Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z zamiarem napisania książki o wojnie 1812 roku nosiłem się od bardzo dawna, uważając to za szczególnego rodzaju obowiązek, jako że jeden z moich przodków był polskim oficerem w służbie Napoleona. Zdarzyło się także, iż – z wielu powodów – od dziecięcych lat wychowywałem się w duchu kultury francuskiej, nigdy przy tym nie zapominając o kraju, w którym przyszło mi dorastać i zdobywać wykształcenie. Innymi słowy, zarówno Rosja, Francja i Polska zawsze były i nadal są mi bliskie. Stąd opisanie wojny, w której walczyli przeciw sobie Rosjanie, Francuzi i Polacy, wydaje mi się konieczne choćby dlatego, że – czując się związanym z każdą z tych kultur – mogę stworzyć obraz bardziej od innych obiektywny i wieloaspektowy. Zwłaszcza zaś ukazać przyczyny tego konfliktu. A bez szczegółowej analizy przyczyn niepodobna wprost zrozumieć wojny.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 846
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
«От национальных государств к единой Европе: проблемы европейской интеграции в XIX-XXI вв.», шифр в ИАС: 5.38.275.2014.
© Copyright
Oleg Sokołow
© Copyright for Polish edition:
Wydawnictwo NapoleonV
Tłumaczenie:
Sławomir Skowronek
Redakcja techniczna:
Dariusz Marszałek
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt: [email protected]
Numer ISBN: 978-83-8178-273-9
Numer ISBN: 978-83-8178-270-8
Z zamiarem napisania książki o wojnie 1812 roku nosiłem się od bardzo dawna, uważając to za szczególnego rodzaju obowiązek, jako że jeden z moich przodków był polskim oficerem w służbie Napoleona. Zdarzyło się także, iż – z wielu powodów – od dziecięcych lat wychowywałem się w duchu kultury francuskiej, nigdy przy tym nie zapominając o kraju, w którym przyszło mi dorastać i zdobywać wykształcenie. Innymi słowy, zarówno Rosja, Francja i Polska zawsze były i nadal są mi bliskie. Stąd opisanie wojny, w której walczyli przeciw sobie Rosjanie, Francuzi i Polacy, wydaje mi się konieczne choćby dlatego, że – czując się związanym z każdą z tych kultur – mogę stworzyć obraz bardziej od innych obiektywny i wieloaspektowy. Zwłaszcza zaś ukazać przyczyny tego konfliktu. A bez szczegółowej analizy przyczyn niepodobna wprost zrozumieć wojny.
Wielki niemiecki teoretyk Carl von Clausewitz słusznie bowiem stwierdził: „Zamiar polityczny jest celem, wojna zaś jedynie środkiem, nigdy więc nie należy analizować środków nie analizując celów”. Inaczej mówiąc, nie sposób wyobrazić sobie poważnego studiowania samego przebiegu wojny bez wyjaśnienia przyczyn konfliktu i dokładnego określenia jego celów politycznych.
Ogólnie rzecz biorąc, kampania 1812 roku należy do tego rodzaju zaciętych konfliktów, w trakcie których żywioły wojny zostają rozpętane tak bardzo, że zagadnienia polityczne schodzą czasowo na dalszy plan, ustępując miejsca gorączce walki zbrojnej. Może się więc okazać, że „prehistoria” konfliktu nie jest w tym przypadku aż tak istotna dla dogłębnego poznania operacji wojskowych, zwłaszcza w porównaniu do tych wojen, w których – jak w kampanii 1805 roku – intensywność walk nie była tak wielka, i w których polityka ściśle i stale mieszała się nawet w przebieg samych działań.
Kiedy rzecz dotyczy szczegółów pojedynczego epizodu wojennego, faktycznie można obejść się bez polityki. Jednak ogólnego przebiegu kampanii, strategicznego rozmieszczenia sił, zadań stawianych dowódcom absolutnie nie można pojąć bez jasnego i pełnego uwzględnienia uwarunkowań politycznych; a to znaczy, że nawet pojedynczy epizod – wyrwany z tego kontekstu – zostanie ukazany w niewłaściwym świetle.
Analiza dokumentów (z których wiele nigdy dotąd nie weszło w obieg badań naukowych) wykazała, że właśnie owe „zamysły polityczne”, motywy jakimi kierowali się politycy i plany obu stron, zostały najsłabiej przebadane a czasem nawet ukazane w celowo zniekształcony sposób, tak w Rosji, jak i we Francji. Dlatego właśnie niniejsza książka – pierwsza część zamierzonej trylogii o wojnie 1812 roku, w całości poświęcona jest wydarzeniom wojennym i politycznym, które przywiodły Francję i Rosję do apokaliptycznego starcia. Wiele spośród powstałych w trakcie pracy nad książką stwierdzeń i opinii wyda się być może zaskakującymi, będą jednak one bez wątpienia interesujące.
Kiedy mowa o wypaczeniach obrazu tej wojny, trzeba wskazać także obiektywne przyczyny ich zaistnienia. Pierwszą z nich stanowi fakt, że bardzo długo historycy – czy to rosyjscy, czy francuscy – przywiązywali małe znaczenie do badań nad stroną przeciwną, stąd wszystkie ich prace miały jednostronny charakter. Wyjątek stanowili historycy polscy, tacy jak Marian Kukiel, władający zarówno rosyjskim jak francuskim językiem, wykorzystujący ponadto źródła tworzone przez stronę polską. Poświęćmy jednak kilka słów historykom rosyjskim i francuskim.
Przez kilkadziesiąt lat następujących po wojnie 1812 roku wspomnienia o niej były mocno upolitycznione. Rosyjskich historyków poważnie ograniczały wymogi cenzury i oczekiwania opinii publicznej, która ukształtowała się w trakcie wojny z napoleońską Francją. Również dla Francuzów historia państwa napoleońskiego była kwestią polityczną. W okresie bezpośrednio po upadku I Cesarstwa oczerniano je na rozmaite sposoby, by zaskarbić sobie względy nowej władzy; później historia Napoleona nie tylko stała się modna, ale także legła u podstaw ideologii kolejnego Cesarstwa i w konsekwencji zrodziła oceny przesadnie apologetyczne; z kolei po obaleniu II Cesarstwa ponownie na jakiś czas zapanowała moda na odsądzanie od czci i wiary zarówno samego Napoleona I, jak i jego kampanii. Rzecz jasna, nikogo nie interesowała prawda historyczna o wojnie 1812 roku, a tym bardziej studiowanie jakichkolwiek rosyjskich źródeł archiwalnych! Z wymienionych wyżej przyczyn prace klasyków wojskowej historiografii, tak Rosjan, jak i Francuzów, pomimo swych licznych zalet dalekie są od tego, by mogły uchodzić za wszechstronne i prawidłowe odzwierciedlenie wydarzeń wielkiego konfliktu rosyjsko-francuskiego.
Oto jednak na przełomie XIX i XX w. nastał zaiste złoty wiek nie tylko dla stosunków rosyjsko-francuskich, ale i dla historiografii wojskowej. W latach 1891-1893 zawarty został sojusz rosyjsko-francuski, a zarazem zbliżała się setna rocznica wojny 1812 roku. Wydarzenie to dawni przeciwnicy obchodzili w atmosferze wzajemnego szacunku, poświęcając wiele uwagi rozwojowi historiografii. W Rosji skończyły się czasy surowej cenzury, we Francji na dalszy plan zeszła maniera ostrego upolityczniania dziejów wojen napoleońskich, w obu krajach otwarto archiwa, po czym z okazji stulecia wojny 1812 roku zaczęto wydawać obszerne publikacje źródłowe w języku rosyjskim i francuskim. I tak na przykład w Rosji ujrzało światło dzienne 22-tomowe dzieło „Wojna Narodowa 1812 roku. Materiały Archiwum Naukowego Sztabu Głównego”; we Francji kapitan G.F. Fabry opublikował wielotomową edycję dokumentów Wielkiej Armii sporządzonych pomiędzy czerwcem a sierpniem 1812 roku, major L. Margueron wydał cztery tomy poświęcone przygotowaniom Francji do wojny itd.
Jednakże wszystkie te publikacje, rosyjskie i francuskie, nie zostały doprowadzone do końca, złoty wiek historiografii wojskowej przerwała Pierwsza Wojna Światowa i rewolucja w Rosji. Nic więc dziwnego, że większość historyków nie zdołała wykorzystać znakomitych publikacji z początku wieku. W Rosji nastały zaiste czarne dni dla studiów nad historią, w tym historią wojskową. Tematyka wojny 1812 roku w Rosji radzieckiej [sowieckiej] zeszła nawet nie na drugi, a na sto drugi plan.
Powróciła jednak wkrótce… za to w jakim stylu! W porównaniu z tym, co nastało w państwie Stalina, carska cenzura wydać by się mogła wręcz dyskretną inteligentną korektą! Po starannie wykształconych oficerach z początku stulecia nadszedł czas umundurowanych ignorantów i nieuków. Kiedy znany za czasów radzieckich historyk wojny 1812 roku pułkownik Żylin bronił dysertacji na ten temat, na banalne pytanie, z jakich zagranicznych źródeł korzystał, oświadczył z dumą: „Z wrogich źródeł nie korzystam!”. Wypowiedź Żylina spotkała się o dziwo z aplauzem zgromadzonych i oczywiście całkowitą aprobatą ze strony władz, na których polecenie publikowano jego prace w olbrzymich nakładach.
„Wrogie źródła” niespecjalnie wykorzystywano także po drugiej stronie. Z upływem czasu w oczach zachodnich historyków Rosja zaczyna być coraz ściślej utożsamiana z Rosją Radziecką, tj. wrogiem z samego założenia. I tak pod piórem bardzo znanego napoleonisty Edouarda Driaulta wojna z Rosją staje się nieomal głównym celem życia Napoleona, pragnącego jakoby wybawić cywilizację europejską od bolszewizmu… pardon, caratu. Tak czy owak, zachodni historycy nie mogli wówczas, a i nie za bardzo chcieli pracować w archiwach radzieckich, z kolei radzieccy może by i chcieli, ale nie mieli absolutnie żadnej możliwości sięgać po archiwalia francuskie.
Straszliwe doświadczenie, jakim stały się dla narodu radzieckiego lata Wielkiej Wojny Narodowej [1941-1945], nie mogło nie wycisnąć piętna na całej radzieckiej historiografii, zwłaszcza zaś na badaniach poświęconych tym wojnom, w których Rosja stawiała opór silnemu wrogowi zewnętrznemu. Potworna wojna, podczas której walczące strony dzieliła zapamiętała nieprzejednana nienawiść, gdzie bito się o samo prawo do istnienia całych narodów, wywarła przemożny wpływ na kraj, który doznał jej tragicznych skutków w całej rozciągłości. Odtąd już nie tylko władza cenzurowała historię, teraz już cały naród rosyjski w każdym nieprzyjacielu widział kogoś w rodzaju Hitlera. Jakiekolwiek opracowanie historyczne, które ukazywałoby przeciwnika w inny sposób, zostałoby odrzucone zarówno odgórnie, jak i oddolnie. O jakiejże więc bezstronnej nauce można mogła być wtedy mowa? Rosja zawsze miała rację, wszyscy chcieli na nią napaść, pragnęli zniewolić naród rosyjski i czynili to, ma się rozumieć, bezwzględnie i przewrotnie…
Również po drugiej stronie „żelaznej kurtyny” postrzegano rosyjską historię przez pryzmat walki z zagrożeniem komunistycznym, które „oczywiście” zawsze wychodziło z Rosji; nawet kiedy rzecz dotyczyła przeszłości przedrewolucyjnej, słowo „komunizm” zastępowano słowem „carat” lub „totalitaryzm”.
Czy były to tylko opinie tępego obywatela, pozostające bez wpływu na osoby piszące prace naukowe? Nie całkiem. Nigdy nie zapomnę, jak w 1988 roku, kiedy granice ZSRR zostały po raz pierwszy nieco uchylone, udałem się w długą podróż do Francji i zrządzeniem losu zawędrowałem do małego alzackiego miasteczka na uroczystość odsłonięcia pomnika napoleońskiego generała Bourciera. Podczas ceremonii wystąpił historyk wojskowości, pułkownik w stanie spoczynku, ktoś w rodzaju francuskiego „Żylina”. Stary natowski „jastrząb”, przemawiając ku czci Bourciera, nie omieszkał napomknąć, że generał, którego osobę uwieczniono pomnikiem, bohatersko bronił… „wolnego świata”!!! To już zaiste lapsus podpadający pod freudowską psychoanalizę! Według owego pułkownika, w epoce napoleońskiej żołnierze Francji najwyraźniej bili się za „wartości” amerykańskiej cywilizacji…
Powróćmy jednak do zagadnienia wpływu polityki na historiografię poświęconą epoce napoleońskiej, a zwłaszcza wojnie 1812 roku. Podkreślmy raz jeszcze, że każda zmiana koniunktury politycznej wpływała nie tylko na masy, ale i na tych, którzy dla nich pisali. Przed upadkiem „żelaznej kurtyny” nikt ani w ZSRR, ani w Europie nie studiował poważnie „wrogich” źródeł, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Co więcej, wkrótce historycy wojskowości zaczęli uznawać za zbędne poznawanie języka strony przeciwnej. Żylin nie czytał po francusku, natowski „jastrząb” nie władał rosyjskim. Cóż więc sensownego mogli napisać tacy ludzie, którzy całkowicie pomijali w swych badaniach opinie, mentalność, szczegóły dotyczące operacji wojennych jednej ze stron konfliktu? Oczywiście nic! Przecież to tak, jakby w procesie cywilnym sędzia od samego początku postanowił wysłuchać opinii tylko jednej ze stron, a drugiej nie tylko by nie słuchał, ale nawet nie był w stanie zrozumieć!
Oto jednak na początku lat 90-tych XX wieku runęła „żelazna kurtyna”. Dla bardzo wielu ludzi nie oznaczało to bynajmniej początku epoki szczęścia i rozkwitu, jednak dla historyków rosyjskich nastał czas, kiedy znów mogli swobodnie pracować, dla zachodnich zaś – czas, kiedy zyskali możliwość przyjeżdżania bez zbędnych formalności do Rosji i pracy w tamtejszych archiwach.
Przy czym mało kto spośród Europejczyków, w tym Francuzów, z tego korzystał. Spośród poważnych współczesnych opracowań francuskich autorów poświęconych konfliktowi francusko-rosyjskiemu w epoce wojen napoleońskich można wymienić zaledwie niedawno opublikowane prace kobiety-historyka Marie-Pierre Rey „Aleksander I” i „Straszliwa tragedia. Nowa historia kampanii rosyjskiej”. Pierwsza z tych książek, przy wszystkich jej zaletach, to dzieło o życiu i działalności jednego z głównych bohaterów wojny 1812 roku, a nie o samej wojnie, jej przyczynach i przygotowaniach do niej. Druga została napisana tak bardzo „po kobiecemu”, że wiele z zawartych w niej tez jest trudnych do przyjęcia dla człowieka wychowanego na pracach wielkich historyków wojskowości: Clausewitza, Delbrücka, Dragomirowa, Houssaye’a, Colina, Kukiela – żołnierzy, których frazy brzmią niczym akordy Symfonii Heroicznej [tj. II] Beethovena. Wszystkie pozostałe liczne wydawnictwa popularne – to zaledwie pogłos tego, co już wielokrotnie napisano wcześniej; ich autorzy nie wykorzystali nawet opublikowanych źródeł, nie wspominając już o archiwalnych.
O ile francuscy historycy w ostatnich latach nie opublikowali niczego istotnego w zakresie studiów nad wojną 1812 roku, to Rosjanie napisali całą serię dobrych opracowań. Są to znakomite prace A. Wasiljewa, A. Popowa, J. Ziemcowa, L. Iwczenko, S. Szwedowa, W. Bezotosnego, o których niejeden raz wspomnimy na kartach niniejszej książki. Wiele z nich opiera się na szerokiej bazie źródłowej, by wymienić dla przykładu pracę S. Szwedowa, poświęconą zagadnieniu liczebności i strat armii rosyjskiej, napisaną w oparciu o olbrzymią ilość dokumentów archiwalnych.
Czy oznacza to, że wszystko już zostało napisane? Bynajmniej! Większość spośród tych zacnych opracowań poświęcona jest jednak zagadnieniom szczegółowym. Ja zaś zamierzałem ukazać syntetyczny obraz walki Napoleona z Aleksandrem, opowiedzieć nie tylko o epizodach wojennych, lecz przedstawić szeroką panoramę polityki europejskiej.
Trzeba wspomnieć, że ostatnimi czasy pojawiło się na ten temat również sporo „nowatorskich” prac. Niemal wszystkie z nich łączy to, że zostały napisane raczej przez publicystów, niż historyków. Za główny cel uznali oni epatowanie odbiorców oryginalną interpretacją wydarzeń, bywa że z uszczerbkiem dla prawdy historycznej. W niniejszej książce czytelnik również znajdzie dużo niebanalnych ujęć tematu, nie służą one jednak obalaniu innych tez dla samego ich obalania, tylko dokładnemu zapoznaniu czytelnika z sytuacją na podstawie kompetentnej analizy wielkiej ilości źródeł: rosyjskich, francuskich, polskich…
Ten kto pragnie napisać obiektywne dzieło o wojnie 1812 roku i jej politycznych przyczynach, na pewno zetknie się z problemem, który sprawia w konsekwencji, że istnieje tak niewiele dobrych opracowań na ten, zdawać by się mogło, bardzo wyeksploatowany temat. Myślimy tu o barierze, którą można określić jako „efekt nałożenia ekranu późniejszych czasów”. Jakiegokolwiek historycznego wydarzenia byśmy nie opisywali, staje przed naszymi oczami jakby zmętniała wypaczona szyba później napisanych pamiętników, wydawanych po fakcie osądów, stereotypów i później pisanych opracowań, które wypaczają obraz przeszłości. Odnośnie roku 1812 sprawa jest wszakże szczególnie osobliwa. Dramatyczne wydarzenia tej wojny przebiegały zupełnie odmiennie od tego, co prognozowali, na co byli przygotowani współcześni im ludzie, a ostateczny wynik kampanii był dla wszystkich całkowitym zaskoczeniem. Kiedy tylko uczestnicy tych wiekopomnych wydarzeń otrząsnęli się nieco ze zdumienia, natychmiast zaczęli je opisywać, naginając swe odczucia i nastroje przeżywane w trakcie kampanii pod kątem znanego już jej finału. Gdybyż chodziło tylko o emocje! Okazywało się, że w armii rosyjskiej rzekomo nieomal każdy porucznik zamierzał podstępnie wciągnąć wroga w głąb kraju, a we francuskiej wszyscy jak jeden mąż błagali cesarza, by nie popełniał straszliwego błędu, jakim obecnie [tj. po kampanii], według powszechnej opinii, stała się wojna z Rosją. Ta sama zasada dotyczy wszystkich innych wielkich i małych wydarzeń z zakresu historii polityki i wojen. Odtąd wszystko zaczęto postrzegać przez pryzmat wtargnięcia Wielkiej Armii do Rosji, oraz jej ostatecznej katastrofy. Dlatego zarówno w rosyjskich, jak i we francuskich pamiętnikach dotyczących wojny 1812 roku wszystko jest nie tylko wypaczone, ale dosłownie postawione na głowie.
Jeżeli więc chcemy zrozumieć prawdziwe motywy poczynań polityków, plany kręgów wojskowych, nastroje społeczne w Rosji i we Francji, musimy postarać się spojrzeć na wydarzenia tamtej epoki nie przez wypaczone, zmętniałe szkło pamiętników i późniejszych opracowań, lecz w pierwszym rzędzie zwrócić się ku autentycznym dokumentom powstałym w tamtej epoce. Dlatego stwierdzamy, że kiedy rzecz dotyczy wzajemnych stosunków Francji z Rosją w roku 1808, należy oprzeć się nie na tekstach napisanych przez jakiegoś świadka epoki po czterdziestu latach, tylko na autentycznych listach, rozkazach, sprawozdaniach, dziennikach, publikacjach powstałych konkretnie w 1808 roku. Tylko w ten sposób można uzyskać nie obraz planów i odczuć, które faktycznie pojawiły się później, tylko dostrzec prawdziwego ducha epoki i panujące wówczas nastroje, a w konsekwencji właściwie zrozumieć przeszłe wydarzenia.
Czy oznacza to, że należy zupełnie odrzucić literaturę pamiętnikarską? Oczywiście, że nie! Przecież pamiętniki prezentują badaczom koloryt i klimat epoki… trzeba się jedynie upewnić, czy właśnie tej a nie innej. Innymi słowy, można z nich korzystać jedynie wówczas, kiedy ich treść znajduje potwierdzenie w dokumentach badanej epoki, co też niejednokrotnie miało miejsce podczas pisania niniejszej książki. W żadnym wypadku nie odrzucając pamiętników jako wartościowych źródeł, autor przyznawał bezwzględne pierwszeństwo dokumentom z badanej epoki. W rezultacie powstało wiele interesujących ustaleń, które nigdy by się nie narodziły bez przyjęcia powyższej zasady.
Mówiąc o stereotypach, zwłaszcza w literaturze rosyjskiej, nie można nie wspomnieć choć raz o Wielkiej Wojnie Narodowej. Jak już stwierdzono wyżej, wywarła ona przeogromny wpływ na sposób pojmowania przez narody Rosji każdej z wielkich wojen, co dla historyków i publicystów rosyjskich stanowi kolejną zmętniałą szybę, przez którą spoglądając już w ogóle nie można zrozumieć epoki napoleońskiej, a wszystkie jej wydarzenia jawią się w zupełnie wypaczonym kształcie. Trzeba wspomnieć o tym przynajmniej raz, by więcej do tego nie wracać.
Przyczyny konfliktu między cesarstwami Rosji i Francji, ustrój gospodarczy tych państw, ich polityka zagraniczna, ich ideologia, cele, które próbowały one osiągnąć podczas wojny, metody prowadzenia działań wojennych, tak bardzo różniły się od tych aspektów w konflikcie ZSRR i współczesnych Niemiec, że jakiekolwiek porównania, jakiekolwiek paralele pomiędzy wojną 1812 roku a wojną lat 1941-1945 są absolutnie niedopuszczalne. Tego rodzaju porównania niczego nie wnoszą, jedynie mieszają ludziom w głowach, łącząc dwie nieprzystawalne do siebie epoki. Wspomnienia epoki napoleońskiej zacierają się przecież z wolna w przeszłości, podczas gdy wspomnienia Drugiej Wojny Światowej pozostają nadal żywe wśród współczesnych nam ludzi, którzy w tych strasznych latach byli dziećmi, którzy dorastali tuż po wojnie, kiedy cała Europa boleśnie odczuwała jej następstwa. Dlatego historyk nie powinien pod żadnym pozorem porównywać obu tych wojen, gdyż w głowie czytelnika seria skojarzeń z niedawną przeszłością niemal od razu i całkowicie zagłuszy słabo słyszalne echa wydarzeń z początku XIX wieku. Byłoby to tak, jakby chcieć wśród łomotu koncertu rockowego usłyszeć dalekie dźwięki starego klawesynu. Trzeba przestudiować mnóstwo źródeł z pierwszej ręki, potrzeba taktu i delikatnego podejścia, by zrozumieć ludzi dość odległej już epoki – a wszystko to idzie natychmiast w diabły, kiedy tylko – niepotrzebnie i bezsensownie, a czasem wręcz arogancko – zestawi się ze sobą epoki nieporównywalne. Dlatego w całej niniejszej książce nie dokonano żadnych tego rodzaju nikczemnych porównań.
Jeszcze jedna ważna rzecz – w konflikcie, o którym mowa, oprócz Rosji i Francji brała udział także Polska, a dokładniej naród kraju podzielonego pomiędzy sąsiadów w końcu XVIII wieku. Przez swe dążenia do odbudowy potężnej ongiś Rzeczypospolitej Polacy wywarli ogromny, żeby nie rzec decydujący, wpływ na stosunki rosyjsko-francuskie w latach 1807-1812. Nie powinno więc nikogo dziwić, że przy pisaniu niniejszej książki kwestii polskiej poświęcono szczególnie dużo uwagi, i że źródła polskie przytacza się na równi z rosyjskimi i francuskimi. Być może niedostateczne opanowanie języka polskiego nie pozwoliło mi w pełni wykorzystać ogromny potencjał zawarty w polskich dokumentach. Najważniejsze jednak, że starałem się usłyszeć ich głos, którego zdają się niemal wcale nie słyszeć historycy francuscy, a rosyjscy często słyszeć go najzwyczajniej nie chcą.
I uwaga na koniec. Kiedy historyk pragnie dotrzeć ze swym przekazem do czytelnika, pisze ludzkim językiem, w sposób jasny i porywający. Zbyt wydumane naukowe frazy stosowane w opracowaniu historycznym oznaczają zwykle, że autor najzwyczajniej nie ma niczego do powiedzenia, i jeśli odrzuci się z tekstu pseudonaukowy bełkot, odsłoni się pod nim pustka. Dlatego starałem się pisać w sposób prosty i interesujący. Mam nadzieję, że czytelnik to doceni.
O. Sokołow
24 czerwca 2012 r.
Zupełnie nie sposób zrozumieć przyczyny i cele gigantycznego starcia Rosji i Francji w 1812 roku bez przyjrzenia się jego korzeniom, które sięgają czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej i pierwszych lat panowania Aleksandra I. Temu okresowi poświęcona jest moja książka „Austerlitz”, gdzie po raz pierwszy wyłącznie na podstawie synchronicznych [tj. współczesnych wydarzeniom] źródeł szczegółowo przeanalizowałem wszystko, co zaszło na arenie międzynarodowej pomiędzy Rosją a Francją w latach 1792-1805. Książka „Napoleon, Aleksander i Europa, 1806-1812”, jakkolwiek stanowi odrębną całość, jest jednak w pewnym stopniu kontynuacją pracy „Austerlitz”. Toteż w celu lepszego wyjaśnienia spraw tutaj opisanych, niezbędne jest choćby pobieżne zapoznanie czytelnika z zagadnieniami, które dokładnie przedstawiono w poprzednim opracowaniu.
Zacznijmy od stwierdzenia, że pod koniec XVIII wieku jakąkolwiek wielką wojnę między Rosją i Francją trudno byłoby sobie wyobrazić. Półtora tysiąca kilometrów dzielących ówczesną Francję od granic Imperium Rosyjskiego, uwzględniając możliwości komunikacyjne tamtych czasów, stanowiło nieprzezwyciężoną przeszkodę dla wielkich mas wojsk, zaś o poważnych sprzecznościach pomiędzy krajami, które mogłyby użyć tych mas, nie było w ogóle mowy. Ponadto, nawet gdyby Rosji czy Francji nagle przyszło do głowy, by ze sobą wojować, nie zdołałyby tego zrobić. Jak by nie wytyczać linii pomiędzy jedną a drugą potencjalnie wojującą stroną, to musiałaby ona przeciąć dziesiątki granic (!) suwerennych państw. A to znaczy, że i one zostałyby zmuszone do walki! Przy tym ówczesne stosunki pomiędzy obu wielkimi państwami, jakimi były wtedy Francja i Rosja, były bardziej niż dobre. W latach 80-tych XVIII wieku sprawy zmierzały wręcz do zawarcia sojuszu…
Jednak Wielka Rewolucja Francuska obaliła wszelkie – zdawałoby się nienaruszalne – dogmaty i radykalnie zmieniła układ sił na arenie międzynarodowej. Wiadomość o osądzeniu i straceniu króla 21 stycznia 1793 roku wywołała u rosyjskiej cesarzowej Katarzyny II gniewny okrzyk: „Należy wytępić wszystkich Francuzów, tak żeby nie pozostała nawet nazwa tego narodu!”.
Będąc wszakże trzeźwym (nawet jeżeli też agresywnym) politykiem, Katarzyna II preferowała zajmowanie się takimi problemami polityki zagranicznej, które mogły przynieść nie tyle moralną satysfakcję przez unicestwienie wroga ideologicznego, tylko takimi, które dawały jej realne, wymierne korzyści. Dlatego właśnie uznała za ważniejsze zajęcie się „własnym gospodarstwem”. Do roku 1791 trwała wojna rosyjsko-turecka, w latach 1788-1790 Rosja wojowała ze Szwecją, ale przede wszystkim aż do roku 1795 cesarzowa skupiała wysiłek wojenny głównie na kwestii rozbiorów Polski.
Wprawdzie wiosną 1796 roku Katarzyna rozpatrywała ewentualność zbrojnego wsparcia koalicji antyfrancuskiej, jednakże śmierć cesarzowej 17 listopada tegoż roku oddaliła tę kwestię na jakiś czas.
Po objęciu władzy nowy cesarz Paweł I początkowo zdecydowanie odrzucał jakiekolwiek plany wojny z Republiką Francuską. Publicznie oznajmił, że Rosja nie zamierza uczestniczyć w wojnie koalicji przeciwko Francji. Kanclerz Ostermann wyjaśniał motywy tej decyzji (w nocie dyplomatycznej skierowanej do rządów państw europejskich) następująco: „Rosja, pozostająca nieprzerwanie w stanie wojny od 1756 r., jest jedynym państwem na świecie, które przez 40 lat nieszczęśliwie zmuszone było wciąż naruszać swoje zasoby ludzkie. Życzliwe ludziom serce imperatora Pawła I nie mogło odmówić jego umiłowanym poddanym... chwili wytchnienia po tak długotrwałym wysiłku”2.
Tak w ogóle należy zaznaczyć, że ten oczerniany niegdyś cesarz został pod wielu względami zrehabilitowany w pracach dzisiejszych historyków, którzy udowodnili, że legenda o szaleństwie Pawła I została wymyślona później przez jego zabójców. Paweł negatywnie oceniał zwłaszcza agresywną politykę swej poprzedniczki, najbardziej potępiając zaangażowanie Rosji w sprawę likwidacji państwa polskiego. Podczas pożegnania z hrabią Potockim, którego imperator wypuścił z niewoli, podobnie jak Kościuszkę i wielu innych polskich patriotów, uczestników powstania 1794 roku, Paweł oświadczył: „Zawsze byłem przeciwny rozbiorom Polski: rozbiory te były niesprawiedliwe i sprzeczne ze zdrowymi zasadami polityki; jednak to już się dokonało: czyż pozostałe państwa oddadzą dobrowolnie to, co od was przemocą zagarnęły, żeby odbudować ojczyznę waszą? Czy cesarz austriacki, a tym bardziej król pruski, poświęcą przyłączone ziemie dla pomyślności Polski? Wydać im wojnę byłoby z mej strony nierozsądnym, sukces w niej wątpliwym…”3.
Jednak podboje dokonane przez nowy rząd Francji – Dyrektoriat w latach 1797-1798 nie mogły nie wzbudzić niepokoju Pawła. Szczególnie poruszyło imperatora to, że armia Bonapartego w drodze do Egiptu zagarnęła wyspę Maltę, likwidując stary zakon rycerski [Joannitów]. Paweł I, uważający się za protektora zakonu, był do głębi oburzony tym czynem, uważając go za osobistą obrazę.
Imperator Rosji ogłosił de facto krucjatę przeciwko republice. Celem tej wojny miało być zaprowadzenie w Europie sprawiedliwych zasad w takim sensie, jak rozumiał je Paweł I: odrestaurowanie monarchii we Francji i odbudowa wszystkich istniejących wcześniej, tj. przed wybuchem wojen rewolucyjnych, władztw i państw. Zdecydowane poczynania rosyjskiego cesarza doprowadziły rychło do uformowania II Koalicji antyfrancuskiej. Poza Rosją i Anglią, weszły w jej skład Austria, Turcja i Królestwo Neapolu.
Tak rozpoczęła się kolejna wielka wojna monarchistycznej Europy przeciwko Republice Francuskiej. Ku zdumieniu Pawła, zaledwie odniesiono pierwsze zwycięstwa, a już było widać, że sojusznicy koalicyjni bynajmniej nie zamierzają restaurować ani tronów, ani ołtarzy. Na przykład Austriacy nawet nie wpuścili króla Piemontu do jego królestwa, odwojowanego siłą oręża. „Niech król na zawsze zapomni o Piemoncie” – ogłosił po wyjściu wojsk rosyjskich z północnej Italii szef sztabu armii austriackiej, generał Zach – „ten kraj został zdobyty przez Austriaków, toteż w konsekwencji austriacki wódz naczelny ma wyłączne prawo zarządzania Piemontem, dokładnie w taki sam sposób, w jaki zarządzałby Prowansją czy innym okręgiem Francji po wkroczeniu tam wojsk austriackich...”4.
Niezbyt dobrze układały się też stosunki między sojusznikami na morzu. Buta i zarozumiałość, z jaką angielski admirał Nelson odnosił się do rosyjskich sojuszników, były z nawiązką odwzajemniane przez admirała Uszakowa. W swoich listach Nelson donosił, że Uszakow „zachowuje się tak wyniośle, że staje się to nie do wytrzymania” i że „pod uprzejmą powierzchownością rosyjskiego admirała kryje się niedźwiedź”. Nelsona wielce niepokoiła możliwość utrwalenia rosyjskiej obecności na Morzu Śródziemnym, toteż stale odrzucał projekty wspólnych działań przeciwko francuskiemu garnizonowi na Malcie. Ta wyspa była mu potrzebna jako baza dla angielskiej floty, dlatego nie zamierzał po kapitulacji Francuzów oddawać wyspy jakimś tam rycerzom.
Wszystko to musiało powodować irytację Pawła I, której powodem nie było bynajmniej niezrównoważenie psychiczne rosyjskiego imperatora. Sens wojny uległ całkowitemu wypaczeniu. Okazało się, że rosyjscy żołnierze i marynarze szafowali swoim życiem nie po to, by przywrócić sprawiedliwość i ustrój monarchiczny, lecz służyli za narzędzie zaborczej polityki dworu wiedeńskiego i chciwości angielskich kupców.
W rezultacie imperator Paweł nie tylko wycofał się de facto z koalicji, ale wkrótce potem, dowiedziawszy się o przejęciu władzy przez Napoleona Bonaparte, radykalnie zmienił kurs rosyjskiej polityki zagranicznej.
Szereg przyjaznych gestów wykonanych pod adresem Rosji, a przede wszystkim uwolnienie i odprawienie do domu bez żadnych warunków, po ubraniu w nowe mundury na koszt rządu francuskiego, 7 tys. rosyjskich jeńców, wywołały u imperatora Pawła żywe uczucie sympatii w stosunku do nowego przywódcy Francuzów. Zaś działalność Bonapartego na niwie spraw wewnętrznych, zaprowadzenie ładu w kraju pogrążonym dotąd w rewolucyjnej anarchii, jego starania o zaprowadzenie rządów twardych lecz uczciwych, także nie umknęły uwadze Pawła. W efekcie rosyjski imperator skierował do Pierwszego Konsula Bonaparte list o niezwyklej treści:
„Petersburg, 18 (30) grudnia 1800 r.
Panie Pierwszy Konsulu.
Powinnością tych, których Bóg obdarzył władzą nad narodami, jest myśleć o szczęściu tych narodów i o nie zabiegać. Dlatego pragnąłbym zaproponować, by zechciał Pan rozważyć sposoby, za pomocą których moglibyśmy położyć kres nieszczęściom, jakie już od jedenastu lat rujnują całą Europę. Nie mówię tu, jak też nie pragnę rozprawiać ani o prawach człowieka, ani o zasadach jakimi kierują się ludzie rządzący różnymi krajami. Postarajmy się przywrócić światu ład, którego mu tak obecnie brakuje; ład, który – jak się wydaje – jest najważniejszą z zasad, jakie podyktował nam Wszechmogący. Gotów jestem Pana wysłuchać i z Panem dyskutować. Uważam, że mam prawo to zaproponować tym bardziej, że myśl o walce była mi obca, a uczestniczyłem w niej jedynie jako wierny sojusznik tych, którzy – niestety – sami nie wypełnili swych zobowiązań. Wie Pan już, a dowie się Pan jeszcze więcej, co proponuję i czego sobie życzę. To wszakże jeszcze nie wszystko. Proponuję Panu, byśmy razem zaprowadzili pokój powszechny, którego – jeśli tylko będziemy tego pragnęli – nikt nie zdoła zburzyć. Sądzę, że powiedziano tu dostatecznie wiele, by mógł Pan sam ocenić mój tok myślenia i moje odczucia.
Niech Bóg ma Pana w opiece.
Paweł”5.
W ten sposób rychło zapoczątkowano zbliżenie obu stron, które nawet już przed oficjalnym zawarciem traktatu pokojowego rozważały plany przyszłych wspólnych działań sojuszniczych na arenie międzynarodowej! U podstaw tego nie leżała wyłącznie emocjonalna natura Pawła. Rosyjski imperator uważał po prostu, że poza sprzecznościami ideologicznymi nie ma żadnych istotnych powodów do wojny między Rosją i Francją, a skoro we Francji przywrócono porządek, nawet jeżeli nie pod sztandarem Burbonów, to nie ma sensu z nią wojować; przeciwnie – wszelkie względy geopolityczne przemawiają za zbliżeniem obu krajów a być może nawet sojuszem.
Zbliżenie między obu stronami czyniło tak szybkie postępy, że powstał nawet plan wspólnej wyprawy na Indie; w tym celu Paweł nakazał utworzyć specjalne zgrupowanie wojsk kozackich. Oddział ten, liczący 22,5 tys. ludzi, miał być awangardą znacznie większych sił, których zadaniem miało być przepędzenie Anglików z terytorium Hindustanu.
Jednak w tamtych latach nie ziściły się plany sojuszu rosyjsko-francuskiego. Nocą z 23 na 24 marca 1801 roku imperator Paweł został zamordowany w swoim pałacu przez grupę spiskowców.
Oczywiście, główną przyczyną zawiązania spisku wydawało się niezadowolenie elit. Nie wszystkim podobało się zaprowadzenie w kraju porządku i walka z korupcją, egzekwowanie sumiennej postawy w służbie państwowej i surowa dyscyplina w armii. Ponadto, niepoślednią rolę odegrało poczucie niepewności jutra w kręgach arystokracji. Rzeczywiście także, bez względu na wielkoduszność, uczciwość i jak najlepsze intencje Pawła, nie sposób nie przyznać, że pracować pod takim „zwierzchnikiem” było nadzwyczaj trudno. Owszem, imperator nie był szaleńcem, jakim jeszcze do niedawna starała się go ukazywać rosyjska i radziecka historiografia, jednak jego drażliwość i często pochopne decyzje wzbudzały w arystokratach wielki lęk. Przez swe nieprzemyślane poczynania Paweł odstręczył od siebie nawet tych, którzy potencjalnie mogli stać się jego stronnikami. Oddani mu i obowiązkowi ludzie często popadali w niełaskę z błahych przyczyn.
Jednakże owo niezadowolenie arystokratów ograniczyłoby się do pustej gadaniny, gdyby nie pomoc „życzliwych”. Żeby niezadowolenie przekształciło się w coś poważniejszego, trzeba było zorganizowanej siły i środków materialnych. Tą siłą okazał się angielski poseł (ambasador) w Rosji Withworth. Już dawni historycy pisali o jego współudziale w spisku. Np. znany przedrewolucyjny rosyjski historyk Waliszewski był zdania, że Anglia najpewniej subsydiowała spiskowców6.
Prowadzone współcześnie badania ostatecznie postawiły kropkę nad „i” w tej kwestii. Angielska badaczka Elisabeth Sparrow wydała obszerną pracę naukową „Secret Services: British agents in France 1792-1815”, poświęconą działalności wywiadu angielskiego na przełomie XVIII i XIX wieku. Pracę napisano w oparciu o olbrzymią liczbę nieznanych wcześniej dokumentów archiwalnych, stąd nie pozostawia ona cienia wątpliwości co do udziału angielskich służb specjalnych w zorganizowaniu spisku przeciwko Pawłowi I7. Angielscy agenci i angielskie pieniądze pomogły przygotować zamach stanu w Rosji.
Wiadomość o zabójstwie Pawła I dotarła do Paryża 12 kwietnia 1801 roku. Pruski poseł w Paryżu zapisał tego dnia: „Nowina o śmierci imperatora Pawła była dla Bonapartego dosłownie niczym grom z jasnego nieba. Po otrzymaniu tej wiadomości od ministra Talleyranda, [konsul] wydał okrzyk rozpaczy i natychmiast zaczął mówić, że ta śmierć nie jest naturalna, i że cios padł ze strony Anglii”8. Pierwszy Konsul, na którego całkiem niedawno dokonali zamachu opłacani przez angielskie służby specjalne rojaliści (3 nivôse’a Roku IX, tj. 24 grudnia 1800 r.), powiedział z goryczą: „Nie powiodło im się ze mną 3 nivôse’a, za to trafili mnie w Sankt Petersburgu”.
Młody 24-letni car, który przejął władzę w wyniku krwawego przewrotu, stanowił całkowite przeciwieństwo swojego ojca: Paweł I był niezbyt urodziwy – młody imperator uchodził w powszechnej opinii za pięknego; Paweł był popędliwy, wrzeszczał na ludzi z byle powodu i bez powodu – Aleksander rozmawiał z każdym miłym tonem i wciąż się uśmiechał…
Na tym jednak przeciwieństwa się nie kończyły. Paweł był człowiekiem bezpośrednim, uczciwym, wielkodusznym. Mówił to co myślał, robił to co mówił. Aleksander I mówił jedno, myślał drugie, a robił jeszcze co innego. Każdy, kto miał okazję przebywać z nim bliżej, jednoznacznie stwierdzał przewrotność, nieszczerość, fałszywość i obłudę tego człowieka. Nikt bodaj nie scharakteryzował Aleksandra trafniej, niż szwedzki dyplomata Lagerbjelke: „W polityce Aleksander jest cienki jak koniec szpilki, ostry jak brzytwa, fałszywy [złudny] jak piana morska”9.
Nowy monarcha różnił się jednak od poprzedniego zwłaszcza w kwestii orientacji w polityce zagranicznej. Kierunek rosyjskiej polityki obrócił się o 180 stopni już w pierwszych godzinach panowania Aleksandra. Zarządzający Kolegium Wojny generał Lieven wspominał, jak car wezwał go rankiem 12 (24) marca, po czym objąwszy go za szyję wykrzyknął tonąc we łzach: „Mój ojciec! Mój biedny ojciec!”, by zaraz potem, natychmiast zmieniając ton, zapytać: „Gdzie są kozacy?”. Lieven pojął wszystko w lot, toteż niezwłocznie wyprawił rozkaz, by posłana do Indii armia kozacka wracała do domu…
Trudno stwierdzić, czy ów epizod miał właśnie taki, czy też inny przebieg, wiadomo jednak na pewno, że dyspozycja nakazująca zawrócenie oddziałów kozackich generała Orłowa 1. została datowana 12 (24) marca 1801 roku. Marsz kozaków na Indie nie był oczywiście najżywotniejszą potrzebą Rosji. Dziwne jednak, że młody car – według relacji licznych sobie współczesnych mocno przeżywający dopiero co zaszłe wypadki, okazujący cierpienie i szlochający – z miejsca zaczął mówić o strategicznych kwestiach polityki zagranicznej.
W pierwszych latach panowania Aleksander skupił wszakże swą uwagę na próbach wewnętrznej reformy państwa. Jego przyjaciele utworzyli tzw. Tajny Komitet, który sami nazwali żartobliwie „Komitetem Ocalenia Publicznego”. Przy tym, bez względu na tę „straszną” nazwę i na to, że przebywająca na dworze arystokracja określała komitet jako „szajkę jakobińską”, jej realna działalność ograniczyła się do przepełnionych arcyszlachetnymi tonami dysput na temat losu Rosji i przyszłości świata.
Im głębiej przyjaciele analizowali wewnętrzne stosunki w kraju, tym wyraźniej zaczynali pojmować, że głównym czynnikiem generującym zacofanie Rosji jest prawo pańszczyźniane, i że nie sposób wprowadzić żadnych istotnych zmian, nie poruszając tej wywołującej zgrzyty kwestii. Jednocześnie było dla nich sprawą oczywistą, że zajęcie się kwestią pańszczyźnianą oznaczałoby podjęcie śmiertelnej walki z całą szlachtą rosyjską, utrzymującą się z pracy chłopów pańszczyźnianych, przejście ze sfery marzeń w obszar zażartej wojny. Jakie zaś owoce mogło zrodzić niezadowolenie arystokracji, młody car już doskonale pojął na przykładzie losu swojego ojca. W rezultacie, pomimo iż pierwsze lata panowania Aleksandra I przyniosły szereg reform, to jednak wszystkie one nie naruszały konstrukcji gmachu państwa, a jedynie upiększały jego fasadę.
Aleksander mógł natomiast rozwinąć skrzydła w sferze polityki zagranicznej, bez ryzyka narażania się na niezadowolenie elit. Już w roku 1801 wiele z posiedzeń Tajnego Komitetu poświęcono kwestiom z zakresu polityki zagranicznej. Z upływem czasu polityka zagraniczna zacznie coraz bardziej wypierać z umysłu cara problemy wewnętrzne.
Mimo iż 8 października 1801 roku podpisano układ pokojowy z Francją, który po prostu nie zdążył przybrać ostatecznej formy za czasów poprzedniego imperatora, władze Rosji niemal od pierwszych chwil panowania Aleksandra I wstąpiły na drogę ostrej konfrontacji z państwem Napoleona.
Często wzrost napięcia na linii Francja-Rosja przypisuje się sprawie rozstrzelania francuskiego księcia d’Enghien, kuzyna Burbonów, który ze względu na podejrzenie o udział w spisku mający na celu zamordowanie Pierwszego Konsula Bonapartego został pojmany na terytorium Wielkiego Księstwa Badenii 15 marca 1804 roku, przewieziony do Paryża, przekazany pod osąd trybunału wojennego i rozstrzelany w nocy na 21 marca 1804 roku. Rzekomo właśnie ten epizod, który jakoby wstrząsnął carem do głębi, odegrał decydującą rolę w rozpętaniu konfliktu zbrojnego w samym centrum Europy.
Jednak analiza nie literatury pamiętnikarskiej, tylko źródeł współczesnych wydarzeniom, nie pozostawia cienia wątpliwości i pozwala z absolutną pewnością stwierdzić, że plan wojny z Francją zrodził się w umyśle Aleksandra znacznie wcześniej.
Już w instrukcjach, przekazanych przez młodego cara posłowi rosyjskiemu w Paryżu latem 1801 roku, pobrzmiewa nieskrywana nienawiść i nieprzyjaźń wobec Bonapartego.
Aleksander pisze bowiem: „Jeżeli Pierwszy Konsul Republiki Francuskiej nadal będzie umacniał i rozszerzał swą władzę drogą waśni i chaosu, które wstrząsają Europą..., jeśli da się on porwać potokowi rewolucji..., wojna może trwać nadal... w tej sytuacji, mój pełnomocnik we Francji będzie ograniczał się wyłącznie do obserwacji poczynań [tamtejszego] rządu i odwracania jego uwagi do czasu kiedy okoliczności pozwolą mi sięgnąć po środki bardziej zdecydowane (!)”.
W tych dniach wysłano podobną w treści instrukcję rosyjskiemu posłowi w Berlinie. Można w niej odnaleźć te same zwroty, co w sugestiach przeznaczonych dla Morkowa. Na przykład powtarzają się dosłownie wyrażenia „do czasu kiedy okoliczności pozwolą mi sięgnąć po środki bardziej zdecydowane”, „złowrogi duch rewolucji” itd. Wspominając o sytuacji w Egipcie, Aleksander nazywa obecność wojsk francuskich „wrogim uciskiem”. Zwróćmy uwagę: nie „francuskim podbojem”, nie „uciskiem republikańskim” czy jeszcze innym podobnym epitetem, ale właśnie wrogim uciskiem.
Warto zauważyć, że w owym czasie Pierwszy Konsul w swoich instrukcjach przekazywanych francuskim pełnomocnikom i zaleceniach dawanych licznym oficjalnym osobom – wszędzie powtarzał to samo: Rosja to potencjalny sojusznik, trzeba żyć z nią w przyjaźni: „Odtąd nic nie zakłóci stosunków między dwoma wielkimi narodami, które mają tak wiele powodów do wzajemnej przyjaźni, zaś żadnych powodów, by się siebie nawzajem obawiać...”10 – oznajmił Bonaparte podczas prezentacji 22 stycznia 1801 r. przed organami prawodawczymi rocznego sprawozdania „O stanie Republiki”.
Wrogość cara w stosunku do Francji stała się zupełnie oczywista po wznowieniu konfliktu angielsko-francuskiego, przerwanego na krótko traktatem pokojowym w Amiens zawartym 27 marca 1802 roku.
Zaledwie po roku od podpisania układu, 16 maja 1803 roku, Wielka Brytania oficjalnie wypowiedziała Francji wojnę. Niecałe dwie doby później, w południe 18 maja admirał Nelson podniósł swoją banderę na okręcie liniowym „Victory”. Tego samego dnia angielskie okręty wojenne zaatakowały francuskie statki handlowe w pobliżu przylądka Ouessant. Rozległy się pierwsze armatnie wystrzały wielkiej wojny, która miała się toczyć przez następne dwanaście lat.
Wojnę tę wznowiono w znacznym stopniu dlatego, że ze strony cara wielokrotnie padły pod adresem rządu angielskiego deklaracje, iż w zaistniałej sytuacji Rosja będzie niezłomnie stała po stronie Anglii. Wspierając ambicje angielskiego rządu, Aleksander I i znany z anglofilskiej postawy kanclerz Woroncow otworzyli puszkę Pandory11, a potem niełatwo było już powstrzymać eskalację konfliktu.
Bardzo ciekawie scharakteryzował poczynania rosyjskiego rządu w owych dniach bawarski poseł Olri. Oto co zapisał w liście z 19 kwietnia (1 maja) 1803 roku: „…Ona (Rosja) jedna mogłaby, przez twarde i energiczne pośrednictwo, zażegnać niebezpieczeństwo i odmienić sytuację w celu zachowania powszechnego spokoju…”12.
Sam car oczywiście zdawał sobie doskonale sprawę, że konflikt angielsko-francuski oznacza walkę zbrojną z udziałem całej Europy. Krótko później napisał do króla pruskiego Fryderyka Wilhelma, bardzo dokładnie określając istotę tego konfliktu: „Dopóki trwać będzie wojna między Francją i Anglią, żadne z państw na kontynencie nie zazna spokoju”13.
Rzeczywiście – skoro Anglicy nie posiadali odpowiednio licznych wojsk lądowych – było jasne, że ze wszystkich sił postarają się wciągnąć do wojny z Francją państwa kontynentu. Z drugiej strony było oczywiste, że – nie będąc w stanie stanąć do równorzędnej walki z przeciwnikiem na morzu – Francuzi będą starali się rozszerzyć strefę swoich wpływów na lądzie, przejąć kolejne bazy morskie, okręty i kadry marynarskie. Innymi słowy, wojna na kontynencie była pokłosiem wojny angielsko-francuskiej.
Jesienią 1803 roku odwołano z Francji rosyjskiego posła Arkadija Morkowa. W Paryżu pozostał jedynie tymczasowy chargé d’affaires Pietr (Pierre) Oubril. Nie była to zwykła oznaka ochłodzenia stosunków. Stał za tym cały szereg ważnych politycznych démarches14, podjętych przez Aleksandra I latem i jesienią 1803 roku.
To właśnie od tego momentu młody car rozpoczyna energiczne działania w celu utworzenia koalicji antyfrancuskiej z wyraźnym zamiarem zaatakowania Francji. Dosłownie zasypuje króla pruskiego i cesarza niemieckiego15 listami, w których proponuje im aktywny udział w ofensywnym sojuszu przeciwko Francji i natychmiastowe przystąpienie do wojny.
Otrzymawszy wymijającą odpowiedź z Prus, Aleksander 24 września (5 października) 1803 roku napisał do pruskiego króla list zawierający już tym razem pogróżki: „Oczywiście, daleki jestem od udzielania rad Waszej Królewskiej Mości, jaką powinien podjąć decyzję. Jednak nie zamierzam ukrywać, że po jednej stronie widzę chwałę, honor i rzeczywisty interes Jego Korony, po drugiej zaś... katastrofę powszechną i osobistą Waszej Królewskiej Mości... Mając do czynienia z człowiekiem, który nie wie co to umiar czy sprawiedliwość (Bonapartem), nie można osiągnąć niczego, idąc wobec niego na ustępstwa. Bywają w życiu, tak osobistym jak i politycznym, liczne okoliczności, w których pokój można wywalczyć jedynie ostrzem miecza”16.
Jednocześnie 6 (18) października 1803 roku na polecenie imperatora kanclerz i zarazem minister spraw zagranicznych A.R. Woroncow sporządził tajne instrukcje dla rosyjskiego chargé d’affaires w Wiedniu I.O. Anstetta. Po przydługim i jak zawsze mglistym, wielostronicowym wstępie przeszedł do rzeczy: „Jego Imperatorska Mość, starając się nie zaniedbywać spraw nie cierpiących zwłoki, usiłując wybawić Północne Niemcy od przygniatających je nieszczęść, pragnie obecnie w atmosferze wzajemnego zaufania omówić te kwestie z cesarzem niemieckim... Zleca się Panu, by zainicjował Pan rozmowy z austriackim ministerstwem na temat oceny bieżącej sytuacji w Europie. Z naszej strony pragniemy wiedzieć, czy podziela ono nasz niepokój, oraz jakie środki uważa ono za najbardziej odpowiednie w celu powstrzymania wzbierającego potoku francuskiej potęgi, gotowego wystąpić z brzegów, jak też w celu zapewnienia na przyszłość powszechnej pomyślności i pokoju w Europie…”17. Jednakże i Austriacy udzielili wymijającej odpowiedzi.
Listy Aleksandra I do Woroncowa, jak też te skierowane do władców Prus i Austrii, świadczą z całą oczywistością, że to nie kwestia bezpieczeństwa Rosji burzyła spokój cara rosyjskiego, że nie chodziło jedynie o zawiązanie jakiegoś sojuszu obronnego umotywowanego niebezpiecznymi dla Rosji poczynaniami ze strony Bonapartego. Mowa tam ewidentnie o stworzeniu sojuszu ofensywnego, którego celem miało być zaatakowanie Francji i obalenie ustroju uformowanego w wyniku rewolucji.
Potwierdzają to w pełni interesujące dokumenty znajdujące się w Rosyjskim Państwowym Archiwum Historycznym [RGIA]. Zachował się tam szczegółowy dziennik austriackiego attaché wojskowego w Rosji, pułkownika Stutterheima, w którym odnotowano wydarzenia z okresu od stycznia 1804 roku do kwietnia 1805 roku. W odróżnieniu od wielu pamiętników spisywanych po latach, w podeszłym wieku, w których autorzy nieraz mieszają różne wojny a słowa wypowiedziane w 1825 roku odnoszą do roku 1805, w tym przypadku mamy iście stenograficzny zapis rozmów, jakie Stutterheim prowadził z najważniejszymi osobami Imperium [Rosyjskiego], przede wszystkim z samym Aleksandrem. Wnioskując ze stylu dziennika, wszystkie notatki były sporządzane wieczorem tego samego dnia, w którym toczono rozmowy, toteż wszystkie wypowiedzi zostały przytoczone z tak wielką dokładnością, jak to tylko możliwe.
Analiza papierów Stutterheima nie pozostawia najmniejszej wątpliwości co do tego, kiedy Aleksander zdecydował się na wojnę z Francją. Wszystkie bez wyjątku rozmowy pułkownika z carem prowadzone od stycznia do marca 1804 roku obracają się wokół kwestii, kiedy wreszcie Austria udzieli oczekiwanej odpowiedzi na natarczywe propozycje cara w sprawie sojuszu wojskowego.
Podczas balu u imperatorowej 16 lutego Stutterheim długo rozprawiał z Aleksandrem. „Nic nie uwzniośla ducha tak jak wojna” – niespodziewanie rzucił car. Potem zaś, dosłownie bez przerwy, powtarzał jedno i to samo: „To zaiste mrzonka – liczyć na to, że zdołamy uniknąć losu innych, jeżeli sami nie pohamujemy ambicji Bonapartego. Trzeba być tak apatycznym i zaślepionym jak Prusy, żeby na to liczyć”18.
Podczas parady 26 lutego, gdzie imperator ponownie spotkał się z austriackim pułkownikiem, Aleksander oznajmił: „Dla polepszenia stanu mojej armii potrzebna jest wojna; mam nadzieję, że taki sposób szkolenia moich wojsk będzie skuteczniejszy, jeśli będzie to wojna w sojuszu z wami”19. 12 marca Stutterheim zapisał w swym dzienniku: „Już od ośmiu dni imperator wciąż powtarza podczas naszych spotkań na paradach, że nie może doczekać się naszej decyzji. Dziś na dworze odbył się wielki bal maskowy. On (Aleksander) wydał mi się z lekka podenerwowany... przejęty bardziej niż zazwyczaj, oznajmił: ‘Tracicie cenny czas’”20.
Cały dziennik Stutterheima to właściwie zapis nieustannych nalegań imperatora Aleksandra na jak najszybszą konkretną odpowiedź [Austrii] w kwestii podjęcia wojny z Francją.
Wynika z tego, że Aleksander nie tylko od końca 1803 r. rozważał możliwość wojny z Napoleonem – szykował się do niej z całą energią i właściwym sobie uporem.
Z jakiejże to jednak przyczyny? Przecież Bonaparte w 1803 roku nie tylko nie stanowił zagrożenia dla jego państwa, a przeciwnie – wciąż starał się podkreślać swoje przywiązanie do idei sojuszu rosyjsko-francuskiego. Z drugiej strony, funkcjonujące jeszcze we Francji instytucje republikańskie również nie mogły wywoływać obaw ideologicznych i rozdrażnienia cara, gdyż ten stale afiszował się ze swymi liberalnymi poglądami.
„Aleksander… najmniej ze wszystkich przypominał typ bojownika zwalczającego zarazę rewolucyjną” – słusznie zauważył wybitny rosyjski historyk emigracyjny N.I. Uljanow – „Zwykł on, jeszcze zanim objął tron, szokować cudzoziemców oburzającymi wypowiedziami przeciwko ‘despotyzmowi’ i okazywaniem uwielbienia dla idei wolności, prawa i sprawiedliwości. Faktyczna wartość jego ‘liberalizmu’ jest oczywiście znana, toteż wypada nam przyznać rację tym historykom, którzy uważali go za maskę [cara]; taka maska jednak nadaje się do wszystkiego, tylko nie do [uzasadniania] walki z rewolucją. Znacznie bliższa prawdy jest teza, że [Aleksander] nie posiadał żadnych stałych zasad ani przekonań”21.
Użycie w instrukcjach dla posłów wyrażenia ”złowrogi duch rewolucji” nie było więc przypadkowe, i można się domyślać, że nie odnosi się bynajmniej do idei rewolucyjnych.
Co ciekawe, Aleksander nie był też bynajmniej anglofilem. Za przykład postawy anglofilskiej można uznać poczynania rosyjskiego posła w Wielkiej Brytanii Siemiona Woroncowa i jego brata – kanclerza Aleksandra Woroncowa. Były one jasne, konsekwentne i wynikały z prostej zasady: wszystko co dobre dla Anglii, ma być uznawane za dobre także przez innych. Jaka była „bezstronność” tych ludzi [wobec Anglii] i troska o sprawy własnego kraju, możemy wnioskować choćby na podstawie faktu, że poseł S. Woroncow po otrzymaniu dymisji nie raczył nawet powrócić do Rosji i umarł w Londynie w 1832 roku!
Mimo iż otoczony tak zdeklarowanymi anglofilami, car nie przejawiał osobiście jakichś szczególnie ciepłych uczuć wobec mglistego Albionu. Na arenie międzynarodowej zaczął jednak poczynać sobie tak, jakby jego największym marzeniem było służyć interesom Anglii.
Dlaczego Aleksander tak zdecydowanie ukierunkował politykę zagraniczną Rosji? Nie będąc przecież anglofilem, gotów był wypełniać instrukcje Londynu, nie będąc zakamieniałym konserwatystą – zwalczać liberalne zasady. Rozumiejąc, że Francja nie tylko nie zagraża interesom Rosji, ale wręcz dąży do sojuszu z nią, Aleksander postępował w taki sposób, jakby dosłownie nazajutrz miała wybuchnąć wojna z Francuzami.
Jeszcze całkiem niedawno radzieccy historycy twierdzili, że wojna 1805 roku została spowodowana tym, że francuscy agenci przenikali na Bałkany i nieomal szykowali inwazję na Rosję od strony Morza Czarnego, oczywiście po to, by podbić Rosję i spalić Moskwę. Znany historyk wojskowości tworzący w Związku Radzieckim, wspomniany już Pawieł Żylin, uzasadniał utworzenie koalicji przeciwko Francji następującymi gromkimi frazami: „Nasilenie zaborczej polityki Napoleona na Bałkanach i aktywne działania francuskich dyplomatów na terenie Turcji stworzyły realne niebezpieczeństwo przeniknięcia wojsk francuskich nad Morze Czarne i Dniestr, opanowania cieśnin i stworzenia tam przyczółka do wojny z Rosją (!)”22.
Absurdalność tych stwierdzeń jest tak oczywista, że obecnie w historiografii rosyjskiej zagadnienie to jest ujmowane – zgodnie z dominującym trendem – nieco inaczej. Wielu współczesnych historyków nie jest w stanie przyznać, że plan Aleksandra rozpętania wojny z Napoleonem wynikał jedynie z zapatrywań politycznych samego cara i wąskiej grupy anglofilów, otaczających tron z woli monarchy. Historycy ci doszukują się globalnych interesów geopolitycznych Rosji w mającej nastąpić wówczas wojnie, ale nijak nie potrafią ich precyzyjnie określić.
Rzeczywiście bowiem: rzekomy zamiar ratowania Imperium Osmańskiego, z którym Rosja wiodła niemal nieustanne wojny, i z którym ponownie weszła w konflikt w 1806 roku, czy też rzekoma gremialna gotowość narodu rosyjskiego do poświęcenia krwi tysięcy rosyjskich żołnierzy dla przywrócenia tronu królowi Sardynii – brzmią niezbyt przekonująco.
Dlatego lepiej zorientowani współcześni historycy rosyjscy, wychodząc naprzeciw poglądom oficjalnych władz (według których wojna 1805 roku była wojną prewencyjną zapobiegającą nieuchronnej agresji), usilnie starają się udowodnić, że Aleksandra popychała do wzniecenia tego konfliktu rosyjska opinia publiczna. Rosyjska szlachta płonęła rzekomo tak nieprzejednaną nienawiścią do Francji i jej przywódcy, że dosłownie żądała [od cara] wojny z Napoleonem Bonaparte. By udowodnić tę tezę, przywołuje się liczne świadectwa z literatury pamiętnikarskiej napisanej po wojnie 1812 roku, w których rzeczywiście opisuje się Napoleona niemal bez wyjątku jako potwora, a wojna z nim przedstawiana jest jako nieuniknione i samo przez się zrozumiałe zjawisko.
Nie ulega wątpliwości, że Wojna Narodowa 1812 roku, która dotknęła szerokich mas narodu rosyjskiego, uruchomiła w konsekwencji potężny strumień literatury, na której kartach opisywano wroga w jak najczarniejszych barwach, co było poniekąd w pełni uzasadnione. Nie jest jednak zasadne przenoszenie kalki odczuć i opinii, jakie owładnęły ludźmi w czasie Wojny Narodowej, na nastroje kręgów szlacheckich Rosji w 1803 roku, kiedy wojna zalęgła się jedynie w głowach Aleksandra i wąskiego kręgu anglofilów. Żeby stwierdzić, jak szlachecka społeczność Petersburga zapatrywała się na Pierwszego Konsula w 1803 roku, należy sięgnąć do źródeł współczesnych wydarzeniom, a nie późniejszych wymysłów.
Okazało się, że z lat 1801-1803 nie sposób znaleźć w rosyjskich archiwach drukowanych materiałów krytycznych wobec Napoleona Bonaparte. W Rosyjskiej Bibliotece Narodowej znajduje się 1795 wydanych drukiem w tym okresie pozycji w języku rosyjskim, wśród nich setki książek i broszur przełożonych z francuskiego, mnóstwo książek, broszur i gazet wysławiających dokonania Pierwszego Konsula i ani jednej (!) pozycji wrogiej wobec jego osoby!!! Przeciwnie – rosyjska prasa i broszury w przytłaczającej większości odnosiły się życzliwie do młodego przywódcy państwa francuskiego, a niektóre były wręcz pełne żarliwego zachwytu.
Oto co na przykład można było przeczytać w książce „Historia Pierwszego Konsula Bonaparte od chwili jego narodzin do zawarcia pokoju w Lunéville”, która ukazała się wówczas w Sankt Petersburgu:
„Jednakże ów energiczny geniusz nie tylko pośród wojska jaśnieje pełnym blaskiem; także w czasie pokoju rodzą się w nim nowe siły, za pomocą których podejmuje i wciela w życie owe wielkie plany, które mają uszczęśliwić narody, zwalczyć wszystkie problemy obywateli, które wpędzają ich w rozpacz...
Widzimy go we wnętrzu komnaty, jak rozmyśla o tych wielkich i ważnych przedsięwzięciach, które powinny wyzwolić jedne narody spod ucisku innych, i ustanowić ową równowagę władz, bez której pojęcie społeczeństwa jest niczym innym, jak pustym frazesem...
Przy swym zapalczywym i nieugiętym męstwie zachowuje on spokój i zimną krew; przy wrodzonych wielkich zaletach i niepospolitym rozumie [wykazuje] ową twórczą przebiegłość, jaką często Hannibal zwracał przeciwko Rzymianom; nie wykazuje pośpiechu w namyśle, za to wielką szybkość w działaniu; przy żywotności właściwej młodemu wiekowi [wykazuje] doświadczenie i dojrzałość właściwe starcom; znajomość rzeczy wojennych łączy on z umiarkowaniem politycznym i przewodnią cnotą mądrości; czułe i życzliwe ludziom serce z wstrzemięźliwością, umiłowaniem chwały i odwagą zwycięzcy…”23.
A oto co można było przeczytać w znanym dzienniku „Wiestnik Jewropy” („Wiadomości Europejskie”), który w latach 1802-1803 był wydawany przez znanego rosyjskiego historyka i literata Nikołaja M. Karamzina:
„Miłość do Bonapartego osiągnęła najwyższy możliwy stopień” – pisze Karamzin w pierwszym numerze periodyku – „Zewsząd nadchodzą do niego listy dziękczynne, w których jest on nazywany zbawicielem Republiki, Bohaterem jakiego wieki nie znały, niezwykłym [człowiekiem]… Z pewnością zasługuje on na wdzięczność Francuzów i szacunek wszystkich ludzi, ceniących nadzwyczajne czyny wynikające z heroizmu i rozumu. Jego polityka zagraniczna i rządy wewnętrzne zasługują na podziw tak samo, jak zwycięstwo pod Marengo. Francja, obdarzona szczodrze przez naturę, ziemia tak ludna i wzbogacona trudem swych obywateli, z pewnością rychło zdoła zatrzeć ślady nieszczęść Rewolucji, ciesząc się spokojem pod egidą energicznego i rozważnego Rządu, który troszczy się o jak najmądrzejszy kształt praw obywatelskich, o edukację, o rozwój nauk, sztuk i handlu, a więc o najważniejsze dziedziny dobrobytu państwa...” 24.
„Wszystkie portrety i popiersia tego wyjątkowego człowieka mogą jedynie w przybliżeniu oddać podobieństwo; żaden z wizerunków nie ukazuje go w pełni takim jakim jest w rzeczywistości” – pisał Karamzin o zewnętrznym wyglądzie Bonapartego – „Czyż można bowiem za pomocą pędzla albo dłuta wyrazić ogień płonący w jego oczach albo ów nieokreślony, przyjemny wyraz jego ust? W manierach i obejściu wykazuje nadzwyczajną rezerwę a nawet nieśmiałość; każdego z przedstawianych sobie ludzi lustruje przez chwilę bystrym wzrokiem – [następnie] opuszcza oczy ku ziemi, rzadko spoglądając po raz drugi; słucha bardzo uważnie, czym niezmiennie zadziwia Francuzów…”.25
Jeżeli, jak twierdzi wielu historyków, Aleksander I stał się inicjatorem ogólnoeuropejskiej wojny 1805 roku pod naciskiem kręgów szlacheckich [Rosji], które miały jakoby wręcz histerycznie nienawidzić Napoleona, można by zadać zasadnicze pytanie – kto wówczas kupował i czytał całą tę drukowaną twórczość?
Przeciwnie, to właśnie – jak się zdaje – owe zachwyty prasy rosyjskiej zrodziły w duszy Aleksandra nienawiść do osoby Bonapartego. Może też jakąś rolę odegrał tu epizod, przytaczany przez księcia Czartoryskiego w jego pamiętnikach.
Jak wiadomo, w pierwszych miesiącach panowania Aleksandra małżonka margrabiego Badenii, matka imperatorowej Elżbiety (czyli mówiąc prościej teściowa cara) przyjechała do Sankt Petersburga, by zobaczyć się ze swoją córką. Żona margrabiego postanowiła pouczyć młodego zięcia, jak należy kierować państwem, podając za wzór wybitne postacie. Za główny przykład obrała Pierwszego Konsula Republiki Francuskiej. Konkretnie zaś zauważyła, że w Rosji ceremoniał dworski jest za mało uroczysty, a dworowi brakuje blasku i wielkości.
Czartoryski relacjonuje: „Dokonywała porównania między nim (Aleksandrem) i Pierwszym Konsulem, który w odróżnieniu od niego lepiej zna się na ludziach, a żeby bardziej go szanowali, słuchali i podziwiali, otacza się blichtrem i nie zaniedbuje niczego, co mogłoby podnieść prestiż jego rządów, bez którego żadna władza nie może się obejść. Margrabina, pragnąc rozbudzić ambicje zięcia, radziła mu skorzystać z lekcji, jaką daje światu tak wielki geniusz. Chciała, żeby Aleksander brał przykład z Napoleona i – nie wdając się z nim w spory – stał się jego konkurentem; żeby tak jak Pierwszy Konsul nieustannie okazywał wielkość, siłę, silną wolę i zdecydowanie. Rosjanie, powiadała, potrzebują tego wcale nie mniej, niż Francuzi”26.
Być może właśnie te pouczenia niewydarzonej margrabiny wzbudziły w sercu Aleksandra irytację w stosunku do głowy państwa francuskiego, a być może odegrał tu podobną rolę inny epizod? Co konkretnie wpłynęło na młodego cara, nie wiadomo. Za to jest zupełnie oczywiste, że zaczął on żywić wobec Napoleona Bonaparte palącą zazdrość i nienawiść. Choć wydaje się to dziwne w naszych czasach, kiedy główną rolę odgrywają interesy geopolityczne i ekonomiczne, to właśnie owa nieprzyjaźń odegrała większą rolę, niż wszelkie inne incydenty polityczne razem wzięte.
Jeśli zaś chodzi o opinię elit, to należy zawsze pamiętać, że – nawet jeżeli niezbyt często – to monarchom w systemie samowładztwa [samodzierżawia] zdarzało się podejmować decyzje także wbrew niej. Wystarczy przytoczyć choćby sprawę budowy Petersburga i przeniesienia stolicy imperium rosyjskiego do miasta nad Newą, co Piotr I przeforsował stawiając zdecydowanie czoła niemalże całej rosyjskiej arystokracji. Osobowość Aleksandra była oczywiście bardzo daleka od charyzmy wielkiego reformatora Rosji, ale też ewentualnego oporu [elit] wobec jego antyfrancuskich poczynań nie sposób byłoby porównać z opozycją możnowładców wobec reform Piotra. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że w sferze polityki zagranicznej elity pozostawiały samowładcy [samodzierżcy] dużą swobodę.
Rozstrzelanie księcia d’Enghien 21 marca 1804 roku, o którym wyżej wspomniano, stało się nie tyle przyczyną, co pretekstem do wywołania wojny, od dawna postanowionej w głowie młodego cara. Zaledwie wiadomość o straceniu księcia dotarła do Petersburga, zwołano Radę Państwa. Książę Czartoryski27, otwierając jej posiedzenie o godzinie siódmej wieczorem 5 (17) kwietnia 1804 roku oświadczył:
„Jego Imperatorska Mość, oburzony tak jawnym naruszeniem wszelkich norm, zrodzonych z poczucia sprawiedliwości i z prawa międzynarodowego, nie może dłużej utrzymywać stosunków z rządem, nie uznającym żadnych zahamowań ani zobowiązań; rządem skalanym tak strasznym morderstwem, że można go postrzegać jedynie jako hordę rozbójników”. Słowa te odczytał wprawdzie ów młody książę, jednak w rzeczywistości był tylko porte parole imperatora Aleksandra. Radzie Stanu przedstawiono do rozpatrzenia kwestię natychmiastowego zerwania z Francją. Większość członków Rady opowiedziała się za zerwaniem, żeby – jak przyznaje sam Czartoryski – przypodobać się carowi. Odezwały się jednak odważne głosy przeciwne. Najbardziej zdecydowanie wyraził się hrabia Nikołaj Pietrowicz Rumiancew28. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Rosja ma się rzucać w wir krwawej wojny z powodu śmierci cudzoziemskiego księcia: „...przy podejmowaniu decyzji Jego Wysokość powinien kierować się wyłącznie interesem państwa, zaś... sentymentalne mrzonki o powszechnym ładzie nie mogą wpływać na podejmowanie działań... Ten tragiczny incydent nie dotyczy Rosji bezpośrednio, a honor Imperium w najmniejszym stopniu na tym nie ucierpiał...”29.
Słowa Rumiancewa nieco ostudziły zapał Aleksandra. Postanowiono przekazać rządowi francuskiemu oficjalny protest, w którym zamierzano ograniczyć się do wprawdzie kategorycznych, lecz jednak dyplomatycznych wyrażeń, usuwając z tekstu niemądre zdanie o „hordzie rozbójników”. Jednocześnie zarządzono żałobę na dworze.
Los księcia d’Enghien jako takiego był oczywiście całkowicie obojętny Aleksandrowi, lecz jego śmierć dostarczyła wreszcie długo wyczekiwanego pretekstu. Nieustanne publiczne roztrząsanie tego faktu mogło wszak wpłynąć na zmianę nastrojów wyższych warstw rosyjskiego społeczeństwa, które – jak już wspomniano – chłodno odnosiły się do pomysłu wojny z Francją. Oczywiście carowa – matka, emigranci i anglofile bez przerwy odmieniali nazwisko księcia d’Enghien przez wszystkie przypadki. Zaczęto stosować ostracyzm towarzyski wobec wciąż jeszcze przebywającego w Petersburgu posła francuskiego30.
Jednak towarzyskie uszczypliwości były sprawą drugorzędną. Śmierć księcia d’Enghien nieoczekiwanie dała Aleksandrowi okazję wystąpienia przed całą Europą w roli egzekutora prawa, mógł stanąć na czele kolejnej krucjaty przeciwko „bezbożnemu” reżimowi rewolucyjnemu. We wszystkie krańce Europy rozesłano pisma wzywające do natychmiastowego zjednoczenia sił w walce z Napoleonem i zawiązania sojuszu wojskowego przeciwko Francji. Identyczne propozycje skierowano do Wiednia, Berlina, Neapolu, Kopenhagi, Sztokholmu a nawet Konstantynopola.
Aleksander I wystosował również notę protestacyjną na adres Sejmu Rzeszy w Ratyzbonie. Kiedy odczytano ów dokument podczas posiedzenia Sejmu Rzeszy, elektor Badenii zaproponował, żeby nie tracić czasu na kwestie postronne i zająć się sprawami bieżącymi. Tak też uczyniono.
Łatwo sobie wyobrazić, jak car był poruszony tą czarną niewdzięcznością Niemców, jednakże opinia książąt niemieckich nie odgrywała znaczącej roli politycznej. O wiele istotniejsza była postawa Austrii.
Długo wyczekiwany list, napisany własnoręcznie przez cesarza Austrii Franciszka II, nadszedł do Petersburga 22 kwietnia (4 maja) 1804 r., akurat w chwili, kiedy petersburską socjetę zajmowało głównie roztrząsanie historii księcia d’Enghien. W swym obszernym piśmie Franciszek II – co było widoczne już na pierwszy rzut oka – w zupełności zgadzał się z Aleksandrem. Napisał, że podziela poglądy cara odnośnie zasad polityki europejskiej, że gotów jest wystawić dwustutysięczną armię do walki z Francuzami, a nawet obiecał solennie, że w przypadku sukcesu jego aneksje w Italii będą umiarkowane. Było jednak w liście pewne „ale”, które przekreślało wszystkie zamysły Aleksandra. Rzecz w tym, iż austriacki cesarz gotów był wejść w sojusz obronny.
Austriacy ani nie dostrzegali w danej chwili istotnego niebezpieczeństwa, ani konieczności natychmiastowej walki z Napoleonem. Byliby oczywiście bardzo zadowoleni, gdyby w przypadku zagrożenia ze strony Francji otrzymali wsparcie Rosji, ale tylko wtedy. Nie pałali bynajmniej gwałtowną żądzą wdawania się w awanturę wojenną. Kraj był wyczerpany poprzednimi wojnami, deficyt państwowy sięgnął ogromnej sumy – 27 milionów florenów. Najwybitniejszy ówczesny austriacki mąż stanu i dowódca wojskowy – arcyksiążę Karol, młodszy brat cesarza, powiadał, że jego kraj pozostał o cały wiek za Europą, że indolencja władz „jest zaiste zdumiewająca”, zaś rozprzężenie administracji „zupełne”. „Sytuacja finansowa Austrii jest straszna” – pisał arcyksiążę Karol… „Wojna doprowadzi do rychłego bankructwa...”31.
Także król pruski nie pałał żądzą przystąpienia do wojny z Francuzami. On również dał wymijającą odpowiedź na propozycje Aleksandra. Natomiast w Madrycie w ogóle spoglądano w inną stronę. Faworyt królowej, don Manuel Godoy kierujący faktycznie sprawami królestwa, skwitował wieść o śmierci księcia d’Enghien ironicznym stwierdzeniem: „Złej krwi trzeba upuszczać”.
Jednak najbardziej twarda riposta, najstraszniejsze dla Aleksandra słowa nadeszły z Paryża. Na notę przedłożoną 12 maja przez [rosyjskiego] chargé d’affaires Pietra d’Oubrila, Bonaparte zareagował z oburzeniem. Napisał do swojego ministra spraw zagranicznych: „Proszę im wytłumaczyć, z łaski swojej, że ja wojny nie chcę, ale też nie boję się nikogo. Dlatego, jeżeli narodziny Cesarstwa miałyby być tak samo chwalebne, jak narodziny Rewolucji – zostaną ochrzczone kolejnym zwycięstwem nad wrogami Francji”32. Z polecenia Pierwszego Konsula Talleyrand napisał, zwracając się do rządu rosyjskiego: „Żałoba, jaką ona (Rosja) obecnie przywdziała, zmusza do postawienia pytania, czy – gdyby Anglia planowała zabójstwo Pawła I a zdołano by się dowiedzieć, że spiskowcy przebywają o jedno lieu33 od granicy – nie starano by się ich zaaresztować?”34.
Dla cara był to prawdziwy policzek. Wprawdzie w zawoalowanej formie, dano jednak Aleksandrowi do zrozumienia, że ktoś, kto był zamieszany w morderstwo własnego ojca, wypada dość osobliwie w roli stróża europejskiej moralności. „Ta dojmująca obraza zapadła w serce Aleksandra i zasiała w nim trwałą nienawiść do Napoleona, która kierowała później wszystkimi jego (cara) planami i poczynaniami” – zapisał w swoich pamiętnikach Griecz – „Zmuszony zawrzeć z nim pokój w Tylży, Aleksander złożył [chwilowo] na ołtarzu obowiązku i interesu Rosji to palące uczucie, jednak ani na moment go nie porzucał a kiedy nadszedł odpowiedni czas, odpłacił z nawiązką zuchwalcowi, przyczyniając się w decydujący sposób do jego upadku. Aleksander w ogóle był pamiętliwy i w głębi duszy nigdy nie odpuszczał zniewag, chociaż nieraz, kierowany zdrowym rozsądkiem i interesem politycznym, ukrywał i tłumił w sobie te uczucia”35.
Od tej chwili sensem życia Aleksandra, motorem wszystkich jego poczynań będzie tylko jedno – obalenie Napoleona. Ta osobista nienawiść będzie kierowała wszystkimi działaniami cara, dlatego też – nie bacząc na jakiekolwiek interesy geopolityczne, nie bacząc na chłodny i niechętny stosunek europejskich monarchów wobec wchodzenia w sojusz, nie bacząc na butną i niezgodną z interesem Rosji politykę Anglii – będzie on uparcie, niemal dosłownie kopniakami, zaganiać całą Europę w szeregi [kolejnych] koalicji [skierowanych] przeciwko swemu wrogowi. Utalentowany rosyjski historyk emigracyjny, Boris Murawjew, napisał: „Oczywiście najmniej zainteresowany tymi poczynaniami Aleksandra był sam naród rosyjski, którego książę d’Enghien, rozstrzelany w fosie w Vincennes, obchodził nie bardziej, niż jakiś mandaryn nabity na pal z rozkazu Bogdychana”36.
Ani car, ani kręcący się wokół niego ludzie nie myśleli bynajmniej o interesach kraju. Można co najwyżej stwierdzić, że troszczyli się o zyski tej części rosyjskiej klasy rządzącej, która żyła ze sprzedaży Anglikom zboża ze swoich majątków.
Nie oznacza to bynajmniej usprawiedliwiania ekspansjonistycznej polityki Napoleona, która stała się jeszcze bardziej zauważalna po ustanowieniu we Francji cesarstwa w maju 1804 roku i koronacji Napoleona na Cesarza Francuzów 2 grudnia tegoż roku. Jednakże chcąc choćby częściowo zagrozić rejonom, gdzie Rosja miała swoje interesy, Napoleon musiałby rozgromić Austrię. Ponieważ jednak monarchia habsburska w żadnym wypadku nie zamierzała w pojedynkę atakować Francji, Napoleon nie miał żadnego powodu, by wszczynać z nią wojnę. Gdyby zaś przyszło mu do głowy napaść na nią znienacka, Rosja zyskałaby świetną okazję, by wykazać swą potęgę. W takiej sytuacji Austria stanęłaby u boku Rosjan całą duszą i ciałem, i biłaby się nie „dla zachowania pozorów”, ale ze wszystkich sił. Wobec takich okoliczności także Prusacy bez wątpienia nie chcieliby stać z boku. Wówczas wojna byłaby nie tylko uzasadniona, ale i konieczna. Byłoby to oczywiste dla każdego prostego żołnierza austriackiego, pruskiego czy rosyjskiego.
Jako mąż stanu myślący kategoriami interesów własnego kraju, francuski cesarz nijak nie mógł zrozumieć polityki Aleksandra. Nie potrafił dostrzec żadnego interesu Rosji w mającej nastąpić wojnie, dlatego uważał, że cara otaczają źli doradcy, że ministrowie są korumpowani angielskim złotem. Podobnie sądziło wiele osób z jego [tj. Napoleona] otoczenia.
We wrześniu 1804 roku Aleksander I wysłał z misją dyplomatyczną do Londynu N.N. Nowosilcowa, jednego ze swoich „młodych przyjaciół”37. Jego zadaniem było nawiązanie rokowań w celu zawarcia sojuszu wojskowego między Rosją i Anglią.
Instrukcje przekazane mu 11 (23) września 1804 r. przytłaczają swym rozmiarem – jest to około 30 000 znaków; innymi słowy, około piętnastu stron niniejszej książki! Zadziwiają także czytelnika swą zawiłością, mglistością i wytrwałym unikaniem nazywania rzeczy po imieniu. Wszystkie karty obszernego elaboratu przenika tylko jedno – nienawiść do Francji Napoleona, skrywana pod obłudnymi, fałszywymi frazesami. Pomimo, że ów dokument był wielokrotnie analizowany przez historyków, wart jest tego, żeby się nad nim pochylić, ponieważ odnaleźć w nim można wszystkie zasady polityki Aleksandra I i jego współpracownika Czartoryskiego, spod którego pióra wyszła większość tekstu instrukcji.
Dokument rozpoczyna się długą preambułą, w której po raz tysięczny powtarzają się najróżniejsze lamenty z powodu cierpień Europy i Francji, oraz pada pierwszy argument: „przed oswobodzeniem Francji, trzeba najpierw uwolnić od jej jarzma uciskane przez nią kraje”. Potem, rzecz jasna, car zamierzał zająć się „oswobodzeniem” samych Francuzów. „Oświadczymy mu (narodowi francuskiemu), że nie występujemy przeciwko niemu, lecz wyłącznie przeciwko jego rządowi, uciskającemu zarówno samą Francję, jak i resztę Europy. Wytłumaczymy, że początkowo zamierzaliśmy jedynie wyswobodzić z jarzma tego tyrana uciskane przezeń [inne] kraje; obecnie, zwracając się do narodu francuskiego... apelujemy do wszystkich stronnictw... by uwierzyły w dobre intencje państw sprzymierzonych, które pragną tylko jednego – likwidacji despotycznego ucisku, pod którym jęczy Francja”.
Żeby Nowosilcow mógł lepiej wytłumaczyć swoim przyszłym rozmówcom, pod czym mianowicie tak „jęczy” Francja, instrukcja charakteryzuje Cesarstwo Napoleona najgorszymi słowy: „odrażający rząd, który dla realizacji swoich celów ucieka się na przemian do despotyzmu lub do anarchii”. Odnosząc się w instrukcjach do przyszłego ustroju pokonanego kraju, Aleksander po długim namyśle oświadczył: „Wewnętrzny ład społeczny zostanie oparty na mądrze pojmowanej wolności”. Rzeczywiście, najlepszymi w Europie ekspertami od „mądrze pojmowanej wolności” byli: właściciel 20 milionów rosyjskich chłopów pańszczyźnianych i angielscy bankierzy.
„Rosja i Anglia roztoczą wokół siebie ducha mądrości i sprawiedliwości” – napisał z przekonaniem Aleksander. Ducha mądrości i sprawiedliwości pojmowano wszakże w dość osobliwy sposób. Napisano na przykład: „Jest przy tym oczywiste, że istnienie zbyt małych państw pozostaje w sprzeczności z założonymi celami, jako że – nie posiadając liczącej się siły... nie przyczyniają się one... w żaden sposób do powszechnej pomyślności”.
Po obszernych rozważaniach na temat mądrości i sprawiedliwości car rosyjski przechodził do bardziej przyziemnych celów, co angielscy ministrowie rozumieli znacznie lepiej. Według niego, konieczne było, żeby „dwa państwa jako protektorzy zachowały pewien rodzaj nadzoru nad sprawami Europy, ponieważ jako jedyne – z racji swego położenia – są niezmiennie zainteresowane tym, żeby panowały tam ład i sprawiedliwość”.
Ciekawe, że „troszcząc się” o los Turcji i wciąż strasząc sułtana zaborczymi planami rządu francuskiego, car zauważa mimochodem w instrukcji: „Oba państwa powinny porozumieć się między sobą, w jaki sposób lepiej urządzić sprawy w różnych jej (Turcji) prowincjach”.38 Co car przez to rozumiał, bardzo dobrze i jasno ujęto w liście Czartoryskiego do Woroncowa z 18 (30) sierpnia 1804 r.: „Być może nasze dwory uznają za konieczną okupację niektórych prowincji Imperium Ottomańskiego, co będzie jedynym środkiem mogącym okiełznać zachłanność Bonapartego (!!!)”39.
Nawet ktoś znający dwulicowość Aleksandra musiałby się zdziwić czytając jego instrukcje dla posła. Przygotowując agresję i tworząc sojusz zaczepny, przez cały czas deklaruje, jak bardzo pragnie pokoju. Nie kiwnąwszy nawet palcem w bucie, by choć w minimalnym stopniu rozluźnić więzy pańszczyźnianej niewoli w Rosji, pragnął wyzwolić 30-milionowy naród, przynosząc mu na bagnetach tę samą władzę, którą Francuzi obalili, i przeciwko której przywróceniu bili się zajadle już od dziesięciu lat. Bulwersując się samowolnymi aneksjami Bonapartego, car sam pragnął na nowo nakreślić mapę Europy, ścierając z powierzchni ziemi małe państwa, które „w żaden sposób nie przyczyniają się do powszechnej pomyślności”. Wskazując jako jeden z motywów wojny francuskie zakusy wobec Imperium Osmańskiego, car bez żadnych wyrzutów sumienia planował zagarnięcie wszystkich tureckich ziem w Europie! Swój iluzoryczny projekt polityczny Aleksander podsumował zwyczajowo utopijnymi wizjami zaprowadzenia powszechnego pokoju i harmonii w Europie.
Pragmatyczni politycy angielscy z miejsca odrzucili wszystkie mrzonki Aleksandra. Ze wszystkich tych idealistycznych rozważań zainteresował ich tylko jeden konkretny fakt – Rosja pragnie wojny z Napoleonem. To było coś, co im jak najbardziej konweniowało. Całą resztę William Pitt, który w maju 1804 r. ponownie został pierwszym ministrem (premierem), puścił mimo uszu. Nie zajmowały go utopie, mało obchodziła go idea dobra powszechnego czy też konieczności „roztoczenia wokół siebie ducha mądrości i sprawiedliwości”; natomiast bardzo konkretnie i wyraźnie postrzegał interesy klasy rządzącej własnego kraju. Jako świetny psycholog wyczuł instynktownie, że car rosyjski nie pragnie tak po prostu zawarcia sojuszu dwustronnego, tylko z niepojętych dla Pitta powodów osobiście pożąda wojny z Napoleonem jako takim. Dlatego angielski premier potraktował Nowosilcowa z obcesowością, którą w innych okolicznościach można by nazwać pyszałkowatą butą, graniczącą z bezczelnością.
Zamiast z wdzięcznością rzucić się w ramiona rosyjskiego sojusznika, dosłownie podyktował Rosji punkt po punkcie warunki układu. Pitt odrzucił butnie wszelkie sugestie strony rosyjskiej dotyczące omówienia statusu Malty. Śródziemnomorska wyspa była już wtedy uważana za bazę floty brytyjskiej i kropka. Równie arbitralnie i bez najmniejszych sentymentów angielski minister rozstrzygnął problem konwencji morskiej – Anglia będzie sobie poczynała na morzach tak, jak uzna za stosowne. W projekcie rosyjskim znalazło się dużo idealistycznych sformułowań na temat wolności Italii. Pitt uciął stanowczo i od razu podobne pomysły. On również uważał, że należy pozbawić Francję zdobyczy w północnych Włoszech i wzmocnić Piemont. Jednak o jakiejkolwiek wolności dla narodu włoskiego nie było mowy. Anglicy pragnący umocnić Austrię, zamierzali jej bowiem w przyszłości przekazać praktycznie całą Lombardię. Ponadto, premiera angielskiego trudno było omamić mglistymi frazami o „niezbędnej okupacji niektórych prowincji Imperium Ottomańskiego”. Pośród galimatiasu pustosłowia doskonale dostrzegał, że Rosja pragnie umocnić swą pozycję na Bliskim Wschodzie, czego Anglicy obawiali się jeszcze bardziej, niż gdyby rządziła tam Francja. „Pomaganie jakiemukolwiek krajowi – to świetny sposób na jego uzależnienie” – zauważył Pitt z jadowitą ironią. Takim to sposobem, odrzucając wszystkie rosyjskie propozycje, rząd angielski najzwyczajniej w świecie zlekceważył zarówno samego cara, jak i wszystkie jego szczere czy nieszczere utopijne projekty.