Ukryte Motywy. Baleary #1 - Eden Greta - ebook

Ukryte Motywy. Baleary #1 ebook

Eden Greta

4,5

85 osób interesuje się tą książką

Opis

Byłam cierniem w królewskim tyłku mojego ojca.

 

Nicola Cinnante byłaby zwykłą amerykańską nastolatką, gdyby nie fakt, że przyszła na świat w TEJ rodzinie. Z racji urodzenia powinna być mafijną księżniczką, ale zamiast wychowywać się w luksusie i przywilejach, stała się skrzętnie ukrywanym przez lata sekretem. Dziewczyna, której jedynym przyjacielem jest kot znajda, dorastała w przekonaniu, że jest brzydka, głupia i nikomu niepotrzebna.

Nagle cały znany jej świat zostaje wywrócony do góry nogami. Kiedy z winy swojego ojca staje się zakładniczką mafii i trafia na Baleary, ukryte motywy w końcu wychodzą na jaw. Czy pojawienie się nowych uczestników gry okaże się dla niej kolejną pułapką, czy wybawieniem?

 

 

Kiedy więc potwór przestaje być potworem?

Kiedy się w nim zakochasz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 446

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (510 ocen)
345
84
52
24
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zoombiez
(edytowany)

Nie polecam

Gdyby mafia wyglądała jak w tej książce, świat byłby lepszy, bo jedyne co by nam groziło przy niej to uduszenie ze śmiechu. Do tego główna bohaterka myśli jak dwunastolatka. Ludzie mają kompleksy, rodzice jej nie kochali, ale to nie powód żeby z jej zachowania wykreślić jakąkolwiek logikę i umiejętności krytycznego myślenia. Niepewność siebie, to jedno, a zalewanie się łzami za każdym razem jak ktoś na nią spojrzy, bo NA PEWNO MNIE NIENAWIDZI to już inna bajka i sprawia, że po prostu nie da się polubić Nicoli - płaczki. Darius, Darek, to kolejny bohater. Niby bogaty, bezwzględny mafioso, a nie potrafi poskładać do kupy prostych faktów. To każe mi się zastanowić, dlaczego, w ogóle przeżył tyle lat z takimi umiejętności myślenia, a właściwie ich brakiem. Do tego opisy bohaterów, które sprawiają, że nie jesteś w stanie stwierdzić jak wygląda główna bohaterka. Raz jest grubą żyrafą, raz przebiera się w ciuchy o wiele drobniejszej od siebie koleżanki. Raz ma krągłości, raz wkłada poży...
80
muckers

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra , czytałam ją dawno temu i serdecznie polecam fanom mafii i miłości .
62
Rebeka36

Nie oderwiesz się od lektury

polecam bardzo co tu pisac trzeba samemu przeczytać ale powiem jedno warto po 1000 razy warto
51
Enti-91

Nie polecam

Jak dla mnie dramat
40
Wiktoriaxoxox

Całkiem niezła

Ogromny niesmak czułam czytając te książkę, takiego zawstydzania ciała głównej bohaterki nigdy nie czytałam. Rozumiem ze chodziło o pokazanie kompleksów tylko przez te ciągłe dogryzania nie potrafiłam wyobrazić sobie jej figury niby GRUBA a poźniej ma taki sam rozmiar jak jej przyjaciółka która jest niższa. Albo ten moment z bielizną wyszczuplająca i fałdkami. Zdecydowanie NIE. Mafii tutaj praktycznie nie ma. Ukryty motyw wcale nie był czymś zaskakującym. Miłość nastąpiła po kilku rozdziałach.

Popularność




Co­py­ri­ght ©2023 by Gre­ta Eden

Co­py­ri­ght ©2023 by Li­te­ra In­ven­ta

Wy­da­nie pierw­sze, 2023

Re­dak­tor pro­wa­dząca: He­le­na Le­blanc

Re­dak­cja: Ewe­li­na Ga­łdec­ka, Klau­dia Jo­va­no­vska

Pierw­sza ko­rek­ta: Aga­ta Gó­rzy­ńska-Kie­lak

Dru­ga ko­rek­ta: Kin­ga Rut­kow­ska

Skład, ła­ma­nie, przy­go­to­wa­nie ebo­oka: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki: Agniesz­ka Ma­kow­ska

ISBN: 978-83-67355-08-7

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

© All ri­ghts re­se­rved

stu­dio­_li­te­ra.in­ven­ta@outlo­ok.com

Raz na ja­kiś czas, w sa­mym środ­ku zwy­kłe­go ży­cia, mi­ło­ść ofia­ro­wu­je nam szan­sę na baj­kę.

Prolog

Wszyst­kie szczęśli­we ro­dzi­ny są do sie­bie po­dob­ne, ka­żda nie­szczęśli­wa ro­dzi­na jest nie­szczęśli­wa na swój spo­sób1. Ileż praw­dy było w tym cy­ta­cie. Przy­cho­dził mi do gło­wy już mi­lio­ny razy, ale dzi­siaj, sły­sząc zno­wu, jak je­stem bez­war­to­ścio­wa, ja­koś szcze­gól­nie czu­łam zna­cze­nie tych słów.

By­łam cier­niem w kró­lew­skim ty­łku mo­je­go ojca.

Nie by­łam ani ład­na, ani szczu­pła. Moje szkol­ne stop­nie też zde­cy­do­wa­nie od­bie­ga­ły od prze­ci­ęt­nej. In mi­nus. Ni­g­dy się nie sta­ra­łam, żeby były lep­sze, a to dla­te­go, że i tak nikt by tego nie do­ce­nił. Moja mat­ka dba­ła tyl­ko o mo­ich bra­ci. I tak mia­łam szczęście, że przy­szłam na świat ra­zem z moim bra­tem bli­źnia­kiem. Gdy­by­śmy żyli w śre­dnio­wie­czu, wy­rzu­co­no by mnie do fosy za­raz po uro­dze­niu. W XXI wie­ku – po­rzu­co­no mnie w ra­mio­nach opie­ku­nek, ku­cha­rek, sprząta­czek.

Ale na­wet słu­żba wie­dzia­ła, jak nie­chcia­na je­stem.

Jako dziec­ko wie­lo­krot­nie sły­sza­łam, że nic ze mnie nie będzie. Prze­śli­zgnęłam się przez szko­łę i w wie­ku nie­spe­łna dzie­wi­ęt­na­stu lat za­ko­ńczy­łam edu­ka­cję. Swo­je świa­dec­two ode­bra­łam w zu­pe­łnej ci­szy, nie­zau­wa­żo­na. Nie mia­łam ko­le­ża­nek. Ani jed­nej przy­ja­ció­łki. By­łam kro­plą w mo­rzu na­sto­lat­ków. Gru­bą ży­ra­fą. A moim świa­tem były ksi­ążki. I kot.

Ni­g­dy nie zwró­ci­łbyś na mnie uwa­gi na uli­cy. Nie mia­łam w so­bie nic szcze­gól­ne­go. By­łam za wy­so­ka, a w mo­jej twa­rzy nie dało się do­strzec na­wet śla­du pi­ęk­nych ry­sów mo­jej mat­ki. Do­brze, że cho­ciaż mój brat był skó­rą zdjętą z ojca, ina­czej pew­nie przy­pła­ci­ła­by ży­ciem na­sze na­ro­dzi­ny.

Kie­dy moi bra­cia mie­li ochro­nę i pry­wat­nych na­uczy­cie­li, ja cho­dzi­łam do pu­blicz­nej szko­ły, prze­mie­rza­jąc ka­żde­go dnia kil­ka ki­lo­me­trów na pie­cho­tę. Ni­ko­go nie ob­cho­dzi­ło, co ro­bię i gdzie je­stem. Nie bra­łam udzia­łu w żad­nych spo­tka­niach to­wa­rzy­skich. W cza­sie tych or­ga­ni­zo­wa­nych w na­szym domu mia­łam su­ro­wy przy­kaz po­zo­sta­wa­nia w swo­im po­ko­ju na pod­da­szu. Po­noć nic w ży­ciu nie dzie­je się bez przy­czy­ny, tyle że ja nie mo­głam zna­le­źć żad­ne­go uza­sad­nie­nia dla ta­kie­go trak­to­wa­nia poza tym, że wi­zu­al­nie nie spe­łnia­łam ocze­ki­wań ojca.

Mam czte­rech bra­ci. Li­rio jest moim bli­źnia­kiem. Mamy po dzie­wi­ęt­na­ście lat. Ro­ber­to jest rok młod­szy, Da­vi­de sko­ńczy nie­dłu­go szes­na­ście, ale wy­gląda na wi­ęcej. Jest po­tężny jak byk. Vito jest naj­młod­szy, ma za­le­d­wie dzie­si­ęć lat, jed­nak z nich wszyst­kich jest naj­okrut­niej­szy.

Jako je­dy­na cór­ka mo­je­go ojca po­win­nam być roz­piesz­cza­ną ksi­ężnicz­ką jak dziew­czyn­ki, któ­re la­ta­mi ob­ser­wo­wa­łam z pod­da­sza w cza­sie przy­jęć uro­dzi­no­wych mo­ich bra­ci. Za­miast tego – praw­da była bru­tal­na – sta­łam się skrzęt­nie ukry­wa­nym se­kre­tem ro­dzin­nym.

Ko­bie­ty w ma­fij­nych ro­dzi­nach ni­g­dy nie mia­ły lek­kie­go ży­cia. Moja mat­ka, moje ciot­ki, ku­zyn­ki, wszyst­kie ra­zem i ka­żda z osob­na sta­no­wi­ły to­war, okup, któ­ry miał za­pew­nić ro­dzi­nie wspar­cie, pie­ni­ądze i ewen­tu­al­nie sprzy­mie­rze­ńców. Wszyst­ko to dla wła­dzy – pi­ęcia się po szcze­blach ma­fij­nej dra­bi­ny z na­dzie­ją, że uda się wkra­ść w ła­ski sze­fa sze­fów. Jesz­cze trzy­dzie­ści lat temu wi­ęzy krwi i ro­dzin­ne ko­li­ga­cje były naj­wa­żniej­sze. Te­raz za­stępo­wa­ła je po­li­ty­ka sil­niej­sze­go i zdol­niej­sze­go li­de­ra oraz lo­jal­no­ści.

W ca­łej tej ma­fij­nej ma­chi­nie tra­fia­li się jed­nak mężczy­źni, któ­rzy do­sko­na­le zda­wa­li so­bie spra­wę, że ich żony czy part­ner­ki przed­sta­wia­ją ogrom­ną war­to­ść. Do­świad­cze­nie tego na wła­snej skó­rze było jak ob­ja­wie­nie z nie­ba. Po­cho­dzi­ły­śmy z ró­żnych do­mów, ina­czej nas wy­cho­wa­no, otrzy­ma­ły­śmy od ży­cia lek­cje, o któ­re nie pro­si­ły­śmy, a któ­re ci­ąży­ły nam ba­ga­żem do­świad­czeń. Jed­no mia­ły­śmy wspól­ne: po­ko­cha­ły­śmy mężczyzn, któ­rzy w oczach prze­ci­ęt­ne­go śmier­tel­ni­ka są po­two­ra­mi. Dzi­ęki nim, mimo trud­nych lub wręcz trau­ma­tycz­nych prze­jść, od­na­la­zły­śmy swo­je ma­le­ńkie, lo­kal­ne nie­bo, któ­re no­si­ło cza­sem pie­kiel­ne zna­mio­na okra­szo­ne męskim imie­niem.

Na­zy­wam się Ni­co­la Cin­nan­te i to jest moja hi­sto­ria.

Rozdział 1

Nicola

By­łam wła­śnie w trak­cie czy­ta­nia ksi­ążki, kie­dy usły­sza­łam za­mie­sza­nie na dole, a po­tem krzy­ki. Na chwi­lę wszyst­ko za­ma­rło, ale za­raz do­szły mnie od­gło­sy wy­strza­łów. Zro­bi­łam pierw­szą rzecz, jaka przy­szła mi do gło­wy. Za­mknęłam ksi­ążkę i, sta­ra­jąc się za­cho­wy­wać jak naj­ci­szej, wsu­nęłam się pod łó­żko w na­iw­nej na­dziei, że nie zo­sta­nę za­uwa­żo­na. Gło­śne kro­ki na ko­ry­ta­rzu zwia­sto­wa­ły zbli­ża­jące się w moją stro­nę nie­bez­pie­cze­ństwo.

Drzwi do po­ko­ju otwo­rzy­ły się i ude­rzy­ły głu­cho o ścia­nę. Za­mknęłam oczy i sta­ra­łam się od­dy­chać naj­pły­cej, jak po­tra­fię. Za­sty­głam w bez­ru­chu, pra­gnąc, żeby mężczy­zna so­bie po­sze­dł. Za­częłam od­li­czać se­kun­dy. Stał, nie po­ru­sza­jąc się. Na co cze­kał?

– Mo­żesz stam­tąd wy­jść sama albo cię wy­ci­ągnę.

Zer­k­nęłam na lewo i na­sze spoj­rze­nia spo­tka­ły się w lu­strze opar­tym pod kątem o ścia­nę. Może we­źmie mnie za jed­ną z po­ko­jó­wek, któ­re też miesz­ka­ły na tym pi­ętrze? Wy­su­nęłam się z prze­ciw­nej stro­ny, niż on stał, pod­nio­słam na ko­la­na i nie­śmia­ło wyj­rza­łam znad ma­te­ra­ca. Czar­na lufa była wy­mie­rzo­na w moją gło­wę. Unio­słam dło­nie do góry w ge­ście pod­da­nia, wy­szłam z po­ko­ju i do­łączy­łam do słu­żby zgro­ma­dzo­nej przy po­de­ście scho­dów i pil­no­wa­nej przez dwóch uzbro­jo­nych mężczyzn.

– Któ­ra z was to Ni­co­la?

Wszy­scy wpa­try­wa­li się w na­past­ni­ka, któ­ry za­dał py­ta­nie. Po chwi­li ci­szy unió­sł broń i ją od­bez­pie­czył.

– Nie za­mie­rzam przez cie­bie umie­rać, gru­ba­sko – syk­nęła za mo­imi ple­ca­mi Car­me­la, po­py­cha­jąc mnie do przo­du.

Za­czer­wie­ni­łam się, kie­dy usły­sza­łam to okre­śle­nie. Wszy­scy roz­stąpi­li się na boki, zo­sta­wia­jąc mnie na pa­stwę ob­cych – zde­ma­sko­wa­ną i zi­den­ty­fi­ko­wa­ną.

– Za­bierz ją na dół – roz­ka­zał.

Prze­śmiew­czym ge­stem, a przy­naj­mniej ja to tak ode­bra­łam, wska­zał scho­dy. Prze­łk­nęłam ci­ężko. Je­den z mężczyzn stał przy drzwiach, inny w prze­jściu do sa­lo­nu. Wszy­scy byli uzbro­je­ni. Ten, któ­ry pro­wa­dził mnie z góry, miał na so­bie ke­vla­ro­wą ka­mi­zel­kę. Po­dob­nie jak po­zo­sta­li.

Wi­dok w sa­lo­nie mnie zszo­ko­wał. Oj­ciec klęczał w ka­łu­ży krwi, któ­ra sączy­ła się z jego le­we­go ra­mie­nia. Był bla­dy, ale trzy­mał się pro­sto. Ob­rzu­cił mnie nie­przy­ja­znym spoj­rze­niem, ale mil­czał. Za to mój naj­młod­szy brat otwo­rzył bu­zię.

– Jak to się sta­ło, że por­tu­gal­skie zbi­ry zna­la­zły się tak da­le­ko od domu? – za­kpił.

– Nie bój się, chłop­czy­ku – od­pa­rł tym sa­mym to­nem pro­wa­dzący mnie mężczy­zna. – We­źmie­my, co na­sze, i już nas nie ma.

Zer­k­nęłam w stro­nę Vita. To, co zo­ba­czy­łam tuż za jego ple­ca­mi, spra­wi­ło, że się za­trzy­ma­łam, roz­chy­la­jąc usta w szo­ku. Mój bli­źniak le­żał roz­ci­ągni­ęty na dy­wa­nie, a jego klat­ka pier­sio­wa nie uno­si­ła się. Czy Li­rio nie żył?!

– Nie patrz – roz­ka­zał ktoś spo­koj­nym gło­sem, za­sła­nia­jąc mi wi­dok.

W polu wi­dze­nia mia­łam te­raz gra­na­to­wą ko­szu­lę z roz­pi­ętym pod szy­ją ko­łnie­rzy­kiem. Unio­słam wzrok i na­tra­fi­łam na naj­bar­dziej chmur­ne, sta­lo­we spoj­rze­nie, ja­kie wi­dzia­łam w ży­ciu. Moje oczy roz­sze­rzy­ły się w przy­pły­wie na­głe­go za­sko­cze­nia. Je­dy­ny mężczy­zna, któ­ry nie miał na so­bie ka­mi­zel­ki i, poza bro­nią w le­wej ręce, nie był ci­ężko uzbro­jo­ny.

– Chuj mnie ob­cho­dzi, czy za­bie­rzesz tę kupę gów­na sprzed mo­ich oczu – wark­nął mój oj­ciec, po­wo­du­jąc, że moje ra­mio­na opa­dły, a spoj­rze­nie wbi­ło się w zie­mię. Czu­łam, jak zdra­dziec­ki ru­mie­niec wsty­du wy­pe­łza mi na po­licz­ki. – Wy­świad­czy­łbyś mi przy­słu­gę, gdy­byś ją za­bił – za­śmiał się.

Po tylu la­tach po­win­nam być już przy­zwy­cza­jo­na do tego tonu, słów i za­cho­wa­nia. Mimo to gula ro­sła mi w gar­dle, utrud­nia­jąc prze­ły­ka­nie. Mężczy­źni wymienili parę słów, któ­rych nie ro­zu­mia­łam.

– Mam ten pier­dol­nik pod kon­tro­lą, Da­rius – oznaj­mił ktoś z tyłu.

Na­dal wpa­try­wa­łam się we wła­sne buty. Nie pod­nio­słam wzro­ku, nie śmia­łam. Fa­cet zła­pał mnie de­li­kat­nie za ra­mię i skie­ro­wał do wy­jścia.

Darius

Nie spo­dzie­wa­łem się, że Cin­nan­te pod­da się bez wal­ki, ale to, co od­wa­lił ra­zem z sy­na­mi, prze­szło moje ocze­ki­wa­nia. Co za ro­dzin­ka! Ja pier­do­lę! Żeby za­sła­niać się wła­sną mat­ką…

Va­da­la utrzy­my­wał, że cór­ka Cin­nan­te musi być co naj­mniej upo­śle­dzo­na, bo ro­dzi­na ni­g­dy jej nie po­ka­zy­wa­ła. Na pierw­szy rzut oka na­wet byś nie po­wie­dział, że Ni­co­la była jego cór­ką. Mimo że Li­rio to jej bli­źniak, wy­gląda­li jak dzień i noc. On ja­sny i przy­stoj­ny, ona ciem­na, dla wie­lu za­pew­ne prze­ci­ęt­na, przy ko­ści, cho­ciaż ja na­zwa­łbym to krągło­ścia­mi. Tak da­le­ka od smu­kłych ma­fij­nych ksi­ężni­czek w mod­nych ciu­chach.

Spo­koj­nie po­szła do sa­mo­cho­du, kie­dy mu­sie­li­śmy uśpić jej naj­młod­sze­go bra­ta le­ka­mi, żeby w ogó­le go okie­łznać. Za­py­ta­ła tyl­ko, czy je­śli nie pla­nu­je­my jej śmier­ci w naj­bli­ższym cza­sie, mo­gła­by za­brać ze sobą swo­je­go kota. Mar­co unió­sł brwi, rzu­ca­jąc, że nie będzie cze­kał na żad­ne­go prze­klęte­go sie­rściu­cha. Wte­dy do­ta­rły do mnie trzy sło­wa, któ­rych pra­wie mu­sia­łem się do­my­ślić:

– Mam tyl­ko jego.

– Je­śli coś kom­bi­nu­jesz… – ostrze­głem.

– Przy­si­ęgam! – Ude­rzy­ła się za­ci­śni­ętą pi­ęścią w pie­rś.

Po­bie­gła do ogród­ka i za­nim zdąży­łem ją do­go­nić, wró­ci­ła, nio­sąc w ra­mio­nach naj­brzyd­sze­go kota, ja­kie­go świat wi­dział. Wy­glądał, jak­by ka­żda jego część po­cho­dzi­ła z in­ne­go zwie­rza­ka. Miał tyl­ko część ogo­na i tyl­ko jed­no oko, któ­rym wpa­try­wał się we mnie prze­ni­kli­wie, sie­dząc spo­koj­nie w ra­mio­nach Ni­co­li. W sa­mo­cho­dzie roz­go­ścił się na jej ko­la­nach.

– Po­pe­łni­łeś błąd – ode­zwa­ła się nie­mal szep­tem, cały czas ob­ser­wu­jąc kra­jo­braz mia­sta prze­su­wa­jący się za oknem. W jej gło­sie było tyle pew­no­ści. Jak­by bez­względ­nie wie­rzy­ła w to, co mówi. – Po­wi­nie­neś wzi­ąć jed­ne­go z mo­ich bra­ci jako gwa­ran­cję. Ja je­stem dla mo­je­go ojca bez­u­ży­tecz­na. Bez­war­to­ścio­wa.

– Nie – za­prze­czy­łem, nie wda­jąc się w szcze­gó­ły.

– Po­pe­łni­łeś błąd – po­wtó­rzy­ła jak­by do sie­bie.

I ona, i kot wpa­try­wa­li się te­raz we mnie. Kot z kpi­ną, dziew­czy­na ze stra­chem.

– Nie mam żad­nej war­to­ści dla mo­je­go ojca. Będzie szczęśli­wy, że się mnie po­zbył.

– Nie znasz swo­jej war­to­ści – od­pa­rłem, wy­mie­nia­jąc w lu­ster­ku wstecz­nym spoj­rze­nie z De­me­triem.

Kie­dy do­je­cha­li­śmy na miej­sce i wsie­dli­śmy do win­dy, dziew­czy­na od­ru­cho­wo przy­su­nęła się do mnie. Mar­co wpa­try­wał się w to z nie­do­wie­rza­niem, jak wje­żdża­li­śmy na ostat­nie pi­ętro na spo­tka­nie z prze­zna­cze­niem. Było mi jej tro­chę szko­da, ale z dru­giej stro­ny po­cho­dzi­ła z ma­fij­nej ro­dzi­ny. Z ro­dzi­ny do ro­dzi­ny – przy­szło mi do gło­wy.

Gio­van­ni cze­kał na nas ze swo­ją ob­sta­wą. Nie wy­glądał na za­do­wo­lo­ne­go. Też bym, kur­wa, nie był, gdy­by ktoś usi­ło­wał mi zro­bić ci­chy prze­wrót wła­dzy w or­ga­ni­za­cji. Nie uda­ło nam się w stu pro­cen­tach udo­wod­nić udzia­łu Cin­nan­te­go w spi­sku. Nie­ste­ty sło­wo jego żony zo­sta­ło od­rzu­co­ne przez pięć ro­dzin jako nie­wy­star­cza­jące. Mal­tre­to­wa­na la­ta­mi ko­bie­ta kon­tra mąż opraw­ca, któ­ry kon­tro­lo­wał bur­de­le w Chi­ca­go. Mie­li­śmy za­brać Li­ria i Ni­co­lę, jego naj­star­sze dzie­ci, jako za­bez­pie­cze­nie przed po­now­ny­mi eks­ce­sa­mi, ale ten mło­dy i na­rwa­ny gno­jek wy­ci­ągnął broń, więc Mar­co­wi nie zo­sta­ło nic in­ne­go, jak od­po­wie­dzieć ogniem.

Plan się zje­bał, ale za­wsze, w ka­żdym pla­nie coś mu­sia­ło się spier­do­lić.

– Ja­kieś pro­ble­my? – spy­tał Gio­van­ni, uno­sząc brew.

– Li­rio – od­pa­rł Mar­co.

– Taka jest cena woj­ny – pa­dła su­cha od­po­wie­dź Pa­tric­ka.

Wzrok Gio­van­nie­go prze­nió­sł się na dziew­czy­nę. Scho­wał dło­nie do kie­sze­ni, lu­stru­jąc za­kład­nicz­kę swo­imi ciem­ny­mi ocza­mi. Na­wet jak miał do­bry dzień, wy­glądał na nie­przy­jem­ne­go skur­wy­sy­na, któ­ry sa­mym swo­im wi­do­kiem prze­ra­żał lu­dzi, a te­raz był wkur­wio­ny i wręcz ema­no­wał wście­kło­ścią.

– Czy to kot? – spy­tał nie­spo­dzie­wa­nie, spo­gląda­jąc na zwie­rza­ka, któ­re­go Ni­co­la trzy­ma­ła w ra­mio­nach.

Mar­co par­sk­nął nie­ele­ganc­ko i oznaj­mił:

– Naj­brzyd­sze zwie­rzę świa­ta!

Ni­co­la ski­nęła nie­pew­nie gło­wą. Cof­nęła się, gdy Gio­van­ni po­stąpił parę kro­ków w jej stro­nę, ale wpa­dła na mnie. Wi­dzia­łem, jak przy­ci­snęła zwie­rzę do sie­bie, pró­bu­jąc je chro­nić. Zła­pa­łem ją za ra­mię. Ko­ci­sko pod­nio­sło łeb i prze­su­nęło łapę tak, że wbi­ła mi się pa­zu­ra­mi w skó­rę mi­ędzy kciu­kiem a pal­cem wska­zu­jącym. Wy­ra­źne ko­cie ostrze­że­nie. Gio­van­ni pod­sze­dł bli­żej. Zwie­rzę fuk­nęło w jego stro­nę.

– Mam tyl­ko jego – po­wtó­rzy­ła za­wsty­dzo­na. – Pro­szę, nie rób mu krzyw­dy.

Nie „nie rób mi krzyw­dy”, tyl­ko „nie rób krzyw­dy kotu”! Ja pier­do­lę, co oni ro­bi­li tej dziew­czy­nie?

Oczy Gio­van­nie­go zła­god­nia­ły.

– Jak się na­zy­wa?

– Tur­nip2.

– Za­ska­ku­jąco traf­ne imię.

Za­gry­zła dol­ną war­gę.

– Nie mu­sisz się bać – za­pew­nił. – Ani kotu, ani to­bie nic nie gro­zi z na­szej stro­ny. Ty i Vito wy­bie­rze­cie się na małe wa­ka­cje na Ba­le­arach. Będzie was go­ścił je­den z mo­ich za­ufa­nych lu­dzi, Pa­trick.

Ni­co­la wzi­ęła drżący wdech.

– Pró­bo­wa­łam już wy­tłu­ma­czyć, że dla mo­je­go ojca je­stem ni­kim. – Znów ten iry­tu­jący, prze­pra­sza­jący ton. – Je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­re­go może się ugi­ąć, jest Vito. To jego ulu­bie­niec.

– Masz na na­zwi­sko Cin­nan­te… – za­czął.

– Nie ro­zu­miesz! – za­wo­ła­ła z de­spe­ra­cją.

Wy­mie­ni­li­śmy spoj­rze­nia po­nad jej gło­wą.

– Twój oj­ciec albo się pod­po­rząd­ku­je, albo cze­ka go upa­dek z wy­so­ka. – Od­wró­cił się do Pa­tric­ka. – Chcę, że­by­ście byli w po­wie­trzu jesz­cze dzi­siaj.

Nie do­dał nic wi­ęcej, bo drzwi się otwo­rzy­ły i do środ­ka we­szła Ma­rian­na, żona Gio­van­nie­go. Za­sty­gła z ręką na klam­ce.

– Ojej, prze­pra­szam…

Zero skru­chy. Zero!

– W po­rząd­ku. – Chy­ba na­wet nie był zdzi­wio­ny, że tu wpa­dła. Cie­ka­we, ile wie­dzia­ła o tym, co mia­ło się dzi­siaj stać, i o ca­łej sy­tu­acji. Ma­ni­pu­la­tor­ka pierw­szej wody. – Wła­ści­wie przy­da­ła­by mi się two­ja po­moc.

– Na­praw­dę? – Spy­ta­ła wy­ra­źnie za­sko­czo­na.

– Na­praw­dę – prze­drze­źnił ją, wy­ci­ąga­jąc do niej rękę.

Uśmiech­nęła się pro­mien­nie i po­de­szła bli­żej.

– Ma­rian­no, to jest…

– Ale cud­na kota! – za­wo­ła­ła, prze­sta­jąc zwra­cać uwa­gę na męża. – Mogę? – za­py­ta­ła Ni­co­li, któ­ra po­tak­nęła. Po­gła­ska­ła kota po gło­wie, a ten zmru­żył oczy i za­czął mru­czeć. – Ach, ale plu­szak – za­śmia­ła się.

Po­czu­łem, jak Ni­co­la re­lak­su­je się i mi­ęk­nie, na­dal opie­ra­jąc się o moje cia­ło. Ro­bi­ła to za­pew­ne nie­świa­do­mie. Gio­van­ni ob­ser­wo­wał po­dejrz­li­wie i ją, i kota.

– No co? – spy­ta­ła Ma­rian­na, dra­pi­ąc zwie­rza­ka pod bro­dą.

– Ten kot fuk­nął na mnie, za­nim się zbli­ży­łem.

– Cie­bie i two­ich spoj­rzeń boją się nie­mal wszy­scy.

– Poza moją żoną! – skon­tro­wał.

– Po­nie­waż je­stem two­ją żoną – spro­sto­wa­ła. – Po­my­śl, ja­kie to by­ło­by ża­ło­sne, gdy­bym się cie­bie bała, za­miast być dla cie­bie wy­zwa­niem. Znu­dzi­łbyś się mną szyb­ko. Mam ra­cję, Pa­trick?

– Nie wci­ągniesz mnie w swo­je ma­łże­ńskie roz­gryw­ki, Ma­rian­no – za­śmiał się za­py­ta­ny.

Prych­nęła osten­ta­cyj­nie, na­dal głasz­cząc kota.

– Czy nie je­steś naj­słod­szym plu­szacz­kiem we wszech­świe­cie? – za­szcze­bio­ta­ła.

Ni­co­la spoj­rza­ła po­now­nie na mnie przez ra­mię i uśmiech­nęła się lek­ko. Cała jej bu­zia sta­ła się ła­god­niej­sza, kra­wędzie zro­bi­ły się mi­ęk­kie, ku­szące, a w oczach po­ja­wił się blask.

– Ni­co­la wy­la­tu­je dzi­siaj na Ba­le­ary z Pa­tric­kiem.

Dziew­czy­na znów ze­sztyw­nia­ła na sło­wa Gio­van­nie­go i jesz­cze moc­niej na­pa­rła na mnie. Ma­rian­na od­kle­iła ją de­li­kat­nie, ale sta­now­czo, ob­jęła ra­mie­niem w pa­sie i skie­ro­wa­ła do drzwi.

– Je­stem pew­na, że przy­da ci się tro­chę rze­czy. Że o kon­te­ne­rze dla kota nie wspom­nę.

Pa­trick spoj­rzał na mnie wy­cze­ku­jąco. Kur­wa, wy­cho­dzi­ło na to, że to nie Mar­co będzie jej pil­no­wał, tyl­ko ja. Jak­bym miał mało pro­ble­mów.

– Idziesz z nami, Da­rius? – za­py­ta­ła Ma­rian­na w drzwiach. O pro­szę, i ona też wie­dzia­ła. Po­sła­łem sze­fo­wi spoj­rze­nie ja­sno da­jące do zro­zu­mie­nia, że będzie mi coś wi­nien.

Po krót­kiej na­mo­wie uda­ło nam się prze­ko­nać Ni­co­lę, że Tur­ni­po­wi nic się nie sta­nie, kie­dy nas nie będzie. Ma­rian­na po­pro­si­ła na­wet jed­ne­go z ochro­nia­rzy, żeby sta­nął na stra­ży po­ko­ju, w któ­rym zo­sta­wi­li­śmy kota. Wia­do­mo, żo­nie sze­fa sze­fów się nie od­ma­wia. Dziew­czy­na jed­nak ci­ągle nie wy­da­wa­ła się prze­ko­na­na. Rzu­ca­ła nie­spo­koj­ne spoj­rze­nia do mo­men­tu, kie­dy drzwi win­dy się za­mknęły.

– Je­śli chcesz, po­pro­szę Ne­via, żeby wy­sy­łał nam zdjęcia i ra­por­ty co pół go­dzi­ny – za­pro­po­no­wa­ła Ma­rian­na.

Wy­mie­ni­łem za­nie­po­ko­jo­ne spoj­rze­nie z jej ochro­nia­rzem, Pau­lem. Kur­wa! Ma­rian­na to moja ku­zyn­ka, ale też mści­wa dupa. Wy­da­wa­ło się, że była uro­czą, słod­ką isto­tą. Była. Ale też po­tra­fi­ła zmie­nić ży­cie ma­fio­sów w pie­kło, uśmie­cha­jąc się przy tym jak anioł. Omo­ta­ła Gio­van­nie­go, za­nim jesz­cze się po­bra­li. Nie było rze­czy, któ­rej by dla niej nie zro­bił. Po­zwa­lał jej na wszyst­ko, o ile nie pod­wa­ża­ło to jego au­to­ry­te­tu, a ona była na tyle in­te­li­gent­na, żeby na sa­lo­nach grać ule­głą żon­kę. Ni­co­la spu­ści­ła gło­wę i za­częła sku­bać swo­ją ko­szul­kę.

– Nie, to będzie kło­pot…

– Och… ża­den kło­pot – za­szcze­bio­ta­ła Ma­rian­na. – Da­rius, mo­żesz za­dzwo­nić do…

– Nie.

– Ale…

– To, że owi­nęłaś so­bie sze­fa wo­kół pal­ca, nie zna­czy, że będziesz po­gry­wać ze mną – od­pa­rłem sta­now­czo.

Jej spoj­rze­nie ja­sno da­wa­ło do zro­zu­mie­nia, że wy­rów­na ze mną ra­chun­ki przy pierw­szej nada­rza­jącej się oka­zji. Mia­łem to gdzieś. Nie zna­la­złem się w tym miej­scu or­ga­ni­za­cji dla­te­go, że je­stem mi­łym fa­ce­tem.

Opie­ra­łem się o ladę w ko­lej­nym skle­pie, do któ­re­go za­ci­ągnęła nas Ma­rian­na, i za­sta­na­wia­łem się, jak dłu­go jesz­cze będzie się mści­ła. Ta ko­bie­ta wie­dzia­ła, jak uprzy­krzyć ży­cie mężczy­źnie: za­brać go na za­ku­py do cen­trum han­dlo­we­go. Nie dość, że był to kosz­mar, kie­dy sta­ra­łeś się ją chro­nić w ta­kim tłu­mie i uwa­żać na po­ten­cjal­ne za­gro­że­nia, to jesz­cze tor­tu­ra dla psy­chi­ki przez nie­ko­ńczące się ogląda­nie ciu­chów i bie­ga­nie po skle­pach. Jezu, ile mo­żna?! Mia­łem wra­że­nie, że Ni­co­la my­śli po­dob­nie, ale spo­koj­nie podąża­ła za swo­ją prze­wod­nicz­ką.

By­łem pew­ny, że Ma­rian­na wy­da­ła kil­ka­na­ście ty­si­ęcy na same buty w jed­nym z bu­ti­ków. Skrzęt­nie jed­nak dba­ła o to, żeby nie po­ka­zy­wać me­tek Ni­co­li, któ­ra te­raz bar­dzo ład­nie pre­zen­to­wa­ła się w ciem­no­zie­lo­nej su­kien­ce, ide­al­nie pod­kre­śla­jącej jej krągło­ści. Bar­dzo ape­tycz­ne krągło­ści. Kie­dy w ko­ńcu uda­ło się ją wy­łu­skać z wor­ko­wa­tych dżin­sów i za du­żej ko­szul­ki, po­ka­za­ło się cia­ło, któ­re na­le­ża­ło wiel­bić. Uwiel­bia­łem krągło­ści. Ro­zu­mia­łem te­raz, dla­cze­go Ma­rian­na jako pierw­szy sklep wy­bra­ła ten z bie­li­zną. Wy­szli­śmy stam­tąd z po­ka­źną ko­lek­cją to­reb.

– Czy to aby nie na­sza gru­ba­ska? – za­py­tał do­no­śnie i prze­śmiew­czo dam­ski głos za mo­imi ple­ca­mi.

– Tak, to ona – za­śmiał się inny.

Od­wró­ci­łem się nie­znacz­nie. Trzy ko­bie­ty w po­dob­nym wie­ku sta­ły na środ­ku skle­pu, wpa­tru­jąc się w Ni­co­lę z po­gar­dą. Za­czer­wie­ni­ła się jak bu­rak i za­częła się ob­ra­cać, jak­by chcia­ła na­tych­miast uciec do prze­bie­ral­ni. Zła­pa­łem ją spoj­rze­niem, a ona za­sty­gła w bez­ru­chu.

Ma­rian­na już otwie­ra­ła usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale przed­tem ob­rzu­ci­ła mnie wy­cze­ku­jącym spoj­rze­niem. Unio­sła wy­żej pod­bró­dek i zmru­ży­ła oczy, cze­ka­jąc na moją re­ak­cję. Unio­słem dłoń i pal­cem przy­wo­ła­łem Ni­co­lę do sie­bie. Nie po­ru­szy­ła się, więc wy­zy­wa­jąco unio­słem brew do góry, cho­wa­jąc dło­nie do kie­sze­ni. Po­de­szła nie­pew­nie, cały czas zer­ka­jąc na ko­men­tu­jące jej wy­gląd ko­bie­ty. Na­ka­za­łem ge­stem, żeby się od­wró­ci­ła.

– Po­win­na do tej su­kien­ki za­ło­żyć pa­sek, będzie wy­glądać jak szyn­ka na Boże Na­ro­dze­nie! – wy­krztu­si­ła bru­net­ka, za­śmie­wa­jąc się.

Pod­sze­dłem do Ni­co­li o krok bli­żej. Na jej rzęsach wi­sia­ły łzy, go­to­we sto­czyć się po po­licz­kach. Ota­rłem jed­ną z nich z kąci­ka oka, za­nim po­pły­nęła w dół, i po­gła­dzi­łem jej usta kciu­kiem. Roz­chy­li­ła je mi­mo­wol­nie, a jej oczy zro­bi­ły się ogrom­ne.

– To ostat­ni raz, kie­dy po­zwa­lasz ko­mu­kol­wiek do­pro­wa­dzić się do pła­czu – oznaj­mi­łem sta­now­czo. – Po­do­ba mi się ta su­kien­ka. Wy­glądasz w niej jak bo­gi­ni. – Moja bo­gi­ni, pod­po­wia­dał mi mózg, ob­ser­wu­jąc po­głębia­jący się ru­mie­niec. Skąd mi się to, kur­wa, wzi­ęło? – Jest tu coś jesz­cze, co ci się po­do­ba?

– Nie – od­po­wie­dzia­ła szyb­ko. Nie­pew­nie zer­k­nęła na szy­dzące ko­bie­ty. – Mo­że­my już wra­cać?

– Buty – pod­po­wie­dzia­ła Ma­rian­na.

– Ży­ra­fa w san­da­łach. – Zło­śli­we­mu ko­men­ta­rzo­wi to­wa­rzy­szył ko­lej­ny wy­buch śmie­chu.

Ni­g­dy nie ude­rzy­łem ko­bie­ty, ale te­raz, przy­si­ęgam, świerz­bi­ły mnie pal­ce. Nie chcia­łem jed­nak stra­szyć mo­jej przy­szłej żony i po­ka­zy­wać po­two­ra, któ­ry był in­te­gral­ną częścią mnie. Od­wró­ci­łem się do szy­dzącej i zło­wiesz­czo zmru­ży­łem oczy. Spoj­rza­ła na mnie i cof­nęła się o krok, roz­po­zna­jąc dra­pie­żni­ka. Ide­al­nie. Do­kład­nie w stro­nę ścia­ny.

– Ze­chcesz po­wtó­rzyć? – wy­ce­dzi­łem przez zęby, ru­sza­jąc w jej stro­nę, a ona cof­nęła się o ko­lej­ny krok. Mu­sia­ła być głu­pia jak but z le­wej nogi, bo ośmie­li­ła się ode­zwać.

– Tak ją prze­zy­wa­li w szko­le. Gru­ba ży­ra­fa.

W ko­ńcu ple­ca­mi zde­rzy­ła się ze ścia­ną. Usi­ło­wa­ła mnie ode­pchnąć. Ży­czy­łem jej po­wo­dze­nia. Zła­pa­łem ją za gar­dło i za­ci­snąłem pal­ce, żeby w ko­ńcu zda­ła so­bie spra­wę, w ja­kich kło­po­tach się znaj­du­je. Otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy, w któ­rych zło­śli­wo­ść i roz­ba­wie­nie ustąpi­ły stra­cho­wi. Za­czy­na­łem czuć za­pach jej prze­ra­że­nia. Zła­pa­ła mnie za nad­gar­stek, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­ła, że kie­dy za­ci­ska swo­je pal­ce, za­ci­ska­ją się też moje.

Fa­bia­no sta­nął w stra­te­gicz­nym miej­scu przy we­jściu, żeby za­sło­nić to, co dzia­ło się w skle­pie.

– Da­rius… – Do­bie­gł mnie nie­mal prze­pra­sza­jący szept Ni­co­li. – To w po­rząd­ku… – za­wie­si­ła głos, do­ty­ka­jąc mo­je­go ra­mie­nia lek­ko jak piór­ko.

– Czy ona jest po­wi­ąza­na? – spy­ta­łem, spo­gląda­jąc na swo­ją bran­kę. Prze­łk­nęła ci­ężko śli­nę.

– Tak.

– Z któ­rą z ro­dzin?

– Gra­va­no.

Ma­rian­na sta­nęła obok pro­wo­dyr­ki za­mie­sza­nia i skrzy­żo­wa­ła ra­mio­na na pier­si, pa­trząc wy­cze­ku­jąco na Pau­la.

– Jed­na z ro­dzin od la­bo­ra­to­riów – po­in­for­mo­wał mnie. – Na­wet ni­czym nie za­rządza­ją.

– Czy wiesz, kim je­stem? – za­py­ta­łem swo­ją ofia­rę.

– Nie – od­po­wie­dzia­ła zdu­szo­nym szep­tem.

– Czy wiesz, kim ona jest? – Wska­za­łem gło­wą na Ma­rian­nę.

– Nie – wy­zna­ła i rzu­ci­ła jej spło­szo­ne spoj­rze­nie.

– Jest żoną sze­fa. To Ma­rian­na Vi­tiel­li. – Oczy dziew­czy­ny były już te­raz jak dwa ogrom­ne spodki. Prze­ra­żo­ne. – Na­zy­wam się Da­rius Alva­rez, a moim ku­zy­nem jest Pa­trick Alva­rez-Ta­la­ve­ra, ku­zyn Car­lot­ty Luc­ces­se. Ni­co­la może i w tej chwi­li na­zy­wa się Cin­nan­te, ale to się nie­dłu­go zmie­ni! Więc okaż jej na­le­żny sza­cu­nek albo cię do tego zmu­szę! – za­zna­czy­łem, pusz­cza­jąc ją.

Ko­bie­ta i jej ko­le­żan­ki nie­mal bie­giem opu­ści­ły sklep. Sze­fo­wa sa­lo­nu po­pa­trzy­ła na mnie z prze­ni­kli­wym spo­ko­jem i de­li­kat­nym po­dzi­wem.

– Pój­dzie­my do fry­zje­ra, to dwa skle­py da­lej – oznaj­mi­ła Ma­rian­na jak gdy­by ni­g­dy nic i ra­zem z Ni­co­lą wy­szły w to­wa­rzy­stwie Pau­la i De­me­tria, zo­sta­wia­jąc mi ra­chu­nek do za­pła­ce­nia.

– Ja pier­do­lę, co na­sto­lat­ki mają te­raz w gło­wach? – wes­tchnął Fabi.

– Sia­no, kur­wa – wark­nąłem do nie­go.

Do­sko­na­le pa­mi­ęta­łem, jak by­łem świad­kiem po­dob­nej sce­ny z udzia­łem Mii, mo­jej sio­stry, i jej prze­śla­dow­czyń. My­śla­ły, że po­nie­waż wcze­śniej uda­ło im się to wie­lo­krot­nie, mogą po­wtó­rzyć swo­je za­gryw­ki w mo­jej obec­no­ści, a ja nie za­re­agu­ję, bo przy moim boku stoi ko­bie­ta. To był ostat­ni raz, kie­dy uwzi­ęły się na Mię. Ja sam na­wet nie mu­sia­łem nic ro­bić. Ta­tia­na Szew­czen­ko, któ­ra mi wte­dy to­wa­rzy­szy­ła, za­pro­po­no­wa­ła, że z przy­jem­no­ścią się nimi zaj­mie. Pó­źniej­sze wy­da­rze­nia wy­gląda­ły jak wy­pad­ki, ale Ta­tia­na po­sta­ra­ła się, aby ka­żda z tych dziew­czyn wie­dzia­ła, za co zo­sta­ła uka­ra­na. Jako wy­na­gro­dze­nie mu­sia­łem jej za­pew­nić ty­dzień nie­dwu­znacz­nych przy­jem­no­ści oraz kil­ka par bar­dzo dro­gich i bar­dzo eks­klu­zyw­nych bu­tów. Naj­le­piej wy­da­ne pie­ni­ądze w moim ży­ciu.

W ci­ągu na­stęp­nych pi­ęciu mi­nut eks­pe­dient­ki spa­ko­wa­ły wszyst­kie za­ku­py i by­li­śmy go­to­wi zro­bić run­dę do sa­mo­cho­du, żeby się tego po­zbyć. Fabi i De­me­trio po­szli na par­king, a ja i Paul usie­dli­śmy w ka­fej­ce na­prze­ciw­ko fry­zje­ra. Pa­trick wy­słał mi SMS z py­ta­niem, jak idzie. „Po­wo­li” było je­dy­ną od­po­wie­dzią.

Na­gle przy­po­mnia­łem so­bie o ko­cie. Za­bra­łem ze sobą De­me­tria i po­szli­śmy ob­ku­pić zwie­rza­ka. Kon­te­ner, szel­ki, żar­cie, mi­ski, ku­we­ta. Za wszyst­ko wy­szła za­wrot­na suma, ale dla mnie to nie pro­blem. To kro­pla w mo­rzu. Ja­koś uda­ło nam się upchnąć wszyst­ko do ba­ga­żni­ka te­re­nów­ki BMW.

– I, kur­wa, kot – mru­czał pod no­sem De­me­trio. – Ja pier­do­lę. – Wi­dząc moje spoj­rze­nie, unió­sł dłoń do góry, mam­ro­cząc: – Sor­ry, Da­rius.

Wró­ci­li­śmy na górę. Fabi nió­sł wła­śnie dwa kub­ki z ka­wiar­ni do fry­zje­ra, a Ma­rian­na z te­le­fo­nem przy uchu prze­cha­dza­ła się za szy­bą. Od cza­su do cza­su zer­ka­ła na nas trzech sie­dzących przy sto­li­ku. Czu­łem na so­bie spoj­rze­nia ota­cza­jących nas ko­biet, do­brze wie­dząc, że po­rów­nu­ją swo­ich part­ne­rów do tego, co wi­dzą. I to po­rów­na­nie nie wy­cho­dzi­ło na plus dla nich. Nie wy­szło­by na­wet, gdy­bym był ubra­ny w ko­szul­kę i dżin­sy za­miast sta­lo­wo­sza­re­go gar­ni­tu­ru.

W ko­ńcu, po ko­lej­nych trzy­dzie­stu mi­nu­tach, kie­dy by­łem już go­to­wy we­jść do środ­ka i wy­tar­gać obie siłą, Ma­rian­na po­ja­wi­ła się w drzwiach z ta­jem­ni­czym uśmie­chem. Czy ja chcę wie­dzieć? Zro­bi­ła krok w bok, po­zwa­la­jąc mi zer­k­nąć na Ni­co­lę.

Nie ma brzyd­kich ko­biet, są tyl­ko te nie­zad­ba­ne. Ewen­tu­al­nie mężczy­źni, któ­rzy nie zna­ją się na sztu­ce abs­trak­cyj­nej, art no­uve­au, im­pre­sjo­ni­zmie czy in­nych for­mach pi­ęk­na. Pi­ęk­no znaj­do­wa­ło się w oczach pa­trzące­go. Fry­zjer wie­dział, za co brał pie­ni­ądze. Zni­kł ku­cyk z tyłu gło­wy, a za­stąpi­ło go sto­żko­we ci­ęcie z grzyw­ką scho­dzącą cie­nio­wa­niem w dół. Ciem­ne wło­sy na­bra­ły bla­sku i były wy­pro­sto­wa­ne, co spra­wi­ło, że bu­zia wy­da­wa­ła się ła­god­niej­sza, szczu­plej­sza i… młod­sza.

Wi­dząc moje tak­su­jące spoj­rze­nie, Ni­co­la za­czer­wie­ni­ła się moc­no.

– Prze­pra­szam, że tak dłu­go, ale dzie­ła sztu­ki nie two­rzą się w mi­nu­tę – rzu­ci­ła prze­pra­sza­jąco moja ku­zyn­ka, ale do­sko­na­le wie­dzia­łem, że ma w du­pie, czy za­jęło to czter­dzie­ści mi­nut, czy parę go­dzin, bo jest żoną sze­fa sze­fów.

– Na­wet nie w czter­dzie­ści – od­po­wie­dział Paul, po­wo­li stu­diu­jąc spoj­rze­niem Ni­co­lę.

– Na­pa­trzy­łeś się? – wark­nąłem do nie­go, wsta­jąc. – Idzie­my!

Przy­naj­mniej moi lu­dzie nie mie­li pro­ble­mu z my­śle­niem i omi­ja­li dziew­czy­ny wzro­kiem. De­me­trio, któ­ry zna mnie naj­le­piej, upar­cie pa­trzył przed sie­bie. Mi­ęczak.

Gdy mi­ja­li­śmy sklep zoo­lo­gicz­ny, Ni­co­la spoj­rza­ła na nie­go tęsk­nie.

– Da­rius… – za­częła nie­śmia­ło.

– Wszyst­ko za­ła­twio­ne.

– Ale…

Po­ło­ży­łem dłoń ni­sko na jej ple­cach. Re­ak­cja była na­tych­mia­sto­wa: przy­śpie­szy­ła i zrów­na­ła się z Ma­rian­ną. Fabi i De­me­trio po­szli pierw­si, za nimi ko­bie­ty, na ko­ńcu ja i Paul. Mia­łem świet­ny wi­dok na ty­łek Ni­co­li. Za­częły mnie świerz­bić ręce.

Aż chcia­ło­by się do­tknąć tych krągło­ści.

– Ob­ku­pi­li­ście kota? – spy­ta­ła Ma­rian­na.

Po­wstrzy­my­wa­ła śmiech na wi­dok za­war­to­ści ba­ga­żni­ka. Cmok­nęła mnie w po­li­czek i szep­nęła „dzi­ęku­ję”. Ni­co­la po­pa­trzy­ła na mnie, jak­bym na­gle stał się jej oso­bi­stym su­per­bo­ha­te­rem. Do­ty­ka­ła ko­cich sze­lek tak de­li­kat­nie, jak­by bała się, że znik­ną. Jej oczy wy­pe­łni­ły się łza­mi. Ma­rian­na przy­tu­li­ła ją do sie­bie, szep­cząc coś na ucho, a De­me­trio ze znie­cier­pli­wie­niem zer­k­nął na ze­ga­rek. Nie mie­li­śmy już cza­su!

Na wy­świe­tla­czu mo­je­go te­le­fo­nu po­ja­wi­ło się imię Pa­tric­ka.

– Mu­si­my ru­szać! – roz­ka­za­łem, od­bie­ra­jąc po­łącze­nie, i oznaj­mi­łem ku­zy­no­wi: – Będzie­my je­chać od razu na lot­ni­sko. Weź kota ze sobą.

Wi­dzia­łem, że Ni­co­la chce za­pro­te­sto­wać, ale Ma­rian­na po­pchnęła ją do sa­mo­cho­du. De­me­trio i Fa­bia­no wzi­ęli dru­gie auto. Paul usia­dł za kó­łkiem, zo­sta­wia­jąc mi sie­dze­nie pa­sa­że­ra. Za­mknąłem drzwi za Ni­co­lą, dys­kret­nie uru­cha­mia­jąc blo­ka­dę dzie­ci­ęcą. Tak, wiem, podły ze mnie gość, ale nie lu­bię nie­spo­dzia­nek.

Na lot­ni­sku po­ja­wi­li­śmy się ra­zem z dwo­ma in­ny­mi sa­mo­cho­da­mi. Z jed­ne­go z nich, z gło­śnym prze­kle­ństwem na ustach, wy­sia­dł wkur­wio­ny ochro­niarz Gio­van­nie­go. Na jego rękach do­strze­głem śla­dy ko­cich pa­zu­rów.

– Je­ba­ny, kur­wa, sie­rściuch! – klął na czym świat stoi.

Mia­łem ocho­tę się ro­ze­śmiać, ale Ni­co­la wy­gląda­ła, jak­by mia­ła ze­mdleć. Po­bla­dła, za­ci­snęła pi­ęści, wbi­ja­jąc pa­znok­cie we wnętrze dło­ni.

– Mój kot.

– W ba­ga­żni­ku, kur­wa! – wark­nął ten sam fa­cet.

Kie­dy otwo­rzy­li­śmy tyl­ną kla­pę, zwie­rzak sy­czał jak wście­kły. Nie dzi­wię mu się – na pew­no nie miał przy­jem­nej pod­ró­ży. Ni­co­la wy­ci­ągnęła do nie­go rękę, ale usi­ło­wał ją udra­pać, fu­cząc. Spoj­rza­ła na mnie nie­pew­nie, a po­tem za­częła prze­ma­wiać do Tur­ni­pa z czu­ło­ścią, żeby go uspo­ko­ić.

– Przy­nieś kon­te­ner – roz­ka­za­łem Fa­bie­mu.

W ko­ńcu po paru mi­nu­tach uda­ło nam się za­chęcić kota do we­jścia do kon­te­ne­ra. Na­wet sie­dząc już w środ­ku, wci­ąż sy­czał i war­czał. Ni­co­la przy­ci­ska­ła do sie­bie klat­kę, jak­by chcia­ła go chro­nić przed ca­łym świa­tem. Kie­dy po­dra­pa­ny wcze­śniej ochro­niarz usi­ło­wał ode­brać jej kon­te­ner przed we­jściem na scho­dy, w pa­ni­ce zro­bi­ła krok do tyłu i tyl­ko mój re­fleks ura­to­wał ją przed upad­kiem na pły­tę lot­ni­ska. Na wi­dok mo­je­go spoj­rze­nia fa­cet cof­nął się mo­men­tal­nie. Wie­dzia­łem, że je­śli za­pro­po­nu­ję Ni­co­li po­moc, od­mó­wi, więc pa­trzy­łem tyl­ko, jak nie­zgrab­nie wspi­na się po scho­dach. Kie­dy do­ta­rła na szczyt, ste­war­de­sa chcia­ła prze­jąć kon­te­ner, ale ona za­pro­te­sto­wa­ła gwa­łtow­nie.

Pa­trick wy­tar­gał z sa­mo­cho­du jej bra­ta. Dzie­ciak był nie­za­do­wo­lo­ny, a będzie jesz­cze bar­dziej. Wła­śnie zo­stał za­kład­ni­kiem. Wpa­dł do sa­mo­lo­tu, prze­py­cha­jąc się obok mnie i na­wet nie prze­pra­sza­jąc. Na­tych­miast po­pędził do miej­sca, gdzie przy oknie usa­do­wi­ła się jego sio­stra.

– Chcę tu usi­ąść. – To nie była pro­śba, tyl­ko bez­względ­ny roz­kaz wy­da­ny ta­kim to­nem, że moje brwi pod­je­cha­ły do góry. – Już! – wrzesz­czał na całe gar­dło, ko­pi­ąc w kon­te­ner.

Kie­dy Ni­co­la si­ęgnęła do swo­je­go pasa, żeby go od­pi­ąć i się prze­si­ąść, Vito unió­sł dłoń i wy­mie­rzył jej siar­czy­sty po­li­czek. By­łem za da­le­ko, żeby go po­wstrzy­mać. Ste­war­de­sa pa­trzy­ła na to sze­ro­ko otwar­ty­mi z za­sko­cze­nia ocza­mi. Dzie­ciak nie prze­sta­wał ko­pać w klat­kę, nie przej­mu­jąc się prze­ra­źli­wym miau­cze­niem kota. Ni­co­la sta­ra­ła się osło­nić zwie­rza­ka, więc kil­ka kop­nia­ków wy­lądo­wa­ło na jej ra­mio­nach i ple­cach.

Do­pa­dłem do nich w kil­ku kro­kach, zła­pa­łem szczy­la za kark i od­ci­ągnąłem na dru­gą stro­nę sa­mo­lo­tu. Uwol­ni­łem go i zmu­si­łem, żeby po­sa­dził ty­łek na sie­dze­niu. Za­mie­rzył się na mnie, ale bądźmy szcze­rzy, bez wy­si­łku zła­ma­łbym mu kark jed­ną ręką. Za­czął wrzesz­czeć i prze­kli­nać. Mar­co wy­jął z kie­sze­ni fiol­kę z le­kiem uspo­ka­ja­jącym. W ci­ągu trzy­dzie­stu se­kund za­pa­dła bło­ga ci­sza.

– Mo­żna do­stać bólu dupy od tych jego wrza­sków – wark­nął.

Ni­co­la za­częła prze­pra­szać. W jej oczach błysz­cza­ły łzy.

– To moja wina. Po­win­nam po­cze­kać, aż on zaj­mie miej­sce.

Co tu jest, kur­wa, gra­ne?Co ona pier­do­li?

Obaj po­pa­trzy­li­śmy na nią z po­dejrz­li­wo­ścią. Kot na­dal urządzał kon­cert na jed­no gar­dło. Te­raz dla od­mia­ny na prze­mian wył i wy­da­wał dziw­ne, prze­ci­ągłe dźwi­ęki.

– Pod­róż ży­cia – skwi­to­wał Pa­trick, sia­da­jąc w fo­te­lu.

Przy­pi­ąłem nie­przy­tom­ne­go gno­ja pa­sa­mi, a po­tem po­pchnąłem Ni­co­lę z po­wro­tem na fo­tel i za­pi­ąłem ta­kże jej pas. Klat­kę z za­wo­dzącym ko­tem po­sta­wi­łem jej na ko­la­nach, ale choć sta­ra­ła się go uspo­ko­ić, nic nie dzia­ła­ło. A mia­ło być jesz­cze go­rzej, bo mu­siał ja­koś prze­trwać start.

Ja pier­do­lę, i na chuj mi to wszyst­ko.

Dość dłu­go mu­sie­li­śmy cze­kać na okien­ko do star­tu, ale w ko­ńcu, kie­dy lot się usta­bi­li­zo­wał, od­pi­ąłem pas, a Ja­mes, nasz ulu­bio­ny pi­lot, ogło­sił:

– Wi­ta­my na au­to­stra­dzie do domu. Lot z Chi­ca­go na Ba­le­ary po­wi­nien nam za­jąć ja­kieś je­de­na­ście go­dzin. Roz­go­śćcie się, a na­sze uro­cze ste­war­de­sy za­dba­ją o wasz kom­fort pod­ró­ży.

Wzi­ąłem kon­te­ner i po­sze­dłem w stro­nę ma­łej sy­pial­ni z tyłu. Wie­dzia­łem, że Pa­trick nie będzie miał nic prze­ciw­ko.

– Znaj­dź szel­ki – po­pro­si­łem Ni­co­lę, wska­zu­jąc na kar­ton.

Wy­jęła je bez sło­wa. Kot na­dal pry­chał, ale jak­by mniej agre­syw­nie.

– Ni­g­dy się tak nie za­cho­wy­wał – wy­ja­śni­ła tym swo­im prze­pra­sza­jącym to­nem, któ­ry za­czy­nał mnie po­rząd­nie wkur­wiać. – Ale też ni­g­dy nie był w sa­mo­lo­cie.

– Boi się. Nowe miej­sce, nie­zna­ni lu­dzie.

Ona też po­win­na się bać, ale zno­si­ła wszyst­ko nad­zwy­czaj spo­koj­nie, z prze­pra­sza­jącym spoj­rze­niem. Przy­gląda­ła się kotu.

– Może.

– Może re­agu­je i za cie­bie, i za sie­bie? – Usi­ło­wa­łem za­żar­to­wać, ale na jej twa­rzy wy­kwi­tł ko­lej­ny ru­mie­niec i ca­łko­wi­te nie­do­wie­rza­nie.

Czu­łem się jak pi­ąte koło u wozu. Ona i kot zda­wa­li się mnie nie po­trze­bo­wać. Nie chcia­łem jed­nak zo­sta­wiać jej sa­mej. Moja wa­liz­ka le­ża­ła po­śród in­nych, więc wy­ci­ągnąłem z niej ta­blet i się za­lo­go­wa­łem.

– To dłu­gi lot, a nie wi­dzia­łem w two­jej dło­ni te­le­fo­nu. Nie­ste­ty nie mamy tu żad­nych ksi­ążek, tyl­ko parę sta­rych ma­ga­zy­nów. – Wska­za­łem na szaf­kę za nią. – Wo­lisz ksi­ążki? Krzy­żów­ki? Ja­kieś puz­zle? Ko­bie­ce cza­so­pi­sma?

Skrzy­wi­ła się nie­co na tę ostat­nią pro­po­zy­cję.

– Ksi­ążki będą w po­rząd­ku – po­wie­dzia­ła ci­cho.

– Musi ci wy­star­czyć ta­blet z apli­ka­cją Kin­dle'a. Mamy do­stęp do In­ter­ne­tu, więc po­szu­kaj so­bie cze­goś do czy­ta­nia.

– Mogę tu zo­stać? – za­py­ta­ła nie­mal szep­tem.

– Tak, je­śli ty i on czu­je­cie się tu bez­piecz­niej. – Po­da­łem jej urządze­nie. – Jak do­le­ci­my, Fabi przy­go­tu­je ci nowy te­le­fon. Będziesz mu­sia­ła mu po­dać swój sta­ry nu­mer, żeby od­zy­skał dla cie­bie dane.

– Nie trze­ba…

– Nie je­steś wi­ęźniem, Ni­co­la. Dam ci je­den ze swo­ich sa­mo­cho­dów…

Znów ucie­kła wzro­kiem.

– Nie mam pra­wa jaz­dy.

Opa­rłem się ra­mie­niem o ścian­kę.

– Na­uczę cię pro­wa­dzić, chcesz? – za­pro­po­no­wa­łem.

Se­rio?! Na­praw­dę to po­wie­dzia­łem?!

Ten mo­ment wy­brał so­bie Mar­co, żeby wpa­ro­wać do środ­ka.

– Jemy? – spy­tał, nie pa­trząc na Ni­co­lę, któ­ra, gdy­by była w sta­nie, wto­pi­ła­by się w ta­pe­tę. Dziew­czy­na bała się wła­sne­go cie­nia i ro­bi­ła wszyst­ko, by być nie­wi­dzial­na.

Co tu jest, kur­wa, gra­ne?!

– Do­bry po­my­sł – zgo­dzi­łem się. – Na co masz ocho­tę, Ni­co­la?

Na­wet nie pod­nio­sła wzro­ku, sku­bi­ąc szel­ki Tur­ni­pa ły­pi­ące­go na wszyst­kich złow­ro­go.

– Nie ma zna­cze­nia, zjem co­kol­wiek.

– Kur­czak, stek, ja­jecz­ni­ca, omlet? – za­cząłem wy­mie­niać. – Coś słod­kie­go?

– Do­sto­su­ję się do wszyst­kich.

Mar­co unió­sł brwi do góry, ale nie ode­zwał się sło­wem, tyl­ko wy­co­fał na wąski ko­ry­tarz. Wy­sze­dłem za nim.

– Moje kon­do­len­cje, sta­ry! – mruk­nął pod no­sem, prze­cze­su­jąc wło­sy.

Nie­mal prze­wró­ci­łem ocza­mi. Za­mó­wi­łem Ni­co­li obiad i roz­sia­dłem się w fo­te­lu na­prze­ciw­ko Pa­tric­ka. Spoj­rzał na mnie z cie­ka­wo­ścią, tak samo jak po­zo­sta­li.

– Jak two­ja nowa pod­opiecz­na? Wi­dzia­łem, że Ma­rian­na zro­bi­ła jej ma­ke­over, że o ko­cie nie wspom­nę.

– O co cho­dzi z tym sie­rściu­chem? – wy­rzu­cił z sie­bie Fabi.

– „Ten kot to wszyst­ko, co mam” – za­cy­to­wa­łem, krzy­żu­jąc ra­mio­na na pier­si. – Tak po­wie­dzia­ła, kie­dy ją za­bie­ra­li­śmy. Nie wzi­ęła ze sobą z domu nic. Nie pro­si­ła o te­le­fon, kom­pu­ter czy na­wet ta­blet. Nie py­ta­ła o ro­dzi­nę. Nie pro­te­sto­wa­ła, szła, gdzie Ma­rian­na ka­za­ła, ro­bi­ła to, o co pro­si­ła. – Pod­pa­rłem bro­dę na dło­ni. – Mie­rzy­ła ubra­nia i bie­li­znę bez sło­wa pro­te­stu, ale też i bez wła­sne­go zda­nia. Po­tem ten po­miot ją ude­rzył i ka­wa­łki ukła­dan­ki wsko­czy­ły na miej­sce.

– Cu­dow­na ro­dzin­ka – wes­tchnął Pa­trick.

Mar­co z drin­kiem w dło­ni opa­rł się o sie­dze­nia po prze­ciw­nej stro­nie, kątem oka zer­ka­jąc na krząta­jące się po mi­nia­tu­ro­wej ku­chen­ce dwie ste­war­de­sy. Mo­głem się za­ło­żyć, że za­nim wy­lądu­je­my w domu, będzie któ­rąś ru­chał.

– Co za­mie­rza­my z nią zro­bić? – spy­ta­łem.

– Cin­nan­te sta­nie do ne­go­cja­cji w dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny albo zo­sta­nie mu tyl­ko ta dwój­ka – oznaj­mił twar­do Pa­trick. – O ile nie we­źmie so­bie no­wej żony, to będą jego je­dy­ne dzie­ci. Ale nie sądzę, żeby któ­ra­kol­wiek ro­dzi­na dała mu swo­ją cór­kę, wie­dząc, jak trak­to­wał żonę i Ni­co­lę.

– Co się sta­ło z jej mat­ką? – spy­tał Adam.

– Li­rio się nią za­sło­nił – od­pa­rł Mar­co.

– Głu­pi skur­wiel – wark­nął De­me­trio.

Nie­trud­no się z nim zgo­dzić.

– Do­ro­sły mężczy­zna wy­cho­wa­ny w ma­fii za­sła­nia się ko­bie­tą – wes­tchnąłem. – Wła­sną, kur­wa, mat­ką! Nie do po­my­śle­nia, że ta ro­dzi­na w ogó­le prze­trwa­ła pod rząda­mi Gio­van­nie­go.

– Po­wie­dzia­łeś jej? – spy­tał Pa­trick.

Po­ta­rłem twarz dło­ńmi.

– Nie.

– Będziesz mu­siał.

– Ale może nie te­raz?! – wy­rzu­ci­łem z sie­bie z nie­cier­pli­wo­ścią.

Pa­trick unió­sł brew, sły­sząc mój ton, ale nie ode­zwał się sło­wem.

Nicola

Czu­łam się jak Ali­cja w kra­inie cza­rów. Jak­bym wpa­dła do nory i zna­la­zła się w świe­cie, któ­re­go nie znam. Mężczy­źni w mo­jej ro­dzi­nie gar­dzi­li mną, a ró­wie­śni­cy pa­trzy­li prze­ze mnie, nie do­strze­ga­jąc ni­cze­go in­ne­go poza wzro­stem i wagą. Wi­dzie­li tyl­ko wady.

Gru­ba ży­ra­fa – to prze­zwi­sko Ash­ley uku­ła już w pierw­szym roku li­ceum. Nie­na­wi­dzi­łam go. Przez całe ży­cie ma­rzy­łam, żeby wy­glądać jak moja mat­ka. Sto sze­śćdzie­si­ąt pięć cen­ty­me­trów wzro­stu, bu­rza mio­do­wych wło­sów. Ma­le­ńka, drob­na, ele­ganc­ka. „Z brzyd­kie­go dziec­ka nie wy­ro­śnie ślicz­ny do­ro­sły” – po­wta­rza­ła do znu­że­nia moja opie­kun­ka. Te sło­wa wy­ry­ły mi się w pa­mi­ęci. Sto­so­wa­łam mi­lio­ny diet, łącz­nie z gło­dów­ką, ale nic nie po­ma­ga­ło. Je­dy­ne, co tra­ci­łam, to czas! Nie by­łam w sta­nie schud­nąć.

Dzi­siej­szy dzień wy­da­wał się nie­re­al­ny. Wszyst­ko dzia­ło się jak­by obok mnie. Ubra­nia, bie­li­zna, fry­zjer, ma­ki­jaż. Ma­rian­na, któ­ra trak­to­wa­ła mnie miło. Kie­dy zwer­ba­li­zo­wa­łam swo­je oba­wy, po­wie­dzia­ła tyl­ko: „Przy­zwy­cza­isz się”. Za­ba­wia­ła mnie roz­mo­wą, opo­wia­da­ła aneg­dot­ki. Jak­by była moją sio­strą. Da­rius, któ­ry bez sło­wa pła­cił za za­ku­py. Z wła­snej woli ku­pił dla Tur­ni­pa ta­kie cu­dow­ne rze­czy, na któ­re ni­g­dy nie mo­gła­bym so­bie po­zwo­lić.

Czy śnię i się obu­dzę?

Pry­wat­ny sa­mo­lot był dla mnie czy­mś no­wym. Dla mo­je­go kota też, ale on roz­wa­lił się za­do­wo­lo­ny na łó­żku, ma­cha­jąc ogo­nem. Usia­dłam obok nie­go i usi­ło­wa­łam czy­tać. Gła­dzi­łam rękaw mo­jej no­wej su­kien­ki. Ma­te­riał mia­ła ele­ganc­ki i de­li­kat­ny. Po­pa­trzy­łam nie­mal ze łza­mi w oczach na buty na nie­wiel­kim ob­ca­sie. Nowe, mi­ęk­kie i nie ob­cie­ra­ły, w od­ró­żnie­niu od wszyst­kich in­nych, ja­kie kie­dy­kol­wiek no­si­łam.

Je­śli to sen, nie chcę się obu­dzić.

Rozdział 2

Darius

Cie­pły po­wiew wia­tru, nio­sący ze sobą za­pach soli i mo­rza, przy­wi­tał nas na Ba­le­arach. Dom za­wsze ko­ja­rzył mi się z za­pa­chem mo­rza i go­rącym sło­ńcem Hisz­pa­nii – w ko­ńcu Ba­le­ary, częściej ko­ja­rzo­ne jako Ma­jor­ka, Mi­nor­ka i Ibi­za, le­ża­ły u jej wschod­nie­go wy­brze­ża.

Cze­ka­jąc, aż Ni­co­la, któ­ra z upo­rem ma­nia­ka nie po­zwa­la­ła ni­ko­mu po­móc so­bie z ko­tem, po­ja­wi się na scho­dach, za­sta­na­wia­łem się, czy wy­spa przy­pad­nie jej do gu­stu. Kli­mat był zde­cy­do­wa­nie inny niż w Sta­nach. Tu na­wet zimą nie ro­bi­ło się chłod­niej. Mo­żna by na­wet po­wie­dzieć, że mie­li­śmy se­zon desz­czo­wy, a nie zi­mo­wy.

Moją uwa­gę zwró­ci­ła ob­słu­ga lotu wy­ła­do­wu­jąca ba­ga­że, któ­ra wy­mie­nia­ła uwa­gi po por­tu­gal­sku, co uzmy­sło­wi­ło mi, że na­wet nie wie­dzia­łem, czy Ni­co­la zna ja­ki­kol­wiek język poza an­giel­skim. Ja sam naj­częściej po­słu­gi­wa­łem się por­tu­gal­skim, ale w oko­li­cy naj­po­pu­lar­niej­szy był hisz­pa­ński, a wśród star­sze­go po­ko­le­nia – ka­ta­lo­ński. Jako że wy­spy były tu­ry­stycz­nie na­ro­do­wo­ścio­wym ko­tłem, za­wsze dało się ja­koś do­ga­dać. Cie­ka­we, jak so­bie z tym po­ra­dzi Ni­co­la?

Adam za­brał ze sobą Vita, a Pa­trick ży­czył mi po­wo­dze­nia i od­je­chał ra­zem z nimi. Cała resz­ta, poza ob­słu­gą lotu, też już się ulot­ni­ła. Cze­ka­łem tyl­ko na De­me­tria i swo­ją pod­opiecz­ną. Wpa­try­wa­łem się w za­to­kę na ho­ry­zon­cie i po­ły­sku­jącą sre­brem wodę, gdy De­me­trio po­ja­wił się na scho­dach. Po­ko­nał te parę stop­ni i sta­nął obok.

– Gdzie ona jest? – spy­ta­łem.

Nim od­po­wie­dział, Ni­co­la sta­nęła w wy­jściu z kon­te­ne­rem w jed­nym ręku i po­zo­sta­ły­mi ko­ci­mi ma­ne­la­mi w dru­gim.

– Upar­ta be­styj­ka – po­wie­dział pod no­sem.

Mia­łem po­dob­ne od­czu­cia, ale bio­rąc pod uwa­gę uro­czą ro­dzin­kę, z któ­rej po­cho­dzi­ła, dziew­czy­na po pro­stu bała się ko­mu­kol­wiek za­ufać i była przy­zwy­cza­jo­na do ra­dze­nia so­bie sa­mo­dziel­nie. Te­raz jej sta­tus ule­gnie zmia­nie i lu­dzie będą jej po­ma­gać, a na­wet nad­ska­ki­wać. Przy­zwy­czai się.

W paru kro­kach zna­la­złem się przy niej i ode­bra­łem ku­we­tę z uło­żo­ną na wierz­chu tor­bą z ko­ci­mi ga­dże­ta­mi.

– Wsia­daj.

W dro­dze z lot­ni­ska to­wa­rzy­szył nam tyl­ko De­me­trio, któ­ry był rów­nie zje­ba­ny jak ja. Ni­co­la chło­nęła wi­do­ki za oknem z roz­chy­lo­ny­mi usta­mi. Nie od­zy­wa­ła się nie­py­ta­na. Nie za­da­wa­ła py­tań. Sta­ra­ła się być nie­zau­wa­żal­na. Co ja­kiś czas szep­ta­ła coś do kota. Wy­sia­dła z sa­mo­cho­du z wi­docz­nym wa­ha­niem, roz­gląda­jąc się dys­kret­nie. Po­pro­wa­dzi­łem ją na tyły domu, gdzie spo­dzie­wa­łem się za­stać mat­kę. Sie­dzia­ła w cie­niu z ksi­ążką w ręku.

– Co za nie­ocze­ki­wa­na wi­zy­ta, mój dro­gi. Gdy­byś dał nam znać…

– Nie było na to cza­su, wła­śnie przy­le­cie­li­śmy ze Sta­nów – prze­rwa­łem jej nie­uprzej­mie. – Ni­co­la, po­znaj Ta­lię, moją mat­kę. – Dziew­czy­na nie­mal dy­gnęła pod kró­lew­skim spoj­rze­niem ro­dzi­ciel­ki. – A to jest moja sio­stra Mia. – Przy­naj­mniej ona uśmiech­nęła się szcze­rze.

– Miło mi was po­znać – wy­szep­ta­ła Ni­co­la, wpa­tru­jąc się w swo­je buty.

– Wza­jem­nie. – Ton mat­ki był pe­łen nie­skry­wa­nej re­zer­wy.

– Ni­co­la zo­sta­nie pod two­ją opie­ką przez kil­ka ty­go­dni. – To nie była pro­śba, a roz­kaz.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dzia­ła mat­ka.

W jej przy­pad­ku nic nie było oczy­wi­ste. Ni­g­dy. Wszyst­ko mia­ła wy­kal­ku­lo­wa­ne, zim­ne i na­ce­lo­wa­ne na osi­ągni­ęcie zy­sków. Mój szó­sty zmy­sł ostrze­gał, że to nie jest do­bry po­my­sł, ale co mia­łem zro­bić?! Apar­ta­men­to­wiec, w któ­rym miesz­ka­li­śmy, nie za­pew­ni dam­skie­go to­wa­rzy­stwa. Ani przy­zwo­it­ki. Ro­zu­mia­łem obo­wi­ąz­ki i za­sa­dy pa­nu­jące w ro­dzi­nie. I na­wet je­śli w XXI wie­ku nikt nie za­wra­cał so­bie gło­wy kon­we­nan­sa­mi, a Ni­co­la mia­ła zo­stać moją żoną, na­le­ża­ło pa­mi­ętać, że była też pro­te­go­wa­ną Gio­van­nie­go…

– Mia, czy mo­żesz za­pro­wa­dzić Ni­co­lę do go­ścin­nej sy­pial­ni?

Moja sio­stra uśmiech­nęła się i wska­za­ła Ni­co­li dro­gę do domu. Ode­zwa­łem się do­pie­ro, kie­dy zni­kły nam z pola wi­dze­nia i za­si­ęgu słu­chu. Im szyb­ciej po­wiem, co mam do po­wie­dze­nia, tym szyb­ciej będę mógł stąd wy­jść. Czu­łem się, jak­bym ją po­rzu­cał, za­miast chro­nić. Mój szó­sty zmy­sł nie od­pusz­czał i na­dal sza­lał, ale uspo­ka­ja­łem sam sie­bie, że po pro­stu je­stem zmęczo­ny i wszyst­ko mnie alar­mu­je.

– Kim ona jest? – za­gad­nęła mat­ka.

– Ni­co­la Cin­nan­te. Za­kład­nicz­ka Vi­tiel­lich.

Skrzy­wi­ła się, sły­sząc to. Za­kład­nicz­ka. To jed­no sło­wo spra­wi­ło, że dla mo­jej mat­ki była rów­nie uży­tecz­na jak dla wła­snej ro­dzi­ny. Czy­li wca­le. Ukry­wa­li ją całe ży­cie i te­raz znów zo­sta­ła ukry­ta. Je­den pies.

– I co ja mam z nią zro­bić?

– Trak­to­wać jak go­ścia? – za­su­ge­ro­wa­łem.

Jej nie­za­do­wo­le­nie tyl­ko się po­głębi­ło, tak samo jak zmarszcz­ka na czo­le.

– Chcesz, że­bym była z tego po­wo­du szczęśli­wa?

– Odro­bi­na uprzej­mo­ści ci nie za­szko­dzi.

– Wo­bec cór­ki zdraj­ców? – prych­nęła. – Weź ją do sie­bie.

– Ni­co­la jest przy­pad­ko­wą ofia­rą w tym ca­łym ba­ła­ga­nie, nie ma mowy, że­bym jesz­cze zszar­gał jej re­pu­ta­cję.

– Go­rzej już nie będzie! – za­opo­no­wa­ła. – Jej oj­ciec pew­nie do­pu­ścił się ja­ki­chś zbrod­ni!

– Ocze­ku­ję, że sta­niesz na wy­so­ko­ści za­da­nia. Ta dziew­czy­na zo­sta­ła nam po­wie­rzo­na przez sa­me­go Gio­van­nie­go. – To po­win­no jej dać do my­śle­nia, po­nie­waż on ni­g­dy o nic nie pro­sił. – To oso­bi­sta przy­słu­ga.

Tak jak się spo­dzie­wa­łem, jej oczy za­bły­sły chłod­ną kal­ku­la­cją. Przy­słu­ga dla sa­me­go sze­fa sze­fów. Po­wi­nie­nem za­grać tą kar­tą od sa­me­go po­cząt­ku.

– A co on za­mie­rza zro­bić dla cie­bie?

Zmęcze­nie i iry­ta­cja prze­cho­dzi­ły we wście­kło­ść. Przy­mknąłem oczy, po­wta­rza­jąc swo­jej be­stii, że nie może wy­jść i się po­ba­wić, na­wet je­śli mia­ła­by na to ocho­tę. Ta ko­bie­ta to moja mat­ka, do cho­le­ry. I win­ny jej by­łem ja­kiś sza­cu­nek. Jesz­cze. Co nie zna­czy­ło, że po­zwo­lę jej ob­ra­żać Ni­co­lę.

– To nie ma zna­cze­nia. Wa­żny jest tyl­ko fakt, że za­mie­rzam się z nią oże­nić.

Nie sądzi­łem, że do­ży­ję chwi­li, kie­dy moja mat­ka nie będzie mia­ła nic do po­wie­dze­nia. Że tak ją za­sko­czę. Żad­nej ci­ętej ri­po­sty. Żad­ne­go jadu! Wpa­try­wa­ła się we mnie, jak­bym zwa­rio­wał. Jed­nak kil­ka se­kund pó­źniej na jej twa­rzy po­ja­wi­ła się po­gar­da.

– Za­mie­rzasz się oże­nić z za­kład­nicz­ką Vi­tiel­lich? Prze­cież to ja­sne jak sło­ńce, że to cór­ka zdraj­cy!

– Nie masz po­jęcia, kim ona jest.

Nie chcia­łem jej wy­ja­śniać, kim jest Ni­co­la. Nie mo­głem. Nie mu­sia­ła tego wie­dzieć, a już z pew­no­ścią nie po­trze­bo­wa­łem jej apro­ba­ty.

– Jest ni­kim! – rzu­ci­ła z iry­ta­cją. – Ty po­wi­nie­neś mieć ja­sny cel. W tym biz­ne­sie trze­ba ce­lo­wać naj­wy­żej, jak się da. Zruj­nu­jesz swo­ją szan­sę!

Jak ja do­sko­na­le zna­łem te zda­nia. Sły­sza­łem je wie­lo­krot­nie z ust wła­snej mat­ki, za­zdro­snej o swo­ją sio­strę.

– Nie będę re­ali­zo­wał two­ich nie­spe­łnio­nych am­bi­cji.

Na­bra­ła głębo­ko po­wie­trza, czer­wie­ni­ąc się na twa­rzy.

– Ty nie­wdzi­ęcz­ny…

– Uwa­żaj – ostrze­głem, uno­sząc dłoń do góry. – Do­brze się za­sta­nów nad tym, co po­wiesz.

Sap­nęła ze zło­ścią.

– Po­świ­ęci­łam ci całe ży­cie… Żeby cię przy­go­to­wać do roli, za­szcze­pić w to­bie po­trze­bę wła­dzy i ra­do­ść z niej! Nie je­steś gor­szy od Pa­tric­ka. To ty po­wi­nie­neś być gło­wą ro­dzi­ny…

Oczy­wi­ście mat­ka za­wsze mu­sia­ła wy­wle­kać prze­szło­ść. Na­praw­dę chuj mnie ob­cho­dzi­ło, że oj­ciec Pa­tric­ka wy­brał so­bie inną sio­strę, niż po­cząt­ko­wo mu ofe­ro­wa­no, więc moja mat­ka nie za­sia­dła na wy­ma­rzo­nym, mi­tycz­nym or­ga­ni­za­cyj­nym tro­nie.

– Ta roz­mo­wa pro­wa­dzi do­ni­kąd – prze­rwa­łem sta­now­czym to­nem. – Jak ka­żda na ten sam te­mat. Ni­co­la zo­sta­nie pod two­im da­chem do cza­su ślu­bu. I ostrze­gam lo­jal­nie, że ona nie wie, że wy­cho­dzi za mąż. – Oczy mo­jej mat­ki roz­sze­rzy­ły się w szo­ku. – I ma na­dal o tym nie wie­dzieć, aż wszyst­kie szcze­gó­ły zo­sta­ną do­gra­ne. Spraw, że będzie nie­szczęśli­wa, a zo­ba­czysz, co się sta­nie. Czy wy­ra­żam się ja­sno?

Wpa­try­wa­łem się w nią w sku­pie­niu. W ko­ńcu, po kil­ku se­kun­dach ska­pi­tu­lo­wa­ła, ce­dząc przez za­ci­śni­ęte zęby:

– Tak.

Nie czu­łem się prze­ko­na­ny.

– Sło­wo ostrze­że­nia – rzu­ci­łem to­nem za­re­zer­wo­wa­nym dla wro­gów. Wi­dzia­łem, jak jej oczy roz­sze­rzy­ły się ze stra­chu. – I weź to so­bie do ser­ca… Je­śli tym ra­zem coś pój­dzie źle, będziesz za to oso­bi­ście od­po­wie­dzial­na przed Gio­van­nim Vi­tiel­lim. Nie jako moja mat­ka, ale jako część tej ro­dzi­ny. Zo­staw swo­je cho­re am­bi­cje na inny dzień.

Nicola

Sio­stra Da­riu­sa wy­gląda­ła na moc­no za­sko­czo­ną moją obec­no­ścią. Jego mat­ka jesz­cze bar­dziej, cho­ciaż usil­nie sta­ra­ła się za­cho­wać ka­mien­ną twarz. Ja­koś trud­no mi było uwie­rzyć, że pierw­szy raz wi­dzia­ły go z ko­bie­tą. To nie­co nie­re­al­ne.

Chy­ba że pod­cho­dzi­łam do te­ma­tu ze złej stro­ny. W ko­ńcu by­łam sobą. Trzy­ma­łam wzrok wbi­ty w podło­gę, sta­ra­jąc się nie zwra­cać ni­czy­jej uwa­gi. Może i Ma­rian­na zro­bi­ła mi nie­wiel­ki ma­ke­over, ale pod nową fry­zu­rą sie­dzia­ła ta sama nie­śmia­ła oso­ba co wcze­śniej, któ­ra dzia­ła­ła na za­sa­dzie trzech „nie”: niech cię nie wi­dzą, nie sły­szą, nie gnębią.

Mia po­pro­wa­dzi­ła nas w stro­nę scho­dów, spo­gląda­jąc na mnie z nie­skry­wa­nym za­in­te­re­so­wa­niem. De­me­trio stał z ręka­mi w kie­sze­niach. Wy­ra­źnie wi­dzia­łam, że jest zi­ry­to­wa­ny i zmęczo­ny. Pew­nie wo­la­łby być gdzie­kol­wiek in­dziej, ale nie tu­taj. Nie wi­dzia­łam po­trze­by, żeby to wszyst­ko przedłu­żać. Mo­głam sama za­nie­ść swo­je rze­czy na górę.

Pod­bie­głam do nie­go i obron­nym ge­stem przy­tu­li­łam do sie­bie kon­te­ner z Tur­ni­pem.

– Mogę sama… – za­pro­po­no­wa­łam mu nie­śmia­ło, wska­zu­jąc gło­wą dwie duże wa­liz­ki oraz kar­ton z ku­we­tą i ko­cim nie­zbęd­ni­kiem.

– Nie! – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie.

– Cze­ść, De­me­trio – przy­wi­ta­ła się Mia, a on tyl­ko ski­nął gło­wą.

– Gdzie mam to za­nie­ść? – spy­tał, wska­zu­jąc na ba­ga­że.

– Wła­śnie idę po­ka­zać Ni­co­li jej po­kój. Do­pie­ro przy­le­cie­li­ście? – za­ga­iła.

– Tak.

De­me­trio chy­ba nie miał ocho­ty na roz­mo­wę i zby­wał Mię pó­łsłów­ka­mi.

– Gdzie by­li­ście?

– W Chi­ca­go.

Chy­ba zda­ła so­bie spra­wę, że zmie­rza do­ni­kąd, więc prze­nio­sła spoj­rze­nie z po­wro­tem na mnie.

– Co masz w kon­te­ne­rze?

Moc­niej przy­tu­li­łam do sie­bie trans­por­ter.

– Kota – od­po­wie­dzia­łam ci­cho, pra­wie szep­tem.

Wy­gląda­ła na za­szo­ko­wa­ną, ale po­zbie­ra­ła się do kupy, wcho­dząc na ko­lej­ne dwa stop­nie.

– Po­cho­dzisz z Chi­ca­go?

– Tak.

– Na dłu­go zo­sta­jesz? – Pa­dło ko­lej­ne py­ta­nie.

Jesz­cze bar­dziej po­chy­li­łam gło­wę. Nie zna­łam od­po­wie­dzi, nikt mi nic nie po­wie­dział. Nie mia­łam na­wet pew­no­ści, czy Da­rius zdra­dzi swo­jej ro­dzi­nie praw­dzi­wy po­wód mo­jej wi­zy­ty – że je­stem za­kład­nicz­ką.

– Nie wiem.

– By­łaś kie­dyś na Ba­le­arach? – drąży­ła.

– Nie.

Naj­wi­docz­niej nie tyl­ko mi nie po­do­ba­ła się ta se­ria py­tań.

– Prze­stań ją wy­py­ty­wać – po­uczył ją De­me­trio.

W ci­szy prze­szli­śmy ko­ry­ta­rzem. Mia otwo­rzy­ła drzwi i chcia­ła mnie prze­pu­ścić, ale wo­la­łam po­cze­kać, aż sama wej­dzie pierw­sza. W ko­ńcu to jej dom. De­me­trio wes­tchnął nie­cier­pli­wie i prze­pchnął się po­mi­ędzy nami, wcho­dząc do środ­ka. Mia po­szła w jego śla­dy, a ja we­szłam ostat­nia i po­sta­wi­łam kon­te­ner na sie­dzi­sku przy pod­sta­wie łó­żka. De­me­trio zsze­dł na dół po ko­lej­ne rze­czy.

– Ła­zien­ka jest tam. – Mia wska­za­ła na drzwi w głębi po­ko­ju, po le­wej. – Roz­go­ść się. Pó­źniej do cie­bie zaj­rzę.

Ski­nęłam sztyw­no gło­wą, nie­co oszo­ło­mio­na tym wszyst­kim, co wo­kół wi­dzia­łam.

– Dzi­ęku­ję.

Mój po­kój był pi­ęk­ny. Urządzo­ny w błęki­tach. Ogrom­ne łoże z bal­da­chi­mem, o ja­kim wie­lo­krot­nie czy­ta­łam w ksi­ążkach, przy­kry­wa­ła pi­ęk­nie ha­fto­wa­na na­rzu­ta ze zło­ty­mi wzo­ra­mi. Wszyst­kie me­ble – dwie ko­mo­dy i dwie sza­fecz­ki noc­ne – były ciem­ne. Duże lu­stro da­wa­ło wra­że­nie wi­ęk­szej prze­strze­ni. Wszyst­ko pa­so­wa­ło do sie­bie ide­al­nie. Jak w re­kla­mie w ka­ta­lo­gu.

Cie­ka­we, jak dłu­go tu zo­sta­nę?

Czu­łam się jak ksi­ężnicz­ka. Wy­pu­ści­łam Tur­ni­pa i po­zwo­li­łam mu się za­akli­ma­ty­zo­wać. Przy­go­to­wa­łam ku­we­tę w ła­zien­ce i na­sy­pa­łam mu je­dze­nia. Spoj­rzał na nie, mach­nął ogo­nem i od­sze­dł.

– To może pó­źniej – po­wie­dzia­łam nie­zra­żo­na jego za­cho­wa­niem.

Ko­la­cję przy­nie­sio­no mi do po­ko­ju. Na­stęp­ne dwa dni upły­nęły spo­koj­nie. Mia usi­ło­wa­ła za­chęcić mnie do roz­mów, była miła, ale czu­łam się zo­bo­wi­ąza­na względem Da­riu­sa, żeby nie zdra­dzać żad­nych szcze­gó­łów. Nie by­łam w sta­nie wy­ja­śnić jej, co tu ro­bię, ani od­po­wie­dzieć na inne py­ta­nia. Z pro­ste­go po­wo­du: sama nie wie­dzia­łam. Mój oj­ciec zro­bił coś złe­go. To nie ule­ga­ło żad­nym wąt­pli­wo­ściom. Na tyle złe­go, że mój brat bli­źniak przy­pła­cił to ży­ciem. Ja­ki­kol­wiek cze­kał mnie los, na ra­zie wszyst­ko wy­da­wa­ło się lep­sze niż dzie­wi­ęt­na­ście lat mo­jej do­tych­cza­so­wej eg­zy­sten­cji.

Nie­mo prze­ży­wa­łam swo­ją przy­go­dę.

Trze­cie­go dnia o po­ran­ku mat­ka Da­riu­sa do­sta­ła sza­łu, kie­dy zo­ba­czy­ła sie­rść na mo­jej ko­szul­ce. Ob­ser­wo­wa­łam jej za­cho­wa­nie z prze­ra­że­niem. Zro­bi­ła mi au­to­ry­ta­tyw­ny wy­kład na te­mat tego, jak szko­dli­we są koty. Spu­ści­łam wzrok, wie­dząc, że nie ma ra­cji, ale nie od­wa­ży­łam się po­wie­dzieć, że prze­cież sie­rść to nic złe­go. Nie­ste­ty nie mia­łam rol­ki do kłacz­ków. Ani pie­ni­ędzy, żeby ją ku­pić. Ani mo­żli­wo­ści, żeby się do­stać do skle­pu.

Tego sa­me­go dnia po po­łud­niu ze­szłam na dół po wodę, a kie­dy wró­ci­łam na górę, drzwi do po­ko­ju były uchy­lo­ne. Moje ser­ce na chwi­lę prze­sta­ło bić, po czym roz­po­częło sza­le­ńczy ga­lop. Wpa­dłam do środ­ka, ale nie mo­głam zna­le­źć Tur­ni­pa. Zbie­głam po scho­dach, ro­zej­rza­łam się na pra­wo i lewo i za­częłam szu­kać.

W tym domu wszędzie były po­otwie­ra­ne drzwi. Dla­te­go tak bar­dzo pil­no­wa­łam, aby te do mo­jej sy­pial­ni za­wsze za­my­kać. By­łam pew­na, że o tym nie za­po­mnia­łam. Za­wsze jesz­cze spraw­dza­łam klam­kę. Ot tak, dla pew­no­ści. Po­nie­waż z kuch­ni do­cho­dzi­ły od­gło­sy przy­go­to­wy­wa­nia wie­czor­ne­go po­si­łku, za­ło­ży­łam, że tam nie po­sze­dł. Ra­czej skie­ro­wa­łby się na ze­wnątrz, gdzie było ci­cho. Tur­nip nie lu­bił ob­cych lu­dzi, gło­śnych dźwi­ęków i za­mie­sza­nia.

Za­gląda­łam wła­śnie pod ży­wo­płot, kie­dy usły­sza­łam głos Mii:

– Co ro­bisz?

– Szu­kam mo­je­go kota.

– O! – wy­rwa­ło się jej.

Go­dzi­nę pó­źniej na­dal go nie zna­la­zły­śmy. By­łam zroz­pa­czo­na. Za­pa­dł się pod zie­mię. Prze­cież nie mógł ode­jść da­le­ko! Co się z nim sta­ło? Nie po­ma­ga­ło wo­ła­nie po imie­niu ani żad­ne „kici, kici”.

– Co wy ro­bi­cie? – Do­sze­dł nas wład­czy głos mat­ki Da­riu­sa.

– Szu­ka­my kota! – od­pa­rła Mia. – Gdzieś ucie­kł.

Ta­lia zbli­ży­ła się do nas.

– Ni­g­dzie nie ucie­kł. Ka­za­łam Amo się go po­zbyć.

Obie spoj­rza­ły­śmy na nią na­tych­miast – ja z roz­pa­czą, a Mia z prze­ra­że­niem. Wy­trzesz­czy­łam oczy na wi­dok po­gar­dy wy­pi­sa­nej na jej przy­stoj­nej twa­rzy. Po chwi­li po­gar­da zmie­ni­ła się w okru­cie­ństwo. Prze­cież to mat­ka Da­riu­sa, mu­sia­ło mi się coś prze­wi­dzieć. A jed­nak.

– Nie, nie, nie! – za­wo­ła­łam, czu­jąc, jak moje ser­ce roz­pa­da się na ty­si­ące ka­wa­łków.

– To tyl­ko par­szy­wy kot – oznaj­mi­ła do­bit­nie.

– O mój Boże! – mruk­nęła dez­apro­bu­jąco Mia. – Mamo!

– Mam tyl­ko jego. – Do­pa­dłam do niej, ła­pi­ąc ją za rękę z bła­ga­niem w oczach. Od­trąci­ła mnie na­tych­miast, jak­bym była co naj­mniej trędo­wa­ta. – On nie spra­wia kło­po­tów. Nie dra­pie ni­cze­go, jest czy­sty. Ja będę go pil­no­wać. Ni­g­dy go już pani nie zo­ba­czy – za­pew­nia­łam z pa­sją. Znów zła­pa­łam ją za dłoń. – Ani żad­ne­go fu­tra, ni­g­dzie. Obie­cu­ję!

Mat­ka Da­riu­sa po­now­nie strząsnęła z sie­bie moje dło­nie, a po­tem wy­mie­rzy­ła mi siar­czy­sty po­li­czek. Gło­wa od­sko­czy­ła mi do tyłu. Przy­ło­ży­łam do po­licz­ka chłod­ną dłoń, a w oczach ze­bra­ły mi się łzy. Nie mo­głam uwie­rzyć, że mo­żna być tak okrut­nym.

– Moja de­cy­zja jest osta­tecz­na! – wark­nęła, od­cho­dząc.

– Nie! – za­wo­ła­łam. Chcia­łam za nią po­biec, ale Mia zła­pa­ła mnie za rękę. – Nie! Mu­szę iść go po­szu­kać.

Na­ra­sta­ła we mnie de­spe­ra­cja. Tur­nip był moim je­dy­nym przy­ja­cie­lem i ob­ro­ńcą. Mie­li­śmy tyl­ko sie­bie. Za­wsze tyl­ko ja i on. Za­wsze ra­zem. Był moją ro­dzi­ną. Ca­łym moim ży­ciem. Wszyst­kim, co mia­łam.

Za­la­łam się łza­mi, szlo­cha­jąc nie­kon­tro­lo­wa­nie.

– Spró­bu­ję się do­wie­dzieć, co się sta­ło – wes­tchnęła Mia i po­pro­wa­dzi­ła mnie do domu.

Nie­ste­ty Amo, mimo gró­źb i pró­śb, nie chciał po­wie­dzieć, co zro­bił z ko­tem. Nie mia­łam te­le­fo­nu, więc nie mo­głam się skon­tak­to­wać z Da­riu­sem. Czy by mi po­mó­gł? A co, je­śli Tur­ni­pa po­trąci sa­mo­chód? A je­śli spo­tka na dro­dze ja­kieś zwie­rzę? Czy będzie umiał się obro­nić? Jak wró­ci do domu?

– Przy­kro mi, Ni­co­la – po­wie­dzia­ła z ża­lem Mia, opusz­cza­jąc mój po­kój.

Po­pa­dłam w czar­ną roz­pacz. Za­bra­no mnie z domu, gdzie wszy­scy trak­to­wa­li mnie jak śmie­cia. W Chi­ca­go przez chwi­lę wy­da­wa­ło się, że mój los się od­mie­ni. Po­tem zo­sta­łam po­rzu­co­na przez Da­riu­sa, a trzy dni pó­źniej mój uko­cha­ny przy­ja­ciel, któ­ry był ze mną od dzie­ci­ństwa, zo­stał wy­rzu­co­ny z domu. Po­zby­to się go jak nie­chcia­nej rze­czy. Pła­ka­łam nad lo­sem jego i swo­im.

Moje po­kru­szo­ne ser­ce okrop­nie bo­la­ło. Nie mo­głam zła­pać od­de­chu.

Dla­cze­go to wszyst­ko spo­ty­ka wła­śnie mnie? Co ta­kie­go zro­bi­łam świa­tu, że od dnia na­ro­dzin nikt mnie nie ko­cha? Czy w po­przed­nim ży­ciu by­łam po­two­rem?

Nie chcia­łam wie­rzyć, że Da­rius zro­bił to z pre­me­dy­ta­cją. Umie­ścił mnie tu, pod skrzy­dła­mi mat­ki, wie­dząc, jaka jest? Prze­cież, gdy­by nie­na­wi­dził Tur­ni­pa, po­zby­łby się go jesz­cze przed wy­jaz­dem ze Sta­nów. A jed­nak ku­pił mu te wszyst­kie wspa­nia­łe rze­czy.

Moc­no przy­tu­li­łam do sie­bie szel­ki i ko­cyk z kon­te­ne­ra.

Chcę mo­je­go przy­ja­cie­la z po­wro­tem! Chcę znów po­czuć jego mi­ęciut­kie fu­ter­ko na twa­rzy. Po­słu­chać, jak mru­czy. Przy­tu­lić go do sie­bie!

Zdu­szo­ne łka­nie wy­rwa­ło mi się z pier­si.

W tym ob­cym kra­ju nie zna­łam ni­ko­go, nie mia­łam te­le­fo­nu ani na­wet głu­piej mapy. A Amo, któ­ry wy­wió­zł Tur­ni­pa nie wia­do­mo gdzie, pa­trzył na mnie jak na śmie­cia. Tak samo jak wszy­scy inni w tym domu. Je­dy­ną zno­śną oso­bą była Mia, ale na­wet ona nie po­tra­fi­ła prze­ciw­sta­wić się mat­ce ani nie mia­ła żad­ne­go wpły­wu na ochro­nia­rza.

Nie mo­gąc znie­ść tego wszyst­kie­go, po­grąży­łam się w pła­czu. Ob­jęłam się ra­mio­na­mi, usi­łu­jąc za­ła­go­dzić obez­wład­nia­jący ból roz­sa­dza­jący mi pie­rś. Ko­cha­łam całą sobą mo­je­go kota, je­dy­ne przy­ja­zne mi stwo­rze­nie we wszech­świe­cie.

A te­raz stra­ci­łam i jego.

Rozdział 3

Darius

By­łem zmęczo­ny. Zje­ba­ny! Do tego stop­nia, że in­te­li­gent­ny tem­po­mat w moim au­cie miał dzi­siaj uży­wa­nie. Nie spa­łem od po­nad doby, ale za­ła­twi­łem, co mu­sia­łem. Po raz ko­lej­ny prze­ta­rłem oczy, któ­re pie­kły mnie tak, jak­by mi ktoś syp­nął w nie pia­skiem. Okrop­ny ból pul­so­wał mi w czasz­ce, gdy par­ko­wa­łem po­mi­ędzy dwo­ma in­ny­mi au­ta­mi na pod­je­ździe ro­dzin­ne­go domu. Za­nim zwa­lę się na łó­żko, żeby ode­spać, chcia­łem spraw­dzić, jak so­bie ra­dzi Ni­co­la u mo­jej mat­ki. O tej po­rze pew­nie będą jeść ko­la­cję w ogro­dzie. Na­dal było upal­nie – po­go­da w lip­cu nie da­wa­ła wy­tchnie­nia na­wet wie­czo­rem. Zmarsz­czy­łem brwi, wi­dząc przy sto­le tyl­ko mat­kę i Mię.

– O pro­szę, ktoś po­sta­no­wił się po­ja­wić bez za­po­wie­dzi. Zno­wu. Żeby ci to w na­wyk nie we­szło – rzu­ci­ła mat­ka z odro­bi­ną pre­ten­sji w gło­sie. Przez lata znie­czu­li­łem się na ten ton. – Do­brze, że mamy do­dat­ko­we na­kry­cie, z któ­re­go nikt nie sko­rzy­stał.

– Gdzie Ni­co­la? – Nie ba­wi­łem się w grzecz­no­ści.

– Ma fo­cha – oznaj­mi­ła Mia, pa­trząc wy­mow­nie na mat­kę.

Ni­co­la ma fo­cha? Ko­bie­ta, któ­ra za­wsze robi, co jej na­ka­zu­ją?

Moje brwi pod­je­cha­ły do góry. Chy­ba źle usły­sza­łem.

– Wiem, że pra­cu­jesz, ale po­ja­wia­nie się tu­taj w ta­kim sta­nie… – mruk­nęła z nie­za­do­wo­le­niem mat­ka, wy­ko­nu­jąc ręką gest w stro­nę mo­jej po­mi­ętej ko­szu­li i przy­bru­dzo­nych spodni.

Trud­no było wy­glądać na go­to­we­go do przy­jęcia black tie po kil­ku go­dzi­nach lotu i po­nad do­bie bez snu. Mój mózg nie prze­twa­rzał da­nych z taką samą szyb­ko­ścią jak za­zwy­czaj. Sku­pi­łem uwa­gę na Mii.

– Fo­cha? – do­py­ta­łem na wszel­ki wy­pa­dek.

Mu­sia­ła prze­łk­nąć ka­wa­łek świe­że­go ana­na­sa, za­nim od­po­wie­dzia­ła.

– Wczo­raj mat­ka ka­za­ła Amo po­zbyć się kota.

Mój za­mro­czo­ny odro­bi­nę umy­sł po­trze­bo­wał paru se­kund, żeby za­try­bić.

– Kur­wa mać!

– Wy­ra­żaj się! – wark­nęła mat­ka.

Na­tych­miast prze­szło mi zmęcze­nie, a za­stąpi­ła je wście­kło­ść. Od­wró­ci­łem się na pi­ęcie i po­ma­sze­ro­wa­łem do domu, prze­cze­su­jąc z fru­stra­cją wło­sy. Zi­gno­ro­wa­łem na­wo­ły­wa­nie mat­ki.

Je­ba­na suka! Co za tu­pet! Cze­mu Ni­co­la nie za­dzwo­ni­ła? Może, kur­wa, dla­te­go, że nie mia­ła two­je­go nu­me­ru, a Fabi był z tobą, ty dur­ny pa­ja­cu?

Ochro­nia­rzy zna­la­złem w ich po­ko­ju wy­po­czyn­ko­wym. Drzwi ude­rzy­ły z hu­kiem o ścia­nę. Pod­nie­śli gło­wy, ale to była cała ich re­ak­cja. Amo ja­rał pa­pie­ro­sa.

Za co kon­kret­nie im pła­cę?

– Co zro­bi­łeś z ko­tem?

– Po­zby­łem się pa­skudz­twa – od­pa­rł, za­ci­ąga­jąc się głębo­ko. – Two­ja mat­ka na­rze­ka­ła, że kła­ki la­ta­ły wszędzie.

Oczy­wi­ście, sło­wa mo­jej mat­ki były dla nie­go świ­ęto­ścią. Czy na­praw­dę temu gno­jo­wi wy­da­wa­ło się, że pie­prze­nie jej „w ta­jem­ni­cy” da­wa­ło mu w tym domu ja­kie­kol­wiek przy­wi­le­je i pra­wa? Si­ęgnąłem po nóż na przed­ra­mie­niu.

– Je­śli będę mu­siał po­wtó­rzyć py­ta­nie, od­czu­jesz kon­se­kwen­cje – wark­nąłem, wa­żąc w dło­ni da­ma­sce­ńską stal.

– Wy­wa­li­łem go z auta na dro­dze do ob­ser­wa­to­rium – przy­znał, jak­by nic się nie sta­ło.

Wes­tchnąłem, ukła­da­jąc nóż do rzu­tu. Wy­ci­ągnąłem te­le­fon z kie­sze­ni i wy­bra­łem nu­mer.

– Yeah? – Głos Fa­bie­go był rów­nie zmęczo­ny jak mój, ale mia­łem to w du­pie.

– Spraw­dź dla mnie za­pi­sy GPS z sa­mo­cho­du… – Spoj­rza­łem wy­cze­ku­jąco na Amo, wsu­wa­jąc nóż na miej­sce.

– BMW ca­brio – wy­mam­ro­tał.

Za­ci­snąłem szczękę z wście­kło­ścią. Ten sa­mo­chód ku­pi­łem dla sio­stry!

– Z sa­mo­cho­du Mii z wczo­raj. Gdzie się za­trzy­my­wał na dro­dze do ob­ser­wa­to­rium.

– Spo­ko, za­dzwo­nię za parę mi­nut.

Mia­łem po pro­stu ode­jść, żeby nie zro­bić ni­cze­go głu­pie­go, jak za­strze­le­nie tego skur­wy­sy­na w ro­dzin­nym domu, ale wte­dy usły­sza­łem, jak z iro­nią rzu­cił:

– All this for one pus­sy!3

W pó­ło­bro­cie wy­ce­lo­wa­łem z bro­ni. Wrzask upew­nił mnie, że kula do­ta­rła na miej­sce. Mia­łem na­dzie­ję, że tak samo jak wia­do­mo­ść, jaka była do niej do­łączo­na. Wbie­głem po scho­dach na górę, cho­wa­jąc po dro­dze broń. Znaj­do­wa­ły się tam tyl­ko dwa po­ko­je go­ścin­ne.

Po otwar­ciu drzwi na­wet jej nie za­uwa­ży­łem. Do­pie­ro ci­chy dźwi­ęk spra­wił, że od­wró­ci­łem się w stro­nę drzwi do ła­zien­ki. Ni­co­la sie­dzia­ła w kącie. Pod­nio­sła na mnie swo­je za­pła­ka­ne, za­puch­ni­ęte oczy i po­ci­ągnęła no­sem. Ko­lej­ne kro­ple spły­nęły po po­licz­kach. Coś głębo­ko we mnie po­ru­szy­ło się, spra­wia­jąc, że po­czu­łem ucisk w do­łku. Przy­kuc­nąłem obok niej, sta­rłem z buzi łzy, ale nowe od razu po­ja­wi­ły się w wy­pe­łnio­nych roz­pa­czą oczach.

– Oni…

– Wiem.

Po­mo­głem jej się pod­nie­ść i zno­wu ota­rłem ko­lej­ne łzy. Za­sko­czo­ny po­czu­łem na­gle, jak obej­mu­je mnie w pa­sie i przy­tu­la się z ca­łej siły. Przy­gar­nąłem ją do sie­bie, za­nu­rza­jąc dłoń w je­dwa­bi­stych wło­sach. Znów za­częła szlo­chać. Usi­ło­wa­łem ją uspo­ko­ić, ale fa­tal­nie mi szło.

– Po­je­dzie­my go po­szu­kać.