Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać? - Jan Maciejewski - ebook

Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać? ebook

Maciejewski Jan

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy stwierdzenie: „Oni zginęli, żeby Polska mogła istnieć” – jest prawdą czy wymówką?

Dlaczego w naszych dziejach przeważają masowe samobójstwa nad próbami skutecznej walki z wrogiem?

Czy rzeczywiście jesteśmy kozłem ofiarnym Europy, skazanym średnio raz na sto lat na rozszarpanie?

Jan Maciejewski, eseista, pisarz, stały felietonista i członek redakcji „Plusa Minusa”, magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej”, stawia odważną tezę, że wraz z rozbiorami daliśmy się zwieść jako naród kłamstwu romantycznemu. A fałszywe postrzeganie naszego miejsca w Historii i Europie organizuje nam rzeczywistość od dwustu lat, wtłaczając w przeklęty rytuał ofiary: od Somosierry, przez Poniatowskiego w nurtach Elstery, klęskę powstania warszawskiego, aż po katyńskie doły śmierci i katastrofę smoleńską.

Autor nie boi się operować na otwartym sercu Polski, na naszych narodowych mitach, lękach i projekcjach. Jego esej wytrąca z historycznych przyzwyczajeń, skłania do realistycznej maksymalnej weryfikacji, a dzięki temu do rozpoznania naszego miejsca w Wielkiej Historii na nowo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 319

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA GA­DOM­SKA
Re­dak­cja: ANNA WOJNA
Ko­rekta: MA­TE­USZ CZAR­NECKI, EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt wnę­trza książki, okładki i stron ty­tu­ło­wych: KIRA PIE­TREK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © by Jan Ma­cie­jew­ski Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08728-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

BEZ WĄT­PIE­NIA BYŁ WA­RIA­TEM. Trzeba być nie­spełna ro­zumu, żeby trak­to­wać słowa z tak ab­so­lutną po­wagą, brać je z ca­łym do­bro­dziej­stwem za­war­tego w nich zna­cze­nia. Ignacy Mar­chocki z Miń­ko­wiec był kon­se­kwentny, na tym po­le­gały wszyst­kie jego wa­riac­twa. „Szlach­cic pół, pół król, pół Kato / Pół war­jat, a pół syn ce­za­rów Romy” – pi­sał o nim Ju­liusz Sło­wacki w Be­niow­skim, czym po­twier­dził i uwiecz­nił pa­nu­jącą na te­mat Mar­choc­kiego opi­nię jemu współ­cze­snych.

Za­wo­ła­nie her­bowe Mar­choc­kich brzmiało „Ostoja!”. Kiedy więc w wy­niku dru­giego roz­bioru po­sia­dło­ści ziem­skie Igna­cego we­szły w skład Ce­sar­stwa Ro­syj­skiego, po­sta­wił on wo­kół Miń­ko­wiec i kil­ku­na­stu oko­licz­nych wsi słupy gra­niczne. Ogło­sił nie­pod­le­głość, sa­memu przyj­mu­jąc ty­tuł „dux et re­dux” – „wódz i po­wró­ci­ciel”. Wpro­wa­dzał w swym pań­stwie re­formy w du­chu Sejmu Wiel­kiego. Zniósł pod­dań­stwo chło­pów, zli­kwi­do­wał karę chło­sty, wdra­żał to­le­ran­cję re­li­gijną. Bił wła­sną mo­netę, za­ło­żył szkołę, szkołę mu­zyczną, chór i or­kie­strę. Roz­wi­jał prze­mysł włó­kien­ni­czy, wy­bu­do­wał ce­giel­nię. Otwo­rzył ap­tekę, dom dla sie­rot i przy­tu­łek dla ka­lek. Po­sta­wił ho­tel i dru­kar­nię. To tu­taj, w Pań­stwie Miń­ko­wiec­kim – jak na­zy­wał je sam Mar­chocki – po raz pierw­szy uka­zał się prze­kład na ję­zyk pol­ski Ham­leta. Przez nie­mal trzy­dzie­ści lat na Po­dolu ist­niał od­po­wied­nik wio­ski Ga­lów, sie­dziby Aste­rixa i Obe­lixa, sta­wia­ją­cych tym ra­zem opór nie rzym­skiemu, ale ro­syj­skiemu ce­sar­stwu. Nie tylko trwał, ale na­wet eks­pan­do­wał. Mar­chocki „do­ku­po­wał” ko­lejne te­ry­to­ria, mię­dzy in­nymi czter­dzie­ści ty­sięcy hek­ta­rów w oko­li­cach Ode­ssy.

Miał w so­bie – jak to czę­sto bywa z wa­ria­tami – coś z pro­roka. No­sił długą, się­ga­jącą do pasa brodę i uwiel­biał wy­gła­szać ka­za­nia – czego, w jego opi­nii, nie po­tra­fili ro­bić, jak na­leży, „roz­próż­nia­czeni i go­niący za gro­szem” księża. Nie po­prze­sta­wał zresztą na ho­mi­liach, ukła­dał też wła­sne li­tur­gie, któ­rym na­stęp­nie prze­wod­ni­czył, odziany w ama­ran­tową, ak­sa­mitną togę, trzy­ma­jąc w ręku złote berło. I tak jak w ka­za­niach płyn­nie prze­cho­dził od na­po­mnień pro­ro­ków Sta­rego Te­sta­mentu do cy­ta­tów z Wol­tera (któ­rego jego pod­dani, wierni i słu­cha­cze za­częli z cza­sem uzna­wać za jed­nego ze świę­tych), tak i tu­taj mie­szał ze sobą wszystko, co po­pad­nie: li­tur­gię ka­to­licką z lu­do­wymi ob­rzę­dami i po­gań­skimi ry­tu­ałami, oświe­ce­nie z mi­to­lo­gią. Za­stą­pił mię­dzy in­nymi święto Matki Bo­skiej Ziel­nej kul­tem bo­gini Ce­rery, ku czci któ­rej ob­chody za­czy­nały się jed­na­ko­woż w ko­ściele.

Ro­sja stra­ciła do niego cier­pli­wość w 1820 roku. Mar­chocki zo­stał aresz­to­wany i umiesz­czony w aresz­cie do­mo­wym. Miał tu czas roz­wi­jać i pre­cy­zo­wać plany wiel­kiej re­formy chrze­ści­jań­stwa, stwo­rze­nia „praw­dzi­wie Chry­stu­so­wego” Ko­ścioła, no­wej re­li­gii, któ­rej sam miał być rzecz ja­sna naj­wyż­szym ka­pła­nem. Nie zrzu­cił też swej ama­ran­to­wej togi, może za­cho­wał na­wet berło i to nim bło­go­sła­wił każ­dego na­po­tka­nego czło­wieka, co w oczach za­borcy ugrun­to­wało jego opi­nię sza­leńca, a wśród oko­licz­nych miesz­kań­ców – świę­tego pro­roka i mę­czen­nika. Tak czy ina­czej, zde­tro­ni­zo­wany nie sta­no­wił już więk­szego za­gro­że­nia. Zo­stał zwol­niony z aresztu, a ostat­nie lata ży­cia spę­dził w wiej­skiej cha­cie, nad wej­ściem do któ­rej umie­ścił na­pis: „In­veni por­tum, Spes et For­tuna va­lete: Sat me lu­si­stis, lu­dite nunc alios” („Do­tar­łem do portu, że­gnaj­cie Na­dziejo i For­tuno: ba­wi­ły­ście się mną, te­raz oszu­kuj­cie kogo in­nego”).

Wła­da­jąc Pań­stwem Miń­ko­wiec­kim, za­słu­żył so­bie Ignacy Mar­chocki na nadany mu przez Sło­wac­kiego przy­do­mek „pół król”. A to dru­gie pół, „pół Kato”? To już zu­peł­nie inne wa­riac­two.

Ka­ton, ostatni wielki obrońca ustroju re­pu­bli­kań­skiego w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie, kiedy tylko zdał so­bie sprawę ze zwy­cię­stwa ty­rana, Ju­liu­sza Ce­zara, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Dla uwa­ża­ją­cych się za spad­ko­bier­ców Re­pu­bliki Rzym­skiej oby­wa­teli I Rze­czy­po­spo­li­tej ta śmierć była jak rzu­cone im sprzed wie­ków wy­zwa­nie. Czy i oni nie po­winni pójść jego śla­dem? Czy nie le­piej jest umrzeć, niż żyć w nie­woli? Stra­cić ży­cie, oca­lić ho­nor?

Pi­sał Jan Pa­weł Wo­ro­nicz:

„Pro­wadź mnie w twoim płasz­czu do grobu Ka­tona:

On na­uczył, co czy­nić, gdy oj­czy­zna skona.

Czy­liż na taką du­szę Po­laka nie sta­nie,

Jaką się wiel­ko­myślni chlu­bili Rzy­mia­nie?”

Ignacy Mar­chocki z Miń­ko­wiec był czło­wie­kiem kon­se­kwent­nym, dla­tego w od­po­wie­dzi na gest Ka­tona opra­co­wał dro­bia­zgowy plan sa­mo­bój­stwa ca­łego na­rodu. Wszy­scy Po­lacy po­winni – wraz z żo­nami, dziećmi i do­byt­kiem – wy­ru­szyć w pole. Mia­sta, wsie i domy na­leży spa­lić. „W pierw­szym sze­regu – re­fe­ruje ma­ni­fest Wo­dza i Po­wró­ci­ciela An­toni Rolle – staną starcy, nie­do­łężni, ka­leki, dla któ­rych już nie masz le­kar­stwa i ra­tunku na ziemi, chęt­nie oni zginą za oj­czy­znę, śmierć bę­dzie dla ta­kich po­cie­chą. Po nich au­tor pro­jektu pchnąć ra­dzi na sta­no­wi­sko stra­cone: matki, żony, sio­stry, ko­chanki i nie­mow­lęta, wów­czas po­zo­sta­łym a osie­ro­co­nym roz­pacz doda od­wagi i albo zwy­ciężą, albo zginą. Je­żeli zginą, mo­giła okry­wa­jąca szczątki zwy­cię­żo­nych po­sza­no­wa­nie obu­dzać bę­dzie w prze­chod­niach, świe­cić przy­kła­dem na­stęp­nym po­ko­le­niom. Nie­je­den za­woła: «Król, co tu po­legł, był król wielki i cno­tliwy; na­ród, co przy nim był, rów­nie był cno­tliwy i wielki»”.

Osta­tecz­nie ten ca­ło­palny pro­jekt Mar­choc­kiego nie wszedł w ży­cie na­wet na te­ry­to­rium Pań­stwa Miń­ko­wiec­kiego. Ale jest za­le­d­wie jed­nym z do­wo­dów sza­leń­stwa, hi­ste­rii, jaka opa­no­wała spo­łe­czeń­stwo I Rze­czy­po­spo­li­tej w chwili upadku pań­stwa. Trudno usta­lić, jaka na­prawdę była skala fali sa­mo­bójstw, która prze­to­czyła się przez zie­mie pol­skie po ostat­nim roz­bio­rze. Ale wspo­mina się o niej w zbyt wielu pa­mięt­ni­kach i wspo­mnie­niach z tam­tego czasu, by mo­gła być tylko przy­wi­dze­niem.

„Były liczne przy­padki sa­mo­bójstw – pi­sał Lu­dwik Dę­bicki w mo­no­gra­fii po­świę­co­nej ży­ciu to­wa­rzy­skiemu, po­li­tycz­nemu i li­te­rac­kiemu na Pu­ła­wach w dru­giej po­ło­wie XVIII wieku – wielu po­stra­dało zmy­sły, inni wpa­dali w dzi­wac­twa, szu­kali za­po­mnie­nia w eks­cen­trycz­no­ściach, inni w wi­rze świa­to­wych za­baw, ale i ci, któ­rzy sza­leli w chwili osta­tecz­nego ka­ta­kli­zmu wśród we­so­ło­ści, zbytku i uciech, jak i ci, co w czarną wpa­dali me­lan­cho­lię, wy­nie­śli z tej ka­ta­strofy piętno cho­ro­bli­wego, nie­pra­wi­dło­wego stanu, ja­kie i na­stęp­nym miało udzie­lać się po­ko­le­niom”.

Jó­zef Wy­bicki w swo­ich pa­mięt­ni­kach kilka razy po­wta­rza, że Po­lacy po 1795 roku za­cho­wy­wali się, jakby byli „za­ra­żeni śmier­cią”. Mło­dzi ba­wili się – do­słow­nie – na za­bój, sta­rzy za­my­kali w do­mach, po­grą­żali w roz­pa­czy. Nad jed­nymi wscho­dziło czarne słońce me­lan­cho­lii, inni po­pa­dali w re­li­gijno-pa­trio­tyczne stany ma­nia­kalne.

Adam Je­rzy Czar­to­ry­ski:

„Roz­stro­je­nie, które wów­czas spa­dło na duch na­ro­dowy, zwąt­pie­nie o so­bie, o wła­snych usi­ło­wa­niach i prze­ko­na­niach, ła­twe od­chę­ca­nie się, brak statku i sta­ło­ści, w mło­dzieży zaś za­tar­cie prze­szło­ści, bez­wzgląd na przy­szłość i rzu­ca­nie się w odu­rza­jące za­bawy ku ży­ciu bez celu, w kilku nad­cho­dzą­cych ge­ne­ra­cjach stały się dla Pol­ski na długo jakby cho­robą chro­niczną, któ­rej symp­tomy cza­sem zmniej­szają się, nikną, lecz któ­rej za­ród nie jest jesz­cze ule­czony, i która przy od­na­wia­ją­cych się, szko­dzą­cych wy­pad­kach znowu się od­zywa i znowu może gra­so­wać”.

Roz­stro­je­nie, któ­rego ofiarą padł Ignacy Mar­chocki, „pół król, pół Kato”, z jed­nej strony za­kła­da­jący ho­tele, szpi­tale i przy­tułki we wła­snym pań­stewku, z dru­giej – pro­jek­tu­jący plan sa­mo­za­głady na­rodu, jest tylko jed­nym z prze­ja­wów po­wszech­nej w tam­tym cza­sie cho­roby. Po­lacy po trze­cim roz­bio­rze wpa­dli w hi­ste­rię.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki