Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dalsze losy Naty i czarownic! Chociaż Natalia i Trzykrotki chciałyby, żeby Nata zapomniała o magii, dziewczynka się nie poddaje. Czy można wymienić się magicznymi umiejętnościami z innym czarodziejem? Czy zapomniane zaklęcie pozwala zwyczajnym ludziom wejść do świata magii? Nata i jej najlepszy przyjaciel Piotrek nie spoczną, dopóki nie znajdą odpowiedzi na te pytania. Nawet, jeżeli musiałby im pomóc ktoś, kto nie żyje od kilkuset lat… „Nata…” to niezwykła seria, pełna fascynujących przygód, które dopełniają fenomenalne ilustracje Anety Fontner-Dorożyńskiej. Okraszona humorem i napisana lekkim językiem wciągająca historia o wpadaniu w tarapaty w świecie magii, w którym nic nie jest takie, jakie się wydaje…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 177
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Mili i Tomka
oraz
Leny, Nicolasa, Kuby i Szymona
Ubłocony samochód dostawczy gwałtownie zahamował przed tablicą z napisem:
WITAMY W MIEŚCINIE WIELKIEJ!
Z pojazdu wygramolił się nieprzeciętnie wysoki mężczyzna w wymiętym płaszczu i zapalił papierosa. W milczeniu przyglądał się miastu rozpościerającemu się w dolinie. Dzień jeszcze się nie rozpoczął. Mimo że zaczynało świtać, mieszkańcy smacznie spali. Było cicho jak makiem zasiał. Po chwili z okna samochodu wychyliła się kobieta i powiedziała zniecierpliwionym głosem:
– Naprawdę musisz teraz palić? Kiedy jesteśmy tak blisko? – ofuknęła go.
– Właśnie dlatego, że już prawie dojechaliśmy, mogę nareszcie się zatrzymać i spokojnie zapalić! Przez całą drogę tylko mnie poganiałaś! – odburknął.
Kobieta westchnęła z rezygnacją i również wysiadła z auta. Ciaśniej opatuliła się długim ciepłym swetrem. Była prawie tak samo wysoka i szczupła jak mężczyzna. Niezrażona jego kiepskim humorem, odezwała się ponownie:
– Myślisz, że ta przeprowadzka to dobry pomysł?
Mężczyzna przewrócił oczami.
– Rozmawialiśmy o tym setki razy! Chyba nie chcesz zaczynać całej dyskusji od nowa? – wycedził przez zęby.
– Masz rację, nie pora na to... Nie było sensu zostawać w starym domu, odkąd zamknięto Pensjonat Andaluzja – rzuciła polubownie.
W głębi duszy wciąż targały nią wątpliwości i strach przed nieznanym. Nic nie wiedziała o nowym miejscu, nikogo tu nie znała. Nie miała pojęcia, dlaczego jej mąż uparł się na tę właśnie miejscowość.
Albert Zadługi nie miał w zwyczaju tłumaczenia się komukolwiek ze swoich decyzji, a zwłaszcza żonie i córce. W każdej sprawie lubił mieć ostatnie zdanie.
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień złości.
– Gdyby nie te przeklęte baby, nie musielibyśmy nigdzie się ruszać! Zniszczyły dorobek mojego życia! – powiedział i zgasił papierosa, przygniatając go butem.
– Nie denerwuj się, Albercik. – Towarzyszka próbowała go uspokoić. – Z twoim sprytem i smykałką do interesów na pewno znowu wszystko sobie poukładamy.
Z tylnego okna samochodu wychyliła się rozczochrana dziewczyna. Rozglądała się nieprzytomnie dookoła, jakby dopiero się obudziła.
– Już dojechaliśmy? – zapytała zaspanym głosem.
– Prawie – odparła szybko kobieta. – Zostań w samochodzie, Sofija, jest bardzo zimno. Zaraz będziemy na miejscu.
Mężczyzna spojrzał na córkę niechętnie. Nie przepadał za swoim jedynym dzieckiem i wcale się z tym nie krył.
– Wkrótce zobaczysz nasz nowy dom – powiedział oschle. – Otworzymy restaurację i powoli się odkujemy. A potem – tu groźnie zawiesił głos – odnajdę te, przez które musieliśmy się wyprowadzić, i odpłacę im za wszystko!
– Oj, tato, daj spokój – zaprotestowała cicho dziewczyna.
– Nie dam spokoju! – zawołał. – Zbyt długo pracowałem na nasze szczęście, żeby pozwolić komuś je tak po prostu odebrać!
– Nie denerwuj się, Albercik, lepiej już jedźmy – poparła córkę kobieta i ruszyła w stronę auta.
– Jak zwykle trzymacie swoją stronę – zauważył niezadowolony, również wsiadając do środka. – Gdyby Sofija odziedziczyła czarodziejskie talenty po mojej rodzinie, nie musiałbym się martwić o naszą przyszłość. Ale nie! Musiała wdać się w mamusię – narzekał, odpalając silnik.
– Gdybyś to ty odziedziczył magiczne umiejętności, również nie musielibyśmy się martwić o naszą przyszłość – odgryzła się wyraźnie urażona kobieta.
Odpowiedź mężczyzny zagłuszył warkot silnika. Samochód minął tablicę powitalną i powoli potoczył się drogą prowadzącą do miasta.
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że jedziemy do Mieściny Małej – jęczał Lukrecjusz, obserwując pakujące się Trzykrotki, ale w jego głosie nie było słychać żadnej radości.
Przed każdą podróżą zamęczał czarownice swoim marudzeniem. Gdyby to od niego zależało, nigdy w życiu nie wystawiłby łapy poza ogrodową furtkę.
– Jak? – spytała odruchowo Paulina, przeglądając szuflady w poszukiwaniu ciepłych skarpet.
Kiedy ma się ponad czterysta lat, wełniane skarpety przydają się coraz częściej.
– Wcale! Ani troszeczkę! Przecież wiecie, jacy oni są... Nata i Piotrek? – Czarny kot nie dawał za wygraną.
– Uroczy? Zabawni? Sympatyczni? – zaryzykowała podpowiedź Paulina, dokładając do walizki kamizelkę i szal zrobiony na drutach.
– Głośni! Biegający! Nieprzewidywalni! – wyliczał Lukrecjusz. – To nie jest dobre towarzystwo dla szanującego się kota!
Chociaż czarownica całkowicie zignorowała jego wypowiedź, niestrudzenie ciągnął dalej:
– I jeszcze ta nadęta arystokratka Suzanne Charlotte Genevieve Nouvelle! Jaki normalny kot tak się nazywa? Żaden, zapewniam was, że żaden! – Od razu sam sobie odpowiedział.
– Chyba trochę przesadzasz – zauważyła druga z sióstr, Pelagia. – Suzi jest naprawdę urocza. Jeśli spędzicie ze sobą więcej czasu, na pewno się polubicie.
– O nie! Co to to nie! Mój ojciec i dziad byli dumnymi dachowcami i zawsze powtarzali: „Trzymaj się z dala od arystokracji! To nieroby i darmozjady!”.
– Za to ty jesteś pracuś jakich mało! – Patrycja wybuchnęła śmiechem, pojawiając się na progu. – Każdy dzień na kanapie!
– O, przepraszam, wczoraj siedziałem na fotelu i czytałem książkę – prychnął kot.
– Bo pokrycie kanapy suszyło się w ogrodzie, po tym jak wylałeś na nie połowę soku porzeczkowego – przypomniała mu Patrycja.
– Zdarza się nawet najlepszym i najbardziej eleganckim kotom! Nie masz pojęcia, jak trudno otwiera się łapą butelkę z sokiem... – dokończył smętnym głosem.
– Może dlatego, że nie jest przeznaczona dla kotów, które zostawiają na zakrętce swoje kłaki – wycedziła Patrycja.
– Masz rację! – ożywił się Lukrecjusz. – Producenci soków powinni pomyśleć o takich wyjątkowych klientach jak ja i stworzyć specjalną linię produktów z łatwym otwieraniem. Jak zwykle wyszedłem na geniusza! Chyba powinienem opatentować swój pomysł, prawda?
– Sądzę, że żaden producent na świecie nie będzie chciał stworzyć specjalnej oferty soków dla jednego dziwnego kota – powiedziała Patrycja.
Lukrecjusz w ogóle się tym nie przejął i zaczął sporządzać notatki.
– Mogłyby się nazywać Kocioki albo coś w tym stylu... Musiałoby być wiele smaków, na każdy dzień tygodnia inny – notował z wywieszonym jęzorem. – W poniedziałki mój ulubiony, jabłkowy...
– Chyba nie otworzyłeś jabłkowego? – nastroszyła się Patrycja. – Był zarezerwowany dla mnie! Jeżeli znajdę na nim chociaż odrobinę kociego futra, to zamienię cię w wiewiórkę na resztę tygodnia! – odgrażała się. – Będziesz jadł same orzechy!
– To by mu akurat nie zaszkodziło – zachichotała Pelagia. – Orzechy są bardzo zdrowe, ale niestety to chyba jedyne pożywienie, z którym nigdy nie widziałam naszego Lukrecjusza!
– Nie jestem i nie będę wiewiórką! – prychnął kot.
– To się jeszcze okaże, gdy obejrzę mój sok jabłkowy – odparła Patrycja.
– Akurat takiej etykiety na nim nie było... Raczej Z wiejskiego sadu, a nie Z Patrycji sadu – zauważył Lukrecjusz.
– Dajcie już spokój i lepiej pomóżcie mi z pakowaniem, bo nie wyjedziemy stąd do końca ferii – wtrąciła Paulina.
– To jest nadzieja? – zapytał szybko kot, odkładając notatki.
– Żadnej – odparła stanowczo Paulina.
W przytulnym pokoju na piętrze, w domu przy ulicy Ogrodowej w Mieścinie Małej wciąż panowała błoga cisza.
Nata Koczek przeciągnęła się leniwie i spojrzała na budzik. Jak zwykle stał na biurku wśród rzeczy porzuconych tam w pośpiechu. Biurko Naty z rzadka bywało puste i gotowe do rozłożenia na nim zadań domowych, dlatego dziewczynka najczęściej odrabiała je przy stole kuchennym.
Z lekkim niepokojem zauważyła, że budzik pokazywał dziesiątą. Czyżby zaspała do szkoły? Kilka kolejnych sekund zajęło jej przypomnienie sobie, że przecież dzisiaj jest sobota. I to nie byle jaka sobota! Pierwsza sobota ferii, a zatem przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie musiała wstawać przed ósmą. A wstawania przed ósmą Nata nie znosiła jak mało czego. Gdyby to od niej zależało, chodziłaby do szkoły na dziesiątą. Albo jeszcze lepiej, na dwunastą!
Uniosła się na łokciach i pełnym nadziei wzrokiem spojrzała w stronę okna. Niestety, śniegu jak nie było, tak nie było. Ferie zapowiadały się całkiem ciepłe i bezśnieżne. Rozczarowana dziewczynka z powrotem opadła na łóżko. Tej wyjątkowo łagodnej zimy jej sanki i narty raczej nie opuszczą garażu.
Nata obróciła się na lewy bok i próbowała pomyśleć o przyjemniejszych sprawach. Już jutro miały przyjechać Trzykrotki i zostać do końca ferii! A to, oprócz całej góry wspaniałych naleśników Pelagii, oznaczało dużo przyjemnych rzeczy. Trzykrotki były przecież czarownicami i chociaż Natalia, mama dziewczynki, zupełnie tego nie pochwalała, potajemnie robiły dla Naty różne magiczne rzeczy.
Dziewczynka poczuła burczenie w brzuchu i zdecydowała się zejść do kuchni na śniadanie. Na stole czekały już racuchy z jabłkami. Słodko pachniały i wciąż były gorące, chociaż mama zapewne poszła do zakładu fryzjerskiego z samego rana. Nata od razu poznała, że są wyczarowane, a nie usmażone. Potrafiła to rozróżnić bezbłędnie. Racuchy smażone przez mamę szybko stygły i były zawsze trochę przypalone na brzegach. Odkąd jednak wydało się, że Natalia Koczek również potrafi czarować i nie musi już ukrywać się przed córką, częściej korzystała ze swoich magicznych zdolności, zwłaszcza w kuchni. Dlatego racuchy leżące na talerzu wyglądały idealnie. Ze stojącą obok szklanką mleka Nata poradziła sobie jeszcze szybciej niż z racuchami. Po prostu przelała je do kociej miski stojącej pod oknem. Odkąd Suzi zamieszkała w domu przy ulicy Ogrodowej, Nata w taki właśnie sposób „wypijała” swoją codzienną porcję mleka. No, chyba że mama akurat była obok.
Po śniadaniu stwierdziła, że najlepiej od razu pójdzie do Piotrka, jedynego sąsiada w jej wieku, który mieszkał w okolicy. Zarzuciła kurtkę i wskoczyła w kalosze. Co prawda nie miało być dzisiaj deszczu, ale przynajmniej nie trzeba było ich sznurować, co – zdaniem Naty – zabierało zbyt dużo czasu. Wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Od razu zauważyła, że samochód Grajków nie stoi jak zwykle na podjeździe.
„Czyżby gdzieś wyjechali?”, zaniepokoiła się. Nacisnęła parę razy dzwonek i uderzyła pięścią w drzwi, jednak nikt nie otwierał.
– Halo! Jest tam kto? – zawołała głośno na wszelki wypadek, ale jedyną odpowiedzią była cisza.
„No to pięknie”, nachmurzyła się. „Piotrek pewnie gdzieś się świetnie bawi, a ja zostałam sama jak palec”.
Tymczasem Piotrek Grajek wcale nie uważał, że się świetnie bawi. Z samego rana rodzice zaskoczyli go wiadomością, że wieczorem będą mieli gości i trzeba szybko zrobić zakupy w Mieścinie Wielkiej. Nie zważając na protesty syna, zagonili go do auta i jeszcze przed dziewiątą ruszyli do sąsiedniego miasta. W Mieścinie Wielkiej było więcej sklepów i restauracji niż w Mieścinie Małej. Było również kino, do którego czasami przyjeżdżali z Natą, oraz kręgielnia, bardzo oblegana w weekendy. Tym razem był tu jednak bez Naty i żadna z tych atrakcji nie znalazła się na liście rodziców.
Piotrek jakoś przetrwał w supermarkecie, szukając składników na sałatkę i stojąc w długiej kolejce po świeżą rybę. W tym czasie tata zaliczył zakupy w cukierni (posłanie tam samego Piotrka groziłoby nadprogramowym zakupem pączków), a mama w piekarni. Teraz rodzice zaparkowali jeszcze pod sklepem z wyposażeniem wnętrz, żeby dokupić brakujące kieliszki do wina. Chłopak wolał już zostać w aucie i popatrzeć na ulicę. A było na co popatrzeć!
Na ulicy Mlecznej, pod starym barem, który stał opuszczony od dobrych kilku lat, zaparkował ubłocony i pokryty kurzem samochód dostawczy. Jego wygląd wskazywał, że przebył bardzo długą drogę. Tylne drzwi miał szeroko otwarte, więc Piotrek mógł zauważyć liczne paczki i torby, jakieś krzesła, dywan i składany stół.
„Chyba ktoś się wprowadza”, pomyślał chłopak.
W środku samochodu nie było nikogo, ale z mieszkania nad barem dochodziły podniesione głosy. Piotrek uchylił szybę samochodu, żeby lepiej słyszeć.
– Tutaj mamy mieszkać? Przecież ta rudera wymaga generalnego remontu! – krzyczała jakaś kobieta.
– Nie przesadzaj, pomalujemy ściany i będzie dobrze – odpowiedział męski, gburowaty głos.
– Pomalujemy ściany? – denerwowała się dalej kobieta. – Ty chyba jeszcze nie byłeś w łazience! Wszystko się sypie! Kafelki odpadają, a umywalki nie da się doszorować!
– Kupimy nowe płytki i umywalkę – zapewnił mężczyzna, który najwyraźniej był gotów obiecać wszystko, byle tylko zakończyć awanturę.
– A ten bar na dole? Zanim doprowadzimy go do porządku, minie rok! – nie ustępowała kobieta.
– Zatrudnimy pomocników i pójdzie raz, dwa! – Mężczyzna nie podzielał obaw swojej partnerki. W jego głosie pojawiło się zniecierpliwienie. – Idę po resztę rzeczy do samochodu i zabieramy się do pracy – powiedział, ucinając dyskusję co do możliwości odwrotu.
Piotrek usłyszał odgłos ciężkich kroków i na progu stanął ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewał. Z wrażenia aż skulił się w fotelu, żeby tylko mężczyzna go nie dostrzegł.
Na progu stał Albert, właściciel zajazdu W stronę Andaluzji, do niedawna główny pomocnik hrabiny Anny de las Moscas, która odsiadywała wyrok w więzieniu dla czarodziejów za porwanie Naty i Piotrka oraz próbę uwięzienia Natalii i Trzykrotek. Nieudaną próbę, oczywiście. Aż do dzisiaj Piotrek był niemal pewien, że już nigdy w życiu nie ujrzy tego, który traktując jego i Natę jak dwa worki ziemniaków, wyłowił ich z bagien i oddał w ręce hrabiny. A tu taka niespodzianka! Na szczęście ten nie zwrócił uwagi na auto Grajków zaparkowane parę metrów dalej. Pochwycił dwa duże kartony i ruszył z powrotem do budynku.
– Sofija, złaźże na dół i pomóż mi z resztą paczek! – wrzasnął.
Na progu pojawiła się szczupła, bardzo wysoka dziewczyna. Spod niebieskiej chustki, którą miała zawiązaną na głowie, wystawały długie jasne włosy. Wyglądała na przestraszoną i bardzo niepewną siebie. Lekko się garbiła, jakby wolała wcale nie rzucać się w oczy.
Piotrek nigdy wcześniej jej nie widział, ale domyślił się, że to z nią rozmawiała Nata podczas pamiętnej nocy w tamtym zajeździe. To Sofija próbowała namówić dziewczynkę, aby zawrócili. I – o czym teraz pomyślał Piotrek – miała wtedy całkowitą rację!
Sofija wzięła dwie mniejsze paczki i wróciła do domu. Po chwili na progu stanęła wysoka kobieta, w której Piotrek od razu rozpoznał gadatliwą kucharkę z zajazdu W stronę Andaluzji. To dzięki niej dostali nocleg za połowę ceny. Gderając pod nosem, wzięła jedną z toreb i również zniknęła w budynku. Zanim Piotrek zdążył ochłonąć, do samochodu wrócili rodzice z pudłem kieliszków do wina.
– Możemy jechać – powiedziała wesoło mama i uważniej spojrzała na syna. – Źle się czujesz? – zaniepokoiła się i odruchowo położyła mu dłoń na czole. – Coś blado wyglądasz...
– Nic mi nie jest – wymamrotał chłopak. – Spać mi się tylko zachciało, bo długo nie wracaliście.
Na potwierdzenie swoich słów Piotrek ziewnął przeciągle i potarł oczy.
Konstanty Grajek przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Za kwadrans będziemy w domu. Zamówiliśmy dwie pizze, możesz jedną zjeść na spółkę z Natą. Pewnie już cię szuka. – Puścił oko do syna i powoli zaczął wycofywać auto z ciasnej uliczki.
Piotrek po raz ostatni zerknął w stronę ciężarówki, jednak chwilowo nikogo przy niej nie było. Nie mógł się doczekać, aż przekaże Nacie sensacyjne wiadomości.
Kiedy tylko dojechali do domu, złapał pudełko z pizzą i od razu pobiegł do sąsiadki.