54,00 zł
Stark stara się na kartach tej książki pokazać, co wspólnego z rzeczywistością mają utrwalone w świadomości społecznej, a także w świecie naukowym, twierdzenia krytyczne wobec Kościoła katolickiego. Nie mów fałszywego świadectwa jest dziełem w istocie polemicznym, poświęconym obaleniu najbardziej – zdaniem Starka – rozpowszechnionych fałszywych antykatolickich tez obecnych w kulturze współczesnej. Autor rozprawia się z tymi tezami bądź dowodząc ich ewidentnej przesady, bądź wykazując całkowitą absurdalność tych twierdzeń.
Do swych rozważań Stark wybrał dziesięć zagadnień. Każdemu z nich poświęca jeden rozdział książki. Podczas lektury wędrujemy wraz z autorem od rzekomo wpisanego w katolicyzm antysemityzmu, poprzez tezę o fałszowaniu doktryny chrześcijańskiej i ukrywaniu „prawdziwych” ewangelii, oskarżenie o eksterminację świata pogańskiego, mit średniowiecza jako „wieków ciemnych”, rzekomą zbrodniczość krucjat, kwestię wyimaginowanych tortur i zbrodni inkwizycji hiszpańskiej, problem sprzeciwu Kościoła wobec nauki i jej zdobyczy, zagadnienie rzekomego usprawiedliwiania niewolnictwa, wizję Kościoła w każdej epoce popierającego dyktatorów i sprzeciwiającego się wolności i demokracji, aż po kwestię rzekomo wyłącznie protestanckich korzeni kapitalizmu i nowoczesnej gospodarki.
Paweł Skibiński znamiennie kończy swoją przedmowę do niniejszego wydania: „chciałbym podzielać optymizm autora, że czasy oszczerczej antykatolickiej propagandy należą do przeszłości, ale obserwując debatę publiczną, mam co do tego poważne wątpliwości. Niemniej tak otwarte, uczciwe i bezinteresowne książki na temat katolicyzmu jak ta napisana przez luterańskiego wykładowcę baptystycznego uniwersytetu, a zarazem przez dziecko antyreligijnego pokolenia ’68, wydają się napawać nadzieją”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 422
Tytuł oryginału:
BEARING FALSE WITNESS. DEBUNKING CENTURIES OF ANTI-CATHOLIC HISTORY
Ilustracja na okładce:
Kuszenie św. Mikołaja z Tolentino, szkoła toskańska, pocz. XVI w.
Redakcja i indeks:
JOANNA GIL-SIEMIŃSKA
Originally published by Templeton Press, 2016.
© Copyright by Rodney Stark, 2016.
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018.
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Radosław Kieryłowicz
ISBN 978-83-06-03477-6
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2018
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Pamięci Andrew M. Greeleyai Richarda Johna Neuhausa
Kim jest Rodney Stark, autor tej książki, która stanowi jednoznaczną historyczną apologię katolicyzmu? Może nas to zdziwić, ale nie jest katolikiem. Pochodzi z rodziny protestanckiej, a wykłada na uniwersytecie baptystycznym Baylor Univesity, prywatnej uczelni, najstarszej szkole wyższej w stanie Teksas. Jest uznanym autorytetem w sprawach socjologii religii.
Urodził się w roku 1934, ale wciąż jest intelektualnie aktywny. Należy do pokolenia wpływowych amerykańskich socjologów, wywodzących się ze szkoły Berkeley – na tym właśnie lewicowym uniwersytecie w 1971 roku obronił doktorat. Można więc powiedzieć, że należy do pokolenia, które ukształtowało się w świecie pojęć intelektualnej i obyczajowej rewolucji 1968 roku, a dziedzina, w której się specjalizuje, wielokrotnie była wykorzystywana do racjonalizowania przekazów wprost antyreligijnych.
Najważniejsze naukowe dokonania Starka dotyczą socjologicznej analizy zjawisk religijnych. Wraz z Williamem Simsem Bainbridgem Rodney Stark stworzył tzw. rynkowy paradygmat interpretacji zjawisk religijnych. Według niego prawa ekonomii stosowane mogą być także do sfery życia religijnego. Istnieje swoisty rynek dóbr duchowych, na którym – podobnie jak w życiu gospodarczym – działają rozmaite przedsiębiorstwa, czyli w tym wypadku kościoły i związki wyznaniowe, które bądź konkurują ze sobą o pozyskanie wyznawców, bądź korzystają z monopolu usankcjonowanego przez władzę państwową. Nie tylko związki wyznaniowe, a więc np. Kościół katolicki, są w tej teorii traktowane jak przedsiębiorstwa. Także sama religia staje się towarem, mającym zaspokoić potrzeby duchowe „klientów” – wiernych, którzy dokonują indywidualnych wyborów według racjonalnej kalkulacji „opłacalności” tychże. Tę wizję kreśli jedyna przetłumaczona na język polski książka Rodneya Starka, Teoria religii, napisana wspólnie z Bainbridge’em (A Theory of Religion, wyd. 1987, wyd. polskie 2000).
Zgodnie z tym rynkowym paradygmatem Stark w późniejszych latach starał się wyjaśnić historyczny rozwój i cywilizacyjne znaczenie chrześcijaństwa. Jego zdaniem religia Chrystusowa zwyciężyła w świecie starożytnym, bo najlepiej zaspokajała potrzeby ludzi starożytności, m.in. kompensując zagrożenia wynikające z niepewnej sytuacji społecznej i materialnej panującej u schyłku starożytności. Opisują to dwie najbardziej znane książki Starka, które na rynku amerykańskim umocniły jego pozycję jako znawcy i interpretatora religii: The Rise of Christianity: A Sociologist Reconsiders History z 1996 roku oraz The Triumph of Christianity: How the Jesus Movement Became the World’s Largest Religion z 2011 roku.
Muszę powiedzieć, że ten sposób analizy zjawisk religijnych jest mi zupełnie obcy i że podchodziłem do lektury nowej książki Starka ze znaczną rezerwą. Rynkowy paradygmat wydawał mi się niemarksistowską wprawdzie, ale podyktowaną uprzedzeniami materialistycznymi, pełną uproszczeń próbą zmierzenia się ze skomplikowaną sferą zachowań religijnych człowieka. Jednak w tej materii zostałem pozytywnie zaskoczony. Stark nie jest niewolnikiem jednego konceptu i jest w stanie z dużą odwagą i otwartością mierzyć się ze skomplikowanymi i trudnymi problemami, a także śmiało konfrontować się z utartymi przeświadczeniami, jeśli tylko uzna je za bezpodstawne.
Tytuł wspomnianej już pracy The Rise of Christianity: A Sociologist Reconsiders History, jasno mówiący, że Stark jako socjolog stara się przemyśleć na nowo historię, doskonale opisuje także charakter jego ostatniego dzieła, które dziś trafia do rąk polskiego czytelnika, a które w 2016 roku ukazało się pod angielskim tytułem Bearing False Witness: Debunking Centuries of Anti-Catholic History. Na kartach tej ostatniej książki Stark próbuje pokazać, co wspólnego z rzeczywistością mają utrwalone w świadomości społecznej, a także w świecie naukowym, twierdzenia krytyczne wobec Kościoła katolickiego.
Rodney Stark od lat zajmował się poszczególnymi kwestiami opisywanymi w tej książce – na przykład mitowi krwawych krucjat chrześcijańskich, które pod koniec jedenastego wieku naruszyły rzekomo pacyfistyczny ład ówczesnego świata muzułmańskiego, poświęcił jedną ze swoich wcześniejszych monografii. Nie mów fałszywego świadectwa jest więc w wielu aspektach rodzajem podsumowania dotychczasowych ustaleń autora. Widać to w łatwości, z jaką Stark posługuje się skrótami myślowymi czy dokonuje gigantycznych skoków z jednego kontekstu historyczno-geograficznego do drugiego.
Nie mów fałszywego świadectwa jest dziełem w istocie polemicznym, poświęconym obaleniu najbardziej – zdaniem Starka – rozpowszechnionych fałszywych antykatolickich tez obecnych w kulturze współczesnej. Autor rozprawia się z tymi tezami bądź dowodząc ich ewidentnej przesady, bądź wykazując całkowitą absurdalność tych twierdzeń.
Do swych rozważań Stark wybrał sobie dziesięć zagadnień. Każdemu z nich poświęca jeden rozdział książki. Podczas lektury wędrujemy wraz z autorem od rzekomo wpisanego w katolicyzm antysemityzmu, poprzez tezę o fałszowaniu doktryny chrześcijańskiej i o ukrywaniu „prawdziwych” ewangelii, oskarżenie o eksterminację świata pogańskiego, mit średniowiecza jako „wieków ciemnych”, rzekomą zbrodniczość krucjat, kwestię wyimaginowanych tortur i zbrodni inkwizycji hiszpańskiej, problem sprzeciwu Kościoła wobec nauki i jej zdobyczy, zagadnienie rzekomego usprawiedliwiania niewolnictwa, wizję Kościoła w każdej epoce popierającego dyktatorów i sprzeciwiającego się wolności i demokracji, aż po kwestię rzekomo wyłącznie protestanckich korzeni kapitalizmu i nowoczesnej gospodarki.
Stark na ogół zaczyna od przytoczenia gołosłownych twierdzeń zawartych we współczesnych opracowaniach naukowych poświęconych tym zagadnieniom, następnie zaś konsekwentnie prezentuje opracowania i badania, które na konkretnym materiale empirycznym dowodzą tez wręcz przeciwnych. Argumentacja Stark z jednej strony onieśmiela niekiedy erudycją i szerokością spojrzenia, z drugiej jednak przygotowana jest ewidentnie dla czytelnika obdarzonego wrażliwością amerykańską.
Widać to choćby w wypadku kwestii sankcjonowania przez Kościół niewolnictwa. Wybranie akurat tego zagadnienia jest absolutnie usprawiedliwione w kontekście północnoamerykańskim, w którym działa Stark, sprzeciw wobec niewolnictwa jest tu bowiem kluczowym momentem dla formowania się tożsamości współczesnych Amerykanów. Jednak kwestia ta, jak sądzę, w mniejszym stopniu porusza wyobraźnię Europejczyków.
Ta amerykańska specyfika książki wyraża się także w pewnym charakterystycznym braku intelektualnych zahamowań, widocznym w wywodach amerykańskiego socjologa. Rzekłbym, że Stark wielokrotnie wkracza na delikatne pola wrażliwości religijnej z gracją słonia przygotowującego się do wejścia do składu z porcelaną. Jednak trzeba przyznać, że ta taktyka drażniącego nieraz niewchodzenia w szczegóły często okazuje się skuteczna, ponieważ autorzy tez, z którymi Stark polemizuje, są jeszcze mniej subtelni i z jeszcze większą dezynwolturą traktują „nieistotne detale” historyczne, teologiczne czy społeczne. Kowbojska brawura Starka znajduje więc swoje uzasadnienie i usprawiedliwienie w konieczności uzyskania efektu przekrojowości prowadzonego przezeń rozumowania.
Żeby nie narazić się na zarzut gołosłowności, odwołam się choćby do pierwszego rozdziału rozważań amerykańskiego socjologa. Porusza w nim problem rzekomo trwale antysemickiej postawy Kościoła katolickiego. Polemizując z tezą o „naturalnym antysemityzmie” Kościoła, Stark w gruncie rzeczy poprzestaje na analizie trzech momentów dziejowych – zaczyna od starożytnych stosunków między wczesnym Kościołem a społecznością żydowską, następnie zajmuje się kwestią pojawienia się tumultów antyżydowskich w zachodniej Europie po dłuższej, kilkusetletniej przerwie, dopiero w jedenastym wieku, a wreszcie w dwudziestym stuleciu przygląda się zagadnieniu oskarżeń pod adresem Kościoła katolickiego i papieża Piusa XII o współodpowiedzialność za Holokaust. Dla wrażliwości historyka tego rodzaju przeskok – ze średniowiecza do dwudziestego wieku – jest chyba zbyt ryzykowny, z drugiej strony jednak tylko taki zabieg pozwala autorowi na opisanie interesującego go zjawiska na trzydziestu stronach i przejście do kolejnego zagadnienia. Czytelnik musi sam ocenić, czy jest w stanie zaakceptować taką intelektualną brawurę.
Czasami jednak Stark, moim zdaniem, przesadza w swoich myślowych skrótach. Umykają mu przy tym oczywistości. W bardzo zwięzłym rozdziale na temat rzekomej obojętności lub usprawiedliwiania niewolnictwa przez Kościół – według mnie zresztą jednym ze słabszych w książce – brakuje dość oczywistych kontekstów. Nie ma w rozważaniach amerykańskiego profesora odniesień do ograniczenia niewolnictwa antycznego pod wpływem chrześcijaństwa, kwestii walki wydanej przez Kościół niewolnictwu w wiekach średnich – walki, która wpłynęła także na gospodarkę tak odległych krain, jak powstająca w tym czasie Polska. Brak nawet odniesienia do kwestii statusu prawnego Indian w szesnastym i siedemnastym wieku – Indianie przecież ostatecznie uniknęli niewolnictwa w imperium hiszpańskim głównie dzięki Kościołowi katolickiemu. Poruszana problematyka kojarzy się Starkowi tylko z kontekstem amerykańskich pól bawełny i sprzedażą Afrykanów do pracy na farmach południowych stanów.
Czy w związku z tym, że w tym i kilku innych miejscach czytelnik będzie narażony na niebezpieczeństwo utraty cierpliwości wobec dokonanych przez autora znaczących uproszczeń bądź opuszczeń, książka niewarta jest lektury? Z pewnością nie: mimo świadomości, że nie obcujemy z dziełem kompletnym i kongenialnym, warto podjąć próbę zmierzenia się z kwestiami poruszonymi przez badacza z Teksasu, które należy uznać za ważne i interesujące.
Atrakcyjność proponowanego przez Starka ujęcia polega między innymi na tym, że nie jest to narracja katolika, którego łatwo byłoby oskarżyć o występowanie we własnej sprawie i obronę własnej wspólnoty przed fałszywymi oskarżeniami. Starkowi zależy nie na wybieleniu Kościoła za wszelką cenę, lecz na opisaniu stanu faktycznego i zrozumieniu przyczyn tak drastycznego rozmijania się utrwalonych przekonań antykatolickich z historyczną rzeczywistością. Nie ma więc u Starka emocji sporu religijnego, jest natomiast sporo ironii charakterystycznej dla polemik naukowych.
Stark pisze ciekawie. Książkę czyta się szybko i jeśli nie zniechęcimy się wspomnianymi już, pojawiającymi się od czasu do czasu zbytnimi uproszczeniami, lektura zmusza nas do poważnego przemyślenia stanu naszej wiedzy, świadomości problemu i postawienia sobie pytania, jakie tezy w naszej kulturze współczesnej uznajemy za bezdyskusyjne. Dla niektórych może to być prawdziwie ozdrowieńczy wstrząs, bowiem niezaprzeczalną zaletą książki Starka jest rzeczowe cytowanie literatury fachowej w poszczególnych dziedzinach, co pozwala czytelnikom najbardziej zainteresowanym podążyć tropem jego lektur. Tam, gdzie pozwalały mi na to moje własne kompetencje historyka zajmującego się XX wiekiem, musiałem przyznać, że lektury Starka, chociaż – co całkiem zrozumiałe – nie zawsze kompletne, były jednak kompetentne.
O ile z pomocą Nie mów fałszywego świadectwa można spróbować zweryfikować nasze przyzwyczajenia myślowe dotyczące Kościoła katolickiego i jego dziejów, o tyle trudno uznać, że autor udzielił zadowalających odpowiedzi na pytanie o przyczyny trwałości zarzutów antykatolickich, a przede wszystkim o fakt przyjmowania przez współczesną naukę i kulturę argumentacji antykatolickiej bez jakiejkolwiek próby weryfikacji argumentów niechętnych Kościołowi.
Trafiła mi do przekonania poczyniona przez Starka obserwacja, że choć zwykle dysydentów rozczarowanych swoją wspólnotą uznaje się za mniej wiarygodnych, jeśli chodzi o ocenę tej wspólnoty, od jej zewnętrznych obserwatorów, to w przypadku Kościoła katolickiego zachodzi zjawisko wręcz odwrotne. Oto byli klerycy, duchowni, którzy stracili wiarę, i ekskatolicy rozczarowani „konserwatyzmem” rodzimej wspólnoty, niepoddającej się łatwo ich opiniom, uznawani są przez środowiska naukowe za obiektywnych i wiarygodnych w swoich sądach na temat katolicyzmu, Kościoła i jego dziejów.
Na podstawie starkowskiej narracji daje się wskazać konkretne grupy, zainteresowane utrwalaniem opinii antykatolickiej. Widzimy angielskich i holenderskich protestantów walczących z hiszpańskim władcami „arcykatolickimi”. Widzimy oświeceniowych wolnomyślicieli, walczących z religią w ogóle, ale szczególnie zajadłych w walce z Kościołem katolickim. Widzimy sowieckich komunistów kreujących kłamstwa na temat XX-wiecznych papieży. Widzimy wreszcie obecnych we współczesnym dyskursie „postępowych” katolików, często tak bardzo skupiających się na destrukcji własnej wspólnoty, którą chcieliby ukształtować według własnych „nowoczesnych” przekonań, że zamykają oczy na historyczną prawdę. Stark wskazuje jasno te grupy, bowiem w swych rozważaniach w wielu miejscach nie odchodzi daleko od swej pierwotnej, rynkowej teorii religii. Ci ludzie składają „fałszywe świadectwo” o katolicyzmie, ponieważ w ich przypadku mamy do czynienia z bezwzględną konkurencją o klienta; Kościół katolicki jest na tym polu dla wielu grup potężnym przeciwnikiem.
A jednak, choć autorzy „fałszywych świadectw” na temat Kościoła są na kartach Starka obecni i zostają nazwani, to autor skupia się raczej na szukaniu odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób mijają się oni z prawdą, niż na odpowiedzi na pytanie – moim zdaniem jeszcze istotniejsze – d l a c z e g o właściwie to robią. Tu po lekturze rozważań amerykańskiego socjologa pozostaje jednak znaczny niedosyt.
Można także śmiało powiedzieć, że autor nie uwzględnia w ogóle pewnych zjawisk, które polskiemu czytelnikowi wydają się oczywiste. Nie poświęca na przykład uwagi kwestii destruktywnego wpływu propagandy sowieckiej na świadomość Zachodu. Sprawa sowieckiej akcji dyfamacyjnej skierowanej przeciwko Piusowi XII została przez Starka omówiona bardzo obszernie. Stark opisuje też działalność lewicowego dramatopisarza niemieckiego Rolfa Hochhutha i losy napisanej przez niego sztuki Namiestnik, tu już jednak nie porusza kwestii ściśle związanej z tym zagadnieniem, to jest faktu przeprowadzenia przez KGB akcji podsunięcia Hohchuthowi spreparowanych dokumentów rzekomo pochodzących z archiwum watykańskiego, które pisarz bezkrytycznie wykorzystał. Pomijając takie konteksty, Stark nie jest w stanie wyjaśnić przyczyny fenomenu, który stara się opisać: fenomenu nie tylko istnienia pielęgnowanych przez religijną „konkurencję” antykatolickich uprzedzeń, lecz także świadomego podtrzymywania kłamstw na temat Kościoła, papieży i wiernych katolików także poza kontekstem bezpośredniej rywalizacji wyznaniowej.
Dlatego książkę Starka należy uznać nie tyle za precyzyjną analizę zagadnienia, ile raczej za umysłowe ćwiczenie stanowiące doskonały wstęp do dalszych rozważań, do pogłębienia naszej refleksji na temat przyczyn „fałszywego świadectwa” znacznej części współczesnej nauki i kultury na temat katolicyzmu.
W posłowiu do książki Rodney Stark zdobywa się na nutkę optymizmu. Na podstawie własnych doświadczeń pisze: „Nie tak dawno temu Baylor [uniwersytet, na którym pracuje autor – przyp. PS] był wylęgarnią wojowniczego antykatolicyzmu. W jego bibliotece można znaleźć każde bezwzględnie antykatolickie dzieło […]. Książki te nie zostały zakupione jako dowód na istnienie »literatury nienawiści«. Gdy je nabywano, były one uważane za odpowiednią lekturę dla studentów. Te dni należą do przeszłości. Nie jestem baptystą, podobnie jak dziesiątki wykładowców na tym uniwersytecie. Niektórzy z najwybitniejszych naukowców uczelni są rzymskimi katolikami, tak jak zresztą jedna piąta całej kadry naukowej”.
Generalnie zgadzam się ze Starkiem, że w USA uprzedzenia antykatolickie w ostatnich dziesięcioleciach znacznie osłabły: Ku Klux Klan nie jest przemożną siłą społeczną, katolik raz już został prezydentem, inni katolicy zasiadają w składzie amerykańskiego Sądu Najwyższego, a nawet stanowią w nim najliczniejszą grupę, elity amerykańskie nie ograniczają się do WASP-ów… Jednak w skali globalnej oszczerstwo w walce z katolicyzmem jest wciąż z powodzeniem stosowane, zarówno w polemice zewnętrznej wobec Kościoła, jak i nieraz – jak zauważa sam Stark – w trakcie dokonywanych prób zmian Kościoła od wewnątrz. Chciałbym podzielać optymizm autora, że czasy oszczerczej antykatolickiej propagandy należą do przeszłości, ale obserwując debatę publiczną, mam co do tego poważne wątpliwości. Niemniej tak otwarte, uczciwe i bezinteresowne książki na temat katolicyzmu jak ta napisana przez luterańskiego wykładowcę baptystycznego uniwersytetu, a zarazem przez dziecko antyreligijnego pokolenia ’68, wydają się napawać nadzieją.
Paweł Skibiński
Dorastając jako amerykański protestant z intelektualnymi inklinacjami, zawsze się zastanawiałem, dlaczego katolicy robią tyle szumu w związku z Dniem Kolumba. Czy nie dostrzegali ironii wynikającej z faktu, że choć Kolumb był katolikiem, jego odkrywcza wyprawa dokonała się wbrew nieustępliwemu sprzeciwowi dostojników Kościoła katolickiego, którzy powoływali się na biblijny dowód, że Ziemia jest płaska, a jakakolwiek próba dotarcia do Azji drogą zachodnią skończy się tym, że statki spadną poza krawędź świata?
Sprawa katolików i Kolumba jest powszechnie znana. Uczyliśmy się tego nie tylko w szkole – cała historia odkrywcy, który udowodnił, że Ziemia jest okrągła, została opowiedziana w filmach, sztukach wystawianych na Broadwayu1, a nawet w popularnych piosenkach2. A jednak zawsze 12 października powtarzało się to samo: tłumy rycerzy Kolumba w towarzystwie księży, w marszu upamiętniającym przybycie Wielkiego Żeglarza do Nowego Świata. Cóż za absurd.
I cóż za zdumiewająca rzecz – dowiedzieć się wiele lat później, że cała ta historia o tym, dlaczego katoliccy doradcy sprzeciwiali się wyprawie Kolumba, to kłamstwo3.
W piętnastym wieku (i wcześniejszych stuleciach) każdy wykształcony Europejczyk, nie wyłączając dostojników Kościoła katolickiego, wiedział, że Ziemia jest okrągła. Sprzeciw, jaki napotkał Kolumb, nie miał związku z jej kształtem, ale z faktem, że żeglarz mylił się znacznie w kwestii obwodu globu ziemskiego. Obliczył, że Wyspy Kanaryjskie dzieli od Japonii około 2800 mil. W rzeczywistości to około czternastu tysięcy mil. Jego kościelni oponenci wiedzieli, o jaką odległość chodzi, i sprzeciwiali się tej wyprawie w oparciu o przekonanie, że Kolumb i jego ludzie umrą na morzu. Gdyby zachodniej półkuli nie było tam, gdzie powinna być, i gdyby nikt nie wiedział, że istnieje, Niña, Pinta i Santa Maria i tak by spadły poza krawędź świata, gdyż wszyscy na pokładzie tych statków umarliby z pragnienia i głodu.
Dość zastanawiające, że nie ma wzmianki o konieczności udowodnienia przez Kolumba kulistości Ziemi w jego własnym dzienniku ani w biografii autorstwa jego syna Ferdynanda Historie del S. D. Fernando Colombo; nelle quali s’ha particolare, et vera relatione della vita, et de’ fatti dell’Ammiraglio D. Christoforo Colombo, suo padre; Et dello scoprimento, ch’egli fece delle Indie Occidentali, dette Nuovo Mondo. Nie mówiło się o tej sprawie przez następne trzysta lat, aż do czasu, gdy pojawiła się w biografii Kolumba opublikowanej w roku 1828. Autor, Washington Irving (1783–1859), znany jest najbardziej z osiągnięć literackich – w Legendzie o sennej kotlinie stworzył postać jeźdźca bez głowy4. Choć opowieść o Kolumbie i płaskiej Ziemi była równie fikcyjna, Irving przedstawił ją jako fakt. Niemal natychmiast zostało to podchwycone przez historyków, którzy byli tak pewni podłości i głupoty Kościoła rzymskokatolickiego, że nie starali się nawet szukać dodatkowego potwierdzenia, choć niektórzy z nich musieli sobie uświadamiać, że historia wzięła się znikąd. Tak czy owak, tradycyjna teoria, zgodnie z którą to Kolumb udowodnił, że Ziemia jest okrągła, trafiła do podręczników.
W czasach Washingtona Irvinga był to już wyświechtany koncept, podobnie jak złośliwe wypaczenia i kłamstwa, które weszły do kanonu historycznego, opatrzone pieczęcią naukowej aprobaty, o ile tylko świadczyły źle o Kościele katolickim (należy pamiętać, że katolikom odmawiano przyjęcia na uniwersytety w Oxfordzie i Cambridge aż do roku 1871, niektóre amerykańskie uczelnie też ich w tamtych czasach nie przyjmowały). Niestety, w przeciwieństwie do historii z Kolumbem, wiele z tych równie fałszywych antykatolickich oskarżeń pozostaje częścią zachodniego dziedzictwa historycznego. Analiza austriackich i niemieckich podręczników przeprowadzona w 2009 roku dowiodła, że o fałszu dotyczącym Kolumba i płaskiej Ziemi wciąż się w tych krajach naucza!5
Wszystko zaczęło się wraz z wojnami, których źródłem była reformacja. Doprowadziła ona do konfliktu protestantów z katolikami i pochłonęła miliony istnień. Właśnie wtedy Hiszpania stała się katolicką potęgą. W odpowiedzi Brytania i Holandia wszczęły intensywną kampanię propagandową mającą na celu przedstawienie Hiszpanów jako krwiożerczych i fanatycznych barbarzyńców. Jak wyjaśnił wybitny mediewista Jeffrey Burton Russell, „spod zachodnich pras drukarskich wychodziły niezliczone książki i pamflety oskarżające imperium hiszpańskie o nieludzką deprawację i straszliwe okrucieństwa. […] Hiszpania była przedstawiana jako kraj ciemnoty, ignorancji i zła”6. Zorientowani w temacie współcześni uczeni nie tylko odrzucają ten złośliwy wizerunek, lecz także ochrzcili go nawet mianem „czarnej legendy”7. Niemniej jednak taki, a nie inny obraz Hiszpanii i hiszpańskich katolików wciąż pozostaje żywy w naszej kulturze – sama wzmianka o hiszpańskiej inkwizycji wywołuje odrazę i oburzenie.
Lecz to nie tylko gniewni protestanci tworzyli i wykorzystywali te opowieści. Liczne kłamstwa, analizowane w kolejnych rozdziałach tej książki, były rozsiewane przez antyreligijnych pisarzy, zwłaszcza w epoce tak zwanego oświecenia, a ich dzieła akceptowano tylko dlatego, że postrzegano je jako antykatolickie, nie zaś dla ich rzeczywistej wartości. W ostatnich czasach uczeni tego pokroju zaczęli się obnosić ze swoją niereligijnością, jak i pogardą wobec katolicyzmu8. Edward Gibbon (1737–1794) z pewnością znalazłby się w poważnych tarapatach, gdyby jego zajadle antyreligijne poglądy wyrażone w dziele Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego nie były niewłaściwie postrzegane jako odnoszące się jedynie do rzymskiego katolicyzmu. Ale ponieważ w czasach imperium rzymskiego katolicyzm stanowił jedyny chrześcijański Kościół, czytelnicy Gibbona zakładali, że jego ataki odnoszą się konkretnie do katolicyzmu, nie są zaś wymierzone w religię w ogólności.
Choć Gibbon był jednym z pierwszych wybitnych dogmatyków, znajduje się w znakomitym towarzystwie – lista szanowanych antykatolickich uczonych (niekiedy nadal żyjących) jest doprawdy długa. Napotkamy wielu z nich w następnych rozdziałach, nieraz wielokrotnie. Co gorsza, w ostatnich latach swój wkład w złośliwą antykatolicką historię mają też katolicy zrażeni do swojej wiary; wielu z nich to ludzie usunięci z seminariów duchownych, byli księża albo byłe zakonnice – na przykład John Cornwell, James Caroll i Karen Armstrong. Zazwyczaj krytyka ze strony odstępców od określonej grupy jest traktowana sceptycznie i z ostrożnością. Jednak atakom skierowanym na Kościół ze strony niegdysiejszych katolików przypisuje się wiarygodność niejako automatycznie!
W razie wątpliwości, czy nasza znajomość historii zachodniej jest zniekształcona przez dzieła tych wybitnych bigotów, warto się zastanowić, czy wierzymy w którekolwiek z poniższych twierdzeń:
• Kościół katolicki motywował do przemocy antysemickiej i aktywnie uczestniczył w blisko dwóch tysiącleciach tej przemocy, usprawiedliwiając ją tym, że Żydzi byli odpowiedzialni za ukrzyżowanie Chrystusa, dopóki Sobór Watykański II, kierowany wstydem, nie wycofał owej doktryny w roku 1965. Jednak tenże Kościół wciąż nie odpokutował za to, że papież Pius XII jest słusznie postrzegany jako papież Hitlera.
• Dopiero niedawno uświadomiliśmy sobie istnienie znacząco światłych Ewangelii chrześcijańskich, odrzuconych dawno temu przez dostojników kościelnych o ciasnych umysłach.
• Uzyskawszy władzę jako oficjalny Kościół rzymski, chrześcijanie szybko i brutalnie położyli kres pogaństwu.
• Upadek Rzymu i powstanie Kościoła spowodowały, że Europa pogrążyła się w tysiącleciu ignorancji i zacofania. Te ciemne wieki trwały aż do czasów renesansu i oświecenia, kiedy to świeccy uczeni przedarli się przez wielowiekowe zapory chrześcijańskie postawione na drodze rozumu.
• Zainicjowane przez papieża krucjaty stanowiły jedynie pierwszy krwawy rozdział w dziejach nieuzasadnionego i brutalnego kolonializmu europejskiego.
• Hiszpańska inkwizycja torturowała i wymordowała ogromną liczbę niewinnych ludzi za ich „wyimaginowane” zbrodnie, takie jak czarnoksięstwo i bluźnierstwo.
• Kościół katolicki bał się uczonych i prześladował ich, jak dobitnie dowodzi przykład Galileusza. Tym samym naukowa „rewolucja” mogła dokonać się głównie w państwach protestanckich, bo tylko tam Kościół katolicki nie mógł tłumić niezależnej myśli.
• Akceptując całkowicie niewolnictwo, Kościół katolicki nie zrobił nic, by nie pojawiło się ono w Nowym Świecie, i nie starał się nadać mu bardziej ludzkiego charakteru.
• Jeszcze do niedawna katolicka wizja idealnego państwa zawierała się w określeniu „boskie prawo królów”. W konsekwencji Kościół zajadle sprzeciwiał się wszelkim wysiłkom ustanowienia bardziej liberalnych rządów, skwapliwie wspierając dyktatorów.
• To reformacja protestancka przełamała represyjne katolickie okowy nałożone na wszelki postęp, zapoczątkowując kapitalizm, wolność religijną i świat współczesny.
Każde z powyższych twierdzeń stanowi część kultury powszechnej, każde też jest szeroko akceptowane i często powtarzane. Jednak każde jest fałszywe, a wiele z nich to dokładna odwrotność prawdy! Jeden z rozdziałów tej książki będzie poświęcony podsumowaniu uporczywości, z jaką powyższe stwierdzenia się pojawiają, i ukazaniu, że każde z nich jest najpewniej fałszywe.
Wydaje się rzeczą stosowną nadmienić, że przymierzając się do napisania tej książki, nie zaczynałem od zera. Wręcz przeciwnie, w trakcie pisania innych książek dotyczących historii średniowiecza9, jak i wczesnego chrześcijaństwa10, wciąż natykałem się na poważne opracowania zakorzenione w oczywistym antykatolicyzmie – ich autorzy, często niedwuznacznie, wyrażali swoją nienawiść do Kościoła. Czyniąc na marginesach tych wczesnych książek uwagi odnoszące się do wymienionych wyżej kwestii, doszedłem ostatecznie do wniosku, że sprawa antykatolickiej historii jest zbyt ważna, a jej konsekwencje zbyt trwałe, by ograniczyć rzecz do sporadycznych i rozproszonych sprostowań i zaprzeczeń. Zebrałem więc, przejrzałem i znacznie rozszerzyłem wcześniejsze uwagi, dodając jednocześnie nowe. Czyniąc to, nie próbowałem wybielać historii Kościoła. We wcześniejszych książkach opisywałem dość szczegółowo takie zagadnienia jak korupcja kleru, brutalne ataki na heretyków i niedawne nadużycia i występki – tuszowanie skandali z udziałem księży pedofilów czy niefortunną obronę teologii wyzwolenia. Jednakże bez względu na to, jak dużą wagę przywiązuje się do tych negatywnych aspektów historii Kościoła, nie usprawiedliwia to skrajnych wyolbrzymień, fałszywych oskarżeń i oczywistych zakłamań, o których będę mówił w kolejnych rozdziałach niniejszej książki. Mając do czynienia z ogromną literaturą kłamstw, kierowałem się słowami Garretta Mattingly’ego z Uniwersytetu Columbia (1900–1962): „Nie ma najmniejszego znaczenia dla nieżyjących, czy doczekają się sprawiedliwości ze strony następnych pokoleń. Jednak dla żyjących oddanie sprawiedliwości, jakkolwiek spóźnione, powinno mieć znaczenie”11.
Można się zastanawiać: skoro chodzi o uporczywe fałsze, dlaczego są one tak trwałe? Po części dlatego, że potęgują się nawzajem i są tak zakorzenione w naszej powszechnej kulturze, że wydaje się rzeczą niemożliwą, by nie mogły być prawdą. Przyjmuje się z łatwością, że w naszych „oświeconych” czasach owe twierdzenia zostałyby odrzucone już dawno temu, gdyby były rzeczywiście fałszywe. Przyznaję, że gdy po raz pierwszy spotkałem się z twierdzeniem, iż hiszpańska inkwizycja nie tylko rozlała niewiele krwi, ale też stanowiła poważną siłę opowiadającą się za umiarem i sprawiedliwością, odrzuciłem je z miejsca jako jeszcze jeden przejaw dziwacznego i szukającego poklasku rewizjonizmu. Zagłębiwszy się jednak w to zagadnienie, odkryłem ze zdumieniem, że to rzeczywiście inkwizycja sprawiła, iż zbrodnicze i wymierzone w czarownice szaleństwo, które kwitło w całej niemal Europie w szesnastym i siedemnastym wieku, nie rozprzestrzeniło się na Hiszpanię i Włochy. Zamiast palić czarownice na stosach, inkwizytorzy posłali paru ludzi na szubienice właśnie za to, co z tymi czarownicami zrobili.
Zapewniam, że nie będę prosił, by wierzyć mi wyłącznie na słowo. Czasem przeprowadzałem podstawowe badania, by obalić jedno z tych kłamliwych antykatolickich twierdzeń, i w takich przypadkach dokumentuję własne ustalenia tak, że każdy może je sprawdzić. Jednak na ogół przekazuję dominujące poglądy wyznawane przez uznanych ekspertów. Niestety, choć oni sami są zirytowani tym, że pewne antykatolickie stereotypy trwają uporczywie w powszechnej świadomości, większość z nich pisze wyłącznie dla kolegów po fachu i nie dzieli się swoją wiedzą z szerszym gronem czytelników – mit Kolumba pozostawał w podręcznikach i kulturze popularnej przez dziesięciolecia po tym, jak uczeni odkryli jego fałszywe źródła12. Starałem się w niniejszej publikacji upowszechnić prace tych znakomitych naukowców, cytując je i w pełni uznając ich osiągnięcia – w każdym rozdziale zamieszczone są krótkie biogramy ważniejszych autorów.
Na koniec pragnę oświadczyć, że nie jestem rzymskim katolikiem i że nie napisałem tej książki w obronie Kościoła. Napisałem ją w obronie historii.
„Przez wieki usprawiedliwiano prześladowania Żydów w imię Boga. Inspiracją dla powstania średniowiecznych gett i krwawych pogromów w dziejach była doktryna, według której to Żydzi zamordowali Chrystusa, a tym samym wywołali wieczny gniew Boga i sprowadzili na siebie karę”1.
Jest to pierwszy akapit książki, którą opublikowałem wiele lat temu. Wydaje się rzeczą właściwą zacząć ten rozdział od wyjaśnienia, jak doszło do napisania powyższych słów.
Podczas pierwszego roku studium podyplomowego w Berkeley zostałem zaangażowany przez dyrektora Survey Research Center do pracy w dużym projekcie badawczym poświęconym studiom nad antysemityzmem, finansowanym przez stowarzyszenie żydowskie B’nai B’rith. Niebawem zlecono mi badania związane z wpływem nauczania chrześcijańskiego na negatywne przekonania i odczucia dotyczące Żydów. Choć nie zrobiłem jeszcze nawet magisterium, wkrótce wziąłem na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie badań opinii publicznej na temat tego zagadnienia i analizę wyników, napisałem także książkę Christian Beliefs and Anti-Semitism.
Okazało się, co nie dziwi, że istnieje znaczący związek między wiarą a uprzedzeniami: ci spośród amerykańskich chrześcijan, którzy winili Żydów za ukrzyżowanie Jezusa, byli też bardziej skłonni akceptować antysemickie stereotypy Żydów jako chciwych, skąpych, klanowych, nieetycznych i pozbawionych patriotyzmu. Zanim ukończyłem roboczą wersję książki, poproszono mnie o sporządzenie krótkiego podsumowania moich ustaleń i przedstawienie go biskupom uczestniczącym w Soborze Watykańskim II – niezwykle ważnym zgromadzeniu ekumenicznym, zwołanym przez papieża Jana XXIII w roku 1962. Jak twierdzi kardynał Augustyn Bea, cytowany w „New York Timesie”2, streszczenie to odegrało znaczącą rolę w opracowaniu oświadczenia soborowego na temat Żydów (Nostra Aetate), w którym napisano:
A choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa, jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym. Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma Świętego. Niechże więc wszyscy dbają o to, aby w katechezie i głoszeniu Słowa Bożego nie nauczali niczego, co nie licowało z prawdą ewangeliczną i z duchem Chrystusowym. Poza tym Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, pomnąc na wspólne z Żydami dziedzictwo, opłakuje nie z pobudek politycznych, ale pod wpływem religijnej miłości ewangelicznej akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu, które kiedykolwiek i przez kogokolwiek kierowane były przeciw Żydom.
Byłem zadowolony, że sobór zabrał głos w tej sprawie, i dumny, że się do tego przyczyniłem. Jednak w tamtym czasie nie byłem odpowiednio przygotowany na to, by dostrzec liczne subtelności w tekście soborowym, brakowało mi też odpowiedniego przygotowania historycznego, by sobie uświadomić, że w gruncie rzeczy nie ma tu niczego nowego – że Kościół nigdy nie nauczał, iż Żydzi są wykluczeni z bożej miłości. I upłynęło wiele lat, zanim zdałem sobie sprawę, w jak ogromnym stopniu Kościół katolicki stanowił trwałą zaporę przed prześladowaniami antysemickimi, choć chrześcijanie, którzy często atakowali Żydów, usprawiedliwiali to na gruncie religijnym. Uświadamiałem to sobie w coraz większym stopniu, kiedy studiowałem różne aspekty starożytnej i średniowiecznej historii – między innymi pracując nad długą analizą znanych przejawów antysemickiej przemocy zarówno w chrześcijaństwie, jak i islamie, obejmujących okres od roku 500 do 16003. Praca ta sprawiła ostatecznie, że byłem zmuszony ponownie rozważyć związek między chrześcijaństwem i antysemityzmem.
Należy mieć na uwadze, że kler rzymskokatolicki był bardzo liczny – w ciągu wielu wieków skupiał w swoich szeregach świętych, ale też oportunistów, ludzi pobożnych, ludzi zepsutych, wielu ignorantów, czasem ateistów, a w niektórych przypadkach szaleńców. Nic zatem dziwnego, że niektórzy przedstawiciele kleru uważali, że Bóg nienawidzi wszystkich Żydów, a niektórzy mogli aktywnie uczestniczyć w antysemickich prześladowaniach. Ale, jak się przekonamy, takie poglądy i postępki nie cieszyły się oficjalnym poparciem i nie odzwierciedlały normalnego zachowania kleru katolickiego wobec Żydów. Wręcz przeciwnie, przedstawiciele duchowieństwa niejednokrotnie bronili lokalnych Żydów przed atakami, czasem nawet ryzykując własne życie.
Wynalezienie antysemityzmu
Zacznijmy od początku: wielu współczesnych uczonych utrzymuje, że to Kościół zapoczątkował antysemityzm4. Znana feministyczna teolog Rosemary Ruether posuwa się nawet do twierdzenia, że „Kościół ponosi znaczącą odpowiedzialność za tragiczną historię Żydów w chrześcijaństwie stanowiącym fundament, na którym powstał polityczny antysemityzm i jego nazistowskie wykorzystanie”5. Jules Issac uderza w tę samą nutę: „bez stuleci chrześcijańskiego katechizmu, propagandy i obelg niemożliwe byłoby hitlerowskie nauczanie, propaganda i obelgi”6. A jak mówi Robert T. Osborn, „chrześcijanie byli antyżydowscy i antysemiccy, i to od samego początku, jak się zdaje”7.
Owe oskarżenia oparte są na fragmentach Nowego Testamentu, które atakują Żydów za odrzucenie Chrystusa i prześladowania chrześcijan, choć wszyscy uczeni wierzący, że to chrześcijanie wynaleźli antysemityzm, wiedzą, iż głęboka wrogość wobec Żydów istniała na długo przed narodzinami Jezusa. Być może z powodu żydowskiej niechęci wobec wczesnego Kościoła uczeni określają lekceważąco to, co starożytni odczuwali czasem wobec Żydów, jako po prostu „antypatię”8. Nie przeradzało się to w nic trwałego i zasadniczego, co można by nazwać antysemityzmem, ale było chwilowe i wyrastało z konfliktów politycznych w rodzaju powstania Machabeuszy. Te negatywne odczucia wobec Żydów były jedynie „czymś sporadycznym”, a ich źródło stanowiły „odizolowane enklawy niepokojów i niezadowolenia”9. Badacze ci twierdzą natomiast, że prawdziwy antysemityzm jako zjawisko głębokie i trwałe, a także całkowicie nowe, zapoczątkowany został przez chrześcijaństwo i zrodzony z chrześcijańskiej arogancji i ambicji. Gdyby tak było w rzeczywistości, to wielu czołowych rzymskich intelektualistów musiało wyznawać w duchu chrześcijaństwo!
To wielki rzymski filozof i mąż stanu Lucjusz Anneusz Seneka (4 p.n.e.–65) określał Żydów jako „przeklęty rodzaj”10 i potępiał ich wpływy. To Marek Tulliusz Cyceron (106 p.n.e.–43 p.n.e.), uważany za największego rzymskiego oratora, narzekał, że obyczaje i obrzędy żydowskie „stoją w sprzeczności z chwałą naszego imperium [i] godnością naszego imienia”11. To ceniony historyk rzymski Publiusz Korneliusz Tacyt (56–117) pomstował na Żydów, ponieważ „pogardzają bogami”, i nazywał ich praktyki religijne „złowieszczymi i odrażającymi”. Co więcej, według Tacyta Żydzi „wyobcowali się samą swoją niegodziwością” i starali się „powiększyć swe bogactwo” poprzez „uporczywą lojalność” wobec siebie. Zauważył: „jednak resztę świata traktują z nienawiścią zarezerwowaną dla wrogów”12. Nie potrafię stwierdzić, w czym skargi Tacyta różnią się od współczesnego antysemityzmu, tak jak jest on definiowany i oceniany.
Nie była to tylko kwestia słów. Żydów wypędzono z Rzymu w roku 139 p.n.e. na mocy edyktu, w którym oskarżano ich o próby „narzucenia Rzymianom swoich zwyczajów” i tym samym „zatrucie rzymskiej moralności”13. Potem, w roku 19, cesarz Tyberiusz nakazał Żydom w Rzymie spalenie wszystkich religijnych szat, a żydowskim mężczyznom w wieku poborowym służbę w walce z bandytyzmem na Sardynii, gdzie, jak twierdzi Tacyt, „jeśli ulegali śmiercionośnemu klimatowi, to działo się to bardzo tanim kosztem”14. Ponadto wszyscy pozostali Żydzi zostali wypędzeni nie tylko z miasta, lecz także z Italii „pod groźbą zniewolenia na całe życie, jeśli nie posłuchają”, jak powiedział Swetoniusz Paulinus (ok. 71–135)15. W roku 70 cesarz Wespazjan nałożył specjalny podatek na wszystkich Żydów w imperium, konfiskując ich datki przekazywane corocznie na świątynię w Jerozolimie. W roku 95 cesarz Domicjan kazał zgładzić swego kuzyna Flawiusza Klemensa i „wielu innych” za „zejście na żydowskie manowce”, jak określa to Kasjusz Dion (163–229)16.
A jednak to nie Rzymianie wymyślili antysemityzm. Zachowało się kilka różnych wersji relacji, dotyczących przypadków wygnania z Egiptu trędowatych i niepożądanych obcych, które wydarzyły się w tym samym czasie co biblijny exodus. Niektórzy uczeni interpretują je jako pierwsze akty antysemityzmu. Istnieją też przykłady wrogiego traktowania Żydów jako bezbożnych mizantropów: w pierwszym wieku p.n.e. znajdujemy je u Greków, w tym u Diodora Sycylijskiego (ok. 90 p.n.e.–30 p.n.e.), Strabona (ok. 63 p.n.e.–24 n.e.) i Apiona (20 p.n.e.–45 n.e.), który nawet oskarżał Żydów o rytualny kanibalizm17.
Widać jasno, ze antysemityzm nie zrodził się z dotyczącego boskości Jezusa konfliktu między chrześcijanami i Żydami. Jego źródłem była raczej żarliwa wiara, jaką hermetyczna religia budzi w swoich wyznawcach, i wroga reakcja na ową żarliwość pośród ludzi z zewnątrz. Jak określiła to E. Mary Smallwood, żydowska hermetyczność wiązała się z niepopularnością, ta zaś budziła antysemityzm18, podobnie jak chrześcijańska hermetyczność budziła niechęć Rzymian. Na dobrą sprawę Rzym prześladował nie tylko Żydów i chrześcijan, lecz także religie pogańskie, w tym wyznawców bogini Izydy i Kybele (Magna Mater)19.
Wraz ze śmiercią tych pogańskich religii i narodzinami chrześcijaństwa zniknęły i pradawne uprzedzenia – oprócz antysemityzmu, który przetrwał jako jedyne z tych uprzedzeń. W zachodniej cywilizacji to dziedzictwo przedchrześcijańskiego antysemityzmu zachowało się w wizerunku Żydów przedstawiającym ich jako religijnych outsiderów (to najczęstsze, choć nie jedyne wyobrażenie). Kościół nie był jedynym przekaźnikiem kulturowym, a niechęć wobec Żydów żyła własnym życiem, zakorzeniona w czasach starożytnych i wrażliwa na trwałą hermetyczność społeczności żydowskiej. Nowy Testament nie przedstawia Żydów jako bogatych skąpców, ale ten właśnie obraz był równie ważny dla średniowiecznej nienawiści wobec tej nacji, co dla Tacyta i współczesnych mu Rzymian. Należy, oczywiście, dodać, że antysemityzm jest niejako wpisany w teologiczny konflikt między obiema wiarami.
Wczesny konflikt religijny
W Nowym Testamencie można znaleźć wiele ostrych, pełnych strachu i wrogich odniesień dotyczących Żydów. Jednym z najbardziej podżegających i najczęściej cytowanych jest fragment Ewangelii św. Mateusza 27: 24–26: „Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: »Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz«. A cały lud zawołał: »Krew jego na nas i na nasze dzieci«. Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie”20.
Inne przykłady:
• Mateusz 23: 37: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani”.
• Jan 5: 16–18: „I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat [uzdrowił chorego]. Lecz Jezus im odpowiedział: »Ojciec mój działa aż do tej chwili i ja działam«. Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachował szabatu, ale nadto Boga nazwał swoim Ojcem”.
Co zrozumiałe, tego rodzaju ustępy wzbudzają u współczesnych chrześcijan ból, a także stanowią źródło goryczy licznych Żydów. Niestety, potępiając te i podobne fragmenty Nowego Testamentu, chrześcijańscy apologeci i żydowscy krytycy zbyt często interpretują je wyrwane z kontekstu, nie stosując metod porównawczych. Jeśli chodzi o kontekst, wersy te zostały napisane przez ludzi, którzy wciąż uważali się za Żydów, choć z rodzaju tych bardziej oświeconych, i były skierowane do Żydów, którzy nie potrafili albo nie chcieli uznać „postępu”. Zatem nieprzejednani krytycy chrześcijaństwa, tacy jak J.T. Sanders21, powinni skupiać się nie tylko i wyłącznie na Nowym Testamencie, ale też porównywać zawarte w nim stwierdzenia na temat Żydów ze starotestamentowymi polemikami wobec innych Żydów, którzy nie potrafili sprostać zasadom właściwej wiary, wyznawanym przez takiego czy innego proroka. Na przykład Jeremiasz (18: 23) prosił Pana: „Nie odpuszczaj ich przestępstwa ani nie zmazuj ich grzechu sprzed swego oblicza. Niech padną przed tobą, a w chwili Twego gniewu wystąp przeciwko nim!”. Potem, coraz bardziej zapalczywy, Jeremiasz (19: 7–9) przytacza odpowiedź Boga: „I uczynię bezsilną radę Judy i Jerozolimy na tym miejscu. Sprawię też, że padną od miecza przed swoimi wrogami, z ręki tych, co nastają na ich życie. Ciała ich wydam na pożarcie ptakom powietrznym i lądowym zwierzętom. […] Sprawię, że będą jedli ciało swoich synów i córek”.
W Starym Testamencie można znaleźć dziesiątki podobnych wersów, stanowiących kontekst, w którym nowotestamentowe polemiki są postrzegane jako typowy „wewnętrzny krytycyzm prorocki”22. Na podobnej zasadzie rodzi się sprzeciw wobec antyżydowskich stwierdzeń w Nowym Testamencie, a dzieje się tak dlatego, że są one, anachronicznie, traktowane jako wypowiedzi odrażającej i prześladowczej większości chrześcijańskiej. Nie bierze się pod uwagę faktu, że kiedy pisano te fragmenty, chrześcijanie stanowili niewielką, prześladowaną mniejszość, nie tylko w obrębie ogromnego imperium grecko-rzymskiego, lecz także wielkiej populacji żydowskiej, obejmującej mieszkańców Palestyny i tworzących liczne ważne diaspory Żydów rozproszonych po większych miastach grecko-rzymskich. Właśnie wewnątrz tych żydowskich społeczności wcześni chrześcijanie skupiali swoje ewangelizacyjne wysiłki23. W setnym roku naszej ery, kiedy Ewangelie były już w obiegu, na świecie żyło niespełna osiem tysięcy chrześcijan, i nawet wiek później było ich tylko dwieście tysięcy24. Populacja żydowska natomiast liczyła około siedmiu milionów – jeden milion w samej tylko Palestynie25. W tych wczesnych dniach to nie Rzymianie, lecz żydowskie społeczności stanowiły największe zagrożenia dla chrześcijaństwa.
Dowody na żydowskie prześladowania chrześcijan są rozproszone i z pewnością niepełne, ale istnieją przesłanki pozwalające przypuszczać, że prześladowania były powszechne i że trwały przez wieki26. Przede wszystkim chrześcijaństwo było w oczach ortodoksyjnych Żydów czymś odrażającym i nie do zaakceptowania. W przeciwieństwie do pogan, których grzechy można było postrzegać jako występki ignorantów i obcych, chrześcijańskie lekceważenie Prawa uchodziło za odstępstwo od wiary, zwłaszcza w przekonaniu Żydów, którzy uważali się za prawowitych spadkobierców całej żydowskiej tradycji. Co gorsza, chrześcijanie wyznawali budzącą oburzenie herezję, nie tylko twierdząc, jakoby Jezus był obiecanym mesjaszem; uznając go za Syna Bożego, brali rozbrat z monoteizmem27. W oczach religijnych Żydów były to przestępstwa wymagające zdecydowanej odpowiedzi28.
Jeśli chodzi o dowody świadczące o tym, że rzeczywiście podejmowano próby ukarania tych zbrodni, w Dziejach Apostolskich (22: 4–5) św. Paweł wyznaje, że przed jego nawróceniem, do którego doszło około 35 roku, przekazywał chrześcijan arcykapłanom i starszyźnie w celu wymierzenia im kary. W Dziejach jest też mowa o przypadkach chłosty wymierzanej apostołom. Diakon Szczepan został ukamienowany na polecenie Sanhedrynu około roku 37. Potem, kiedy Paweł skupił swoje wysiłki na zachodzie (już jako chrześcijanin), sam został kilkakrotnie pobity w różnych miastach przez miejscowych Żydów, próbowano go też ukamienować. Według wielkiego żydowskiego historyka Józefa Flawiusza (37–101), którego słowa potwierdza chrześcijański historyk Euzebiusz z Cezarei (263–339), Jakub, brat Jezusa i głowa Kościoła, został publicznie wyszydzony i zabity przez przywódców żydowskich w Jerozolimie w roku 61 albo 62. Zagrożenie żydowskie było jak najbardziej realne.
W rezultacie niektórzy uczeni wskazywali, że antyżydowskie fragmenty, które można znaleźć w Nowym Testamencie, powinny być interpretowane jako tylko jedna strona niezwykle zaciętego konfliktu religijnego. Brakuje jednak mocnych dowodów drugiej strony, pogardliwych antychrześcijańskich sformułowań w źródłach żydowskich, takich jak Talmud, zbiór pism autorstwa uczonych rabinów, który zaczął powstawać w pierwszym wieku naszej ery. Niektóre, szczególnie zjadliwe antychrześcijańskie fragmenty zostały opublikowane przez pewnego hiszpańskiego dominikanina w wieku trzynastym (przekazali mu je rzekomo Żydzi nawróceni na chrześcijaństwo), a potem przytaczane były przez Marcina Lutra29. Podobne dwutomowe dzieło wydano w Niemczech w roku 1700. Oba zwróciły uwagę antysemitów, którzy cytowali je w gniewnych broszurach, jednak ich autentyczność podważyli zarówno Żydzi, jak i chrześcijanie – skargi społeczności żydowskiej we Frankfurcie doprowadziły do skonfiskowania ksiąg przez władze30.
Bardzo długo przeważało wśród naukowców przekonanie, że nie ma w Talmudzie autentycznych odniesień do Jezusa31 i że, jeśli pominąć kilka odosobnionych przypadków, nie dochodziło do znaczących żydowskich prześladowań chrześcijan32. Dlatego też James Everett Seaver oświadczył z głębokim przekonaniem, że żydowska nienawiść wobec wczesnego chrześcijaństwa „nie znajduje potwierdzenia w faktach historycznych”33.
Pogląd ten został niedawno całkowicie obalony w doskonalej pracy Petera Schäfera. Mając najlepsze kwalifikacje jako dyrektor wydziału studiów judaistycznych na Uniwersytecie Princeton, Schäfer analizował zarówno jerozolimski, jak i babiloński Talmud – pierwszy został napisany przez rabinów w pierwszym i drugim wieku, podczas gdy drugi datuje się prawdopodobnie na okres od trzeciego do szóstego wieku. Te rozległe kompendia zawierają w rzeczywistości liczne uwagi na temat Jezusa. Jak charakteryzuje je Schäfer:
To „kontrrelacje”, które parodiują opowieści nowotestamentowe, zwłaszcza historię narodzin Jezusa i jego śmierci. Wyśmiewają narodziny Jezusa z dziewicy. […] Co najbardziej znaczące, rewanżują się historii pasyjnej z jej przesłaniem o winie Żydów i ich hańbie jako zabójców Chrystusa. Odwracają to całkowicie: tak, utrzymują, bierzemy na siebie odpowiedzialność, ale nie ma powodu do wstydu, ponieważ słusznie zgładziliśmy bluźniercę i bałwochwalcę. Jezus zasłużył na śmierć i dostał to, na co zasłużył. W związku z tym podważają także ideę zmartwychwstania Jezusa, skazując go na wieczne potępienie i dając jasno do zrozumienia, że ten sam los czeka też jego wyznawców, którzy wierzą w tego uzurpatora34.
Schäfer kontynuuje bardziej szczegółowo:
• Choć zamężna z Józefem, Maria poczęła w trakcie cudzołożnego aktu z pewnym rzymskim żołnierzem imieniem Pandera (miano to jest być może aluzją do słowa parthenos – dziewica). Zgodnie z żydowskim prawem oboje należałoby ukamienować.
• Jezus jako mamzer (bękart) zostałby wykluczony z jakiegokolwiek uczestnictwa w żydowskim życiu religijnym – zgodnie z niektórymi interpretacjami prawa bękartów należało kamienować.
• Jezus oddawał się seksualnej rozwiązłości między innymi z Marią Magdaleną.
• Jezus został skazany za czarnoksięstwo.
• Jezus nie został ukrzyżowany, tylko ukamienowany przez Żydów, a potem jego ciało powieszono na drzewie.
• Jezus spędza wieczność w piekle, gotując się w ekskrementach.
No i mamy. Nowotestamentowa niechęć wobec Żydów jest w pełni zrównoważona przez talmudyczną niechęć wobec chrześcijan – nie należy zapominać, że ta wymiana ciosów dokonywała się wówczas, gdy chrześcijanie stanowili znaczącą mniejszość. Oczywiście, kiedy stali się przytłaczającą większością, ich postawy wobec Żydów zyskały znacznie większe społeczne znaczenie niż postawy antychrześcijańskich Żydów w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Jednak wbrew temu, co twierdzą historycy – wprowadzający w błąd albo wprowadzeni w błąd – Kościół nie traktował antagonizmów opisanych w Nowym Testamencie jako usprawiedliwienia dla antysemickich ataków.
Kościół i ataki antysemickie
Przygotowując się do napisania książki o historycznych konsekwencjach monoteizmu35, zabrałem się do gromadzenia wszelkich danych na temat każdej brutalnej antysemickiej napaści ze strony zachodnioeuropejskich chrześcijan od roku 500 do 1600. Zacząłem od roku 500, ponieważ relacje o wcześniejszych konfliktach są słabo udokumentowane, a ich historyczność wątpliwa. W każdym razie, kiedy zbierałem informacje na temat dostatecznie udokumentowanych przypadków, odkryłem coś niezwykłego: wydaje się, że doszło do tylko jednego takiego zdarzenia między rokiem 500 i 1096 – tłum zabił kilku Żydów w Clermont w południowej Galii (obecnie Francji) w roku 554 i zmusił pewną liczbę pozostałych do przyjęcia chrztu. To, że nie było innych tego rodzaju incydentów, potwierdza tylko, że Kościół potępił ten akt; podkreślił też, że wymuszone nawrócenie jest nieważne i że Żydzi powinni być zostawieni w spokoju36 – to stanowisko wielokrotnie potwierdzane przez Kościół w ciągu wieków. Zakaz przymusowego chrztu odnosił się także do muzułmanów podczas krucjat37.
Fakt, iż nie byłem w stanie znaleźć jakichkolwiek informacji na temat innych incydentów podczas tego długiego okresu, nie jest przypadkiem. Wzmianek na temat takich wydarzeń nie znajdziemy też u wybitnych historyków żydowskich. Izraelski historyk Nachum T. Gidal określił tę epokę jako szczęśliwe dni38 chrześcijańsko-żydowskich relacji, inny zaś znawca żydowskiej historii, Robert Chazan, scharakteryzował ten okres jako „spokojny”39. Leon Poliakov (1910–1997), jeden z najwybitniejszych współczesnych historyków antysemityzmu. pisał o „korzystnym statusie Żydów” tamtej ery: „Królowie, możnowładcy i biskupi nadali Żydom szeroką autonomię: tak więc zarządzali oni swoimi społecznościami i żyli zgodnie ze swoimi prawami. Nauka Talmudu znów rozkwitła nad brzegami Renu i Sekwany, w czasie gdy chyliła się ku upadkowi w Babilonie. […] [Żydzi] mieszali się z chrześcijańską populacją i współżyli z nią pokojowo. […] Aż do jedenastego wieku żadna kronika nie odnotowuje gwałtownych wybuchów powszechnej nienawiści wobec Żydów”40. Przez ponad pięć wieków zatem wrogie uwagi nowotestamentowe na temat Żydów nie zaowocowały poważnymi i brutalnymi konsekwencjami.
Niektórzy mediewiści wskazują, że w tym samym czasie Kościół nie przejawiał dosłownie żadnego zainteresowania herezją. Nie znaczy to, by heretycy nie istnieli, Kościół jednak postanowił ich ignorować41. Uważam, że występują tu dwa powiązane ze sobą zjawiska: tolerancyjna postawa wobec zarówno Żydów, jak i heretyków wynikała z faktu, że ani jedni, ani drudzy nie stanowili jakiegokolwiek instytucjonalnego zagrożenia dla Kościoła. Żeby ująć rzecz bardziej formalnie: tam, gdzie istnieje względnie bezpieczny monopol religijny, toleruje się religijny nonkonformizm, i to w takim stopniu, że dysydenci są postrzegani jako ludzie, którzy nie zagrażają sile elity religijnej42. Kościół czuł się bezpiecznie, w związku z czym panował spokój.
Ta era tolerancji dobiegła końca w jedenastym wieku, ponieważ konflikt z islamem, który wybuchł na tle wypraw krzyżowych, zmienił postrzeganie religijnych zagrożeń. Poważniejsze konflikty religijne rodzą ogólny klimat nietolerancji, co sprawia, że tolerancja zostaje niejako zawieszona albo znika, nawet wobec niegroźnych, dysydenckich grup religijnych43. Nie musi to nawet wynikać z polityki przywódców Kościoła sprawującego w danym momencie monopol – konflikt może zrodzić ogólny klimat, który nakłania laikat do działania wobec domniemanych zagrożeń religijnych. Wyjaśnia to jedenastowieczne nasilenie brutalnych antysemickich wystąpień w części świata chrześcijańskiego, jak i zainicjowanie krwawych kampanii wymierzonych w herezję. Jest to również potwierdzone przez fakt, że w chwili wybuchu poważnych konfliktów z chrześcijaństwem do podobnych antysemickich ataków i polowania na heretyków doszło w obrębie świata muzułmańskiego!44
Kler katolicki zainicjował brutalne represje wobec wyznawców herezji, które zaczęły się w jedenastym wieku. Wiele z nich przerodziło się w krwawe kampanie, jak chociażby te prowadzone przeciwko katarom. Nie kler jednak zainicjował wybuchy antysemityzmu, do jakich doszło w tamtym czasie – te były prowokowane przez ludzi świeckich, i to właśnie duchowni sprzeciwili im się i zwykle z powodzeniem zapobiegali dalszym atakom.
Niektórzy historycy wierzą, że dochodziło do antysemickich ataków w następstwie pierwszej krucjaty ludowej45, tej „obdartej hordy”46 mężczyzn, kobiet i dzieci, która podążyła w roku 1096 za Piotrem Eremitą aż do Turcji, gdzie ich zdziesiątkowano. Inni historycy nie odnotowują takich ataków47. Panuje jednak zgoda co do tego, że zwolennicy Piotra grabili i torowali sobie brutalnie drogę na wschód, ofiarą zaś ich padali zarówno Żydzi, jak i chrześcijanie.
Jest jednakże dobrze udokumentowanym faktem, że ponad pięciowiekowy okres spokoju w żydowsko-chrześcijańskich stosunkach zakończył się 3 maja 1096 roku, kiedy to pomniejszy hrabia reński Emich z Leisingen przypuścił atak na gminę żydowską w Spirze48. Emichowi powierzono dowodzenie, gdy jego suweren wyruszył do Ziemi Świętej na czele sił zebranych przez Henryka IV, cesarza rzymskiego narodu niemieckiego, by walczyć w pierwszej krucjacie. Emich miał zorganizować posiłki, a następnie poprowadzić je na wschód i przyłączyć się do kampanii. Ponieważ krążyły fałszywe pogłoski, jakoby Henryk IV planował wymordować wszystkich Żydów w Nadrenii, by pomścić śmierć Jezusa, cesarz wysłał do wszystkich swoich wasali listy ze sprostowaniem owej historii i żądaniem, by zadbali o bezpieczeństwo Żydów. Emich wciąż jednak wierzył, że nie ma sensu wyruszać przeciwko wrogom Boga na Wschodzie, pozostawiając na miejscu wrogów Jezusa. Poprowadził zatem swych ludzi do Spiry.
Jednak biskup tego miasta wziął miejscowych Żydów pod swoją opiekę, a ludzie Emicha zdołali dopaść tylko dwanaścioro Żydów, którzy do hierarchy nie dotarli. Wszyscy zostali zabici. Następnie Emich poprowadził swe siły do Wormacji. I tu także biskup ochronił Żydów, przyjmując ich do swojego pałacu. Tym razem jednak Emich nie chciał o tym nawet słyszeć, wdarł się przez bramy pałacu i zabił około pięciuset Żydów. Ten sam schemat powtórzył się następnego tygodnia w Moguncji. Tak jak wcześniej, miejscowy biskup próbował ochronić Żydów, ale został zaatakowany i musiał salwować się ucieczką. To samo wydarzyło się potem w Kolonii i Metzu. Jak podsumowuje Leon Poliakov: „należy odnotować, że niemal wszędzie […] biskupi próbowali, czasem z narażeniem własnego życia, bronić Żydów”49. Część sił Emicha odłączyła się od niego i wyruszyła ku dolinie Mozeli, by oczyścić ją z Żydów. Starając się atakować miasta, w których nie rezydował biskup, zdołano wymordować kilka tysięcy osób.
Jednocześnie dwóch innych przywódców stojących na czele posiłków także atakowało Żydów. Volkmar pokonał opór miejscowego biskupa i zmasakrował Żydów w Pradze. Gottschalk poprowadził morderczy atak na Żydów w Ratyzbonie. Papież „potępił surowo” wszystkie te ataki, ale „nie mógł uczynić wiele więcej”50. Okazało się jednak, że wiele mogą zrobić rycerze węgierscy. Kiedy Volkmar wraz ze swymi siłami dotarł na Węgry i próbował nadal prześladować Żydów, jego ludzie zostali zaatakowani i wzięci do niewoli przez siły węgierskie, które przybyły na pomoc swemu biskupowi. Ten sam los spotkał Gottschalka. A gdy Emich dotarł na czele swych oddziałów na Węgry, zakazano mu wstępu do kraju z powodu jego krwawych rozpraw z Żydami. Kiedy krzyżowcy niemieccy mimo to próbowali przedostać się przez ziemie węgierskie siłą, też zostali rozbici przez miejscowe wojska.
Według wybitnego znawcy wypraw krzyżowych, sir Stevena Runcimana (1903–2000), klęski te w opinii „większości dobrych chrześcijan” stanowiły „karę wymierzoną przez niebiosa mordercom Żydów”51. Tak uważali też miejscowi biskupi, którzy pragnęli ocalić Żydów, i jest faktem, że inne armie biorące udział w pierwszej krucjacie nie prześladowały Żydów, pomijając kilkuset nieszczęśników, którzy zginęli w Jerozolimie, kiedy to dokonano masakry całego miasta po jego zdobyciu przez krzyżowców.
Niestety, mimo że ataki na nadreńskich Żydów były dokonywane przez nielicznych sprawców, przyczyniły się do powszechnego postrzegania Żydów jako tych, którzy odrzucają Jezusa, i to w czasie, gdy myśl całej Europa za sprawą krucjat skupiona była na religii. Nawet kilku duchownych uległo pokusie takiego myślenia. W okresie przed drugą krucjatą (1146–1149) opat Cluny Piotr Czcigodny dowodził: „Po co wyruszać na koniec świata kosztem wielu ludzi i pieniędzy, by walczyć z Saracenami, podczas gdy tolerujemy pośród siebie niewiernych, którzy zgrzeszyli przeciwko Chrystusowi po tysiąckroć bardziej niż mahometanie?”52.
Niemniej jednak to nie we Francji, tylko w dolinie Renu miały miejsce masakry Żydów w trakcie drugiej krucjaty – ponownie w Kolonii, Moguncji, Metzu, Wormacji i Spirze53. W tym przypadku do wywołania antysemickich ataków przyczynił się pewien mnich imieniem Radulph. Jednak ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby nie interwencja św. Bernarda z Clairvaux, który przybył do doliny Renu i położył kres zabójstwom. Interwencję tę opisał Efraim z Bonn, żydowski kronikarz:
Potem Pan usłyszał nasze westchnienie. […] Wysłał w ślad za złym księdzem dobrego księdza, wielkiego człowieka. […] Jego imię opat Bernard z miasta Clairvaux, […] [który] rzekł im: „Przystoi, byście ruszyli na muzułmanów. Jednak każdy, kto występuje przeciwko Żydowi i próbuje go zabić, to tak jakby występował przeciwko samemu Jezusowi. Mój uczeń Radulph, który radził ich niszczyć, nie radził słusznie. Jest bowiem powiedziane w Księdze Psalmów o Żydach: „Nie wytracaj ich, o Boże, niech lud mój nie zapomina!”. Wszyscy uważali owego księdza za jednego ze świętych. […] Gdyby nie miłosierdzie naszego Stwórcy, który przysłał wspomnianego opata, […] nie pozostaliby ocaleni pośród Żydów54.
Niebawem krucjaty dobiegły kresu, jednak w Nadrenii wciąż dochodziło do wybuchów przemocy wobec Żydów. Wcześniejsze incydenty zakorzeniły się głęboko w powszechnej kulturze; należy też dodać, że na terenach tych brakowało znacząco władzy politycznej. Był to „politycznie popękany obszar”55, gdzie pojawiały się i rozkwitały różnorodne ruchy heretyckie, ponieważ ani Kościół, ani władze nie potrafiły ich stłumić, i to właśnie tutaj motłoch wciąż atakował Żydów. W roku 1270 miejscowi demagodzy, uważający się za potomków Judenbreter (palaczy Żydów) epoki wypraw krzyżowych, zabijali Żydów wzdłuż całego Renu. Do podobnych ataków dochodziło w latach 1283, 1285, 1286 i 129856.
Kiedy w Europie wybuchła epidemia czarnej śmierci (1347–1350), tylko w dolinie Renu Kościół nie był w stanie obronić Żydów przed oskarżeniami, iż sprowadzili plagę, potajemnie zatruwając studnie. Historia ta ma swój rodowód w Hiszpanii, gdzie początkowo twierdzono, że to sprawka muzułmanów. Potem opowieść się zmieniła – oskarżenia padły na hiszpańskich Żydów i tam właśnie doszło początkowo do antysemickich wystąpień. Zostały one jednak bardzo szybko powstrzymane przez lokalnych biskupów uzbrojonych w bullę papieską Klemensa IV, który polecał duchowieństwu bronić Żydów i dementować wszelkie informacje o zatruwaniu studni, a także nakazywał, by, ci którzy rozpuszczają plotki, jak i ci, którzy krzywdzą Żydów, zostali obłożeni ekskomuniką57.
Jednak nawet papieski autorytet nie znalazł posłuchu w Nadrenii. Ponownie wzdłuż Renu przetoczyła się fala masakr, obejmując znajome już miasta: Spirę, Moguncję, Metz, Wormację i Kolonię. Dlaczego ten zaciekły antysemityzm trwał uporczywie tylko tam, nie zaś w innych rejonach Niemiec? Jak już wspomniano, prawdopodobnie dlatego, że gdzie indziej miejscowe elity dysponowały dostateczną władzą, by zapobiec narodzinom tradycji mordowania Żydów. Jeśli chodzi o to, dlaczego śmiercionośne ataki na Żydów w Nadrenii zakończyły się na początku piętnastego wieku, odpowiedź jest prosta: nie było tam już Żydów. Najpierw nastąpiła masowa emigracja z doliny Renu do wschodniej Europy. W tym samym czasie wiele uparcie antysemickich społeczności wypędzało Żydów – w Kolonii w roku 1424, w innych miasta niedługo potem. Żydom nie wolno było osiedlać się ponownie w tych rejonach aż do połowy dziewiętnastego wieku! Wypędzenie nadreńskich Żydów nie było dziełem Kościoła, czego dowodzi fakt, że duże społeczności żydowskie pozostały na innych terenach Niemiec. Należy też pamiętać, że gdy Żydzi byli wypędzani gdzie indziej, na przykład w Anglii (1290), Francji (1306) i Hiszpanii (1492), działo się tak na polecenie władz świeckich, nie zaś za poduszczeniem Kościoła.
O ile jednak Kościół stanowił zaporę dla antyżydowskich ataków w Europie, o tyle uczestniczył w różnych formach dyskryminacji. W większości miejsc budowa synagogi wymagała pozwolenia, dyskutowano też o tym, czy wolno obchodzić Paschę, a przejście z chrześcijaństwa na judaizm był surowo zakazane. Społeczne kontakty między chrześcijanami i Żydami obwarowano licznymi zakazami: nielegalne były małżeństwa mieszane, podobnie jak stosunki seksualne, poza tym Żydzi nie mogli zatrudniać chrześcijańskich służących. Koniec końców niemal w całej Europie Żydzi byli zmuszeni nosić opaski albo inne oznaki identyfikacyjne. Często też zmuszano ich do zamieszkania w specjalnych częściach danego miasta, które zyskały miano getta (zniekształcona forma włoskiego wyrazu borghetto, co znaczy „mała dzielnica”).
Muzułmanie i Żydzi
Przez całe pokolenia historycy określali sytuację Żydów w muzułmańskiej Hiszpanii jako „złoty wiek” w przeciwieństwie do brutalnego antysemityzmu w świecie chrześcijańskim58. Nikt nie podważał słów Stanleya Lane-Poole’a, który w 1879 roku napisał, że „historia Hiszpanii pozwala nam dostrzec melancholijny kontrast. Przez blisko osiem wieków pod rządami mahometańskich władców Hiszpania stanowiła dla całej Europy olśniewający przykład cywilizowanego i oświeconego państwa. […] Cokolwiek czyni królestwo wielkim i kwitnącym, cokolwiek zmierza ku doskonałości i cywilizacji – wszystko to obecne było w muzułmańskiej Hiszpanii”59