. – Ale czu­ję się ura­żo­na do ży­we­go, bo po­my­śle­li­ście, że mo­gła­bym przy­jąć ja­kąkol­wiek ich ofer­tę.

– Mu­sie­li spró­bo­wać – ode­zwał się Pa­trick spo­koj­nie. – In­ter­pol usi­łu­je od ja­kie­goś cza­su zwer­bo­wać ko­goś z na­szej or­ga­ni­za­cji.