69,90 zł
Znany psycholog społeczny, badacz, wykładowca i autor bestsellerowej Potęgi irraconalności powraca z nadzwyczaj aktualną i zajmującą książką – odkrywczą analizą ludzkiej strony współczesnego kryzysu dezinformacji, w której stara się wyjaśnić, co sprawia, że racjonalni ludzie przyjmują całkowicie irracjonalne przekonania.
Dezinformacja co dzień wpływa na każdego z nas – od mediów społecznościowych po większe wyzwania polityczne, od zdawkowych rozmów w supermarkecie po najbardziej intymne relacje. Mimo że zdajemy sobie sprawę z zagrożeń związanych z dezinformacją, należy podkreślić, że jest to problem nader złożony, któremu nie zdołamy zaradzić wyłącznie przez kontrolowanie mediów społecznościowych. Co więcej, nasze ograniczone i niezbyt skuteczne rozwiązania bardzo często są pochodną polityki partyjnej oraz indywidualnych interpretacji prawdy.
W książce Nie do wiary psycholog społeczny Dan Ariely przekonuje, że aby wyjaśnić irracjonalną atrakcyjność dezinformacji, najpierw musimy zrozumieć proces przyjmowania błędnych przekonań (misbelief) – społeczno-psychologiczną podróż, podczas której ludzie przestają ufać uznanym prawdom i zaczynają wierzyć w fakty „alternatywne”, a nawet w pełnowymiarowe teorie spiskowe.
Dezinformacja – jak się okazuje – odwołuje się z powodzeniem do wrodzonych mechanizmów psychicznych, które tkwią w każdym z nas (niezależnie od poglądów politycznych). Co za tym idzie – tylko poprzez zrozumienie owych mechanizmów możemy osłabić jej oddziaływanie. Książka Nie do wiary, oparta na wieloletnich badaniach, a także na osobistych doświadczeniach autora, który sam padł ofiarą dezinformacji, oferuje nam odkrywczą i wszechstronną analizę czynników psychologicznych, które sprawiają, że racjonalni ludzie przyjmują całkowicie irracjonalne przekonania. Powołując się na najnowsze badania, Ariely ujawnia najważniejsze czynniki – emocjonalne, poznawcze, osobowościowe i społeczne – które wciągają ludzi w wir nieufności i fałszywych informacji, i dowodzi, że w pewnych okolicznościach każdy z nas może ulec błędnym przekonaniom.
Ariely daje nam jednak nadzieję. Pokazuje, że nawet w czasach, gdy zaawansowana sztuczna inteligencja potrafi tworzyć przekonujące fake news w nieznanej dotąd skali, rozumienie sił podsycających błędne przekonania czyni nas – jako jednostki i jako całe społeczeństwo – bardziej odpornymi na ich zwodniczy czar. Zwalczanie fałszywych przekonań wymaga strategii opartej nie na konflikcie, ale na empatii. Im szybciej pojmiemy, że błędne przekonania to przede wszystkim problem ludzki, tym szybciej sami będziemy mogli stać się rozwiązaniem.
Dan Ariely jest autorem takich bestsellerów, jak Potęga irracjonalności, Zalety irracjonalności oraz Szczera prawda o nieuczciwości. Jest także profesorem psychologii i ekonomii behawioralnej na Duke University i założycielem Center for Advanced Hindsight (Centrum Zaawansowanej Wiedzy Po Fakcie). Jego prace prezentowano w wielu uznanych tytułach prasowych, takich jak „New York Times”, „Wall Street Journal”, “Washington Post”, „Boston Globe” i inne. Wraz z rodziną mieszka w Północnej Karolinie..
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 434
Tytuł oryginału: Misbelief: What makes rational people believe irrational things
Copyright © 2023 by Dan Ariely
All rights reserved
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa
© copyright for the Polish translation by Agnieszka Nowak-Młynikowska
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawnictwa Smak Słowa.
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Małgorzata Jaworska
Opracowanie graficzne i skład: Piotr Geisler
Okładka i strony tytułowe: Mira Larysz & Visual
ISBN: 978-83-67709-26-2
Druk: Drukarnia Abedik
Smak Słowa
ul. Bohaterów Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
www.smakslowa.pl
Dedykuję tę książkę wszystkim wyznawcom błędnych przekonań, którzy pomogli mi zrozumieć swój punkt widzenia, a co za tym idzie – lepiej pojąć świat, w którym wszyscy żyjemy. Wielu spośród nich z osobistych antagonistów stało się moimi przewodnikami w tej antropologicznej podróży, a z kilkoma – co może się wydać zaskakujące – połączyła mnie niemal przyjacielska więź. Jestem Wam głęboko wdzięczny za poświęcony czas i cenne wskazówki.
Nigdy nie wyobrażaj sobie, że nie jesteś taką, jaką cię inni widzą, i że taka, jaką byłaś lub mogłaś być, byłaś albo mogłaś być widziana przez innych, gdyż inaczej inni widzieliby cię inaczej1.
– Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów
„Dan, nie mogę uwierzyć, że stałeś się kimś takim. Kiedy zrobiłeś się taki chciwy? Jak mogłeś aż tak się zmienić?”
Rozpoznałem podpis pod e-mailem. To była Sharon – kobieta, którą poznałem kilka lat wcześniej, gdy poprosiła mnie o pomoc w przygotowaniu firmowego szkolenia na temat zmiany zachowań. Poświęciłem wtedy trzy godziny (nieodpłatnie), aby pomóc jej wzbogacić opracowaną prezentację. Po szkoleniu zadzwoniła do mnie, żeby mi podziękować, i na tym nasz kontakt się zakończył – do lipca 2020 roku, kiedy otrzymałem od niej tę dziwną, zagadkową wiadomość.
Odpisałem natychmiast: „Co dokładnie masz na myśli?”
Jej odpowiedź zawierała kilka linków internetowych, a kiedy w nie kliknąłem, wyruszyłem w jedną z najbardziej bolesnych i niepokojących, ale też fascynujących podróży w swoim życiu. Czułem się tak, jakbym dotarł do skraju znanej sobie rzeczywistości i uchylił zasłony oddzielającej ją od innego, równoległego świata, w którym człowiek mający moją twarz, mój głos oraz moje imię i nazwisko dopuszczał się niecnych czynów zagrażających całej ludzkości – i robił to już od jakiegoś czasu. To było niczym pierwsza scena w powieści fantastycznonaukowej. Odnośniki, które wysłała mi Sharon, prowadziły do licznych stron internetowych, na których przedstawiono mnie jako „głównego inżyniera świadomości” i „współautora oszustwa COVID-19”, a także jednego z przywódców tak zwanego spisku Agenda 21. W owym równoległym uniwersum ja i moi przyjaciele iluminaci działaliśmy w zmowie z Billem Gatesem. Wspólnie opracowaliśmy szatański plan wstrzykiwania kobietom szczepionki wywołującej bezpłodność, aby doprowadzić do spadku liczby ludności świata. Stworzyliśmy również międzynarodowy system paszportów covidowych, który umożliwił potężnym złoczyńcom (czyli Billowi Gatesowi oraz iluminatom, do których jakoby należałem) nieustanne śledzenie wszystkich ludzi na Ziemi. Wielu internautów posunęło się jeszcze dalej i twierdziło, że współpracowałem z rządami różnych państw, aby kontrolować ich obywateli i niepostrzeżenie nimi manipulować.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. W pewnej chwili zacząłem się uśmiechać pod nosem. Przecież te zarzuty były absurdalne i (aby rozwiać twoje ewentualne wątpliwości) całkowicie fałszywe. Moje związki z Billem Gatesem ograniczały się do krótkiej współpracy z Bill and Melinda Gates Foundation, dotyczącej pomocy żywnościowej dla małych dzieci w Afryce kilka lat wcześniej. Nigdy, rzecz jasna, nie wstąpiłem w szeregi iluminatów (a gdybym nawet chciał, to nie miałbym pojęcia, jak to zrobić). Szczepionka przeciw COVID-19 nie została jeszcze zatwierdzona, a ja nie odgrywałem żadnej roli w pracach nad jej stworzeniem. A jeśli chodzi o doradzanie rządom państw, to rzeczywiście się tym zajmowałem, lecz ograniczało się to do takich kwestii, jak zachęcanie obywateli do przestrzegania restrykcji pandemicznych i noszenia maseczek; efektywne dystrybuowanie pomocy finansowej; zwiększanie motywacji uczniów i pedagogów; oraz przeciwdziałanie przemocy domowej. Uważałem się za kogoś, kto niestrudzenie pracuje na rzecz poprawy sytuacji, tymczasem w owym dziwnym świecie wiele osób porównywało mnie do Josepha Goebbelsa, prawej ręki Hitlera i głównego propagandysty nazistów. Czy to mógł być jedynie kiepski żart? A może jakieś dziwaczne nieporozumienie? Z pewnością nikt nie bierze tego na serio – myślałem.
Kiedy jednak klikając w kolejne linki, zapuściłem się głębiej w czeluści internetu, okazało się, że wielu ludzi traktowało te informacje bardzo poważnie. Pod wpisami na mój temat widniały tysiące komentarzy. Mój „zły brat bliźniak” występował w niechlujnie zmontowanych wideoklipach – niekiedy w nazistowskim mundurze, zawsze pełen niecnych intencji. Uczestnicy internetowych wideokonferencji dyskutowali o moim podłym charakterze i nikczemnych motywach. Niektórzy wzywali do przeprowadzenia „procesów norymberskich 2.0”. Chcieli, aby uznano mnie za winnego i skazano na publiczną egzekucję.
Po kilku godzinach czytania postów internetowych i oglądania filmów nie było mi już do śmiechu. Przeciwnie – czułem się zraniony i zdezorientowany, zwłaszcza gdy nieco później odkryłem, że wśród ludzi, którzy uwierzyli w te kłamstwa, byli nie tylko nieznajomi, lecz także osoby, które wcześniej czytały i ceniły moje prace, a nawet takie, które od lat znały mnie osobiście. Jak to możliwe, że wszyscy ci ludzie tak bardzo się pomylili? Gdybym tylko mógł z nimi porozmawiać – myślałem – z pewnością uświadomiliby sobie swój błąd i to szaleństwo od razu by się skończyło. Może nawet doczekałbym się przeprosin.
Zauważyłem, że jedna z najbardziej aktywnych uczestniczek tych dyskusji, Sara, podała w internecie numer swojego telefonu. To ona głośno się domagała, by postawiono mnie przed sądem. Była pewna, że kiedy moje zbrodnie przeciw ludzkości zostaną podane do publicznej wiadomości, stanę się pierwszym, który zawiśnie ku uciesze wiwatującego tłumu. Postanowiłem do niej zadzwonić i wyjaśnić to nieporozumienie. Co mogło się tu nie udać?
Jak się okazało – wszystko. Sprawy nie potoczyły się pomyślnie – z przyczyn, które chyba są oczywiste dla każdego, kto poświęcił choćby kilka minut na zastanowienie się, czy można kogokolwiek przekonać, aby zmienił zdanie, gdy dzwoni się do tego kogoś tak ni stąd, ni zowąd, z zaskoczenia. Rzecz w tym, że ja wtedy w ogóle nie myślałem. Czułem się głęboko urażony i działałem pod wpływem emocji. Przedstawiłem się i powiedziałem Sarze, że chciałbym wyjaśnić wszelkie nieporozumienia i że chętnie odpowiem na jej pytania. Pierwszy zestaw pytań bardzo mnie zaskoczył. Sara zapytała, co myślę o tym, co się teraz dzieje. Kiedy zacząłem mówić o pandemii COVID-19, natychmiast mi przerwała.
– Nie, nie, chodzi mi o pańską wiedzę o tym, jak COVID wpisuje się w Agendę 21 i plany globalistów.
– Nawet nie wiem, co to jest Agenda 21 – odparłem – i nie jestem pewny, których globalistów ma pani na myśli.
– Niech pan nie udaje niewiniątka – powiedziała – dobrze wiem, kim pan jest i czym się pan zajmuje.
Potem zmieniła temat i chciała się dowiedzieć, jakie projekty realizowałem wspólnie z rządami różnych państw. W tamtych czasach pracowałem dość intensywnie nad projektami związanymi z pandemią COVID-19 wraz z rządem Izraela, a także – w mniejszym zakresie – z rządami Wielkiej Brytanii, Holandii i Brazylii. Pod gradem natarczywych pytań Sary czułem się jak oskarżony przesłuchiwany w sądzie przez prokuratora. Wyjaśniłem jej, że przede wszystkim staram się nakłonić policję, aby zachęcała ludzi do noszenia maseczek i zachowywania dystansu społecznego, ale przy użyciu nagród, a nie kar finansowych. Pracowałem również nad poprawą skuteczności zdalnego nauczania i nad rządowymi programami pomocy finansowej dla przedsiębiorców, którzy musieli zamknąć swoje firmy.
Sara nie słuchała mnie nawet przez chwilę.
– A co pan powie o rozbijaniu rodzin przez zakazywanie wnukom spotkań z dziadkami? O działaniach wzmagających stres i poczucie osamotnienia, które powodują jeszcze więcej zgonów? O zmuszaniu dzieci do noszenia maseczek, co zmniejsza dopływ tlenu do mózgu?
Moje nieporadne próby zaprzeczenia wszystkim tym oskarżeniom nie przyniosły żadnego skutku.
– Czym pan uzasadni milionowe kwoty, które otrzymał pan za doradzanie rządom różnych państw? – naciskała.
W swej naiwności dostrzegłem w tym pytaniu promyk nadziei. Wszystkie poprzednie zarzuty były tak naciągane, że nie wiedziałem, jak się zabrać do ich obalenia. W języku hebrajskim istnieje powiedzenie: „Jak możesz udowodnić, że twoja siostra nie jest prostytutką, skoro nawet nie masz siostry?” Ale wynagrodzenie? Ten zarzut mogłem odeprzeć. Co prawda pomagam rządom wielu państw, ale traktuję to jako element swojej misji akademickiej i dlatego nigdy nie pobieram za to wynagrodzenia. Ponadto, tak jak wszyscy Amerykanie, co roku składam zeznanie podatkowe, w którym wskazuję wszystkie źródła moich dochodów.
– A gdybym pani pokazał swoje deklaracje podatkowe – zaproponowałem – i zobaczyłaby pani na własne oczy, że nie ma tam żadnych kwot wypłaconych przez jakikolwiek rząd? Czy zmieniłaby pani zdanie?
Mruknęła coś w odpowiedzi, a potem nagle zapytała, czy może opublikować nagranie naszej rozmowy w internecie. Byłem zaskoczony. Nie miałem pojęcia, że nagrywa to, o czym rozmawiamy (później się przekonałem, że ludzie z jej „branży” nagrywają wszystko).
– Nie, nie zgadzam się – powiedziałem.
– Czy pan coś ukrywa? – spytała zaczepnie.
– Nie, niczego nie ukrywam – odparłem. – Ale gdybym wiedział, że ta rozmowa ma publiczny charakter, to zupełnie inaczej bym się do niej przygotował.
Przerwałem, niepewny, co jeszcze mógłbym dodać. Rozmowa utknęła w martwym punkcie. W końcu, po kilku kolejnych nieudanych próbach, powiedziałem:
– Przykro mi, że nie udało nam się dojść do porozumienia – i się rozłączyłem.
Kilka minut później Sara opublikowała na Facebooku post, w którym napisała, że profesor Dan Ariely – „Profesor”, jak mnie teraz nazywała – zadzwonił do niej, aby oczyścić się z zarzutów. Ale bez obaw – zapewniła swoich obserwujących – nie nabrała się na sztuczki Profesora i nie pozwoliła sobie wcisnąć żadnych kłamstw. Ta rozmowa – dodała Sara – dowiodła ponad wszelką wątpliwość, iż rządy zatrudniają takich ludzi, jak Profesor, tylko po to, aby z ich pomocą robić obywatelom pranie mózgu. Dlaczego miałyby potrzebować usług ludzi tego pokroju, gdyby to, z czym mamy do czynienia, było prawdziwą pandemią? Zakończyła swój wywód słowami:
„Profesor upierał się przy tym, że nie pobiera wynagrodzenia za swoje usługi, a nacisk, z jakim to powiedział, wzbudził we mnie podejrzenie, że pod powierzchnią dzieje się dużo więcej. Pewnego dnia to wszystko wyjdzie na jaw podczas jego publicznego procesu”.
Rozmowa z Sarą bez wątpienia nie była szczególnie owocna. Jak wiadomo, niektórzy ludzie bardzo wolno się uczą, a ja najwyraźniej zaliczam się do tej grupy. Nawet po tym doświadczeniu nie przestałem próbować. Zarejestrowałem się w Telegramie – ulubionym serwisie społecznościowym moich przeciwników. Ta rosyjska aplikacja została zaprojektowana z myślą o ludziach nieufnych. Jej kod źródłowy jest publicznie dostępny, tak aby użytkownicy mieli pewność, że za ich plecami nie dzieje się nic podejrzanego. Telegram umożliwia nagrywanie i przesyłanie jednominutowych wideoklipów. Od razu zamieściłem serię nagrań, w których odpowiedziałem na lawinę zarzutów. Według moich krytyków byłem odpowiedzialny za kwarantanny. Za zmuszanie ludzi do noszenia maseczek, co skutkuje uszkodzeniem mózgu z powodu niedotlenienia. Ponosiłem winę za utratę podstawowych swobód obywatelskich, za szerzący się strach, za rozpad rodzin, za to, że dzieci nie mogą się widywać ze swoimi dziadkami, za samotność doskwierającą ludziom na całym świecie.
Punkt po punkcie, w racjonalny sposób wyjaśniłem, czym się zajmuję, a czego nie robię, kiedy współpracuję z rządami różnych państw. Przeciwdziałanie przemocy domowej – tak. Kwarantanny – nie. Motywowanie dzieci do nauki zdalnej – tak. Sianie paniki – nie. Przedstawiłem argumenty, które powinny rozwiać obawy dotyczące noszenia maseczek. Gdyby maseczki rzeczywiście ograniczały dopływ tlenu do mózgu, to czy od dawna nie powinniśmy obserwować zaburzeń poznawczych u chirurgów i dentystów? Wyraziłem żal z powodu poczucia osamotnienia, z jakim zmagało się wiele osób, a także z powodu negatywnych skutków siedzenia w domu, doświadczanych przez dzieci. Podkreśliłem przy tym, że nie zgadzam się ze wszystkimi działaniami podjętymi przez rządy państw w związku z pandemią, ale zwróciłem też uwagę, że często były to nader złożone decyzje, które pociągnęły za sobą zarówno koszty, jak i korzyści.
Każdy z zamieszczonych przeze mnie wideoklipów został zaatakowany w komentarzach i filmach zawierających dziesiątki nowych oskarżeń, które latały po ekranie mojego komputera niczym powiększający się rój rozjuszonych os. Nie mogłem za nimi nadążyć. Nie byłem wystarczająco szybki. Kiedy próbowałem je odgonić, wpadały w jeszcze większą wściekłość. Wkrótce miałem poczucie, że jestem sam przeciwko tysiącom, przy czym żadnemu z moich przeciwników nie zależało na nawiązaniu dialogu. Brali moje słowa i przeinaczali je w taki sposób, aby potwierdzały ich narrację. Rzucali coraz to nowe oskarżenia szybciej, niż mogłem je odeprzeć. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że zamieszczając w serwisie kolejne filmy, dostarczam coraz więcej materiału pozbawionym skrupułów fałszerzom. Poddałem się i usunąłem swoje nagrania, co zinterpretowano jako kolejny dowód słabości mojego charakteru i przyznanie się do winy. Wyrejestrowując się z Telegramu, pomyślałem, że racjonalna wymiana zdań z ludźmi, którzy bardzo chcą wierzyć w to, w co wierzą, i którzy czują tak silną nienawiść, okazuje się niemożliwa. Nienawiść nie ma nic wspólnego z rozmową.
Niedługo później te negatywne treści wyciekły z owego równoległego uniwersum i przeniknęły do mojego świata. Moje kanały w mediach społecznościowych zostały zalane nienawistnymi komentarzami. Ludzie ogłaszali, że palą moje książki. Dzwonili do moich partnerów biznesowych i oczerniali nie tylko mnie, lecz także moją rodzinę. Niemal codziennie grożono mi śmiercią.
Jeśli doświadczyłeś jakiejś formy hejtu w internecie albo w świecie rzeczywistym, jeśli byłeś przedstawiany w fałszywym, negatywnym świetle, to możesz sobie wyobrazić, jak się czułem – bezradny, na przemian wściekły i przerażony, ale przede wszystkim głęboko skrzywdzony. Lecz byłem także zaintrygowany. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? W jaki sposób stałem się celem swoich prześladowców?
Bill Gates? Rozumiem – jest sławny i bogaty i prowadzi fundację, która działa w sferze zdrowia publicznego. Oczywiście samo to nie czyni z niego geniusza zła, ale można zrozumieć, dlaczego stał się celem takich ataków. Doktor Anthony Fauci? No cóż, wielokrotnie wygłaszał w telewizji niepopularne opinie na temat maseczek i lockdownów. To również nie czyni zeń geniusza zła, ale można zrozumieć, dlaczego ściągnął na siebie ostrą krytykę. Iluminaci? Jeżeli nawet rzeczywiście istnieją, to nikt tak naprawdę nie wie, kim są, a co za tym idzie – stanowią wdzięczny temat teorii spiskowych. Ale co w tym gronie robi umiarkowanie popularny psycholog, który napisał kilka książek na temat ludzkiej irracjonalności? Nie mogłem pojąć, w jaki sposób znalazłem się w tak znakomitym towarzystwie.
Zacząłem bacznie się przyglądać „dowodom”, które sprawiły, że tak wielu ludzi szczerze mnie znienawidziło. Największą popularnością cieszył się film, w którym przekonywałem, że aby zmniejszyć koszty opieki medycznej, należy wydłużyć czas dojazdu karetek do pacjentów, zachęcać ludzi do palenia tytoniu oraz podwyższyć poziom stresu w całej populacji. Twarz pokazana w filmie była moja – z połową brody (jeśli jesteś ciekaw, dlaczego mam tylko pół brody, wyjaśnię to niebawem). Słowa też były moje. Pamiętałem, gdzie i kiedy wygłosiłem ten wykład. Nigdy jednak nie powiedziałem tego, co włożono mi w usta w tym nagraniu. Jak to możliwe? Żeby to wytłumaczyć, zabiorę cię do Irlandii w roku 1729.
Jonathan Swift, znany jako autor powieści Podróże Guliwera, napisał także znakomitą, choć nie tak popularną satyrę zatytułowaną Skromna propozycja. Podtytuł tego eseju ujawnia jego treść: Skromna propozycja. Co zrobić, by dzieci biedaków nie były ciężarem dla swych rodziców lub kraju [i aby przynosiły korzyści społeczeństwu]2. Swift sugeruje w tym tekście, że biedni Irlandczycy mogliby ulżyć swej ciężkiej doli, gdyby zaczęli sprzedawać swoje dzieci jako przysmak bogatym damom i dżentelmenom. Autor nie poprzestał na tym ogólnym stwierdzeniu, lecz zagłębił się w szczegóły: „Młodziutkie i zdrowe, dobrze odżywione roczne dziecko wielce jest smakowitym i nader pożywnym pokarmem, zarówno duszone w jarzynach jak pieczone, smażone czy gotowane, z czego wnoszę, że nadaje się także dla przyrządzenia gulaszu albo potrawki”. Ów esej – dziś często przywoływany jako przykład sztuki satyrycznej – w szokujący (i nader skuteczny) sposób obnaża postawy wobec biedaków.
Być może się zastanawiasz, jaki to ma związek z naszą historią. Otóż w 2017 roku postanowiłem przedstawić własną „skromną propozycję”. Poproszono mnie o wystąpienie na konferencji dotyczącej przyszłości medycyny. Jako że nie jestem lekarzem, moje zadanie polegało na rozważeniu wyzwań medycznych z perspektywy ekonomii behawioralnej.
„Problem współczesnej medycyny – powiedziałem – to, rzecz jasna, problem podaży i popytu. Ludzie domagają się mnóstwa opieki zdrowotnej, a system może ją zapewnić w ograniczonej ilości. W poszukiwaniu rozwiązania tego problemu większość ludzi próbuje wymyślić, jak można zmienić system, aby zwiększyć podaż. Ja chciałbym zaproponować inne podejście: jak sprawić, aby ludzie chcieli mniej? To bez wątpienia dużo tańszy sposób zrównoważenia podaży i popytu. Jak wobec tego można zmniejszyć popyt na opiekę zdrowotną?”
Następnie wyjaśniłem – starając się zachować kamienną twarz – że spowolnienie karetek mogłoby zmniejszyć zapotrzebowanie na kosztowną hospitalizację, podobnie jak wzrost liczby osób palących i zwiększenie stresu doświadczanego przez obywateli (jak się okazuje, z czysto finansowego punktu widzenia palenie i stres szybciej zabijają ludzi chorych, a co za tym idzie – przyczyniają się do spadku kosztów opieki zdrowotnej). Puenta mojego wystąpienia (na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał jego ironicznego przesłania) brzmiała:
„Zaraz, zaraz, przecież już teraz wszystko to robimy”.
Oczywiście chciałem w ten sposób podkreślić, że system opieki zdrowotnej nie interesuje się ludźmi, dopóki nie przekroczą oni jego bram (w tym wypadku – dopóki nie znajdą się w karetce), i że zbyt małą wagę przykładamy do profilaktyki zdrowotnej – za mało inwestujemy w zwalczanie palenia i obniżanie poziomu stresu. Przez cały wykład starałem się zachować kamienną powagę, ale gdybyś mi się przyglądał uważnie, dostrzegłbyś, że od czasu do czasu nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Z nagrania zamieszczonego w serwisie YouTube wynikało jasno, że było to humorystyczne wystąpienie, na które słuchacze reagowali śmiechem i oklaskami.
Niestety, nawet odrobina tego kontekstu nie zachowała się w filmie zmontowanym przez ludzi, którzy zmanipulowali moją wypowiedź, aby sprokurować dowody moich złych intencji. Połączyli oni fragmenty tego wystąpienia z obrazami nazistowskich obozów koncentracyjnych i dźwiękiem diabolicznego śmiechu. Na zakończenie lektor posępnym głosem wypowiadał zdanie: „Oto człowiek, który współtworzy politykę naszego kraju”. Z tekstu towarzyszącego filmowi wynikało, że nadzwyczajna praca śledcza jego twórców ujawniła skrzętnie ukrywane fakty dotyczące mojego charakteru, które przedstawiono w sposób przypominający demaskatorskie reportaże w programie „60 minutes”.
Innym często udostępnianym „dowodem” był fragment programu telewizyjnego, w którym niegdyś wziąłem udział. Wydawałem się w nim przyznawać, że współpracowałem z Billem Gatesem w kwestiach związanych ze szczepionkami. Gdybyś jednak uważnie obejrzał ten wideoklip, z pewnością dostrzegłbyś niewielkie zakłócenie. Otóż twórcy filmu połączyli zdanie, w którym mówiłem o swojej współpracy z Gates Foundation nad projektem dotyczącym zwalczania głodu i niedożywienia małych dzieci w Afryce, z inną wypowiedzią, w której wspomniałem o szczepionkach. I gotowe: profesor Dan Ariely przyznaje, że pracuje z Billem Gatesem nad szczepionkami.
Na początku innego „demaskatorskiego” filmu pokazano fotografie przedstawiające mnie jako nastolatka w szpitalu – po wypadku, w którym doznałem oparzeń 70 procent powierzchni ciała (to się naprawdę wydarzyło). Na zbliżeniach widać moją poparzoną twarz i bandaże spowijające moje ciało. Później następuje nieoczekiwany zwrot akcji – autorzy filmu przekonują, że moje cierpienie i deformacja fizyczna wzbudziły we mnie gniew i nienawiść do ludzi zdrowych i że pragnę tylko jednego: aby inni cierpieli tak, jak ja cierpiałem. W rzeczywistości mój wypadek przyniósł skutek odwrotny – wzbudził we mnie współczucie i chęć łagodzenia cierpień innych ludzi. I ten film kończył się dramatycznym stwierdzeniem dotyczącym mojej złowrogiej roli w zniszczeniu znanego nam świata.
Było wiele innych „dowodów” w postaci filmów i tekstów. Pod każdym z nich widniały szydercze komentarze na temat moich blizn, stwierdzenia, że powinienem był spłonąć żywcem, i opinie, że z połową brody wyglądam jak diabeł.
Zważywszy, że wspomniane filmy zmontowano w taki sposób, aby wymazać kontekst i włożyć mi w usta określone słowa, możesz przypuszczać, że doszedłem do wniosku, iż za tym wszystkim kryje się wróg działający w złych zamiarach. Ta myśl przemknęła mi przez głowę, ale szybko ją odrzuciłem. Po pierwsze, owe filmy zmontowano dość nieudolnie. Po drugie, dlaczego ktokolwiek miałby się uwziąć właśnie na mnie? Nie jestem zupełnie pozbawiony ego, ale trudno mi było sobie wyobrazić, że ktoś mógłby mnie uznać za wystarczająco ważnego, aby tracić cenną energię na próby zrujnowania mojej reputacji. Przypuszczałem, że za tymi filmami stali ludzie mający dobre intencje (przynajmniej we własnym mniemaniu), którzy natknęli się na oryginalne informacje na mój temat, połączyli kropki, wyciągnęli własne wnioski, uwierzyli w ich prawdziwość, zmontowali filmy z wybranych fragmentów, a następnie zaczęli rozpowszechniać swoje dzieła, aby oświecić innych. Uznanie w mediach społecznościowych – w postaci polubień i komentarzy – stanowiło zarówno nagrodę za ich starania, jak i motywację do dalszych działań.
Zasmuciły mnie zwłaszcza osoby, które napisały, że palą moje książki (niektóre obiecały nawet to sfilmować i zamieścić nagrania w internecie). Ci ludzie, jak przypuszczałem, kupili i przeczytali moje książki, a to oznacza, że znali moją historię, moje motywacje, mój sposób myślenia i wyniki moich badań. Jak mogli odrzucić wszystko, co wiedzieli na mój temat, pod wpływem trzyminutowego wideoklipu? Nawet jeśli „dowody” przedstawione w tych filmach wydały im się godne uwagi, to jak mogli przeciwstawić je wszystkiemu, co o mnie wcześniej wiedzieli, i zwrócić się przeciwko mnie z tak wielkim gniewem i nienawiścią? W swoich wpisach w mediach społecznościowych często informowali, że „przeprowadzili własne badania”, i apelowali do innych, aby uczynili to samo. Jasne było jednak, że nikt nie prowadził żadnych badań poza oglądaniem zmanipulowanych filmów, braniem ich za dobrą monetę i wyciąganiem z nich pochopnych wniosków. Często cytowane (i przypisywane różnym autorom) zdanie: „Nie ma takiego poświęcenia, na jakie człowiek się nie zdobędzie, aby tylko uniknąć wyczerpującego wysiłku myślenia”, przyszło mi wówczas do głowy jako wyjątkowo trafne w odniesieniu do mediów społecznościowych.
Nadal się zastanawiam, jak to się stało, że ludzie zaczęli mnie tak demonizować. Myślę, że w dużej mierze sam się do tego przyczyniłem, zamieszczając online mnóstwo materiałów, spośród których internauci mogli swobodnie wybierać. Ponadto istotną rolę odegrało moje osobliwe poczucie humoru; mój odmienny wygląd – blizny i pół brody; a także współpraca z rządami różnych państw. Niebagatelne znaczenie miał również zwykły pech – ktoś zaczął na mnie patrzeć w nieprzychylny sposób i zmontował kilka filmów, a to uruchomiło lawinę dezinformacji i hejtu, które zaczęły żyć własnym życiem. Ta odpowiedź, choć niezadowalająca, była najlepszą, jaką udało mi się znaleźć. Byłem gotów przejść do poważniejszych kwestii. Ty też zapewne jesteś na to gotowy. Najpierw jednak krótkie wyjaśnienie dla czytelników, którzy są ciekawi, dlaczego mam tylko pół brody.
Podstawową przyczyną, z jakiej noszę tak niezwykły zarost, jest fakt, że z powodu blizn po oparzeniach na prawej połowie twarzy nie rosną mi włosy. Oczywiście mógłbym golić drugą połowę i wyglądać mniej asymetrycznie. Tak też czyniłem przez długie lata. Nieco bardziej skomplikowana historia kryjąca się za moją półbrodą zaczęła się od miesięcznej wyprawy górskiej, na którą wyruszyłem, gdy skończyłem pięćdziesiąt lat. W trakcie wędrówki nie goliłem się ani nie patrzyłem w lustro. Po powrocie nie byłem zadowolony ze swojego wyglądu i zamierzałem się ogolić. Ponieważ jednak zarost był pamiątką z wyprawy, postanowiłem odłożyć golenie o kilka tygodni.
Później wydarzyło się coś nieoczekiwanego – zacząłem dostawać e-maile i wiadomości w mediach społecznościowych od ludzi, którzy dziękowali mi za moją półbrodę. Pisali, że też mają deformacje fizyczne i że moja otwartość w kwestii blizn na twarzy dodała im odwagi, aby odsłonić własne obrażenia. Pod wpływem tych wiadomości przypomniałem sobie czasy niedługo po wypadku, kiedy moje blizny były bardzo widoczne. Ludzie wytykali mnie palcami, a czasem się śmiali. Rodzice przestrzegali swoje dzieci: „Tak się kończy zabawa z ogniem”. To było straszne.
Postanowiłem więc zachować połowę brody. Sprawiała, że więcej osób rzucało mi zdumione spojrzenia, a dzieci częściej wybuchały śmiechem na mój widok, ale miałem poczucie, iż powrót do golenia całej twarzy oznaczałby, że ukrywam swoje blizny, zamiast nosić je z podniesionym czołem.
W kolejnych miesiącach wydarzyło się coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego – osobliwość mojej półbrody pomogła mi w większym stopniu zaakceptować siebie. Nie chodzi jedynie o blizny na twarzy. Z powodu oparzeń mam wiele innych asymetrii, a paradowanie z połową brody w jakiś sposób pomogło mi zmienić stosunek do tych niedoskonałości. Dziś traktuję je jako część siebie – dokumentację jednego z rozdziałów w historii mojego życia.
Ta nowa samoakceptacja uświadomiła mi coś, co robiłem przez długie lata, kiedy rankiem stawałem przed lustrem, żeby się ogolić. W moim wypadku nie było to zwyczajne golenie, lecz także próba osiągnięcia mniej asymetrycznego wyglądu i ukrycia widocznych obrażeń. Jaki wpływ miało to codzienne ukrywanie prawdziwego siebie w sposób, w jaki myślałem o sobie i o swoich bliznach? Z perspektywy czasu zdałem sobie sprawę, że golenie (czyli ukrywanie) nie pozwalało mi zaakceptować mojego poranionego „ja”. Kiedy przestałem to robić, sprawy przybrały dużo lepszy obrót.
Jako psycholog społeczny, który powinien rozumieć naturę ludzką, z niejaką konsternacją przyznaję, że korzyści wynikające z noszenia półbrody mnie zaskoczyły. Nie przeczuwałem, że decyzja o niegoleniu się pociągnie za sobą tak pozytywną zmianę perspektywy (nie przeczuwałem też, że w ciemnych zaułkach internetu stanę się znany pod przydomkiem kojarzącym się z książkami o Harrym Potterze: „The Half-Beard Professor” – Profesor z Półbrodą). Być może jest to kolejny dowód na to, że nasza intuicja jest ograniczona, a zatem warto eksperymentować ze zmianami wszelkiego rodzaju, nawet jeśli na początku wydaje się nam, że nie przyniosą one żadnych korzyści.
Po wielu godzinach spędzonych na czytaniu postów i oglądaniu filmów na temat wyimaginowanej wersji mojej osoby miałem poczucie, że tracę rozum – nie tylko w przenośni. Czułem się tak, jakby część mojego mózgu nieustannie zajmowała się hejtem, jakiego doświadczałem, a co za tym idzie – miałem mniej zasobów poznawczych, które mógłbym przeznaczyć na swoją pracę. Wyobraź sobie komputer, który zużywa zbyt wiele mocy obliczeniowej na wykonywanie jakiegoś zadania w tle. Tak właśnie się czułem, ale w odróżnieniu od komputera, zdawałem sobie sprawę, że jestem bardziej powolny niż zwykle. Podejrzewałem też, że restart systemu nie wystarczy, abym mógł odzyskać dawną szybkość. Podejmowanie decyzji zajmowało mi więcej czasu i byłem mniej pewny słuszności swoich wyborów. Czy mój iloraz inteligencji spadał na skutek zaabsorbowania dezinformacją? Czy byłem niezdolny do odzyskania kontroli nad tą częścią własnego mózgu? Czy tak obsesyjnie myślałem o fałszywych oskarżeniach, że nieustannie spierałem się z nimi w głowie?
Obserwowanie własnej powolności pozwoliło mi uzyskać nowy wgląd w zagadnienie badawcze, które bardzo mnie interesowało, ale którego dotychczas nie doceniałem w pełni: chodzi o mentalność niedostatku. W badaniach dotyczących tego zjawiska uczestnicy uzyskiwali dużo niższe wyniki w testach inteligencji, kiedy cierpieli na brak gotówki (rolnicy na kilka tygodni przed rozpoczęciem żniw), niż wtedy, gdy mieli sporo pieniędzy (rolnicy, którzy właśnie sprzedali swoje plony). Odnotowano znaczące różnice pod względem zdolności intelektualnych (inteligencji płynnej i kontroli wykonawczej), zależne od doświadczanej przez badanych presji finansowej. Mój kryzys nie wiązał się z finansami, ale skutki ciągłego myślenia o tych problemach okazały się bardzo podobne. Zapoznałem się z dużą liczbą badań dotyczących mentalności niedostatku – idei, że ubóstwo upośledza funkcje poznawcze, gdyż pochłania część ograniczonej mocy obliczeniowej mózgu – i zacząłem rozumieć to zjawisko w pogłębiony sposób, a także odczuwać większą empatię wobec ludzi opisanych w tych artykułach. Zmartwienia prześladujące nas w dzień i w nocy stanowią wielkie obciążenie. Umiarkowane martwienie się może być pożyteczne, ponieważ sprawia, że jesteśmy bardziej uważni i podejmujemy lepsze decyzje, lecz nieustanne zamartwianie się, które pochłania mnóstwo uwagi i energii poznawczej, z pewnością nie przynosi nam nic dobrego.
Uświadomienie sobie spadku wydajności własnego mózgu i jego podobieństwa do zjawiska zwanego mentalnością niedostatku nie było wielkim odkryciem, ale dostrzeżenie tego prostego związku między tym, co się ze mną działo, i wiedzą naukową, podniosło mnie na duchu. Mroczne poczucie bezsilności nieco ustąpiło, a w jego miejsce – niczym przebłysk światła – pojawiła się stara przyjaciółka: ciekawość. Jestem przecież badaczem, przedstawicielem nauk społecznych. Całe swoje życie poświęciłem wyjaśnianiu ludzkich zachowań (z ich cudowną irracjonalnością), a moje przygody intelektualne często miały swój początek w osobistych doświadczeniach. Być może nie potrafiłem racjonalnie dyskutować z tymi ludźmi, ani tym bardziej ich uciszyć, ale mogłem spróbować zrozumieć ich sposób myślenia i dowiedzieć się, co ich popchnęło do stworzenia wszystkich tych opowieści na mój temat. Dzięki temu mogłem stać się lepszym naukowcem, a przy okazji odzyskać (przynajmniej częściowo) kontrolę nad sytuacją. Postanowiłem sprawdzić, dokąd mnie zaprowadzą takie badania.
Gdy moja matka usłyszała, co zamierzam zrobić, zaczęła się obawiać o moje bezpieczeństwo. Poprosiła, żebym najpierw skonsultował się ze specjalistami w dziedzinie mediów społecznościowych i public relations. Tak też uczyniłem. Wszyscy poradzili mi, żebym nic nie robił. To standardowa rada w epoce dezinformacji, pogłębiającej się polaryzacji, gwałtownych wybuchów oburzenia i zdemokratyzowanych mediów: „Zignoruj to. Nie karm trolla!” (Swoją drogą to całkiem dobra rada i gdybym miał inną konstrukcję psychiczną, zapewne bym jej posłuchał). Jeden z ekspertów powiedział mi nawet, iż fakt, że ludzie negujący pandemię COVID-19 powiązali mnie z Billem Gatesem oraz iluminatami, może poprawić moje notowania w pozostałej części społeczeństwa.
Próbowałem się odciąć od swoich prześladowców. W ciągu dnia zajmowały mnie badania oraz liczne programy związane z łagodzeniem społecznych skutków pandemii, więc łatwo mi było trzymać się z dala od mediów społecznościowych i koncentrować na pracy. W nocy było zupełnie inaczej. Dręczyły mnie koszmary – przerażające sny, w których byłem ścigany i prześladowany. Miałem też nawracający sen, w którym wędrowałem po świecie, z miasta do miasta, w poszukiwaniu miejsca wolnego od gniewu i nienawiści – miejsca, które mógłbym nazwać swoim domem. Po kilku tygodniach zdałem sobie sprawę, że nie mogę tak dłużej żyć. Mimo dotkliwego poczucia zranienia i dezorientacji rosła we mnie ciekawość. Postanowiłem sięgnąć po mechanizm radzenia sobie, polegający na próbie zrozumienia problemu i wykorzystania całej mojej wiedzy z dziedziny nauk społecznych, aby pojąć sens tego, co mnie spotkało. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że dziesiątki tysięcy ludzi będą we mnie widzieć złoczyńcę, ale kiedy tak się stało, poczułem, że moje zdrowie psychiczne zależy od tego, czy zdołam wyjaśnić, jak i dlaczego do tego doszło. I tak powstała ta książka.
Historia tej książki zaczęła się od mojego osobistego doświadczenia, ale szybko stała się opowieścią o zjawisku, które dotyka każdego z nas. W trakcie tej podróży zapuściłem się na terytoria badawcze, które były dla mnie nowe, takie jak badania osobowości, psychologia kliniczna czy antropologia. Rozprzestrzenianie się teorii spiskowych i plaga dezinformacji to wyzwania sięgające daleko poza dziedzinę nauk społecznych, przekraczające granice mojej wiedzy i zakres tematyczny jednej książki. Rozwój technologii, polityka, ekonomia i wiele innych czynników wywołuje i nasila te problemy. Zważywszy na rozwój zaawansowanych modeli sztucznej inteligencji, takich jak ChatGPT, oraz na postępującą polaryzację we wszystkich dziedzinach, z perspektywy społecznej i strukturalnej trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób moglibyśmy znaleźć rozwiązanie w niedalekiej przyszłości. Tym, co mnie fascynuje – i w czym dostrzegam szansę na pozytywną zmianę – jest zrozumienie, dlaczego ludzie są tak podatni na fałszywe informacje. Dlaczego nie tylko w nie wierzymy, lecz także aktywnie ich poszukujemy? W toku jakiego procesu skądinąd racjonalna osoba przyjmuje irracjonalne przekonania i zaczyna w nie wierzyć, a następnie żarliwie ich bronić? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania z empatią, bez osądzania czy wyśmiewania, jest pouczające, a jednocześnie budzi niepokój.
W tej książce będę używał terminu „błędne przekonanie” (misbelief) w odniesieniu do omawianego zjawiska. Błędne przekonanie to zniekształcona soczewka, przez którą ludzie zaczynają widzieć świat, myśleć o nim i opisywać go na użytek innych. Błędne przekonanie to również proces – wir w kształcie lejka, który wciąga ludzi coraz głębiej. Moim celem w tej książce jest pokazanie, że w pewnych okolicznościach każdy człowiek może dać się wciągnąć w wir błędnych przekonań. Oczywiście najłatwiej byłoby przyjąć, że ta książka opowiada o innych ludziach. W istocie jednak mówi ona o każdym z nas – o tym, jak powstają nasze przekonania i jak się utrwalają, w jaki sposób ich bronimy i jak je rozpowszechniamy. Mam nadzieję, że zamiast rozglądać się wokół i powtarzać sobie: „Oni wszyscy powariowali”, zaczniemy rozumieć – może nawet z pewną dozą empatii – potrzeby psychiczne i emocjonalne oraz czynniki społeczne, które sprawiają, że wierzymy w to, w co wierzymy.
Nauki społeczne dostarczają nam użytecznych narzędzi, które pomagają nie tylko zrozumieć rozmaite elementy tego procesu, lecz także go powstrzymać, a przynajmniej osłabić. Duża część badań przedstawionych w tej książce nie jest nowa. Próbując rzucić światło na czynniki emocjonalne, poznawcze, osobowościowe i społeczne, które wciągają ludzi w pułapkę błędnych przekonań, wróciłem do podstaw tej dyscypliny naukowej. Nic dziwnego – przecież skłonność do ich przyjmowania stanowi część natury ludzkiej.
Pod wieloma względami ta książka opiera się na moich wcześniejszych pracach, zwłaszcza na badaniach dotyczących irracjonalności. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej irracjonalnego, a zarazem bardziej ludzkiego, niż przyjęcie zbioru przekonań, które nie są poparte dowodami, i upieranie się, że owe przekonania są prawdziwe, nawet jeśli skutkuje to konfliktem z bliskimi i sprawia, że żyjemy w bolesnym stanie podejrzliwości i braku zaufania?
Pod innymi względami jednak ta książka istotnie się różni od wszystkich, które dotąd napisałem. Po pierwsze, jest bardziej osobista niż moje pozostałe książki. Doświadczenia, które dały jej początek, były przykre i trudne emocjonalnie, a prowadzenie opisanych w niej badań wymagało długotrwałego rozmyślania o tych przeżyciach, co dodatkowo nasiliło moje poczucie dyskomfortu. Po drugie, ta książka dotyczy zjawiska, które jest dużo bardziej złożone i wieloaspektowe niż kwestie, którymi dotąd się zajmowałem. W przeszłości badania, które prowadziłem, a następnie opisywałem w swoich książkach, dotyczyły konkretnych zagadnień, takich jak prokrastynacja, motywacja w pracy, randkowanie w internecie czy błędy w sposobie myślenia o pieniądzach. Moje hipotezy były precyzyjnie sformułowane (a przynajmniej starałem się, aby takie były), prowadzone badania zaś odpowiadały na pytania, które były (mam taką nadzieję) zarówno praktyczne, jak i interesujące z teoretycznego punktu widzenia. Tymczasem problem, który próbowałem wyjaśnić tym razem, czerpie swą siłę z wielu źródeł i obejmuje dużą liczbę wzajemnie powiązanych elementów. Od początku wiedziałem, że moje dociekania nie przyniosą prostej odpowiedzi. Mimo to żywię nadzieję, że udało mi się przedstawić użyteczny model, pomocny w zrozumieniu ogólnego procesu, w którym racjonalni ludzie stają się wyznawcami fałszywych przekonań.
Moje podejście siłą rzeczy stanowi połączenie osobistej refleksji, rozmów, badań antropologicznych i obszernego przeglądu literatury badawczej z dziedziny nauk społecznych, który może rzucić światło na różne aspekty omawianego zagadnienia. W narracyjnych fragmentach tej książki polegałem na swoich wspomnieniach opisanych zdarzeń, popartych badaniami i – w miarę możliwości – relacjami innych osób. Motywowany osobistym doświadczeniem, spędziłem tysiące godzin na analizowaniu rozmaitych źródeł informacji i dezinformacji; na przysłuchiwaniu się dyskusjom internetowym (a czasem na aktywnym uczestnictwie w tych dyskusjach); na czytaniu literatury naukowej; i na prowadzeniu własnych badań (przy czym mówiąc o badaniach, nie mam na myśli oglądania filmów w serwisie YouTube).
Wbrew pierwotnym założeniom, angażowałem się również w rozmowy, a nawet relacje z wyznawcami fałszywych przekonań – ludźmi, którzy rozpowszechniali w internecie nienawistne treści na mój temat. Wielu z nich spotkasz na stronach tej książki. Początkowo byli moimi adwersarzami, z czasem jednak stali się obiektami studiów antropologicznych i odegrali doniosłą rolę w moich pracach badawczych. Starałem się ich poznać, podejść do nich z empatią i zrozumieć, co ich wciągnęło w wir błędnych przekonań, a następnie z perspektywy nauk społecznych dokonać uogólnienia tego, czego się dowiedziałem. W wypadku niektórych osób zmieniłem imiona oraz szczegóły umożliwiające identyfikację, takie jak wygląd zewnętrzny, narodowość i zawód, aby zapewnić im prywatność bez uszczerbku dla spójności opisanej historii. Rozmowy odtworzyłem najlepiej, jak umiałem, opierając się przy tym na zachowanych SMS-ach, e-mailach i wpisach publikowanych w mediach społecznościowych (część z nich streściłem, inne musiałem przetłumaczyć). Nie przytoczyłem tych rozmów jako dosłownej dokumentacji, lecz zrelacjonowałem je w taki sposób, aby przywołać towarzyszące im uczucia i sens tego, co zostało powiedziane, starając się zachować ducha każdej z tych interakcji.
Mam nadzieję, że dzięki tym opowieściom i refleksjom nieco lepiej zrozumiemy to, co się dzieje w naszym wspólnym świecie, i zastanowimy się nad tym, jak możemy przeciwdziałać niekorzystnym skutkom tych procesów – na poziomie jednostki, rodziny i całego społeczeństwa. Skala omawianego problemu wydaje się coraz bardziej przytłaczająca, podczas gdy koncentracja na jego ludzkim aspekcie – na zrozumieniu i zwalczaniu błędnych przekonań u siebie oraz u innych – wydaje się najbardziej obiecującą drogą do zmiany. To wcale nie znaczy, że owa droga będzie prosta. Możemy jednak podjąć wiele drobnych działań, aby uchronić się przed pochłonięciem przez wir błędnych przekonań, zniechęcić innych do przyjmowania fałszywych narracji, bądź też spowolnić lub odwrócić proces, który wciąga w ten wir naszych najbliższych. Pomysły na to, jak można to robić, przedstawiłem w ramkach zatytułowanych „Pomocna (mam nadzieję) wskazówka”. Opisałem w nich rozmaite narzędzia i spostrzeżenia płynące z nauk społecznych, które mogą być użyteczne w nawigowaniu po tych zdradliwych wodach. Mam nadzieję, że te pomysły okażą się przydatne, choć równocześnie zdaję sobie sprawę, że wszyscy musimy się jeszcze dużo nauczyć, by wiedzieć, jak rozplątywać sieć fałszywych przekonań i dezinformacji, która oplotła nasz dyskurs prywatny i publiczny.
Chyba najlepszym – i najbardziej obiecującym – miejscem, od którego każdy z nas może zacząć, jest zrozumienie i empatia. To prawda, napotykane przez nas fałszywe informacje bywają zabawne, dziwne, absurdalne, obraźliwe, a nawet niebezpieczne. Niektóre z nich zasługują na pejoratywną etykietę „teoria spiskowa”. Jednakże czynniki, które skłaniają ludzi do interesowania się takimi treściami, mogą być nam bliższe, niż chcielibyśmy to przyznać. Starałem się podchodzić do wyznawców błędnych przekonań z autentyczną ciekawością i nie zapominać o tym, że odrzucanie, wyśmiewanie lub „unieważnianie” tych, którzy myślą inaczej, nie przynosi żadnego pożytku. To jeden z powodów, z jakich wybrałem termin „ludzie żywiący błędne przekonania” (misbelievers), a nie nacechowaną negatywnie, osądzającą etykietę „zwolennicy teorii spiskowych” (conspiracy theorists). Liczę na to, że takie podejście pomoże nam wszystkim lepiej zrozumieć ludzi obecnych w naszym życiu, którzy widzą świat w sposób dla nas niezrozumiały. Wreszcie, być może w toku tego procesu zaczniemy zadawać sobie pytania dotyczące też części naszych przekonań oraz sposobu, w jaki do nich doszliśmy. Tak naprawdę każdy z nas w jakimś stopniu ulega błędnym przekonaniom.
Przypisy:
1Tłum. Maciej Słomczyński.
2 W polskim przekładzie tego eseju, autorstwa Ewy Krasińskiej („Res Publica Nowa”, 2004), z którego zaczerpnęłam przytoczone tu cytaty, pominięto drugą część podtytułu (przyp. tłum.).
Wiem, że większość ludzi nie tylko uchodzących za mądrych, ale rzeczywiście bardzo mądrych, zdolnych zrozumieć najtrudniejsze rozprawy naukowe, matematyczne, filozoficzne, bardzo rzadko potrafi zrozumieć najprostszą, najoczywistszą prawdę, ale taką, która zmusza ich do przyznania, że sąd, który sobie wyrobili – niekiedy z wielkim wysiłkiem – o pewnym przedmiocie, sąd, którym się szczycą, który zalecali innym, na którym oparli całe swoje życie, że ten sąd może być fałszywy1.
– Lew Tołstoj, Co to jest sztuka? (1980)
„Rozmawiamy o pogodzie” – poskarżyła mi się znajoma ze smutnym uśmiechem, opowiadając o swoich teściach. Większość innych tematów – praca, zdrowie, polityka, a nawet dzieci – stała się grząskim gruntem ze względu na ogromne różnice ideologiczne pomiędzy nią a ludźmi, którzy niegdyś przyjęli ją do rodziny i traktowali jak córkę.
Ostatnio chyba wszyscy przywykliśmy do tego, że w naszym życiu są tacy ludzie – przyjaciele, krewni lub współpracownicy – z którymi możemy rozmawiać tylko na określone tematy. Są wśród nich przygodni znajomi z mediów społecznościowych, ale mogą to być również osoby bardzo nam bliskie. Założę się, że niemal każdy z moich czytelników zna kogoś, kto w ostatnich kilku latach radykalnie zmienił swoje poglądy na temat zdrowia, mediów, rządu, przemysłu farmaceutycznego i wielu innych spraw. Być może nie zaczął nagle wierzyć, że ziemia jest płaska (choć zdumiewająco wiele osób jest o tym przekonanych), ale może zaprzeczać istnieniu choroby COVID-19 bądź uważać, że wywołujący ją wirus powstał jako broń biologiczna. Albo też nie uznaje legalności wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2020 roku lub uważa, że szturm na amerykański Kapitol został zainscenizowany przez członków ruchu Antifa. Może się również upierać, że zna „prawdę” na temat zabójstwa prezydenta Kennedy’ego, zmian klimatu, ataków terrorystycznych 11 września 2001 roku czy śmierci księżnej Diany. Niektórzy spośród tych ludzi twierdzą z niezachwianą pewnością, że wszystkie szczepionki są złe. Inni natomiast żywią przekonanie, że antyszczepionkowcy to w istocie ludzie-jaszczury, którzy opracowali pomysłowy plan zniszczenia ludzkości (no dobrze, na ten ostatni pomysł wpadli autorzy kampanii ScienceSaves [Nauka nas ocali], promującej szczepienia; ale z pewnością rozumiesz, co mam na myśli).
Czasami można odnieść wrażenie, że wzbierająca fala dezinformacji i fałszywych przekonań nie oszczędziła żadnej grupy ani społeczności, a pomijając żarty o ludziach-jaszczurach, temat ten przestał nam się wydawać zabawny. Kiedy słyszymy słowa „teoria spiskowa”, tym, co przychodzi nam do głowy, nie są już czepki z folii aluminiowej ani zielone ludziki. To problem dużo poważniejszy i bardziej osobisty. Za każdym razem, gdy poruszam tę kwestię, widzę bolesny grymas na twarzach swoich rozmówców. Ludzie kręcą głowami i opowiadają mi o swoich przyjaciołach, kuzynach, rodzicach, teściach albo dzieciach. O bliskich, których obawiają się zapraszać na rodzinne spotkania. O tych, z którymi już nie potrafią rozmawiać. Nie pojmują, jak to się stało, że właśnie ta osoba uwierzyła w coś takiego.
Aż za dobrze znam to uczucie. Jednym z najtrudniejszych momentów mojej podróży do równoległego wszechświata była rozmowa z kobietą, którą znałem od czasu, gdy miała osiem lat, i którą traktowałem prawie jak członka rodziny. Ta kobieta nie tylko uwierzyła, że pandemia COVID-19 to globalny spisek mający na celu rozpowszechnianie śmiercionośnych szczepionek i zabijanie ludzi, lecz także była przekonana, że to ja jestem sprawcą tego zła. Nawet nasza wieloletnia osobista relacja nie zachwiała w niej tego przekonania i żadne moje argumenty nie mogły go zmienić.
To dezorientujące, frustrujące, bolesne, a nawet przerażające, gdy nagle czujesz, że między tobą a kimś, kogo kochasz, otwiera się przepaść fałszywych przekonań, zwłaszcza jeśli do tej pory miałeś poczucie, że ta osoba jest do ciebie bardzo podobna. Zaczynasz się zastanawiać: jak to możliwe, że wasze drogi tak bardzo się rozeszły? Jak to się stało, że ten, wydawałoby się, normalny, rozsądny człowiek zaczął podzielać irracjonalne, fałszywe narracje o świecie? I dlaczego właśnie teraz?
Często się zastanawiam, czy problem fałszywych przekonań w ostatnich latach się pogłębia. Na podstawie anegdotycznych obserwacji bowiem można odnieść takie wrażenie. Wydaje się, że teorie spiskowe rozprzestrzeniają się w zawrotnym tempie, napędzane przez internet, pandemię COVID-19, polaryzację polityczną oraz (w ostatnim czasie) rozwój sztucznej inteligencji (artificial intelligence – AI). Nie pozostają już na marginesie życia społecznego – w nieudolnie udramatyzowanych amatorskich filmach wideo, bądź też w prywatnych chatroomach. Dzisiaj głoszone są otwarcie przez znanych polityków, popularnych celebrytów i prezenterów wiadomości telewizyjnych. Wdzierają się gwałtem do naszego życia za sprawą takich zdarzeń, jak szturm na amerykański Kapitol 6 stycznia 2021 roku czy przestępstwa z nienawiści, motywowane przez dezinformację. Czas i rzetelne badania pokażą nam dopiero, czy dziś są one bardziej rozpowszechnione, czy tylko wyraźniej widoczne niż do tej pory.
Wiemy, że problem fałszywych przekonań istnieje od niepamiętnych czasów i zapewne nie zniknie w dającej się przewidzieć przyszłości. Oto kilka przykładów historycznych, które mogą dać pewne wyobrażenie o uporczywości tego problemu. W 86 roku naszej ery niektórzy starożytni Rzymianie wierzyli, że niesławny cesarz Neron upozorował swoją śmierć i zamierza odzyskać tron. W następnych latach pojawiło się wielu oszustów, którzy podszywali się pod Nerona. Niektórzy Brytyjczycy wierzyli, że królowa Elżbieta I w rzeczywistości umarła w dzieciństwie, a na jej miejsce podstawiono chłopca (bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że królowa nigdy nie wyszła za mąż i nosiła perukę?). A skoro już o figurantach mowa – Paul McCartney, który w chwili, gdy piszę te słowa, ma osiemdziesiąt jeden lat, w latach sześćdziesiątych XX wieku musiał się bardzo natrudzić, aby przekonać część fanów, że nie umarł i nie został zastąpiony przez sobowtóra. Zapewne słyszałeś o poglądzie, iż Ziemia jest płaska, ale czy wiesz, że według niektórych ludzi nasza planeta jest pusta w środku? Wreszcie, istnieją niezliczone teorie spiskowe zaprzeczające współczesnym lub historycznym wydarzeniom – od Holokaustu, przez zamach na Martina Luthera Kinga, lądowanie na Księżycu i ataki 11 września 2001 roku, po masakrę w Sandy Hook Elementary School. Istnieje nawet teoria spiskowa na temat genezy terminu „teoria spiskowa” (podobno stworzyła go CIA, aby zdyskredytować tych, którzy kwestionowali oficjalne doniesienia dotyczące zamachu na prezydenta Kennedy’ego).
W wielu wypadkach trudno stwierdzić, w którym miejscu kończy się jedna teoria spiskowa i zaczyna kolejna. Jedną z nieodłącznych cech teorii spiskowych jest domniemanie powiązań – ukrytej sieci przyczyn i skutków, tajemnych zależności i sojuszy zawiązanych w niecnych celach. Nic dziwnego, że teorie spiskowe często się splatają i w pewnym stopniu pokrywają (czego przykładem jest pogląd, że szczepionka przeciw COVID-19 zawiera chip 5G – mamy tu dwie teorie spiskowe w cenie jednej). Liczne teorie spiskowe dotyczące COVID-19 opierały się na wątkach znanych długo przed pierwszymi doniesieniami na temat wirusa SARS-CoV-٢ i chociaż pojawiła się w nich nowa grupa czarnych charakterów (tacy ludzie, jak doktor Fauci, Bill Gates i ja), powrócili też starzy, dobrze znani złoczyńcy (iluminaci, Deep State i bliżej nieokreślone, podejrzane elity). Stare i nowe narracje zaczęły się wzajemnie wzmacniać.
Oto przykład. W trakcie pracy nad tą książką wybrałem się do Toronto. Podczas podróży lotniczej w obie strony – tam i z powrotem – miałem przesiadkę na międzynarodowym lotnisku w Denver. Żaden problem – to całkiem niezłe lotnisko pod warunkiem, że pora przylotu pozwala uniknąć popołudniowych tłumów, jakie można tam spotkać latem. Z przyjemnością podziwiałem górskie krajobrazy, kiedy podchodziliśmy do lądowania, a później zjadłem posiłek w przyzwoitej restauracji. Gdyby jednak moi internetowi przeciwnicy się o tym dowiedzieli, to fakt, że trafiłem akurat na to lotnisko, z pewnością wydałby im się podejrzany, a nawet poważnie obciążający. „Przypadek? Nie sądzę” – zapewne tak by powiedzieli. Rzecz w tym, iż zaskakująco wielu ludzi wierzy, że międzynarodowe lotnisko w Denver jest sekretną siedzibą iluminatów. Współcześni członkowie tego pradawnego bractwa rzekomo spotykają się w podziemnych tunelach, wydrążonych pod terminalami. Jestem przekonany, iż moi przeciwnicy z łatwością dodaliby dwa do dwóchi doszli do wniosku, że przyleciałem do Denver, aby potajemnie spotkać sięz moimi przyjaciółmi iluminatami w sprawie naszego planu przetrzebienia ludności świata przy użyciu szczepionek. Właśnie w taki sposób zbiór teorii spiskowych, które powstały w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, po otwarciu lotnika w Denver, mógłby się połączyć z dużo nowszymi fałszywymi przekonaniami na temat COVID-19.
A jeśli chodzi o to konkretne lotnisko, to teorie spiskowe na jego temat nie ograniczają się do iluminatów. Niektórzy twierdzą, że owe podziemne tunele zamieszkuje kolonia ludzi-jaszczurów – może tych samych, którzy prowadzą kampanię antyszczepionkową? A może kosmitów? Inni uważają, że te tunele to tak naprawdę schron, do którego uciekną światowe elity, kiedy wszystko trafi szlag; albo że znajduje się tam podziemne miasto, zbudowane przez Nowy Porządek Świata. A gdyby to wszystko wydało ci się naciągane, wyznawcy tych teorii pośpieszyliby z radą, byś poszukał ukrytych wskazówek w lotniskowych rzeźbach, takich jak kilka szpetnych gargulców i okropny błękitny mustang z jarzącymi się czerwonymi oczami, który rzekomo uosabia nadchodzącą apokalipsę. Nie wierzysz, że tak jest? W takim razie dlaczego artysta, który stworzył mustanga, zginął w trakcie pracy nad tą rzeźbą? (To ostatnie akurat jest prawdą. Ów rzeźbiarz, Luis Jiménez, zmarł przedwcześnie po tym, jak fragment mustanga spadł na niego w pracowni i zmiażdżył mu tętnicę. Pracę nad rzeźbą – już i tak opóźnioną – musieli dokończyć jego synowie).
Wszystko to pokazuje, że teorie spiskowe można spotkać na każdym kroku. I chociaż duża część osobistych historii, które opowiadam w tej książce, dotyczy fałszywych przekonań na temat COVID-19, bo ich właśnie doświadczyłem na własnej skórze, moje cele sięgają dalej. Chciałbym rzucić nieco światła na psychologiczne aspekty błędnych przekonań w bardziej ogólnym znaczeniu.
Innym powodem, z jakiego moja książka koncentruje się w dużej mierze na COVID-19, jest fakt, że w trakcie pandemii powstały wyjątkowe warunki, które mogą nam pomóc w zrozumieniu ogólnego problemu błędnych przekonań. Czy w innych okolicznościach mieliśmy do czynienia z podobną kombinacją wszechobecnego stresu i lęku, izolacji społecznej i utraty systemów wsparcia, dezorientujących komunikatów, utraty zaufania do instytucji, polaryzacji politycznej oraz wolnego czasu spędzanego online? Wszystko to przyczyniło się do powstania sytuacji, w której wielu ludzi w dość krótkim czasie uwierzyło w nowe, fałszywe narracje.
Historycznie rzecz biorąc, radykalne zmiany o takiej skali należą do rzadkości. Jeżeli jest coś, co badania prowadzone na gruncie nauk społecznych wykazały ponad wszelką wątpliwość, to fakt, że zmiana ludzkich opinii i przekonań jest zadaniem niezmiernie trudnym. Aby się o tym przekonać, kiedy następnym razem będziesz na nudnej kolacji, zapytaj współbiesiadników o kwestię, w której zmienili zdanie w czasach przed pandemią COVID-19. Spodziewam się, że odpowie ci milczenie. To zastanawiające, jak wiele osób nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, a przynajmniej nie umie podać interesującej odpowiedzi. Bądź ze sobą szczery: jak sam byś na nie odpowiedział? Pomyśl o ludziach, których znasz. Ilu twoich znajomych zmieniło swoją ulubioną drużynę piłkarską (albo jakąkolwiek inną)? Ile znanych ci osób w dorosłym życiu zmieniło swoje sympatie polityczne? Badania wykazały, że nawet zmiany kierownictwa i programu partii politycznych wywierają zaskakująco słaby wpływ na przeważającą większość wyborców.
Wszystko to pokazuje, jak niezwykły był fakt, że w pierwszych latach trzeciej dekady XXI wieku tak wiele osób zmieniło swoje opinie i poglądy. Jak wiele? Trudno powiedzieć. Dane anegdotyczne wskazują jednak, że biorąc pod uwagę zróżnicowanie tej grupy – od tych, którzy dzisiaj mają nieco mniejsze zaufanie do Światowej Organizacji Zdrowia, po ludzi przekonanych, że mamy do czynienia z „wielkim resetem” – jest to spory odsetek populacji. Pomyśl o ludziach ze swoich kręgów. Chyba można zaryzykować twierdzenie, że każdy z nas zna kogoś, kto w ostatnich kilku latach wpadł w pułapkę błędnych przekonań.
Wiele czynników przyczyniło się do powstania warunków, w jakich tak duża liczba ludzi mogła zmienić poglądy. Czy owe warunki wystąpiły tylko w tym jednym momencie w historii? Nie. A może wyjątkowe było ich rozpowszechnienie i współwystępowanie w czasie? Tak. To jeden z powodów, z jakich tak ważne jest zrozumienie tego, co wydarzyło się w tym okresie.
Mam nadzieję, że warunki, z jakimi mieliśmy do czynienia podczas pandemii COVID-19, tak szybko się nie powtórzą. Mimo to warto zrozumieć okoliczności i mechanizmy psychologiczne, które mogą sprzyjać tak spektakularnej zmianie opinii. Oczywiście poglądy i przekonania niekiedy zmieniają się również na korzyść, ale zmiany obserwowane w ostatnich latach u wielu osób oznaczały spadek zaufania do innych ludzi, do społeczeństwa, do rządu i do instytucji.
Prosta definicja błędnego przekonania (misbelief) może je utożsamiać z wiarą w fałszywe informacje na temat określonego faktu, ale nie w takim znaczeniu używam tego pojęcia w swojej książce. Będziemy tu rozumieć błędne przekonanie raczej jako pewną perspektywę lub nastawienie psychiczne, które działa niczym soczewka zniekształcająca sposób, w jaki ludzie widzą świat, myślą o nim i opisują go na użytek innych. Ponadto będziemy traktować błędne przekonanie nie tylko jako stan, lecz także jako proces.
Jak wyjaśnię w rozdziale drugim, proces błędnego przekonania można porównać do wiru w kształcie lejka. Na początku daną osobę może po prostu nurtować kilka pytań dotyczących uznanych prawd i źródeł informacji w nauce, opiece zdrowotnej, polityce, mediach i tym podobnych. Na przeciwległym krańcu lejka mamy do czynienia z odrzuceniem wszystkich mainstreamowych źródeł informacji, a ludzie bez chwili namysłu przyjmują alternatywne „prawdy” lub teorie spiskowe. Oczywiście droga wiodąca od jednego do drugiego krańca składa się z wielu etapów.
Mówiąc o błędnych przekonaniach, mamy na myśli nie tylko „ich” – ludzi, którzy wierzą w rozmaite dziwactwa. W pewnym stopniu wszyscy mamy cechy, które sprawiają, że jesteśmy na nie podatni. Wielu z nas nie wierzy we wszystko, co mówią nam firmy farmaceutyczne. Często też szukamy dodatkowego wsparcia zdrowotnego poza konwencjonalną medycyną. Wielu ludzi ma wątpliwości dotyczące podejścia rządów państw i decydentów w dziedzinie zdrowia publicznego do pandemii COVID-19 i nie zgadza się z częścią ich decyzji. Większość nas doskonale wie, że koncerny medialne nie są bezstronne i mają swoje ukryte (choć niekoniecznie niegodziwe) cele. Na ogół jednak przyjmujemy, że informacje przekazywane przez rząd, instytucje naukowe czy media z dużym prawdopodobieństwem są prawdziwe. To nie znaczy, że ich nie weryfikujemy. Sceptycyzm jest zdrowy. Zawsze warto zadawać pytania, a nawet przeprowadzić własne badanie albo sprawdzić fakty – zwłaszcza w czasach szalejącej dezinformacji.
W miarę jak ludzie przesuwają się w dół lejkowatego wiru błędnych przekonań, zbliżają się jednak do punktu, w którym zdrowy sceptycyzm przeistacza się w automatyczną nieufność wobec wszystkiego, co pochodzi z głównego nurtu, a otwartość umysłu – w dysfunkcyjne zwątpienie. Po przekroczeniu punktu przełomowego ludzie nie ograniczają się już do kwestionowania powszechnie przyjętych narracji, ale przyjmują – i zaczynają żarliwie weń wierzyć – cały zbiór nowych przekonań, które odkryli po drodze. Na tym etapie automatycznie przyjmują wszelkie informacje pochodzące od rządu, instytucji naukowych czy mediów z podejrzliwością i brakiem zaufania. Zakładają, że są one niewiarygodne lub fałszywe. Ci, którzy tkwią głęboko w pułapce błędnych przekonań, są pewni, że wszystkie te informacje stanowią część niecnego spisku – wrogiego planu uknutego przez nikczemne elity. W tym znaczeniu omawiane pojęcie odnosi się zarówno do liczby fałszywych przekonań wyznawanych przez daną osobę, jak i do uogólnionego nastawienia, cechującego się podejrzliwością i brakiem zaufania.
Użyteczna wydaje się analogia między błędnym przekonaniem i chorobą autoimmunologiczną. Zdrowy układ odpornościowy wypatruje infekcji lub wirusów zagrażających organizmowi i chroni nas przed chorobą. Czasami jednak układ odpornościowy reaguje nadmiernie albo daje się zwieść i zaczyna atakować organizm, zamiast go chronić. Kiedy choroba autoimmunologiczna staje się przewlekła, może wywierać negatywny wpływ na różne narządy i układy, a w rezultacie upośledzać naszą zdolność do funkcjonowania w świecie. Chroniczna skłonność do błędnych przekonań działa bardzo podobnie. Zdrowe instynkty skłaniające nas do sceptycyzmu i niezależnego myślenia stają się nadmiernie reaktywne i obracają się przeciwko nam, co prowadzi do autodestrukcji.
Łatwo jest wskazywać palcem i winą za problem dezinformacji obarczać ludzi o odmiennych przekonaniach politycznych, podczas gdy ci, którzy podzielają nasze poglądy, wydają nam się racjonalni i rzeczowi. Jest to jednak dalekie od prawdy. Błędne przekonania nie są wyłącznie problemem prawicy czy lewicy. To problem ogólnoludzki.
Badania wykazały, że zarówno liberałowie, jak i konserwatyści przyswajają i rozpowszechniają fałszywe informacje (choć nie zawsze w równym stopniu) oraz że szczególnie podatni są na nie przedstawiciele skrajnego skrzydła każdej partii. Co interesujące, pogłębiona analiza przekonań ekstremistów z obu stron sceny politycznej wykazuje, że czasem zataczają oni koło i spotykają się gdzieś pośrodku, tworząc dziwne sojusze, takie jak współczesny ruch antyszczepionkowy, czy nawet ruch QAnon, w którym ultraliberalni hipisi, odrzucający współczesną medycynę, sprzymierzyli się z ultrakonserwatystami, którzy nie ufają rządowi. Jakkolwiek treść konkretnych błędnych przekonań w pewnym stopniu się zmienia (zależnie od sympatii politycznych, co pokazano na rycinie 1), samo zjawisko jest problemem ogólnoludzkim, nie zaś cechą szczególną liberałów czy konserwatystów.
Warto pamiętać, że na boisku błędnych przekonań można spotkać różnych graczy – od tych działających w złych zamiarach po osoby naiwne. Do tych pierwszych należą obce mocarstwa, które wykorzystują dezinformację jako strategiczne narzędzie do zwalczania przeciwników. Na przykład w 2016 roku rosyjski aparat propagandowy wykorzystał historię niemieckiej nastolatki rosyjskiego pochodzenia, która zaginęła na dwadzieścia cztery godziny, a potem twierdziła, że została zgwałcona przez arabskich migrantów, aby oskarżyć rząd niemiecki o wyciszenie sprawy i ukrywanie dowodów na to, że kryzys uchodźczy wymknął się spod kontroli. Po jakimś czasie dziewczyna wyznała, że zmyśliła całą historię. Prawda jednak wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy owe fałszywe informacje doprowadziły już do wybuchu antyimigranckich demonstracji oraz do wzrostu napięć rasowych między Niemcami a migrantami z państw muzułmańskich i napięć dyplomatycznych między Rosją a Niemcami.
Są również gracze, którzy wykorzystują dezinformację jako narzędzie polityczne. W 2017 roku amerykańscy liberałowie rozpowszechniali fałszywą wiadomość o spacyfikowaniu i spaleniu przez policję obozu protestujących w rezerwacie Standing Rock2. Ta historia okazała się nieprawdziwa, a ilustrująca ją fotografia nie miała żadnego związku z opisanymi wydarzeniami. Artykuł jednak skutecznie podsycił obawy osób o lewicowych poglądach, które były przekonane, że niedawny wybór Donalda Trumpa na prezydenta oznacza początek epoki bezwzględnego autorytaryzmu. To samo, rzecz jasna, dzieje się po drugiej stronie sceny politycznej. Jednym z wielu przykładów jest rozpowszechnianie przez republikanów fałszywych doniesień o oszustwach wyborczych w celu podważenia zaufania obywateli do procesu wyborczego za każdym razem, gdy kandydaci Partii Republikańskiej przegrywają. Niekiedy dezinformacja służy zatuszowaniu katastrofalnych skutków innej dezinformacji. Kiedy w 2022 roku napastnik zainspirowany przez popularne prawicowe teorie spiskowe włamał się do domu przewodniczącej Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi, i zaatakował młotkiem jej męża, już po kilku godzinach prawicowi eksperci i kongresmeni zaczęli szerzyć plotkę, że włamywacz tak naprawdę był męską prostytutką, bądź też że ów napad został sfingowany.
Nieco mniej złowrogie pobudki przyświecają ludziom, którzy rozpowszechniają dezinformację dla korzyści finansowych – takim, jak słynny guru w dziedzinie zdrowia, który zarabia miliony dolarów, sprzedając suplementy diety ludziom przekonanym, że wszystko, czego dotknęły firmy farmaceutyczne, ma na celu pozbawienie ich życia.
Najczęściej spotykanym graczem jest naiwny człowiek, który nie ma żadnego ukrytego celu ani interesu. Tacy ludzie nie chcą budzić dezorientacji ani nienawiści, nie kierują się żądzą władzy politycznej ani pieniędzy. Pragną po prostu zrozumieć świat. Pod tym względem wszyscy jesteśmy tacy sami, z tą różnicą, że w poszukiwaniu zrozumienia ci ludzie z jakiegoś powodu wpadli w wir błędnych przekonań, co zupełnie zmieniło ich obraz świata. Kiedy to się stało, poczuli wewnętrzny przymus, aby dzielić się z innymi swymi nowymi poglądami i nowym rozumieniem rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka wydaje się niejasne, co ich motywuje albo co próbują osiągnąć poprzez rozpowszechnianie dezinformacji.
Łatwo myśleć o tych ludziach jako przedstawicielach kategorii „oni”, choć tak naprawdę wszyscy jesteśmy do nich podobni. Wszyscy konsumujemy informacje i próbujemy z ich pomocą zrozumieć otaczający świat. Czasem trafiamy na nieznane skrzyżowanie, skręcamy w niewłaściwą stronę i się gubimy. Jeśli pragniemy uniknąć takiego losu i uchronić przed nim bliskich, to powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego zagrożenia i starać się z empatią zrozumieć drogę prowadzącą do tego błędnego skrętu, mechanizmy psychologiczne u jego podłoża oraz konsekwencje takiego wyboru.
Przypisy:
1Tłum. Maria Leśniewska.
2 Chodzi o protesty rdzennych Amerykanów przeciwko budowie rurociągu Dakota Access Pipeline w okolicach rezerwatu Standing Rock w Dakocie Północnej (przyp. tłum.).
Wszyscy moi przyjaciele znajdują nową wiarę. Jeden nawraca się na katolicyzm, inny zaś na drzewa. W pewnej oczytanej i dotąd niereligijnej Żydówce Bóg szaleje niczym generator genetyczny.Paleo, keto, zone, South Beach, bourbon. Reżim treningowy tak ostry, że ciało zrasta się z maszyną. Pewien mężczyzna żeni się z kobietą o dwadzieścia lat młodszą i podczas jednego brunchu dwukrotnie używa słowa „zielenisty”; zaciekła wojowniczość innego łagodnie przechodzi w demencję; jeszcze inny po dekadzie nerwowych zwodów i uników, przypominających ruchy biegusa nad brzegiem morza, postanawia umrzeć. Kapłaństwa i bestialstwa, smutki i radości, stylowe apostazje i grzebanie w błocie, otrzeźwienia, przesyty, pielgrzymki do samych trzewi jestestwa… Wszyscy moi przyjaciele znajdują nową wiarę, a mnie coraz trudniej nadążyć za nowymi bogami i nowymi miłościami, za starymi bogami i starymi miłościami. Dni jeżą się ostrzami sztyletów, w lustrach powielają się motywy, planeta wiruje coraz szybciej w ciemnościach pełnych mroku, a moje noce, moje wątpliwości, moi przyjaciele…moi piękni, wiarygodni przyjaciele.
– Christian Wiman, All my Friends are Finding New Beliefs
Kiedy drugi samolot uderzył w World Trade Center 11 września 2001 roku, miliony ludzi ze zgrozą obserwowały tę tragedię na ekranach telewizorów. Jednym z nich był Brad, dwudziestoparoletni mieszkaniec Nowej Zelandii. W środku bezsennej nocy Brad zszedł na dół do salonu i włączył program informacyjny w telewizji, a scena, którą zobaczył na ekranie, zszokowała go tak bardzo, iż przez chwilę miał wrażenie, że to dalszy ciąg sennego koszmaru. W następnych dniach i tygodniach nie mógł przestać myśleć o tym, co zobaczył – o maleńkich figurkach wyskakujących z płonących budynków; o pokrytych popiołem ludziach biegnących ulicami Manhattanu; o zdesperowanych krewnych poszukujących informacji o losie zaginionych bliskich. W myślach odtwarzał moment uderzenia samolotu – kulę ognia eksplodującą na bezchmurnym porannym niebie i powolne, przyprawiające o mdłości, zawalenie się wieży. Brad – człowiek wrażliwy i empatyczny – nie mógł zrozumieć tego, co się stało, i czuł się zdruzgotany.
Kilka lat później zaabsorbowanie Brada wypadkami z 11 września 2001 roku powróciło, kiedy wyjechał do pracy do Stanów Zjednoczonych. W ciągu wielu miesięcy spędzonych w nieznanym kraju, bez wspierających krewnych i przyjaciół, miał dużo czasu na myślenie i czytanie. Pewnego dnia natrafił na kilka filmów dokumentalnych poświęconych zamachom z 11 września, w których zakwestionowano oficjalną wersję wydarzeń i przedstawiono ich konkurencyjne wyjaśnienia. To mu uzmysłowiło, że istnieją inne możliwości. Zaczął szukać informacji i dzielił się nimi z każdym, kto zechciał go wysłuchać. W trakcie swych poszukiwań nie tylko znalazł więcej teorii na temat ataków na World Trade Center, lecz także dotarł do tekstów Davida Icke’a – byłego brytyjskiego piłkarza, który został gwiazdą mediów społecznościowych – twierdzącego między innymi, że Ziemia została opanowana przez potężnych reptilian. Brad wkrótce uwierzył w tę teorię, jak również w wiele innych, dotyczących UFO, kosmitów i tym podobnych. Obecnie, po wielu latach, jest przekonany, że światem rządzi złowroga szajka pedofilów i że ataki 11 września 2001 roku zostały przeprowadzone przez rząd Stanów Zjednoczonych. Poza pracą agenta nieruchomości i czasem spędzanym z rodziną (żoną i dwojgiem dzieci) Brad poświęca każdą chwilę na „prowadzenie badań” i uświadamianie innym, co tak naprawdę dzieje się na świecie. W ciągu ostatnich dwudziestu lat przebył długą drogę, pochłonięty przez wir błędnych przekonań. Dziś ma krąg nowych przyjaciół, których poznał w trakcie swych internetowych poszukiwań. Równocześnie utracił kontakt z wieloma osobami, które wcześniej były mu bliskie.
Lejkowaty wir błędnych przekonań to zdumiewające, nader złożone zjawisko. Ludzie wpadają w niego, mając pewien zbiór opinii i poglądów, aby wypaść po drugiej stronie z zupełnie innymi przekonaniami. Ich bliscy często przyglądają się temu z konsternacją i nie mogą pojąć, jak to się stało, że ktoś, kogo dobrze znali, tak bardzo się zmienił.
Wir błędnych przekonań można podzielić na elementy emocjonalne, poznawcze, osobowościowe i społeczne (zob. rycina 2). W dalszej części tej książki będę używał terminu „elementy”, ponieważ implikuje on istnienie wielu części składowych,