59,90 zł
„Nazajutrz być może przyniesie coś lepszego” – te słowa jak modlitwa codziennie tliły się nadzieją w sercach wszystkich, którzy doczekali tego, co przyniosła wojna. Ten czas na każdym, bez wyjątku, odciskał swoje piętno...
Nie inaczej było w Markowej, niewielkiej wsi na Podkarpaciu. Tam, tak jak wszędzie, ludzie „nauczyli się” czekać na jutro. Dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie przywykli do lęku i niepewności. Nauczyli się żyć z widmem śmierci. Egzekucje, przeszukania, ciągły strach o jutro – to był chleb powszedni. Wszystkim wydawało się, że przywykli. Nie wiedzieli, że to, co miało nadejść nazajutrz, zmieni Markową na zawsze.
Pamiętnej nocy z 23 na 24 marca 1944 roku chłód zdawał się przeszywać do szpiku kości. Jakby sama śmierć przechadzała się po markowskich polach. Przenikliwy wiatr złowrogo świszczał między domami i nie pozwalał spokojnie zasnąć. Coś nienazwanego czaiło się w powietrzu.
Dopiero świt rozgonił tę ciemność, a pierwsze promienie słońca odsłoniły straszną tajemnicę. Obok niewielkiej chaty ostatnie tchnienia wydawała rodzina Ulmów – Józef i Wiktoria, a z nimi ich siedmioro małych dzieci: Staś, Basia, Władzio, Franuś, Antoś, Marysia i nienarodzone, dotąd bezpieczne pod sercem matki. Niebo zdawało się płakać nad losem konających, a cisza, która na chwilę nastała, zdawała się krzyczeć. Czas Ulmów na ziemi dobiegał końca. Dla budzącej się Markowej to był dopiero początek. Od tej chwili bowiem Markowa już nigdy nie była taka sama...
Nazajutrz w Markowej to fabularyzowana opowieść oparta na faktach, przedstawiająca historię tych, którzy mimo zagrożenia własnego życia ratowali innych. Autor w niezwykle sugestywny sposób przedstawia złożone relacje polsko-żydowskie w Markowej, a punktem wyjścia do opowiedzenia tych historii jest egzekucja bł. rodziny Ulmów. Wielkim bogactwem, jakie zawiera niniejsza publikacja, są spisane świadectwa ludzi, którzy pamiętają tamten czas. Nazajutrz w Markowej to opowieść o tym, że „kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”.
Każde życie i każda historia mają swoją twarz. Nieposzlakowana twarz w obliczu wojny wydaje się najpiękniejszą rysą, jaką pozostawia człowiek w swoim przemijaniu. Ludzkie życie na ziemi kończy się, jednak pamięć i wdzięczność pozostają. (...)
Mam niezłomną nadzieję, że niniejsza publikacja uchroni od śmierci już nie ludzkie życie, lecz ludzką pamięć, i przyczyni się do tego, że w dziejowym panteonie naszego narodu nie zostaną zapomniane sylwetki zarówno polskich, jak i żydowskich mieszkańców podkarpackiej Markowej, którzy w okresie wojennego terroru podjęli próbę ratowania ludzkiej godności, skazanej na niepamięć przez niemiecko-nazistowski aparat śmierci z racji na etniczną przynależność czy religijną postawę.
Niniejszą publikację finalizują wspomnienia ostatnich świadków epoki, których świadectwa są niczym trwała pieczęć, a zarazem podpis złożony nie piórem, a życiem toczącym się „nazajutrz” po zbrodni z 24 marca 1944 roku. Niech ich bohaterstwo zostanie zapamiętane!
Ks. Paweł Tołpa
Polacy w latach drugiej wojny światowej, praktycznie od jej początku, nieśli pomoc Żydom – zarówno w formie zorganizowanej, (...) jak i indywidualnej – przede wszystkim dzięki chrześcijańskiej postawie ludności, jak i silnemu autorytetowi Kościoła katolickiego. (...) „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” stało się w latach okupacji przykazaniem i niezwykłym wyzwaniem.
W Muzeum w Markowej znajduje się niezwykle sugestywna mapa okolicznych gmin z zaznaczonymi miejscowościami, w których historycy udowodnili fakt ratowania Żydów. To jest niebo pełne gwiazd!
Prof. Jan Żaryn
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 185
RedakcjaKarolina Wasyl
KorektaAgata Pindel-Witek
Projekt graficznyBogusław Zdebski
Projekt okładki Bogusław Zdebski
Fotografie pochodzą ze zbiorów:Autora, Towarzystwa Przyjaciół Markowej, Muzeum im. Rodziny Ulmów w Markowej, Mateusza Szpytmy, Jana Kielara, rodziny Edwarda Nawojskiego, rodziny Doroty i Antoniego Szylar, rodziny Jerzego Kluza, Zbigniewa Kluz i Małgorzaty Cyran, rodziny Teofila Kielara, Ireny Kluz, Jerzego Ulmy, rodziny Andrzeja Kuda, Haliny Nizioł i Danuty Szpytma, rodziny Weltz, rodziny Neuberg, Jadwigi Dzieniewicz, Hanny Giec, rodziny Lorbenfeldów, Weroniki Bar, Edwarda Szpytmy, rodziny Wiesławy Szajer, rodziny Zofii Bytnar, Antoniego Kluz, Stanisława Ulmy, Marii Małek, Wiesława i Anny Inglotów, Barbary Prychoceń, Stanisława i Eugenii Cwynar, Edwarda i Zofii Kielar, Eugeniusza i Marii Szylar, Józefa Ulmy – dzięki uprzejmości rodziny, Anny Kielar-Olszak, Barbary Eysmont Kotowicz Wirkijowskiej, Marzeny Neuberg, Andrzeja Rut
Recenzje naukowe ks. prof. dr hab. Stanisława Nabywańca oraz dr hab. Wacława Wierzbieńca, prof. UR, do wglądu w Domu Wydawniczym „Rafael”.
Wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie oraz jakiekolwiek wykorzystanie zdjęć i tekstów książki (w całości lub części) wymaga pisemnej zgody Autora książki oraz Wydawcy.
ISBN 978-83-68030-96-9
© 2025 Dom Wydawniczy RAFAEL ul. Gromadzka 58, 30-714 Kraków tel. 12 411 14 52 e-mail: [email protected]
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com
Opracowanie mapy i żydowskich nazwisk mieszkańców: Wiesław Inglot
Numerowi na mapie odpowiada dom, który był kiedyś zamieszkiwany przez Żydów.
Dom Żyda nazywanego „Nuta”.
Dom za szkołą w Markowej Górnej zamieszkiwali: Hoim, Sianga, Herszki, Mendel i Małka z 12 dziećmi.
Dom naprzeciw szkoły w Markowej Górnej był zamieszkiwany przez Żyda o nazwisku „Szyja”.
Dom, w którym mieszkał Hoim, będący bratem Herszka.
Tzw. Hajdówka, Stary GS. Tutaj był sklep i synagoga – dom modlitwy. Mieszkał tu Jankiel z żoną Itą, których zięciem był Żyd Hajda. W czasie wojny przechowywali się oni u Bara nazywanego „Bar Czarnota”, a później wyjechali do USA.
Na rogu dróg naprzeciwko Hajdówki stała gospoda żydowska, której właścicielem był Żyd Marek. Po jego śmierci prowadziła ją żona. Kupcy mówili, że jadą „do Markowej” lub „Markowy”, stąd też nazwa miejscowości.
Dom naprzeciw tzw. Agronomówki, w którym do drugiej wojny światowej żyli Abram i Esta.
Mieszkał tu Szmul ze swoim synem Lejbą.
Dwa domy żydowskie w bardzo bliskim sąsiedztwie. W pierwszym mieszkał Żyd o nieznanym nazwisku, w drugim Żyd nazywany „Jankiel bez palców”. To z tej rodziny pochodziła Itta, która jako jedyna Żydówka uciekła z Okopu.
Na placu obecnego Domu Nauczyciela mieszkały dwie rodziny: Zejlika (mającego w domu sklep) i Szmula Starego.
Dom, w którym mieszkał Jankiel i Sianga.
Dom „Jankiela z suchą ręką”; zaś w domu od strony kościoła mieszkał Hoim.
Mieszkał tu syn Pyply, Hejzyk, z dziećmi: Sarą, Ecią i Joskiem. Zginęli na Okopie.
W miejscu spółdzielni wielobranżowej na tzw. Krzyżówkach było gospodarstwo Mani z murowaną knajpą, zajazdem i noclegiem dla kupców. Przed wojną wyjechała do Boratyna. Niektórzy uważają, że to z tego miejsca bierze nazwę wieś Markowa. Z racji tego, że wieś zaczynała się od dołu i budynki powstawały w kierunku Markowej Górnej, należy ten fakt uznać jako bardziej współgrający z przeszłością.
Areszt w domu Niemczaka.
Dom Rojzy, siostry Pesy, i Jankiela (Jankla).
Sklep na Kazimierzu. Wybudowała go Pesa z synem Srułą (Srulem) Tohym; tutaj również mieszkali. Sruła Tohym został zamordowany.
Na Byniówce znajdowało się gospodarstwo Byni. Staruszek był rabinem. Synem Byni był Mechel, a córką Sianga. Mechel został przez Niemców rozstrzelany na Okopie.
W tym domu ukrywał się Lejzor z żoną i córką. W dzień byli w kopcu na ziemniaki, w nocy w oborze. Gdy łapanka szła przez wieś, żona z córką uciekły do kopca, on nie zdążył, ale stanął za drzwiami w ciemnej oborze. Nie został zauważony, dzięki czemu przeżył.
Dwa domy: w jednym mieszkał Majer, Giecek i ich wujek Srul, który był niepełnosprawny i został przez Niemców jako jeden z pierwszych zastrzelony w swoim domu, w łóżku; w drugim domu mieszkała Rywka i dwie dziewczynki.
Dom, w którym mieszkał Tenzer (Tenczer) z dwiema dziewczynkami.
Dom Hersza.
Dom, w którym mieszkali: Nuchym, Gołda, Berek, Lipka i Martek – dzieci starego Jankla Wrony, który został rozstrzelany na Okopie.
Dom, w którym mieszkał Hoim.
Rynek w Łańcucie. Zdj. wyk. Józef Ulma.
Od lewej: Andrzej Rut, Józef Ulma, Wiktoria, przyszła żona Józefa, Władysław i Antoni Ulmowie. Archiwum autora.
Wybiła pierwsza w nocy. Furman Edward Nawojski wzdrygnął się od chłodu. Zaczęła się już kalendarzowa wiosna. Czarna, marcowa noc ziębiła jednak ciało. Zimno kąsało tak dotkliwie, jakby chciało przeniknąć do szpiku kości i zamienić go w lód.
Furman stał obok swojego wozu – jednego z trzech, które tym razem stawiły się pod budynkiem żandarmerii niemieckiej w Łańcucie. Mężczyzna wsłuchiwał się w parskanie koni i ciche pomruki pozostałych chłopów, którym także przypadł tej nocy wątpliwy „zaszczyt” zapewnienia Niemcom transportu.
Miasto było ciche. Spokój rozproszyły ciężkie kroki. Echo poniosło się po opustoszałym placu. Żandarmi wysypali się z budynku. Nie było ich wielu, raptem czterech. Towarzyszyło im kilku granatowych policjantów.
Nawojski wolał nie myśleć o tym, co Niemcy planowali. Ciemna noc działała jednak na wyobraźnię. Szczypiący chłód sprzyjał gonitwom myśli.
Furman widział, że zapewniony transport, przynajmniej w tej chwili, był trochę na wyrost. Po co im były aż trzy wozy, kiedy jeden w zupełności by wystarczył? Może Niemcy planowali wrócić do Łańcuta z więźniami? Może odkryli w którejś wsi kontrabandę i potrzebowali miejsca na swój łup? To nie byłby pierwszy raz. Mijał powoli czwarty rok wojny. Jeszcze parę miesięcy i od niemieckiej inwazji upłynie pięć lat. Całe pięć lat nazistowskiego terroru.
Żandarmi wsiadali na wozy, rozlegała się niemiecka mowa. Nawojski patrzył, jak Josef Kokott, słynący z brutalności żandarm, dopala papierosa. W ciemności koniuszek niedopałka wyglądał jak maleńki żarzący się pierścionek.
Nawojski zadrżał, ale nie z powodu chłodu. To zimno, które przegalopowało mu po plecach, było przeczuciem przykrej przyszłości. Coś na nich wszystkich w tej czarnej nocy czekało. Furman zapatrzył się w niebo i doznał dziwnego uczucia zawieszenia.
Skończyło się jakieś „wczoraj”. Ale jeszcze nie zaczęło się żadne „dziś”. Jeszcze nic się nie stało. Jeszcze nic nie było pewne. Przyszłość, tak jak ten plac, przesłaniał mrok.
Josef Kokott.
Kokott dopalił papierosa. Padł rozkaz odjazdu. Nawojski otrząsnął się z dziwnego otępienia. Wsiadł na wóz. Po chwili koła jego furmanki potoczyły się w ślad za pozostałymi. Zamykał kolumnę.
Jechali na południowy wschód, najpierw przez niewielką wieś – Soninę. Nawojski słyszał szemrzącą rzeczkę. To była Sawa. Furmanki minęły wieś. Tej nocy Sonina mogła odetchnąć, dośnić spokojnie swoje sny. To nie do niej wybierali się Niemcy.
Dalej droga prowadziła przez zalane mrokiem pola. Nadpłynęła znad nich wilgoć. Dołączyła do nocnego zimna i spotęgowała je. Nawojski potarł zziębnięte ręce. Zastanawiał się, jak długo potrwa jeszcze ta podróż.
Edward Nawojski.
Wozy płynęły przez mroczny krajobraz. Po jakimś czasie na horyzoncie zamajaczyły niewyraźne kształty gospodarstw chłopskich. Markowa. Jej wschodni kraniec. Cicha, spokojna wieś. Gęsto zabudowana prostymi chałupami.
Nawojski spodziewał się, że Niemcy pojadą dalej, ale ku jego zaskoczeniu padł twardy rozkaz, aby zatrzymać wozy. Nie wjechali do wsi. Stanęli na jej obrzeżach, pośród rozległych pól. Nie było tu nic, z wyjątkiem jednej niepozornej chłopskiej chaty. Jej zarysy ledwo odcinały się na tle szarzejącego powoli nieba. Jeszcze nie wzeszło słońce – na wschód było stanowczo za wcześnie.
Niemcy zsiedli z wozu. Ruszyli w kierunku pogrążonego we śnie domu. Zbliżał się przedświt. Przedświt, po którym Markowa już nigdy nie była taka sama...
Markowa od strony wschodniej, z tablicą informującą o początku miejscowości z charakterystycznymi zabudowaniami z przełomu XIX/XX wieku.
Dom Doroty i Antoniego Szylarów, w którym ukrywali się Żydzi.
– Shema, Israel, Adonai Elohenu, Adonai Ehad... – wyszeptał mężczyzna – Shema, Israel, Adonai Elohenu, Adonai Ehad...1 – Urwał. Strach znowu wziął nad nim górę i sprawił, że słowa szeptanej modlitwy zamarły. Głos zawiódł.
Tego dnia Aron Bezem Weltz2 nie mógł się skupić. Ani na modlitwie, ani na własnych myślach. Siedział w ukryciu, na strychu markowskiej chałupy Antoniego Szylara3 i próbował dodać sobie otuchy, powtarzając słowa największego przykazania miłości Boga i bliźniego. Tylko to mu teraz zostało. I nawet to przychodziło z takim trudem.
Ale próbował. Modlił się dalej. O pokój. O koniec tej okropnej wojny. Przecież wszyscy byli nią zmęczeni, tak bardzo zmęczeni! Egzekucje, prześladowania, obławy, strzały. I ten ciągły strach. Nawet nie o jutro. O dzisiaj. O zaraz. O teraz.
Markowski Żyd.
Aron tkwił w bezruchu i przywoływał w pamięci swoich zmarłych krewnych i znajomych z Kańczugi. Oni już nie musieli walczyć. Odeszli z tego świata dwa lata temu. Pewnego sierpniowego dnia, na kańczuskim cmentarzu. Zostali rozstrzelani przez Niemców. Ich ciała pochłonęły ciemne doły. Przykryła je ziemia. Przepadły wszystkie te drogie twarze, wszystkie ich nadzieje i marzenia. Niemcy pomordowali bestialsko dzieci narodu przymierza4. To nie były ich ostatnie ofiary. Ani pierwsze.
Aron doskonale pamiętał, kiedy zginęli w Markowej pierwsi Żydzi. Tego się nie dało zapomnieć. Jego myśli znowu oderwały się od modlitwy i pobiegły w przeszłość.
To z kolei było jakoś w zimie, zdaje się, że pod koniec grudnia, a rok...? Na pewno 1939 – sam początek wojny. Tamtego okropnego dnia markowskim gościńcem jechało furmanką dwóch Żydów. Przed wybuchem wojennego piekła trudnili się handlem cielętami.
Jechali spokojnie, jak zwykle. Na wysokości markowskiego kościoła i szkoły wyprzedziła ich druga furmanka. Rozległ się krzyk. „Halt!” – „Stop!”. Gestapowcy5. Ich też było dwóch. Zatrzymali jadących gościńcem Żydów. Potem padł szorstki rozkaz. Nakazali mężczyznom zejść z wozu. Wyciągnęli pistolety. Strzelili swoim ofiarom w tyły głów6. I koniec. I tyle. Tak po prostu. Niemiecki horror zawitał do Markowej. I od tamtego dnia żaden Żyd nie mógł spać spokojnie.
Aron oderwał się od bolesnego wspomnienia. Przez moment zdawało mu się, że tamte odległe grudniowe wystrzały, które pięć lat temu zakończyły brutalnie życie dwóch niewinnych ludzi, wybrzmiały kolejny raz, niczym złowieszcze echo, gdzieś obok, blisko; że przedarły się jakoś do jego kryjówki na strychu. Ale nie. To, co właśnie słyszał, nie należało do przeszłości. To działo się teraz.
Dobiegający z oddali dźwięk strzałów z pistoletu musiał zwiastować wsi jakąś nową tragedię. Tylko... czy na pewno? Aron wzbraniał się przed tą myślą, ale tliła się w nim jeszcze, niczym w zgliszczach popiołów, iskierka nadziei na ratunek. Na jakieś nowe, lepsze jutro. „Może to wyzwolenie?” – myślał gorączkowo. Coś mu jednak nie pasowało. „Tak szybko by się uwinęli Sowieci? – dziwił się – Oni już tu, w Markowej?” – pytał sam siebie. To chyba nie było wyzwolenie. Tu musiało się dziać coś innego.
Wtem usłyszał głos młodej dziewczyny. Dobiegł do niego gdzieś spod podłogi, na której siedział. Wołała nastoletnia córka gospodarzy, Helcia Szylarówna7:
– Wystrzelali Ulmanów!8 – krzyknęła. – Idźcie stąd jak najszybciej! Wynoście się co prędzej, bo Niemcy przyjdą i tu! Zabiją Was i nas! – panikowała – nikt nie zdoła się uratować! Nikt! Rozumiecie to?!
To był 24 marca 1944 roku. Ranek spowity mgłą, cichy i niepozorny. Do czasu. Najpierw strzały, a potem krzyk przerażonej dziewczyny. Moment, którego konsekwencje miały przebić serce niejednego mieszkańca Markowej.
Krzyki i lament Helci usłyszał jej ojciec Antoni. Z początku po prostu się ukrył. Spanikował. Myślał, że to obława, że Niemcy we wsi. Potem ktoś przybiegł i przekazał mu druzgoczącą wieść. Nierealną wieść. Ulmowie nie żyją. Żydzi, którzy ukrywali się w ich domu – także. Wyjaśniło się, skąd ta panika i krzyki Helci. Choć tak naprawdę nadal nic nie było jasne.
Wiadomość o Niemcach we wsi rozniosła się po dolnej Markowej błyskawicznie jak pożar. Zapanował informacyjny chaos.
Mniej zorientowani biegali po sąsiadach, wołając od okna do okna:
– Niemce we wsi! Goń drabanta9 i powiedz dalej!
Wiadomość paraliżowała świeżo wybudzonych ze snu gospodarzy. Jeden tylko zdążył zapytać:
– Obława?
Usłyszał szybką odpowiedź:
– Nikt nie wie, o co chodzi! Póki co Niemce zatrzymały się na skraju wsi, u Józefa Ulmana. Coś się szykuje. Strzały było słychać! Biegnę do Homana! Może tam we młynie coś będą wiedzieć!
Groza, lęk, strach – już nie o mgliste jutro, ale o realne dziś.
Antoni wyszedł na strych swojego domu. Niewiele było na razie wiadomo, ale on, głowa rodziny Szylarów, miał przecież obowiązek powiedzieć zgromadzonym tam Żydom, co się stało. Ostrzec ich. Zabudowania Ulmów były niedaleko. Antoni uznał, że Żydzi musieli słyszeć strzały. Na pewno dotarł do nich głos spanikowanej Helci. Pewnie już się domyślali.
Antoni, sam blady i roztrzęsiony, spojrzał na białe, wręcz marmurowe twarze ukrywających się na strychu ludzi. Wcale nie było łatwo wytrzymać te spojrzenia. Była tu 58-letnia Miriam, a wraz z nią jej bliscy: synowie – Abraham, Moniek i Aron; córka Rachela, synowa Schindly (żona Arona), a także wnuk Leon. Cała rodzina Bezem Weltzów10.
Antoni przełamał się i powtórzył cichym głosem to, co z niedowierzaniem przekazywali sobie od bladego świtu kolejni mieszkańcy Markowej:
– Niemcy zamordowali Ulmanów, dzieci i Żydy. Wszyscy nie żyją.
Na strychu zapadła grobowa cisza. Z początku Żydom wydawało się, że Antoni przyniósł im nekrolog. W gruncie rzeczy tak było. Zawiadomił ich o śmierci. Ale w tych warunkach to było coś więcej. Nie tyle nekrolog, co wręcz wyrok.
Gdyby mogli dostać tę ustną wiadomość w materialnej formie, spojrzeć na zadrukowane linijki obwieszczające zgony ich żydowskich braci, byłoby to prawie jak patrzenie na informację o własnej egzekucji. Bo Weltzowie byli dotkliwie świadomi tego, że na Ulmach i ich żydowskich lokatorach może się tego dnia nie skończyć.
A więc wyrok. Niemcy już dawno wydali na nich wszystkich wyrok. Wieś po wsi, dom po domu, rok za rokiem, rodzina za rodziną. Niemcy zrealizowali dziś jeszcze jeden z punktów swojego planu. Wyegzekwowali kolejne życia.
– Gdyby Niemcy wiedzieli, że tak blisko u nas są również Żydzi... zabiliby... – Antoni nie dokończył zdania, bo głos mu się załamał. Ale nie musiał kończyć. Weltzowie doskonale rozumieli tok jego myślenia. Mało tego, wiedzieli, że nawet w umieraniu obowiązywała konkretna kolejność. Najpierw Żydzi. Potem Polacy. Przerażające realia nazistowskiej okupacji11.
Antoni Szylar, poczciwy gospodarz i prawy człowiek, niejedno przeżył w swoim życiu, ale w tamtej chwili, na tym ciemnym strychu, chyba po raz pierwszy naprawdę zrozumiał, że śmierć stoi tuż obok, pod drzwiami jego domu, i czyha, żądna krwiopijczej ofiary.
Dorota i Antoni Szylarowie – bliscy sąsiedzi Rodziny Ulmów, którzy podobnie jak Wiktoria i Józef przyjęli do swojego domu żydowską rodzinę Weltzów.
Wraz ze swoją żoną Dorotą postanowili dać schronienie żydowskiej rodzinie Weltzów, prawda. Potrafili sobie wyobrazić konsekwencje tej decyzji – też prawda. Ale przewidywanie nie było tym samym, co zmierzenie się z brutalną rzeczywistością. Jedna z markowskich rodzin oddała właśnie życie za ukrywanie Żydów. Stało się. I nic tego nie zmieni. Antoni zrozumiał, że nadszedł czas prawdziwej próby jego charakteru. Bo nie wiedział, co teraz zrobić.
Analogie rysowały mu się same. Józef Ulma też miał liczną rodzinę. Żonę Wiktorię, gromadkę ukochanych dzieci. Na co dzień zajmował się swoim malutkim gospodarstwem. Wojenna zawierucha nikogo nie rozpieszczała, ale Ulmowie stanęli na wysokości zadania. Otworzyli drzwi swojego domu Żydom z rodzin: Goldmanów, Grünfeldów i Didnerów.
Antoni dowiedział się o tym zupełnie przypadkiem. Pewnego zimowego dnia wybrał się ze swoim synem, małym Geniem12, do młyna. Spotkał tam Józefa. Ulma nie miał ani konia, ani sań, a musiał jakoś przetransportować mąkę do swoich zabudowań. Poprosił o pomoc Antoniego. Nie była to nadzwyczajna sytuacja. Pola Antoniego i Józefa były blisko siebie, widywali się często na miedzy13, gdzie przystawali, żeby porozmawiać, a Szylar nierzadko częstował Ulmę cygarem. Lubili się i szanowali, więc Antoni chętnie sąsiadowi pomógł.
Ojciec polecił Geniowi, aby ten odwiózł mąkę Józefa do jego gospodarstwa. Chłopiec wsiadł na sanie, zabrał ze sobą sąsiada i pojechali. Gdy Genio był na miejscu, wypatrzył wśród zabudowań Ulmów żydowskie twarze. Po powrocie nie mógł nie powiedzieć o tym ojcu:
– Tato, u pana Ulmana są Goldmany!
I faktycznie byli. Nie tylko oni zresztą. Ulmowie przyjęli do swojego domu również swoje żydowskie sąsiadki: Gołdę i Leę z córką.
– Shema, Israel, Adonai Elohenu, Adonai Ehad... – Na strychu rozległ się znowu głos Arona. Poczciwy mężczyzna próbował się modlić tak, jakby wcale nie było wojny. Jakby wrócił na moment do spokojniejszych czasów, kiedy co tydzień w szabat mógł odwiedzać synagogę. Ta sama modlitwa, co przed wojną – ale inny świat.
Jego szept co rusz zagłuszały pokrzykiwania Helci. Wdrapała się na strych w ślad za ojcem i jej podniesiony głos był niespokojnym tłem dla równie burzliwych przemyśleń Arona.
– Czy gwiazda Dawida zagasła dla nas całkowicie? – pytał sam siebie Aron. – Niech pomordowani Ulmowie i nasi żydowscy bracia dokończą za nas modły przed naszym Adonai, Panem i Stwórcą. Jesteśmy przecież dziećmi tego samego Boga – wypowiedział pełnym goryczy i smutku głosem.
Usłyszała go stojąca obok Miriam. „Modlitwę dokończą, ale czy życie nam przedłużą?” – pomyślała rozgoryczona. Jej nerwy były napięte do granic możliwości.
„Kiedy w końcu skończy się ten terror? Czy świat kiedykolwiek będzie o nas pamiętał?” – myślał dalej Aron.
Zrozpaczona Helenka nie wytrzymała. Uczepiła się ojcowskiego rękawa i niemalże zaszlochała:
– Tato, nas wystrzelają! Jak Ulmanów! Zupełnie jak Ulmanów! – mówiła – Ciebie, mamusię, nas – wymieniała – wszystkie dzieci, i tych Żydów też!
Żydzi nie wytrzymali. Nie dało się tego rozpaczliwego wołania znieść. Łzy same cisnęły się im do oczu.
Całej tej rozmowy słuchała druga córka Antoniego, mała Janinka14. Nie wiedziała, dlaczego wszyscy naradzają się właśnie na strychu. Co za niewygodne miejsce! Niewiele z tego wszystkiego rozumiała, ale miała wrażenie, że dzieje się coś bardzo ważnego. Takie poruszenie! Czemu Helcia tak krzyczy? Czy ona o coś płacze?
Kilkuletnia Janinka stała na parterze, słuchała i w skupieniu myślała. Dlaczego wszyscy rozmawiali na górze? Przecież tam nie wolno było nikomu wchodzić. „Tatuś nie każe” – pomyślało rezolutne dziecko. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy Janinka była zagubiona z powodu tego, co się działo w jej własnym domu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
1 Tekst biblii hebrajskiej (Księga Powtórzonego Prawa 6,4): „Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem, Panem Jedynym”. Tymi słowami rozpoczyna się pierwsza część przykazania miłości, która znana jest każdemu Żydowi. Jest to pierwsze zdanie w języku hebrajskim, którego uczą się dzieci w religijnych domach żydowskich. Słowa te towarzyszą praktykującemu Żydowi w codziennej modlitwie porannej i wieczornej. Są to też słowa, które powinny towarzyszyć mu, gdy umiera. Por. T. Zaderecki, Tajemnice alfabetu hebrajskiego, wyd. 2, Warszawa 1994, s. 77-79.
2 Aron Bezem Weltz (ur. 1911 r.) poślubił w 1937 r. Schindly (zwaną również Shirley). W 1939 r. urodził im się syn Leon, zaś w 1942 – córka Estera. Rodzina mieszkała najpierw w Kańczudze, a następnie w Rzeszowie. Gdy Niemcy zamordowali Esterę, Aron i Schindly zdecydowali się oddać Leona na przechowanie do Jarosławia. Sami zaś, wraz z pozostałą rodziną, schronili się w Markowej.
3 Antoni Szylar urodził się 11 listopada 1894 r. Był świadkiem na ślubie Wiktorii z d. Niemczak i Józefa Ulmy. Fakt ten niewątpliwie świadczy o bliskich relacjach pomiędzy rodzinami Szylarów i Ulmów. Zmarł 18 listopada 1981 r. i został pochowany w Markowej. Przez całe życie był związany z tą miejscowością.
4 W Kańczudze, w sierpniu 1942 r. Niemcy wyprowadzili na cmentarz żydowski dziesiątki mieszkańców tego miasta. Zgromadzonych Żydów rozstrzelano nad wykopanymi wcześniej dołami. Zginęli wówczas m.in. bliscy krewni Arona.
5 W rzeczywistości była to niemiecka żandarmeria. W markowskiej mowie potocznej słowo „gestapowiec” oznaczało po prostu Niemca i mogło zostać użyte wobec okupantów niezależnie od ich prawdziwego stanowiska czy pełnionej funkcji.
6 Zob. E. Szpytma, Moje wspomnienia o Żydach z Markowy, Kraków 2015, s. 10.
7 Helena Szylar (ur. 16 października 1927 r.) – córka Doroty i Antoniego Szylarów.
8 Ulmany – nazwisko „Ulman” w gwarze markowskiej.
9 W niniejszej publikacji wykorzystano markowską gwarę. Według niej „gonić drabanta” oznacza jak najszybszą i natychmiastową formę biegu.
10 Rodzina Weltzów: Miriam (Mania) Weltz (ur. 1887 r.), Moniek Weltz (ur. 1907 r.), Shirley (Schindly) Weltz (ur. 1910 r.), Aron Weltz (ur. 1911 r.), Abraham Weltz (ur. 1916 r.), Rachela (Reśka) Weltz (ur. 1920 r.), Leon Weltz (ur. 1939 r.). Zob. Archiwum rodzinne Szylarów.
Rodzina Weltzów przed przybyciem do Szylarów ukrywała się w domu rodzinnym Wiktorii Ulmy. Z racji na realne niebezpieczeństwo dekonspiracji dotychczasowej kryjówki Weltzowie opuścili dom Niemczaków. O ukrywaniu Żydów w domu rodzinnym Wiktorii wiedzieli mieszkający tuż obok Kluzowie: Aniela (z d. Niemczak, siostra Wiktorii) i jej mąż Michał.
11 Po 1 sierpnia 1942 r. Żydzi, pozostający we własnych domach w rejonie Markowej, mogli być w świetle niemieckiego prawa zamordowani. Żydowscy markowianie, zachowując środki ostrożności, pozostawali na swoim terenie. Ci, którzy nie zgłosili się na wyjazd do getta, postanowili ukrywać się w dołach, nazywanych potocznie „ziemiankami”, usytuowanych w tzw. Potokach. Był to teren graniczny pomiędzy Markową a Sieteszą, Lipnikiem i Husowem, gdzie płynął niewielki potok.
Józef Ulma wybudował w Potokach schronienie m.in. trzem Żydówkom, o czym zapewniają nas wzmianki zapisanie w pamiętniku przez Władysława Ulmę – brata Józefa. Aby przetrwać zimę, wielu Żydów udawało się do markowskich gospodarzy z prośbą o przechowanie ich i o zapewnienie niezbędnej do życia pomocy. Pod koniec 1942 r. sołtys Markowej Andrzej Kud po Mszy niedzielnej odczytywał z nakazu okupanta informację mówiącą o karze śmierci za wyświadczenie najmniejszej pomocy Żydom. Jak zauważa pan Edward Szpytma w książce Moje wspomnienia o Żydach z Markowy, mimo realnie grożących represji ze strony okupanta, „ukrywający się otrzymywali doraźną pomoc od większości mieszkańców Markowy”. Zob. E. Szpytma, dz. cyt., s. 10.
Uwzględniając powyższe sytuacje, do zabudowań polskiej rodziny Szylarów zawędrowała żydowska rodzina Weltzów, gdzie znalazła schronienie.
12 Eugeniusz Szylar – ur. 12 stycznia 1932 r., jest ostatnim żyjącym świadkiem wspominanych wydarzeń.
13 Miedza – nieuprawiany, graniczny pas terenu, który znajduje się pomiędzy sąsiadującymi polami.
14 Janina (ur. 27 maja 1940 r.) – córka Doroty i Antoniego Szylarów.