Nata i czarownice. Zapomniane zaklęcie - Anna Andrusyszyn - ebook

Nata i czarownice. Zapomniane zaklęcie ebook

Andrusyszyn Anna

5,0

Opis

Dalsze losy Naty i czarownic! Chociaż Natalia i Trzykrotki chciałyby, żeby Nata zapomniała o magii, dziewczynka się nie poddaje. Czy można wymienić się magicznymi umiejętnościami z innym czarodziejem? Czy zapomniane zaklęcie pozwala zwyczajnym ludziom wejść do świata magii? Nata i jej najlepszy przyjaciel Piotrek nie spoczną, dopóki nie znajdą odpowiedzi na te pytania. Nawet, jeżeli musiałby im pomóc ktoś, kto nie żyje od kilkuset lat… „Nata…” to niezwykła seria, pełna fascynujących przygód, które dopełniają fenomenalne ilustracje Anety Fontner-Dorożyńskiej. Okraszona humorem i napisana lekkim językiem wciągająca historia o wpadaniu w tarapaty w świecie magii, w którym nic nie jest takie, jakie się wydaje…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tekst: Anna An­dru­sy­szyn
Ilu­stra­cje: Aneta Font­ner-Do­ro­żyń­ska
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Ju­lita Dzie­kań­ska-Gęb­ska
Re­dak­cja: Alek­san­dra Wie­to­cha
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Ma­li­now­ska
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: Mał­go­rzata Ćwie­luch
© Co­py­ri­ght for text by Anna An­dru­sy­szyn-Woj­ta­sik, 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
All ri­ghts re­se­rved
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82997-01-9
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.plwww.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Mili i Tomka

oraz

Leny, Ni­co­lasa, Kuby i Szy­mona

Ubło­cony sa­mo­chód do­staw­czy gwał­tow­nie za­ha­mo­wał przed ta­blicą z na­pi­sem:

WI­TAMY W MIE­ŚCI­NIE WIEL­KIEJ!

Z po­jazdu wy­gra­mo­lił się nie­prze­cięt­nie wy­soki męż­czy­zna w wy­mię­tym płasz­czu i za­pa­lił pa­pie­rosa. W mil­cze­niu przy­glą­dał się mia­stu roz­po­ście­ra­ją­cemu się w do­li­nie. Dzień jesz­cze się nie roz­po­czął. Mimo że za­czy­nało świ­tać, miesz­kańcy smacz­nie spali. Było ci­cho jak ma­kiem za­siał. Po chwili z okna sa­mo­chodu wy­chy­liła się ko­bieta i po­wie­działa znie­cier­pli­wio­nym gło­sem:

– Na­prawdę mu­sisz te­raz pa­lić? Kiedy je­ste­śmy tak bli­sko? – ofuk­nęła go.

– Wła­śnie dla­tego, że już pra­wie do­je­cha­li­śmy, mogę na­resz­cie się za­trzy­mać i spo­koj­nie za­pa­lić! Przez całą drogę tylko mnie po­ga­nia­łaś! – od­burk­nął.

Ko­bieta wes­tchnęła z re­zy­gna­cją i rów­nież wy­sia­dła z auta. Cia­śniej opa­tu­liła się dłu­gim cie­płym swe­trem. Była pra­wie tak samo wy­soka i szczu­pła jak męż­czy­zna. Nie­zra­żona jego kiep­skim hu­mo­rem, ode­zwała się po­now­nie:

– My­ślisz, że ta prze­pro­wadzka to do­bry po­mysł?

Męż­czy­zna prze­wró­cił oczami.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym setki razy! Chyba nie chcesz za­czy­nać ca­łej dys­ku­sji od nowa? – wy­ce­dził przez zęby.

– Masz ra­cję, nie pora na to... Nie było sensu zo­sta­wać w sta­rym domu, od­kąd za­mknięto Pen­sjo­nat An­da­lu­zja – rzu­ciła po­lu­bow­nie.

W głębi du­szy wciąż tar­gały nią wąt­pli­wo­ści i strach przed nie­zna­nym. Nic nie wie­działa o no­wym miej­scu, ni­kogo tu nie znała. Nie miała po­ję­cia, dla­czego jej mąż uparł się na tę wła­śnie miej­sco­wość.

Al­bert Za­długi nie miał w zwy­czaju tłu­ma­cze­nia się ko­mu­kol­wiek ze swo­ich de­cy­zji, a zwłasz­cza żo­nie i córce. W każ­dej spra­wie lu­bił mieć ostat­nie zda­nie.

Przez twarz męż­czy­zny prze­biegł cień zło­ści.

– Gdyby nie te prze­klęte baby, nie mu­sie­li­by­śmy ni­g­dzie się ru­szać! Znisz­czyły do­ro­bek mo­jego ży­cia! – po­wie­dział i zga­sił pa­pie­rosa, przy­gnia­ta­jąc go bu­tem.

– Nie de­ner­wuj się, Al­ber­cik. – To­wa­rzyszka pró­bo­wała go uspo­koić. – Z twoim spry­tem i smy­kałką do in­te­re­sów na pewno znowu wszystko so­bie po­ukła­damy.

Z tyl­nego okna sa­mo­chodu wy­chy­liła się roz­czo­chrana dziew­czyna. Roz­glą­dała się nie­przy­tom­nie do­okoła, jakby do­piero się obu­dziła.

– Już do­je­cha­li­śmy? – za­py­tała za­spa­nym gło­sem.

– Pra­wie – od­parła szybko ko­bieta. – Zo­stań w sa­mo­cho­dzie, So­fija, jest bar­dzo zimno. Za­raz bę­dziemy na miej­scu.

Męż­czy­zna spoj­rzał na córkę nie­chęt­nie. Nie prze­pa­dał za swoim je­dy­nym dziec­kiem i wcale się z tym nie krył.

– Wkrótce zo­ba­czysz nasz nowy dom – po­wie­dział oschle. – Otwo­rzymy re­stau­ra­cję i po­woli się od­ku­jemy. A po­tem – tu groź­nie za­wie­sił głos – od­najdę te, przez które mu­sie­li­śmy się wy­pro­wa­dzić, i od­płacę im za wszystko!

– Oj, tato, daj spo­kój – za­pro­te­sto­wała ci­cho dziew­czyna.

– Nie dam spo­koju! – za­wo­łał. – Zbyt długo pra­co­wa­łem na na­sze szczę­ście, żeby po­zwo­lić ko­muś je tak po pro­stu ode­brać!

– Nie de­ner­wuj się, Al­ber­cik, le­piej już jedźmy – po­parła córkę ko­bieta i ru­szyła w stronę auta.

– Jak zwy­kle trzy­ma­cie swoją stronę – za­uwa­żył nie­za­do­wo­lony, rów­nież wsia­da­jąc do środka. – Gdyby So­fija odzie­dzi­czyła cza­ro­dziej­skie ta­lenty po mo­jej ro­dzi­nie, nie mu­siał­bym się mar­twić o na­szą przy­szłość. Ale nie! Mu­siała wdać się w ma­mu­się – na­rze­kał, od­pa­la­jąc sil­nik.

– Gdy­byś to ty odzie­dzi­czył ma­giczne umie­jęt­no­ści, rów­nież nie mu­sie­li­by­śmy się mar­twić o na­szą przy­szłość – od­gry­zła się wy­raź­nie ura­żona ko­bieta.

Od­po­wiedź męż­czy­zny za­głu­szył war­kot sil­nika. Sa­mo­chód mi­nął ta­blicę po­wi­talną i po­woli po­to­czył się drogą pro­wa­dzącą do mia­sta.

Nawet nie wie­cie, jak się cie­szę, że je­dziemy do Mie­ściny Ma­łej – ję­czał Lu­kre­cjusz, ob­ser­wu­jąc pa­ku­jące się Trzy­krotki, ale w jego gło­sie nie było sły­chać żad­nej ra­do­ści.

Przed każdą po­dróżą za­mę­czał cza­row­nice swoim ma­ru­dze­niem. Gdyby to od niego za­le­żało, ni­gdy w ży­ciu nie wy­sta­wiłby łapy poza ogro­dową furtkę.

– Jak? – spy­tała od­ru­chowo Pau­lina, prze­glą­da­jąc szu­flady w po­szu­ki­wa­niu cie­płych skar­pet.

Kiedy ma się po­nad czte­ry­sta lat, weł­niane skar­pety przy­dają się co­raz czę­ściej.

– Wcale! Ani tro­szeczkę! Prze­cież wie­cie, jacy oni są... Nata i Pio­trek? – Czarny kot nie da­wał za wy­graną.

– Uro­czy? Za­bawni? Sym­pa­tyczni? – za­ry­zy­ko­wała pod­po­wiedź Pau­lina, do­kła­da­jąc do wa­lizki ka­mi­zelkę i szal zro­biony na dru­tach.

– Gło­śni! Bie­ga­jący! Nie­prze­wi­dy­walni! – wy­li­czał Lu­kre­cjusz. – To nie jest do­bre to­wa­rzy­stwo dla sza­nu­ją­cego się kota!

Cho­ciaż cza­row­nica cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wała jego wy­po­wiedź, nie­stru­dze­nie cią­gnął da­lej:

– I jesz­cze ta na­dęta ary­sto­kratka Su­zanne Char­lotte Ge­ne­vieve No­uvelle! Jaki nor­malny kot tak się na­zywa? Ża­den, za­pew­niam was, że ża­den! – Od razu sam so­bie od­po­wie­dział.

– Chyba tro­chę prze­sa­dzasz – za­uwa­żyła druga z sióstr, Pe­la­gia. – Suzi jest na­prawdę uro­cza. Je­śli spę­dzi­cie ze sobą wię­cej czasu, na pewno się po­lu­bi­cie.

– O nie! Co to to nie! Mój oj­ciec i dziad byli dum­nymi da­chow­cami i za­wsze po­wta­rzali: „Trzy­maj się z dala od ary­sto­kra­cji! To nie­roby i dar­mo­zjady!”.

– Za to ty je­steś pra­cuś ja­kich mało! – Pa­try­cja wy­buch­nęła śmie­chem, po­ja­wia­jąc się na progu. – Każdy dzień na ka­na­pie!

– O, prze­pra­szam, wczo­raj sie­dzia­łem na fo­telu i czy­ta­łem książkę – prych­nął kot.

– Bo po­kry­cie ka­napy su­szyło się w ogro­dzie, po tym jak wy­la­łeś na nie po­łowę soku po­rzecz­ko­wego – przy­po­mniała mu Pa­try­cja.

– Zda­rza się na­wet naj­lep­szym i naj­bar­dziej ele­ganc­kim ko­tom! Nie masz po­ję­cia, jak trudno otwiera się łapą bu­telkę z so­kiem... – do­koń­czył smęt­nym gło­sem.

– Może dla­tego, że nie jest prze­zna­czona dla ko­tów, które zo­sta­wiają na za­krętce swoje kłaki – wy­ce­dziła Pa­try­cja.

– Masz ra­cję! – oży­wił się Lu­kre­cjusz. – Pro­du­cenci so­ków po­winni po­my­śleć o ta­kich wy­jąt­ko­wych klien­tach jak ja i stwo­rzyć spe­cjalną li­nię pro­duk­tów z ła­twym otwie­ra­niem. Jak zwy­kle wy­sze­dłem na ge­niu­sza! Chyba po­wi­nie­nem opa­ten­to­wać swój po­mysł, prawda?

– Są­dzę, że ża­den pro­du­cent na świe­cie nie bę­dzie chciał stwo­rzyć spe­cjal­nej oferty so­ków dla jed­nego dziw­nego kota – po­wie­działa Pa­try­cja.

Lu­kre­cjusz w ogóle się tym nie prze­jął i za­czął spo­rzą­dzać no­tatki.

– Mo­głyby się na­zy­wać Ko­cioki albo coś w tym stylu... Mu­sia­łoby być wiele sma­ków, na każdy dzień ty­go­dnia inny – no­to­wał z wy­wie­szo­nym ję­zo­rem. – W po­nie­działki mój ulu­biony, jabł­kowy...

– Chyba nie otwo­rzy­łeś jabł­ko­wego? – na­stro­szyła się Pa­try­cja. – Był za­re­zer­wo­wany dla mnie! Je­żeli znajdę na nim cho­ciaż odro­binę ko­ciego fu­tra, to za­mie­nię cię w wie­wiórkę na resztę ty­go­dnia! – od­gra­żała się. – Bę­dziesz jadł same orze­chy!

– To by mu aku­rat nie za­szko­dziło – za­chi­cho­tała Pe­la­gia. – Orze­chy są bar­dzo zdrowe, ale nie­stety to chyba je­dyne po­ży­wie­nie, z któ­rym ni­gdy nie wi­dzia­łam na­szego Lu­kre­cju­sza!

– Nie je­stem i nie będę wie­wiórką! – prych­nął kot.

– To się jesz­cze okaże, gdy obej­rzę mój sok jabł­kowy – od­parła Pa­try­cja.

– Aku­rat ta­kiej ety­kiety na nim nie było... Ra­czej Z wiej­skiego sadu, a nie Z Pa­try­cji sadu – za­uwa­żył Lu­kre­cjusz.

– Daj­cie już spo­kój i le­piej po­móż­cie mi z pa­ko­wa­niem, bo nie wy­je­dziemy stąd do końca fe­rii – wtrą­ciła Pau­lina.

– To jest na­dzieja? – za­py­tał szybko kot, od­kła­da­jąc no­tatki.

– Żad­nej – od­parła sta­now­czo Pau­lina.

*

W przy­tul­nym po­koju na pię­trze, w domu przy ulicy Ogro­do­wej w Mie­ści­nie Ma­łej wciąż pa­no­wała błoga ci­sza.

Nata Ko­czek prze­cią­gnęła się le­ni­wie i spoj­rzała na bu­dzik. Jak zwy­kle stał na biurku wśród rze­czy po­rzu­co­nych tam w po­śpie­chu. Biurko Naty z rzadka by­wało pu­ste i go­towe do roz­ło­że­nia na nim za­dań do­mo­wych, dla­tego dziew­czynka naj­czę­ściej od­ra­biała je przy stole ku­chen­nym.

Z lek­kim nie­po­ko­jem za­uwa­żyła, że bu­dzik po­ka­zy­wał dzie­siątą. Czyżby za­spała do szkoły? Kilka ko­lej­nych se­kund za­jęło jej przy­po­mnie­nie so­bie, że prze­cież dzi­siaj jest so­bota. I to nie byle jaka so­bota! Pierw­sza so­bota fe­rii, a za­tem przez naj­bliż­sze dwa ty­go­dnie nie bę­dzie mu­siała wsta­wać przed ósmą. A wsta­wa­nia przed ósmą Nata nie zno­siła jak mało czego. Gdyby to od niej za­le­żało, cho­dzi­łaby do szkoły na dzie­siątą. Albo jesz­cze le­piej, na dwu­na­stą!

Unio­sła się na łok­ciach i peł­nym na­dziei wzro­kiem spoj­rzała w stronę okna. Nie­stety, śniegu jak nie było, tak nie było. Fe­rie za­po­wia­dały się cał­kiem cie­płe i bez­śnieżne. Roz­cza­ro­wana dziew­czynka z po­wro­tem opa­dła na łóżko. Tej wy­jąt­kowo ła­god­nej zimy jej sanki i narty ra­czej nie opusz­czą ga­rażu.

Nata ob­ró­ciła się na lewy bok i pró­bo­wała po­my­śleć o przy­jem­niej­szych spra­wach. Już ju­tro miały przy­je­chać Trzy­krotki i zo­stać do końca fe­rii! A to, oprócz ca­łej góry wspa­nia­łych na­le­śni­ków Pe­la­gii, ozna­czało dużo przy­jem­nych rze­czy. Trzy­krotki były prze­cież cza­row­ni­cami i cho­ciaż Na­ta­lia, mama dziew­czynki, zu­peł­nie tego nie po­chwa­lała, po­ta­jem­nie ro­biły dla Naty różne ma­giczne rze­czy.

Dziew­czynka po­czuła bur­cze­nie w brzu­chu i zde­cy­do­wała się zejść do kuchni na śnia­da­nie. Na stole cze­kały już ra­cu­chy z jabł­kami. Słodko pach­niały i wciąż były go­rące, cho­ciaż mama za­pewne po­szła do za­kładu fry­zjer­skiego z sa­mego rana. Nata od razu po­znała, że są wy­cza­ro­wane, a nie usma­żone. Po­tra­fiła to roz­róż­nić bez­błęd­nie. Ra­cu­chy sma­żone przez mamę szybko sty­gły i były za­wsze tro­chę przy­pa­lone na brze­gach. Od­kąd jed­nak wy­dało się, że Na­ta­lia Ko­czek rów­nież po­trafi cza­ro­wać i nie musi już ukry­wać się przed córką, czę­ściej ko­rzy­stała ze swo­ich ma­gicz­nych zdol­no­ści, zwłasz­cza w kuchni. Dla­tego ra­cu­chy le­żące na ta­le­rzu wy­glą­dały ide­al­nie. Ze sto­jącą obok szklanką mleka Nata po­ra­dziła so­bie jesz­cze szyb­ciej niż z ra­cu­chami. Po pro­stu prze­lała je do ko­ciej mi­ski sto­ją­cej pod oknem. Od­kąd Suzi za­miesz­kała w domu przy ulicy Ogro­do­wej, Nata w taki wła­śnie spo­sób „wy­pi­jała” swoją co­dzienną por­cję mleka. No, chyba że mama aku­rat była obok.

Po śnia­da­niu stwier­dziła, że naj­le­piej od razu pój­dzie do Piotrka, je­dy­nego są­siada w jej wieku, który miesz­kał w oko­licy. Za­rzu­ciła kurtkę i wsko­czyła w ka­lo­sze. Co prawda nie miało być dzi­siaj desz­czu, ale przy­naj­mniej nie trzeba było ich sznu­ro­wać, co – zda­niem Naty – za­bie­rało zbyt dużo czasu. Wy­szła, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi. Od razu za­uwa­żyła, że sa­mo­chód Graj­ków nie stoi jak zwy­kle na pod­jeź­dzie.

„Czyżby gdzieś wy­je­chali?”, za­nie­po­ko­iła się. Na­ci­snęła parę razy dzwo­nek i ude­rzyła pię­ścią w drzwi, jed­nak nikt nie otwie­rał.

– Halo! Jest tam kto? – za­wo­łała gło­śno na wszelki wy­pa­dek, ale je­dyną od­po­wie­dzią była ci­sza.

„No to pięk­nie”, na­chmu­rzyła się. „Pio­trek pew­nie gdzieś się świet­nie bawi, a ja zo­sta­łam sama jak pa­lec”.

Tym­cza­sem Pio­trek Gra­jek wcale nie uwa­żał, że się świet­nie bawi. Z sa­mego rana ro­dzice za­sko­czyli go wia­do­mo­ścią, że wie­czo­rem będą mieli go­ści i trzeba szybko zro­bić za­kupy w Mie­ści­nie Wiel­kiej. Nie zwa­ża­jąc na pro­te­sty syna, za­go­nili go do auta i jesz­cze przed dzie­wiątą ru­szyli do są­sied­niego mia­sta. W Mie­ści­nie Wiel­kiej było wię­cej skle­pów i re­stau­ra­cji niż w Mie­ści­nie Ma­łej. Było rów­nież kino, do któ­rego cza­sami przy­jeż­dżali z Natą, oraz krę­giel­nia, bar­dzo ob­le­gana w week­endy. Tym ra­zem był tu jed­nak bez Naty i żadna z tych atrak­cji nie zna­la­zła się na li­ście ro­dzi­ców.

Pio­trek ja­koś prze­trwał w su­per­mar­ke­cie, szu­ka­jąc skład­ni­ków na sa­łatkę i sto­jąc w dłu­giej ko­lejce po świeżą rybę. W tym cza­sie tata za­li­czył za­kupy w cu­kierni (po­sła­nie tam sa­mego Piotrka gro­zi­łoby nad­pro­gra­mo­wym za­ku­pem pącz­ków), a mama w pie­karni. Te­raz ro­dzice za­par­ko­wali jesz­cze pod skle­pem z wy­po­sa­że­niem wnętrz, żeby do­ku­pić bra­ku­jące kie­liszki do wina. Chło­pak wo­lał już zo­stać w au­cie i po­pa­trzeć na ulicę. A było na co po­pa­trzeć!

Na ulicy Mlecz­nej, pod sta­rym ba­rem, który stał opusz­czony od do­brych kilku lat, za­par­ko­wał ubło­cony i po­kryty ku­rzem sa­mo­chód do­staw­czy. Jego wy­gląd wska­zy­wał, że prze­był bar­dzo długą drogę. Tylne drzwi miał sze­roko otwarte, więc Pio­trek mógł za­uwa­żyć liczne paczki i torby, ja­kieś krze­sła, dy­wan i skła­dany stół.

„Chyba ktoś się wpro­wa­dza”, po­my­ślał chło­pak.

W środku sa­mo­chodu nie było ni­kogo, ale z miesz­ka­nia nad ba­rem do­cho­dziły pod­nie­sione głosy. Pio­trek uchy­lił szybę sa­mo­chodu, żeby le­piej sły­szeć.

– Tu­taj mamy miesz­kać? Prze­cież ta ru­dera wy­maga ge­ne­ral­nego re­montu! – krzy­czała ja­kaś ko­bieta.

– Nie prze­sa­dzaj, po­ma­lu­jemy ściany i bę­dzie do­brze – od­po­wie­dział mę­ski, gbu­ro­waty głos.

– Po­ma­lu­jemy ściany? – de­ner­wo­wała się da­lej ko­bieta. – Ty chyba jesz­cze nie by­łeś w ła­zience! Wszystko się sy­pie! Ka­felki od­pa­dają, a umy­walki nie da się do­szo­ro­wać!

– Ku­pimy nowe płytki i umy­walkę – za­pew­nił męż­czy­zna, który naj­wy­raź­niej był go­tów obie­cać wszystko, byle tylko za­koń­czyć awan­turę.

– A ten bar na dole? Za­nim do­pro­wa­dzimy go do po­rządku, mi­nie rok! – nie ustę­po­wała ko­bieta.

– Za­trud­nimy po­moc­ni­ków i pój­dzie raz, dwa! – Męż­czy­zna nie po­dzie­lał obaw swo­jej part­nerki. W jego gło­sie po­ja­wiło się znie­cier­pli­wie­nie. – Idę po resztę rze­czy do sa­mo­chodu i za­bie­ramy się do pracy – po­wie­dział, uci­na­jąc dys­ku­sję co do moż­li­wo­ści od­wrotu.

Pio­trek usły­szał od­głos cięż­kich kro­ków i na progu sta­nął ktoś, kogo zu­peł­nie się nie spo­dzie­wał. Z wra­że­nia aż sku­lił się w fo­telu, żeby tylko męż­czy­zna go nie do­strzegł.

Na progu stał Al­bert, wła­ści­ciel za­jazdu W stronę An­da­lu­zji, do nie­dawna główny po­moc­nik hra­biny Anny de las Mo­scas, która od­sia­dy­wała wy­rok w wię­zie­niu dla cza­ro­dzie­jów za po­rwa­nie Naty i Piotrka oraz próbę uwię­zie­nia Na­ta­lii i Trzy­kro­tek. Nie­udaną próbę, oczy­wi­ście. Aż do dzi­siaj Pio­trek był nie­mal pe­wien, że już ni­gdy w ży­ciu nie uj­rzy tego, który trak­tu­jąc jego i Natę jak dwa worki ziem­nia­ków, wy­ło­wił ich z ba­gien i od­dał w ręce hra­biny. A tu taka nie­spo­dzianka! Na szczę­ście ten nie zwró­cił uwagi na auto Graj­ków za­par­ko­wane parę me­trów da­lej. Po­chwy­cił dwa duże kar­tony i ru­szył z po­wro­tem do bu­dynku.

– So­fija, złaźże na dół i po­móż mi z resztą pa­czek! – wrza­snął.

Na progu po­ja­wiła się szczu­pła, bar­dzo wy­soka dziew­czyna. Spod nie­bie­skiej chustki, którą miała za­wią­zaną na gło­wie, wy­sta­wały dłu­gie ja­sne włosy. Wy­glą­dała na prze­stra­szoną i bar­dzo nie­pewną sie­bie. Lekko się gar­biła, jakby wo­lała wcale nie rzu­cać się w oczy.

Pio­trek ni­gdy wcze­śniej jej nie wi­dział, ale do­my­ślił się, że to z nią roz­ma­wiała Nata pod­czas pa­mięt­nej nocy w tam­tym za­jeź­dzie. To So­fija pró­bo­wała na­mó­wić dziew­czynkę, aby za­wró­cili. I – o czym te­raz po­my­ślał Pio­trek – miała wtedy cał­ko­witą ra­cję!

So­fija wzięła dwie mniej­sze paczki i wró­ciła do domu. Po chwili na progu sta­nęła wy­soka ko­bieta, w któ­rej Pio­trek od razu roz­po­znał ga­da­tliwą ku­charkę z za­jazdu W stronę An­da­lu­zji. To dzięki niej do­stali noc­leg za po­łowę ceny. Gde­ra­jąc pod no­sem, wzięła jedną z to­reb i rów­nież znik­nęła w bu­dynku. Za­nim Pio­trek zdą­żył ochło­nąć, do sa­mo­chodu wró­cili ro­dzice z pu­dłem kie­lisz­ków do wina.

– Mo­żemy je­chać – po­wie­działa we­soło mama i uważ­niej spoj­rzała na syna. – Źle się czu­jesz? – za­nie­po­ko­iła się i od­ru­chowo po­ło­żyła mu dłoń na czole. – Coś blado wy­glą­dasz...

– Nic mi nie jest – wy­mam­ro­tał chło­pak. – Spać mi się tylko za­chciało, bo długo nie wra­ca­li­ście.

Na po­twier­dze­nie swo­ich słów Pio­trek ziew­nął prze­cią­gle i po­tarł oczy.

Kon­stanty Gra­jek prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce.

– Za kwa­drans bę­dziemy w domu. Za­mó­wi­li­śmy dwie pizze, mo­żesz jedną zjeść na spółkę z Natą. Pew­nie już cię szuka. – Pu­ścił oko do syna i po­woli za­czął wy­co­fy­wać auto z cia­snej uliczki.

Pio­trek po raz ostatni zer­k­nął w stronę cię­ża­rówki, jed­nak chwi­lowo ni­kogo przy niej nie było. Nie mógł się do­cze­kać, aż prze­każe Na­cie sen­sa­cyjne wia­do­mo­ści.

Kiedy tylko do­je­chali do domu, zła­pał pu­dełko z pizzą i od razu po­biegł do są­siadki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki